sobota, 8 lutego 2014

Zaorana łąka

Na foto zaorana na pół metra głębokości "łąka" rolasa, na której rzekomo wypasałam konie, za co zostałam skazana zaocznie na karę 200zł, bez możliwości obrony przed falszywym pomówieniem.
Komornik prześladuje mnie teraz na kwotę ok. 500zł. Czycha na mój majątek i pieniądze których nie mam. Jak widać, ta "łąka" to zero trawy tylko sama przeorana głęboko gleba.
 
Rolas powiedział, że orze, aby posiać nowe trawy, bo tamte poprzednie już zostały wyparte przez chwasty. Czyli łąka już sama w sobie była jałowa w dniu zakładania sprawy przeciwko mnie i przeznaczona do rekultywacji. Ewidentnie tu nie chodziło o łąkę, tylko o to, by mnie zaszkodzić. Wcześniej tego roku złożyłam zawiadomienie z powodu nękania mojej zwierzyny przez psa sołtyski oraz zniszczeń dokonanych przez jej psa na moim mieniu (pogryzione drzwi do stajni i domu). Wniosek - oczywiście odrzucony.
 
 
Jakżeby inaczej. O ile dobrze pamiętam, wpierw policja umorzyła, a potem prokurator też umorzył. Zaraz potem donos rolasa na mnie pod pretekstem rzekomego wypasania koni na jego jałowej łące. Przypadek??? - NIE :D Jego brat łowi ryby u sołtyski.
 
 
Za co się pytam??? Nie wypasałam tam koni. Mało tego, nie raz i nie dwa proponowałam temu rolasowi, żeby sobie skosił za darmo moją trawę, której mam latem na swoich łąkach pod dostatkiem. Nie chciał! On chciał zemsty! Mści się o to, że domagałam się od niego odszkodowania za zagryzione kozy. Plus mam zatarg z jego ziomalem, u którego jego rodzony brat bliźniak łowi ryby. Jego brat jest policjantem. 
 
 
Wygląda na to, że nudzi się i wyszukuje kruczki prawne by się do mnie dopieprzyć. Także nawoływanie krakowskich lesb do składania donosów na mnie tu miało wiele do powiedzenia. Dewiantki są "w stałym kontakcie z policją", Kolaborują z policją przeciwko mnie. Obsesyjnie śledzą mego bloga i debilnie komentują moje posty jako anonimy - zarówno pod moim blogiem, jak i pod ich własnym paszkwilem założonym wyłączniem celem szkalowania mojego dobrego imienia jako formy zemsty na mnie - za negatywne referencje jakie im wystawiłam na CS po tym jak na mnie doniosły. Dewiantki nie mogą sobie mnie odpuścić. Mają obsesję na moim punkcie. Prześladują mnie już dwa lata. Pisują do różnych ludzi manipulując nimi sprytnie. Namawiają do szkodzenia mnie. Do składania donosów itp. czy zakładania jakichś wydumanych spraw. Podburzają. Nasyłają szpiegów. Próbują przerabiać moich znajomych na szpiegów sprytnie nimi manipulując. Policja nic z tym nie robi, mimo mego zgłoszenia. Współpracują ze sobą przeciwko mnie, więc im to pasuje - mniemam? Dlatego policja nie pociągnęła do tej pory tych kobiet do odpowiedzialności karnej za to co mnie robią? Na to wygląda. Natomiast te dwie chore z nienawiści homoseksualistki wyłażą ze skóry, aby mnie pognębić. To oznaka jakiejś choroby psychicznej. Powinny się obie psychiatrycznie leczyć - nie tylko ze swojej dewiacji czyli homoseksualizmu, ale przede wszystkim na głowy. Policja i dewiantki to dobrana komitywa. Także wójtowej, a właściwie przede wszystkim wójtowej jest ta nagonka lesbijska na rękę - ta ich parszywa nagonka. Z tego co wiem, to ona je zachęcała, aby donosy na mnie poskładały wszędzie gdzie się da. Dobrali się jak w korcu maku. Czerwony beton i homoseksualistki. Zero moralności czy elementarnej etyki u jednych i u drugich.
 
Indianka nigdy żadnej łapówki wójtowej nie dała za odśnieżanie drogi gminnej czy jej remont i nie ma zamiaru dać.
Łapówkarstwo to przestępstwo. Wszelkie nieprawe działania kłócą się z etyką szlachetnej Indianki.
To obowiązek gminy, aby drogi były przejezdne, zwłaszcza wtedy, gdy są pilnie potrzebne.
 
Rolas wygadał się, że czytał ich nagonkę na mnie w internecie i nawoływanie na składanie donosów na mnie. Ochoczo doniósł. Są współodpowiedzialne za to, że ten facet doniósł na mnie. W tym przypadku policja szybciutko zadziałała. W podskokach. Tak jak Ja nigdy nie mogę się doczekać, aby moje wnioski znalazły się w sądzie, tak wnioski przeciwko mnie płyną do sądu z turbonapędem i szczególnym policyjnym namaszczeniem. Przypadek??? - NIE :D 
 
 
Na wniosek policji założono mi sprawę o coś czego nie zrobiłam. Nie wykluczam, że w tej nagonce na mnie biorą udział też te dwie policjantki co mnie pobiły, a następnie oskarżyły o rzekomą "czynną napaść". Najwyraźniej są OGROMNE STARANIA robione, by na siłę zrobić ze mnie bandytę. Gdy tu sprowadziłam się 11 lat temu już wtedy na mnie szukano haka w Szczecinie.
 
Nic nie znaleźli, bo nic nie było, to teraz na siłę chcą ze mnie zrobić kryminalistę na miejscu. Podważyć moją wiarygodność.
Wariata się nie udało, to robią bandytę. W mojej ocenie to jest komunistyczna mafia. Stara nomenklatura komunistyczna nadal piastuje tutaj wszystkie publiczne, urzędowe stołki. Trzymają się razem i razem działają przeciwko jednostkom spoza ukłądów i niewygodnym. Taka działalność nosi znamiona zorganizowanej przestępczości i jako taka podlega ściganiu z urzędu i karze więzienia.
Tylko kto ich skaże? Sami siebie nie skażą. To pewne.
 
Kolejna kontrola gospodarstwa przede mną - na podstawie anonimowego donosu trolla internetowego.
 
 
10 z kolei? Pierwsza kontrolę miałam napuszczoną na moje gospodarstwo kilka lat temu, gdy zmusiłam UG do odśńieżenia drogi przed gospodarstwem. Teraz też ich do tego zmusiłam. W dodatku bezdomnego psa musieli zabrać. Możliwe, a nawet raczej pewne, że to ten sam donosiciel z Gminy się odgrywa na mnie. Troll użył sformułowania:
"problematyczne gospodarstwo". Czyli oczywiście chodzi o niepokorną rolniczkę, której chcą dokopać. Wykorzystują swoje stanowiska i stanowiska swoich znajomych do gnębienia rolniczki, która łapówek nie daje, a domaga się od Gminy elementarnej pracy za którą
Gmina bierze od ludu pieniądze. To patologia. Ktoś powinien zrobić z tym porządek.

Wymiar "sprawiedliwości" zorganizowaną organizacją przestępczą?

Mimo, że 3 sprawy w sądzie udało mi się wygrać, myślę, że autor tego tekstu ma całkowitą rację.
W momencie, gdy wchodzą w gre mafijne, korupcyjne wpływy psychopatycznych urzędasów i funkcjonariuszy - zwykły, uczciwy, samotny obywatel nie ma szans na wygraną.
 
Ten artykuł też mi tłumaczy, dlaczego przestępstwa przeze mnie zgłaszane do władz miały ukręcane łby na samym starcie, a w odwecie przeciwko mnie były natychmiast podejmowane odwetowe postępowania pod rozmaitymi, bzdurnymi pomówieniami.
 
Ostatnim takim przykładem jest fakt, iż mimo, iż zgłosiłam brutalne pobicie mnie przez policjantki - sprawa przeciwko nim nie została wszczęta, nawet postępowanie
wyjaśniające nie zostało wszczęte, natomiast natychmiast po sponiewieraniu mnie gdy jeszcze cała dygotałam od doznanej przemocy i bólu - fałszywie oskarżyły mnie  o "czynną napaść na funkcjonariuszki." Pokojowego, zapracowanego i przemęczonego od nadmiaru pracy cywila, który pojechał zabrać do domu swego psa podstępnie wyłudzonego z gospodarstwa - oskarżono o pobicie wysportowanych, wytrenowanych i szkolonych do bicia ludzi policjantek. Policjantek, które wiedzą jak bić by zadać ogromny ból. Farsa trwa nadal. Policjantki są bezkarne. Natomiast Ja - poszkodowana w tej sprawie - jestem sądzona pod absurdalnymi zarzutami wymyślonymi celem zniszczenia mnie. W związku z tym mam pytanie, czy jest w Polsce organizacja, która wyciąga ludzi z tego komunistycznego, zdegenerowanego gówna?
Potrzebuję pomocy! :(
 
Poniżej post innego poszkodowanego przez wymiar niesprawiedliwości obywatela i opis jego doświadczeń oraz spostrzeżeń.

Pokłosie okrągłego stołu – władza psychopató

Posted by Marucha w dniu 2014-02-08 (sobota)

W dyskusjach na temat negatywnej spuścizny Okrągłego Stołu, jest dużo ogólników. Propagandziści mainstreamu, czy też głównego ścieku jak kto woli, kontrargumentują, że przecież w zapisach ówczesnych ustaleń nie było nic na temat dzikiej prywatyzacji, wysokiego bezrobocia i korupcji. Trudno żeby takie zapisy były.

Przyjrzyjmy się jednak szczegółom, a w szczególności kształtowi obecnego sądownictwa, który został ustalony właśnie przy Okrągłym Stole.

Otóż uzgodnina wówczas struktura sądownictwa przewidywała monopol władzy dla środowisk prawniczych. Nie było mowy o reformie w kierunku społecznej kontroli wymiaru sprawiedliwości w rodzaju ławy przysięgłych, czy autentycznego udziału ławników.

Patrząc wstecz, można przypuszczać, że część uczestników obrad była manipulatorami, którzy ubierali w ładne słowa zamierzenia mające utrwalić ich władzę i status materialny, a pozostali byli pożytecznymi idiotami, nie posiadając ani wiedzy, ani zdolności, aby przeniknąć zamiary psychopatycznych manipulatorów. Efekt jest taki, że praktycznie niekontrolowaną władzę przejęła powiązana rodzinnie grupa wywodząca się wprost z komunistycznego aparatu terroru, oszustw i serwilizmu.

Osobowości tych ludzi podsumował Andrzej Łobaczewski w „Ponerologii politycznej”, gdzie zdiagnozował ich jako psychopatów, dbających jedynie o własny interes, pozbawionych emocji, kalkulujących i manipulujących z zimną krwią. Ideologia zaś miała służyć jedynie podporządkowaniu sobie reszty społeczeństwa, bo przecież ktoś musiał na nich pracować. Co więcej, stwierdził, że tego typu zaburzenia osobowości mają podstawy biologiczne i że są w dużym stopniu dziedziczne. Skutki Okrągłego Stołu i spuścizny komunizmu odczuwamy do dziś w postaci korupcji, arbitralnych wyroków, rozbijania rodzin czy przejmowania majątków wskutek kreatywnych manipulacji prawem. Niszczona jest niezależna przedsiębiorczość. Władza i majątek mają być jedynie dla swoich.

Efektów działania psychopatów doświadczam na własnej skórze. Przed dziewięciu laty zostałem oskarżony o znęcanie się nad rodziną. Rozpoczęło się piekło. Odizolowano mnie od dzieci, rozpoczęły niekończące się do dzisiaj procesy i egzekucje z majątku stanowiącego dorobek życia. Próba zmiany prawa i wprowadzenia do sądów normalności ludzi, skończyła się dla mnie kilkumiesięcznym pobytem za kratami. Później doszły dodatkowe areszty. Jeden z nich był ewidentną prowokacją w odpowiedzi na próbę powołania sądu obywatelskiego. Wyroki zapadały wbrew dowodom, w tym wbrew badaniu wariografem, które wypadło na moją korzyść. Wskazywałem na poszlaki wskazujące na zaburzenia psychiczne oskarżycielki. Dowody mojej niewinności sądy odrzucały sądy odrzucały jako „niedopuszczalne”. Po ośmiu latach w jednej z wielu wytaczanych mi spraw, wyznaczona przez sąd biegła psycholog zdiagnozowała moją oskarżycielkę jako osobowość psychopatyczną ze skłonnością do kłamstw i manipulacji. Opinia ta nie została podważona ani przez prokuraturę ani przez samą zainteresowaną. Charakterystyczne jednak, że nie wystarczyło to dla zakończenia żadnego z czterech obecnych procesów przeciwko mnie, które mają miejsce z inicjatywy tej samej pani. Przykłady takiego sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem zachowana się braci urzędniczej można by mnożyć. Pokazują je nawet media mainstreamu, oczywiście bez uogólnień, takich jakie tutaj przedstawiam. Za tego typu stwierdzenia dziennikarze mogliby pożegnać się z pracą.

