środa, 17 lipca 2013

Owocny dzień

To był bardzo udany dzień. Indianka aktywna od 5 rano do 19.00 – cały dzień na dworze. 14 godzin na nogach. Z krótkimi przerwami na odpoczynek i napicie się mięty z nad własnego strumyka. Zajmowała się zwierzętami, nakosiła trawy, zwiozła parę taczek kopiastych trawy do paszarni gdzie trawę rozłożyła cienką warstwą aby doschła. Przyniosła też kilka płacht trawy na plecach. Kosiarką kosiła dopóki paliwo w zbiorniku było. Tak sobie postanowiła, że codziennie będzie kosić tyle, ile paliwa w zbiorniku. Codzienne koszenie sprzyja nabieraniu wprawy w koszeniu. Indianka coraz więcej kosi i coraz niżej. Także lekko przerobiła noże tnące. Przeszlifowała je na ostrzach oraz na kantach – dzięki temu tną wszystkimi krawędziami, a nie tylko tymi wyznaczonymi przez producenta.

Na podwórku przewiozła taczką kamienie spod obory pod wolierę, którą tymi kamieniami uszczelnia. Zanim rozłożyła trawę w paszarni – jeszcze dokładnie zamiotła podłogę.

Ptaszętom wymieniła ściółkę na świeżą, czystą trawę. Mają teraz puszyste, smakowite gniazda do dziobania i spania. Ptaszęta dzisiaj skubały trawkę na podwórku aż miło. A na noc mają czyste gniazda wyposażone w garczki z czystą wodą oraz pojemniczki z karmą sypką. Ptactwo zadowolone.

Kicia w domu cały dzień i noc. Nałapała tyle myszy, że zrobiła się dwa razy większa.

Suczka dostała suchą karmę. Na razie Indianka nie ma dla niej mięsa niestety. Ale wygląda dobrze. Ten z psiarni wpieniłby się, że tak dobrze sunia wygląda, bo to nie pasuje do jego pomówień na temat Indianki, które bezczelnie szerzy tu i tam.

Konie – prześliczne. Lśniące, czyściutkie. Zadbane i wypasione. Na razie Indianka nie miała okazji zabrać się za Indianę i próbę zwożenia siana wozem. Trochę się boi, że koń roztrzaska wóz, poza tym było deszczowo. Dzisiaj pierwszy słoneczny dzień.

Trzeba będzie się niebawem do tego przymierzyć. Póki co Indianka i tak ma mnóstwo innej pilnej roboty.

Dzisiaj obiadu nie jadła. Wzięła sobie tylko chlebek własnoręcznie upieczony i maczała go w sosie kurczakowym oraz popijała miętą.

Dziś sprawnie dotarły 3 nowe szpadle. Piękne są. Duże, mocne, ostre. Indianka będzie kopać pasjami. Dotarł też nowy, większy sierp. On też się przydaje do zbierania koniczyny i krwawnika dla drobiu.

Ręcznie może nie uda się zebrać tyle trawy ile trzeba na zimę, ale przynajmniej część. Przede wszystkim ta pasza ręcznie zbierana jest super jakości. Dobrze dosuszona, zielonkawa. Czysta. Bez ziemi.

Kosa tradycyjna na razie w kawałkach czeka na złożenie. Póki co, Indianka wykorzystuje kosiarkę spalinową. Dopóki ma paliwo do niej. Ale kiedyś paliwo się skończy i trzeba będzie zmierzyć się z tą kosą tradycyjną.

Piec się tli. Podgrzewa wodę tak, że jest gorąca. W sam raz do mycia naczyń i prania ciuchów. Ale Indianka nagrzewa wodę w Słońcu do prania, gdy jest pogoda i wtedy pierze.

Jutro trzeba będzie wdrapać się na strych stajni i zwalić słomę dla koni do leżenia. W słoneczne dnie całymi dniami przesiadują w stajniach i układają się tam do spania.

Trzeba też znaleźć odpowiednią śrubkę do skręcenia nowych grabi metalowych do zgrabiania siana. Te plastikowe są za delikatne i mogą się połamać przy grubszych warstwach trawy.

Jeszcze jest jasno i Indianka mogłaby coś podziałać na dworze, ale jest głodna i musi coś zjeść.

Szpadel wrócił!

