poniedziałek, 22 lipca 2013

Chłodny poranek


Ledwo 8 stopni w lipcu, to strasznie mało. Chłodno, jeszcze rosa, ale Słońce już w pełni świeci i zaczyna podnosić temperaturę..

Ponieważ jest tak chłodno, Indianka zacznie pracę od kopania.

Indianka przygląda się poczynaniom ekowioski w Barkowie realizującej projekt Akademia Bosej Stopy:
http://ekowioska.wordpress.com/2013/05/20/pierwsze-tygodnie-akademii-za-nami/#more-2584

Cieszy się, że tam warsztatowicze płacą słone kwoty za udział w warsztatach, podczas, gdy u Indianki mieli możliwość wzięcia udziału w rozmaitych warsztatach za darmo :D Skoro nie ceni się tego, co się dostaje za darmo – to niech się buli kasiorę :D Pracują całymi dniami i jeszcze za to płacą. Tak powinno być! hahaha :D

Indianka robiła duży błąd, że użyczała swoje rancho za darmo przyjezdnym z miasta.
Niewiele z tego korzyści, a masa problemów... Tam, w Akademii Bosej Stopy przynajmniej zarobią na przyjezdnych, albo chociaż zwrócą im się nakłady na organizację pobytu gości. Indianka robiła to samo u siebie całkowicie za darmo, mimo, że absolutnie nie stać ją na to, by sponsorować czyjekolwiek wakacje.

Z perspektywy kilkuletnich doświadczeń stwierdza, że sponsorowanie czyichkolwiek wakacji jest dla niej zbyt dużym ciężarem. Niemniej jednak, spotkanie tych różnych osób jakie tutaj się przewinęły było ciekawym doświadczeniem :)

niedziela, 21 lipca 2013

Zbieranie siana


Uffff... Indianka chciała sobie zrobić dziś nietypowy, bardziej świąteczny dzień, ale pogoda za dobra aby ją zmarnować, to znaczy - nie pada, trochę wieje – postanowiła zebrać ile da rady siana. Większość siana zmarnowane, ale i tak musi je zebrać z pola. Chociaż na ściółkę. Zebrała z pola część wałków siana i przerzuciła je widłami bliżej drogi polnej. Uzbierała 4 płachty kopiaste siana i zaciągnęła je po trawiastej drodze polnej na wóz drabiniasty, który służy za suszarnię. 

Wóz wcześniej ściągnęła na łąkę z podwórka i próbowała go wciągnąć na szczyt łąki, by nim zwieźć to siano z pola, ale za ciężko jej było i nie dała rady go wciągnąć pod tę górę, więc ustawiła go na dole łąki i składa na nim siano by doschło, bo wóz jest przewiewny. Pochmurnie. Zanosi się na deszcz. Pora uszykować dwie plandeki aby nakryć siano na wozie. Trzeba będzie dorwać Indianę, zaprząc ją do tego wozu i wciągnąć wóz z sianem na górę, na siedlisko i rozładować. 


Nowy wóz drabiniasty do zwożenia siana z pola :)
Kto pomoże zaprząc konia? :))
Indianka myśli o zrobieniu stogów siana na polu i przykryciu ich płachtami. Przydałyby się stojaki pod te stogi, aby siano porządnie doschło od spodu. Trzeba będzie naciąć trochę gałęzi, albo poszukać te, które już są nacięte. Może coś w polu zostało.

Wóz drabiniasty cały załadowany kopiastym stogiem siana i przykryty niebieską plandeką. Dwie plandeki siana Indianka też zaciągnęła wprost do paszarni. Już późno, ale może jeszcze z jedną plandekę przyciągnie, zanim komary zaczną ciąć.


Przyciągnęła :)

sobota, 20 lipca 2013

Piękno przyrody


Indianka ma wiele problemów wywołanych przez złych ludzi, ale niezmiennie cieszy ją piękno i dzikość otaczającej ją przyrody. Nie zamieniłaby się z żadnym mieszczuchem na miejsca. 



Życie miejskie jest takie płytkie, pozbawione treści i prawdy. Ludzie tam się ślizgają po powierzchni, nie żyją naprawdę. Tak jest w odczuciu Indianki. Owszem, życie w mieście jest łatwe i przyjemne. Ludzie tam są nastawieni mega komercyjnie i konsumencko do wszystkiego i wszystkich. Ale mają swojego wygodne mieszkania, stabilne prace i pensje. Nie muszą zbyt wiele się troskać o swój byt i dzień następny. Na wsi wszystko jest na głowie włościanki. Jest masa pracy do zrobienia przez cały rok. Nie ma świąt, wolnych niedziel czy sobót. Pracuje się cały czas. Jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Ciekawych, różnorodnych. Człowiek zdobywa coraz to nowe umiejętności praktyczne. Kreuje przestrzeń wokół siebie. Tworzy coś. Buduje swój raj na ziemi. To jest piękne.



Tylko to się liczy. Owszem, Indianka chciałaby dzielić swoje życie z bratnią duszą, ale miejscowa, a także przyjezdna hołota robi co może, aby do tego nie dopuścić.
Na podwórku przed domem leży stadko kóz. Takie białe elfy o smukłych kształtach :) Na stole przed domem stoją skrzynki z nasturcjami dopiero co rozsadzonymi. Trzeba jeszcze do nich dosypać żyznej ziemi i umieścić skrzynki wysoko na parapetach, aby zwierzątka Indianki ich 

nie zrujnowały. 

Nasturcje - piękne i jadalne :)



W piekarniku piecze się skromny obiad: ziemniaki z sosem dyniowo grzybowym.
Zapach potrawy roznosi się po całym domostwie. Za oknem znowu się wypogodziło.
Pora wciągnąć jedną ciężką skrzynkę do domu i umiejscowić ją wysoko! :)

Wichrowe Wzgórza


Dzisiaj wzgórza Indianki przypominają wichrowe wzgórza. Zerwał się silny wiatr. Wieje i pada zacinający z boku deszcz. Pada pod kątem :)



Indianka nakarmiła zwierzynę i przesadziła nasturcje tj. rozsadziła je. Z jednej skrzynki wyszły 4 fajne skrzynki z nasturcjami. Teraz trzeba je umieścić wysoko, aby żadne indiańskie zwierzę tych pięknych kwiatów nie zżarło :)




Pogoda dzisiaj zaiste zmienna. Na przemian deszcz i momenty rozpogodzenia.
Indianka przygotowała sobie stanowisko do malowania drewnianych trzonków narzędzi. Przyniosła drewnochron, pędzel do niego. Póki nie pada – przesadza rośliny w donicach. Gdy zrywa się wiatr i deszcz – robi coś pod dachem.
Trochę zgłodniała, więc pora na lunch.


piątek, 19 lipca 2013

Nowi osadnicy, a tubylcy


Znam jedną jedyną szczerą osobę, która wie oraz rozumie co się dzieje na wsi wokół nowoprzybylych osadników z miasta. Jak są postrzegani i traktowani bez względu na to, jakimi są ludźmi. Cieszę się, że Ją znam, bo Ona ROZUMIE moją sytuację i nie próbuje mnie pouczać jak inne nadęte babsztyle z miasta, które nie znając realiów wsi pieprzą trzy po trzy.

Nie próbuje też dawać mi durnych rad, jak babsztyle, które znają realia wsi, ale nie stać ich na gram szczerości. Zakłamane babska wolą roztaczać wokół siebie aurę sielanki - opowiadają o idealnych kontaktach z sąsiadami, o nienagannej współpracy. Wszystko jest u nich cacy i eleganckie. Nie mają żadnych problemów. One co prawda mają mężów, kasę i mnóstwo wsparcia od rodziny i inne profity oraz możliwości i ułatwienia życiowe, ale oczywiście nie dostrzegają różnicy w swojej sytuacji i mojej.

Natomiast ta moja dobra znajoma pochodząca z miasta, a mieszkająca na wsi - w przeciwieństwie do nich nie udaje niczego. Stać ją na pełną szczerość, dlatego mamy ze sobą wspólny język. Dobrą komunikację.

Rozmowa z Nią jest czystą przyjemnością, bo jest mądrą, dobrą osobą, doświadczoną Panią domu, matką, żoną, pracownicą osiadłą na wsi przed laty. To fakt – Oni mają siebie tzn. Ona ma kochającego, wspierającego ją męża, dzięki temu jest Im dużo łatwiej niż mnie. Niemniej jednak ona rozumie o czym ja piszę, gdy piszę o różnych nieprzyjemnych zajściach na wsi, bo oni przez to też przeszli. Ta "wiejska fala" też ich dotknęła w mniejszym, lub większym stopniu.

Jeśli chodzi o mnie – gdybym miała przy sobie kochającego, mądrego, rozumiejącego mężczyznę – otoczenie nie miałoby dla mnie żadnego znaczenia, bo mielibyśmy siebie. Ja się staram nie przejmować chamskim, nieżyczliwym otoczeniem. W zasadzie mam je w nosie. Staram się unikać jakichkolwiek kontaktów z tymi ludźmi, bo przekonałam się wielokrotnie, że nie warto. Na początku owszem, było mi niewiarygodnie przykro. Żadna szmata z miasta, która od czasu do czasu się mądrzy na moim blogu i próbuje mnie pouczać jak mam postępować z miejscowymi – nie ma pojęcia, jak bardzo przykro.

Jedynym wyjściem dla samotnej kobiety z miasta jest unikać kontaktów z miejscowymi wieśniakami. Jest 80 procent szans, że każda miejscowa relacja się dla niej źle skończy. Wieś jest okrutna. Środowisko wiejskie na Mazurach jest okrutne.
Nie spotkałam się z taką nieuzasadnioną nienawiścią nigdy wcześniej.

Moi Dziadkowie także mieszkali na wsi. Byli wspaniałymi, serdecznymi wieśniakami. Hojnymi, ciepłymi, życzliwymi, uczciwymi. Też tam jakieś były tarcia z sąsiadami, bo różni ci sąsiedzi byli. Był taki, co rozpijał Dziadka i Babcia się denerwowała, był taki, co wcinał się w ogród Dziadka i były niesnaski z tego powodu, byli tacy, co szabrowali w ogrodzie Dziadków. Na wsi nie da się uniknąć konfliktów, bo ludzie tam mieszkający są różni.

Ale Dziadkowie mieli też dobrych sąsiadów we wsi, mieszkających nieco dalej. Byli oni bardzo sympatyczni i życzliwie nastawieni.