Sześć lat temu opublikowałem w Internecie tekst „Polski wymiar sprawiedliwości – przestępcza organizacja psychopatów”. Jest on w pełni aktualny i opisuje on ze szczegółami rzeczy, o których tutaj jedynie wspomniałem. Wówczas tytuł mógł wydawać się na wyrost, z perspektywy czasu widzę jednak, że był on jak najbardziej trafny. Co więcej, przez te lata przybyło mi przykładów ilustrujących psychopatię wśród urzędników wymiaru „sprawiedliwości”, jak chociażby przypadek sędziego Adama Skowrona z Tarnowskich Gór. Widzę wyraźnie, że tego typu zachowania są normą w polskim sądownictwie, a normalność w ludzkim tego słowa znaczeniu, jest rzadkością. O moich spostrzeżeniach wspomniałem kilku psychiatrom sądowym. Okazało się, że dobrze znali sprawę, publicznie jednak na ten temat się nie wypowiedzą.

W dyskusjach stowarzyszeń opozycyjnych w stosunku do obecnego systemu, jest praktycznie czysta polityka z kluczową kwestią jednomandatowych okręgów wyborczych. Nie ma tam natomiast praktycznego zrozumienia zasad sprawnego i harmonijnego funkcjonowania społeczeństwa, jak chociażby kwestii prawa własności, nie mówiąc już o sądownictwie czy finansach. Brak zaś instytucjonalnych gwarancji uczciwego i harmonijnego funkcjonowania społeczeństwa sprawi, że psychopaci będą dalej u władzy, co najwyżej zmienią kolory partyjne i retorykę. Będą jednak nadal manipulować, oszukiwać i pasożytować na społeczeństwie. A jest ich naprawdę bardzo wielu. Wszędzie tam gdzie jest władza, pojawiają się czarodzieje, mówiący o interesie społecznym, a tak naprawdę zawsze myślący o sobie. Trzeba zdać sobie sprawę, że nie wystarczy nawet wygrać wybory. Trzeba mieć jeszcze potężne zaplecze uczciwych i mądrych ludzi żeby reformować ten kraj na lepsze. Poza tym, pranie mózgów jakiemu zostało poddane społeczeństwo sprawia, że brak jest kadr myślących i zachowujących się zgodnie ze zdrowym rozsądkiem a nazywanie rzeczy po imieniu, jak w tym artykule, spotyka się z niedowierzaniem lub obojętnością. Typowy urzędnik całe swoje doświadczenie życiowe wyniósł z Polski, nigdy nie żyjąc w normalnym kraju. Dlatego być może łatwiej było tworzyć niepodległą Polskę po 1918 r. korzystając z aparatu administracyjnego państw zaborczych niż po upadku komunizmu.

Mój sposób widzenia polskiej rzeczywistości jest być może inny ze względu na długi czas życia w Australii, gdzie de facto nauczyłem się pracy i etyki życia. Oczy otworzyła mi też lektura literatury specjalistycznej „Ponerologii politycznej” – Andrzeja Łobaczewskiego, czy klasyki z tej dziedziny „Psychopaci są wśród nas” – Roberta Hare.

Bogdan Goczyński
http://bgoczynski.wordpress.com

Dam jaja za zboże

Dam jaja za zboże paszowe: mieszankę zbożową (owies, jęczmień, pszenica) lub czysty owies lub pszenicę.
 
Żyto i pszenżyto mnie nie interesuje.
 
Na zamianę przeznaczyłam 150zł jaj kurzych w cenie 1zł/jajo.
Jaja są duże, wśród nich trafiają się jaja indycze, kacze, perlicze. Jaja są zalężone (z wyjątkiem perliczych).
Na miejscu mam worki zbożowe oraz wagę do zważenia zboża.
Zapraszam do wymiany towarowej lub kupna jaj.
 
607507811

Siano jest? - Jest :)))

Przez ostatnie kilka dni trochę się działo. Indianka była zaabsorbowana odbieraniem mleka zastępczego dla spodziewanych wiosną jagniąt i koźląt, witamin i suplementów dla zwierząt oraz awaryjnego sprzętu hodowlanego na czarną godzinę czyli butelek, smoczków, wiaderek ze smoczkami itp. Czterech kurierów siedziało w śniegu. Do czterech trzeba było wzywać traktor aby ich wyciągnął ze wsi. Indianka także walczyła o dostawę siana.
 
Ci co ją naciągnęli na kosztowne sianokosy ani trochę się nie poczuwali do tego, by w jakimkolwiek stopniu wynagrodzić Indiance dotkliwe straty i niedobory paszy z nich wynikające. Z kolei ten znajomy co miał siano w uczciwej cenie - nie wykazywał żadnego zainteresowania aby je przywieźć, czy chociaż zorganizować transport, więc w końcu Indianka kupiła siano u innego znajomego rolasa, którego za jego chciwość i podłość po prostu znienawidziła. Jest bardzo niezadowolona, bo rolas bezczelnie wykorzystał jej sytuację i wyłudził od niej za stare bele siana pieniądze jak za nowe i pachnące.
 
50 złoty bela siana za dwuletnie siano. śmierdzący syf. Trzeba mocno przebierać, aby cokolwiek nadawało się do jedzenia. Tyle, że przechowywał je pod dachem, a nie na podwórku w deszczu. Zwierzęta Indianki bez apetytu wybierają sobie z tych bel co chcą. Niektóre bele są ciut lepsze i te Indianka daje zwierzętom do jedzenia, a tymi gorszymi ścieli im boxy. Na szczęście ma jeszcze swoje pachnące kostki siana oraz kupiła lizawki solne z mikroelementami i witaminy aby uzupełnić niedobory prawie pozbawionych składników odżywczych bel siana. Przydałoby się jeszcze zboże dla lepszego bilansu spożywczego. Siano zawiera sporo włókna, ale białko pewnie się w nim już dawno utleniło. Zboże niedobór białka i innych składników odżywczych w sianie wyrówna.
 
Co za kurewstwo - taki syf za takie pieniądze sprzedawać. Indianka rzyga miejscowymi rolasami. Co za chamskie typy :((
Co prawda miała kilka telefonów z propozycjami dobrego, świeżego siana i słomy za przyzwoitą cenę - niestety aż z Podlasia, czyli za daleko.
 
Trzeba koniecznie w tym roku zbierać swoje siano, choćby ręcznie. Indianka nie da na sobie żerować żadnym cwanym łachudrom. Wystarczy tego chamstwa!
Kupi sobie mega mocną kosę spalinową, najmie trenera do przyuczenia koni do wozu i będzie zbierać na bieżąco siano i zwozić ręcznie. Zajmie to jej całe wakacje, ale przynajmniej konie nauczą się spokojnie pracować w zaprzęgu, a ona zyska bezcenną niezależność od chciwych, skrajnie wyrachowanych rolasów. Będą ją mogli w dupę pocałować. Może i lepiej, że są takimi chamami? Dzięki temu Indianka ma potężny bodziec aby się od nich odciąć raz na zawsze i całkowicie uniezależnić.
To jest możłiwe. Wymaga wiele pracy i samozaparcia, ale jest możliwe. Kiedyś ludzie nie mieli traktorów i też zbierali siano. Co prawda całymi rodzinami i nawet wioskami.
No, ale Indianka spróbuje sama. Ile skosi tyle będzie. Będzie kosić systematycznie, codziennie po trochu, to zbierze siano z 5 hektarów i zwiezie.
Może zaprosi na sianokosy fajnych mieszczuchów co im brak ruchu i świeżego powietrza? Może być wesoło :))) Sianokosy, ogniska, pieczenie kiełbasek, grillowanie, piwko, winko, spanie na sianie :) Tylko może się ona znowu rozczarować, jak się trafi mieszczuch-klucha co po paru ruchach spuchnie jak balon, walnie się na glebę i będzie zdychał z przepracowania... hmmm.... Jest duże ryzko, że tak się właśnie stanie. Już tak było. Był tu taki jeden co szybko spuchł, a wymagania miał iście arystokratyczne. Zatem Indianka nie będzie sponsorować sianokosów. Ona tylko umożliwi w nich udział, a każdy uczestnik swój prowiant sam ze sobą przywiezie, to wtedy może sobie puchnąć po paru machnięciach widłami :)))
 
Rolasy jeszcze będą się kiedyś prosić by kupiła od nich siano czy wynajęła do koszenia. Wredne typy mazurskie :(
 
Także Indianka czyli Pani Hodowca, a może Hodowczyni? - wykosztowała się na pasze i akcesoria hodowlane i do wiosny jest zabezpieczona, choć z powodu miernej
jakości spożywczej siana bardzo niezadowolona i ceną absolutnie zniesmaczona. Ostatni raz. Koniec z wchodzeniem w mega negatywne interesy. Nie będzie od lokalnych cwaniaków kupować siana!
 
Coraz mniej rolników hoduje cokolwiek. Siano koszą wyłącznie po to, aby dotacji nie stracić. Będzie im to siano zostawało. Już zostaje. Zamiast sprzedać dobre siano w dobrej cenie trzymają po parę czy kilka lat aż jest gówno warte. Będą się prosili, by im to siano sprzątnąć ze stodół za parę złotych. Tymczasem Indianka się usamodzielni tak, że nic od nich nie kupi nawet za te parę złotych. Piramidy spleśniałych bel będą rosły im pod sufity stodół i gniły na polach w deszczu.
 
Ciężko samotnej kobiecie wśród chamstwa, ale jest dzielna, ambitna i da sobie radę.
.

piątek, 7 lutego 2014

Miłego weekendu miłym czytelnikom :)

Życzy umordowana targaniem siana Indianka :)
Gdy odpocznie i się wyśpi uraczy Was nowym, sympatycznym pościkiem z farmy i może zdjęciami :)
 
W niezwykle twórczym umyśle Indianki skrystalizował się też ciekawy projekcik do realizacji w tym roku na farmie Indianki w gronie zaufanych przyjaciół ;)
 
O tem potem :)

APEL

APEL

 

Apeluję do polskich polityków,

aby położyli kres dyskryminowaniu dobrej, polskiej żywności

i wsparli wysiłki legislacyjne zmierzające do umożliwienia

polskim rolnikom i małym producentom

bezpośredniej sprzedaży swoich produktów do konsumentów.

Wystarczy usunąć szkodliwe przepisy antyrolnicze utrudniające handel bezpośredni.

A mianowicie:

  1. znieść zakaz uboju gospodarczego na gospodarstwach
  2. znieść zakaz sprzedaży żywności wprost z gospodarstw
  3. znieść zakaz tranportu żywności chłopskiej firmami kurierskimi.
  4. znieść wszelkie mniej lub bardziej wydumane a kolczaste i przykre formalne "wymogi" dotyczące powyższych punktów, mające na celu w sposób zakamuflowany związać ręce polskiemu rolnikowi i praktycznie uniemożliwić mu normalną działalność. 

My rolnicy nie chcemy mieć skrępowanych rąk. Chcemy produkować zdrową, tradycyjną żywność.

POLSKA ŻYWNOŚĆ TRADYCYJNA JEST NAJLEPSZA W EUROPIE.

Za to co produkują polscy rolniczy należą się nagrody, a nie kary finansowe i więzienie.

Trzeba być zdrowo pierdolniętym debilem lub po prostu skończonym degeneratem i sprzedajną kanalią by niszczyć to co dobre, to co polskie, a POLSKA ZDROWA NATURALNA ŻYWNOŚĆ TRADYCYJNA JEST TO NASZE DOBRO NARODOWE. Polska jest krajem rolniczym. Już nie ma tu przemysłu. Zniszczony, zbankrutowany, za grosze sprzedany.