Złośliwe chochliki chowają Indiance narzędzia. Wycięła trawę wykaszarką na kawałku łączki. Gdy wracała z wykaszarką do domu umordowana pracą i upałem – na ścieżce spotkała swój czerwony szpadel. Zrobiła oczy okrągłe jak dwa jabłka. Nie było go tam wcześniej, gdy szła kosić. Dobrze, że wrócił, bo bardzo potrzebny jest. No, to można kopać. Póki co, straciła siły podczas koszenia i musi odsapnąć. Po odpoczynku pora na jakieś lżejsze prace w obejściu. Kopać, może wieczorem. Jak się ochłodzi.

Indoktrynacja

To zmasowane, powszechne wmawianie, że czarne jest białe.

Np. że homoseksualizm jest to rzecz normalna i zdrowa, że na Wołyniu nie było rzezi i ludobójstwa, że uśmiercenie zwierzaka przez podcięcie gardła jest gorsze niż przez roztrzaskanie mu czaszki, że mięso i mięsożercy są źli, że w Polsce szerzy się faszyzm, a polscy patrioci to faszyści, że za komuny było cudnie, że rolnikom tak dobrze się powodzi, że trzeba ich gnoić na każdym kroku, że świeże, zdrowe mięso z gospodarstwa jest tak groźne jak broń biologiczna, więc musi przejść przez łańcuch pośredników i być poddane chemizacji aby było jadalne, że trzeba było zamknąć salony gier, bo naród się rujnował, że dopalacze oraz marihuana są bardziej szkodliwe niż wódka i papierosy, Że dzieci w szkole w pierwszych klasach podstawówki muszą się uczyć o sexie zanim ich psychika do tego dojrzeje, że dzieci muszą iść do szkoły w 6 roku życia i stracić w ten sposób rok dzieciństwa, że emeryci polscy muszą pracować do 67 roku życia kiedy to większość z nich zdąży wcześniej wymrzeć i nie dostaną należnych im emerytur ani nie zostaną one odziedziczone przez ich dzieci, mimo, że całe życie pobierano od emerytów wysoki haracz na ZUS, itp. bzdury.

Indoktrynacja ma na celu zaprogramowanie narodu, aby tańczył tak, jak mu rząd zagra i nie buntował się przeciwko debilnej i szkodliwej polityce rządu.

Indoktrynację zaczyna się wcześnie. Od szkoły. Propagowana jest przez rządowe media.

Ubój rytualny


To ukatrupienie zwierzaka poprzez poderżnięcie mu gardła.  To stara metoda – wcale nie żydowska. Stosowana powszechnie na całym świecie. Ubój w ten sposób ma takie zalety, że oczyszcza mięso z krwi. Zwierzę nie cierpi więcej niż przy uboju poprzez roztrzaskanie czaszki specjalnym nabojem do uśmiercania zwierząt.
Przy poderżnięciu gardła, zwierzę szybko umiera z wykrwawienia się. 

Żadna śmierć nie jest humanitarna. Żadna rzeźnia nie zapewnia humanitarnych warunków uboju. To jest totalna bzdura. 

Zwierzęta ubijane na gospodarstwach mniej cierpią niż ubijane w rzeźniach. Przy uboju na gospodarstwie odpada strach przed transportem w obce miejsce. Przy uboju na gospodarstwie odpada przerażenie zapachem krwi i rykiem zabijanych innych zwierząt w rzeźni. 

Ubój na gospodarstwach nie jest zakazany ze względów humanitarnych, a ekonomicznych. Chodzi o to, by na mięsie zarabiał długi sznur pośredników: handlarz bydła, rzeźnia, weterynarz, hurtownia mięsa, masarnia lub fabryka mięsa, która oszukuje na mięsie dodając do niego masę chemicznych spulchniaczy, wypełniaczy tworząc z jednego kilograma mięsa – dwa kilogramy i sprzedając ten twór jako mięso. Takie mięso jest szkodliwe. Nasączone chemikaliami. Ludzie po tym chorują. Rząd dopuszcza taki obrót, a jednocześnie zabrania chłopom, którzy zwierzęta hodują – sprzedaż pełnego, zdrowego mięsa wprost z ich gospodarstw. 

Sejm naprodukował przepisów mających na celu zabronienie sprzedaży zdrowego mięsa wprost z gospodarstw, tak, aby zubożyć finansowo chłopów i ich kosztem napchać kieszenie pośrednikom. 

