środa, 17 lipca 2013

Ubój rytualny


To ukatrupienie zwierzaka poprzez poderżnięcie mu gardła.  To stara metoda – wcale nie żydowska. Stosowana powszechnie na całym świecie. Ubój w ten sposób ma takie zalety, że oczyszcza mięso z krwi. Zwierzę nie cierpi więcej niż przy uboju poprzez roztrzaskanie czaszki specjalnym nabojem do uśmiercania zwierząt.
Przy poderżnięciu gardła, zwierzę szybko umiera z wykrwawienia się. 

Żadna śmierć nie jest humanitarna. Żadna rzeźnia nie zapewnia humanitarnych warunków uboju. To jest totalna bzdura. 

Zwierzęta ubijane na gospodarstwach mniej cierpią niż ubijane w rzeźniach. Przy uboju na gospodarstwie odpada strach przed transportem w obce miejsce. Przy uboju na gospodarstwie odpada przerażenie zapachem krwi i rykiem zabijanych innych zwierząt w rzeźni. 

Ubój na gospodarstwach nie jest zakazany ze względów humanitarnych, a ekonomicznych. Chodzi o to, by na mięsie zarabiał długi sznur pośredników: handlarz bydła, rzeźnia, weterynarz, hurtownia mięsa, masarnia lub fabryka mięsa, która oszukuje na mięsie dodając do niego masę chemicznych spulchniaczy, wypełniaczy tworząc z jednego kilograma mięsa – dwa kilogramy i sprzedając ten twór jako mięso. Takie mięso jest szkodliwe. Nasączone chemikaliami. Ludzie po tym chorują. Rząd dopuszcza taki obrót, a jednocześnie zabrania chłopom, którzy zwierzęta hodują – sprzedaż pełnego, zdrowego mięsa wprost z ich gospodarstw. 

Sejm naprodukował przepisów mających na celu zabronienie sprzedaży zdrowego mięsa wprost z gospodarstw, tak, aby zubożyć finansowo chłopów i ich kosztem napchać kieszenie pośrednikom. 

Aktualny Sejm nie dba o zdrowie Polaków. Na rynek trafia droga, szkodliwa sprasowana papka udająca mięso. Spróbujcie podgrzać mielonkę na patelni. Będzie strzelała chemikaliami. To właśnie jecie. Zafałszowane papki nafaszerowane chemią.
Stąd wasze choroby. 

Tymczasem rolnik jest gnojony za to, że chce sprzedawać uczciwe mięso – bez chemii. Brońcie rolników dla swojego własnego zdrowia. Zapewnijcie im możliwość wyrobu domowych wędlin w warunkach domowych. Są o niebo smaczniejsze i zdrowsze niż ta marketowa chała. 

Weganizm


To zubażanie ludzkiej diety o niezbędne do prawidłowego rozwoju i funkcjonowania organizmu ludzkiego białko zwierzęce. To także urządzanie nagonek na mięsożerców i wytykanie im, jacy to są źli według wegan, bo jedzą białko zwierzęce. Weganizm to wynik nudy miejskiej i oderwania się od natury.

Weganizm to także próba oczyszczenia organizmów z zawartych powszechnie w produktach spożywczych toksyn i trucizn którymi są faszerowane produkty spożywcze sprzedawane w marketach.

Weganie czują, że jest coś nie tak z żywnością i próbują coś z tym zrobić. Nie rozumieją, że wystarczy unikać chemicznych produktów spożywczych, aby się lepiej czuć i nie chorować. 

Obecnie w marketach cała żywność to żywność skażona chemicznie - od mięsa po warzywa i owoce. Jedzenie samych owoców i warzyw skażonych chemicznie nie uleczy ludzi.

Na pewno zawartość trucizn w mięsie jest największa, bo to drogi produkt i najwięcej na nim oszukują fabryki wyrobów mięsopodobnych. Aby zwiększyć masę wyrobów mięsopodobnych - faszerują je szkodliwą soją GMO oraz chemikaliami. 

Jedynie spożywanie zdrowych, nie chemizowanych warzyw, owoców i mięs da zdrowie ludziom. Taka żywność jest dostępna na polskich gospodarstwach rolnych. 

Homoseksualizm


To nie wybór, a zespół zaburzeń seksualnych i psychicznych. Wynik zwyrodnienia seksualnego i upośledzenia psychicznego. Lansowanie zaburzeń seksualnych w zdrowym psychicznie społeczeństwie to poroniony pomysł i totalna bzdura. Rząd się ośmiesza. Rząd na siłę degeneruje normalne społeczeństwo polskie. 

Maj o maj :D

Ale wczoraj miałam natchnienie :D Ale mowy nie ma o żadnym uwodzeniu. Indianka nie ma czasu na takie głupoty :) Poranek pochmurny, ale szpadel ukradziony. Trzeba zająć się czymś innym niż kopanie. Np. koszeniem łąki. Obowiązkowo wszystkie narzędzia codziennie zabierać z pola, aby nie wzbogacać lokalnych wieśniaków swoim kosztem. Są bogatsi od Indianki. Ale są też strasznie pazerni na cudzy majątek.

Drodzy czytelnicy!

Indianka wie, że wam się wydaje. Ale wam się błędnie wydaje.

Indianka tak naprawdę jest istotą niezwykłą... szokującą. Prawdziwą. Oryginalną.

Całe reszta to mędrkowanie miernot. Miernot, które nie są w stanie pojąć jej bogatej osobowości... :) Wnerwia? No, to niech wnerwia :)

wtorek, 16 lipca 2013

Winko

Poziomkowe, czerwone, słodkie. Indianka sączy. Nie, żeby była pijaczką! Absolutnie. Jedno winko na rok, po serii niepowodzeń i przykrych zdarzeń w zupełności jej się należy. Po winku Indianka myśli jakoś szybciej. I działa szybciej. Hamulce jakby opadają i robi się zdolna do czynów nadzwyczajnych... oraz szokujących.

Do takich czynów jest zdolna naturalnie zawsze, ale obecność winka we krwi to potęguje. W głowie Indianki powstał dynamiczny plan.

Strategia uwodzenia

Indianka jest super strategiem. Raczej. Brakuje jej tylko pola do popisu. Ma bardzo ograniczone możliwości w nieprzychylnym i zadufanym w sobie otoczeniu. Trochę brakuje jej taktu i zdolności dyplomatycznych. No, ale prosty styl bycia sprawdza się w chamskim środowisku, w którym przyszło jej mieszkać i żyć.

Indianka nienawidzi kalania czegoś tak pięknego jak miłość - wyrachowaniem.

Ale... Jeśli jej podejście romantyczne nie sprawdza się... Może pora na strategię uwodzenia??? :D Indianka jest prawie zakochana. Problem polega na tym, że obiekt popełnia kardynalne błędy życiowe i towarzyskie. Błędy niszczące delikatną więź emocjonalną. Robi to raczej z nieumiejętności postępowania z kobietami, niż ze złej woli... Może pora przejąć inicjatywę w swoje ręce? Na pohybel wszystkim źle życzącym skurwysynom... :)))

Czerwony szpadel

Ukradziony z mojego pola. Koniec wkopywania słupów.

Pora kopania

Indianka jest nadal megawkurwiona, ale pogoda jest dobra na kopanie. Nie ma żaru, ziemia miększa – można kopać i wkopać wszystkie niewkopane jeszcze słupy ogrodzeniowe.

Trzeba zmienić buty – założyć mocne półbuty o twardych podeszwach, bawełniane skarpety aby buty nóg nie obcierały i stopy oddychały. Szpadle w drodze. Póki co – będzie wkopywać tym szpadlem co ma. Deszcz siąpi, ale Indianka zaopatrzyła się w płaszcz wodoodporny. Będzie kopać w deszczu i tyle.

Dwa tygodnie deszczu

Przed Indianką co najmniej dwa tygodnie deszczu. W tej sytuacji to siano niezebrane z pola na pewno zgnije i nic z niego będzie :( Nie można też ukosić nowego, bo też nie wyschnie.

http://www.twojapogoda.pl/polska/warminsko-mazurskie/kowale-oleckie/16dniowa

To był wielki błąd, że zapłaciła za zbieranie siana przed jego zebraniem.

Interesy z lokalnymi wieśniakami

Ja mało robię interesów z lokalnymi wieśniakami, bo lokalne wieśniaki nagminnie robią w chuja i dochodzi do spięć. Natomiast z ludźmi spoza okolicy współpracuje mi się bardzo gładko i bez zgrzytów.

Zapewne na częstotliwość spięć w lokalnych interesach mają wpływ wieśniackie pomówienia, tak jak to teraz ma miejsce z koszeniem. Wydałam majątek, a siano w polu gnije. Gdyby nie te parszywe pomówienia od lokalnych łajz rozmaitych, które często mnie nawet nie znają osobiście, albo ledwo z widzenia lub nie, ale pierdolą głupoty byle pierdolić – to by siano dawno było zebrane, suche, dobrej jakości i nie tylko z dwóch hektarów, ale z 11 hektarów. Przyjaźń by kwitła. Tymczasem już jest spierdolona. Widać chujom o to chodziło. Skurwysyny dopięły swego. Lokalne, konfliktowe skurwysyny. Od lat generują kolejne konflikty, dlatego wolę sobie odpuścić interesy z nimi i robić je z ludźmi normalnymi spoza tej okolicy. Niestety, niektóre rzeczy muszę na miejscu załatwiać i tutaj jestem bardzo ostrożna wtedy. Na każdą transakcję staram się mieć umowę, aby potem pomówień i problemów nie było i w razie wciśnięcia mi np. spleśniałego siana – abym miałam możliwość reklamacji syfiastego towaru.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Sierrrpem i młotem, tę czerrrwoną hołotę! :D

Indianka wkurwiwszy się na nieudane sianokosy i beznadziejne sąsiedztwo, poszła na łąkę naciąć sierpem koniczyny dla zwierzyny. To było rano. Wieczorem zaś zaszalała z mechaniczną wykaszarką. Póki ma paliwo, będzie kosić nią grube trawy. Wykosiła mały kawałek łąki hektarowej, którą zamierza w całości skosić ręcznie. Po kawałku, codziennie. Paseczek za paseczkiem. Ile skosi – tyle ukosi. Prawdopodobne zajmie jej to miesiąc. Świeżą trawę daje zwierzętom, a ta część co zostaje – schnie na siano. Wykaszarką wyposażoną w śmigło dobrze kosi się grube chaszcze, ale z kolei niezbyt dokładnie trawę przy gruncie. Przy gruncie byłaby lepsza żyłka, bo by wymłóciła trawę do samej ziemi. No, ale póki co Indianka posługuje się wykaszarką z nożami (śmigłem) bo chaszcze grube i żyłka by się szybko porwała. Ukoszoną trawę zbiera w plandekę i nosi na siedlisko, gdzie obdziela nią sprawiedliwie zwierzęta – między innymi drób.