Także gdy z Babcią szłam drogą do sklepu i spotykaliśmy co rusz jej sąsiadki – każda zagadała, zapytała o mnie, o moją Mamę. Zachwycała się wnusią :) Było miło. Tutaj tego nie ma. Tu jest inaczej.

Owszem, czasem ktoś tam coś się odezwie i coś zagada. Ale to nie to samo. Tam, w tej wsi podszczecińskiej czuło się, że ci ludzie faktycznie byli przyjacielscy. Tutaj jakoś te znajomości są takie płytkie, zdawkowe, mało lub nic nieznaczące.

Co z tego, że kobieta zagaduje mnie sympatycznie co u mnie słychać, jak jednocześnie jej facet okrada mnie, gdy tylko mu się nawinie sposobność?
I ta kobieta o tym wie. To jest taka lokalna obłuda i fałsz. Ja się tym brzydzę.

A może mi się tak wydaje że tutaj jest całkiem inaczej? Wtedy widziałam świat oczami naiwnego, dobrego, ufnego dziecka. Teraz widzę więcej. Może tam na tej podszczecińskie wsi też nie było tak idealnie? Nie było na pewno, skoro młodociany sąsiad zamordował dla pieniędzy sąsiadkę z bloku.

Jednak obraz jaki zapamiętałam z dzieciństwa różni się drastycznie od tego co doświadczam tutaj –  tam było ludzkie ciepło, sympatia, życzliwość i troska. Byli moi wspaniali Dziadkowie. Tutaj jest znieczulica i totalna obojętność na drugiego człowieka. Tam gdzie można coś pomóc lub iść na rękę – nikt ci nie pomoże, a gdzie jest sposobność aby zaszkodzić – zaszkodzi. Generalnie tutaj ludzie są wyjątkowo wredni. Ja mieszkając w mieście nie miałam takich nieprzyjemnych zajść jak tutaj na wsi nagminnie. Generalnie miałam spokój i życzliwość wokół siebie. Rzadko trafiał się jakiś nawiedzony oszołom, co na przykład tłukł mojego psa laską.

Tutaj rolas szczuł psami moje kozy. Kozy pogryzione, pokaleczone. Wyrwane oko, naderwane biodro. Policja i sąd zrobili tak, że rolas nie poniósł żadnych konsekwencji, a z zemsty za to, że złożyłam zawiadomienie - to ja zostałam w pewnym sensie ukarana, a nie ten, co krzywdził moje zwierzęta. Wtedy sprzedałam stado kóz z których miałam sporo mleka i niewielki dochód z racji utrudnienia zbytu (brak samochodu), wzięłam kredyt i założyłam sad, którym się też długo nie nacieszyłam, bo zaraz po posadzeniu wieśniaccy sąsiedzi ukradli mi ponad 220 drzewek owocowych.

Tutaj jest się zdanym wyłącznie na siebie. Samotna osoba uczciwa, porządna ma przechlapane.

Ja jestem monogamiczna. Bardzo się przywiązuję do garstki dobrych przyjaciół i wysoce sobie cenię ich przyjaźń. Sęk w tym, że nie każdy może być moim przyjacielem. Musi być dobra więź emocjonalna, dobre porozumienie, zaufanie, przyjaźń, życzliwość, żywa komunikacja, lojalność. Jestem wybredna pod tym względem. Dla mnie przyjaźń to coś głębokiego. To coś idealnego, pięknego. Nie nazywam przyjaźnią zdawkowej znajomości.

Przyjaciel to ktoś, na kim możesz polegać. Który ci rękę poda gdy trzeba. Który troszczy się o Ciebie. Dużo wymagam? Ale dużo z siebie daję. Więc dla równowagi bym chciała  w przyjaznej relacji mieć do czynienia z ludźmi, którzy też potrafią coś z siebie dawać. Dla mnie cenniejsza jest jedna dobra znajomość, niż 10 byle jakich.

Byle jakie mogą być przydatne, ale jeśli chodzi o przyjaźń, to wystarczy mi jeden bardzo dobry przyjaciel niż 10 zdawkowych lub fałszywych znajomych, lub zakochanych w profitach płynących ze znajomości ze mną. Taką koleżankę też kiedyś miałam. Kolegowała się ze mną głównie dlatego, że miałam fajnych, ciekawych znajomych mieszkając w mieście. Często coś się u mnie ciekawego działo. Odwiedziny osób z zagranicy, wspólne imprezy, wypady. Fakt, było fajnie i żywo.
Ale taka koleżanka to tylko koleżanka. Przyjaciel, to coś znacznie więcej. Nie przyjaźni się z tobą dla korzyści typu pożyczenie traktora czy kombajna, tylko dla ciebie samej, dla tego, jaką osobą jesteś i za co się lubicie i dobrze w swoim towarzystwie czujecie.

ODPOWIEDŹ na insynuacje Aśki, że ze mną coś jest nie tak, dlatego wieś jest wobec mnie wredna:


„A może to wynika z Twojego charakteru? Z tego, że chyba nie lubisz ludzi? Mieszkam na wsi od 5 lat. Byłam "miastowa". Wrosłam w naszą społeczność sama nie wiem kiedy. Na moich Sasiadów mogę liczyć w każdej sytuacji, a oni na mnie. Wspieramy się z dziewczynami ( starszymi ode mnie o ładnych parę lat", spotykamy się na kawę, plotki i winko, załozyłysmy stowarzyszenie wiejskie, wybrali mnie na prezeskę, bo uznali, że z racji zawodu mogę trochę więcej umieć załatwić. Budujemy piec chlebowy, wyremontowaliśmy kaplicę ( pracowałam ramię w ramię z ludźmi, którzy nie mieli dobrej opinii - ot, skierowani na prace interwencyjne z gminy, miejscowi, którym się w zyciu nie poukładało. I pracowalismy razem po kilkanascie godzin na dobę, żeby zdążyć przed mszą dożynkową. A musieli odpracowac po 3 godziny dziennie. Ale pracowali, bo poprosiłam. Ludzie są wszędzie tacy sami. Czy to na wsi, czy w mieście. Są wśród nich złodzieje, są wyzyskiwacze ( jak mój były, niedoszły szef ), są oszuści, ale są i ludzie uczciwi, porzadni i zwyczajnie dobrzy. I uwierz mi - tych jest więcej. Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie. Nawet tego, co popija piwko pod sklepem. Jak nasz pan Zdziś - lekko niepełnosprawny, z problemem alkoholowym, ale dobry człowiek. I z całego serca Ci życzę, żebyś na takich, dobrych ludzi trafiała. A może oni są obok Ciebie - tylko Ty nie dajesz im szansy.Asia „


Asiu – bredzisz. Odpierdol się od mojego charakteru i nie doszukuj się dziury w całym. Ja mam bardzo zgodny charakter z natury. Ja jestem bardzo dobrą, porządną osobą. Idealistką. Reaguję ostro, gdy ktoś robi mi krzywdę. Mam prawo tak reagować. Zabronisz mi? Jakby tobie ktoś robił krzywdę, to byś stała jak mumia i nie regowała? Ja reaguję. To, że ty trafiłaś lepiej – to nie jest żadna twoja zasługa. Masz faceta. Samo to, sprawia, że mężowie twoich koleżanek współpracują z tobą, pomagają ci – bo nie jesteś zagrożeniem dla tych bab mając męża.

Ja nie lubię ludzi? Porąbało cię? Czy ktoś, kto nie lubi ludzi wychodzi im naprzeciw, otwiera się tak jak ja się wobec nich otwierałam? Chodzi do nich na gospodarstwa by ich poznać? Zaprzyjaźnić się? Ja się przyjaźniłam tutaj z kilkoma rodzinami gdy przyjechałam. Przynajmniej z mojej strony to była przyjaźń. Z ich strony może tylko ciekawość. Nie znasz moich początków tutaj. W związku z tym, że miałam ich za przyjaciół, a jako przyjaciele mnie zawiedli – przestaliśmy się przyjaźnić. Potem doszły z ich strony (ze strony niektórych z nich) plotki które zaczęły żyć własnym życiem i wypaczyły mój obraz plus niektórzy z nich świadomie działali na moją szkodę np. w temacie drogi. Były też pomówienia ze strony parki, która mieszkając u mnie za friko okradała mnie więc w końcu ich wyprosiłam z mojego domu. Zrobili z siebie ofiary pokrzywdzone przez burżujkę z miasta i napuścili na mnie całą wieś. Więc o czym ty piszesz?

Pracowałaś z pracownikami interwencyjnymi? I co z tego? Ja też. Razem wycinaliśmy krzaki na zarośniętej drodze pod moim gospodarstwem. Wiesz jak się skończyła współpraca? Zazdrosna sołtyska posądziła nas o kradzież rzekomo jej drzewa i napuściła na nas policję. Do tego momentu moja współpraca z tymi pracownikami interwencyjnymi była idealna. Opierdzielali się jak to pracownicy interwencyjni, ale mimo wszystko odwaliliśmy kawał dobrej roboty i droga stała się przejezdna przynajmniej dla traktorów.

„Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie.”
Wybacz Asiu, ale gówno prawda. Tutaj istnieje coś takiego jak fama, mafia – solidarność przeciwko obcym. Jak złodziejska parka ze mną zadarła – to wszyscy przeciwko mnie się obrócili. Jak inny typ ukradł mi siano z pola – to też wiocha przeciwko mnie była.

Gdy jeden człowiek z okolicy przyszedł do mnie do pomocy w zamian za mieszkanie i wyżywienie – to tak długo mu gadali aby się na mnie wypiął, aż się wyprowadził. No fakt – u mnie nie było picia i krucho z paleniem, bo nie stać mnie było aby mu papierosy fundować ani na piwo dawać. Poza tym nie było mu źle, tyle że on lubi wypić, a tutaj picia nie ma.

Tutaj, gdy jedna rodzina się ze mną tak naprawdę przyjaźniła – bardzo się lubiliśmy – to aby uniknąć nacisków i prania mózgu ziomali ze wsi – polami do mnie chodzili, aby inni tego nie widzieli i nie mieli powodu do pierdolenia.

Tutaj otwieranie się na innych ludzi nie działa. Jest nieważne. Szacunek? Nie istnieje. Nikt nie szanuje tutaj samotnych kobiet z miasta. Choćby były święte jak Matka Teresa – samo to, że jest sama – to już powód do tworzenia złośliwych, ordynarnych plot.

