niedziela, 1 grudnia 2013

Wichura

Wieje, mało głowy nie urwie. Lepiej nie wychodzić. Niebo czyste. Widać gwiazdy.

W nocy bolały mieszkańców rancza nogi, a raczej stawy.

Zapowiada się drastyczna zmiana pogody. Idzie zima. Będzie śnieg i mróz.

Zresztą pierwsze płatki już spadły.

Na zimę trzeba się zaopatrzyć w ziemniaki dla ludzi i owies dla zwierząt.

Kury zjadają mnóstwo pszenicy, a się nie niosą. Trzeba dać im tego owsa, aby obniżyć koszty paszy. Pszenica bardzo droga. Owies znacznie tańszy. Trzeba mieszać paszę. Dać kurom mleka, aby się ponownie zaczęły nieść. Kredę pastewną dostają.

Pieczeń z kotka


To potrawa słodka :D

 Jakby któryś obrońca zwierząt miał lęki to kilka dni potem kocięta nadal żyją... ;)

sobota, 30 listopada 2013

Pieczeń fantazyjna

Jest sobota – pora na gorącą, aromatyczną pieczeń z kota :D

MYŚL ZŁOTA:

Oskórować w niedzielę kota :D

A tak na poważnie – Indianka duma o różnych praktycznych innowacjach w swojej siedzibie i na siedlisku.

Pomysły:

Wyjąć popiół z pieca i wykorzystać go do impregnacji słupów ogrodzeniowych lub do użyźniania ogrodu.

Nanieść dużych kamieni do pieca, by podwyższyć palenisko, a jednocześnie zapewnić długotrwałe grzanie spodu pieca.

Zacegłować otwory w koziarni i stajni przez które mogłyby się dostać wilki.

Zanieść słupy olchowe do okorowania kozom w koziarni.

piątek, 29 listopada 2013

Boa dusiciel

Od trzech dni Indianka jest nieprzytomna. Pada w ciągu dnia, a budzi się się w nocy ok. północy niczym wampir

Wczoraj ugotowała wypasiony obiad - było po dużym udzie kurczaka na głowę, kasza jęczmienna, sos cebulowo-cukiniowy do tego.

Na kolację upiekła wielgachne ciasto drożdżowe. wielkie i puszyste.

Tradycyjnie podniosło wieczko :)

Dzisiaj za to danie wegetariańskie:

kasza gryczana z duszoną cukinią i sosem cebulowym.

Na jutro zrobiła kolejną partię jogurtu koziego.

Jutro upiecze ciasto dyniowe na bazie dżemu dyniowego.

Ilość zapyziałych słoiczków i buteleczek systematycznie topnieje.

Ilość drewna przed gankiem systematycznie rośnie, choć dziś nie urosło przed gankiem, lecz w polu nad strumieniem gdzie je wstępnie zbiera w stos pracowity Artur.

Na miedzy wkopali dziś też słupy ogrodzeniowe.

Wieczorem Artur opowiadał Indiance o największych zwierzętach naszej planety w tym o wielorybach, boa dusicielach itp. Trudno Indiance uwierzyć, że boa dusiciel może mieć cielsko o średnicy miednicy i jednym haustem połknąć człowieka. Na uwagę zasługuje też fakt trawienia ofiary na żywca w jego wnętrznościach. Cudna nasza ziemska natura :)

W tym momencie Indianka pomyślała, że dobrze, iż nie przyszło jej do głowy, by się osiedlić w strefie Amazonki Zdecydowanie bardziej woli towarzystwo polskich wilków, rysiów i dzików, niż łamiący kości uścisk węża :)

Wolne łóżko


WOLNE ŁÓŻKO
Sympatyczny i gadatliwy ekowioskowicz Artur domaga się towarzystwa w swojej sypialni i na polu :). W jego sypialni jest jeszcze jedno wolne łóżko. Mile widziana niewredna osoba, której nie przeszkadza to, iż Indianka pragnie  zbudować samowystarczalny raj na Ziemi na terytorium swojego gospodarstwa znajdującego się na Mazurach Garbatych. Jej inspiracją jest królestwo Słowian plemienia Hunz oraz dziecięce wspomnienia ze wsi i powstałe na ich kanwie marzenia o błogim życiu w harmonii z naturą :). Pożądane jest, by ten dodatkowy ekowioskowicz chciał się uczciwie i rzetelnie przyłożyć do tego cudownego dzieła. Idealny kandydat to taki, który ma umiejętności wykończeniowe i budowlane, w tym umiejętność kafelkowania i poprawienia hydrauliki. Ważne, aby to była osoba tolerancyjna i niewymagająca, gdyż żyjemy w bardzo prostych warunkach dzieląc się wspólną przestrzenią mazurskiego kamienno-ceglanego stuletniego domu i ciepłem prawdziwego domowego ogniska generowanego przez Indianki cudowny megapiec własnego JEJ projektu (JEJ patent i duma). Dzielnego i pozytywnego nowego ekowioskowicza zapraszamy :)

Tel. 607507811, CreativeIndianka((@))vp.pl

Girlanda


Indiance zwisa, dynda i powiewa pedalska tęcza – symbol nachalnej homopropagandy rodem z Niemiec mającej na celu degradację polskiego społeczeństwa.
Indianka przejmuje się i owszem, ale tym co istotne – losem 10.000 dzieci polskiej Zamojszczyzny. Polskich dzieci, które Niemcy doprowadzili do zamarznięcia wyrzucając je z ich domów w środku mroźnej zimy. 

Niemcy są winne Polsce milion dolarów za każde zamordowane polskie dziecko.
Niemcy w czasie II Wojny Światowej mordem, represjami i prześladowaniami doprowadzili miliony obywateli polskich do śmierci. Ich celem było wyniszczenie i zagłada polskiego narodu. Zostawić przy życiu mieli tylko nielicznych niewolników, aby na nich robili. Niemcy mordowali, grabili, niszczyli nasz kraj i naród przez 6 krwawych lat wojny i okupacji, którą nam urządzili w naszym kraju.


Teraz do wyniszczenia narodu stosują zawoalowane metody – degradację polskiego społeczeństwa poprzez lansowanie pedalskiego stylu życia – przeciwieństwa zdrowej, polskiej rodziny. 


Tuskorząd pod naciskiem Niemiec podpisał bardzo szkodliwy traktat finansowy, który ma na celu doprowadzić do bankructwa ekonomicznego Polski. Niszczą nas z każdej strony – kawałek po kawałku. Społecznie, ekonomicznie, ideologicznie.


Kto ma choć trochę oleju w głowie – nie ulegnie tej deprawacji i będzie bronić polskiej rodziny, polskich dzieci i polskości na ziemiach polskich. Jesteśmy u siebie i mamy do tego pełne prawo – Polska to NASZ KRAJ. 


Mamy także patriotyczny obowiązek dbać o naszą Ojczyznę i naszą narodową tożsamość, o nasze dzieci i naszą polskość.
Nie dajcie sobie wmówić, że to co polskie to złe.