Dziś podjęła twardą decyzję. Zrezygnowała z zakupu butli gazu do gotowania i opłacenia jednego rachunku na rzecz zakupu szpadli szpiczastych oraz jeszcze większego sierpa. Czeka ją wiele kopania. Między innymi przy wkopywaniu słupów ogrodzeniowych. Te szpadle co zamówiła powinny być wygodne i skuteczne.

Grubas

Kto to jest grubas??? Grubas, to jest taki chuj, co to dla własnego interesiku pomawia i szerzy wrogą propagandę, tak, aby kosiarz nie skosił Indiance łąki, tylko robił jemu jego pierdolony samochód. Grubas ma w dupie, że Indianka pilnie paszy na zimę dla zwierząt potrzebuje.

Dla chuja liczy się tylko jego pierdolony samochód aby miał czym swoją grubą dupę wozić.

Grubas nazmyślał niestworzonych farmazonów, tylko po to, by kosiarz robił mu jego samochód, zamiast kosić Indiance trawę. Kosiarz mówił grubasowi, że nie może teraz robić jego samochodu, bo jedzie kosić trawę do Indianki. To wtedy gruby skurwysyn powiedział tak: “Nie koś dla niej. Na pewno ci nie zapłaci i jeszcze wezwie policję, żeś ją zgwałcił”.

Kosiarz wtedy zrezygnował z koszenia i nie przyjechał kosić, tak jak to było umówione.

Takich “życzliwych” skurwieli było więcej. Dlatego kosiarz olewał Indiankę i jej koszenie i odstawił taką kichę, że siano teraz w polu gnije.

Przygnębienie

Indianka przygnębiona. Siano w polu gnije. Majątek na sianokosy wydany. Paszy na zimę nie ma. Usługodawca ją zawiódł. Jest to tym bardziej przykre, że go lubiła. Gdyby go nie lubiła – to dopóki siano z pola nie sprzątnięte – by grosza nie dostał. Okropni są ci miejscowi wieśniacy. Bez sumienia. Jak tak można robić samotnej kobiecie? Żeby ich wszystkich szlag trafił :(

niedziela, 14 lipca 2013

Siano gnije :(((

Niezebrane siano w polu gnije. Jest totalnie przemoczone, zaparzone, czernieje.

Nie wiadomo, czy się w ogóle będzie nadawało do zbioru :(

Tak to jest, jak się odwleka, przewleka zamiast zebrać siano w pogodę. Było tyle pięknych, słonecznych dni. Wystarczająco, aby zebrać całą trawę na gospodarstwie Indianki. Indianka słała po kilknasaście smsów aby kosiarz przyjechał, skosił, zgrabił i zebrał. Zawsze coś ważniejszego niż siano Indianki dla niego było. Tak jakby za darmo kosił. Miejscowi też mu dogadywali, aby nie zbierał siana. Może specjalnie tak zrobił, aby Indianka wydała majątek na koszenie trawy i zbieranie siana, a ono się zmarnowało w polu i nie miała paszy na zimę :(((. Łachudry mu doradzały, aby nie kosił. Ciągle go buntowały skurwysyny jebane. Chyba celowo tak zrobił, aby Indianka poniosła straty i nie miała paszy na zimę :(((.

sobota, 13 lipca 2013

Indianka kupiła wóz konny drabiniasty! :)

Kupiłam nowy wóz drabiniasty dla moich koni :) Mam zamiar wykorzystywać go do wszelkich prac gospodarskich poczynając od zbierania siana :) Chcę być niezależna i samowystarczalna w najbardziej prosty i naturalny sposób :)
To jest powrót do korzeni, do starych polskich tradycji :) Także powrót do Natury :) Do naszej polskiej, gospodarskiej tradycji :)



Dała za niego 400zł i wykaszarkę spalinową, którą kupiła za 800zł. Ktoś by powiedział, że “Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Ale Indianeczka wie co robi :)

Dąży do samowystarczalności i niezależności od innych. Ten wóz, oraz maszyny konne które zamiaruje nabyć – pomogą jej tę niezależność i samowystarczalność zdobyć. To niezbędne narzędzia do pracy na gospodarstwie. Gdy dobrze opanuje ich obsługę – nie będzie tutaj potrzebny żaden ryczący traktor.

Wóz stoi dumnie na środku podwórza i jeży się hołoblami. Jest surowy, z surowego drewna świeżego zbudowany. Gdy obeschnie – Indianka go przeszlifuje i na cudny rudy kolorek pomaluje :)

Wóz konny przyjechał dziś do Indianki, gdy ledwo co skończyła brać kąpiel. Wyszła przed dom z włosami mokrymi, ale ubrana :). Na dworzu padało, więc nie robiło to żadnej różnicy włosom. Nastąpiły oględziny wozu na żywo. Dostał nowe hołoble, ale wąskie i krzywe, więc Indianka utargowała 100zł taniej, tym bardziej, że te 100zł jest jej potrzebne na butlę gazu do gotowania obiadów oraz do opłacenia chociaż jednego rachunku. Wozik jest lekki. Tak lekki, że Indianka może go sama przesunąć bez większego trudu. Będzie się lekko klaczce ciągało ten wozik. Tylko żeby łaskawie zechciała :D

Klaczka zaparkowana na łące pod gruszą. Uczy się ograniczeń. Uczy się, że nie zawsze może iść tam, gdzie chce iść :) Jest grzeczna i nie powinno być z nią większego problemu przy zakładaniu do wozu, ale to świeży koń, w sensie świeżo ujeżdżony i ledwo co przyuczony do ciągnięcia pługa. Trzeba będzie bardzo uważać, aby tego wozika nie rozniosła w drobny pył.

Przydałaby się jakaś fachowa ręka do pomocy przy przyuczaniu klaczki do wozu. Chociaż na początek. Gdyby Dziadek Indianki żył, to by na pewno pomógł. Bardzo dobrze operował wszelkimi maszynami konnymi i końmi każdej krwi. Umiał też jeździć wierzchem. Służył kiedyś w kawalerii.

Kawalerzyści to najlepsi jeźdźcy. Czegewara to też kawalerzysta. Świetnie radzi sobie z końmi. Szkoda, że już wybył w świat. Przydałby się teraz bardzo.



Gęsiorki i podlotki


Indianka dziś od rana do południa bawiła się ze swoimi gęsiorkami i podlotkami.
Gęsiorki, te starsze – bardzo lubią się taplać w wodzie. Indianka uszykowała im kasty pełne deszczowej wody. Z lubością się w niej nurzają nurkując do dna.

Indianka wrzuciła gęsiorki do kast by się wykąpały i zanurkowały. Podczas obserwacji ich wodnej toalety, na ramię Indianki wskoczył młodziutki podlotek zielononózki. Siadł sobie na ramieniu Indianki i w najlepsze rozglądał się ciekawie wokół.

Dzisiaj takich akcji było więcej. Inne podlotki też wskakiwały Indiance na ramiona i ręce. Są jak gołębie :) Indianka kiedyś żyła w przeświadczeniu, że kura, to głupi ptak. Ale ptaszęta myślą, czują, obserwują. Indianka obserwowana była przez kilkadziesiąt par ócz od dłuższego czasu. Nawet sobie z tego sprawy nie zdawała. Zdała sobie z tego sprawę dziś, gdy podlotki tak odważnie na nią fruwały by ufnie zająć miejsce na jej ręce lub ramieniu... :) Sympatycznie też podskubywały Indiankę w nagie stopy, gdy jadła śniadanie na dworze. Ufnie rozkładały się wokół niej, gdy gdzieś przysiadła na chwilę. Fajne, sympatyczne ptaszki :)

Wypróbowała swój nowy sierp. Nacięła nim czerwonej koniczyny i trawy dla gęsiorków i kurcząt. Właśnie szła naciąć więcej, ale zaczął padać deszcz. Uwiązała Indianę na polu, by nie czmychnęła w tę ponętną pogodę w zboże.

Kosa

Dotarła ręczna kosa. W sumie dwa ostrza Indianka kupiła. Jedno 60cm długie, drugie aż 90cm długie. Także metalową rękojeść i wszystko co potrzebne do złożenia tej kosy. Kupiła także osełkę, babkę do klepania kosy oraz ostry sierp do ścinania mniejszej ilości trawy lub ziół.

Teraz trzeba tę kosę złożyć i nauczyć się nią posługiwać :) Nowe wyzwanie! Nie będzie łatwo :) Indianka patrzy na tę kosę w częściach jak na węża. Czegewara po odebraniu wizy w Warszawie pojechał do Berlina, a potem do Danii i siedzi w Kopenhadze, więc już za późno by go tu z powrotem ściągać. On by kosę umiał złożyć i wyklepać. Pochodzi ze wsi brazylijskiej. No, ale go nie ma, a kosa jest i trzeba się do niej zabrać :))) Indiankę czeka tu pełna permakultura :))) Wszystko ręcznie i samodzielnie od podstaw :) W zgodzie z naturą :) Bez paliwa i spalin :)))

 

piątek, 12 lipca 2013

Koszty sianokosów

100zł/godzinę koszenia. Na jednym hektarze wyszło 3,5 godziny czyli 350zł za skoszenie jednego hektara. Teren górzysty i jednocześnie podmokły. Poza tym leżało sporo drewna naciętego tu i ówdzie oraz kilka zapomnianych kamieni i pieńków które łamały żyletki. Paczka żyletek to 120zł podobno. Sam dojazd do mojego gospodarstwa to godzina jazdy w jedną stronę dla tego usługodawcy. To tak musiało kosztować, niemniej jednak to jest kurewsko drogo.
 
Poza tym: zgrabianie, kostkowanie i zwożenie. Wszystko pomaleńku, bo teren trudny. Dużo dziur, rowki po szpalerach drzewek i trochę ocalałych drzewek, które trzeba było omijać aby nie zniszczyć. Dlatego to tak długo trwało.
 
W sumie za skoszenie, zgrabienie, skostkowanie połowy siana i zwiezienie połowy siana zapłaciłam: 400zł, dałam piłę spalinową za którą pierwotnie zapłaciła 1100zł, dałam wykaszarkę spalinową za którą pierwotnie zapłaciłam też 1100zł. Sprzęt używany, ale w dobrym stanie, sprawny, nie zajeżdżony. Z mojego punktu widzenia te sianokosy kosztują mnie do tej pory: 2600zł i jeszcze zapłacę kolejne kilkaset lub dam jakieś narzędzie za zebranie tego co w polu. Wyjdzie gdzieś ok. 3000zł za zebranie siana z ledwo 2 hektarów. To jest mega kurewsko drogo.
 