Miejscowi ludzie uczciwi, porządni i zwyczajnie dobrzy – nie zaprzyjaźnią się z tobą, bo się będą bali nacisków wiochy. Wiocha narzuca takim ludziom swoją wolę. Ci ludzie są bezwolni. Mimo, że możesz mieć z takimi porządnymi ludźmi dobre układy – to wiocha zrobi wszystko, aby je popsuć.

Każda potencjalna znajomość jest skażona pomówieniami, oczernianiem.
Każdy neutralny człowiek wiedząc, że jesteś z miasta – będzie się wobec ciebie zachowywał jak ostatnia świnia. Bo jesteś sama, bo nie masz układów, bo nie dajesz łapówek, bo nie masz pieniędzy lub bardzo niewiele.

Gdy np. daję ogłoszenia że chcę kupić siano lub słomę – to jak ktoś lokalny zadzwoni z ofertą przystępnej ceny – to gdy się dowiaduje że to ja mam kupić – to podnosi podwójnie cenę i robi problem z transportem, wiedząc, że ja nie mam swojego.
Po prostu to są wszawe łajzy. Nie ludzie. Ludzi ja lubię. Łachudr nie lubię. Ty lubisz? Wątpię. Zostań sama na wsi, bez kasy, a zobaczysz co się wokół ciebie będzie działo. Jak się zmieni sytuacja na niekorzyść.

Jak sobie nie dasz rady – będą się śmiali. Jak dasz sobie radę – będą szydzili.
Cokolwiek  nie zrobisz – będzie to według nich źle.

Wierz mi, to nie jest przyjemne, więc wolę sobie odpuścić takie relacje.

A inni osadnicy z miasta? Tutaj ich jest niewielu. A ci co ich znam – to są to egoiści niezainteresowani ani przyjaźnią, ani współpracą. Ba, potrafią ci okazać nawet swoją nieuzasadnioną nieżyczliwość, a nawet wrogość.

Więc samotna kobieta z miasta przyjeżdżając na wieś musi być świadoma tego, co ją tutaj czeka. Będą różne próby zagarnięcia tego co jej. Będą oszustwa, naciąganie nagminne, podłe traktowanie. Ohydne pomówienia, ploty ordynarne, chamskie, wulgarne. Bez względu na to jaka jest. Ludzie na wsi są jak harpie. Rwą na tobie żywe mięso, byle dobrać się do wszystkiego co twoje. Osaczają cię jak wilki owcę.
Taki instynkt prymitywny prymitywnych ludzi. Masz przykład z moimi końmi i psem. Myślisz, że te kontrole to dla dobra zwierząt? Zejdź na ziemię. Chodzi o przejęcie za friko czyjegoś cennego inwentarza pod pretekstem niby jego dobra. Tutaj się nie pomaga. Tutaj się krzywdzi samotne kobiety.

„Ty nie dajesz im szansy” – bredzisz Aśka. To oni nie dali mi szansy. Więc odczep się ode mnie. Ja jestem dobrą, porządną osobą. Sęk w tym, że tutaj się takich nie ceni, nie szanuje i nie traktuje życzliwie ani dobrze.

Owszem, trafiają się osoby życzliwe, które zamienią z tobą parę życzliwych zdań. Ale to niewiele takich osób tutaj jest i nie sąsiadują one ze mną.



Internet wisi

No, Internet przerywa i nie działa coraz częściej. Coś się dzieje z siecią?

Indianka nie może odpowiedzieć na GG swojej przesympatycznej koleżance z drugiego końca Polski na jej ciekawą relację z wolnego dnia od pracy państwowej.

Chłód nadchodzącej nocy sprzyja pracom we wnętrzu domu. Indianka trochę zmyła naczyń, spaliła większość drewienek i papierów. Ale po całym dniu pracy jest już zmęczona i chce się położyć. Nawet nie ma siły się wykąpać. Jeszcze musi zgarnąć drób do domu, bo noc będzie chłodna. Tylko 7 czy 9 stopni. To za mało dla kurcząt i gąsiąt. Trzeba je ewakuować.

Plan pracy

Na jutro Indianka zaplanowała sobie konserwację narzędzi, siew warzyw w doniczkach, rozsadzanie kwiatów i oczywiście prace kopawcze. Z rana ma zamiar zacząć od prac kopawczych. Potem, gdy się zmęczy lub będzie bardzo padało – zajmie się malowaniem trzonków drewnianych od narzędzi ogrodowych i gospodarczych. Zaimpregnuje je rudym drewnochronem. Ma nauczkę, że drewno niezabezpieczone w warunkach polowych szybko murszeje i pęka.

Drewnochron szczęśliwie się znalazł w graciarni. Jest go sporo. Wystarczy do pomalowania wozu konnego i kilku słupków ogrodzeniowych. W zasadzie powinna zużyć go w całości na produkcję słupków, bo słupki są pilnie potrzebne. Ale na trzonki narzędzi wiele tego specyfiku nie pójdzie, więc warto je przemalować.

Leje


Indianka uwielbia jedno z najorygilnalniejszych słów polskich: „dżdża”. Nie ma zamiaru tłumaczyć nieukom co to jest „dżdża”. Chodzili do szkół, to powinni to wiedzieć od dawna. Dżdża zamieniła się w deszcz dość obfity. W obliczu zmieniającej się aury pogodowej Indianka została w domu, by przyszykować sobie narzędzia do pracy, na które to szykowanie szkoda jej czasu, gdy pogoda jest sucha i dobra do pracy na zewnątrz. Porządnie naostrzyła osełką śmigło wykaszarki. Znalazła odpowiedni gwóźdź do nowych grabi i umiejętnie go przybiła. Lśniąco jasnozielone grabie stabilnie trzymają się na drewnianym trzonku. Nalała pełny zbiornik paliwa do wykaszarki. Jest gotowa do kontynuacji sianokosów. Tymczasem deszcz ustąpił.
Być może dalej dżdży. Na razie nie wyjdzie, bo ją opanowała wielka senność. 
Wypije herbatę, trochę się położy i może po krótkiej drzemce wrócą indiańskie siły do kopania dołków pod słupy ogrodzeniowe.  

Synonimy (wyrazy bliskoznaczne) słowa dżdża: mżawka, wilgoć.
liczba pojedyncza
  1.  dżdża
  2.  dżdżi
  3.  dżdży
  4.  dżdżć
  5.  dżdżcią
  6.  dżdży
  7.  dżdżo

liczba mnoga
  1.  dżdży
  2.  dżdży
  3.  dżdżom
  4.  dżdży
  5.  dżdżami
  6.  dżdżach
  7.  dżdże


Dżdży


Dziś pochmurno. Indianka miała nadzieje, że dzisiaj będzie tak upalnie jak wczoraj i będzie mogła zebrać chociaż część siana zostawionego w polu przez kosiarza. Miała nadzieję, że chociaż część siana da się uratować. Niestety – wszystko zgnite, a pogoda dżdżysta. Dobry dzień na prace kopawcze. Indianka od rana zgrabiała wczoraj ukoszoną przez siebie wykaszarką trawę i ładowała na taczkę. Zwiozła w sumie dwie taczki przewiędniętej, lekko przeschniętej trawy. Do paszarni, do doschnięcia, bo na dworze dżdży. W paszarni ułożyła to półsiano na drabinie wiszącej nad podłogą, by dobrze doschło. W paszarni jest przewiew, więc za kilka dni to półsiano powinno być całkiem suche i gotowe aby wnieść je na strych paszarni.

Obejrzała od spodu to siano co kosiarz skosił i zostawił w polu na zmarnowanie.
Od spodu czarna zgnilizna. Pleśń. Grzyb. To już się na nic nie nada. Tylko kompost.
Przykra sprawa. Indianka ma kolejną nauczkę, aby nie wchodzić w żadne interesy z miejscowymi wieśniakami. Okropni są. Bez sumienia. Jak tak można naciągnąć biedną, samotną kobietę na majątek i koszty i zmarnować jej siano w polu? Pozbawić zwierząt paszy na zimę??? Bezczelność najwyższego stopnia. W dodatku to zgniłe siano nie może zostać w polu. Musi je sprzątnąć. Musi je całe zebrać na kompost. Wywieźć choćby taczką. Dodatkowa robota dla Indianki. Kosiarz nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za swoją spartoloną robotę. Ani się pokazał, ani się odezwał. Ma głęboko w dupie.

Indianka wróciła do domu, by pościelić gniazda kurczętom i gęsiętom oraz nakarmić je świeżą trawą oraz sypką karmą. Kurczęta były już po kilkugodzinnym wybiegu, więc zadowolone chętnie wskoczyły do swego gniazda. 

Suczka nakarmiona. Kicia też. Suczka dostała karmę i chleb, kicia karmę i myszy.
Przed domem wylegują się kozy oraz pasie się Dakota. Indiana i pozostałe konie najedzone śpią w stajni.

Indianka zrobi sobie obiad i zabierze się do kopania dołków pod nowe słupy ogrodzeniowe. 

Wschód Słońca

Indianka wstała dziś o 4,44 – wystarczająco wcześnie, by ucieszyć swe oczy wschodem Słońca. Wypuściła kicię na dwór, dała suce coś do jedzenia.

Wstawiła chleb do pieczenia. Zajrzała do Internetu jaka dziś pogoda ma być i wróciła na chwilę do łóżka, bo czuje się zmęczona/niewyspana.

czwartek, 18 lipca 2013

Goście vegańscy

Indianka właśnie po długim i pracowitym dniu ułożyła się do snu, gdy nagle rozbudził ją ryk wjeżdżającego na jej podwórko samochodu. Czym prędzej się ubrała i wyskoczyła zobaczyć kto to? Czyżby kosiarz przyjechał dokończyć robotę?

Ale nie. Na podwórku stał znajomy oryginalny jeep. To lokalny veganin z przyjezdną veganką (tak na oko veganką – Indianka nie zdążyła się zapytać, czy veganka, ale wyglądała na vegankę – czyli szczupła i mizerna oraz w hippisowskich ciuchach) oraz jej dzieciaczki - podobnie odziane. Chciały zobaczyć indiańskie zwierzaczki. Zobaczyły i nawet poczuły :) Zwłaszcza malec miał przyjemność poznać się bliżej z Sabą ;) Akcja była błyskawiczna, na szczęście psisko nie zjadło małego.