Ostatnia i główna gałąź naszej gospodarki czyli ROLNICTWO jest niszczona od środka przez mega negatywne zakazy.

ŻYWNOŚĆ POLSKA JEST NAJLEPSZA W EUROPIE.

 

Sprzeciwiam się kolejnym ograniczeniom krępującym wolność

produkowania i sprzedaży

produktów regionalnych i tradycyjnych.

 

Domagam się wyeliminowania z polskiego prawodawstwa

ograniczeń działalności gospodarczej

i tym samym wyrównania szans konkurencyjnych między

polskimi i europejskimi przedsiębiorcami i przede wszystkim zachowania suwerenności żywieniowej w Polsce.

Nie może być tak, że obce korporacje będą głodziły naród polski gdy odmówi im całkowitego poddaństwa.

RATUJCIE POLSKĄ ZDROWĄ NATURALNĄ TRADYCYJNĄ ŻYWNOŚĆ!

 
ZWALCZANIE POLSKIEJ ZDROWEJ NATURALNEJ TRADYCYJNEJ ŻYWNOŚCI
 
Oprócz wprowadzania kolejnych bezpośrednich zakazów sprzedaży żywności wprost z polskich gospodarstw do klientów w Polsce są jeszcze inne przepisy uniemożliwiające ten handel. Firmy kurierskie mają zakaz wożenia żywności. MAMY ANTYROLNICZĄ POLITYKĘ W POLSCE.
 
Sejm wprowadzając kolejne przepisy antyrolnicze działa na szkodę polskiego rolnika i polskiego konsumenta, na szkodę polskiej drobnej przedsiębiorczości i na szkodę polskiej gospodarki, a także kaleczy naszą polską niezależność żywieniową zmuszając nas do kupowania korporacyjnej żywności która jest zatruta chemią i GMO i przede wszystkim w większości sprowadzana z Zachodu Europy, lub z Ameryki Północnej i Południowej nabijając obcym korporacjom kiesę i jednocześnie zubażając polski sektor rolnictwa i prowadząc do jego zapaści.
 
Gdyby nie dotacje rolnicze większość rolników nie miałaby z czego żyć, gdyż nie mają zbytu na swoje towary wyparte przez towary zachodnie, obce. Ochłapy dotacyjne dla polskiego rolnika to ledwo jedna piąta tego co dostaje rolnik francuski czy niemiecki i właśnie rząd obciął znacznie te rolnicze dopłaty.
 
Jesteśmy jako naród i grupa społeczna na straconej pozycji. Utrudniają nam produkcję rolną, utrudniają, ograniczają i blokują dostęp do finansowania naszej rolnej działalności.
 
Uchwalają raz po raz pod różnymi wydumanymi pretekstami zakazy handlu żywnością polską - zdrową, tradycyjną, wolną od chemii i GMO. Polska żywność jest najlepsza i najzdrowsza w Europie. Unia niszczy to co wartościowe celem wyniszczenia naturalnej konkurencji jaką polskie rolnictwo stanowi dla obcych korporacji nastawionych na zdominowanie rynku żywnościowego, doprowadzenie do monopolu i zgarniania całości zysków z tytułu sprzedaży ich syfiastych papek udających żywność.
 
Tymczasem konsumenci zapadają na coraz więcej niewyjaśnionych chorób związanych ze sposobem żywienia korporacyjną, oszukańczą żywnością, a polski rolnik coraz bardziej dziadzieje i przy życiu utrzymują go tylko coraz nędzniejsze dotacje.
 
W przypadku światowego kryzysu ekonomicznego (a jest on blisko), wojny, zamieszek - Polska zostanie odcięta od dostaw tej chemizowanej żywności, a polski rolnik nie sprosta potrzebom wykarmienia narodu polskiego, gdyż już teraz się wszyscy rolnicy zwijają z jakąkolwiek działalnością hodowlaną i rolniczą z uwagi na brak zbytu swoich towarów i utrudniony wręcz zablokowany dostęp do polskiego konsumenta. Temu mają też służyć dyskryminacje unijne polskich rolników, np. obcięcie dotacji do hodowli zwierząt, do upraw polowych na paszę dla zwierząt, zaostrzenie wymogów hodowlanych itp.
 
Nie pozwólmy na to, by Unia i tuskorząd wraz z tuskosejmem zniszczył to co wartościowe! Ratujcie polską zdrową żywność!
 
 

APEL

 

Apeluję do polskich polityków,

aby położyli kres dyskryminowaniu dobrej, polskiej żywności

i wsparli wysiłki legislacyjne zmierzające do umożliwienia

polskim rolnikom i małym producentom

bezpośredniej sprzedaży swoich produktów do konsumentów.

 

Sprzeciwiam się kolejnym regulacjom ograniczającym wolność

produkowania i sprzedaży

produktów regionalnych i tradycyjnych.

 

Domagam się wyeliminowania z polskiego prawodawstwa

ograniczeń działalności gospodarczej

przekraczających wymagania UE (EU + 0)

i tym samym wyrównania szans konkurencyjnych między

polskimi i europejskimi przedsiębiorcami.

czwartek, 6 lutego 2014

Miseczka

Indianka po długim, pracowitym dniu w którym napoiła i nakarmiła obficie wszystkie swoje ukochane zwierzęta wczoraj przywiezionymi belami siana – postanowiła się wykąpać. Woda niestety zamarzła w piwnicy, lub poza nią w gruncie, ale Indianka wcześniej zgromadziła sporo wody w potężnych kotłach oraz w wielu wiadrach. Co prawda woda z wiader dawno zużyta do pojenia zwierząt, ale w kotłach zostało jeszcze trochę wody, którą jednak trzeba oszczędzać do gotowania i zmywania. Zatem Indianka wzięła niewielką miseczkę sześciolitrową i umyła się w 4 litrach wody oraz spłukała w kolejnych 4 litrach.


W sumie zużyła jedno wiaderko wody do wykąpania całej swej osoby i umycia włosów.

Skoro Witek potrafił się na Rainbow Gathering w Indiach wykąpać w jednym kubku wody, to Indianka tym bardziej mogła się wykąpać w wiaderku wody. Woda ciepła, nawet gorąca – prosto z pieca. Dobrze nagrzanego pieca. Indianka od wczoraj pali w piecu nieprzerwanie i temperatura w domu znacznie wzrosła, a przy piecu jest bardzo gorąco, wręcz parzy. Idealne okoliczności do kąpieli. Także Indianeczka czyściutka, pachnąca i suchutka, gdyż wpierw wytarła się i zawinęła w wielki ręcznik i suszyła przy piecu susząc włosy, a potem zdjęła ręcznik, powiesiła go na sznurze nad piecem by wysechł i nago dosuszyła się przy mocno grzejącym piecu. Wyschła szybko.

Następnie wzięła dezodorant i namaściła skórę pod pachami. Potem sięgnęła po pachnącą oliwkę do namaszczenia swych ciemnych, indiańskich włosów. Dreadów już dawno nie ma. Włosy jeszcze przed Sylwestrem rozczesała, co wymagało z jej strony morza cierpliwości i staranności. Wszak nie jest łatwo rozczesać sfilcowane włoski :) Praktycznie jest to niemożliwe, ale dała radę mimo to.


Ostatnimi zabiegami pielęgnacyjnymi było psiuknięcie szyi pięknymi zapachem perfum oraz obcięcie pazurków u stóp Indianki.


Teraz jest już czyściutka, pachnąca i gotowa do rozprawy sądowej, tylko nie wie, na kiedy ma termin. Może już był??? Nie może za żadne skarby znaleźć powiadomienia.


Tak czy inaczej na wszelki wypadek trzeba się przygotować na wizytę eskorty konwojującej ją na salę rozpraw.


Wyciągnęła czyste, eleganckie ciuszki. Wszak trzeba w tym sądzie jakoś wyglądać przyzwoicie.

Rzadko Indianka opuszcza swój rezerwat Indian by udać się do cywilizacji.


Powiesiła na sznurku w kuchni nad rozgrzanym piecem aby ogrzać i dosuszyć z wilgoci:

biały koronkowy staniczek, białą bluzeczkę z wdzięcznymi, delikatnymi frędzelkami u mankietów,

biały sweter o grubych, plastycznych splotach dzierganych, czarne, eleganckie obszerne i powiewne szarawary z żorżety. Pod piecem ustawiła czarne trzewiki, Jest przygotowana.


Jeszcze trzeba dowód przygotować i komórkę z wystukanym numerem do rodziny, jakby znowu Indiankę bili i poniewierali tak jak w kwietniu 2013 roku, gdy pojechała zabrać do domu podstępnie wyłudzonego od niej psa. Jest też telefon do pewnej organizacji zajmującej się prawami człowieka.

Indianka nie pozwoli się bezkarnie poniewierać żadnym policjantkom.


Na sali rozpraw w Giżycku przydałoby się jakieś wsparcie moralne. Tylko kiedy ta rozprawa?

Indianka znalazła stertę papierów, ale nie ma wśród nich tego zawiadomienia o terminie.


Rozprawa niestety jest w Giżycku, czyli 60 km od miejsca zamieszkania Indianki.

Indianka nie jest w stanie tam dotrzeć o własnych siłach. To zdecydowanie za daleko, poza tym nie ma czym i za co. Ostatnie pieniążki wydała na zakup siana, aby zabezpieczyć paszę zwierzętom do wiosny, bo ta co zbierała ją latem okazała się niewystarczająca (z winy usługodawcy jak doskonale pamiętacie ci co wiernie jej bloga czytają).


Zewnętrznie Indianka jest przygotowana do rozprawy, duchowo też – opanowana i spokojna jak święci tureccy. Nie da się nikomu sprowokować. Well, jeśli krzywda wytrąci ją z równowagi i zacznie płakać jak bóbr – trudno. Będzie płakać. Wszak wielką krzywdę jej robią. Pobili, sponiewierali, poniżyli, porwali, zastraszali, uprowadzili do szpitala a potem na komendę, a tam ją zrewidowali jak groźnego kryminalistę poszukiwanego za co najmniej kradzież czy rozbój, zmusili do dmuchania alkomatu który ku rozczarowaniu policjantek pokazał zero alkoholu, a następnie przesłuchali i wypuścili w środku nocy by sobie sama wracała z buta 60 km do domu.

Takie traktowanie zwykłych, porządnych obywateli przez policję świadczy dobitnie o roli policji w tym państwie. Policja nie jest dla ludu, by go chronić i bronić. Ona jest po to, by trzymać go za mordę jak bandę niewolników bez elementarnych praw ludzkich.


Prawnie niestety Indianka nie jest przygotowana do rozprawy. Niestety, nie jest w stanie jeszcze nad prawem siedzieć. Ma za dużo ciężkiej pracy fizycznej na gospodarstwie i jest przemęczona.

Cała nadzieja w pani mecenas. Oby nie zawiodła.






poniedziałek, 3 lutego 2014

Piękna pogoda lutowa

Ufff... Pierwszy głód zaspokojony tostami z patelni z serem oraz herbatą z cukrem i cytryną.

Teraz pora wypocząć i zregenerować siły.


Dzień był piękny. Słoneczny i bezwietrzny. Jak na zimę - ciepły.


Z samego rana najpierw zaprowadziłam do wodopoju owieczki. Drugi raz im pokazałam gdzie jest woda. Już pamiętają :) Teraz same chodzą się napić, gdy mają chęć. Dałam im siano do jedzenia na dworze i skubały sobie je pracowicie, a gdy je suszyło – raźno maszerowały nad rzeczkę, gdzie rozbiłam im lód i skąd piją wodę głębinową wypływającą spod ziemi.


Następnie zabrałam się prowadzić nad rzeczkę kozy. Opornie szły, ale jak już zaszły, to też chyżo wody się napiły. Nad nimi jeszcze trzeba będzie popracować. Same za leniwe aby iść nad rzeczkę.

Trzeba im pokazywać, gdzie jest wodopój i woda oraz specjalnie prowadzić..


Na końcu konie. Tutaj sprawa prosta. Potrafią doskonale sobie same poradzić. Kłusem popędziły nad źródło zaraz po ich wypuszczeniu ze stajni. Kopytami rozbiły resztki lodu i napiły się do woli wody. Potem wróciły na podwórko, gdzie grzecznie jadły wyłożone dla nich siano.