Dlatego muszę mieć swój ciągnik. Przeciętny koszt używanego traktora to ok. 20.000zł i może się psuć, ciężko chodzić. Plus maszyny do niego typu kosiarka, zgrabiarka, przyczepa, pług, brony, kultywator.
 
Zajebali mi dotacje i nie mam za co kupić, więc się muszę męczyć z wynajmowaniem i słonym przepłacaniem. Inna opcja - kupić wóz konny i nim zwozić siano po trochu. Na wóz konny jeszcze może uskrobię kasy lub zamienię się za narzędzia. Najwyżej nie będę jeść przez miesiąc lub dwa lub będę jeść pokrzywy ze starymi ziemniakami :D No i będę czule wspominać tych, co mi dotacje zajebali :D Żeby im się samochody rozpierdoliły i chodzili na piechotę tak jak ja chodzę i musieli kombinować ze zbiorem siana tak jak ja się męczę i żeby żarli pokrzywy zamiat wołowiny.

I co teraz?


Nagła zmiana pogody – leje, leje i leje. I co teraz? Teraz trzeba zaplanować inne zadania. Gnuśny urzędnik w firmie państwowej potrzebuje tygodnie, ba nawet miesiące by się dopasować do zmieniających się sytuacji. Rolnik musi mieć refleks i wysoki stopień przystosowalności. Musi być elastyczny. Musi reagować błyskawicznie – w ciągu godzin, a nawet w ciągu minut, gdy widzi nagle zrywający się wiatr i nadciągający deszcz, podczas gdy siano niezebrane w polu.

Przeciętny mieszczuch, gdy widzi, iż np. byk się zerwał – zamiast skoczyć do niego galopem i go uwiązać – ciągnie się noga za nogą po polu, aż byk bryknie na trzecią wieś i mieszczuch go przez 3 dni nie znajdzie, albo wcale. Raczej wcale, bo nie umie czytać tropów i nie zna psychiki zwierząt - nie wie, gdzie taki zwierz mógłby się udać. Mieszczuch błądzi w ślepo i tylko przez czysty przypadek byka może znaleźć.

Rolnik który zna swoje zwierzęta – ich psychikę, instynkty, zwyczaje – prędzej znajdzie zwierza.
Ludzie mieszkający całe życie w mieście, to takie niemoty. Nie wiedzą, co się wokół nich dzieje, gdy się znajdą na wsi, na łonie natury. Nie potrafią reagować prawidłowo w prostych sytuacjach. Są jak takie nieruchawe kluchy bez ikry. Zatracają w leniwym, miejskim życiu naturalne instynkty i reakcje. Robią się tacy nijacy. Cała ich aktywność skupia się na atrakcyjnym wyglądzie i zapewnieniu sobie maksymalnej wygody i przyjemności.

Indianka widziała nadciągający deszcz, ale nic nie mogła zrobić, bo nie ma swoich maszyn i jest zależna od tego, od kogo wynajmuje maszyny. Połowa siana na strychu – druga połowa moknie w deszczu. Ta druga partia siana nie będzie już takiej dobrej jakości jak ta pierwsza partia, ale ma nadzieję, że nie zgnije w polu i nie pójdzie na zmarnowanie. Indianka wydała dużo pieniędzy i majątku na to koszenie. Oddała piłę spalinową, wykaszarkę spalinową, dała w gotówce 400zł. To siano co w polu nie ma prawa się zmarnować. Niedobrze, że jest już zwałowane. W takiej postaci gorzej będzie wysychało. Dopiero od poniedziałku ma być pogoda. Cały poniedziałek siano będzie schło i dopiero we wtorek będzie można – być może – je zbierać, o ile doschnie do zbioru. Indianka jest rozeźlona. Tyle było pięknych, słonecznych dni na koszenie i zbieranie siana. Przepadły. Zmarnowane. Tak to jest, jak się nie ma swoich maszyn i jest się zależnym od kogoś i jego innych interesów. Indiance potrzebny jest traktor lub chociaż maszyny konne, aby mogła sobie siano sama zbierać.

Indiana potrafi ciągnąć wóz – można by wozem konnym to siano zwozić. Masa pracochłonnej roboty, ale da się zrobić. Codziennie po trochu. Tylko ten wóz najpierw trzeba mieć.
W sumie w dniu zwożenia była przyczepa i traktor - można było widłami pozbierać to siano. Ile by się zebrało – tyle by się uratowało. Ale dwóch pojechało po jedną część, a trzeci pił kawę przez godzinę. Ledwo zdążyli zwieźć przyczepę kostek i dwie przyczepy drewna. Gdy ci dwaj wrócili z częścią – okazało się, że nie pasuje do kostkarki. Nie można było zebrać kostkarką. Zrobił się wieczór. Zmierzch. Zaczęło padać. Za późno. I tak siano moknie w polu i być może zgnije w tym polu. Praca na zmarnowanie i straty finansowe oraz materialne. Wczoraj podeschło i wczoraj można było zwieźć. Coś stanęło znowu na przeszkodzie. Indianka koniecznie musi mieć swój traktorek lub chociaż maszyny konne. Musi być niezależna on innych. Nie można na innych polegać. Polegać można tylko na sobie.

Gdyby nie czekała, że umówiony usługodawca przyjedzie i zbierze to skoszone siano – to chociaż by to siano w stogi poukładała i przykryła folią, aby siano zabezpieczyć. A tak do ostatniej chwili zwlekał, a w dniu zbioru zepsuła się część od kostkarki i nie zebrał w terminie paszy przed deszczem. A teraz siano moknie w polu i tak będzie mokło aż do poniedziałku. Indianka jest wkurwiona na maksa. W przyszłym roku kupi wóz konny i sama będzie to siano zbierać w dobrą pogodę. Zamiast wydawać forsę i oddawać swój sprzęt za usługi polowe – kupi w to miejsce wóz konny i będzie zwozić siano samodzielnie. Zajmie to wieki – ale zrobi to w terminie i przed deszczem. Kupiła nową kosę. Nauczy się kosić ręcznie. Będzie wykaszała codziennie po trochu, suszyła i zwoziła koniem do stajni na strych.

Niedawno spotkała kosiarza. Powiedział, że w 10 dni można skosić ręczną kosą 5 hektarów trawy. Skoro można – to Indianka będzie kosić. Kosić i na bieżąco suche zwozić. Przed deszczem. A jak nie da rady przed deszczem – to poskłada w stogi i przykryje folią. Stogi załaduje na wóz konny po deszczu i zwiezie w pogodę. Będzie miała bardzo dobrej jakości super dosuszone siano zielonkawe.

Pogoda

Przed nami dwa bardzo deszczowe dni. W niektórych regionach kraju przy zaledwie 15 stopniach podczas wielogodzinnych, ciągłych deszczy, spadnie ponad połowa czerwcowej normy opadów.

W czerwcu wyjątkowo często i intensywnie padało w południowej połowie kraju. Miejscami tak mokro w tym miesiącu nie było od lat.

Jeśli wierzyć w to, że pogoda, jak oliwa, bywa sprawiedliwa, choć w większym zakresie czasu, w lipcu nastąpi odmiana. Oznacza to, że deszczowy biegun przesunie się nad północną połowę kraju, a przekonać się o tym możemy już w najbliższych dniach.

Za mało wakacyjną aurę odpowiedzialny będzie niż znad krajów wschodniej Europy, którego fronty zamiast wędrować tradycyjnie na wschód, zaczną zmierzać na zachód.

"Cofanie" się niżu nie zwiastuje niczego dobrego. Jak pamiętamy na początku czerwca z podobnego powodu doszło do katastrofalnych w skutkach powodzi u naszych sąsiadów.

Na szczęście tym razem powódź nam nie grozi, ale może dojść do podtopień, ponieważ będzie padać i padać, w dodatku obficie. Ulewy rozpoczną się w nocy z czwartku na piątek (11/12.07) w północno-wschodniej części Polski oraz na krańcach wschodnich.

Do piątkowego (12.07) poranka strefa ciągłych deszczy obejmie całą wschodnią, południową, północną i centralną Polskę. Najmocniej padać będzie na we wschodniej Lubelszczyźnie, na Podlasiu, Mazowszu, Mazurach i Warmii. Podobnie będzie przez pierwszą połowę dnia.

Po południu i wieczorem bez opadów tylko miejscami na wybrzeżu. Poza tym deszcze ciągłe i burze z gradem, najmocniejsze w pasie od Suwalszczyzny i Mazur po Warmię i Kujawy. Do końca dnia spadnie tam przeważnie od 15 do ponad 30 mm deszczu.

Temperatura maksymalna wyniesie w piątek (12.07) na ogół nie więcej niż 20 stopni. W strefie silnych opadów będzie lekko powyżej 15 stopni. Odczucie chłodu będzie potęgować wilgoć i silne podmuchy wiatru z zachodu i północnego zachodu.

W nocy z piątku na sobotę (12/13.07) kontynuacja burz i ulew na północnym wschodzie. Bardzo mocno padać będzie także w centrum i na południu kraju. W sobotę (13.07) obfite opady utrzymają się w całej wschodniej połowie Polski, gdzie miejscami będzie zaledwie od 15 do 20 stopni.

Łącznie do końca soboty (13.07) spadnie, poza regionami zachodnimi, od 15 do 40 mm deszczu. Najwięcej na Podlasiu, Mazurach, Warmii, Ziemi Łódzkiej i Mazowszu, gdzie możemy odnotować nawet połowę miesięcznej normy deszczu, a to bardzo dużo.

Na szczęście poza lokalnymi podtopieniami, zwłaszcza w obniżeniach terenu, nic nam nie grozi. Poziom rzek nie jest wysoki, a gleba błyskawicznie wysycha, czego efektem jest ogłoszony na ponad 70 procentach powierzchni kraju najwyższy, czerwony stopień zagrożenia pożarowego.

Deszcze z całą pewnością znacząco poprawią sytuację w lasach i na polach, gdzie o tej porze roku woda jest bardzo potrzebna roślinności. Poprawę samopoczucia powinni odczuć natomiast alergicy, bo deszcz zmyje większość uczulających alergenów. www.twojapogoda.pl

 

czwartek, 11 lipca 2013

Co jutro?

Indianka zastanawia się, od czego zacząć jutrzejszy dzień i czego dokonać. Zacznie raczej od karmienia zwierząt, a potem...

Zmęczona


Indianka zmęczona i niewyspana po wczorajszej akcji „sianokosy”. Trzeba iść na strych i poukładać te kostki i sprawdzić czy siano na polu obeschło po wczorajszym deszczu. Póki co zajmuje się zwierzętami i ogarnia podwórko. 