Potem wypili razem kawę i porozmawiali troszkę. Indianka pokazała maluchom swoje zwierzaczki. Veganie zachwycali się, jak owce Indianki pucowały im jeepa uwełnionymi tyłkami. Owieczki są przesympatyczne. Dały radę oswoić sukę Sabę w tydzień.

Przyglądając się wygłodzonym veganom Indianka nabrała ochotę na drugie udko, które sobie dziś upiekła na obiad. Zatem na kolację – kurczaczek pieczony z ziemniakami :)

Ewakuacja

Rano było pochmurno. Indianka poszła na zieloną łąkę ukosić świeżej trawy na siano.

Skosiła ile dała radę. Zużyła cały zbiornik paliwa. Teraz trawa szybko schnie, bo upał. Słońce znakomicie suszy trawę na siano.

Po powrocie z łąki wypuściła cały drób na podwórko. Wszystko latało i się radowało przez jakieś półtorej godziny lub dwie, aż nadleciały drapieżne ptaszydła i usadowiły się wysoko na drzewach naprzeciw siedliska. Indianka pośpiesznie ewakuowała cały drób, z wyjątkiem upartej i doświadczonej zielononóżki oraz zadziornej perlicy.

Większość kurcząt też zgarnęła. Nie wszystkie się dały, ale te, co zostały na podwórku kręcą się pod domem. Jednak, nie jest to bezpieczne miejsce.

Póki Indianka jest obok, tak sobie mogą dreptać, ale gdy opuści podwórko by iść na łąkę lub do domu – to trzeba będzie je zgarnąć.

Uszykowała sobie obiad. Teraz się piecze w piekarniku elektrycznym, bo kuchenka gazowa bez gazu. Ostatni kupny jeszcze kurczaczek, a właściwie dwa udka. Kupiony ze względu na mięsożernego Czegewarę, aby było czym karmić trenera koni.

Do obiadu ma stare ziemniaki. Ale w przyszłym roku posadzi sobie zagon ziemniaków aby mieć swoje młode ziemniaczki. W tym roku jeszcze czeka ją dużo grodzenia i innych obowiązkowych prac. Ma za dużo rozmaitych zwierząt, aby cokolwiek z warzyw się uchowało w ich obecności, dopóki to całe ruchliwe towarzystwo chodzi wszędzie i skubie wszystko co im w pyski, pyszczki i dzioby wpadnie. Trzeba grodzić szczelnie.

Młode kurki jeszcze się nie niosą. Powinny się już nieść. Czasem się zdarzy jajo od starej kury i jajeczko od młodej kurki. Być może jakiś zwierz podbiera jajka. Powinno być ich więcej. A może kury zjadają te jaja? Trzeba kurom nowe gniazda zbudować, takie wysoko położone. i sypnąć kredy pastewnej. Dzisiaj jedna z kur na dworze zniosła jajo – gdzieś w chaszczach. Nie do znalezienia. Pora wykosić chaszcze wokół domu, aby lisiura się pod dom nie podkradał.

Kicia wyleguje się  na jej ulubionym monitorze. Monitor grzeje ją w brzuszek i kici widać to pasuje. Zwłaszcz zimą ukochała sobie to miejsce do wylegiwania się :)

Obiadek się piecze. Gdy się upiecze – Indianka pożywi się, bo ssie ją straszliwie. Całodzienny ruch na świeżym powietrzu dodaje apetytu.

środa, 17 lipca 2013

Owocny dzień

To był bardzo udany dzień. Indianka aktywna od 5 rano do 19.00 – cały dzień na dworze. 14 godzin na nogach. Z krótkimi przerwami na odpoczynek i napicie się mięty z nad własnego strumyka. Zajmowała się zwierzętami, nakosiła trawy, zwiozła parę taczek kopiastych trawy do paszarni gdzie trawę rozłożyła cienką warstwą aby doschła. Przyniosła też kilka płacht trawy na plecach. Kosiarką kosiła dopóki paliwo w zbiorniku było. Tak sobie postanowiła, że codziennie będzie kosić tyle, ile paliwa w zbiorniku. Codzienne koszenie sprzyja nabieraniu wprawy w koszeniu. Indianka coraz więcej kosi i coraz niżej. Także lekko przerobiła noże tnące. Przeszlifowała je na ostrzach oraz na kantach – dzięki temu tną wszystkimi krawędziami, a nie tylko tymi wyznaczonymi przez producenta.

Na podwórku przewiozła taczką kamienie spod obory pod wolierę, którą tymi kamieniami uszczelnia. Zanim rozłożyła trawę w paszarni – jeszcze dokładnie zamiotła podłogę.

Ptaszętom wymieniła ściółkę na świeżą, czystą trawę. Mają teraz puszyste, smakowite gniazda do dziobania i spania. Ptaszęta dzisiaj skubały trawkę na podwórku aż miło. A na noc mają czyste gniazda wyposażone w garczki z czystą wodą oraz pojemniczki z karmą sypką. Ptactwo zadowolone.

Kicia w domu cały dzień i noc. Nałapała tyle myszy, że zrobiła się dwa razy większa.

Suczka dostała suchą karmę. Na razie Indianka nie ma dla niej mięsa niestety. Ale wygląda dobrze. Ten z psiarni wpieniłby się, że tak dobrze sunia wygląda, bo to nie pasuje do jego pomówień na temat Indianki, które bezczelnie szerzy tu i tam.

Konie – prześliczne. Lśniące, czyściutkie. Zadbane i wypasione. Na razie Indianka nie miała okazji zabrać się za Indianę i próbę zwożenia siana wozem. Trochę się boi, że koń roztrzaska wóz, poza tym było deszczowo. Dzisiaj pierwszy słoneczny dzień.

Trzeba będzie się niebawem do tego przymierzyć. Póki co Indianka i tak ma mnóstwo innej pilnej roboty.

Dzisiaj obiadu nie jadła. Wzięła sobie tylko chlebek własnoręcznie upieczony i maczała go w sosie kurczakowym oraz popijała miętą.

Dziś sprawnie dotarły 3 nowe szpadle. Piękne są. Duże, mocne, ostre. Indianka będzie kopać pasjami. Dotarł też nowy, większy sierp. On też się przydaje do zbierania koniczyny i krwawnika dla drobiu.

Ręcznie może nie uda się zebrać tyle trawy ile trzeba na zimę, ale przynajmniej część. Przede wszystkim ta pasza ręcznie zbierana jest super jakości. Dobrze dosuszona, zielonkawa. Czysta. Bez ziemi.

Kosa tradycyjna na razie w kawałkach czeka na złożenie. Póki co, Indianka wykorzystuje kosiarkę spalinową. Dopóki ma paliwo do niej. Ale kiedyś paliwo się skończy i trzeba będzie zmierzyć się z tą kosą tradycyjną.

Piec się tli. Podgrzewa wodę tak, że jest gorąca. W sam raz do mycia naczyń i prania ciuchów. Ale Indianka nagrzewa wodę w Słońcu do prania, gdy jest pogoda i wtedy pierze.

Jutro trzeba będzie wdrapać się na strych stajni i zwalić słomę dla koni do leżenia. W słoneczne dnie całymi dniami przesiadują w stajniach i układają się tam do spania.

Trzeba też znaleźć odpowiednią śrubkę do skręcenia nowych grabi metalowych do zgrabiania siana. Te plastikowe są za delikatne i mogą się połamać przy grubszych warstwach trawy.

Jeszcze jest jasno i Indianka mogłaby coś podziałać na dworze, ale jest głodna i musi coś zjeść.

Szpadel wrócił!

Złośliwe chochliki chowają Indiance narzędzia. Wycięła trawę wykaszarką na kawałku łączki. Gdy wracała z wykaszarką do domu umordowana pracą i upałem – na ścieżce spotkała swój czerwony szpadel. Zrobiła oczy okrągłe jak dwa jabłka. Nie było go tam wcześniej, gdy szła kosić. Dobrze, że wrócił, bo bardzo potrzebny jest. No, to można kopać. Póki co, straciła siły podczas koszenia i musi odsapnąć. Po odpoczynku pora na jakieś lżejsze prace w obejściu. Kopać, może wieczorem. Jak się ochłodzi.

Indoktrynacja

To zmasowane, powszechne wmawianie, że czarne jest białe.

Np. że homoseksualizm jest to rzecz normalna i zdrowa, że na Wołyniu nie było rzezi i ludobójstwa, że uśmiercenie zwierzaka przez podcięcie gardła jest gorsze niż przez roztrzaskanie mu czaszki, że mięso i mięsożercy są źli, że w Polsce szerzy się faszyzm, a polscy patrioci to faszyści, że za komuny było cudnie, że rolnikom tak dobrze się powodzi, że trzeba ich gnoić na każdym kroku, że świeże, zdrowe mięso z gospodarstwa jest tak groźne jak broń biologiczna, więc musi przejść przez łańcuch pośredników i być poddane chemizacji aby było jadalne, że trzeba było zamknąć salony gier, bo naród się rujnował, że dopalacze oraz marihuana są bardziej szkodliwe niż wódka i papierosy, Że dzieci w szkole w pierwszych klasach podstawówki muszą się uczyć o sexie zanim ich psychika do tego dojrzeje, że dzieci muszą iść do szkoły w 6 roku życia i stracić w ten sposób rok dzieciństwa, że emeryci polscy muszą pracować do 67 roku życia kiedy to większość z nich zdąży wcześniej wymrzeć i nie dostaną należnych im emerytur ani nie zostaną one odziedziczone przez ich dzieci, mimo, że całe życie pobierano od emerytów wysoki haracz na ZUS, itp. bzdury.

Indoktrynacja ma na celu zaprogramowanie narodu, aby tańczył tak, jak mu rząd zagra i nie buntował się przeciwko debilnej i szkodliwej polityce rządu.

Indoktrynację zaczyna się wcześnie. Od szkoły. Propagowana jest przez rządowe media.

Ubój rytualny


To ukatrupienie zwierzaka poprzez poderżnięcie mu gardła.  To stara metoda – wcale nie żydowska. Stosowana powszechnie na całym świecie. Ubój w ten sposób ma takie zalety, że oczyszcza mięso z krwi. Zwierzę nie cierpi więcej niż przy uboju poprzez roztrzaskanie czaszki specjalnym nabojem do uśmiercania zwierząt.
Przy poderżnięciu gardła, zwierzę szybko umiera z wykrwawienia się. 

Żadna śmierć nie jest humanitarna. Żadna rzeźnia nie zapewnia humanitarnych warunków uboju. To jest totalna bzdura. 