Aktualny Sejm nie dba o zdrowie Polaków. Na rynek trafia droga, szkodliwa sprasowana papka udająca mięso. Spróbujcie podgrzać mielonkę na patelni. Będzie strzelała chemikaliami. To właśnie jecie. Zafałszowane papki nafaszerowane chemią.
Stąd wasze choroby. 

Tymczasem rolnik jest gnojony za to, że chce sprzedawać uczciwe mięso – bez chemii. Brońcie rolników dla swojego własnego zdrowia. Zapewnijcie im możliwość wyrobu domowych wędlin w warunkach domowych. Są o niebo smaczniejsze i zdrowsze niż ta marketowa chała. 

Weganizm


To zubażanie ludzkiej diety o niezbędne do prawidłowego rozwoju i funkcjonowania organizmu ludzkiego białko zwierzęce. To także urządzanie nagonek na mięsożerców i wytykanie im, jacy to są źli według wegan, bo jedzą białko zwierzęce. Weganizm to wynik nudy miejskiej i oderwania się od natury.

Weganizm to także próba oczyszczenia organizmów z zawartych powszechnie w produktach spożywczych toksyn i trucizn którymi są faszerowane produkty spożywcze sprzedawane w marketach.

Weganie czują, że jest coś nie tak z żywnością i próbują coś z tym zrobić. Nie rozumieją, że wystarczy unikać chemicznych produktów spożywczych, aby się lepiej czuć i nie chorować. 

Obecnie w marketach cała żywność to żywność skażona chemicznie - od mięsa po warzywa i owoce. Jedzenie samych owoców i warzyw skażonych chemicznie nie uleczy ludzi.

Na pewno zawartość trucizn w mięsie jest największa, bo to drogi produkt i najwięcej na nim oszukują fabryki wyrobów mięsopodobnych. Aby zwiększyć masę wyrobów mięsopodobnych - faszerują je szkodliwą soją GMO oraz chemikaliami. 

Jedynie spożywanie zdrowych, nie chemizowanych warzyw, owoców i mięs da zdrowie ludziom. Taka żywność jest dostępna na polskich gospodarstwach rolnych. 

Homoseksualizm


To nie wybór, a zespół zaburzeń seksualnych i psychicznych. Wynik zwyrodnienia seksualnego i upośledzenia psychicznego. Lansowanie zaburzeń seksualnych w zdrowym psychicznie społeczeństwie to poroniony pomysł i totalna bzdura. Rząd się ośmiesza. Rząd na siłę degeneruje normalne społeczeństwo polskie. 

Maj o maj :D

Ale wczoraj miałam natchnienie :D Ale mowy nie ma o żadnym uwodzeniu. Indianka nie ma czasu na takie głupoty :) Poranek pochmurny, ale szpadel ukradziony. Trzeba zająć się czymś innym niż kopanie. Np. koszeniem łąki. Obowiązkowo wszystkie narzędzia codziennie zabierać z pola, aby nie wzbogacać lokalnych wieśniaków swoim kosztem. Są bogatsi od Indianki. Ale są też strasznie pazerni na cudzy majątek.

Drodzy czytelnicy!

Indianka wie, że wam się wydaje. Ale wam się błędnie wydaje.

Indianka tak naprawdę jest istotą niezwykłą... szokującą. Prawdziwą. Oryginalną.

Całe reszta to mędrkowanie miernot. Miernot, które nie są w stanie pojąć jej bogatej osobowości... :) Wnerwia? No, to niech wnerwia :)

wtorek, 16 lipca 2013

Winko

Poziomkowe, czerwone, słodkie. Indianka sączy. Nie, żeby była pijaczką! Absolutnie. Jedno winko na rok, po serii niepowodzeń i przykrych zdarzeń w zupełności jej się należy. Po winku Indianka myśli jakoś szybciej. I działa szybciej. Hamulce jakby opadają i robi się zdolna do czynów nadzwyczajnych... oraz szokujących.

Do takich czynów jest zdolna naturalnie zawsze, ale obecność winka we krwi to potęguje. W głowie Indianki powstał dynamiczny plan.