W tym czasie Ja im nałożyłam na noc siano do żłobów w stajni oraz zrzuciłam słomę na ściółkę ze strychu i pościeliłam na grubo, bo już przemieliły dokładnie poprzednią słomę.

W stajni powstaje fajna warstwa obornika końskiego. Będzie jak znalazł do ogródka ziołowego :)


W koziarni już wcześniej zrzuciłam kostki siana i je rozdzieliłam sprawiedliwie pomiędzy wszystkie kozy.


Owieczki dostały nowe kostki też.


Jeszcze muszę do kur zajrzeć, ale jestem zbyt zmęczona by iść teraz. Muszę odpocząć.


Pod wieczór nadjechał kurier Kex. Gdy zadzwonił – zawołałam koniki do stajni, a te grzecznie wbiegły do środka jedna za drugą. Pełna końska kultura :))) Tam od razu zajęły się sianem wyłożonym dla nich w wielkich żłobach betonowych.


Tymczasem kurier dotarł na podwórko, a właściwie pod samo podwórko, bo do bramki wjazdowej na podwórko. Co prawda dojazd na podwórko obecnie jest, ale facet ma łyse opony, nie ma napędu na 4 koła ani chyba nawet na tylne koła, nie ma też łańcuchów, więc po śliskiej drodze nie umiał wjechać, ani wyjechać pod górkę i uparcie się ślizgał w miejscu, zamiast cokolwiek podłożyć pod koła. Przysiągł, że więcej nie przyjedzie nic dostarczyć. No, trudno. Na szczęście inni kurierzy sobie lepiej radzą. Dałam Kexowi telefon do rolasa co ma traktor. Rolas nie chciał Kexa wyciągać traktorem. Olał go. Kurier wkurwiony ślizga się na drodze chyba nadal. Chciałam mu pomóc wyjechać, ale nie słuchał i pyskował. Wystarczy przecież gałęzie podłożyć pod koła, lub sypnąć popiołu na śliską drogę. Ale skoro on pyskaty, to niech sobie sam radzi.


Zabrałam pakę do domu. Na podwórku jeszcze wyjęłam z niej lizawki solne i zaniosłam owcom i kozom. Lizawki z minerałami. W sam raz odpowiednie dla owiec i kóz. Wszystkie zwierzaki zadowolone. Koty wparowały do środka chaty i zajęły pozycje na moim łóżku, gdzie niebawem i ja dołączyłam posiliwszy się nieco. Jestem zmęczona i śpiąca. Muszę się przespać.


Niebawem zawracanie gitary, czyli rozprawa w sprawie rzekomego „naruszenia nietykalności osobistej funkcjonariuszek na służbie” rzekomo mającej miejsce podczas mojej próby odbioru psa ze schroniska w kwietniu 2013 roku. Psa podstępnie wyłudzonego z mojego gospodarstwa i nielegalnie zawłaszczonego przez schronisko w Bystrym.

niedziela, 2 lutego 2014

Indianka ma na siano

Indianka ma na siano i tylko na siano i paliwo za przywiezienie. Nie ma natomiast na zaspokojenie wybujałej chciwości większości rolasów,

którzy żądają za siano i transport więcej niż jest warte i więcej niż się należy. Wielu z nich kitra siano i słomę po 2-3 lata lub dłużej aż spleśnieje, zgnije i straci jakąkolwiek wartość, ale jak Indianka chce kupić póki jeszcze jadalne w rozsądnej cenie to robią trudności. Efekt jest taki, że zostają z hałdami siana i słomy które im gniją latami, zamiast sprzedać kobiecie co hoduje zwierzęta. To jest wysoce haniebna praktyka wymagająca kary grzywny. Powinni także automatycznie tracić dopłaty za tą antyrolniczą działalność niezgodną z dobrą praktyką rolniczą.

Bo skoro nie hodują zwierzyny, tylko zbierają siano, które im gnije latami, to powinni mieć odebrane dopłaty, gdyż to nie jest działalność zgodna z najlepszą praktyką rolniczą. ARiMR powinien skontrolować te gospodarstwa i odebrać im dotacje rolne, bo oszukują ARiMR by wyłudzić dopłaty. Nic nie produkują, a gdy rolniczka chce kupić siano czy słomę dla zwierząt - nie chcą sprzedać, lub próbują wyłudzić ogromne pieniądze nieadekwatne do wartości zmagazynowanego towaru.

Indianka znalazła siano w przyzwoitej cenie. Siano jest blisko, trzeba załadować i przewieźć.

Indianka nie ma siły by chodzić na piechotę w zamieci kilometrami by obejrzeć siano.

Woli zadzwonić i by przywieziono, a nie utrudniano i przedłużano sprzedaż. Po to są telefony, aby dzwonić.

Dopilnowała, aby drogę odśnieżono, a to i tak sporo jak na tę gminę.

Zapłata na podwórku. Dojazd dla traktora jest bez problemu na samo podwórko.

Wskazany traktor z turem, aby to siano upchać w spiżarni i stajni.

Indianka ma też 100 jaj na sprzedaż lub wymianę na siano, słomę, zboże, ziemniaki, mięso.

Kontrola gospodarstw została przełożona na następny tydzień. Jeśli do końca nadchodzącego tygodnia na gospodarstwie Indianki nie znajdzie się siano,

kontrole w pobliskich gospodarstwach zostaną przeprowadzone nieuchronnie, a gospodarze poniosą konsekwencje swojej ohydnej znieczulicy.


sobota, 1 lutego 2014

Słonecznie

Dzisiaj ładna pogoda. Indianka wypuściła zwierzęta na spacer. Konie same poszły do wodopoju, a owcom i kozom dała wodę zgromadzoną szczęśliwie w wiadrach w domu przed zamarznięciem wody w piwnicy. Jednak niebawem trzeba będzie je prowadzać także do wodopoju, chyba że uda się rozmrozić kran. Indianka napaliła w piecu. Słabo się pali, ale pali. Trzeba będzie gorącą wodą polać kran - może odtaje dzięki temu :).

Zwierzaki dostały swoje kostki siana, a kury pszenicę. Indianka otworzyła worek z witaminami dla kur. Pięknie pachnie.

Indianka dziś skręciła wiadro do pojenia jagniąt i koźląt ze smoczkami. To okazało się proste. Wystarczyło wcisnąć smoczki lateksowe w otworki w wiadrze. To przerażające żelastwo towarzyszące wiadru służy do mocowania wiadra na ścianie lub ogrodzeniu. Indianka zastanowi się, gdzie to najwygodniej przymocować. Smoczki latexowe w które jest wyposażone wiadro są maleńkie i miękkie - w sam raz dla najmniejszych pyszczków. Indianka zadowolona. Dla noworodków będzie w sam raz, ale trzeba się jeszcze wyposażyć w wiadro z mocniejszymi, większymi smoczkami niż te - dla większych jagniąt i koźląt.

Jagnięta i koźlęta rosnące intensywnie mocno szarpią takie cycki i te maleńkie to mogą wyrwać i spuścić mleko z wiadra. Zatem trzeba się wyposażyć w mocniejsze smoki. Takie w jaki jest wyposażona butla do pojenia jagniąt są wystarczająco mocne. W sumie butla jest ze smoczkiem - dla starszych jagniąt będzie jak znalazł, ale jest tylko jedna i na raz tylko jednego zwierzaka można napoić. Także jednak trzeba będzie dokupić wiadro z grubszymi smoczkami, aby kilka jagniąt lub koźląt mogło ssać mleko jednocześnie.

Teraz Indianka uzbrojona w wiadro i butlę do pojenia maluchów oraz wór mleka zastępczego czeka na wykoty. Powinny być gdzieś w kwietniu/maju, ale trzeba być wcześniej na tę okazję przygotowaną, jakby się zdarzył jakiś wcześniejszy wykot. Także przyjrzenie się sprzętowi i ewentualne reklamacje wymagają czasu, którego nie ma podczas wykotów w razie nagłej potrzeby użycia mleka zastępczego. Indianka swój nowy sprzęt hodowlany już obejrzała, poskręcała, wypłukała gorącą wodą z fabrycznych drobinek. Jest gotów do użycia. Smoczki się mężnie prężą gotowe do karmienia maluchów. Wór mleka w proszku bezpiecznie spoczywa na półce w gablocie hodowlanej. Wszystko pod kontrolą :)

Teraz trzeba dorwać rolasa z traktorem i przyczepą, aby przywiózł upatrzone siano dla zwierząt Indianki. Dzięki interwencji "komuchy" zapewne będzie to łatwiejsze niż zwykle :D

Kara 5000 zł za odmowę udzielenia pomocy

Jak się nie ma do czynienia z ludźmi tylko wrogimi rarogami, to niestety tylko prawnie można ich ludzkości nauczyć.

Życzliwa "komucha" napisała do Indianki, że złożyła donos na rolników z jej wsi w związku z ich odmową pomocy w przewiezieniu siana dla zwierząt Indianki. Każdy rolnik z pobliskich wsi, który ma traktor, a odmawia przewiezienia siana do gospodarstwa Indianki poniesie karę grzywny w wysokości 5000zł i zostanie ukarany trzema miesiącami więzienia za celowe głodzenie zwierząt i znęcanie się nad nimi. TOZ i powiatowy lekarz weterynarii w tym celu skontroluje jutro gospodarstwa we wsi Indianki oraz wsie okoliczne. Ci rolnicy, którzy mimo posiadania traktora i przyczepy odmówią pomocy - zostaną ukarani karą grzywny w wysokości 5000 zł. Szykujcie sakiewki, chłopy :D

Komucho, dziękuję za interwencję w imieniu moich zwierząt :D

Wdzięczna Indianka

Rufus!

Czy mógłbyś zrobić to co obiecałeś zrobić?? :)))

Potrzebny transport

Potrzebny transport do załadunku i przewiezienia 20 bel siana w okolicy.

Najlepiej traktor z turem.

tel. 607507811 Gmina Kowale Oleckie

Zwierzęta w potrzebie! Ruszcie się trutnie i niby katolicy!

Czy w tej gminie mieszkają jacyś chrześcijanie czy tylko same bezbożne łachudry?

 

 

Osłabiona, wyziębiona i obolała.

Miała iść oglądać siano do zakupu, ale nie dała rady.

Indianka dziś została w łóżku na cały dzień. Rano tylko napoiła owce. Jeszcze miały siano.

Położyla się by się zagrzać i kurować. W domu minus jeden. Woda w piwnicy zamarzła. Schowała się pod dwie kołdry, dwa koce i ubrała sweter. Mimo fatalnego samopoczucia, załatwiła kilka zaległych spraw przez internet w komórce.

Jak zombie - przez mgłę czytała pilną korespondencję i odpowiadała. Resztkami świadomości doprowadziła zaległości do ogarnięcia i zapadła w sen. Wieczorem doszła do siebie na tyle, że wstała, napaliła w piecu i nakarmiła oraz napoiła pozostałe zwierzęta.

Późno dostały wodę i siano oraz ziarno, ale dostały. Nie raz i nie dwa w większych stajniach zwierzęta mają gorszą opiekę gdy stajenny zapije i nie przyjdzie do pracy, albo przyjdzie i zada karmę byle jak i byle gdzie, że zwierzęta chodzą głodne lub niedojedzone.

Tutaj jednak dostają codziennie wodę i paszę, z reguły rano. Gdy Indianka chora lub przemęczona to wtedy o różnych porach, ale dostają.

Głodne nie są. Indianka też stara się im dawać letnią lub ciepławą wodę z pieca aby się zagrzewały od środka. Jej siano jest dobrej jakości i świeże, więc jest wydajne w karmieniu. Owce strasznie dużo siana marnują, bo mają zwyczaj rozgrzebywania kostek i ścielenia sobie sianem pod brzuchami. Trzeba będzie im drabinkę zamontować, aby nie marnowały tyle siana.

Fajnie jeśli latem uda się zamontować automatyczne poidła w stajniach, koziarni, owczarni i kurniku. Wtedy Indiance będzie o niebo lżej i gdy będzie chora to zwierzęta bez niej się napiją bez problemu.

Dopiero w nocy, po obrządku dobrała się do zastępczego mleka sprawdzić czy przyszły też witaminy i sączki do mleka. Przyszły :))

Mimo bardzo późnej pory - przy świecach - umyła półkę w gablocie w korytarzu gdzie umieściła bezpiecznie worek z mlekiem w proszku.