Rocznica wypędzeń z Zamojszczyzny, w wyniku których zginęło 10 tys. dzieci

Data publikacji: 2013-11-28 08:00
Data aktualizacji: 2013-11-28 09:48:00
Rocznica wypędzeń z Zamojszczyzny, w wyniku których zginęło 10 tys. dzieci
Dzieci Zamojszczyzny oddzielone od rodziców
W nocy z 27 na 28 listopada 1942 r. Niemcy rozpoczęli masowe wysiedlenia Polaków na Zamojszczyźnie. W ciągu kilku miesięcy wypędzono z tamtych terenów ok. 110 tys. osób, w tym 30 tys. dzieci. Wiele z nich zmarło w koszmarnych warunkach.

Wysiedlenia na Zamojszczyźnie były częścią Generalnego Planu Wschodniego -  koncepcji mającej być realizowaną przez 20-30 lat. Niemcy chcieli wysiedlić miliony Słowian z Europy Wschodniej i Środkowej w celu zdobycia „przestrzeni życiowej”.

Pilotażowych wysiedleń Niemcy dokonali w kilku wsiach zamojskich już w dniach 6-25 listopada 1941 r. Przy współpracy kolonistów niemieckich z miejscowości Brody Duże wysiedlono 2000 Polaków z 6 wsi, a na ich miejsce osiedlono volksdeutschów z Besarabii. Ale do masowych wywózek zaczęło dochodzić od 28 listopada, kiedy to plan objął powiaty Zamojszczyzny: biłgorajski, hrubieszowski, tomaszowski i zamojski. Wysiedlonym zezwolono tylko na zabranie bagażu osobistego oraz pieniędzy w kwocie nie większej niż 20 złotych.

Niemcy przeprowadzali akcję w typowy dla siebie sposób - brutalnie rozdzielali rodziny, wysyłali gdzie indziej kobiety i dzieci, mężczyzn oraz starców. Wiele osób, które nie chciały poddać się wysiedleniom, zastrzelono w trakcie ucieczki.

W czasie transportu i w obozach zmarło około 10 tys. wysiedlonych z Zamojszczyzny dzieci.

Źródło: wp.pl
kra
http://www.pch24.pl/rocznica-wypedzen-z-zamojszczyzny--w-wyniku-ktorych-zginelo-10-tys--dzieci,19463,i.html#.UpcwhBthoHI.facebook

Read more: http://www.pch24.pl/rocznica-wypedzen-z-zamojszczyzny--w-wyniku-ktorych-zginelo-10-tys--dzieci,19463,i.html#.UpcwhBthoHI.facebook#ixzz2m06oWVE1


Przesłanie do lemingów:
Wy zanurzeni po czubki głów w ściekach rządowych mediów głównego nurtu - wiem, że do was to nie trafia. Jesteście zbetoniałą beznadzieją i wstydem tego Narodu.

Ale spróbuję do was dotrzeć waszym językiem przez wzgląd na krew polską płynącą w waszych żyłach:

To uczucie, kiedy w środku mroźnej nocy wyrzucają cię jako małe dziecko z domu i gnają przez śniegi w ciemną noc, czaisz? To uczucie, gdy odrywają cię od twojej rodziny i wywożą w nieznanym kierunku, czujesz to? Ten płacz i rozpacz wszechogarniająca, czujesz to? Zimno, głodno, ciemno, samotnie, bezradnie. Rozpacz. Płacz.
Czujesz to lemingu???

środa, 27 listopada 2013

Ciepło domowego ogniska


W domu ciepło. Piec pięknie grzeje. W kuchni, przy stole aż 33 stopnie ciepła.
Przy piecu – żar taki, że pali w nogi i nie można ustać. W sypialni Artura 26 stopni Celsjusza. W sypialni Indianki 21 stopni C. Fura drewna idzie na ogrzanie chałupy, ale Artur zwozi drewno z pola i uzupełnia zapasy podręcznego opału zgromadzone na ganku.

Jeszcze nie ma mrozu i śniegu, więc trzeba gromadzić to drewno pod domem intensywnie, bo potem będzie trudniej. Artur zwiózł dzisiaj 12 taczek opału z odległego pola. Napracował się.
Gdy zaczęło padać, Indianka zarządziła, by ostał w domu, zagrzał się, napił gorącej kawy i dobrał się do kolejnej partii słoików i butelek, które wyparzyła i wymoczyła w wodzie z płynem.

Dom stopniowo uwalnia się od nawału zapyziałych słoików i słoiczków oraz butelek.
Część umytych i wygotowanych słoiczków jest wykorzystywana na bieżąco do wyrobu jogurtów kozich, część jest magazynowana na parterze pod ręką, a część wynoszona na strych do magazynu.

Dzisiaj Indianka obsadziła cebulami parę skrzynek i przygotowała sobie kolejną pod obsadzenie kolejnymi cebulami. Do sadzenia wykorzystuje piętki cebul. Piętki z korzeniem i łodygą powinny się ukorzenić. Będzie świeży szczypior zimową porą :)

W skrzynkach z pietruszką i marchewką piętki tych warzyw już się ukorzeniły i wypuściły nowe, smakowite liście.

Kozy dają niewiele mleka. Ledwo starcza na domowe potrzeby. No, ale jest codziennie ta odrobina mleczka. Przydałoby się więcej kóz. Jest kogo karmić :)

Z dzisiejszej partii mleka Indianka zrobiła budyń, a resztę dała kotom do picia.
Kury przestały się nieść. Trzeba będzie im chlapnąć trochę mleka aby się ponownie rozjajiły.

wtorek, 26 listopada 2013

Zombie


Dzisiaj Indianka czuje się niczym zombie. Wczoraj odkryła żywe, słowiańskie plemię i jego nowożytną kulturę i jest tak tym plemieniem podekscytowana, że całą noc nie spała.
Przeto dzisiaj się wlokła po domu niczym zombie, bacząc by się nie potknąć o własne nogi
Wyparzyła i pozmywała słoiczki i przykrywki do garnków, zrobiła w sloiczkach jogurt.

Zarządziła mycie okien w kuchni za które zabrał się Artur.
Okna zrobiły się przejrzyste i lśnią. Widać piękne krajobrazy za nimi.
Na ganku sterta drewna urosła do połowy wysokości ściany.
Jeszcze sporo miejsca do sufitu jest.

Artur poszczepał zeszłorocznego kasztanowca. Będzie i on do dołożenia na górę sterty drewna na ganku.

Indianka dała mu trzy pokrywki do naprawy, które zgrabnie skręcił. Swego czasu odkryła, że do pokrywek garnkowych pasują uchwyty szufladowe i je postanowiła wykorzystać do wymiany uszkodzonych uchwytów pokrywkowych. Pomysł się sprawdził wyśmienicie. Pokrywki znów nadają się do użytku :)

Artur sprawuje się idealnie. To poczciwy chłop. Dobrze by było, jakby ten trend się mu utrwalił na dłużej :)

Holokaust Polaków na Ukrainie


Ile Polska dostanie za holokaust Polaków na Ukrainie dokonany przez Rosję Sowiecką na 50.000 obywateli polskich? Putin domaga się 11.000 dolarów za spaloną budę strażniczą przed ambasadą ruską w Warszawie. A ile zamierza dać nam, Polakom zadośćuczynienia za holokaust Polaków na Ukrainie, gdzie sowieci zagłodzili na śmierć łącznie 6 milionów Ukraińców i 50.000 zamieszkujących tamte ziemie Polaków? Chodzi o lata 32-33 ubiegłego wieku. Ukraina, to żyzna kraina, zdolna wyżywić nie tylko Ukrainę, ale i kilka dodatkowych krajów. Sowieci pod karą śmierci zabronili miejscowej ludności w tym Polakom uprawy ziemi. W wyniku mordów, głodu, represji, prześladowań, chorób wywołanych głodem - zmarło tam ponad SZEŚĆ MILIONÓW LUDZI, w tym 50.000 Polaków. Zatem pytam ile dostanie od Putina Polska, za holokaust Polaków na Ukrainie? A ile dostanie Ukraina?