Strategia uwodzenia

Indianka jest super strategiem. Raczej. Brakuje jej tylko pola do popisu. Ma bardzo ograniczone możliwości w nieprzychylnym i zadufanym w sobie otoczeniu. Trochę brakuje jej taktu i zdolności dyplomatycznych. No, ale prosty styl bycia sprawdza się w chamskim środowisku, w którym przyszło jej mieszkać i żyć.

Indianka nienawidzi kalania czegoś tak pięknego jak miłość - wyrachowaniem.

Ale... Jeśli jej podejście romantyczne nie sprawdza się... Może pora na strategię uwodzenia??? :D Indianka jest prawie zakochana. Problem polega na tym, że obiekt popełnia kardynalne błędy życiowe i towarzyskie. Błędy niszczące delikatną więź emocjonalną. Robi to raczej z nieumiejętności postępowania z kobietami, niż ze złej woli... Może pora przejąć inicjatywę w swoje ręce? Na pohybel wszystkim źle życzącym skurwysynom... :)))

Czerwony szpadel

Ukradziony z mojego pola. Koniec wkopywania słupów.

Pora kopania

Indianka jest nadal megawkurwiona, ale pogoda jest dobra na kopanie. Nie ma żaru, ziemia miększa – można kopać i wkopać wszystkie niewkopane jeszcze słupy ogrodzeniowe.

Trzeba zmienić buty – założyć mocne półbuty o twardych podeszwach, bawełniane skarpety aby buty nóg nie obcierały i stopy oddychały. Szpadle w drodze. Póki co – będzie wkopywać tym szpadlem co ma. Deszcz siąpi, ale Indianka zaopatrzyła się w płaszcz wodoodporny. Będzie kopać w deszczu i tyle.

Dwa tygodnie deszczu

Przed Indianką co najmniej dwa tygodnie deszczu. W tej sytuacji to siano niezebrane z pola na pewno zgnije i nic z niego będzie :( Nie można też ukosić nowego, bo też nie wyschnie.

http://www.twojapogoda.pl/polska/warminsko-mazurskie/kowale-oleckie/16dniowa

To był wielki błąd, że zapłaciła za zbieranie siana przed jego zebraniem.

Interesy z lokalnymi wieśniakami

Ja mało robię interesów z lokalnymi wieśniakami, bo lokalne wieśniaki nagminnie robią w chuja i dochodzi do spięć. Natomiast z ludźmi spoza okolicy współpracuje mi się bardzo gładko i bez zgrzytów.

Zapewne na częstotliwość spięć w lokalnych interesach mają wpływ wieśniackie pomówienia, tak jak to teraz ma miejsce z koszeniem. Wydałam majątek, a siano w polu gnije. Gdyby nie te parszywe pomówienia od lokalnych łajz rozmaitych, które często mnie nawet nie znają osobiście, albo ledwo z widzenia lub nie, ale pierdolą głupoty byle pierdolić – to by siano dawno było zebrane, suche, dobrej jakości i nie tylko z dwóch hektarów, ale z 11 hektarów. Przyjaźń by kwitła. Tymczasem już jest spierdolona. Widać chujom o to chodziło. Skurwysyny dopięły swego. Lokalne, konfliktowe skurwysyny. Od lat generują kolejne konflikty, dlatego wolę sobie odpuścić interesy z nimi i robić je z ludźmi normalnymi spoza tej okolicy. Niestety, niektóre rzeczy muszę na miejscu załatwiać i tutaj jestem bardzo ostrożna wtedy. Na każdą transakcję staram się mieć umowę, aby potem pomówień i problemów nie było i w razie wciśnięcia mi np. spleśniałego siana – abym miałam możliwość reklamacji syfiastego towaru.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Sierrrpem i młotem, tę czerrrwoną hołotę! :D

Indianka wkurwiwszy się na nieudane sianokosy i beznadziejne sąsiedztwo, poszła na łąkę naciąć sierpem koniczyny dla zwierzyny. To było rano. Wieczorem zaś zaszalała z mechaniczną wykaszarką. Póki ma paliwo, będzie kosić nią grube trawy. Wykosiła mały kawałek łąki hektarowej, którą zamierza w całości skosić ręcznie. Po kawałku, codziennie. Paseczek za paseczkiem. Ile skosi – tyle ukosi. Prawdopodobne zajmie jej to miesiąc. Świeżą trawę daje zwierzętom, a ta część co zostaje – schnie na siano. Wykaszarką wyposażoną w śmigło dobrze kosi się grube chaszcze, ale z kolei niezbyt dokładnie trawę przy gruncie. Przy gruncie byłaby lepsza żyłka, bo by wymłóciła trawę do samej ziemi. No, ale póki co Indianka posługuje się wykaszarką z nożami (śmigłem) bo chaszcze grube i żyłka by się szybko porwała. Ukoszoną trawę zbiera w plandekę i nosi na siedlisko, gdzie obdziela nią sprawiedliwie zwierzęta – między innymi drób.

