niedziela, 19 sierpnia 2012

Fajna muzyka

Na prośbę mojego czytelnika - fajna muzyka:

Drzewka owocowe

Poszukuję tradycyjne drzewka owocowe. Przyjmę każdą ilość!
 
Creative.Indianka  (at)  vp.pl
tel. 607507811

Słoneczna niedziela

Last night I went to bed late, because I was burning wood in my Big-Big Oven and cooking food for dogs. Lots of food. I slept well, thanks to window wide open all night. No mosquito dared to bite me :) House was full of smoke from the oven. Insects hate smoke. Today water in the huge pots standing on the oven is still warm enough to wash dishes and some clothes. So I am having benefit from it. I stood up in the morning and first washed my teeth, then dishes and one blouse. I also fed dogs. Then I have eaten breakfast. All night was playing radio online – the chillout station. I think I like the music. Is really relaxing.

Przetłumaczę później, jestem zajęta! :)

 

sobota, 18 sierpnia 2012

Słoneczna Sobota

Po serii pochmurnych dni słoneczko wróciło. A wraz z nim nadzieja na lepsze jutro i miłe towarzystwo. Do Indianki jedzie dwóch zagranicznych podróżników – Japończyk i Anglik. Japończyk będzie przejazdem, natomiast Anglik jest szczerze przyjazny, miły i zabawny. Zapowiada się dłuższa przyjaźń. To nie zmanierowani, wygodni turyści – to zahartowani podróżnicy całą gębą, którzy od miesięcy lub lat jeżdżą po całym świecie. Takich gości Indianka chce tu widzieć. Nowi goście to miła odmiana po zetknięciu z tymi kretynkami z Krakowa, którym przeszkadzało, że moje konie po moim gospodarstwie latają swobodnie. I mają latać! To ich dom, to ich miejsce, gdzie mają się czuć dobrze.

Moje konie mają swobodę i czują się u mnie szczęśliwe. To konie są dla mnie ważne, nie przypadkowe bźdźiągwy z miasta, które przyjechały tu na kilka dni by wykorzystać moją gościnność i mi problemów narobić.Paniusie z Krakowa były tu gościnnie. Nie umiały się dostosować do warunków gospodarstwa i stylu hodowli jaką prowadzę, więc musiały się stąd wynieść. Przede wszystkim JA i MOJE ZWIERZĘTA mają się czuć tu dobrze, bo to NASZ DOM. Moje gospodarstwo, to gospodarstwo rolne i tu zwierzęta i ich dobrostan jest ważny.

To nie gospodarstwo agroturystycznie gdzie się wszystko robi pod marudnego klienta. Osoby, które nie lubią bliskiego kontaktu z naturą, którym przeszkadzają konie swobodnie chodzące po łąkach i sadach powinny siedzieć w hotelach, a nie zawracać gitarę gospodarzom na ich włościach.

No, ale za hotel to trzeba płacić, a damule na wakacje wybrały się bez kasy i liczyły na drapane. Że coś udrapią z gospodarstwa – więcej niż rolniczka była skłonna dać. To był wielki błąd, że zgodziłam się ugościć te dwie odpychające, zmanierowane, egoistyczne damulki. Moje rancho to nie miejsce dla takich osób. Na moim rancho gościć będę tylko osoby prawdziwie przychylne, przyjazne i ciekawe osobowościowo. Te dwie nudziary nie miały nic ciekawego do zaproponowania. Liczyły, że wszystko im się poda gotowe, one tylko będą brać i korzystać. Zachowywały się jak turystyki co płacą za pobyt słone pieniądze, a nie płaciły nic i jeszcze za plecami nakablowały. Leniwe dziumdzie nawet talerza po sobie nie umyły. Takie marne towarzystwo miałam przez 3 dni i jeszcze na dokładkę mi problemów fałszywe bźdźiągwy narobiły na odchodnym.

No, ale najbliższa przyszłość rysuje się pozytywnie, także cieszę się, że spotkam dwóch ciekawych podróżników.