Zwierzęta ubijane na gospodarstwach mniej cierpią niż ubijane w rzeźniach. Przy uboju na gospodarstwie odpada strach przed transportem w obce miejsce. Przy uboju na gospodarstwie odpada przerażenie zapachem krwi i rykiem zabijanych innych zwierząt w rzeźni. 

Ubój na gospodarstwach nie jest zakazany ze względów humanitarnych, a ekonomicznych. Chodzi o to, by na mięsie zarabiał długi sznur pośredników: handlarz bydła, rzeźnia, weterynarz, hurtownia mięsa, masarnia lub fabryka mięsa, która oszukuje na mięsie dodając do niego masę chemicznych spulchniaczy, wypełniaczy tworząc z jednego kilograma mięsa – dwa kilogramy i sprzedając ten twór jako mięso. Takie mięso jest szkodliwe. Nasączone chemikaliami. Ludzie po tym chorują. Rząd dopuszcza taki obrót, a jednocześnie zabrania chłopom, którzy zwierzęta hodują – sprzedaż pełnego, zdrowego mięsa wprost z ich gospodarstw. 

Sejm naprodukował przepisów mających na celu zabronienie sprzedaży zdrowego mięsa wprost z gospodarstw, tak, aby zubożyć finansowo chłopów i ich kosztem napchać kieszenie pośrednikom. 

Aktualny Sejm nie dba o zdrowie Polaków. Na rynek trafia droga, szkodliwa sprasowana papka udająca mięso. Spróbujcie podgrzać mielonkę na patelni. Będzie strzelała chemikaliami. To właśnie jecie. Zafałszowane papki nafaszerowane chemią.
Stąd wasze choroby. 

Tymczasem rolnik jest gnojony za to, że chce sprzedawać uczciwe mięso – bez chemii. Brońcie rolników dla swojego własnego zdrowia. Zapewnijcie im możliwość wyrobu domowych wędlin w warunkach domowych. Są o niebo smaczniejsze i zdrowsze niż ta marketowa chała. 

Weganizm


To zubażanie ludzkiej diety o niezbędne do prawidłowego rozwoju i funkcjonowania organizmu ludzkiego białko zwierzęce. To także urządzanie nagonek na mięsożerców i wytykanie im, jacy to są źli według wegan, bo jedzą białko zwierzęce. Weganizm to wynik nudy miejskiej i oderwania się od natury.

Weganizm to także próba oczyszczenia organizmów z zawartych powszechnie w produktach spożywczych toksyn i trucizn którymi są faszerowane produkty spożywcze sprzedawane w marketach.

Weganie czują, że jest coś nie tak z żywnością i próbują coś z tym zrobić. Nie rozumieją, że wystarczy unikać chemicznych produktów spożywczych, aby się lepiej czuć i nie chorować. 

Obecnie w marketach cała żywność to żywność skażona chemicznie - od mięsa po warzywa i owoce. Jedzenie samych owoców i warzyw skażonych chemicznie nie uleczy ludzi.

Na pewno zawartość trucizn w mięsie jest największa, bo to drogi produkt i najwięcej na nim oszukują fabryki wyrobów mięsopodobnych. Aby zwiększyć masę wyrobów mięsopodobnych - faszerują je szkodliwą soją GMO oraz chemikaliami. 

Jedynie spożywanie zdrowych, nie chemizowanych warzyw, owoców i mięs da zdrowie ludziom. Taka żywność jest dostępna na polskich gospodarstwach rolnych. 

Homoseksualizm


To nie wybór, a zespół zaburzeń seksualnych i psychicznych. Wynik zwyrodnienia seksualnego i upośledzenia psychicznego. Lansowanie zaburzeń seksualnych w zdrowym psychicznie społeczeństwie to poroniony pomysł i totalna bzdura. Rząd się ośmiesza. Rząd na siłę degeneruje normalne społeczeństwo polskie. 

Maj o maj :D

Ale wczoraj miałam natchnienie :D Ale mowy nie ma o żadnym uwodzeniu. Indianka nie ma czasu na takie głupoty :) Poranek pochmurny, ale szpadel ukradziony. Trzeba zająć się czymś innym niż kopanie. Np. koszeniem łąki. Obowiązkowo wszystkie narzędzia codziennie zabierać z pola, aby nie wzbogacać lokalnych wieśniaków swoim kosztem. Są bogatsi od Indianki. Ale są też strasznie pazerni na cudzy majątek.

Drodzy czytelnicy!

Indianka wie, że wam się wydaje. Ale wam się błędnie wydaje.

Indianka tak naprawdę jest istotą niezwykłą... szokującą. Prawdziwą. Oryginalną.

Całe reszta to mędrkowanie miernot. Miernot, które nie są w stanie pojąć jej bogatej osobowości... :) Wnerwia? No, to niech wnerwia :)

wtorek, 16 lipca 2013

Winko

Poziomkowe, czerwone, słodkie. Indianka sączy. Nie, żeby była pijaczką! Absolutnie. Jedno winko na rok, po serii niepowodzeń i przykrych zdarzeń w zupełności jej się należy. Po winku Indianka myśli jakoś szybciej. I działa szybciej. Hamulce jakby opadają i robi się zdolna do czynów nadzwyczajnych... oraz szokujących.

Do takich czynów jest zdolna naturalnie zawsze, ale obecność winka we krwi to potęguje. W głowie Indianki powstał dynamiczny plan.

Strategia uwodzenia

Indianka jest super strategiem. Raczej. Brakuje jej tylko pola do popisu. Ma bardzo ograniczone możliwości w nieprzychylnym i zadufanym w sobie otoczeniu. Trochę brakuje jej taktu i zdolności dyplomatycznych. No, ale prosty styl bycia sprawdza się w chamskim środowisku, w którym przyszło jej mieszkać i żyć.

Indianka nienawidzi kalania czegoś tak pięknego jak miłość - wyrachowaniem.

Ale... Jeśli jej podejście romantyczne nie sprawdza się... Może pora na strategię uwodzenia??? :D Indianka jest prawie zakochana. Problem polega na tym, że obiekt popełnia kardynalne błędy życiowe i towarzyskie. Błędy niszczące delikatną więź emocjonalną. Robi to raczej z nieumiejętności postępowania z kobietami, niż ze złej woli... Może pora przejąć inicjatywę w swoje ręce? Na pohybel wszystkim źle życzącym skurwysynom... :)))

Czerwony szpadel

Ukradziony z mojego pola. Koniec wkopywania słupów.

Pora kopania

Indianka jest nadal megawkurwiona, ale pogoda jest dobra na kopanie. Nie ma żaru, ziemia miększa – można kopać i wkopać wszystkie niewkopane jeszcze słupy ogrodzeniowe.

Trzeba zmienić buty – założyć mocne półbuty o twardych podeszwach, bawełniane skarpety aby buty nóg nie obcierały i stopy oddychały. Szpadle w drodze. Póki co – będzie wkopywać tym szpadlem co ma. Deszcz siąpi, ale Indianka zaopatrzyła się w płaszcz wodoodporny. Będzie kopać w deszczu i tyle.

Dwa tygodnie deszczu

Przed Indianką co najmniej dwa tygodnie deszczu. W tej sytuacji to siano niezebrane z pola na pewno zgnije i nic z niego będzie :( Nie można też ukosić nowego, bo też nie wyschnie.

http://www.twojapogoda.pl/polska/warminsko-mazurskie/kowale-oleckie/16dniowa

To był wielki błąd, że zapłaciła za zbieranie siana przed jego zebraniem.

Interesy z lokalnymi wieśniakami

Ja mało robię interesów z lokalnymi wieśniakami, bo lokalne wieśniaki nagminnie robią w chuja i dochodzi do spięć. Natomiast z ludźmi spoza okolicy współpracuje mi się bardzo gładko i bez zgrzytów.

Zapewne na częstotliwość spięć w lokalnych interesach mają wpływ wieśniackie pomówienia, tak jak to teraz ma miejsce z koszeniem. Wydałam majątek, a siano w polu gnije. Gdyby nie te parszywe pomówienia od lokalnych łajz rozmaitych, które często mnie nawet nie znają osobiście, albo ledwo z widzenia lub nie, ale pierdolą głupoty byle pierdolić – to by siano dawno było zebrane, suche, dobrej jakości i nie tylko z dwóch hektarów, ale z 11 hektarów. Przyjaźń by kwitła. Tymczasem już jest spierdolona. Widać chujom o to chodziło. Skurwysyny dopięły swego. Lokalne, konfliktowe skurwysyny. Od lat generują kolejne konflikty, dlatego wolę sobie odpuścić interesy z nimi i robić je z ludźmi normalnymi spoza tej okolicy. Niestety, niektóre rzeczy muszę na miejscu załatwiać i tutaj jestem bardzo ostrożna wtedy. Na każdą transakcję staram się mieć umowę, aby potem pomówień i problemów nie było i w razie wciśnięcia mi np. spleśniałego siana – abym miałam możliwość reklamacji syfiastego towaru.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Sierrrpem i młotem, tę czerrrwoną hołotę! :D

Indianka wkurwiwszy się na nieudane sianokosy i beznadziejne sąsiedztwo, poszła na łąkę naciąć sierpem koniczyny dla zwierzyny. To było rano. Wieczorem zaś zaszalała z mechaniczną wykaszarką. Póki ma paliwo, będzie kosić nią grube trawy. Wykosiła mały kawałek łąki hektarowej, którą zamierza w całości skosić ręcznie. Po kawałku, codziennie. Paseczek za paseczkiem. Ile skosi – tyle ukosi. Prawdopodobne zajmie jej to miesiąc. Świeżą trawę daje zwierzętom, a ta część co zostaje – schnie na siano. Wykaszarką wyposażoną w śmigło dobrze kosi się grube chaszcze, ale z kolei niezbyt dokładnie trawę przy gruncie. Przy gruncie byłaby lepsza żyłka, bo by wymłóciła trawę do samej ziemi. No, ale póki co Indianka posługuje się wykaszarką z nożami (śmigłem) bo chaszcze grube i żyłka by się szybko porwała. Ukoszoną trawę zbiera w plandekę i nosi na siedlisko, gdzie obdziela nią sprawiedliwie zwierzęta – między innymi drób.