Tam będzie dobrze zabezpieczony przed kotami, myszami i szczurami.

Położyła tam też worek z witaminami dla zwierząt oraz czystą, umytą, wypłukaną i wysuszoną butelkę dla jagniąt i koźląt.

Pora skręcić smoczki z wiadrem i to wielkie poidło na nóżkach dla kur. Wszystkie akcesoria będą trzymane w jednej hodowlanej gablocie.

Oczywiście poidło dla drobiu zaraz po skręceniu trafi do drobiu zapewniając kurom czystą wodę. Tę wodę co im Indianka podaje w misce strasznie brudzą, bo stają pazurami na krawędzi, w dodatku kaczki dzioby sobie płuczą w tej wodzie. Potrzebne okazało się odpowiednie poidło. Takie Indianka znalazła i zakupiła. Co prawda drogie jak cholera, ale warte tych pieniędzy z uwagi na zapewnienie zwierzętom czystej wody i wygodę w obsłudze poidła, które nie powinno się tak brudzić jak inne. W ogóle nie powinno się brudzić.

W tej chwili Indianka ma dylemat jak to skręcić, bo przyszło w kawałkach, ale jest instrukcja to chyba da radę :)

Strasznie dużo drobnych dziwnych elementów ma to poidło. Indianka zbyt rozkojarzona by to szybko poskładać, ale skręci to.

Jest poidło, ale woda zamarzła w kranie. Trzeba będzie ten kran jakoś rozgrzać i napuścić wody do poidła.

Skad ten mróz w piwnicy?? Trzeba będzie tam piecyk wstawić i grzać w największe mrozy, coby zapobiec zamarzaniu zaworu i rur.

Generalnie Indianka zadowolona z nowego sprzętu hodowlanego i pomysłu na podręczną gablotę hodowlaną. Jak coś robić, to profesjonalnie.

Do gabloty trafią wszelkie niezbędne sprzęty hodowlane. Gdzieś na strychu jest butelka dla cieląt i żrebiąt oraz wiadro dla cieląt.

Na parterze są nowiutkie butelki niemowlęce ze smoczkami w sam raz dobre dla najmniejszych zwierzaczków Indianki.

Wszystkie środki do karmienia noworodków zwierzęcych Indianka zabezpieczyła. Gdzieś są jeszcze poskromy do krów. Na razie niepotrzebne, ale trzeba mieć wszystko w jednym miejscu aby nie szukać, gdy potrzebne. Półkę na szczotki, zgrzebła i kopystki też trzeba urządzić. Niech wszystko będzie pod ręką. Po porządkach Anglika Jeffa Indianka wiele rzeczy nie może znaleźć. Koniec z mieszaniem obcych w jej domu.

Najlepiej sobie to wszystko samemu ogarnąć i uporządkować.

Indianka ma też jakieś stare poradniki weterynaryjne. Też trafią do gabloty. Trzeba być maksymalnie samowystarczalną. Indiankę nie stać na wizyty kosztownych weterynarzy, poza tym im nie ufa.

Półka hodowlana w sypialni Indianki też się wzbogaciła o kilka nowych poradników i podręczników. Zawierają wiele cennych informacji, które pomagają unikać zachorowań wśród zwierzyny, a nawet podpowiadają jak niektóre schorzenia i choroby leczyć.

No, jeszcze to siano trzeba uzupełnić, bo mało. Niestety - będzie musiała znowu wydać pieniądze na zakup siana tej zimy.

Ale tego lata kupi sobie mega kosę spalinową i będzie na bieżąco kosić trawę na siano bez sponsorowania niepoważnych pajaców co rozgrzebane sianokosy porzucają w polu na zmarnowanie zostawiając Indiankę z wielkim problemem i ogromną stratą. Przez nich teraz się martwi o siano, zamiast spokojnie do wiosny korzystać ze swoich zasobów nagromadzonych latem.

Kicia bialutka czołga się pod kołdrą po Indiance rozmasowując jej obolałe podbrzusze. Kotek wie, gdzie boli Indiankę i tam się układa lecząc Indiankę z bólu. Kochana kicia <serce>.

Indianka lubi słuchać:

http://www.youtube.com/watch?v=ygNuRpwZqRU

Indianie amerykańscy byli bardzo dzielni.

Ona też próbuje być dzielna i przetrwać wszystkie trudy zimowe i te urzędnicze i reżimowe które zakłócają jej wolność i szczęście...

 

 

piątek, 31 stycznia 2014

Indianka znowu uratowała bezdomnego pieska

Wieczorem przyjechało dwóch pracowników schroniska w Bystrym
 zabrać porzuconego przez właściciela pod lasem przemarzniętego pieska.
W mrozie z trudem wypełnili protokół odbioru psa. 


Mroźna zima. Na zewnątrz przenikliwe zimno. Dmie porywisty, mroźny wicher. Przeszywający na wylot. Przez ten wiatr odczuwalny ziąb sięga minus 34 stopni. Indianka uodporniona mroźnymi zimami tego ziąbu jednak znieść nie może i chowa się szybko pod dach po napojeniu i nakarmieniu zwierzyny w koziarni, owczarni i stajni. Koty na czas mrozów wprowadziły się do domu. Kozy, konie, owce wyposażone w zimową, długą i gęstą sierść tulą się do siebie nocami, ale generalnie znoszą mróz bardzo dobrze. Pod dachem jest dużo cieplej. Nie ma tego ohydnego, mroźnego wichru. Jest zacisznie, sucho i czysto. Dużo miejsca, pasza i nadzór oraz troska ich ukochanej opiekunki czyli Indianki. Zwierzaki są spokojne. Dzielnie znoszą zimę w oczekiwaniu na radosną wiosnę. Z wielkim apetytem pałaszują siano Indianki i łakomie piją wodę z wiader które im nosi z domu Indianka. Koniecznie trzeba założyć im automatyczne poidła w ich boxach. Jest nadzieja, że ta inwestycja i modernizacja dojdzie do skutku wiosną lub latem. Ktoś zaproponował, że Indiance pomoże w tym. Osoby prywatne. Na instytucje w tej gminie jak pokazały Indiance przykre doświadczenia nie można liczyć. Zresztą nigdy nie można było liczyć na jakiekolwiek wsparcie odkąd tutaj mieszka. Wszechobecna znieczulica jest typowa dla tej gminy. Brak wrażliwości na drugiego człowieka i zwierzęta to norma tutaj. Polityczne deklaracje wójtowej, że pracownik który wyłudził od Indianki jej psinę jest "wrażliwy na los zwierząt" to puste słowa bez pokrycia. Banialuki na pokaz i pod publiczkę wyłącznie. Indianka pamięta aż nadto dobrze te półtoratygodnia wydzwaniania do tego pracownika aby kazał odśnieżyć drogę, bo Indiance był pilnie potrzebny dojazd dla siana. Pracownik zwlekał, zwodził, strugał durnia, że on przecież posłał odśnieżarkę, a nie posłał... a tymczasem skończyło się siano i zwierzęta stały głodne. Wtedy nie wykazał nawet grama "wrażliwości na los zwierząt".
Jak ktoś całe lata, całe życie był czuły jak beton na potrzeby i cierpienia zwierząt, to nadal takim betonem jest.
Może co najwyżej się kamuflować celem wygrania wyborów na radnego lub wójta i dorwania się do dużego, urzędniczego koryta.
No, ale dobrze, że choć tym razem reakcja na bezpańskiego przybłędę była tak szybka. Pierwszy porzucony pies który przybłąkał się na gospodarstwo Indianki musiał czekać aż kilka dni nim Gmina się nim zajęła. Policja ani Gmina nie chciała psem się zająć ani interweniować coby go zabrać do schroniska czy chociażby dać dla psiaka na karmę. Indianka przez kilka dni karmiła psa na swój koszt choć uboga jest i jej się nie przelewa, podczas gdy te dwie instytucje przerzucały piłeczkę odpowiedzialności między sobą przez kilka mroźnych dni, aż w końcu Urząd Gminy przysłał niechętnie schronisko po psa.
Potem Indianka w Urzędzie Gminy nasłuchała się wrogich wyrzutów jakoby to "ona naraziła Gminę na straty finansowe, bo przez nią Gmina musi psa opłacać w schronisku". Ona??? Nie właściciel który psa porzucił??? Oni w tym urzędzie zawsze mają problemy z widzeniem spraw i ludzi jakimi są. Dorabianie teorii, snucie nieżyczliwych domysłów oraz insynuacji usprawiedliwiających ich indolencję to standard. Łatwiej przylepić komuś łatkę by pomóc w czymkolwiek. To wygodniejsze i tańsze. Pieniądz w tej gminie zawsze najważniejszy, dlatego Indianka śmieje się do rozpuku gdy czyta deklaracje wójtowej zapewniającej, iż pracownik który wyłudził od Indianki jej psa zrobił to z troski o dobro zwierzęcia :D Śmiechu warta hipokryzja podszyta szyderstwem.
Indianka miała nadzieję, że przy okazji odzyska swojego psa bezprawnie uwięzionego w Bystrym wbrew jej i psiny woli rok temu. Niestety. Psa Indianki nie odwieziono :(((. Taki prosty ruch, wyraz dobrej woli - to nie u tych władz.
Za długo są przy korycie by szanować uczucia mieszkańców i samych mieszkańców którzy ich utrzymują i z których żyją.
Jak miło być w takim straszliwym klimacie nocą w ciepłym łóżku, pod dachem... Indianka stara się palić, ale nie zawsze ma siłę po pracy i wymarznięciu na dworze.
Jest osłabiona, ale dzielnie wypełnia wszystkie swe hodowlane obowiązki. Ostatnie dnie wymęczyły i wyziębiły Indiankę. Kilka spraw załatwiła. Codziennie oporządza zwierzynę. Przekazała wyziębionego, zagłodzonego, osłabionego bezdomnego pieska do schroniska. Niestety, do tego w Bystrym, bo znowu wójt akurat to schronisko finansuje z pieniędzy podatników.
Indianka ma nadzieję, że porzucony przez właściciela piesek znajdzie tam chociaż w miarę ciepłą budę, pełną miskę karmy i dobrą opiekę weterynaryjną, bo wyglądał na chorego. Z tego względu Indianka obawiała się o zdrowie i życie swoich kóz i koni, do których piesek kolejno się wprowadził szukając schronienia przed mrozem i porywistym wiatrem.
Licho nie śpi i psiak może być nosicielem groźnych dla inwentarza Indianki chorób, więc trzeba go było odizolować od jej zwierząt. Jednak jedną noc pozwoliła mu przenocować w koziarni, by następnego dnia wezwać odpowiednie służby aby zajęły się psiną. Bez interwencji Indianki psiak zamarzłby lub padł z głodu pod tym lasem pod który przyszedł przeganiany z gospodarstwa na gospodarstwo. Uciekając przed ludźmi zawędrował aż tu, pod las. Niestety, piesek blokowy - nie przystosowany do życia w naturze, nie umiejący polować - nie dał sobie rady. Był bardzo wychudzony, osłabiony i wyglądał na zwierzę złamane i pogodzone ze swoim marnym losem.
Indianka dała mu dwa kawałki chleba - końcówkę która została jej na śniadanie. Nawet nie ruszył. Widać albo chory, albo zbyt wycieńczony by jeść.
W schronisku powinni dać mu kroplówkę. Ciekawe, czy tam mają weterynarza wśród personelu? Tak czy inaczej, miejmy nadzieję, że się nim chociaż jako tako zajmą - w końcu dostają tam na każdego psa konkretną kasę więc mają za co wezwać weterynarza i porządnie nakarmić psa.
Tymczasem Indianka sprowadziła mleko zastępcze na czarną godzinę w oczekiwaniu na wykoty koźląt i owiec. Matki powinny same wykarmić, ale może się zdarzyć, że któraś będzie miała za mało mleka, lub się za dużo maluchów na raz urodzi w ciąży mnogiej, albo matka odrzuci malca lub urodzi się on słabowity niezdolny ssać o własnych siłach. Na tę okoliczność Indianka doposażyła swoją hodowlę w wiadro ze smoczkami do pojenia jagniąt i koźląt, specjalną butelkę do pojenia jagniąt i koźląt oraz specjalne, drogie mleko w proszku. Musi jeszcze dokupić lizawki dla koni, owiec i kóz. Zwłaszcza karmiące matki muszą uzupełniać siano w minerały zawarte w soli. Na tę okoliczność Indianka zamówiła odpowiednie lizawki kurierem.
Przedwczoraj jeden kurier siedział w śniegu, wczoraj drugi, a dzisiaj będzie siedział trzeci. Listonosz Adam też narzeka na jakość odśnieżania drogi gminnej. Niepotrzebnie prosił o ten kolonijny rewir skoro wie doskonale jakie tutaj beznadziejne, zapuszczone drogi od wieku nie remontowane ani nie udoskonalane, a co najwyżej wytrzebione z pięknych, wiekowych drzew co poszły na palety zamiast dawać cień latem ludziom idącym drogą wiejską a zimą osłaniać od urywającej głowę wichury. Indianka przedwczoraj musiała rękami głowę na szyi przytrzymywać, aby nie odfrunęła. Gdy przy drodze rosły wiekowe drzewa - było zacisznie i pięknie. Teraz pustynia i wściekły wiatr.
Przewiało Indiankę strasznie. Narzekający mocno listonosz Adam jednak dostarczył przesyłkę, ale się odgraża, że nie będzie woził poczty Indiance. No jak to??? Indiankę zatkało. Indianka tęskni do Pana listonosza Marka. To złoty człowiek i cierpliwy. Cierpliwie znosi niedogodności dojazdowe na kolonie. Indianka chciałaby by wrócił na jej rewir, nie tylko dlatego, że skutecznie i regularnie dostarczał Indiance wszelką pocztę, ale także dlatego, że go lubi bardzo. Zresztą tak jak cała okolica uwielbia Pana Marka, który się dał poznać jako człowiek niezwykle życzliwy, uczciwy, pracowity, obowiązkowy i przede wszystkim ludzki. Panie Marku - wróć do nas!
Droga gminna jest tak słabo odśnieżona, że większe auta nie mają jak zawrócić by wyjechać z kolonii. Jeszcze osobowy jako tako da radę się wycofać, ale większe dostawczaki grzęzną.
Celem udrożnienia dojazdu i wyjazdu z kolonii, którego zupełnie nie ułatwiają głazy złośliwie nawiezione przed wjazd na gospodarstwo Indianki przez męża sołtyski - Indianka grzecznie poprosiła Urząd Gminy o interwencję w sprawie poprawy jakości odśnieżania drogi. Jak odśnieżać - to z głową. Tak trzeba odśnieżać, aby dostawczak mógł zawrócić i wyjechać z kolonii bez turbowania rolnika z traktorem ze wsi. Syn rolnika wyciągający kurierów ze śniegu już piany dostaje na pysku od tych codziennych interwencji. Jutro pewnie już nie przyjedzie ewakuować kolejnego wkurwionego kuriera. Kto go wyciągnie??? Urzędnik gminy który jest odpowiedzialny za takie niechlujne odśnieżanie?? Szkoda pieniędzy podatników na działania, które nie umożliwiają sprawnej komunikacji. Jak coś robić, to porządnie - a nie na odpierdol. Jak odnieżać, to tak - aby można było bez problemu dojechać, zawrócić i wyjechać.
Indianka ma zwierzęta. Zwierzęta mają potrzeby i trzeba to umieć nareszcie zrozumieć po 11 latach, że odśnieżone ma być w taki sposób, by dostawcy czy weterynarze nie bluzgali tonąc kołami w śniegu, bądź co gorsza odmawiali dostarczenia ratującego życie maleństw mleka zastępczego czy opieki weterynaryjnej w razie potrzeby, jak to miało miejsce 11 lat temu, gdy padł piesek Indianki z powodu odmowy udzielenia mu pomocy przez weterynarzy zniechęconych fatalną jakością drogi gminnej na kolonię. Urzędnicy gminni powinni wreszcie zrozumieć, że są tutaj by służyć lokalnej społeczności, a nie robić jej łaskę, że wypelniają wobec niej swoje obowiązki. Urzędnicy żyją z tych mieszkańców. Mają bardzo wysokie pensje dzięki ciężkiej harówie mieszkańców tej gminy. Przeto powinni swoich mieszkańców uszanować i wreszcie stać się wrażliwymi na los drugiego człowieka, a także jego zwierzęta. Niech nieadekwatna deklaracja wójtowej określająca jej prawą rękę czyli urzędnika od konserwacji dróg i porywania cudzych zwierząt jako "osobę niezwykle wrażliwą na los zwierząt" nie będzie żałosnym, śmiesznym pustosłowiem bez pokrycia w rzeczywistości. Amen.