Pozdrowienia dla Artura i innych sympatycznych czytelników :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Lubię Zapach Koni i Przytulić Się Do Nich

Po obiedzie odpoczęłam trochę, zrobiłam budyń i zalałam płatki mleczkiem w
ramach słodkiego deseru, którym się uraczyłam chętnie. Dałam radę jeszcze
przejść się do sadu. Tam konie mnie przyjaźnie
przywitały i pieszczotliwie smyrgały po plecach, zaczepnie skubały rękawy mojej kangurki. Milusie są. Prawdziwa słodycz. Kochane istoty. I tak ładnie
pachną. Lubię zapach koni i przytulić się do nich. O, jaki zgrabny rym się ułożył :)

Przeszłam się po sadzie, wycięłam następną partię samosiejek. Wyrwałam
kilkanaście potężnych chwastów które konie nie lubią jeść, a które świetnie rosną na oborniku osiągając rozmiary małych drzewek. Ten obornik w sadzie to
wywiozłam taczkami na jesieni i podsypałam nim drzewka. Na nim się chętnie
plewią te wielkie chwaściory. Wyrwanymi chwastami wyściółkowałam redliny w
rzędach drzewek. Kolejne samosiejki wycinałam aż zrobiło się ciemno. Jest
21.00. Jestem na nogach od 6.00 rano, czyli... jakieś 14 godzin zasuwam. Tak
się pracuje na roli!

A bźdźiągwy z miasta co tu ledwo dwa dni po 5 godzin pomagały gałęzie wycinać - mało się nie posrały z przepracowania :))) I w dodatku postanowiły
się zemścić za ich wielce potężny trud napuszczając na mnie co się da... :))
Gdy ktoś nigdy na wsi nie pracował, nie ma bladego pojęcia ile to pracy jest
codziennie na gospodarstwie: świątek - piątek, od świtu do nocy, a czasem i
w nocy, gdy się klacz źrebi lub krowa cieli...

Zanim kogokolwiek tutaj zaproszę strzelę mu potrójnego psychologicznego
rentgena by mieć pewność, że mi podobnego numeru nie wywinie - takiego jaki
te żałosne lesby wywinęły.

Japończyk dostał już formularz do wypełnienia, na podstawie którego robię
wstępną analizę, czy się człowiek nadaje na wieś. Czekam aż mi odeśle.
Chociaż Japończycy z reguły są pracowici i żadnej pracy się nie boją. Ten
coś tam nawet potrafi - podobno potrafi obsługiwać piłę spalinową. Mam
nadzieję, że wytrzyma tu chociaż z dwa tygodnie bez ekscesów. Był już
wcześniej w surowych, polowych warunkach, więc mój dom nie powinien być mu
straszny. Myślę, że on da radę, ale to się okaże gdy tu dotrze.

Zabiegi agrotechniczne i permakulturalne

Umordowałam się setnie. Przed obiadem wyszłam w pole by wyciąć z sadów samosiejki i przestawić kozy. Wycięłam ile dałam radę i już miałam iść do kóz, gdy konie zaczęły same przestawiać jedno ogrodzenie. Skoro zaczęły, a i tak w planie to ogrodzenie było do rozebrania, więc je rozebrałam doszczętnie co zajęło sporo czasu. Rozebrałam i przestawiłam w inne miejsce. Teraz konie wypasają się w dwóch sadach jednocześnie: jabłoniowym i śliwowym. Miejscami trawa wygolona do samej ziemi, a miejscami duże kępy jeszcze nie wykoszone. Ale moje koniki są staranne i koszą dokładniej niż jakakolwiek kosiarka rotacyjna :) Ostatnio gdy wynajęłam jednego rolasa by mi skosił trawę na łące, to kosił pół metra nad ziemią, co zakrawa na kpinę. Wniosek: trzeba mieć własny traktor i uniezależnić się od bezczelnych dupków. Gdyby mi nie zapier...li dopłat w tym roku i poprzednim, kupiłabym używaną 30 lub 60tkę i bym kosiła sobie kiedy chcę i jak chcę. A tak muszę się jeszcze co najmniej jeden rok lub dwa przemęczyć bez traktora. Najmować kogoś do koszenia lub kupować gotowe siano.

Uzupełniłam dane w rejestrze koni i rejestrze zabiegów pielęgnacyjnych i hodowlanych, założyłam nową kartę zabiegów agrotechnicznych. Pierwsze już wydrukowane, drugiego nie idzie, bo albo drukarka się zawiesza albo Word. Chyba trzeba będzie przeinstalować Word’a.