Dziś podjęła twardą decyzję. Zrezygnowała z zakupu butli gazu do gotowania i opłacenia jednego rachunku na rzecz zakupu szpadli szpiczastych oraz jeszcze większego sierpa. Czeka ją wiele kopania. Między innymi przy wkopywaniu słupów ogrodzeniowych. Te szpadle co zamówiła powinny być wygodne i skuteczne.

Grubas

Kto to jest grubas??? Grubas, to jest taki chuj, co to dla własnego interesiku pomawia i szerzy wrogą propagandę, tak, aby kosiarz nie skosił Indiance łąki, tylko robił jemu jego pierdolony samochód. Grubas ma w dupie, że Indianka pilnie paszy na zimę dla zwierząt potrzebuje.

Dla chuja liczy się tylko jego pierdolony samochód aby miał czym swoją grubą dupę wozić.

Grubas nazmyślał niestworzonych farmazonów, tylko po to, by kosiarz robił mu jego samochód, zamiast kosić Indiance trawę. Kosiarz mówił grubasowi, że nie może teraz robić jego samochodu, bo jedzie kosić trawę do Indianki. To wtedy gruby skurwysyn powiedział tak: “Nie koś dla niej. Na pewno ci nie zapłaci i jeszcze wezwie policję, żeś ją zgwałcił”.

Kosiarz wtedy zrezygnował z koszenia i nie przyjechał kosić, tak jak to było umówione.

Takich “życzliwych” skurwieli było więcej. Dlatego kosiarz olewał Indiankę i jej koszenie i odstawił taką kichę, że siano teraz w polu gnije.

Przygnębienie

Indianka przygnębiona. Siano w polu gnije. Majątek na sianokosy wydany. Paszy na zimę nie ma. Usługodawca ją zawiódł. Jest to tym bardziej przykre, że go lubiła. Gdyby go nie lubiła – to dopóki siano z pola nie sprzątnięte – by grosza nie dostał. Okropni są ci miejscowi wieśniacy. Bez sumienia. Jak tak można robić samotnej kobiecie? Żeby ich wszystkich szlag trafił :(

niedziela, 14 lipca 2013

Siano gnije :(((

Niezebrane siano w polu gnije. Jest totalnie przemoczone, zaparzone, czernieje.

Nie wiadomo, czy się w ogóle będzie nadawało do zbioru :(

Tak to jest, jak się odwleka, przewleka zamiast zebrać siano w pogodę. Było tyle pięknych, słonecznych dni. Wystarczająco, aby zebrać całą trawę na gospodarstwie Indianki. Indianka słała po kilknasaście smsów aby kosiarz przyjechał, skosił, zgrabił i zebrał. Zawsze coś ważniejszego niż siano Indianki dla niego było. Tak jakby za darmo kosił. Miejscowi też mu dogadywali, aby nie zbierał siana. Może specjalnie tak zrobił, aby Indianka wydała majątek na koszenie trawy i zbieranie siana, a ono się zmarnowało w polu i nie miała paszy na zimę :(((. Łachudry mu doradzały, aby nie kosił. Ciągle go buntowały skurwysyny jebane. Chyba celowo tak zrobił, aby Indianka poniosła straty i nie miała paszy na zimę :(((.

sobota, 13 lipca 2013

Indianka kupiła wóz konny drabiniasty! :)

Kupiłam nowy wóz drabiniasty dla moich koni :) Mam zamiar wykorzystywać go do wszelkich prac gospodarskich poczynając od zbierania siana :) Chcę być niezależna i samowystarczalna w najbardziej prosty i naturalny sposób :)
To jest powrót do korzeni, do starych polskich tradycji :) Także powrót do Natury :) Do naszej polskiej, gospodarskiej tradycji :)



Dała za niego 400zł i wykaszarkę spalinową, którą kupiła za 800zł. Ktoś by powiedział, że “Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Ale Indianeczka wie co robi :)

Dąży do samowystarczalności i niezależności od innych. Ten wóz, oraz maszyny konne które zamiaruje nabyć – pomogą jej tę niezależność i samowystarczalność zdobyć. To niezbędne narzędzia do pracy na gospodarstwie. Gdy dobrze opanuje ich obsługę – nie będzie tutaj potrzebny żaden ryczący traktor.

Wóz stoi dumnie na środku podwórza i jeży się hołoblami. Jest surowy, z surowego drewna świeżego zbudowany. Gdy obeschnie – Indianka go przeszlifuje i na cudny rudy kolorek pomaluje :)

Wóz konny przyjechał dziś do Indianki, gdy ledwo co skończyła brać kąpiel. Wyszła przed dom z włosami mokrymi, ale ubrana :). Na dworzu padało, więc nie robiło to żadnej różnicy włosom. Nastąpiły oględziny wozu na żywo. Dostał nowe hołoble, ale wąskie i krzywe, więc Indianka utargowała 100zł taniej, tym bardziej, że te 100zł jest jej potrzebne na butlę gazu do gotowania obiadów oraz do opłacenia chociaż jednego rachunku. Wozik jest lekki. Tak lekki, że Indianka może go sama przesunąć bez większego trudu. Będzie się lekko klaczce ciągało ten wozik. Tylko żeby łaskawie zechciała :D

Klaczka zaparkowana na łące pod gruszą. Uczy się ograniczeń. Uczy się, że nie zawsze może iść tam, gdzie chce iść :) Jest grzeczna i nie powinno być z nią większego problemu przy zakładaniu do wozu, ale to świeży koń, w sensie świeżo ujeżdżony i ledwo co przyuczony do ciągnięcia pługa. Trzeba będzie bardzo uważać, aby tego wozika nie rozniosła w drobny pył.

Przydałaby się jakaś fachowa ręka do pomocy przy przyuczaniu klaczki do wozu. Chociaż na początek. Gdyby Dziadek Indianki żył, to by na pewno pomógł. Bardzo dobrze operował wszelkimi maszynami konnymi i końmi każdej krwi. Umiał też jeździć wierzchem. Służył kiedyś w kawalerii.

Kawalerzyści to najlepsi jeźdźcy. Czegewara to też kawalerzysta. Świetnie radzi sobie z końmi. Szkoda, że już wybył w świat. Przydałby się teraz bardzo.



Gęsiorki i podlotki


Indianka dziś od rana do południa bawiła się ze swoimi gęsiorkami i podlotkami.
Gęsiorki, te starsze – bardzo lubią się taplać w wodzie. Indianka uszykowała im kasty pełne deszczowej wody. Z lubością się w niej nurzają nurkując do dna.

Indianka wrzuciła gęsiorki do kast by się wykąpały i zanurkowały. Podczas obserwacji ich wodnej toalety, na ramię Indianki wskoczył młodziutki podlotek zielononózki. Siadł sobie na ramieniu Indianki i w najlepsze rozglądał się ciekawie wokół.

Dzisiaj takich akcji było więcej. Inne podlotki też wskakiwały Indiance na ramiona i ręce. Są jak gołębie :) Indianka kiedyś żyła w przeświadczeniu, że kura, to głupi ptak. Ale ptaszęta myślą, czują, obserwują. Indianka obserwowana była przez kilkadziesiąt par ócz od dłuższego czasu. Nawet sobie z tego sprawy nie zdawała. Zdała sobie z tego sprawę dziś, gdy podlotki tak odważnie na nią fruwały by ufnie zająć miejsce na jej ręce lub ramieniu... :) Sympatycznie też podskubywały Indiankę w nagie stopy, gdy jadła śniadanie na dworze. Ufnie rozkładały się wokół niej, gdy gdzieś przysiadła na chwilę. Fajne, sympatyczne ptaszki :)

Wypróbowała swój nowy sierp. Nacięła nim czerwonej koniczyny i trawy dla gęsiorków i kurcząt. Właśnie szła naciąć więcej, ale zaczął padać deszcz. Uwiązała Indianę na polu, by nie czmychnęła w tę ponętną pogodę w zboże.

Kosa

Dotarła ręczna kosa. W sumie dwa ostrza Indianka kupiła. Jedno 60cm długie, drugie aż 90cm długie. Także metalową rękojeść i wszystko co potrzebne do złożenia tej kosy. Kupiła także osełkę, babkę do klepania kosy oraz ostry sierp do ścinania mniejszej ilości trawy lub ziół.

Teraz trzeba tę kosę złożyć i nauczyć się nią posługiwać :) Nowe wyzwanie! Nie będzie łatwo :) Indianka patrzy na tę kosę w częściach jak na węża. Czegewara po odebraniu wizy w Warszawie pojechał do Berlina, a potem do Danii i siedzi w Kopenhadze, więc już za późno by go tu z powrotem ściągać. On by kosę umiał złożyć i wyklepać. Pochodzi ze wsi brazylijskiej. No, ale go nie ma, a kosa jest i trzeba się do niej zabrać :))) Indiankę czeka tu pełna permakultura :))) Wszystko ręcznie i samodzielnie od podstaw :) W zgodzie z naturą :) Bez paliwa i spalin :)))

 

piątek, 12 lipca 2013

Koszty sianokosów

100zł/godzinę koszenia. Na jednym hektarze wyszło 3,5 godziny czyli 350zł za skoszenie jednego hektara. Teren górzysty i jednocześnie podmokły. Poza tym leżało sporo drewna naciętego tu i ówdzie oraz kilka zapomnianych kamieni i pieńków które łamały żyletki. Paczka żyletek to 120zł podobno. Sam dojazd do mojego gospodarstwa to godzina jazdy w jedną stronę dla tego usługodawcy. To tak musiało kosztować, niemniej jednak to jest kurewsko drogo.
 
Poza tym: zgrabianie, kostkowanie i zwożenie. Wszystko pomaleńku, bo teren trudny. Dużo dziur, rowki po szpalerach drzewek i trochę ocalałych drzewek, które trzeba było omijać aby nie zniszczyć. Dlatego to tak długo trwało.
 
W sumie za skoszenie, zgrabienie, skostkowanie połowy siana i zwiezienie połowy siana zapłaciłam: 400zł, dałam piłę spalinową za którą pierwotnie zapłaciła 1100zł, dałam wykaszarkę spalinową za którą pierwotnie zapłaciłam też 1100zł. Sprzęt używany, ale w dobrym stanie, sprawny, nie zajeżdżony. Z mojego punktu widzenia te sianokosy kosztują mnie do tej pory: 2600zł i jeszcze zapłacę kolejne kilkaset lub dam jakieś narzędzie za zebranie tego co w polu. Wyjdzie gdzieś ok. 3000zł za zebranie siana z ledwo 2 hektarów. To jest mega kurewsko drogo.
 