Piesek przybłęda,
 który o mało nie zamarzł lub padł z głodu pod lasem.
Indianka przekazała go do schroniska.
Niestety w Bystrym, bo z nim UG znowu podpisał umowę.



czwartek, 30 stycznia 2014

Haniebna i groźna ustawa antypolska!

Zapamiętajcie nazwiska tych, którzy głosowali za tą haniebną ustawą. Oni są odpowiedzialni za nią.
 

"10 stycznia br. Sejm przyjął ustawę o tzw. bratniej pomocy, która w ub. roku wzbudziła wiele kontrowersji. Ustawa zezwala obcym służbom na wjazd do naszego kraju i udział w pacyfikowaniu np. zgromadzeń masowych, jeśli zagrażają one porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu. Co ciekawe daje ona nawet większe uprawnienia obcym funkcjonariuszom – nie tylko z UE, ale także z innych krajów – niż rodzimym. Ekspert z Biura Legislacyjnego Senatu właśnie zaproponował kilka poprawek.


Za przyjęciem kontrowersyjnej [? - admin] ustawy przygotowanej przez ministerstwo spraw wewnętrznych – pod pretekstem ujednolicania krajowego prawa z prawem unijnym – opowiedziało się 286 posłów z PO, Twojego Ruchu, PSL i SLD. Przeciw było 140 z PiS i Solidarnej Polski. Jeden poseł się wstrzymał. Pisowski wniosek o odrzucenie projektu przepadł.

Projekt ustawy po raz pierwszy trafił do Sejmu na początku 2013 roku. Od samego początku budził kontrowersje ze względu na niejasność pojęć „bezpieczeństwo publiczne”, „porządek”, zezwolenie na bezterminowe pozostawanie obcych służb na terytorium Polski itp.

Obecny projekt już zatwierdzony przez Sejm, który trafił do Senatu, wciąż nie precyzuje tych terminów, a więc pozostaje otwarte pole do nadinterpretacji przepisów dot. konieczności wezwania na pomoc obcych służb. Co więcej, sejmowa wersja ustawy przyznaje szersze uprawnienia zagranicznym agentom niż naszym funkcjonariuszom, na co zwraca uwagę Michał Gil z Biura Legislacyjnego Senatu. Proponuje on wprowadzenie kilku poprawek.

[My proponujemy jedną poprawkę: wyrzucić projekt ustawy do kosza na śmieci,  jego autorów skazać na dożywotnie więzienie, a posłom głosującym za jego przyjęciem podziękować wyrokami po 15-20 lat odosobnienia - admin]

Ustawa o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej (druk nr 537) z założenia ma uregulować sytuację prawną i stworzyć ramy do wspólnych operacji służb krajowych z zagranicznymi – nie tylko z UE, chociaż jak uzasadniał premier celem jej uchwalenia było dostosowanie naszego prawa do norm europejskich – w razie klęsk żywiołowych, ale także w przypadku zagrożenia porządku i bezpieczeństwa publicznego oraz w celu zapobiegania przestępczości.

Jeśli chodzi o współpracę w przypadku klęsk żywiołowych, to Polska korzysta m.in. z umów dwustronnych zawartych z sąsiadami. Nowe prawo przewiduje jednak udział także zagranicznych oficerów w „operacjach ratowniczych” nawet z odległych państw.

O pomoc mogą prosić szefowie służb ratowniczych lub minister spraw wewnętrznych.

Zgodnie z propozycją projektu zagraniczni funkcjonariusze powinni przejść szkolenie dot. zasad stosowania broni palnej i środków przymusu bezpośredniego, ale od szkolenia można odstąpić „w przypadkach niecierpiących zwłoki lub gdy zagraniczni funkcjonariusze lub pracownicy uczestniczyli już we wspólnej operacji na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. W takim przypadku należy im przedstawić przetłumaczony na j. angielski wyciąg z odpowiednich przepisów”.

Ten zapis już poprzednio budził kontrowersje. Prawnik Senatu także zwraca uwagę na to, że jest on niewystarczający dla zapewnienia właściwego postępowania obcych funkcjonariuszy. Chodzi o to, aby obligatoryjnie przechodzili oni szkolenie, a w ostateczności, by mieli dostęp do wyciągu polskich przepisów dot. wykorzystania broni i zastosowania bezpośredniego przymus w swoim języku.

Ustawa przewiduje także, że to polscy podatnicy będą ponosić koszty leczenia przebywających na terenie naszego kraju obcych funkcjonariuszy [sic! - admin].

Obcy funkcjonariusz może użyć broni nie tylko w razie bezpośredniego zagrożenia życia.

Co więcej, wersja sejmowa rozszerza zakres ich kompetencji w porównaniu z rodzimymi funkcjonariuszami. dot. użycia broni i innych urządzeń niezbędnych do prowadzenia wspólnych operacji. Lista urządzeń jest otwarta, może ona obejmować także sprzęt do podsłuchów.

W art. 9 w ust. 1 w pkt. 3 określono zasady użycia broni palnej przez zagranicznych funkcjonariuszy. Przepis odsyła do ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej, a w zakresie warunków użycia stanowi, że „broni można użyć w celu odparcia bezpośredniego i bezprawnego zamachu na życie, zdrowie lub wolność zagranicznego funkcjonariusza lub pracownika albo innej osoby, albo w celu przeciwdziałania czynnościom zmierzającym do bezpośredniego i bezprawnego zamachu na życie, zdrowie lub wolność zagranicznego funkcjonariusza lub pracownika albo innej osoby”.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami polski funkcjonariusz, na podstawie art. 45 pkt 1 lit. a ustawy o ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej, może użyć broni palnej jeżeli zajdzie konieczność przeciwdziałania czynnościom zmierzającym bezpośrednio do bezpośredniego, bezprawnego zamachu na życie, zdrowie lub wolność jego lub innej osoby.

Jedną z przesłanek użycia broni palnej przez zagranicznego funkcjonariusza jest działanie w celu przeciwdziałania czynnościom zmierzającym do bezpośredniego i bezprawnego zamachu na życie, zdrowie lub wolność zagranicznego funkcjonariusza lub pracownika albo innej osoby.

Gil pisze:

„Porównując tę normę z zasadami użycia broni na podstawie ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej, dostrzegamy, że polski funkcjonariusz, może posłużyć się bronią tylko w przypadku przeciwdziałania czynnościom zmierzającym bezpośrednio do zamachu, a funkcjonariusz zagraniczny – w przypadku przeciwdziałania wszystkim czynnościom zmierzającym do zamachu (a więc uzasadnieniem użycia broni, mogą być czynności pośrednio zmierzające do zamachu)”.

Jak zauważa legislator z Senatu

„Trudno zakładać, że ustawodawca, chciał przyznać cudzoziemskim funkcjonariuszom szersze uprawnienia, niż mają ich polscy odpowiednicy”.

Jaka była prawdziwa intencja rządu, przekonamy się podczas głosowania w tej sprawie nad poprawką zaproponowaną przez legislatora, który chce, by dopisać w odpowiednim miejscu wyraz „bezpośrednio”.

Obce służby zyskują większe uprawnienia w zakresie podsłuchiwania.

Art. 9 ust. 1 pkt 7 zezwala zagranicznym funkcjonariuszom na posiadanie i użycia sprzętu, niezbędnego do przeprowadzenia wspólnej operacji. Lista jest otwarta. Może ona obejmować np. urządzenia podsłuchowe.
Na co warto zwrócić uwagę to fakt, że przepis w odróżnieniu od pkt 3, 4 i 5 nie określa trybu i sposobu korzystania z urządzeń. Jak pisze legislator „

Może to sugerować dowolność w tym zakresie… Jest to swoboda dalej idąca niż w przypadku np. Policji, która może zastosować urządzenia techniczne do kontroli operacyjnej na zasadach określonych w art. 19 ustawy o Policji (elementem procedury jest m.in. zarządzenie sądu okręgowego).”

I dalej:

„Wydaje się że przynajmniej takie same ograniczenia powinny obowiązywać zagranicznych funkcjonariuszy. Dlatego proponuję dodać do pkt 16 zdanie „w sposób i w trybie określonych dla funkcjonariuszy Policji”.