Po powrocie z pola ugotowałam obiad i jestem już padnięta. Nie mam siły robić przetworów. Może trochę potem. Trzeba w piecu napalić i nagotować psom karmę oraz smażyć leczo i konfitury, zrobić twaróg.

Dżdżyście

Na dworze zrobiło się dżdżyście.
O nie! O nie!
Nie przeszkadza to nam oczywiście :)))
 
Od deszczowej, miękkiej, czystej wody
Włosy nabierają uroczo kręconej urody :)

Pochmurny Dzień Farmerski

Today no Sun. I went to the goat meadow to milk the goats. The young mares went after me all way long until the electric fence which separates horse meadow from goat’s meadow. Their mum didn’t noticed when we all disappeared in wood and got into panic. She started to gallop around the horse meadow and scream. I called her and she stopped, looked at me and accompanying me mares and became calm. She stood still. She didn’t come after us, as her leader’s honour didn’t allow her to show she is weak. She is the mum and the young mares should respect her and follow her when she calls them. So she stood in the horse meadow and patiently waited for her daughters to come. They young mares didn’t care much about their mum in this moment, as they were curious to see where I was going and they wanted to follow me further, but electric fence was on and they felt the current running in it and escaped, but returned after a while, tried it again and again escaped this time for good and then joined their mum.

I milked the goats. This time they were not so kicking. In fact, two of them were very easy going and the third one which has malicious character – after looking at me milking the other goat got jealous and missed milking as well, so when I approached her – she was relatively calm as well. I brought beautiful milk home and poured through a dense silk. Then I brought it to the fridge to cool it down. I will save the milk for my muesli treat.

Przetłumaczę później. Nie mam teraz czasu na polską wersję :) Rrrobota czeka! :D

 

Nowy dzień

Ahh...
Wstał nowy dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :)
Wczorajszy dzień był bardzo stresujący i męczący. Rano do południa szczegółowa i rozległa kontrola weterynaryjna, po południu wypad do miasta by opłacić zaległe rachunki i umówić się na szczepienie psów.

Spotkałam fajną znajomą - Panią Ewę poznaną dawniej na warsztatach kulinarno-agroturystycznych. Dawno się nie widziałyśmy. Świetnie się składa, że się spotkałyśmy, bo ona organizuje spływy kajakowe, a do mnie wybiera się podróżnik japoński i będę go chciała wysłać na taki spływ.

Koszt spływu to 30-40zł od osoby, czyli niedrogo, a trasy przepiękne. Sama bym chętnie popłynęła, gdyby nie obowiązki na gospodarstwie. Może się kiedyś skuszę, bo mieszkam już 10 lat na Mazurach i na żadnym spływie nie byłam, tylko haruję na mojej ziemi latami - bez urlopu i rozrywek.

Może jakiś przyzwoity wolontariusz/podróznik przyjedzie tutaj kiedyś, to on przypilnuje gospodarstwa, a ja popłynę. Uwielbiam pływać – w wodzie czy na wodzie. Daaawno nie pływałam. Warto sobie zafundować choć jeden spływ po tych 10 latach harówy.

Za oknem konie – piękne i zdrowe. Wylegują się na podwórkowej trawie. Jedna klacz stoi na czatach. 
Trzeba się ubrać i iść wydoić kozy. Jedna się urwała, bo przerwała obrożę. Trzeba ją złapać i założyć nową.

W domu masa roboty. Przetwory trzeba robić pilnie, bo się warzywa i owoce psują.

W papierach też jest co robić. Generalnie to porządek trzeba zrobić i pouzupełniać wpisy przed zbliżającą się kontrolą z jednostki certyfikującej.

Trzeba znależć kogoś kto niedrogo skosi trawę lub zamówić gotowe siano na zimę.

Przydałby się jakiś przyzwoity pomocnik coby pomógł otynkować ściany w kuchni i naprawić dach i komin.
Luksfery w stajni trzeba wstawić przed zimą. To właściwie mogę zrobić sama, chociaż nigdy tego nie robiłam, ale pewnie dokładniej i staranniej bym to zrobiła niż jakikolwiek pomocnik. I co ważne, za darmo :)

Tak czy inaczej, masa roboty przede mną w tym i nadchodzących tygodniach.