Dlatego muszę mieć swój ciągnik. Przeciętny koszt używanego traktora to ok. 20.000zł i może się psuć, ciężko chodzić. Plus maszyny do niego typu kosiarka, zgrabiarka, przyczepa, pług, brony, kultywator.
 
Zajebali mi dotacje i nie mam za co kupić, więc się muszę męczyć z wynajmowaniem i słonym przepłacaniem. Inna opcja - kupić wóz konny i nim zwozić siano po trochu. Na wóz konny jeszcze może uskrobię kasy lub zamienię się za narzędzia. Najwyżej nie będę jeść przez miesiąc lub dwa lub będę jeść pokrzywy ze starymi ziemniakami :D No i będę czule wspominać tych, co mi dotacje zajebali :D Żeby im się samochody rozpierdoliły i chodzili na piechotę tak jak ja chodzę i musieli kombinować ze zbiorem siana tak jak ja się męczę i żeby żarli pokrzywy zamiat wołowiny.

I co teraz?


Nagła zmiana pogody – leje, leje i leje. I co teraz? Teraz trzeba zaplanować inne zadania. Gnuśny urzędnik w firmie państwowej potrzebuje tygodnie, ba nawet miesiące by się dopasować do zmieniających się sytuacji. Rolnik musi mieć refleks i wysoki stopień przystosowalności. Musi być elastyczny. Musi reagować błyskawicznie – w ciągu godzin, a nawet w ciągu minut, gdy widzi nagle zrywający się wiatr i nadciągający deszcz, podczas gdy siano niezebrane w polu.

Przeciętny mieszczuch, gdy widzi, iż np. byk się zerwał – zamiast skoczyć do niego galopem i go uwiązać – ciągnie się noga za nogą po polu, aż byk bryknie na trzecią wieś i mieszczuch go przez 3 dni nie znajdzie, albo wcale. Raczej wcale, bo nie umie czytać tropów i nie zna psychiki zwierząt - nie wie, gdzie taki zwierz mógłby się udać. Mieszczuch błądzi w ślepo i tylko przez czysty przypadek byka może znaleźć.

Rolnik który zna swoje zwierzęta – ich psychikę, instynkty, zwyczaje – prędzej znajdzie zwierza.
Ludzie mieszkający całe życie w mieście, to takie niemoty. Nie wiedzą, co się wokół nich dzieje, gdy się znajdą na wsi, na łonie natury. Nie potrafią reagować prawidłowo w prostych sytuacjach. Są jak takie nieruchawe kluchy bez ikry. Zatracają w leniwym, miejskim życiu naturalne instynkty i reakcje. Robią się tacy nijacy. Cała ich aktywność skupia się na atrakcyjnym wyglądzie i zapewnieniu sobie maksymalnej wygody i przyjemności.

Indianka widziała nadciągający deszcz, ale nic nie mogła zrobić, bo nie ma swoich maszyn i jest zależna od tego, od kogo wynajmuje maszyny. Połowa siana na strychu – druga połowa moknie w deszczu. Ta druga partia siana nie będzie już takiej dobrej jakości jak ta pierwsza partia, ale ma nadzieję, że nie zgnije w polu i nie pójdzie na zmarnowanie. Indianka wydała dużo pieniędzy i majątku na to koszenie. Oddała piłę spalinową, wykaszarkę spalinową, dała w gotówce 400zł. To siano co w polu nie ma prawa się zmarnować. Niedobrze, że jest już zwałowane. W takiej postaci gorzej będzie wysychało. Dopiero od poniedziałku ma być pogoda. Cały poniedziałek siano będzie schło i dopiero we wtorek będzie można – być może – je zbierać, o ile doschnie do zbioru. Indianka jest rozeźlona. Tyle było pięknych, słonecznych dni na koszenie i zbieranie siana. Przepadły. Zmarnowane. Tak to jest, jak się nie ma swoich maszyn i jest się zależnym od kogoś i jego innych interesów. Indiance potrzebny jest traktor lub chociaż maszyny konne, aby mogła sobie siano sama zbierać.

Indiana potrafi ciągnąć wóz – można by wozem konnym to siano zwozić. Masa pracochłonnej roboty, ale da się zrobić. Codziennie po trochu. Tylko ten wóz najpierw trzeba mieć.
W sumie w dniu zwożenia była przyczepa i traktor - można było widłami pozbierać to siano. Ile by się zebrało – tyle by się uratowało. Ale dwóch pojechało po jedną część, a trzeci pił kawę przez godzinę. Ledwo zdążyli zwieźć przyczepę kostek i dwie przyczepy drewna. Gdy ci dwaj wrócili z częścią – okazało się, że nie pasuje do kostkarki. Nie można było zebrać kostkarką. Zrobił się wieczór. Zmierzch. Zaczęło padać. Za późno. I tak siano moknie w polu i być może zgnije w tym polu. Praca na zmarnowanie i straty finansowe oraz materialne. Wczoraj podeschło i wczoraj można było zwieźć. Coś stanęło znowu na przeszkodzie. Indianka koniecznie musi mieć swój traktorek lub chociaż maszyny konne. Musi być niezależna on innych. Nie można na innych polegać. Polegać można tylko na sobie.

Gdyby nie czekała, że umówiony usługodawca przyjedzie i zbierze to skoszone siano – to chociaż by to siano w stogi poukładała i przykryła folią, aby siano zabezpieczyć. A tak do ostatniej chwili zwlekał, a w dniu zbioru zepsuła się część od kostkarki i nie zebrał w terminie paszy przed deszczem. A teraz siano moknie w polu i tak będzie mokło aż do poniedziałku. Indianka jest wkurwiona na maksa. W przyszłym roku kupi wóz konny i sama będzie to siano zbierać w dobrą pogodę. Zamiast wydawać forsę i oddawać swój sprzęt za usługi polowe – kupi w to miejsce wóz konny i będzie zwozić siano samodzielnie. Zajmie to wieki – ale zrobi to w terminie i przed deszczem. Kupiła nową kosę. Nauczy się kosić ręcznie. Będzie wykaszała codziennie po trochu, suszyła i zwoziła koniem do stajni na strych.

Niedawno spotkała kosiarza. Powiedział, że w 10 dni można skosić ręczną kosą 5 hektarów trawy. Skoro można – to Indianka będzie kosić. Kosić i na bieżąco suche zwozić. Przed deszczem. A jak nie da rady przed deszczem – to poskłada w stogi i przykryje folią. Stogi załaduje na wóz konny po deszczu i zwiezie w pogodę. Będzie miała bardzo dobrej jakości super dosuszone siano zielonkawe.

Pogoda

Przed nami dwa bardzo deszczowe dni. W niektórych regionach kraju przy zaledwie 15 stopniach podczas wielogodzinnych, ciągłych deszczy, spadnie ponad połowa czerwcowej normy opadów.

W czerwcu wyjątkowo często i intensywnie padało w południowej połowie kraju. Miejscami tak mokro w tym miesiącu nie było od lat.

Jeśli wierzyć w to, że pogoda, jak oliwa, bywa sprawiedliwa, choć w większym zakresie czasu, w lipcu nastąpi odmiana. Oznacza to, że deszczowy biegun przesunie się nad północną połowę kraju, a przekonać się o tym możemy już w najbliższych dniach.

Za mało wakacyjną aurę odpowiedzialny będzie niż znad krajów wschodniej Europy, którego fronty zamiast wędrować tradycyjnie na wschód, zaczną zmierzać na zachód.

"Cofanie" się niżu nie zwiastuje niczego dobrego. Jak pamiętamy na początku czerwca z podobnego powodu doszło do katastrofalnych w skutkach powodzi u naszych sąsiadów.

Na szczęście tym razem powódź nam nie grozi, ale może dojść do podtopień, ponieważ będzie padać i padać, w dodatku obficie. Ulewy rozpoczną się w nocy z czwartku na piątek (11/12.07) w północno-wschodniej części Polski oraz na krańcach wschodnich.

Do piątkowego (12.07) poranka strefa ciągłych deszczy obejmie całą wschodnią, południową, północną i centralną Polskę. Najmocniej padać będzie na we wschodniej Lubelszczyźnie, na Podlasiu, Mazowszu, Mazurach i Warmii. Podobnie będzie przez pierwszą połowę dnia.

Po południu i wieczorem bez opadów tylko miejscami na wybrzeżu. Poza tym deszcze ciągłe i burze z gradem, najmocniejsze w pasie od Suwalszczyzny i Mazur po Warmię i Kujawy. Do końca dnia spadnie tam przeważnie od 15 do ponad 30 mm deszczu.

Temperatura maksymalna wyniesie w piątek (12.07) na ogół nie więcej niż 20 stopni. W strefie silnych opadów będzie lekko powyżej 15 stopni. Odczucie chłodu będzie potęgować wilgoć i silne podmuchy wiatru z zachodu i północnego zachodu.

W nocy z piątku na sobotę (12/13.07) kontynuacja burz i ulew na północnym wschodzie. Bardzo mocno padać będzie także w centrum i na południu kraju. W sobotę (13.07) obfite opady utrzymają się w całej wschodniej połowie Polski, gdzie miejscami będzie zaledwie od 15 do 20 stopni.

Łącznie do końca soboty (13.07) spadnie, poza regionami zachodnimi, od 15 do 40 mm deszczu. Najwięcej na Podlasiu, Mazurach, Warmii, Ziemi Łódzkiej i Mazowszu, gdzie możemy odnotować nawet połowę miesięcznej normy deszczu, a to bardzo dużo.

Na szczęście poza lokalnymi podtopieniami, zwłaszcza w obniżeniach terenu, nic nam nie grozi. Poziom rzek nie jest wysoki, a gleba błyskawicznie wysycha, czego efektem jest ogłoszony na ponad 70 procentach powierzchni kraju najwyższy, czerwony stopień zagrożenia pożarowego.

Deszcze z całą pewnością znacząco poprawią sytuację w lasach i na polach, gdzie o tej porze roku woda jest bardzo potrzebna roślinności. Poprawę samopoczucia powinni odczuć natomiast alergicy, bo deszcz zmyje większość uczulających alergenów. www.twojapogoda.pl

 

czwartek, 11 lipca 2013

Co jutro?

Indianka zastanawia się, od czego zacząć jutrzejszy dzień i czego dokonać. Zacznie raczej od karmienia zwierząt, a potem...