Siano na polu z wierzchu obeschło - od ziemi wilgotne. Musi jeszcze przeleżeć w gorącu. Właśnie zrobiło się gorąco. Kilka godzin powinno poprawić sytuację i jeśli część naprawiona – będzie można kończyć sianozbieranie. Przydałoby się trochę wiatru. Konie pod wiatą wietrzą się w przeciągu z okien i studzą w cieniu wiaty.

Pora naostrzyć wykaszarkę. Noże się powyginały i stępiły. Indianka użyła do ostrzenia z powodzeniem osełki i młotka, by naprostować zagięte krawędzie. Teraz zalać paliwko i kosimy chaszcze wokół domu :)

Indianka pozbierała część wyrzuconych ze strychu słupów ogrodzeniowych. Są one suche i okorowane. Teraz trzeba je oszlifować i pomalować. Na razie Indianka ma jeszcze 10 gotowych słupów ogrodzeniowych do wkopania. Gdy je zużyje – trzeba będzie uszykować nowe.

Cały dzień na dworzu - w szczerym polu!


Zgrabianie, kostkowanie, zwożenie. Połowa siana na strychu, druga połowa moknie w polu. Zepsuła się jedna część od kostkarki i nie dało rady wszystkiego zebrać przed deszczem. Oby ta partia siana co w polu nie zgniła i dała się uratować. Pierwsza partia siana okay, zielonkawa. Dobra pasza, dobrze dosuszona. Ekologiczne siano. Trawy, koniczyny, zioła. Smaczna i zdrowa pasza dla zwierząt Indianki.

Indianka nie tylko finansowała sianokosy, ale brała w nich czynny udział osobiście. Układała kostki na przyczepie. Kierowała także traktorem z przyczepą, na którą ładowano kostki siana. Fajna sprawa. Podobało się Indiance :) Mimo trudnego, górzystego i podmokłego terenu – nie wywaliła przyczepy ani nie utopiła traktora :)

Zwieźli też część drewna z pola pod dom. W sumie dwie przyczepy.

słowniczek:
“na dworzu” – regionalizm podlaski z okolic Siemiatycz

wtorek, 9 lipca 2013

poniedziałek, 8 lipca 2013

Słoma

Indianka wdrapała się na strych stajni i zrzuciła sporo słomy na dół do stajni i przed stajnię. Zeszła na dół po drabinie. Rozścieliła równomiernie suchą, czystą słomę.

Cały box dla koni zasłany puchatą słomą. W owczarni też pościelone suto.

Na podwórku trawa krótko wykoszona – do połowy podwórka przez zwierzęta i do drugiej połowy podwórka przez Czegewarę.

niedziela, 7 lipca 2013

Mięsożerność

Życie w harmonii z naturą polega na akceptowaniu natury taką jaką jest. W naturze są roślinożercy, mięsożercy. Istnieje łańcuch pokarmowy. Roślinożercy zjadają rośliny, mięsożercy zjadają roślinożerców. Mięsożercy są zjadani przez robale. Zgniłe ciało porasta bujna roślinność która stanowi pożywienie dla roślinożerców itd. To jest brutalne, ale naturalne. Taki jest cykl życia.

Kosimy!

 

sobota, 6 lipca 2013

Indianka na Indianie

Czegewara ujeździł Indianę i wsadził na nią Indiankę. Indianka pierwszy raz siedziała na swojej klaczy :) Najwyższy czas!

Czegewara, mówi, że Indiana jest bardzo dobrym koniem wierzchowym oraz pociągowym i prawidłowo reaguje na komendy. Teraz trzeba na niej tylko jeździć, aby zapamiętała to, czego się nauczyła i nie zdziczała.

Indiankę też trzeba nauczyć jeździć. Sama jeszcze się boi wsiadać na Indianę, bo klacz może zrobić coś nieprzewidywalnego i Indianka spadnie i się potłucze.

piątek, 5 lipca 2013

Skoszone

;)

Upalnie, lecz pracowicie

Wczorajszy dzień minął upalnie, aczkolwiek pracowicie. Oczywiście cały dzień na dworzu. Piękna pogoda sprzyja zadaniom podwórkowo-łąkowym.

Indianka działała na podwórku, a Czegewara kosił trawę, aż się kosa rozpadła. Trzeba kupić nową. Kasy niet. Indianka kombinuje jak koń pod górę, jak zdobyć niezbędne narzędzia. Może by coś sprzedać? Może by tak zrobić domek dla ptaków lub kota i opylić? A może namalować piękne witrażyki? Albo coś uszyć ładnego? Tylko, że jest tyle pracy na gospodarstwie w tej chwili, że nie ma na to czasu. Trzeba pomyśleć, jak zdobyć to, co jest teraz najbardziej potrzebne. Zioła? Indianka ma mnóstwo ziół na swych łąkach. Trzeba by się im przyjrzeć i pozbierać, ususzyć i sprzedać :) Dużych pieniędzy z tego nie będzie, ale zawsze jakiś grosik by się przydał. Grosik, grosz, aż zbierze się trzos :)

środa, 3 lipca 2013

Kąpiel gospodyni, a morale gościa

Gość poszedł do wsi nawiązać kontakt przez Internet z Rosją i Brazylią, a ja mam chwilę wytchnienia dla siebie i możliwość wykąpania się :) Niedobrze jest kąpać się, gdy gość udziela się w pracach gospodarskich, bo wtedy morale i motywacja gościa spada drastycznie :D Lepiej kąpać się, gdy gościa nie ma w zasięgu :D
Muszę zdążyć wypluskać się, nim vet przybędzie i gość wróci.

Gość spędził poza ranczem cały dzień. Wrócił wieczorem, przywieziony przez syna i synową moich znajomych z Zawad Oleckich, którzy prowadzą piękną i zadbaną agroturystykę nad jeziorem Głębokim.

Dziewczyna chce wrócić na moje rancho by pobyć tu trochę i pomóc. Ale pewnie teściowa jej nie puści :) Mają teraz sezon agroturystyczny w pełni i zapewne mnóstwo roboty przy gościach :)

Pogadanka

Indianka już jest dzisiaj po pogadance długiej i powłóczystej z jej gościem, który chciał na niej wymusić skorzystanie z jej komputera i zagroził wyjazdem jeśli mu jego nie udostępni :)

Pomimo faktu, że jej jego pomoc pasuje, nie ugięła się :) Czegewara ma trudny charakter, ale Indianka też potrafi być uparta i nie pozwoli, by jej obcy facet wchodził na głowę :) Jest uczulona na wymuszanie :)

Iskry poleciały, ostre słowa.

O mał gość nie wyjechał dzisiaj. Może wyjedzie jutro. Na razie przestał padać deszcz, a ona mu w trakcie ulewy w stajni wyłuszczyła w detalu, dlaczego to nie zgadza się gościć obcych w jej domu i wpuszczać ich do środka. Chyba zrozumiał, choć nadal naciskał aby mu ten dostęp dała, choć już naciskał mniej namolnie. Nie udostępniła mu komputera, ale rozstali się w zgodzie :) Poszedł do swojego namiotu, a Indianka do swego domu.

Jutro rano ma iść do wiejskiej Internet cafe i załatwić, to co ma do załatwienia. Jego dziewczyna szaleje w Moskwie z zazdrości i zagroziła mu zerwaniem. Musi zazdrośnicę udobruchać :)

Tak czy inaczej, Indianka ma dość pogadanek na dzisiaj :))) Idzie się kąpać, a zaraz potem spać... :)
Jutro rano ma vet przyjechać i zoperować jej sukę oraz obejrzeć klacz z biegunką.

wtorek, 2 lipca 2013

Źrebaczka użarła!


Początek właściwego treningu. Na początek treningu wkurzona źrebaczka użarła Czegewarę tak, że aż mu dziurę w palcu zrobiła. Trzeba było zdezynfekować paluch i opatrzeć.
Potem zaczęliśmy przygotowania do treningu. Połapaliśmy wszystkie konie na linki i unieruchomiliśmy poza jednym, który miał właśnie zostać poddany obróbce treningowej. Pierwsza na środek podwórka poszła Indiana. Czegewara ją przepędził kilka razy wokół podwórka, nałożył jej siodło, oprowadził z siodłem i wsiadł jakby nigdy nic. Stała spokojnie z dziwną miną. Zaczęliśmy rozmawiać. Byliśmy w trakcie rozmowy, gdy nagle wykonała ruch, jakby się chciała tarzać i strąciła Czegewarę z grzebietu. Uklękła na przednie nogi i przekręciła się lekko w bok. Czegewara zeskoczył z niej trzymając ją wciąż za wodze.

Rafael i Indiana

poniedziałek, 1 lipca 2013

Anioł


A jednak mój nowy gość jest aniołem...  Sam z własnej woli, kosi trawę na podwórku kosą tradycyjną  A dopiero co skończył wkopywanie kilku słupów na podwórku, w megaciężkokopliwej glinie... :)

Akademia Kurzej Stopy

Wstał nowy dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :D

Od czego by tu zacząć ten wspaniale się zapowiadający dzień?

Wiele prac przed Indianką i jej wspaniałym gościem. Multum ciekawych zadań. W pierwszym rzędzie trzeba zbudować ogrodzenie i wolierę.

Także przenośne wybiegi dla drobiazgu i klatki dla królików.

Jedną ze stajni planują ładnie wykończyć na tyle, na ile skromne środki Indianki pozwalają. Niedługo zaczną wstawiać okna z luksferów. Stajnia jest zabytkowa, mazurska. Piękna. Luksfery będą cudnie się prezentowały w tych głębokich, masywnych otworach okiennych.

Stajnia w okresie letnim pełni rolę jadalni i miejsca debat o polityce, religii, chUjnii europejskiej itp. Jest to miejsce burzy mózgów i planowania zagospodarowania cudownych, zielonych, świetlistych włości włościanki Indianki :)

Indianka wstała dziś wcześniej (5.00) i zastanawia się, czym uraczyć swego brazylijskiego gościa na śniadanie. Wczoraj były naleśniki z dżemem własnej roboty, to dziś dla odmiany kanapki z serkiem brie i szczypiorkiem. Jeszcze jakiś tuńczyk się ostał. Można by zrobić mini sałatkę z ziół i tuńczyka.

niedziela, 30 czerwca 2013

Nie chwal dnia przed zachodem Słońca

"Nie chwal dnia przed zachodem Słońca." :)))
A myślałam, że taki grzeczny i niekłopotliwy gość, a tu tymczasem...
Nie mam na to czasu, ani ochoty, a muszę iść z gościem do kościoła :D
W dodatku mamy rozmawiać z księdzem po mszy... Gee :D

Dojechał!