Dziś podjęła twardą decyzję. Zrezygnowała z zakupu butli gazu do gotowania i opłacenia jednego rachunku na rzecz zakupu szpadli szpiczastych oraz jeszcze większego sierpa. Czeka ją wiele kopania. Między innymi przy wkopywaniu słupów ogrodzeniowych. Te szpadle co zamówiła powinny być wygodne i skuteczne.

Grubas

Kto to jest grubas??? Grubas, to jest taki chuj, co to dla własnego interesiku pomawia i szerzy wrogą propagandę, tak, aby kosiarz nie skosił Indiance łąki, tylko robił jemu jego pierdolony samochód. Grubas ma w dupie, że Indianka pilnie paszy na zimę dla zwierząt potrzebuje.

Dla chuja liczy się tylko jego pierdolony samochód aby miał czym swoją grubą dupę wozić.

Grubas nazmyślał niestworzonych farmazonów, tylko po to, by kosiarz robił mu jego samochód, zamiast kosić Indiance trawę. Kosiarz mówił grubasowi, że nie może teraz robić jego samochodu, bo jedzie kosić trawę do Indianki. To wtedy gruby skurwysyn powiedział tak: “Nie koś dla niej. Na pewno ci nie zapłaci i jeszcze wezwie policję, żeś ją zgwałcił”.

Kosiarz wtedy zrezygnował z koszenia i nie przyjechał kosić, tak jak to było umówione.

Takich “życzliwych” skurwieli było więcej. Dlatego kosiarz olewał Indiankę i jej koszenie i odstawił taką kichę, że siano teraz w polu gnije.

Przygnębienie

Indianka przygnębiona. Siano w polu gnije. Majątek na sianokosy wydany. Paszy na zimę nie ma. Usługodawca ją zawiódł. Jest to tym bardziej przykre, że go lubiła. Gdyby go nie lubiła – to dopóki siano z pola nie sprzątnięte – by grosza nie dostał. Okropni są ci miejscowi wieśniacy. Bez sumienia. Jak tak można robić samotnej kobiecie? Żeby ich wszystkich szlag trafił :(

niedziela, 14 lipca 2013

Siano gnije :(((

Niezebrane siano w polu gnije. Jest totalnie przemoczone, zaparzone, czernieje.

Nie wiadomo, czy się w ogóle będzie nadawało do zbioru :(

Tak to jest, jak się odwleka, przewleka zamiast zebrać siano w pogodę. Było tyle pięknych, słonecznych dni. Wystarczająco, aby zebrać całą trawę na gospodarstwie Indianki. Indianka słała po kilknasaście smsów aby kosiarz przyjechał, skosił, zgrabił i zebrał. Zawsze coś ważniejszego niż siano Indianki dla niego było. Tak jakby za darmo kosił. Miejscowi też mu dogadywali, aby nie zbierał siana. Może specjalnie tak zrobił, aby Indianka wydała majątek na koszenie trawy i zbieranie siana, a ono się zmarnowało w polu i nie miała paszy na zimę :(((. Łachudry mu doradzały, aby nie kosił. Ciągle go buntowały skurwysyny jebane. Chyba celowo tak zrobił, aby Indianka poniosła straty i nie miała paszy na zimę :(((.

sobota, 13 lipca 2013

Indianka kupiła wóz konny drabiniasty! :)

Kupiłam nowy wóz drabiniasty dla moich koni :) Mam zamiar wykorzystywać go do wszelkich prac gospodarskich poczynając od zbierania siana :) Chcę być niezależna i samowystarczalna w najbardziej prosty i naturalny sposób :)
To jest powrót do korzeni, do starych polskich tradycji :) Także powrót do Natury :) Do naszej polskiej, gospodarskiej tradycji :)



Dała za niego 400zł i wykaszarkę spalinową, którą kupiła za 800zł. Ktoś by powiedział, że “Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Ale Indianeczka wie co robi :)

Dąży do samowystarczalności i niezależności od innych. Ten wóz, oraz maszyny konne które zamiaruje nabyć – pomogą jej tę niezależność i samowystarczalność zdobyć. To niezbędne narzędzia do pracy na gospodarstwie. Gdy dobrze opanuje ich obsługę – nie będzie tutaj potrzebny żaden ryczący traktor.