Rosja to jest bardzo zadłużony kraj, tylko nikt sobie z tego sprawy nie zdaje. Za każdego zamordowanego Polaka powinni zapłacić milion dolarów.

50.000 Polaków x 1.000.000 dolarów = 50.000.000.000 dolarów (ruble mnie nie przekonują :D).

Rosja jest nam winna 50.000.000.000 dolarów za holokaust Polaków zagłodzonych lub zamordowanych na Ukrainie w latach 1932-33. Plus kolejne miliardy za wymordowaną polską inteligencję w roku 1940 w Katyniu. Ilu jeńców tam wymordowali sowieci? 25.000 Polaków x 1.000.000 dolarów = 25.000.000.000 dolarów. Oj, Rosja jest mocno zadłużonym krajem. Wisi nam co najmniej 75.000.000.000 dolarów – za tylko dwa wymienione holokausty. A inne rzezie? A kradzież naszego majątku narodowego? Za tylko dwa wymienione holokausty dokonane na polskiej ludności Rosja jest nam winna 75 miliardów dolarów.

Jak Putin śmie domagać się jakichkolwiek pieniędzy za jakąś tandetną budę postawioną przed ruską ambasadą w Warszawie?

Fascynująca ŻYWA KRAINA SŁOWIAN!

SŁOWIAŃSKI RAJ NA ZIEMI
Cudownym zrządzeniem losu wskazano mi stronę z opisem bajecznej a współcześnie istniejącej krainy Słowian.

Oto wzór dla nas do naśladowania, a na pewno powód, to głębokiej refleksji nad naszym spiętym, nerwowym życiem i niezdrową dietą. Jakże daleko odeszliśmy od stylu życia naszych wspólnych przodków? Ci Słowianie nadal żyją tak i odżywiają się tak, jak żyli i jedli setki, może tysiące lat temu.

Mamy te same geny, ten sam wygląd, te same korzenie.
My dożywamy z trudem 67 roku życia - u nich 90letni mężczyźni zostają ojcami 

U nich stawia się na mocne, zdrowe więzi rodzinne - na szacunek wzajemny wpajany dzieciom od maleńkości - u nas panuje wszechobecna, przyprawiająca o mdłości, narzucona nam przez Brukselę homopropaganda.

Tajemnicą szczęśliwego życia Słowian jest prosta, zdrowa dieta, brak stresu, miłość i harmonia oraz zdrowe relacje międzyludzkie.

Nie ma tam żadnej przemocy. Nie ma złodziei, bandytów, policji i armii. Nie ma chemii, przemysłu, ludność w znikomym stopniu posługuje się pieniędzmi. Nie ma tam KRUSu, ZUSu, Urzędu Skarbowego i tego całego balastu, który jest na utrzymaniu Polaków. 
Społeczność słowiańska jest pogodna, szczęśliwa i spokojna. 

Nasze życie w kajdanach współczesnej cywilizacji napiętnowanej tyranią Unii Europejskiej jest piekłem w porównaniu z prostym, harmonijnym życiem naszych dalekich krewnych.

Gorąco polecam do poczytania poniższy materiał (są tam też potrawy słowiańskie).

http://bialczynski.wordpress.com/2010/03/10/hunzowie-slowiansko-skolocki-scytyjski-lud-w-krainie-lodu-ladakh-karakorum-gory-kare-karopanow-himalaje/

poniedziałek, 25 listopada 2013

Urodziny Artura

Dzisiaj Indianka zarządziła zbieranie dawniej naciętego drewna z różnych lokalizacji farmy. Takoż z uwagi na piękną, słoneczną pogodę - mycie okna w sypialni Artura. 

Efekt: 
Sporo drewna nagromadzone pod domem.
Okno w sypialni lśni 

Artur ma dziś urodziny. Indianka upiekła mu ciacho i odśpiewała "100 lat" :) 
Sympatyczni znajomi z Facebooka też złożyli Arturowi życzenia, co dodatkowo sprawiło wielką przyjemność Arturowi :)

Na suszarce

Na suszarce w cieplutkiej kuchni lśnią suchutkie naczynia.
Część zmyła Indianka, a część zmył Artur.
Zgodnie się suszą razem.
Na jutro już nowe prace zaplanowane. Artur wykazuje inicjatywę. To dobry znak. Choć nałóg nikotynowy te jego dobre chęci chyba niebawem popsuje.
To żałosne, jak ludzie uzależniają się od różnych używek i jak nałogi nimi kręcą niczym kukłami bezwolnymi.

niedziela, 24 listopada 2013

Pańskie oko konia tuczy :)

Ekowioskowicz Artur pod czujnym okiem Gospodyni sprawuje się dobrze :)
Nadrabia niemal tygodniowe zaległości, które powstały na skutek opieszałości dwóch ekowioskowiczów, zajętych bardziej gadaniem, niż pomaganiem. Zwozi taczką słupy z pola pod dom, gdzie następnie zostaną poddane okorowaniu, suszeniu i malowaniu choć raczej nie dzisiaj :)
Przy okazji skróciliśmy nieco przydługie słupy i tym samym zyskałam pieńki na zaszczepienie boczniaka i shitake - moich ulubionych grzybków hodowlanych :)
Kury karmione ręką Jarka przestały się nieść, ale teraz Ja je karmię, więc powinny niebawem dać jaja :)
Ach... nie napisałam wczoraj - wczoraj miała miejsce dywersja ekowioskowiczów, która zakończyła się opuszczeniem włości przez Jarka. Chłopy porzuciły drogocenne narzędzia na polu i udały się w siną dal, w poszukiwaniu papierosów - nic nie mówiąc Gospodyni. Owce dobrały się do narzędzi, wywaliły taczkę, odgryzły korek od oleju i wylały zawartość. Co wysoce naganne, obaj wioskowicze oszukali Indiankę, łżąc bezczelnie, iż idą na pole piłować słupki na ogrodzenie, a tymczasem poszli w cug. Tym samym rozgniewali Gospodynię i nadużyli jej zaufania do nich. Skutkiem czego nastąpiła reprymenda, po której Jarek opuścił włości, a Artur został jeszcze na trochę. Jak się dostosuje do regulaminu gospodarstwa (czyli nie będzie rżnął głupa i nie będzie robił Gospodynię w ciula) to może tu jeszcze trochę pobyć :)

sobota, 23 listopada 2013

Patriotyzm to miłość do Twojej Ojczyzny.