Zmęczona


Indianka zmęczona i niewyspana po wczorajszej akcji „sianokosy”. Trzeba iść na strych i poukładać te kostki i sprawdzić czy siano na polu obeschło po wczorajszym deszczu. Póki co zajmuje się zwierzętami i ogarnia podwórko. 

Siano na polu z wierzchu obeschło - od ziemi wilgotne. Musi jeszcze przeleżeć w gorącu. Właśnie zrobiło się gorąco. Kilka godzin powinno poprawić sytuację i jeśli część naprawiona – będzie można kończyć sianozbieranie. Przydałoby się trochę wiatru. Konie pod wiatą wietrzą się w przeciągu z okien i studzą w cieniu wiaty.

Pora naostrzyć wykaszarkę. Noże się powyginały i stępiły. Indianka użyła do ostrzenia z powodzeniem osełki i młotka, by naprostować zagięte krawędzie. Teraz zalać paliwko i kosimy chaszcze wokół domu :)

Indianka pozbierała część wyrzuconych ze strychu słupów ogrodzeniowych. Są one suche i okorowane. Teraz trzeba je oszlifować i pomalować. Na razie Indianka ma jeszcze 10 gotowych słupów ogrodzeniowych do wkopania. Gdy je zużyje – trzeba będzie uszykować nowe.

Cały dzień na dworzu - w szczerym polu!


Zgrabianie, kostkowanie, zwożenie. Połowa siana na strychu, druga połowa moknie w polu. Zepsuła się jedna część od kostkarki i nie dało rady wszystkiego zebrać przed deszczem. Oby ta partia siana co w polu nie zgniła i dała się uratować. Pierwsza partia siana okay, zielonkawa. Dobra pasza, dobrze dosuszona. Ekologiczne siano. Trawy, koniczyny, zioła. Smaczna i zdrowa pasza dla zwierząt Indianki.

Indianka nie tylko finansowała sianokosy, ale brała w nich czynny udział osobiście. Układała kostki na przyczepie. Kierowała także traktorem z przyczepą, na którą ładowano kostki siana. Fajna sprawa. Podobało się Indiance :) Mimo trudnego, górzystego i podmokłego terenu – nie wywaliła przyczepy ani nie utopiła traktora :)

Zwieźli też część drewna z pola pod dom. W sumie dwie przyczepy.

słowniczek:
“na dworzu” – regionalizm podlaski z okolic Siemiatycz

wtorek, 9 lipca 2013

poniedziałek, 8 lipca 2013

Słoma

Indianka wdrapała się na strych stajni i zrzuciła sporo słomy na dół do stajni i przed stajnię. Zeszła na dół po drabinie. Rozścieliła równomiernie suchą, czystą słomę.

Cały box dla koni zasłany puchatą słomą. W owczarni też pościelone suto.

Na podwórku trawa krótko wykoszona – do połowy podwórka przez zwierzęta i do drugiej połowy podwórka przez Czegewarę.

niedziela, 7 lipca 2013

Mięsożerność

Życie w harmonii z naturą polega na akceptowaniu natury taką jaką jest. W naturze są roślinożercy, mięsożercy. Istnieje łańcuch pokarmowy. Roślinożercy zjadają rośliny, mięsożercy zjadają roślinożerców. Mięsożercy są zjadani przez robale. Zgniłe ciało porasta bujna roślinność która stanowi pożywienie dla roślinożerców itd. To jest brutalne, ale naturalne. Taki jest cykl życia.

Kosimy!

 

sobota, 6 lipca 2013

Indianka na Indianie

Czegewara ujeździł Indianę i wsadził na nią Indiankę. Indianka pierwszy raz siedziała na swojej klaczy :) Najwyższy czas!

Czegewara, mówi, że Indiana jest bardzo dobrym koniem wierzchowym oraz pociągowym i prawidłowo reaguje na komendy. Teraz trzeba na niej tylko jeździć, aby zapamiętała to, czego się nauczyła i nie zdziczała.

Indiankę też trzeba nauczyć jeździć. Sama jeszcze się boi wsiadać na Indianę, bo klacz może zrobić coś nieprzewidywalnego i Indianka spadnie i się potłucze.

piątek, 5 lipca 2013

Skoszone

;)

Upalnie, lecz pracowicie

Wczorajszy dzień minął upalnie, aczkolwiek pracowicie. Oczywiście cały dzień na dworzu. Piękna pogoda sprzyja zadaniom podwórkowo-łąkowym.

Indianka działała na podwórku, a Czegewara kosił trawę, aż się kosa rozpadła. Trzeba kupić nową. Kasy niet. Indianka kombinuje jak koń pod górę, jak zdobyć niezbędne narzędzia. Może by coś sprzedać? Może by tak zrobić domek dla ptaków lub kota i opylić? A może namalować piękne witrażyki? Albo coś uszyć ładnego? Tylko, że jest tyle pracy na gospodarstwie w tej chwili, że nie ma na to czasu. Trzeba pomyśleć, jak zdobyć to, co jest teraz najbardziej potrzebne. Zioła? Indianka ma mnóstwo ziół na swych łąkach. Trzeba by się im przyjrzeć i pozbierać, ususzyć i sprzedać :) Dużych pieniędzy z tego nie będzie, ale zawsze jakiś grosik by się przydał. Grosik, grosz, aż zbierze się trzos :)

środa, 3 lipca 2013

Kąpiel gospodyni, a morale gościa

Gość poszedł do wsi nawiązać kontakt przez Internet z Rosją i Brazylią, a ja mam chwilę wytchnienia dla siebie i możliwość wykąpania się :) Niedobrze jest kąpać się, gdy gość udziela się w pracach gospodarskich, bo wtedy morale i motywacja gościa spada drastycznie :D Lepiej kąpać się, gdy gościa nie ma w zasięgu :D
Muszę zdążyć wypluskać się, nim vet przybędzie i gość wróci.

Gość spędził poza ranczem cały dzień. Wrócił wieczorem, przywieziony przez syna i synową moich znajomych z Zawad Oleckich, którzy prowadzą piękną i zadbaną agroturystykę nad jeziorem Głębokim.

Dziewczyna chce wrócić na moje rancho by pobyć tu trochę i pomóc. Ale pewnie teściowa jej nie puści :) Mają teraz sezon agroturystyczny w pełni i zapewne mnóstwo roboty przy gościach :)

Pogadanka

Indianka już jest dzisiaj po pogadance długiej i powłóczystej z jej gościem, który chciał na niej wymusić skorzystanie z jej komputera i zagroził wyjazdem jeśli mu jego nie udostępni :)

Pomimo faktu, że jej jego pomoc pasuje, nie ugięła się :) Czegewara ma trudny charakter, ale Indianka też potrafi być uparta i nie pozwoli, by jej obcy facet wchodził na głowę :) Jest uczulona na wymuszanie :)

Iskry poleciały, ostre słowa.

O mał gość nie wyjechał dzisiaj. Może wyjedzie jutro. Na razie przestał padać deszcz, a ona mu w trakcie ulewy w stajni wyłuszczyła w detalu, dlaczego to nie zgadza się gościć obcych w jej domu i wpuszczać ich do środka. Chyba zrozumiał, choć nadal naciskał aby mu ten dostęp dała, choć już naciskał mniej namolnie. Nie udostępniła mu komputera, ale rozstali się w zgodzie :) Poszedł do swojego namiotu, a Indianka do swego domu.

Jutro rano ma iść do wiejskiej Internet cafe i załatwić, to co ma do załatwienia. Jego dziewczyna szaleje w Moskwie z zazdrości i zagroziła mu zerwaniem. Musi zazdrośnicę udobruchać :)

Tak czy inaczej, Indianka ma dość pogadanek na dzisiaj :))) Idzie się kąpać, a zaraz potem spać... :)
Jutro rano ma vet przyjechać i zoperować jej sukę oraz obejrzeć klacz z biegunką.

wtorek, 2 lipca 2013

Źrebaczka użarła!


Początek właściwego treningu. Na początek treningu wkurzona źrebaczka użarła Czegewarę tak, że aż mu dziurę w palcu zrobiła. Trzeba było zdezynfekować paluch i opatrzeć.
Potem zaczęliśmy przygotowania do treningu. Połapaliśmy wszystkie konie na linki i unieruchomiliśmy poza jednym, który miał właśnie zostać poddany obróbce treningowej. Pierwsza na środek podwórka poszła Indiana. Czegewara ją przepędził kilka razy wokół podwórka, nałożył jej siodło, oprowadził z siodłem i wsiadł jakby nigdy nic. Stała spokojnie z dziwną miną. Zaczęliśmy rozmawiać. Byliśmy w trakcie rozmowy, gdy nagle wykonała ruch, jakby się chciała tarzać i strąciła Czegewarę z grzebietu. Uklękła na przednie nogi i przekręciła się lekko w bok. Czegewara zeskoczył z niej trzymając ją wciąż za wodze.

Rafael i Indiana

poniedziałek, 1 lipca 2013

Anioł


A jednak mój nowy gość jest aniołem...  Sam z własnej woli, kosi trawę na podwórku kosą tradycyjną  A dopiero co skończył wkopywanie kilku słupów na podwórku, w megaciężkokopliwej glinie... :)

Akademia Kurzej Stopy

Wstał nowy dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :D

Od czego by tu zacząć ten wspaniale się zapowiadający dzień?

Wiele prac przed Indianką i jej wspaniałym gościem. Multum ciekawych zadań. W pierwszym rzędzie trzeba zbudować ogrodzenie i wolierę.

Także przenośne wybiegi dla drobiazgu i klatki dla królików.

Jedną ze stajni planują ładnie wykończyć na tyle, na ile skromne środki Indianki pozwalają. Niedługo zaczną wstawiać okna z luksferów. Stajnia jest zabytkowa, mazurska. Piękna. Luksfery będą cudnie się prezentowały w tych głębokich, masywnych otworach okiennych.

Stajnia w okresie letnim pełni rolę jadalni i miejsca debat o polityce, religii, chUjnii europejskiej itp. Jest to miejsce burzy mózgów i planowania zagospodarowania cudownych, zielonych, świetlistych włości włościanki Indianki :)

Indianka wstała dziś wcześniej (5.00) i zastanawia się, czym uraczyć swego brazylijskiego gościa na śniadanie. Wczoraj były naleśniki z dżemem własnej roboty, to dziś dla odmiany kanapki z serkiem brie i szczypiorkiem. Jeszcze jakiś tuńczyk się ostał. Można by zrobić mini sałatkę z ziół i tuńczyka.