Wóz stoi dumnie na środku podwórza i jeży się hołoblami. Jest surowy, z surowego drewna świeżego zbudowany. Gdy obeschnie – Indianka go przeszlifuje i na cudny rudy kolorek pomaluje :)

Wóz konny przyjechał dziś do Indianki, gdy ledwo co skończyła brać kąpiel. Wyszła przed dom z włosami mokrymi, ale ubrana :). Na dworzu padało, więc nie robiło to żadnej różnicy włosom. Nastąpiły oględziny wozu na żywo. Dostał nowe hołoble, ale wąskie i krzywe, więc Indianka utargowała 100zł taniej, tym bardziej, że te 100zł jest jej potrzebne na butlę gazu do gotowania obiadów oraz do opłacenia chociaż jednego rachunku. Wozik jest lekki. Tak lekki, że Indianka może go sama przesunąć bez większego trudu. Będzie się lekko klaczce ciągało ten wozik. Tylko żeby łaskawie zechciała :D

Klaczka zaparkowana na łące pod gruszą. Uczy się ograniczeń. Uczy się, że nie zawsze może iść tam, gdzie chce iść :) Jest grzeczna i nie powinno być z nią większego problemu przy zakładaniu do wozu, ale to świeży koń, w sensie świeżo ujeżdżony i ledwo co przyuczony do ciągnięcia pługa. Trzeba będzie bardzo uważać, aby tego wozika nie rozniosła w drobny pył.

Przydałaby się jakaś fachowa ręka do pomocy przy przyuczaniu klaczki do wozu. Chociaż na początek. Gdyby Dziadek Indianki żył, to by na pewno pomógł. Bardzo dobrze operował wszelkimi maszynami konnymi i końmi każdej krwi. Umiał też jeździć wierzchem. Służył kiedyś w kawalerii.

Kawalerzyści to najlepsi jeźdźcy. Czegewara to też kawalerzysta. Świetnie radzi sobie z końmi. Szkoda, że już wybył w świat. Przydałby się teraz bardzo.



Gęsiorki i podlotki


Indianka dziś od rana do południa bawiła się ze swoimi gęsiorkami i podlotkami.
Gęsiorki, te starsze – bardzo lubią się taplać w wodzie. Indianka uszykowała im kasty pełne deszczowej wody. Z lubością się w niej nurzają nurkując do dna.

Indianka wrzuciła gęsiorki do kast by się wykąpały i zanurkowały. Podczas obserwacji ich wodnej toalety, na ramię Indianki wskoczył młodziutki podlotek zielononózki. Siadł sobie na ramieniu Indianki i w najlepsze rozglądał się ciekawie wokół.

Dzisiaj takich akcji było więcej. Inne podlotki też wskakiwały Indiance na ramiona i ręce. Są jak gołębie :) Indianka kiedyś żyła w przeświadczeniu, że kura, to głupi ptak. Ale ptaszęta myślą, czują, obserwują. Indianka obserwowana była przez kilkadziesiąt par ócz od dłuższego czasu. Nawet sobie z tego sprawy nie zdawała. Zdała sobie z tego sprawę dziś, gdy podlotki tak odważnie na nią fruwały by ufnie zająć miejsce na jej ręce lub ramieniu... :) Sympatycznie też podskubywały Indiankę w nagie stopy, gdy jadła śniadanie na dworze. Ufnie rozkładały się wokół niej, gdy gdzieś przysiadła na chwilę. Fajne, sympatyczne ptaszki :)

Wypróbowała swój nowy sierp. Nacięła nim czerwonej koniczyny i trawy dla gęsiorków i kurcząt. Właśnie szła naciąć więcej, ale zaczął padać deszcz. Uwiązała Indianę na polu, by nie czmychnęła w tę ponętną pogodę w zboże.