Patriotyzm to miłość do Twojej Ojczyzny.
Patriotyzm jest dobry i szlachetny.
Warto być polskim patriotą.
"Patriotyzm (łac. patria,-ae = ojczyzna, gr. patriates) – postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęć ponoszenia za nią ofiar; pełna gotowość do jej obrony, w każdej chwili. Charakteryzuje się też przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobiste, a także gotowością do pracy dla jej dobra i w razie potrzeby poświęcenia dla niej własnego zdrowia lub życia. Patriotyzm to również umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, kultury czy języka. Patriotyzm oparty jest na poczuciu więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z własnym narodem i społecznością.

Cechami patrioty jest umiłowanie własnej ojczyzny i narodu oraz szacunek dla swoich przodków. Może być ono realizowane poprzez kultywowanie tradycji i obrzędów, obchodzenie świąt i rocznic, oddawanie czci bohaterom narodowym oraz sławnym osobistościom zasłużonym dla kraju, a także kultywowanie pamięci o nich. Patriotyzm oznacza także postawę prospołeczną przejawiającą się również w pozytywnym działaniu na rzecz rozwoju swojej lokalnej społeczności w różnego rodzaju przedsięwzięciach o charakterze kulturalnym, politycznym, gospodarczym i społecznym; uczestnictwo w wyborach, świadomą postawą obywatelską, ochroną własnego dziedzictwa kulturowego.

W pewnych sytuacjach, takich jak utrata niepodległości czy narzucenie danej społeczności rządów o charakterze tyrańskim, działania na szkodę represyjnego aparatu państwowego mogą być uznawane jako patriotyczne, jeżeli służą one budowaniu ojczyzny – nieposłuszeństwo obywatelskie. W czasie wojny postawa patriotyczna wiąże się z obowiązkiem obrony terytorium własnego kraju przed atakującym wrogiem. W okresie okupacji kraju mogą to być sabotaż, działania dywersyjne zmierzające do obalenia niesprawiedliwych i represyjnych rządów oraz konspiracja i partyzantka.
Patriotyzm to stawianie dobra kraju i swojej społeczności ponad interes osobisty. Wymaga on osobistego poświęcenia i podporządkowania interesom społeczności co może się niekiedy wiązać z rezygnacją z prywatnych korzyści, a nawet z odniesieniem straty. Wynika on z poczucia więzi społecznej i emocjonalnej z narodem, kulturą, tradycją oraz przodkami. Patriotyzm opiera się na poczuciu lojalności wobec społeczności, w której się żyje. Wiąże się także z poszanowaniem innych narodów i ich kultury.


Patriotyzm a nacjonalizm i szowinizm
Patriotyzm jest często przeciwstawiany szowinizmowi[13]. Tłumaczy się to tym, że patriotyzm odróżnia się otwartością na inne narody, uznaniem ich prawa do suwerenności i niepodległości, a naród definiuje często jako wspólnotę kulturalną bądź obywatelską (jak w Konstytucji RP) nie zaś etniczno–rasową. Czasem bywa również przeciwstawiany nacjonalizmowi, wydaje się jednak, że bardziej trafne jest ograniczenie się przede wszystkim do szowinizmu, ponieważ oba pojęcia są związane z uczuciami (choć nie można ich ograniczać do samych uczuć) – pierwsze z miłością do własnego narodu, drugie z nienawiścią do innych. Natomiast nacjonalizm jest doktryną polityczną, mającą wiele odmian. Poza tym przedmiotem patriotyzmu, jest przywiązanie i troska o ojczyznę na którą składa się wiele elementów ukształtowanych historycznie i wewnętrznie złożonych takich jak państwowość, ziemia, język, kultura, naród, a także poszczególne regiony danego kraju z ich specyfiką (poczucie patriotyzmu lokalnego i regionalnego jest traktowane jako uzupełnienie patriotyzmu ogólnokrajowego). Natomiast według nacjonalistów najwyższym dobrem jest sam naród, często (choć nie zawsze) pojmowany w sposób etniczny."
źródlo: wikipedia

czwartek, 21 listopada 2013

Ekowioskowicze spisali sie na medal :)

Ekowioskowicze nie dali ciała :) Pięknie się dzisiaj spisali :) Artur wydoił kozy. Jarek naciął drewno, a potem razem je korowali i cięli kolejne słupki. Ja usmażyłam im wypasione naleśniki grubości centymetra :) Na 5 jajach, kozim mleku, pszennej mące tortowej z dodatkiem cukru. Bardzo pożywne i sycące.

Gdy zepsuła się angielska (chińska jak się okazało po rozkręceniu) piła - Artur ujawnił talent mechaniczny i ją naprawił. Gdy się ponownie zepsuła tym razem inna część tej chińszczyzny - próbował naprawić tę część i stwierdził, że niestety nie da się już. Wziął indiańskiego starego stihla, zrobił mu przegląd, bo też nie chciał odpalić i jego uruchomił. Stary Stihl po wyregulowaniu tnie. Natomiast chińszczyzna do odesłania jest do serwisu, bo my tutaj tej części co trzeba wymienić - nie mamy.

Teraz Indianka uszykowała obiadokolację. Piec za słabo się pali, aby ugotować szybko posiłek, więc gotowanie się przeciąga. Indianka musi coś wstawić do pieca aby wymusić górny obieg płomienia tuż pod płytą, to wtedy mniej drewna będzie szło na gotowanie niż teraz i posiłki będzie można szybciej gotować w dowolnym momencie :) Może póki co nawkłada tam kamieni?

środa, 20 listopada 2013

Ekowioska się zagęszcza

Ekowioska się zagęszcza :) Indianka emigrowała ze swojej sypialni do gabinetu,
a w sypialni zamieszkało dwóch ekowioskowiczów :D


W ich sypialni 24 stopnie, w kuchni czyli w centrum gorąca prawie 30 stopni Celsjusza :) Ekowioskowicze zachwyceni Indianki wynalazkiem grzewczym czyli jej mocarnym megapiecem jej projektu :)


Jarek dzisiaj od rana sam się wziął za cięcie drewna i naciął co nieco słupów ogrodzeniowych. Pracowity i obowiązkowy człowiek.

Artur na razie tylko gada i gada, ale Indianka ma nadzieję, że jutro też się wykaże :) Papu i mieszkanko za darmo ma od Indianki. Wczoraj nocował w hotelu w Olecku i zapłacił za dobę 60 zł i nawet śniadania nie dostał :) A u Indianki ciepłe przyjęcie, gorący posiłek: pieczony kurczaczek, ziemniaki puree i sos cebulowy, kawa, herbata, na deser budyń kakaowy, a jutro na śniadanie naleśniki i jogurt naturalny będzie gotowy :)


Artur ujawnił się z umiejętnością dojenia kóz, więc to jego zadanie będzie :) Indianka zaoszczędzi czas na papiery rolnicze i inne urzędowe :)

Kicia Miriam śpi na środku śpiwora Indianki. Indianka oddała swoje kołdry gościom i sama nie ma dla siebie kołdry, ale ma nowiutki śpiworek w którym zamierza spędzić tę noc. 