Trzeba zaktualizować wszystkie papiery i je wydrukować, bo komputery są zawodne i może być problem w  okazaniu żądanej przez kontrolerów dokumentacji, jeśli się komputer zepsuje akurat podczas kontroli, albo prądu nie będzie by go włączyć. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Podstępne lesbijki

Po Brytyjkach przyjechały 2 lesbijki. Jedna 38 lat, druga 25 lat i brzydka jak krokodyl. Chciałam pokazać, że nie mam uprzedzeń i jestem tolerancyjna, więc zgodziłam się na ich przyjazd. Teraz, po ich pobycie - już mam uprzedzenia. Nie sądziłam, że to takie podłe, podstępne, fałszywe babska. Narobiły mi szkód, dodały dodatkowej papierkowej pracy i zafundowały nieprzyjemności. Nigdy więcej lesbijek w moim domu nie ugoszczę. Ani na gospodarstwie. Na samą myśl o tym, że udostępniłam im swoją sypialnię - robi mi się niedobrze. Pierwotnie miały spać w swoim namiocie, ale nahalnie wprosiły mi się na chatę, bo padało, a łóżko w sypialni akurat było wolne, gdyż Amerykanie nie dojechali.

Nocowały w moim domu 3 dni. Żarły za darmo i nocowały za darmo. Chyba liczyły na to, że będą tak żerować na mnie całe 10 dni ich planowanego pobytu, bo okazało się, że przyjechały bez grosza na własne wyżywienie i ani myślały by czymkolwiek dokładać się do wspólnego stołu.
Wymusiły na mnie układ typu "pomoc na gospodarstwie w zamian za wyżywienie" do którego wówczas nie byłam przygotowana. Było mi to nie na rękę, bo nie umiały nic, co by się przydało na gospodarstwie. Na siłę wyszukałam im jakieś zadanie, aby nie żerowały na mnie tak całkiem. Robota znudziła im się po dwóch czy trzech dniach. Nie chciało im się nic robić, ale żreć moje skromne zapasy - jak najbardziej.

Nie zgodziłam się. Powiedziałam, aby sobie same kupowały jedzenie w sklepie, skoro nie chcą pomagać mi, bo ja nie jeleń by je sponsorować. Czwartego dnia z rana opuściły moje gospodarstwo bez wcześniejszego uprzedzenia. Jakby nigdy nic. Wstawiły kit, że ktoś im tam zachorował i muszą wracać. Ale ledwo wyszły z mojego gospodarstwa - pognały do nieżyczliwej mi sołtyski co zwykła szczuć mnie psami, gdy przechodzę obok jej siedliska, i spiknowszy się z sołtyską, która tylko czeka na takie okazje by mi dokopać - z zemsty zdradziecko wraz z sołtyską napuściły na mnie Urząd Gminy, policję i inspektora weterynarii, sanepid!

Aż mnie zatkało, gdy się dowiedziałam, że skarżyły się w Urzędzie Gminy na warunki mieszkalne w moim domu. Przed przyjazdem wiedziały, że jest rozgrzebany remont, bo wynikało to z mojego profilu na Couchsurfing. Po co się pchały do środka? Miały ze sobą swój namiot i miały spać w swoim namiocie, a nie bezczelnie wpraszać mi się do chałupy. Tak było ustalone przed ich przyjazdem. Miały spać w swoim namiocie i nie naprzykrzać mi się. Miały się zająć same sobą. Ewentualnie posiłki miałyśmy robić wspólnie ze składkowych produktów. Raczej one powinny były fundować wspólne jedzonko i zająć się gotowaniem w zamian za użyczenie im mojej kuchni, garnków, naczyń. Tyle, że one przyjechały bez kasy i bez prowiantu!
Z pustymi rękami i brzuchami. Pierwszego dnia nakarmiłam je gościnnie za free. Następnego dnia powinny one były złożyć się na posiłki. Tak jest przyjęte w Couchsurfingu - że ludzie się dzielą posiłkami ze sobą na uczciwych zasadach, wcześniej z góry określonych. A tu lipa. Nie dość, że przyjechały do mnie dwa bezużyteczne dziwolągi, do tego bezczelne, leniwe darmozjady o bardzo wysokim mniemaniu o sobie i postawie roszczeniowej. One sobie ubzdurały, że ja będę dwie dorosłe baby karmić dwa tygodnie na mój koszt za free!