Ustawa nie określa, kto ponosi odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez obcych funkcjonariuszy.

Legislator zwraca uwagę także na fakt, iż ustawa ma wyraźną lukę: nie określa, kto ponosi odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez obcych funkcjonariuszy np. gdy pobiją oni „za mocno” uczestnika imprezy masowej, albo dopuszczą się innego przestępstwa na terytorium naszego kraju.

Gil zauważa:

„Zgodnie z art. 417 § 1 Kodeksu cywilnego za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej ponosi odpowiedzialność Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego lub inna osoba prawna wykonująca tę władzę z mocy prawa. Przepis daje możliwość dochodzenia roszczeń od Skarbu Państwa w przypadku szkód wynikających z działalności w ramach wspólnej operacji lub akcji ratowniczej. Nie obejmuje on jednak przypadków, gdy obcy funkcjonariusz lub pracownik wyrządzi szkodę poza wspólną akcją lub w trakcie jej trwania ale bez związku z nią (np. pobicie z pobudek osobistych, kradzież). W takich przypadkach uprawniony mógłby kierować swoje roszczenia tylko do funkcjonariusza będącego sprawcą deliktu. Poszkodowany dochodzący roszczeń od osoby zamieszkałej za granicą, będzie narażony na bardziej skomplikowany proces, a następnie egzekucję wyroku, niż miałoby to miejsce, gdyby sprawcą był polski funkcjonariusz. Warto rozważyć, czy w takich przypadkach Skarb Państwa mógłby przejąć na siebie odpowiedzialność za zaproszonych funkcjonariuszy i pracowników, tak jak ma to miejsce np. w przypadku obcych sił zbrojnych przebywających na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej”.

Legislator proponuje więc, by po art. 20 dodać art. 21 w brzmieniu:

„Art. 21. Skarb Państwa solidarnie ze sprawcą odpowiada za szkody wyrządzone przez zagranicznych funkcjonariuszy i pracowników biorących udział we wspólnej operacji lub wspólnym działaniu ratowniczym, w okresie ich pobytu na terytorium Rzeczypospolitej”.

Czy te poprawki zostaną przyjęte już wkrótce okaże się w Senacie.

Nie należy chyba dodawać, że ta ustawa daje ogromne możliwości inwigilacyjne naszym rządzącym. Niepewni własnych możliwości w każdej chwili mogą zwrócić się o „pomoc” do „przyjaciół”, którzy za ich zgodą mogą „przebywać” na terytorium naszego kraju więcej niż 90 dni.

Co więcej, pozwala ona na pacyfikację z udziałem obcych funkcjonariuszy Marszu Niepodległości, czy chociażby kontrprotestów wobec imprez homoseksualistów.

Priorytet UE na najbliższe lata: walka z ksenofobią, rasizmem, antysemityzmem i dyskryminacją mniejszości seksualnych.

Unijne władze zamierzają w najbliższych latach skoncentrować się na walce z ksenofobią, rasizmem, antysemityzmem , a w sposób szczególny na walce z dyskryminacją homoseksualistów i innych mniejszości seksualnych. Zgodnie z zaplanowanym budżetem na ochronę praw tych ostatnich przeznacza się ogromne środki.

W tym kontekście należy także zwrócić uwagę na coraz ostrzejsze wypowiedzi czołowych polityków europejskich, tj. wicekomisarz Reding czy szefa KE Barroso, a ostatnio także ministra spraw zagranicznych Niemiec, Steinmeiera, którzy zamierzają rozprawić się z eurosceptykami i prawicowymi partiami. Barroso niedawno w Atenach mówił: „Nigdy nam nie wolno brać pokoju, demokracji i wolności za pewnik”.

Agnieszka Stelmach
http://www.pch24.pl

http://marucha.wordpress.com/2014/01/20/porzadek-zapanuje-w-warszawie/

Kupię marchew, buraki pastewne na paszę

Kupię siano, sianokiszonkę, słomę, zboże, marchew i buraki pastewne z dowozem do gospodarstwa.
 
tel. 607507811 Gmina Kowale Oleckie, okolice Sokółek

Kupię siano

Kupię siano z dowozem w rozsądnej cenie. Kostki lub bele.
Wagę do zważenia kostek posiadam na miejscu.
tel. 607507811 Gmina Kowale Oleckie, okolice Sokółek

Sprzedam jaja ekologiczne

Piękne, duże, od kur i indyczek z własnego chowu.
1zł/jajo. Zapraszam z wytłaczankami i koszykami po jajeczka :)
 
tel. 607507811 Gmina Kowale Oleckie

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Parwowiroza psów

Parwowiroza psów - zakaźna, zaraźliwa choroba atakująca głównie psy młode,
do szóstego miesiąca życia. Niekiedy może również dotyczyć psów dorosłych, w
szczególności niezaszczepionych.
Opisywana jednostka kliniczna jest wywoływana przez parwowirusa psiego. Jest
towirus o symetrii kubicznej, zaś jego materiałem genetycznym jest DNA.
Parwowirusy atakują wiele gatunków zwierząt (m.in. drób wodny, lisy, świnie,
koty), szczególnytropizm wykazują do intensywnie dzielących się komórek.
Źródłem zakażenia są psy chore, a szczególnie ich kał.
Parwowiroza psów pojawiła się w 1978 roku w USA, Kanadzie i Australii, na
początku lat 80. XX wieku dotarła do Europy. Choroba zaatakowała wiele
szczeniąt na całym świecie. Dominowała wówczas jej postać sercowa.
Obserwowano nagłe upadki szczeniąt w bardzo młodym wieku (od 14 dni do 12
tygodni), często bez specyficznych objawów. Opisywana postać choroby była
spowodowana atakowaniem przez wirusa intensywnie dzielących się w okresie
kilku dni po narodzinach kardiomiocytów zwierzęcia. Obecnie dominuje postać
jelitowa. Choroba dotyka szczenięta nieco starsze i charakteryzuje się
silną, wyniszczającą biegunką, czasami z domieszką krwi, wymiotami,
bolesnością powłok brzusznych, gorączką i objawami ogólnymi o różnym stopniu
nasilenia. Opisywane objawy związane są z atakowaniem przez wirusa
intensywnie dzielących się enterocytów w jelitach. Choroba może mieć różny
przebieg w zależności od szczepu wirusa, kondycji zwierzęcia i od jego
wieku. Przyjmuje się, że psy dorosłe przechodzą parwowirozę w zasadzie
bezobjawowo.
W leczeniu stosuje się przede wszystkim nawadnianie poprzez wlew kroplowy
roztworów glukozy i płynów wieloelektrolitowych,antybiotykoterapię, by
uniknąć włączenia się w proces chorobowy bakterii, podaje się preparaty
wzmacniające oraz stosuje sięsurowicę przeciwko parwowirusowi psiemu.
Wdrożona terapia w większości przypadków skutkuje wyleczeniem, choć
śmiertelność przy tej chorobie jest i tak stosunkowo duża, nawet mimo
podjęcia czynności lekarskich.
Najskuteczniejszą formą walki z tą chorobą jest szczepienie zwierzęcia.
Szczególnie ważne jest zaszczepienie niesterylizowanych suk, gdyż matka
przekaże wówczas ciała odpornościowe swoim młodym. Do zakażenia dochodzi
najczęściej poprzez kontakt szczenięcia z materiałem zanieczyszczonym kałem
zwierzęcia chorego, gdzie znajduje się ogromna ilość wirusów. Także psy
dorosłe, chorując subklinicznie, mogą stawać się siewcami wirusa w swoim
środowisku. Z tego względu szczenięta jeszcze niezaszczepione nie powinny
przebywać w miejscach odwiedzanych przez inne psy.
Parwowirus psi jest stosunkowo odporny na działanie czynników fizycznych i
chemicznych. Do odkażania legowisk, wybiegów i bud, z których korzystały psy
chore, stosuje się 2% roztwór ługu sodowego, podchlorynu sodu i formaliny.
wikipedia

Najbardziej trafny opis choroby:
http://www.hycon.pl/Encyklopedia/choroby_parwowiroza.htm\


W skrócie jest to śmiertelna choroba psów charakteryzująca się gwałtownymi,
wyniszczającymi organizm wymiotami i cuchnącą biegunką.
Zwierzę chudnie w oczach. Po tygodniu - dwóch ze zwierzęcia zostaje tylko
skóra i kości. Zwierzę leży osłabione, wymiotuje raz po raz, a z odbytu
sączy się bieguka.
Oczy zapadnięte, policzki zapadnięte, skóra zwiotczała i wygląda jakby
wisiała.

Miałam takie trzy przypadki zachorowań. W dwóch pierwszych psiny udało się
uratować, bo mieszkały one w mieście gdzie była fachowa opieka
weterynaryjna.
Pierwsza psina, półroczna psina rasy cocker-spaniel - to był nasz rodzinny
pies Aga. Nie była zaszczepiona. To był nasz pierwszy pies i nie mieliśmy
doświadczenia.

Ale gdy Aga zachorowała ciężko na parwowirozę - moja Mama z poświęceniem ją
pielęgnowała dzień w dzień przez dwa tygodnie i wozila w koszyku do kliniki
weterynaryjnej w Szczecinie. Tam suczka dostawała kroplówkę i antybiotyki, a
Mama zalecenia jak postępować z chorym psem. Karmiła maleństwo rozgotowanym
kleikiem w ilościach minimalnych stopniowo zwiększając dawkę. Pieska udało
się uratować, mimo, że weterynarz niewiele nadziei dawał. Twierdził, że jest
tylko parę procent szans, że suczka wyzdrowieje. Jednak udało się i
szczęśliwie przeżyła z moją rodziną 8 lat.

Sara. Drugim szczenięciem który zapadł na to paskudne choróbsko była moja i
tylko moja Sara. Kupiłam ją na rynku od hodowcy z kompletem szczepień w tym
ze szczepieniem na parwowirozę wbitym do książeczki zdrowia. Albo hodowca
oszukał, albo weterynarz oszukał. Suczka nie była uodporniona na parwowirozę
i w parę tygodni po zakupie ciężko zachorowała. Tym razem wiedziałam co jej
jest dzięki doświadczeniom z psem rodzinnym Agą.

Natychmiast zawiozłam ją do weterynarza. Z całą stanowczością zasugerowałam
weterynarzowi, że suczka jest chora na parwowirozę. Było to u weterynarza w
lokalnym schronisku dla zwierząt. Weterynarz nie podjął leczenia. Odrzekł,
że to nic takiego, że pewnie się czegoś nażarła. Zignorował moje sugestie
całkowicie.
Kazał psa zabrać do domu i czekać aż mu przejdzie. Zabrałam psinę do domu. Z
godziny na godzinę było coraz gorzej. Drobnym psim ciałkiem wstrząsały
konwulsyjne wymioty i intensywna, wyniszczająca biegunka.

W brzuchu bulgotało. Jakby coś się przelewało. Psina marniała w oczach.
Miałam wtedy internet. Ktoś z sieci poradził mi klinikę weterynaryjną. Podał
adres.
Znalazłam telefon i zadzwoniłam. Była północ. Na szczęście był tam dyżurny
wet. Umówiłam się na wizytę. Zawinęłam szczenię w kocyk i zaniosłam ją do
tramwaju, gdzie wsiadłam do pustego wagonu. Tramwaj ruszył. Po kilku
przystankach byłyśmy na miejscu. Wysiadłam w obcym dla siebie terenie.
Zablądziłam, ale miałam komórkę i weterynarz mnie pokierował.

Tutaj też z całą stanowczością zasugerowałam weterynarzowi, że to co ona ma
to jest parwowiroza. Ten na szczęście posłuchał. Zaczął ją leczyć jak na
parwowirozę i to był dobry wybór. Psina była za słaba na antybiotyk, więc
podał jej tylko kroplówkę i kazał mi przychodzić codziennie na kolejne
kroplówki i na razie nic nie dawać jej do picia ni jedzenia, bo to
zwiększało gwałtowne wymioty i biegunkę. Pozwolił tylko podać pół centymetra
herbaty rumiankowej i nic więcej. Dal strzykawkę plastikową do aplikowania
tej herbatki. Powiedział, że mogę dawać jej co najwyżej pół centymetra
herbaty rumiankowej co 2 godziny.
Codziennie nosiłam ją do tramwaju i woziłam do klinki. Codziennie dostawała
kroplówkę, nowe zalecenia pielęgnacyjne i wreszcie antybiotyki.