Bialutka kicia Trolinka śpi razem z Jarkiem :) Kocurek Troll śpi pod piecem :)

Pora spać :)

wtorek, 19 listopada 2013

Rosyjska rodzina przez 40 lat żyła w tajdze odcięta od świata


Poniżej niesamowity artykuł, który przeczytała Indianka w Internecie... Historia niesamowita i wstrząsająca :)
Indianka postanowiła się podzielić z jej wiernymi czytelnikami tą niezwykłą historią tym bardziej, że widzi pewne analogie do swego żywota, choć oczywiście ona sama aż tak odcięta od cywilizacji nigdy nie była, chociaż pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, tylko by się lepiej wyposażyła na tę okoliczność w rozmaite przydatne sprzęty i narzędzia, w tym w broń do polowania na dzikiego zwierza :) i kilka przydatnych podręczników typu: jak zrobić ubranie ze skóry zwierza. Zwłaszcza na Syberii ciepłe kożuchy są pożądane :)

"Syberyjska tajga w rejonie Abakanu. Sześcioro członków rodziny Łykowów przez ponad 40 lat żyło w tej odległej dziczy - w zupełnej izolacji i odległości ponad 240 km od najbliższej ludzkiej siedziby.
Syberyjskie lata nie trwają długo. Śnieg zalega do maja, a zimowa pogoda wraca już we wrześniu, zamieniając tajgę w zamarznięty, nieruchomy obszar, przerażający w swym osamotnieniu. Bezkresne kilometry rzadkich, brzozowych i sosnowych lasów, z rozproszonymi po nich śpiącymi niedźwiedziami oraz głodnymi wilkami. Góry o stromych zboczach; rzeki o białych wodach, spływających strumieniami do dolin; setki tysięcy lodowatych bagien. Ten las to ostatnia i najwspanialsza dzicz na świecie. Rozciąga się od najdalszego czubka arktycznych regionów Rosji, w kierunku południowym aż po Mongolię, a od wschodu od Uralu aż do Pacyfiku – trzynaście milionów kilometrów kwadratowych pustki, o zaludnieniu równemu jedynie kilku tysiącom ludzi, nie licząc mieszkańców garstki miasteczek.
Kiedy już nadchodzą ciepłe dni, tajga zakwita i przez kilka krótkich miesięcy może się nawet wydawać przyjemna. To właśnie wtedy człowiek może najwyraźniej ujrzeć ten ukryty świat – nie z lądu, bo tajga potrafi połknąć całe armie badaczy, ale z nieba. Syberia jest źródłem większości rosyjskiej ropy i zasobów mineralnych, więc przez lata nawet jej najbardziej odległe części zostały zbadane z powietrza przez poszukiwaczy ropy i geodetów, wracających do swoich obozów w puszczy, gdzie nie ustają prace nad wydobyciem bogactwa.
To był właśnie odległy, południowy fragment lasu, w lecie 1978 roku. Helikopter, wysłany na poszukiwanie bezpiecznego miejsca do wysadzenia grupy geologów, przeczesywał gąszcz około 160 km od granicy mongolskiej i nagle wleciał do gęsto zarośniętej doliny nienazwanego dopływu Abakanu, wodnej wstęgi, rwącej wściekle przez niebezpieczny teren. Zbocza doliny były wąskie, miejscami prawie pionowe, a patykowate sosny i brzozy, falujące w podmuchach wiatru ze śmigła, rosły tak gęsto, że nie było żadnej szansy na znalezienie miejsca do lądowania. Jednak pilot, wpatrujący się bacznie w przednią szybę w poszukiwaniu lądowiska, zauważył coś, czego nie powinno tam być. Była to polana, położona na zboczu na wysokości prawie 2 km, wciśnięta między sosny i modrzewie i pokryta czymś, co wyglądało jak długie, ciemne bruzdy. Zdumiona załoga helikoptera wykonała kilka przelotów, zanim niechętnie uznała, że ma przed sobą dowód na zamieszkiwanie terenu przez ludzi – ogród, który musiał tam być od długiego czasu, sądząc po jego wielkości i kształcie.
To było zdumiewające odkrycie. Góra była położona ponad 240 km od najbliższej ludzkiej osady, w miejscu, które nigdy nie zostało zbadane. Władze sowieckie nie miały żadnych zapisów świadczących o tym, iż ktokolwiek zamieszkuje ten rejon.
Czterej naukowcy, wysłani w ten rejon w poszukiwaniu rud żelaza, zostali poinformowani przez pilotów o znalezisku. To ich zmartwiło i wprawiło w zakłopotanie. Spotkanie z dzikim zwierzęciem jest mniej niebezpieczne, niż spotkanie z obcym, zauważa pisarz Wasilij Pieskow, mówiąc o tej części tajgi. Naukowcy, zamiast czekać w swojej własnej bazie tymczasowej, postanowili zbadać sprawę. Wybraliśmy odpowiedni dzień i zapakowaliśmy do toreb prezenty dla potencjalnych przyjaciół - mówi przewodząca im geolog Galina Pismenskaja. Wspomina, że mimo wszystko dla pewności sprawdziła, czy jej pistolet jest naładowany.
W miarę, jak intruzi wspinali się na górę, kierując się do miejsca dokładnie określonego przez pilotów, natykali się na znaki ludzkiej działalności: niebezpieczną ścieżkę, laskę, kłodę przełożoną przez strumyk i wreszcie małą szopę wypełnioną brzozowymi skrzynkami, pełnymi pociętych, suszonych ziemniaków. Jak mówi Pismenskaja:
za strumykiem stał dom. Chata, sczerniała pod wpływem czasu i deszczu, była ze wszystkich stron otoczona śmieciami tajgi – korą, kijkami, deskami. Gdyby nie okienko wielkości tylnej kieszeni spodni, nie uwierzyłabym, że mogą tam mieszkać ludzie. Ale bez wątpienia mieszkali… Zauważyliśmy, nasza obecność została dostrzeżona.
Niskie drzwi zaskrzypiały i w świetle dnia pojawiła się postać starca, zupełnie jak z bajki. Był boso. Miał na sobie wielokrotnie połataną koszulę z płótna workowego oraz spodnie, równie połatane i z tego samego materiału, a na twarzy zmierzwioną brodę. Jego włosy były rozczochrane. Wyglądał na przestraszonego, ale był bardzo uważny… Musieliśmy coś powiedzieć, więc zaczęłam: „Witaj, dziadku! Przyszliśmy z wizytą!”
Starzec nie odpowiedział od razu… W końcu usłyszeliśmy miękki, niepewny głos: „Cóż, skoro dotarliście tak daleko, równie dobrze możecie wejść.”
Widok, który powitał geologów, gdy weszli do chaty, przywodził na myśl średniowiecze. Zbudowana tandetnie, z materiałów, które były pod ręką, była niewiele lepsza od zwykłej nory – niska, osmalona, drewniana buda, zimna jak piwnica, z podłogą zrobioną z obierków po ziemniakach i skorupek orzeszków piniowych. Rozglądając się dookoła w przyćmionym świetle, goście zauważyli, że składała się z tylko jednej izby. Była ciasna, zatęchła i nieopisanie brudna, podparta na uginających się belkach i, co najbardziej zaskakujące, stanowiła dom dla pięcioosobowej rodziny.
Nagle ciszę przerwały szlochy i lamenty. Dopiero wtedy dostrzegliśmy sylwetki dwóch kobiet. Jedna popadła w histerię, modliła się: „To za nasze grzechy, za nasze grzechy". Druga, trzymająca się z tyłu… powoli opadła na ziemię. Światło z małego okienka padło na jej szeroko otwarte, wystraszone oczy i w tej chwili zrozumieliśmy, że musimy stamtąd wyjść najszybciej, jak to możliwe.