Normalnie szok. Pchać się komuś do chałupy, obżerać go, a potem go wszem i wobec oczerniać i inspektorów napuszczać!

Pięknie odpłaciły mi za gościnę. Była już policja, teraz jest kontrola weterynaryjna. Tak wygląda wdzięczność lesbijek z Krakowa. Darmowy pobyt na Mazurach i ich podłe donosicielstwo za moimi plecami. Brzydzę się takimi kreaturami :((

Nie dość że mam tutaj tony pracy na farmie, w obejściu i w domu - wszystko razem ponad moje siły, to te... kxxxx...jxxxxx dodały mi tu jeszcze dodatkowych zmartwień, stresów, nerwów i dodatkowej papierkowej pracy... Normalnie szlag mnie trafia!

środa, 1 sierpnia 2012

Brytyjki

Wczoraj przyjechały dwie milutkie Brytyjki. Pora obudzić dziewczynki :) Piękna, słoneczna pogoda, cieplutko.
Ogród czeka :)
 
Po domku snuje się chilloutowa muzyka z netu, delikatnie pieszcząc uszy. Zaraz podgłośnimy i dziewczynki obudzimy :)))
 
Hey ho, hey ho - do ogrodu by się szło! :)))

sobota, 28 lipca 2012

Krzywda i dyskryminacja!

Od 10 lat za darmo promuję Mazury Garbate, a oni wszystkim w gminie Kowale Oleckie i w mojej wsi pozakładali szybki internet pod dom z wyjątkiem mojego domu!


Kabel internetowy ułożyli teraz wzdłuż drogi powiatowej przy której znajduje się moja posesja. Zamiast pociągnąć go przez moją działkę do mojego siedliska, pominęli całkowicie moje gospodarstwo, kabel przerzucili na drugą stronę drogi byle tylko nie przebiegał przez moją ziemię, pociągnęli go 2km dalej do wsi, wszystkich zaopatrzyli w internet, każdą rozrzuconą na dużym obszarze kolonię odległą o kilka kilometrów - tylko mój dom nie został podłączony, który znajduje się zaledwie 600 metrów od drogi powiatowej i od głównego kabla internetowego. Tylko moje siedlisko pominęli, mimo że już lata temu pisałam podania o wznowienie internetu za którego uruchomienie i dożywotnie użytkowanie zapłaciłam kilkanaście lat temu 1000zł, co było sporą kwotą na ówczesne czasy, plus płaciłam miesięcznie po 160zł abonament przez parę lat do przeprowadzki.
W związku z przeprowadzką musiałam zdać modem i napisać podanie o przeniesienie usługi. Do tej pory usługi nie przenieśli, w dodatku bezczelnie pominęli moje gospodarstwo przy układaniu kabla teraz latem, mimo że już pod koniec zimy i wczesną wiosną interweniowałam w tej sprawie do Netbudu i Telekomunikacji jak też do Gminy Kowale Oleckie.


Projektant wynajęty przez Netbud odmówił uzupełnienia projektu i tym samym pozbawił mnie dostępu do internetu szerokopasmowego. Ignorował wszystkie moje pisma, telefony, emaile i smsy. Każde siedlisko w mojej wsi i pobliskiej  zostało podłączone - nawet te wymarłe i niezamieszkane od lat gdzie nikt nigdy nie będzie korzystał z internetu - ale kabel dostali. 


Natomiast ja, mimo że umowa z Telekomunikacją mówiła wyraźnie, że mają obowiązek wznowić mi szybki dostęp do internetu w ciągu 3 lat od przeprowadzki - nie dostałam tego internetu jako jedyna we wsi. Czekam 10 lat, a Telekomunikacja nie wywiązała się ze swojego obowiązku wobec mnie jako klienta. Każde siedlisko w Czuktach ma doprowadzony kabel z wyjątkiem mojego. To jest szykanowanie i dyskryminacja. Bardzo bym chciała wiedzieć, kto za tym stoi, aby mnie pozbawić dostępu do nowoczesnego, szybkiego internetu.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Książka!

Książka!