Piękny Rafael. Piękny, wysoki, silny, inteligentny, grzeczny, kulturalny. Brazylijczyk :) To pierwszy Brazylijczyk, którego Indianka ma okazję poznać osobiście :) Jest zaiste czarujący... ;)

piątek, 28 czerwca 2013

Czegewara!


Jedzie do mnie prawdziwy komunista z Ameryki Południowej! Ma mi trenować konie. Nie będziemy rozmawiać o polityce na pewno, bo by za szybko wyjechał... ;)))
Jest tak czerwony, jak to tylko możliwe... ;)))

Krzy...

 

czwartek, 27 czerwca 2013

Lu...

Gą...

Aura na kopanie


Aura sprzyja rozkopaniu trudnodostępnych dołków pod słupy. Właśnie się za to zabrałam. Jeden taki gliniasto-kamienisty rozkopuję. Trochę nadal mi dokucza okres i słabe samopoczucie, ale pogoda jest w sam raz na kopanie - chłodno, wilgotno - trzeba wykorzystać.
Rozkopałam dołek mocniej i głębiej. Wyjęłam kilka wielkich kamieni. Niektóre ważące po 30kg. Na dnie kolejne kamloty się czają. Nie mam aż tyle sił dziś by z nimi walczyć. Nie chcę zużyć całego mojego energetycznego potencjału na jeden dołek. Postanowiłam ukopać dobrej ziemi do donic pod kwiaty.
Męczy mnie też pisanie w 3 osobie liczby pojedynczej. Chyba sobie odpuszczę tę osobę i pozostanę przy pierwszej... :)

28 czerwiec
Sarenzir - wiesz co - po głębszym namyśle jednak chyba pozostanę przy tym kolorycie - specjalnie dla Ciebie :) Tym bardziej, że wczoraj napisałam kilka postów w I osobie liczby pojedynczej i wcale nie było mi łatwiej, bo wybijał mi mój koloryt indiański raz po raz :) Ten styl tak mi wszedł w krew, że już bezwiednie piszę w 3 osobie liczby pojedynczej... Więc aby nie psuć stylu bloga - jednak pozostanę w jego klimacie.

Na innych blogach niekoniecznie, chociaż pisanie tego samego posta czy w oparciu o ten sam post jednocześnie w 3 i 1 osobie liczby pojedynczej na różnych blogach dodaje mi dodatkowej roboty, bo muszę pilnować aby końcówki były w odpowiedniej osobie w danym blogu :) Jest to dodatkowa czynność, a Ja staram się oszczędzać moje siły ostatnio, bo mi ich brakuje. Wysiłek umysłowy nie jest taki wielki, ale gdy piszę posta umordowana tak, że chce mi się spaść z krzesła i zasnąć, to moja uwaga jest bardzo obniżona i bezwiednie piszę w stylu, który mi łatwiej przychodzi, lub który mam akurat rozbudzony.

Jeśli jestem po gorącym, intensywnym czacie z kimś - to wtedy 1 osoba się wyłania.
A jeśli wcześniej pisałam właśnie długie posty do indiańskiego bloga - to wtedy wychodzi 3 osoba.

Ale już wczoraj miałam obiekcje widząc, jak przy pisaniu w pierwszej osobie wyłazi mi Indianka :D

więc postanowione - nie zmieniam stylu :)

Poza tym pisanie w 3 osobie l.poj. daje mi inną perspektywę i większy dystans do spraw i ludzi.

wtorek, 25 czerwca 2013

Śpiąca królewna

Indianka pracuje jak we śnie. Na wpół śpiąca. Taka ogromna, przemożna senność ją ogarnia. Dzień jest piękny. Perfekcyjny do prac na dworze. Nie za gorąco, ale wystarczająco ciepło. Trochę pochmurno. Lekki wiaterek.

Ogarnęła zwierzyniec. Ogarnęła korespondencję internetową. Pora coś zjeść, ale jest tak śpiąca, że chyba weźmie koc i położy się na łące na chociaż krótką drzemkę...

niedziela, 23 czerwca 2013

Duszny dzień

Niedziela była dusznym dniem. Zachmurzyło się. Było gorąco, duszno, ale nie padało. Potem trochę pokropiło – nieznacznie. Gdzie te wiadra obiecanej ulewy??? :)

Kogutek poszedł za Indianką nad rzeczkę i potem został tam. Na jego nieszczęście. Za długo tam zamarudził i dopadł go lis. Szkoda kogutka, bo był taki sympatyczny. Tak miło towarzyszył Indiance w jej pracach podwórkowych. Siadał u jej stóp lub na jej kolana.

Na podwórku leży kolejna kupka piórek, tym razem po kurce. Na środku podwórka coś ją dopadło. Trzeba koniecznie zbudować tę wolierę i puścić w niej prąd, a górą dać siatkę ochronną przeciw jastrzębiom.

Zakłamane naciągaczki


Indianka zauważyła, że te obłudne, wynaturzone darmozjady co tutaj podstępnie przyjechały rok temu, aby Indiance przykrości i problemów narobić – nadal produkują się intensywnie w Internecie rozsyłając rozmaite pomówienia na temat Indianki do różnych osób i instytucji.

Gdy się z Indianką skontaktowały rok temu przez CouchSurfing – ukryły przed nią fakt, że doskonale znają bloga Indianki. Indianka sądzi, że celowo tutaj przyjechały na jej piękne Rancho – by jej narobić problemów. Dlaczego? Z zawiści? Z chęci odebrania komuś co jego? Bo same nie potrafią takiego pięknego majątku zdobyć i o niego zadbać? Bo same są za leniwe i za głupie by potrafić wyhodować piękne konie i dać sobie fizycznie samodzielnie radę przez tyle lat bez żadnej pomocy znikąd?

Indianka była na komendzie w Olecku. Żadne postępowanie przeciwko niej o rzekome oszustwa i inne brednie zarzucane jej przez te dwie żałosne lesby się nie toczy. Lesby kłamią. Robią w balona opinię publiczną. Wyłażą ze skóry, aby Indiance zaszkodzić, ale fakty są zupełnie inne.

Rok temu kontaktując się z Indianką przez CouchSurfing deklarowały chęć darmowego pobytu na Rancho Indianki – w swoim namiocie i o swoim wyżywieniu. Nie miały sprawiać problemów ani być ciężarem dla Indianki. Tak obiecywały. Słowa nie dotrzymały. Oszukały Indiankę.

Niestety, po ich przyjeździe okazało się, że mają wielkie oczekiwania w stosunku do Indianki. Zajęły jej pokój – oczywiście za darmo – bo nawet grosza nie miały na najem – poza tym oczekiwały, że Indianka będzie karmić dwie dorosłe, pracujące kobiety przez cały ich dwutygodniowy urlop za friko. Jedną około czterdziestoletnią babę i jej dwudziestoparoletnią kochankę. Normalnie szok! Skąd takie pasożyty się biorą???

Indianka była niemile zaskoczona. Nie była przygotowana na takie obciążenie. Ponieważ paniusie nie miały ani grosza na swoje wyżywienie – Indianka postanowiła, że podzieli się z nimi swoją skromną żywnością. Nie miała wyjścia. Darmozjadom oczy z orbit wychodziły z głodu.

Ponieważ Indianka pracuje całymi dniami i nie toleruje pasożytów żerujących na niej – powiedziała, że spróbuje je wykarmić, ale w zamian za pomoc na gospodarstwie. Miało to być 5 godzin pomocy dziennie przy pracach różnych. Paniusie nie chciały się wysilać. Oferowały ledwo 4 godziny pomocy. 4 godziny pomocy od laika z miasta, który nie umie pracować wydajnie na wsi i zorganizować sobie efektywnie pracy – to jest nic.

Na tę opcję Indianka się nie zgodziła. Lesby niechętnie więc przystały na 5cio godzinną pomoc. Mieszkały u Indianki 3 dni, nocowały 3 dni w jej sypialni, a nie w swoim namiocie jak wstępnie deklarowały. Po prostu wolały surowe warunki niewyremontowanego domu Indianki niż swój bajerancki namiot (a potem kablowały wszędzie gdzie się da, że Indianka złe warunki mieszkalne w domu ma).

Pomagały przez 2 dni po 5 godzin. Pierwszego dnia ich przyjazdu nie robiły nic – zjadły tylko to, co im Indianka uszykowała do jedzenia i nawet talerza po sobie nie zmyły. Drugiego i trzeciego dnia pomagały po 5 godzin. 4go dnia z rana oświadczyły “że im się babcia rozchorowała” i opuściły Rancho Indianki.

Prosto z Rancha Indianki polazły na skargę do nieprzyjaznej Indiance sołtysowej. Doskonale wiedziały z bloga i nie tylko, że sołtyska jest nieprzyjazna Indiance odkąd Indianka zamieszkała po sąsiedzku.

Tam razem z sołtyską uknuły spisek, jak dokopać Indiance. Napuściły na nią policję, weterynarzy, urząd gminy.

Ale to nie zaspokoiło ich parszywej mściwości. Napisały też listy pełne pomówień i oczerniania do portali zajmujących się wymianą wakacyjną. Sprawiły, że portale te zawiesiły jej konta. Te podłe kobiety w ten sposób pozbawiły spracowaną Indiankę jakiejkolwiek pomocy fizycznej na gospodarstwie - choć ta pomoc co prawda była niewielka - ale czasami trafiał się ktoś, kto był faktycznie pomocny i jego pomoc była odczuwalna.

Pozbawienie Indianki jakiejkolwiek pomocy tym dwóm odmieńcom nie wystarczyło. Zwyrodniałe lesbijki założyły antybloga przeciwko Indiance, na którym ją w cwany sposób szkalują posługując się w tym celu m.in. różnymi hienami internetowymi, które bawi dokuczanie dobrej, zapracowanej kobiecie. Kobiecie co prawda bez gotówki - ale za to z pięknym posagiem na który sama, o własnych siłach zapracowała ciężką pracą. Według hien, takim przyzwoitym, uczciwym, pracowitym kobietom trzeba dokuczać. Powodem jest zawiść. Wszak kobieta ma taki piękny majątek to trzeba jej dokuczyć. Hien nie stać na to, by pracować po kilkanaście godzin dziennie bez dnia wolnego całymi latami, by sobie zafundować piękne gospodarstwo. Ale na tryskanie żółcią i kwasem zawsze takie kreatury znajdą czas.

Samotnej kobiecie z miasta na wsi jest cholernie ciężko przetrwać, a do tego takie szmatławe pomówienia - to cios poniżej pasa. Niestety - hieny mają to do siebie, że takimi rzeczami się zajmują. To je kręci. Nie posiadając takiego ogromnego potencjału jaki posiada Indianka - w ten sposób zazdrośnie próbują dowartościować swoje zgniłe, obrzydliwie egoistyczne i zawistne ego.