Pod wodzą Pismenskajej naukowcy pospiesznie wycofali się z chaty do miejsca oddalonego o kilka metrów, gdzie wyjęli prowiant i rozpoczęli posiłek. Około pół godziny później drzwi chaty otworzyły się z trzaskiem i ze środka wyszedł starzec z dwoma córkami – już uspokojonymi, choć wciąż wyraźnie przestraszonymi,szczerze zaciekawionymi. Trzy postacie ostrożnie podeszły i usiadły wraz ze swoimi gośćmi, odmawiając wszystkiego, co im zaproponowano – dżemu, herbaty, chleba – mrucząc, że nie wolno nam! Kiedy Pismenskaja zapytała: Jedliście kiedykolwiek chleb?, starzec odpowiedział: Ja tak, one nie. Nigdy go nie widziały. Przynajmniej dało się go zrozumieć. Jago córki mówiły językiem naznaczonym trwającą od urodzenia izolacją. Kiedy siostry rozmawiały ze sobą, brzmiało to jak powolne, rozmyte gaworzenie.
Powoli, po wielu wizytach, cała historia rodziny została ujawniona. Starzec nazywał się Karp Łykow i był staroobrzędowcem – członkiem rosyjskiej fundamentalistycznej ortodoksyjnej sekty, działającej od XVII wieku w niezmienionej formie. Staroobrzędowcy byli prześladowani od czasów Piotra Wielkiego, ale Łykow mówi o tym, jakby to było wczoraj. Dla niego Piotr był osobistym wrogiem, antychrystem w ludzkiej formie, co, jak twierdzi, dosadnie potwierdza kampania cara, mająca na celu unowocześnienie Rosji poprzez przymusowe obcinanie bród chrześcijanom. Jednak, ta wielowiekowa nienawiść łączy się z bardziej aktualnym żalem. Karp za jednym zamachem chętnie narzekał na kupca, który około roku 1900 odmówił przyjęcia od staroobrzędowców prezentu – ok. 430 kg ziemniaków.
Sprawy rodziny Łykowów tylko się pogorszyły, kiedy władzę przejęli ateistyczni bolszewicy. Pod Sowietami odizolowane społeczności staroobrzędowców, które zbiegły na Syberię, aby uniknąć prześladowań, coraz bardziej odsuwały się od cywilizacji. W latach 30., podczas czystek, kiedy samo chrześcijaństwo było celem ataków, na obrzeżach wioski patrol komunistyczny zastrzelił brata Łykowa, podczas gdy mężczyźni ramię w ramię pracowali. Odpowiedzią Łykowa na to wydarzenie było wykupienie rodziny i ucieczka do lasu.
To wszystko wydarzyło się w 1936 roku, kiedy było ich tylko czworo – Karp, jego żona Akulina, dziewięcioletni syn, Sawin i Natalia, zaledwie dwuletnia córka. Zabrawszy jedynie swoją własność i trochę nasion, wycofali się w głąb tajgi, budując kolejne prymitywne domy, zanim znaleźli się w tym odludnym miejscu. Jeszcze dwoje dzieci urodziło się w dziczy – Dmitrij w 1940 roku i Agafia w 1943 i żadne z nich nie widziało w życiu człowieka, który nie byłby członkiem ich rodziny. Wszystkiego, co Agafia i Dmitrij wiedzieli o świecie zewnętrznym, nauczyli się z opowieści swoich rodziców. Główną rozrywką rodziny, jak zapisał Wasilij Pieskow, było opowiadanie o swoich marzeniach.
Dzieci Łykowów wiedziały, że istnieją miejsca zwane miastami, gdzie ludzie żyją stłoczeni razem wysokich budynkach. Słyszały, że istnieją inne państwa niż Rosja. Ale ta wiedza była dla nich abstrakcją. Ich jedyną lekturę stanowiły modlitewniki i wiekowa, rodzinna Biblia. Akulina uczyła dzieci czytania przy użyciu ewangelii oraz pisania za pomocą zaostrzonego patyka brzozowego maczanego w soku wiciokrzewu, zamiast pióra i tuszu. Kiedy pokazano Agafii obrazek konia, rozpoznała go z matczynych opowieści biblijnych. Patrz tato!, krzyczała, wierzchowiec!
Izolacja rodziny nie była dla niej aż tak dotkliwa, ale absolutna surowość ich życia już tak. Piesza wyprawa do farmy Łykowów była zaskakująco mozolna, nawet przy użyciu łodzi na Abakanie. Podczas swojej pierwszej wizyty u rodziny, Pieskow, który sam siebie wyznaczył na kronikarza rodziny, zauważył, żeprzebrnęliśmy 250 km, nie widząc ani jednego ludzkiego domostwa!
Odosobnienie uczyniło przetrwanie w dziczy prawie niemożliwym. Polegając jedynie na własnych zasobach, rodzina Łykowów borykała się z próbą zastąpienia tych kilku rzeczy, które zabrali ze sobą do tajgi. Zamiast butów, wykonali kalosze z kory brzozowej. Ubrania były wielokrotnie łatane, aż do momentu, kiedy się rozpadały. Potem były zastępowane płótnem z juty, hodowanej z nasion.
Rodzina Łykowów zabrała ze sobą do tajgi kołowrotek i, co najbardziej zadziwiające, części składowe krosna. Przenoszenie ich z miejsca na miejsce w miarę, jak posuwali się coraz głębiej w dzicz, musiało wymagać od nich wielu długich i mozolnych podróży, jednak nie mieli żadnej innej technologii, która mogłaby zastąpić metal. Kilka garnków służyło im przez wiele lat, ale kiedy w końcu zardzewiały, mogli jedynie zastąpić je korą brzozową. Jako, że nie mogli używać jej na ogniu, gotowanie stało się dużo trudniejsze. Do czasu kiedy Łykowowie zostali odnalezieni, ich podstawową dietę stanowiły ziemniaczanie placki z dodatkiem mielonego żyta i ziaren juty.
Pieskow jasno daje do zrozumienia, że pod wieloma względami tajga obfitowała w bogactwa: Za domem płynął czysty, zimny strumień. Zagajniki modrzewiowe, świerkowe, sosnowe i brzozowe dawały wszystko, czego można tylko zapragnąć… Borówki i maliny były na wyciągnięcie ręki, drzewo na opał także, a orzeszki piniowe leżały wprost na dachu.
Jednak Łykowowie ciągle żyli na granicy głodu. Dopiero w latach 50., kiedy Dmitrij osiągnął dojrzałość, pierwszy raz zastawili pułapkę na zwierzynę, dla jej mięsa i skóry. Nie mając broni ani nawet łuków, mogli polować jedynie poprzez kopanie wilczych dołów lub ściganie zdobyczy po górach do momentu, aż zwierzęta padały z wyczerpania. Dmitrij wypracował sobie niezwykłą wytrzymałość. Potrafił polować boso w zimie, po kilku dniach i nocach spędzonych pod gołym niebem przy 40-stopniowym mrozie wracał do chaty z młodym łosiem w ramionach. Mimo, że zdarzało się to często, dieta rodziny stopniowo stawała się coraz bardziej monotonna. Dzikie zwierzęta zniszczyły ich uprawę marchwi, a Agafia wspomina późne lata 50., jako głodne lata. Jedliśmy liście jarzębiny, mówi, korzenie, trawę, grzyby, skórki ziemniaków i korę. Byliśmy głodni przez cały czas. Każdego roku debatowaliśmy, czy zjeść wszystko, czy część przeznaczyć na zasiew.
Głód był w tych okolicznościach wiecznym zagrożeniem, a na dodatek 1961 roku już w czerwcu zaczął padać śnieg. Silny mróz zabił wszystko, co rosło w ogrodzie i do wiosny, rodzina musiała się zadowolić jedzeniem własnych butów i kory. Akulina wolała, aby to jej dzieci miały pełne brzuchy. Tego roku umarła z głodu. Reszta rodziny uratowała się dzięki wydarzeniu, które uważają za cud: na grządce z groszkiem wypuściło pędy pojedyncze ziarno żyta. Łykowowie odgrodzili je i gorliwie strzegli go dniami i nocami przed myszami i wiewiórkami. W czasie zbiorów, samotny kłos wydał 18 ziaren i dzięki nim, rodzina skrupulatnie odbudowała uprawę żyta.