Okay. Drodzy czytelnicy, zaczynam pisać książkę, więc mnie tu prawie nie będzie :)

Teraz się będę literacko wyżywać w mojej książce :))) Tam to będzie total wypas :) Bez ogródek. Mam milion pomysłów na kilkanaście powieści i scenariuszy. Pora je zmaterializować :)

Pozdrawiam,

Indianka

niedziela, 22 lipca 2012

Niedziela umysłowo-dźwiękowa

Druga połowa niedzieli minęła pod znakiem zajęć umysłowych. Kokosz, za moją poradą uszykował i skompletował zgrabny pakiet aplikacyjny do szkół językowych w Polsce. Umieścił w nim absolutnie wszystko, łącznie z nagraniem swojego czytania historycznego dokumentu Magna Carta.

Zdjęcia do jego CV zrobiłam dwa dni temu. Wysłał je do znajomej, która wybrała jedno i obrobiła je w Photoshopie, tak, aby tło było neutralne. Dzisiaj za moją poradą nagrał swój akcent, intonację – po prostu swój głos. Na próbkę swojego głosu wybrał Magna Cartę, za moją aprobatą. To nie jest łatwy tekst i niełatwo się go czyta. To stara angielszczyzna. Doskonała próba umiejętności czytelniczych, językowych.

Dzisiaj jeszcze mu przypomniałam, że może dołączyć do swojego CV odnośnik do jego poprzednich prac – nagrań dźwiękowych, które sporządził dla pewnego kanadyjskiego muzyka z Vancouver. Kokosz, to profesjonalny dźwiękowiec po odpowiedniej szkole. Inżynier dźwięku. Ma niesamowity słuch. Słyszy rejestry niesłyszalne dla większości ludzi. Do tego stopnia, że gdy śmieję się głośno i wchodzę na wyższe rejestry – on zatyka uszy z bólu. Facet ma słuch jak nietoperz :)

Na koniec dnia poprosiłam, aby nagrał mi rozdział z amerykańskiej powieści którą właśnie czytam. Brzmi rewelacyjnie. Będę mogła popracować nad swoją amerykańską wymową, bo do tej pory bazowałam głównie na brytyjskiej angielszczyźnie. Powieść już kończę. Fajnie się ją czyta. Jestem na 409 stronie.

wtorek, 17 lipca 2012

Pogoda!

Obudziłam się. Oknem wali Słońce bez ogródek. Piękna pogoda! Oby za gorąco nie było. Zaraz idę budzić Kanadyjczyka :) Śniadanie i do dzieła!
 
W radio mówią o jakichś tornadach. Tornada? Tym razem mnie ominęły... Podobno szaleją tuż obok, ale moja farma jakby pod kloszem była. Nic jej nie nęka tym razem.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Kokosz przybył

Przybył Kanadyjczyk. Nieduży człowieczek o śniadej karnacji, o irańskich korzeniach. Został dostarczony z Krakowa pod same moje drzwi. Za darmo. W ciągu jednego zaledwie dnia. To się nazywa mieć farta do dalekosiężnych podróży :) Z Krakowa do Białegostoku podwieźli go znajomi, którzy jechali do Białegostoku w swoich sprawach. Z Białegostoku pod mój dom trafiła się okazja - trzech sympatycznych elektryków w delegacji podwiozło Kokosza na me rancho. Zaproponowałam im kawę. Chwilę pobyli, kawę wypili, zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z Kokoszem i pojechali do Ełku. Kokosz się właśnie aklimatyzuje w swojej sypialni. Walczy zawzięcie z muchami i komarami. Wytłukł już prawie wszystkie. Wieczorem wyciągnął mnie na spacer po okolicy, bo zapragnął gwałtownie podzielić się z całym światem, gdzie się obecnie znajduje, więc musowo trzeba było kupić doładowanie do jego komórki.
Podczas spaceru po wsi, zauważyłam, że Kokosz ma niebagatelną kondychę. Zasuwał przed siebie, jakby miał motorek w dupie. Mam nadzieję, że jutro równie rączo będzie pomykał po moich włościach ze słupkami ogrodzeniowymi :) Jako perkusista potrafi też gwałtownie wymachiwać rękami. Wykorzystał tę umiejętność do odganiania od siebie watahy much, która go podczas spaceru napadła. Zastanawiam się, przy jakim zadaniu ten jego talent do rękoczynów wykorzystać... Potrafi na prawdę niesamowicie wywijać rękoma. Pod każdym kątem i z taką niebywałą prędkością... hmm... Jakie zadanie mu dać?