Są to indywidua, które są na tyle zakłamane i fałszywe, że nie składają żadnych doniesień na policję o rzekomych “przestępstwach” Indianki, o które publicznie fałszywie posądzają Indiankę.

Indywidua te, to jedynie hieny internetowe, które wyłącznie wyżywają się w Internecie szkalując dobre imię Indianki i robiąc jej tym samym przykrości. Tym całym bajzlem antyindiańskim dyrygują dwie naciągaczki z Krakowa. Kobiety bez sumienia i jakichkolwiek zasad moralnych. Ale czego można spodziewać się po lesbijkach? Indianka dawniej nie miała uprzedzeń do lesbijek, ale teraz po tej serii przykrości jaka ją spotkała ze strony tych dwóch podłych, obłudnych bab – nienawidzi ich z całego serca.

Przestrzega też innych gospodarzy i gospodynie – by nie brali tych fałszywych bab na swoje ekologiczne gospodarstwa jeśli nie chcą mieć problemów, przykrości i zatrutego na cały rok życia. Te kobiety to jak koń trojański. Z wierzchu gładki, a w środku czai się podstępny, przewrotny wróg.

Jako goście mieszkań czy skłotów też nie są pewne, jako że mają tendencję do doszukiwania się dziury w całym i podpierdalania do różnych instytucji o każdym drobiazgu, który wydaje im się niezgodny z przepisami. Będąc u Indianki zapalczywie komentowały uchybienia widziane w innym remontowanym miejscu. Bardzo wnikały, czy prace elektryczne w tamtym skłocie prowadzi uprawniony elektryk. Opowiadały o tym z wypiekami na twarzy. Pewnie, jak by tam nie dostały tego, czego żądały – też by swoich gospodarzy podpierdoliły. A może podpierdoliły anonimowo, tak jak podpierdoliły anonimowo Indiankę? Omijać te śmierdzące jaja szerokim łukiem. Tyle Indianka radzi. Na CouchSurfingu nazwały się: DOCTORPRINTER.
Same nikogo nie goszczą, tylko chętnie by się komuś na chatę wtryniły za friko na krzywy ryj.


Podsumowanie

Sobota to był piękny, słoneczny, ciepły i pracowity dzień spędzony w całości na dworze.

Indianka ogarnęła zwierzynę, prace podwórkowe i ogrodowe oraz ugotowała smaczny obiad. Znalazł się też czas na poobiednią drzemkę. Indianka kursuje od świtu po kilkanaście godzin dziennie, więc drzemka w ciągu dnia jest niezbędna celem wznowienia pokładów energii osobistej.

W sobotę do papierów nie zaglądała. Odpoczęła sobie jeden dzień od nich. W niedzielę zajrzy i uzupełni to, co zaczęła. Ale to po południu raczej, bo poranka i południa szkoda na siedzenie w papierzyskach, skoro taka ładna pogoda. Indianka uwielbia taki czas spędzać na świeżym powietrzu, robiąc coś aktywnego i pożytecznego oraz twórczego.

sobota, 22 czerwca 2013

Pogoda!

Nie ma burzy. Jest piękna, słoneczna pogoda. Gorąco! :)

Indianka pracuje na dworzu.

Pochmurny sobotni poranek

Temperatura spadła. Chmurny poranek. Ale chyba się przejaśni. Chłodniej niż wczoraj, ale generalnie nadal ciepło.

Indianka musi odpocząć po wczorajszej wyprawie służbowej do Olecka.

 

 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Pora na sjestę

Indianka od świtu pracuje intensywnie umysłowo. Czyni to błyskawicznie i z wielkim rozmachem, choć hamuje ją zacofana infrastruktura teleinformatyczna jej gminy. Mimo to Indianka jest skuteczna. Jej zabiegi przynoszą wymierne efekty. Wymaga od siebie jak zawsze zbyt wiele i dąsa się na siebie, że nie wszystko co sobie zaplanowała załatwiła sprawnie i szybko w wyznaczonym sobie terminie. Ale to niepotrzebne dąsy. Indianka i tak jest 20 razy szybsza w pracy umysłowej niż przeciętny człowiek. Oznacza to, że nikt inny w tym czasie nie zdziałał by tyle, co ona zdziałała. I to jest pocieszające. Tylko na to trzeba zwracać uwagę.

Fragmenty cudownej, naturalistycznej, sielskiej układanki zapełniają się sprawnie ukazując oczom Indianki niezwykle ponętny widok.Jeszcze tydzień, max półtora i układanka będzie gotowa.

Indianka napracowawszy się dziś umysłowo musi udać się na sjestę, a potem zajrzeć ponownie do zwierząt, które w komplecie wylegują się na podwórku tworząc zaiste sielsko-anielski obrazek. Takoż i są zwierzaczki Indianki takimi zwierzęcymi aniołami i elfami... :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Impulsywna Indianka i ślimakowaty Internet

Zacofana infrastruktura teleinformatyczna Mazur studzi indiańskie zapędy. Ma to też swoje dobre strony. Indianka niekiedy działa zbyt impulsywnie. Dzięki mechanicznym przestojom Internetu – ma więcej czasu do namysłu i analizy różnych czynników. Niekiedy zmienia zdanie po głębszym namyśle i wycofuje się z opcji, którą pierwotnie wybrała.

Grzybowa o świcie

Na śniadanie grzybowa: pieczarkowa na porcjach rosołowych.

Pożywna, smaczna. Co prawda zupa i danie typowo obiadowe, ale piekarnik bez jednego śmigła nie upiecze dobrego chleba.

Śmigło się gdzieś zawieruszyło. Podejrzenie padło na królika, kicię i psa.

Któreś z nich uprowadziło śmigło razem z chlebem.

Indianka zjadła śniadanie i pchnęła dwie sprawy do przodu. Teraz morzy ją sen. Chyba musi dospać. Za wcześnie dziś wstała – o 3.50.

Centrum dowodzenia: Rancho na Mazurach Garbatych!

Indianka podekscytowana wdrażaniem swojego nowego, zgodnego z naturą projektu :) Zajmowanie się tym cudownym projektem sprawia jej wiele przyjemności... Całe dnie spędza realizując krok po kroku elementy naturalistycznej układanki :)

Jej wypracowane przez lata uczciwe, rzetelne relacje i sposoby działania sprawdzają się wyśmienicie. Nawet została uhonorowana propozycją niewielkiej pożyczki...

Rano, o świcie czyli ok. 3.50 – kury wypuściły się na dwór by się nadziobać insektów i robali oraz świeżej, rosistej trawki. Ich letniego kurnika strzeże nie byle jaki stróż, bo sama Saba w swej psiej postaci.

Gdy Indianka wyszła na dwór – do nóg rzuciło jej się całe stado zwierząt: kury, gęsi, suczka, kicia oraz konie. Kozy leniwe jeszcze śpią w koziarni, chociaż mają drzwi uchylone i w każdej chwili mogą wyjść na dwór by skubać zieloną trawkę.

Nic nie sprawia Indiance takiej radości jak obcowanie z piękną, żywą przyrodą. Jej zwierzęta gospodarskie są wspaniałe i kochają ją pięknie to okazując co dnia przy każdej możliwej sposobności.

Indianka lubi obierać ziemniaki na dworzu w towarzystwie kur, które ciekawie zaglądają jej do wiader i podskubują obierki ziemniaczane.

Żadne ludzkie towarzystwo nie jest w stanie zastąpić tego bogactwa gatunków zwierzęcych i ich zróżnicowanych zachowań... Ludzie są nudni, a zwierzęta takie ciekawe... Tyle radości wnoszą w życie Indianki :)

piątek, 14 czerwca 2013

Świat według Indianki

Żeby karać zapracowanego, zadłużonego rolnika za inteligentnie zaadaptowaną, zindywidualizowaną tabelkę? Kreseczki tabelki szerzej rozstawione? Większa, bardziej czytelna czcionka? To trzeba mieć nasrane w czerepie aż grubo. Tak to jest, gdy do władzy dorwą się tępe młoty bez wyobraźni i polotu, pozbawione zdrowego rozsądku i elastyczności, a za to wyposażone w wagon negatywnych intencji i złej woli oraz zbetoniały, zbiurokratyzowany debilizm. Wtedy blady strach pada na normalnych, trzeźwo myślących ludzi, takich jak Indianka.

Indianka ma w dupie negatywne interpretowanie przepisów według zajobów urzędniczych. Postanowiła, że od teraz będzie realizować swoje marzenia na swój, indywidualny, indiański sposób. Od wczoraj pracuje tak jak lubi i robi to co lubi i tak jak lubi. Żaden ograniczony cieć nie odbierze jej tej przyjemności i nie zatruje jej życia swoim prostackim i upośledzonym podejściem do pracy rolnika. Rzekła!

czwartek, 13 czerwca 2013

Naprawa sprzętu

Indianka wymieniła gniazdka i naprawiła komputer i modem.

Wymieniła pojemnik na tusz – zastąpiła go nowym.

Teraz może zabrać się za czerwoną łachudrę, co jej krzywdę zrobił.

Jutro deadline. Trzeba się odgryźć chamowi. Koniecznie. Indianka nie daruje mu tego świństwa co jej zrobił.

W dzień pracowała na dworzu przed domem. Jest ciepło, ładnie.

Ma zamiar jeszcze na dworzu pobyć sobie w doborowym towarzystwo swoich zwierząt. Wszystkie jej towarzyszą w jej pracach – kozy, konie, kury, pies i kicia oraz oczywiście hałaśliwe gęsiory i agresywna perlica, która rzuca się Indiance do nóg broniąc zapamiętale kur. Perlica jest w błędzie. Przed Indianką nie trzeba kur bronić, lecz przed lisem. Tymczasem lis już poniósł 3 kury wczoraj.

Trzeba wolierę kupić i zainstalować. Nie ma wyjścia.

wtorek, 11 czerwca 2013

11 Słupów


Indianka zdobyła wczoraj ostry szpadel. Wracała z Olecka pod wieczór okazją z plecakiem, czterema wiadrami i szpadlem, ale znalazły się dobre dusze, którą ją podrzuciły do jej wioski z tymi niezwykłymi bagażami :)

Zmęczona po wczorajszej wyprawie. Musi odsapnąć. Wysłała wczoraj ważne pismo na wysłanie którego kończył się deadline, kupiła szpadel i wróciła zmęczona do domu idąc wpierw kilometrami ze szpadlem i wiadrami, zanim coś się zatrzymało, by ją podwieźć.

Poranek chłodny. Obudziła się ok. 3.30 nad ranem. Jakoś wcześnie. Potem wstała i zajęła się zwierzętami. Pogoda jest idealna do wkopania pozostałych słupów, więc trzeba by nad nimi trochę popracować  dzisiaj.. 