Kiedy sowieccy geologowie poznali rodzinę Łykowów, zdali sobie sprawę z tego, że nie docenili ich umiejętności i inteligencji. Każdy członek rodziny miał inną osobowość. Stary Karp był zwykle zachwycony najnowszymi innowacjami, jakie naukowcy przynosili ze swojego obozu i choć stanowczo odmawiał uwierzenia w to, że człowiek pojawił się na księżycu, szybko przyjął ideę satelitów. Łykowowie zauważyli je już w latach 50., kiedy gwiazdy zaczęły szybko przecinać niebo, a Karp wymyślił teorię, która to wyjaśniała:Ludzie wynaleźli coś i wysyłają ogniki bardzo podobne do gwiazd.
Tym, co najbardziej go zachwyciło, zanotował Pieskow, były przezroczyste opakowania z celofanu. Boże, co oni wymyślili – to szkło, ale daje się zgnieść! Karp trzymał się okrutnie swojego statusu głowy rodziny mimo, że miał już ponad 80 lat. Jego najstarsze dziecko, Sawin, radził sobie z tym obsadzając się w roli nieugiętego rodzinnego sędziego do spraw religii. Od urodzenia był bardzo wierzącą, ale surową osobą, mówił o nim jego własny ojciec. Karp wydawał się zmartwiony tym, co stanie się z jego rodziną po jego śmierci, jeśli Sawin przejmie kontrolę. Z pewnością, najstarszy syn nie spotka się z oporem ze strony Natalii, która zawsze starała się zastąpić matkę w roli kucharki, szwaczki i pielęgniarki.
Z drugiej strony, dwójka młodszych dzieci była bardziej otwarta na zmiany i innowacje. Fanatyzm nie dotknął Agafii w aż tak dużym stopniu, mówił Pieskow, a z czasem zdał sobie sprawę z tego, że najmłodsza z Łykowów jest ironiczna i potrafi śmiać się z samej siebie. Jej niezwykły sposób mówienia – Agafia miała melodyjny głos i przeciągała krótkie słowa w wyrazy wielozgłoskowe – przekonało wielu z jej gości o tym, że jest nierozgarnięta. W rzeczywistości, kobieta była bardzo inteligentna i radziła sobie z trudnym zadaniem, jakim w rodzinie nie używającej kalendarzy, było nadążanie za czasem. Ciężką pracę miała za nic, późną jesienią wykopywała własnymi rękami nową piwnicę i kontynuowała pracę po zachodzie słońca, w świetle księżyca. Zapytana przez zdziwionego Pieskowa, czy nie boi się przebywać sama po zmierzchu w dziczy, odpowiedziała: A cóż tu jest takiego, co miałoby mnie zranić?
Jednak, geologowie najbardziej z rodziny Łykowów lubili Dmitrija, wytrawnego leśnika, który znał wszystkie humory tajgi. Był najbardziej ciekawskim i najbardziej patrzącym w przyszłość członkiem rodziny. To on zbudował piec i zrobił wszystkie kosze z kory brzozowej, w których przechowywali jedzenie oraz spędzał dnie na ociosywaniu i szlifowaniu każdej belki, którą ścieli Łykowowie. Nikogo więc nie zdziwi, że to właśnie on był najbardziej oczarowany technologią naukowców. Kiedy już wzajemne relacje poprawiły się do tego stopnia, że rodzina zgodziła się odwiedzić sowiecki obóz w dole strumienia, Dmitrij spędził wiele szczęśliwych godzin w małym tartaku, podziwiając jak łatwo okrągła piła i tokarki mogą wykończyć drewno. Nie trudno to zrozumieć, pisał Pieskow. Kłoda, obrobienie której zajmowało Dmitrijowi dzień lub dwa, na jego oczach zamieniała się w piękne, równe deski. Dmitrij dotykał ich dłonią i mówił: „Wspaniałe!”
Karp Łykow długo walczył, aby utrzymać te wszystkie nowości na dystans i w końcu przegrał. Kiedy rodzina poznała geologów, przyjęła tylko jeden jedyny prezent – sól. (Życie bez niej przez 40 lat było prawdziwą torturą, jak mówił Karp.) Jednak z czasem, zaczęli brać coraz więcej. Z radością powitali pomoc jednego ze specjalnych przyjaciół spośród geologów – wiertacza imieniem Jerofiej Sedow, który spędził większość swojego wolnego czasu pomagając im w sianiu zbóż i żniwach. Przyjęli noże, widelce, klamki, ziarna i ostatecznie nawet pióro i papier oraz elektryczną latarkę. Większość z tych innowacji zostało jedynie niechętnie przyjętych do wiadomości, ale grzech telewizji, z którym zetknęli się w obozie geologów, okazał się dla nich nieodparty… Podczas rzadkich wizyt, niezmiennie siadali i oglądali. Karp siadał dokładnie naprzeciwko ekranu. Agafia oglądała, zaglądając zza drzwi. Próbowała od razu modlitwą przegonić swoje wykroczenie – szepcząc, żegnając się… Starzec modlił się później, starannie i za jednym razem.
Prawdopodobnie najsmutniejszym aspektem dziwnej historii Łykowów była gwałtowność, z jaką rodzina rozpadła się po odbudowaniu kontaktu ze światem zewnętrznym. Na jesieni 1981 roku troje z czwórki dzieci, jedno po drugim, połączyło się ze swoją zmarłą matką. Zgodnie z relacją Pieskowa, ich zgony nie były, jak mogłoby się wydawać, wynikiem ekspozycji na choroby, na które nie byli odporni. Sawin i Natalia cierpieli z powodu niewydolności nerek, najprawdopodobniej spowodowanej ich surową dietą. Ale Dmitrij zmarł na zapalenie płuc, które mogło zacząć się od zarażenia infekcją od nowych przyjaciół.
Jego śmierć wstrząsnęła geologami, którzy desperacko próbowali go ratować. Proponowali, że wezwą helikopter i ewakuują go do szpitala. Ale Dmitrij w chwili śmierci nie chciał opuścić ani rodziny, ani religii, którą praktykował całe życie. Nie wolno nam tego, wyszeptał tuż przed śmiercią. Człowiek żyje tyle, ile Bóg mu pozwoli.
Kiedy cała trójka została pochowana, geolodzy zaczęli namawiać Karpa i Agafię na opuszczenie lasu i powrót do życia z krewnymi, którzy przetrwali prześladowania z lat czystek i wciąż żyli w tych samych starych wioskach. Ale żadne z nich nie chciało o tym słyszeć. Odbudowali starą chatę, wciąż pozostając blisko miejsca, gdzie stał ich stary dom.
Karp Łykow zmarł we śnie 16 lutego 1988 roku, 27 lat po śmierci żony Akuliny. Agafia z pomocą geologów pochowała go na zboczu góry, a potem odwróciła się i wróciła do domu. Jeśli Pan pozwoli, ona zostanie, tak mawiała, i rzeczywiście została. Ćwierć wieku później, mając ponad 70 lat, to dziecko tajgi żyje samotnie, wysoko ponad Abakanem.
Ale nie odejdzie. Natomiast my musimy ją zostawić, widzianą oczami Jerofieja w dniu pogrzebu jej ojca:
Odwróciłem się, by pomachać Agafii. Stała nad rzeką niczym posąg. Nie płakała. Pokiwała głową:” Idźcie, idźcie.” Odeszliśmy na kilometr i znów się obejrzałem. Cały czas tam stała."
Mike Dash
Smithsonian.com
Tłumaczenie: Justyna Zając