Przez dwa tygodnie nie poszłam do pracy :) Była to marna praca - stresująca
i nisko płatna - w podstawówce i gimnazjum. Z całą pewnością nie była warta
życia mojego psa, a bez całodobowej opieki nad psiną i codziennymi jazdami
do klinki nie udało by się maleństwa wyleczyć.

Stopniowo zanikły wymioty i biegunka. Psinka przyjmowała skromniutkie dawki
pożywienia. Umyta i zawinięta w ręcznik spała u mego boku w łóżku, bym mogła
tchnąć w nią
moją energię życiową. Modliłam się za psinkę i tuliłam ją czule godzinami,
głaszcząc i przemawiając miło. Po dwóch ciężkich tygodniach walki o jej
życie
udało mi się ją uratować. Była bardzo wychudzona. Sama skóra i kości.
Nosiłam ją daleko na stadion i dalej na ogródki działkowe gdzie nie było
innych psów aby mogła sobie pochodzić po zielonej trawce wolnej od wirusów,
od których się roją miejskie zasrane trawniki. Saruś najpierw słaniała się
na nóżkach, ale z każdym wyjściem była silniejsza i szybko odzyskała
kondycję. Stała się wyjątkowo wiernym, kochającym i pełnym życia
dalmatyńczykiem budzącym zazdrość w całym mieście.

Jako jedyna dalmatynka w mieście była tak dobrze ułożona, że chodziła przy
mojej nodze, nigdy nie wyskakując na przejściu do przodu.
Chodziłam z nią codziennie na długie spacery na zielony stadion i na ogródki
działkowe, a także na zakupy.
Niekiedy mijaliśmy na ulicy inne dalmatyńczyki ciągnące swoich właścicieli
na smyczy :D
Moja Saruś to była bardzo dobrze ułożona, mądra psinka. Smycz nie była
potrzebna. Ulicami chodziła tuż przy mojej nodze. Gdy szłam na spacer z
przyjaciółką - Saruś
wchodziła w środek między nas i tak z nami równo szła nie wychylając się nic
a nic :) Na przejściu dla pieszych nigdy nie wyskoczyła sama do przodu
dopóki nie dałam jej znaku, że może. To były szczęśliwe czasy.

Tuż przed wyjazdem z miasta kupiłam jej do pary dorosłego dalmatyńczyka. Był
chudy, ale raczej zdrowy, chociaż miał dziwne narowy mogące wskazywać na
jakąś chorobę. Tak czy inaczej - odrobaczyłam go zaraz po zakupie i karmiłam
intensywnie aby przybrał na wadze, ale nie przybrał. Widać taki metabolizm
miał.
Kupiłam go razem z aktualną książeczką szczepień. Niby był zaszczepiony na
parwowirozę. Jednak nie był, lub nie był skutecznie.

W kilka miesięcy po sprowadzeniu się na wieś psiak zachorował na
parwowirozę. Od razu zadzwoniłam do weterynarza lokalnego. Nie chciał
przyjechać.
Ja nie miałam czym pojechać do miasta z wioski. Była strasznie mroźna zima.
Prosiłam moich sąsiadów - wówczas niby moich przyjaciół - o pomoc dla psa.
Mieli samochód. Prosiłam, by nas zawieźli do lecznicy. Odmówili.
Powiedzieli, że ich samochód jest za dobry do wożenia psów.

Natomiast ich weterynarz do którego dali mi telefon aby się z nim umówić na
leczenie psa - nastraszył ich, aby nie brali mojego psa do samochodu, bo mój
pies "na pewno ma wściekliznę". Snobizm plus przestrach wywołany
nieprofesjonalną, zaoczną poradą pseudoweterynarza sprawiły, że sąsiedzi
zdecydowanie odmówili pomocy psu. Weterynarz nie przyjechał. Nie miałam
dostępu do internetu aby znaleźć wskazówki jak leczyć tę chorobę bez
weterynarza. Nie wiem, czy 11 lat temu takie wskazówki bym znalazła w
polskim internecie. Może w angielskim? Tak czy inaczej próbowałam leczyć
psinę w podobny sposób co Sarę. W dobrej wierze kupiłam od sąsiadów mleko,
wierząc, że mleko pieska wzmocni. Niestety - nic bardziej mylnego. W takim
stadium choroby mleko tylko potęgowało wymioty i biegunkę.

Piesek chudł w oczach. Marniał z każdym dniem. Codziennie dzwoniłam do
weterynarza, tym razem innego, którego podali mi telefon inni sąsiedzi z
którymi byłam wówczas zaprzyjaźniona. Też nie chciał przyjechać. Strasznie
się bał czy mu zapłacę. Jednak miałam dla niego ostatnie pieniądze.
Dzwoniłam w dzień dzień, ale mimo to ociągał się. Był mróz. Dojazdu do mnie
na kolonię nie było żadnego. W końcu nakłoniłam go, by dojechał do domu
sąsiadów - gospodastwo wcześniej.

Tam mieliśmy się spotkać. Zawinęłam psinę w koc i niosłam kilometr w
trzaskającym mrozie. Nim doniosłam na miejsce - poczułam jak z psiny uszło
życie.
Mimo to doniosłam pieska do domu sąsiadów, gdzie go złożyłam w przedsionku w
oczekiwaniu na weterynarza. Miałam też inne psy i chciałam by zbadał tego i
upewnił mnie, że to co miał to była parwowiroza i moim pozostałym psom nic
nie grozi. Pozostale moje psy ja sama osobiście zaszczepiłam przed wyjazdem
z miasta. Były skutecznie zaszczepione i odporne na parwowirozę i inne
choroby typowe dla psów. Lokalny wet wszedł do domu sąsiada. Nawet nie
podszedł do psa. Z daleka rzucił okiem, że pies się nie rusza. Zainkasował
kasę za przyjazd 40zł i poszedł na wódkę do kuchni sąsiada. Zostawił mnie z
tym trupem, rozpaczą - zupełnie samą.

Ani nie zabrał zwłok do utylizacji, ani nie zbadał psa by upewnić się na co
zmarł. Byłam pewna, że to była parwowiroza, ale mimo to powinien był zrobić
cokolwiek - w końcu wziął forsę. Niestety - nie zrobił nic. Zmartwiona
zapytałam sąsiadkę czy pomogą mi zakopać psa? Czy jej mąż mi pomoże psa
pochować?
"Ależ skąd!" - prychnęła ozięble. "On nie ma czasu! Zabieraj tego psa stąd
do siebie i sama go zakop!".
Byłam w szoku. Do tamtej pory byliśmy w bardzo dobrych stosunkach, w niby
przyjaźni. Tak sądziłam, że to była przyjaźń. Strasznie się zawiodłam na
tych zimnych, obojętnych na cudzą tragedię i cierpienie ludziach. Przez łzy
poprosiłam, czy mogę psa zostawić u nich do jutra, bo było ciemno, późno,
przeraźliwie mroźno i ja nie miałam już siły iść z tym trupem z powrotem
kilometr.

"Tak, ale nie tutaj. Zabierz go na dwór, na pole!" - ozięble rozkazała do
tego dnia niby przyjazna sąsiadka.
Wypięła się na mnie dokładnie w momencie, w jakim najbardziej potrzebowałam
ludzkiego ciepła i dobrego słowa.
Nie wierzyłam własnym uszom. "Co za ludzie???" Pomyślałam przez łzy. "Jak
mogą być tacy zimni??"
Ta okazana mnie i zwierzęciu znieczulica to był koniec naszej przyjaźni.

Następnego dnia z rana zabrałam martwego pieska. Pierwsze zwierzę, które
umarło na moich rękach. Był to dla mnie nieziemski szok.
Szłam z powrotem niosąc ciężar martwego psa, potykając się, po śliskim
śniegu i lodzie. Pies jakby dwa razy cięższy niż za życia. Sztywny. Martwy.
Strasznie przykro. Rozpacz. Ból. Szłam noga za nogą połykając wielkie jak
grochy łzy i trzęsąc się od spazmów płaczu. Z trudem doniosłam zwierzę na
moją ziemię. Dalej już nie miałam siły. Wtedy zrozumiałam, że trafiłam w
zimne żmijowisko o gadzich zimnych oczach i takich samych oziębłych gadzich
sercach.
Nie było wśród moich najbliższych sąsiadów osób ciepłych, wrażliwych na
drugiego człowieka i zwierzę. I nie ma nadal. Nic się nie zmieniło od 11
lat.

Jest nawet gorzej. Nigdy w niczym nie pomogli ani nie okazali prostej,
ludzkiej życzliwości, za to od czasu do czasu podkładają świnie i kopią
dołki pode mną. Dosłownie i w przenośni. Nikomu nie życzę za sąsiadów takich
ludzi, którzy mieszkają tuż za moją miedzą.

Ziemia była zamarznięta. Nie było mowy o kopaniu. Ułożyłam psa na moim polu,
a potem próbowałam spalić zwłoki polewając benzyną i rozniecając ogień na
zgromadzonych gałęziach.

Parę dni później na mój wcześniejszy wniosek pisemny do gminy wreszcie
przyjechał żwir do równania dziur na drodze na moją kolonię. Widziałam
ciężarówki z mojego podwórka, jak krążyły ze wsi do domu obecnej sołtyski
rozwożąc żwir - do domu sołtyski. Wtedy wyżwirowano odcinek ze wsi do domu
sołtyski. Także usypano spore hałdy żwiru budowlanego na podwórko sołtyski i
policjanta co miał tam daczę obok nich. Wyżwirowano prywatne podwórka
policjanta oraz wówczas jeszcze nie sołtyski, ale za to posiadaczki stawów
rybnych gdzie się miejscowe szyszki gminne chętnie zaopatrywały w rybę. Od
domu sołtyski do mego domu czy chociażby gospodarstwa - już nie żwirowano
nic. Ani łopata żwiru nie została użyta do zasypania głębokich, rozległych
dziur na drodze, które tak skutecznie odstraszyły weterynarzy. Ponoć
sołtyska powiedziała kierowcom wożącym żwir, że do mnie "żwirować drogi nie
trzeba." Niby, że Ja i moje zwierzęta nie potrzebują sprawnego technicznie
dojazdu dla lekarzy i weterynarzy???! :(((

To niewiarygodne chamstwo i totalna znieczulica przekreśliła naszą znajomość
na zawsze. Od tamtej pory nienawidzę tej baby i gardzę jej podłym,
nikczemnym charakterem.

Wyśrubowane podatki i szkodliwe generują nędzę

Są jak kajdany na rękach i kule u nogi oraz dyby w które zakuty jest przedsiębiorca walczący o przetrwanie.Kajdany te krępują swobodę ruchów i naturalną zaradność I pracowitość Polaków. Robią z nas nędzarzy wikłając w upierdliwe, negatywne przepisy najeżone pułapkami, opłatami i karami pochłaniającymi uwagę i czas oraz pieniądze przedsiębiorców, którym brakuje czasu, sił i finansów by robić to co istotne i ważne w biznesie czyli skuteczne prowadzenie efektywnego, dochodowego biznesu.
Wyśrubowane PO SLD podatki, nadmierna biurokracja PO SLD i szkodliwe prawo z czasów PRL zabijają polskie firmy i potęgują nędzę w kraju.
Aktualne władze czerpią korzyści z tej patologii, dlatego istniejącej sytuacji nie poprawiają, prawa nie uproszczają, nie poprawiają.
Większość tych ludzi zasiadających na stołkach poselskich zna się na prawie jak świnie na gwiazdach.
Tacy ludzie nie powinni za nas decydować o nas. Won z nimi!
 
POSTULATY
  1. Obniżyć podatki do minimum
  2. zlikwidować ZUS i KRUS
  3. oddać składki ludziom
  4. uprościć prawo
  5. uwolnić gospodarkę wolnorynkową
  6. zlikwidować przeszkadzanie państwa w przedsiębiorczości polskiej. 
  7. Ustanowić transparentne państwo oparte na Konstytucji Rzeczypospolitej gwarantujące Polakom przyrodzone prawa ludzkie i obywatelskie.
  8. Przywrócić rolę służebną urzędników i polityków wobec obywateli.

    http://www.youtube.com/watch?v=FSyxe1f81-U