Indianka jest zawalona taką ilością zaległej korespondencji, że musi co najmniej nad jednym dokumentem dziennie popracować. Ale szkoda dnia na papiery – warto wkopać te słupy póki ziemia miękka i poddaje się w miarę łatwo szpadlowi.

Indianka na dzień 11 czerwca ma wkopane 11 słupów :) Tempo przybywania słupów nie jest zawrotne, ale Indianka ma dużo pracy papierkowej i hodowlanej, więc niewiele zostaje sił i czasu na wkopywanie słupów. Przed nią kolejny odcinek do osłupowania. Około 10 słupów musi wkopać zanim puści prąd w pastuchu na tym odcinku. Jeden odcinek ogrodzenia jest już skończony – ten końcowy. Teraz trzeba uzupełnić ten środkowy i połączyć pastuchem wszystkie trzy odcinki.

Środkowy odcinek wczoraj napoczęła. Wkopała tam 2 masywne słupy i nadkopała kolejne 2-3 dołki.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Chłodny poranek

Indianka wstała wcześnie – zresztą jak zwykle ostatnio :).

Skończyła opracowanie płodozmianu na 5 lat do przodu dla 10 upraw.

Niezwykle mozolna praca. Zajęła jej ta praca cały weekend. No, ale jest efekt.

Szpadel – jej ulubiony ostry szpadel do kopania dołków – złamał się. Trzonek o dziwo był zmurszały w środku. To nowy szpadel był. Widać, użyto starego, zmurszałego drewna do jego produkcji. Nieładnie.

Indianka musi kupić nowy ostry szpadel. Ziemia po deszczu miękka jest – nadkopała wczoraj kolejne dołki – dziś trzeba je rozkopać głębiej i wkopać słupy ogrodzeniowe.

Trzeba jakoś znaleźć czas i na wkopywanie słupów i na ogród i na zwierzęta i na papiery, których ma do przerobienia jeszcze wielkie sterty. Zawsze na wiosnę jest tyle papierkowej roboty, że nie ma czasu na sprawy istotne dla gospodarstwa. Cóż – Unia.

Pogoda nie sprzyja spacerom. Trzeba jeszcze ogarnąć kilka zaległych spraw papierkowych i posiedzieć nad nimi trochę.

Na dworzu zimno, mokro. Siąpi deszcz. Niech siąpi! Niech dobrze namoczy ziemię.

Będzie łatwiej wkopywać te słupy. Indianka ma też inne szpadle, ale nimi się gorzej tnie darń na polu i generalnie rozkopuje dołki. Indianka woli takie ostro zakończone szpadle, które łatwiej zagłębiają się w ziemię. Jest jej lżej takimi pracować.

Faszyzm w wydaniu unijnym

Unia Europejska zakazała ziołolecznictwa



Od tego weekendu w państwach należących do Unii Europejskiej wprowadzono restrykcyjne prawo delegalizujące setki naturalnych ziół leczniczych używanych na naszym kontynencie od pokoleń. Według brukselskiego reżimu celem jest ochrona konsumentów przed potencjalnie niebezpiecznymi dla zdrowia „tradycyjnymi” medykamentami.
Według nowej dyrektywy UE, lekarstwa pochodzenia ziołowego będą musiały być rejestrowane. Produkty będą musiały spełniać kryteria bezpieczeństwa, jakości i standardów produkcji. Dodatkowo wymogiem jest dołączanie do produktów informacji o możliwych skutkach ubocznych. Producenci preparatów ziołowych twierdzą, że nowe regulacje wypchną ich z rynku i zmuszą do zamknięcia firm.
Naukowcy, prowadzący w 2009 roku badanie dla brytyjskiej agencji farmaceutycznej MHRA (Medicines and Healthcare Products Regulatory Agency) poinformowali, że 26% dorosłych w Wielkiej Brytanii przynajmniej raz w ciągu ostatnich dwóch lat używało preparatu ziołowego. Przeważnie produkty te są kupowane w sklepach ze zdrową żywnością i w aptekach. Powszechnie stosuje się zioła takie jak echinacea (na przeziębienia), dziurawiec ( depresja, niepokój) i waleriany stosowane przy bezsenności.
Brytyjska agencja twierdzi, że dzięki regulacji unijnej może się udać wpoić obywatelom bardziej uważne stosowanie lekarstw pochodzenia ziołowego. Po wspomnianych badaniach stwierdzono, że 58% respondentów uważa te produkty za bezpieczne, dlatego, że są pochodzenia naturalnego. Według oponentów ziołowe leki mogą powodować szkodliwe efekty uboczne.
Według naukowców dziurawiec może zaburzać działanie pigułek antykoncepcyjnych, podczas gdy miłorząb I żeńszeń rzekomo znane są z tego, że reagują ze specyfikiem rozrzedzającym krew o nazwie Warfarin. W lutym tego roku wspomniana agencja MHRA zdelegalizowała odchudzającą herbatkę z wiciokrzewu japońskiego twierdząc, że zawiera dwa razy więcej ziołowego xenicolu niż jest to dozwolone.
Od tej pory producenci preparatów ziołowych będą musieli udowodnić, że ich produkty są zrobione zgodnie ze standardami i zawierają stałą i jasno oznaczoną dawkę. Produkty znajdujące się w sprzedaży będą mogły być w obiegu do czasu przekroczenia dat ich przydatności. Dla nowych specyfików konieczne będzie przejście skomplikowanej procedury akceptacyjnej. Dopuszczone preparaty ziołowe będą odpowiednio oznakowane a pozostałe staną się nielegalne.
Komentarz: Już od dłuższego czasu do niektórych mieszkańców Europy zaczyna docierać, że żyjemy w ustroju podobnym do tego z lat trzydziestych w Niemczech i de facto Unia Europejska zaczyna być sukcesorem projektu zjednoczeniowego podjętego w latach czterdziestych. Do tłumaczenia swoich posunięć stosowana jest zmasowana propaganda udoskonalona przez lata wersja propagandy pewnego niemieckiego doktora Josefa. Różnica polega tylko na tym, że podboje militarne zastąpiono podbojami gospodarczymi.
Poziom zamordyzmu jednak ciągle wzrasta i oczywiście każde kolejne spętanie obywateli uzasadniane jest ich dobrem.
Zastanówmy się, jakie będą konsekwencje regulacji delegalizujących ziołolecznictwo. Po pierwsze beneficjentem będą koncerny farmaceutyczne, które zapewne mają spory udział w lobbowaniu tej szkodliwej regulacji. Prawdopodobnie wiele specyfików będzie celowo usuwanych z rynku lub nań niedopuszczanych a głównie te posiadające chemiczne odpowiedniki.
Druga płaszczyzna to zdrowie obywateli, oczywiście zakazywanie stosowania wiedzy znanej od pokoleń nie ma na celu poprawy a pogorszenie stanu zdrowia całej populacji. Jak poradzi sobie z tym rynek preparatów ziołowych? Prawdopodobnie tak jak w przypadku każdej prohibicji, dojdzie do rozkwitu czarnego rynku, który będzie „bohatersko” zwalczany za pomocą wszystkich dostępnych środków nacisku.
Niestety wygląda na to, że żyjemy w europejskiej wersji faszyzmu, którą od faszyzmu znanego z definicji różni głównie to, że nie nazywamy go faszyzmem…

niedziela, 9 czerwca 2013

Słup wkopany

Słup wkopany. Pięknie rudzieje na tle soczysto zielonej trawki. Co prawda tylko jeden słup, ale za to jaki piękny :))) Jaki masywny :))) Już pastuch przez niego puszczony. Na podwórku się cholernie ciężko kopie, bo podłoże gliniaste. Czysta glina. Tylko po obfitym deszczu można takich sztuk próbować.
Jeszcze jeden dołek miała ochotę pogłębić i wkopać w niego słup. Tam korzenie które czymś trzeba wyciąć.
Niestety, musi zająć się papierami. Indianka zwierzęta nakarmiła, zajrzała tu i tam i wraca do papierów. Głowa trochę ją boli, ale... trzeba dokończyć dzisiaj koniecznie.

Zbita glina

Wyszło Słońce, a wraz z nim wielki gorąc. Po deszczu zostały tylko wielkie kałuże wody, które stopniowo wsiąkają w glebę.

Indiance udało się wykopać gliniany dołek na podwórku przed domem. Lita glina. Głebokość dołka ok. 70cm. Czyli nawet więcej, niż Indianka potrzebuje, aby wkopać w niego masywny słup. To już dzisiaj drugi napoczęty dołek – a właściwie kontynuowany. Gdy było sucho – nie dało się w niego szpadla wbić. Teraz szpadel wchodzi jak w ciasto.

Pierwszy trudny dołek natomiast rozkopany szeroko, aby wydobyć zaklinowane w nim głazy i kamloty. Jest w nim pełno dużych kamieni i mniejszych głazów. Ciężko go przekopać na głębokość 50cm, bo trzeba walczyć z kamieniami – wykopywać je, wydrążać, wyciągać. Indianka wyjęła z niego kilka kamieni i zostawiła dołek na kolejne moczenie, bo nie ma siły z nim walczyć.

Chwilę musi odsapnąć i wkopać pierwszy słup do tego już wykopanego dołka.

Leje

Leje jak z cebra. Indianka się cieszy, bo woda ziemię zmiękczy i będzie mogła wkopać pozostałe słupy, które do tej chwili było trudno wkopać z uwagi na twardą, nieprzystępną glebę oraz znajdujące się w niej kamienie i korzenie.

3 trudne dołki ma nadkopane. Do nich w tej chwili wlewa się wiadro wody wprost z nieba. Gdy ta woda wsiąknie w te dołki – Indianka je rozkopie do końca i wreszcie wkopie te 3 słupy których do tej pory nie dała rady wkopać.

Jest jeszcze z 10 słupów do wkopania poza tymi – w miejscu, gdzie stare się zużyły. Tamte stare nie były impregnowane i po 5 latach są już zmurszałe i się łamią same lub pod naporem koni. Trzeba je wymienić.

Indianka po piątkowym ciosie powoli dochodzi do siebie. Ten nikczemny cios wytrącił ją z równowagi na cały dzień. Na fali negatywnej, ale energii, pod wpływem wielkiej adrenaliny w ciągu pół godziny wkopała dwa słupy których wcześniej nie mogła wkopać z uwagi na suchość i zbitość gleby.
Wkopując słupy klęła siarczyście na typa, który jej znowu wyrządził krzywdę.
Po jej twarzy płynęły suche łzy – dosuszane piekielnymi przekleństwami.