Po przeczytaniu tej opowieści Indiance nasunęły się pewne podejrzenia, niekoniecznie słuszne, ale myśli, że rodzina zjadła mamę z głodu owej pamiętnej zimy  :)
Nadto podejrzewa, że dwoje z rodzeństwa które zmarło z powodu niewydolności nerek - zmarło tak na prawdę z powodu jedzenia soli, której przez 40 lat nie jedli, a po zetknięciu się z geologami - nagle zaczęli jeść :) Dmitrij zmarł na pewno po zetknięciu z wirusem przywleczonym przez geologów. Dzieci Karpa wszak przez całe życie były odizolowane od źródeł chorób czyli od skupisk ludzkich.
Jedno jest pewne - ci ludzie byli całkowicie samowystarczalni i przeżyli 40 lat o własnych siłach. Rodzicom udało się w tych surowych warunkach wychować kilkoro dzieci.

Ciekawy tydzień

Ten tydzień zapowiada się ciekawie :)

Oczyściłam dom z negatywnych energii zamieszkujących go cieni i duchów. Oczyszczam nadal codziennie przy pomocy anielskiej muzyki. Pragnę przegnać stąd złe fatum, które zawisło nade mną, odkąd tu zamieszkałam.

Muzyka najwyraźniej działa. Odpadają ode mnie negatywne postacie, a pojawiają się pozytywne.

Latem przyjedzie dobra wróżka i będziemy czarować, aż odczarujemy całe nagromadzone tutaj przez ubiegłe dziesięciolecia i wieki zło. Uwolnimy ten dom i moje gospodarstwo, od wszelkiego zła. Unicestwimy fatum.

Wczoraj do domu przyjechały zakupy suchego prowiantu na zimę przywiezione z miasta przez życzliwego kolegę, a wyjechały 3 litry mleka i 2 litry jogurtu koziego - wyraz wdzięczności za udrożniony komin :)

Dziś z Łodzi przybył Jarek. Jest osobą pozytywną, przyzwoitą oraz pełną szczerych chęci do pomocy w ciężkich pracach na gospodarstwie. Potrafi też szyć, więc wcześniej czy później stworzymy piękną, unikalną kolekcję indiańską. Mam przemożną ochotę się spełnić artystycznie :) Pociąga mnie sztuka użytkowa i harmonizowanie jej z pięknem otaczającej mnie natury. 

Póki co tniemy drewno na słupki ogrodzeniowe i okorowujemy je na bieżąco. Będziemy budować wybieg dla drobiu i rozbudowywać wybiegi dla kóz i owiec. W pierwszej kolejności zbudujemy wysoką, dwumetrową wolierę dla drobiu.

Spotkałam dziś myśliwego. Mówi, że widział na ziemi obok mego gospodarstwa stado 8 wilków, w okolicy niezliczone rzesze lisów, a w pobliskiej Puszczy Boreckiej - rysie. Czyli całe mnóstwo drapieżników. Są jeszcze drapieżcy atakujący z powietrza czyli jastrzębie. Zatem zwierzynę gospodarską trzeba zabezpieczać solidnymi ogrodzeniami. Słupki to podstawa ogrodzenia, więc najpierw wyrabiamy słupki :)

niedziela, 17 listopada 2013

Vintage

No wreszcie sprawdziłam co to jest vintage :D
Bywa tak, że często tu i tam przewija się jakieś pojęcie, a mnie się nie chce sprawdzić, co to właściwie jest. Nie tylko z lenistwa, ale głównie dlatego, że google u mnie działa ślamazarnie wolno, albo nie działa - co mnie zniechęca od poświęcania drogocennego czasu na długotrwałe poszukiwania.

"Co to jest vintage?
Vintage to styl inspirowany przedmiotami z poprzednich dekad. Zapoczątkowany w modzie odzieżowej, przeniósł się na wystrój wnętrz, a także inne dziedziny. Zazwyczaj polega na łączeniu rzeczy z poprzednich epok ze współczesnymi. Wielbiciele stylu vintage noszą oryginalne ubrania sprzed co najmniej dekady lub współczesne, uszyte w staroświeckim stylu.
Moda vintage zdobywa dużą popularność od początku XXI wieku i obecnie ma wielu wielbicieli na całym świecie. Wiele firm odzieżowych zainteresowało się produkcją ubrań vintage, choć fani tego stylu najchętniej poszukują oryginalnych przedmiotów z ubiegłego wieku.

Co w tym fajnego? Zabawa modą - to po pierwsze. Po drugie, nawiązując do projektantów takich jak na przykład Coco Chanel wracamy do tego, co w ubiorze naprawdę ważne: klasycznej elegancji. Purystki stylu ubierają się wyłącznie w rzeczy z poprzednich epok lub na takie stylizowane, liberalne wielbicielki vintage zaś łączą rzeczy stare z nowoczesnymi. Niezależnie od tego, do której grupy się zaliczacie, jeśli tylko Wasze serce mocniej bije na widok bucików na guziki, toczka lub długich rękawiczek - ten blog jest dla Was."

http://vintagephilosophy.blogspot.com/2009/10/co-to-jest-vintage.html