Potem wzięła z domu różowy kocyk i rozłożyła go na swojej przepięknej, zielonej, kwitnącej i pachnącej łące. Wybrzuszyła się w kierunku Słońca.
Podciągnęła koszulkę. Oczy wbiła w błękitne niebo. Słońce uśmiechnęło się do jej nagich piersiaczków i brzucha. Wyciągnęła się bosko na swoim kocyku wsłuchując się w świergot ptaków i kumkanie żab. Błądząc oczyma po nieskończonym błękicie nieba – odpłynęła daleko. Po kilku godzinach oderwania się od problemów ludzkiego świata – wróciła na Ziemię, by zebrać myśli i dokonać wyboru.

Dopiero w piątek wieczorem wróciła do papierów po całodniowym roztrzęsieniu, próbie zebrania myśli i analizie wszystkich za i przeciw. Wieczorem wznowiła swoją pracę nad nowym projektem nad którym od miesiąca pracuje intensywnie. Postanowiła, że skoro powiedziała A - powie i B. Powie także C, D, E, F i G. Dokończy co zaczęła bez względu na wszystko.

Sobota upłynęła pod znakiem wgryzania się w płodozmian. Przerobiła masę opcji. Musi zaprojektować płodozmian dla 10 upraw na 5 lat. To masa kombinacji. Wszystko trzeba wziąć pod uwagę. Wszystkie czynniki. Gdy uwolniła się od piątkowego stresu – robota ruszyła z kopyta.

Dzisiaj kończy i dopracowuje co zrobiła przez weekend.

piątek, 7 czerwca 2013

Cios w samo serce

Indiankę boli serce. Dostała kolejny cios w samo serce. Ten, kto ten cios zamiarkował - liczyl na to, że wykończy Indiankę. Wiedział, że ona się źle czuje ostatnio. Że ma bóle serca. Że ostatnio też była osłabiona, senna, ledwo przytomna. Skoro wiedział to, a wiedział - to celowo przysłał ten podły list.
 
Indianka musi się przejść po łąkach i ochłonąć. Nawet nie jest w stanie płakać. Jest jak zmrożona. Jak ścięta. Nie może się skupić na dokumentacji dziś. Musi wyładować z siebie tę negatywną energię jaką przysłał do niej dziś bardzo zły człowiek. Ohydny, mściwy komuch. Lokalna gnida.
 
Bierze szpadel i idzie kopać parę dołków pod słupy. Tylko w ten sposób może dziś wyładować z siebie tą złą energię, jaką przysłał jej ten zły człowiek.

środa, 5 czerwca 2013

Co na obiad?

Dzisiejszy obiad Indianki na nowej, ceramicznie powlekanej patelni (podobno bardzo zdrowo z takiej jeść, bo nie wydziela żadnych toksycznych związków tak jak inne metalowe patelnie):

Grzyby boczniaki z własnej mini-uprawy - duszone z ziemniaczkami, słodko-kwaśny sos chiński, curry, sól. Pycha :) Ta patelnia faktycznie poprawia smak potraw :) Wygodnie się na niej gotuje i jest bardzo pojemna :) Nabytek z marketu Biedronka.

 

 

 

 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Cudowny czerwcowy poniedziałek :)


Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała pełna nadziei i wspaniałych planów Isabelle ;)
Świadomość istnienia dobrych, szlachetnych ludzi o wielkim sercu i otwartym umyśle krzepi. Indianka ma szczęście spotykać takich czasem. Ostatnio też :)
Dzień zaczyna od prac fizycznych – te lubi najbardziej. Robić coś kreatywnego i różnorodnego na świeżym powietrzu...

Warto napchać ziemią wielkie donice i posiać w nich kwiaty, coby przyozdobić podwórko Indiańskie. Zanim urosną – Indianka zdąży się ogrodzić przed kozami, kurami, gęsiami i końmi.
Póki co – chodzi pastuch elektryczny przy podwórku. Trzeba będzie dokupić jeszcze szpulę drutu i przeciągnąć drut przez nowowkopane słupy.

W donicach najpierw trzeba zrobić dziurki. Koniecznie. Podczas ulewnych deszczy takich jak wczoraj, donice napełniają się nadmiarem wody, który nie ma ujścia i powoduje gnicie roślin w nim posadzonych.

Indianka nie może się doczekać, kiedy posieje w donicach różnorodne kwiatki.
Trzeba się śpieszyć – aby zdążyły zakwitnąć tego lata.

Donice są ogromne, więc trzeba naładować w nie mnóstwo ziemi.
Aby sobie te mnóstwo ziemi zaoszczędzić – Indianka da na spód obornik aby prędzej te donice wypełnić.

Indianka ma klapki ogrodowe w kolorze nieba :) Lekkie, przewiewne, niebiańskie :) Niebiańsko lekko w nich stąpa po zielonej trawce :)

Dzisiaj tak ciepło, że tylko luźny biały podkoszulek i te klapki ma na sobie (majteczki też of course).

W takim lekkim rynsztunku dobrze się pracuje przy donicach i fantastycznie wysiewa kwiatuszki :)

Donice już dziurawe - dźgnięte ostrym nożem a otwory poszerzone śrubokrętem.
Wypełnione do połowy obornikiem. Teraz trzeba ziemi ukopać i uzupełnić górę :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Czerwcowy Week End

Minął błyskawicznie. Był to owocny czas w większości spędzony na dworze na pracach gospodarskich różnych, ale i w domu w Internecie, gdzie Indianka zasięgała informacji na interesujące je tematy związane z prowadzeniem gospodarstwa i hodowlą. Tyle tego jest :) Wydawało się jej, że wie już wszystko, ale jednak dobrze jest sobie odświeżyć wiedzę dawniej przez nią wchłoniętą. Jest też kilka tematów, z którymi zapoznała się dość pobieżnie, a teraz wymagają one pogłębienia. Pełna, pogłębiona i ugruntowana wiedza pozwala lepiej planować. Tworzyć spójny biznes plan gospodarstwa. Indianka w tej chwili już ma taki biznes plan w głowie. To pozwala lepiej planować zagospodarowanie jej pięknego, naturalnego, ekologicznego rancza. Tak więc zebrała i rozważyła sporo danych mających na celu gruntowną analizę jej projektów i ustalenia głównych wytycznych rozwoju jej gospodarstwa. Po długich namysłach - wybrała najbardziej optymalne warianty. Wzięła pod uwagę WSZYSTKO. Setki czynników. Nadal jeszcze rozmyśla nad doborem odpowiednich projektów, które zamierza wdrażać w swoim gospodarstwie. Podjęcie ostatecznych decyzji blokuje jej brak dopłat unijnych. Są one niezbędne do rozwoju gospodarstwa, a także wybrania konkretnego kursu gospodarstwa. Oczywiście – ogólny kurs to gospodarka w zgodzie z naturą i w zgodzie ze swoimi upodobaniami... Niemniej jednak Indianka nie może podjąć ostatecznej decyzji, bo nie dostaje dopłat unijnych niezbędnych przy realizacji wszystkich jej projektów.

Indianka stara się zachowywać równowagę pomiędzy pracami fizycznymi i umysłowymi.

Na pierwszym miejscu oczywiście są zwierzęta i ich dobrostan. Głównie chodzi o karmienie i pojenie, ale nie tylko. Zawsze się znajdzie czas, by pogłaskać kicię i suczkę oraz koniki i kozy. Gęsi i kury też okazują swoje przywiązanie na swój ptasi sposób.

Indianka zaczyna zwykle dzień od pojenia i karmienia zwierząt.

Dzisiaj też naprawiła zerwany drut pastucha przed domem. Zwierzęta już jej mocno wchodziły na głowę przez taśmę bez prądu. Dziś w drucie i taśmie płynie prąd.

Przypomniała koniom i kozom, jak nieprzyjemnie jest szarpać taśmę i drut :D

Kozy ostatnio upodobały sobie owijanie się taśmami pastucha. Teraz po kilku krótkich spięciach – przestały psuć prowizoryczne ogrodzonko dzielące podwórko na część zwierzęcą i człowieczą. Indianka pracuje całymi dniami na swojej części podwórka.

Zwierzęta jej towarzyszą i to jest ujmujące, ale czasami niechcący coś uszkodzą i to już nie jest okay. Indianka nie może wybaczyć gęsi, że zjadła jej niebieski kwiatek – commelinę.

Po prostu odsunęła szybkę i wsadziła dziób do skrzynki ze świeżo posadzonymi kwiatami.

Kwiatek był tylko jeden – i już go nie ma. W tej samej skrzynce Indianka posadziła też inne kwiaty, ale były one w ilości kilku sztuk, a gąsior jak na złość szczapił ten jedyny okaz kwiata, który Indianka okazyjnie kupiła w Biedronce ostatnio po przecenie.

Kozy też lubią wchodzić na szybki inspektu i potłukły ich już parę. Trzeba było skrzyneczki inspektu ewakuować w inne miejsce, aby kozy nie miały do nich dostępu. Tu, przed domem – nie ma szczelnego, solidnego ogrodzenia, a jedynie chybotliwy pastuch, pod którym kozy z łatwością przechodzą, także gęsi dwie i parę kur. Za duży ruch.

Dzisiaj spadł solidny deszcz i zwilżył konkretnie nadkopane dołki. Będzie można jutro wkopać kolejne słupy – tym razem na podwórku. Powoli urosną solidne słupy na podwórku i będzie można rozciągnąć po nich siatkę lub nabić żerdzie uniemożliwiające zwierzynie plądrowanie indiańskich inspektów...

sobota, 1 czerwca 2013

Wyprawa do Olecka

W piątek Indianka pojechała do Olecka. Oczywiście stopem. Dość szybko zajechała - w sumie trzema okazjami. Jedną z nich dojechała do Mściszewa, gdzie korzystając z okazji zakupiła 5 paczek czerwonych izolatorów do elektrycznego pastucha. Indianka woli kolorowe izolatory: czerwone i żółte. Czarne są takie małowidoczne z daleka, poza tym mało ciekawe :)))

Słupy Indianki są mniej więcej czerwonawe, więc izolatory będą do nich pasowały kolorystycznie.
Indianka jest rolniczką, ale przede wszystkim kobietą i zwraca uwagę na takie drobiazgi, jak kolor :)))

Będąc w Olecku z ulgą znalazła w Biedronce gumowe klapki ogrodowe. Rozmiar: 40, kolor: błękitny. Ładny kolorek. Ulubiony kolor Babci. Teraz nareszcie ma lekkie i przewiewne oraz odporne na wilgoć obuwie ogrodowe. Kupiła też rękawice do rwania pokrzyw. Z pokrzyw często przygotowuje sobie potrawy, np. dzisiaj przyrządziła pokrzywę a la szpinak.