niedziela, 15 lipca 2012

Super pomocnik

No, Irlandczyk był bardzo pomocny od początku do końca. Dużo mi pomógł tutaj, do tego był bardzo miły i serdeczny oraz niekłopotliwy. Oby więcej takich gości! :) To prawda, że Irlandczycy są przesympatyczni, spontaniczni i serdeczni. Taki jest Mick. Szkoda, że musiał wracać. Wrócił do Irlandii, a niebawem leci do Indonezji serfować po wysokich falach. Należą mu się te fale za tę pomoc dla mnie :) Pewnie długo będzie wspominał naszą jazdę na rowerach do Olecka i z powrotem :))) Ja na pewno - było super, niesamowicie, odlotowo. Czyste szaleństwo na 4 kółkach :))) Napiszę o tym w mojej ksiażce. To była zaiste niezwykła wyprawa.
 
Niebawem ma przyjechać Amerykanin, ale on artysta, muzyk, to raczej za wiele mi nie pomoże na gospodarce, ale może chociaż troszkę ulży w pracach gospodarskich.
 
O, kurczę - piszę w pierwszej osobie. hmm... odzwyczaiłam się od tego bloga :)
Dziś odebrałam zaległą korespondencję z CreativeIndianka  małpa  vp.pl
Kilka ciekawych listów tam znalazłam sprzed wielu tygodni :)

niedziela, 8 lipca 2012

Słoneczna niedziela

Gorąco. Od samego rana gorąco. Znajoma mówi, że woda w jeziorach już cieplutka. Warto by było trochę popływać. Robota w ogródku czeka na dokończenie. O zwierzęta trzeba zadbać. Część pastucha przestawić, a jeden rozebrać. Najpierw obowiązki, a jeśli starczy czasu i sił – trochę relaksu w jeziorze.

 

 

sobota, 7 lipca 2012

Koloniści amerykańscy

Mick przeczytał jednym tchem całą grubą powieść pt."The colonists" i powiedzial, że jest niezła, więc Indianka zabrała się też za jej czytanie. Powieść jest po amerykańsku, ale pisana językiem zrozumiałym dla wspólczesnego czytelnika, więc Indianka daje radę. Przeczytała już 3 rozdziały. Podoba się jej, że na każdej stronie znajduje nowe słowa i sformułowania. Czytając tę powieść - poszerza sobie słownictwo dzięki temu i udoskonala swoją sprawność językową w dziedzinie języka angielskiego.
Bawi ją, gdy spotyka oryginalne, nietypowe wyrażenia. Znaczenie nowych słów i idiomów odgaduje na podstawie kontekstu. W taki upał najlepiej ukryć się gdzieś w cieniu z książką i poczytać sobie z przyjemnoscią o dziejach kolonistów amerykańskich, którzy dzielnie zmagali się z niełatwą rzeczywistością swoich czasów, tak jak to robi obecnie Indianka :)

Skwar

Indianka obudziła się grubo przed piątą rano – sama z siebie. Zrobiła sałatkę warzywną z kilku ugotowanych ziemniaków, jednego pomidora, jednego ogórka i dwóch grubych garści ziół z jej łąk. Całość doprawiła przyprawami i olejem rzepakowym o smaku czosnkowym. Zaparzyła herbatę ziołową. Zjadła to naprędce przyrządzone śniadanie i wyszła na podwórko. Wystawiła kilka roślin do aklimatyzacji. Zeszła w dół ku rzeczce z zamiarem przyprowadzenia kozy do dojenia. Będąc na dole, zauważyła zrzucony drut i taśme pastucha przenośnego. Poszła wzdłuż pastucha w kierunku wjazdu na gospodarstwo, sprawdzić, czy aby bramka nie rozerwana. Pół pastucha odgradzającego dwa sady od siebie stało normalnie, ale druga część była rozerwana w kilku miejscach. No to konie poszalały – pomyślała. Co prawda ten pastuch miała zaplanowane rozebrać i przestawić go w inne miejsce. Konie jej w tym “pomogły” :) Rozebrała część rozerwanego pastucha i przestawiła go w inne miejsce odgradzając kwaterę wypasaną, od tej co ma być na razie nie wypasana.

Mimo wczesnej pory, na dworze było już bardzo gorąco. Po wysiłku związanym z przedzieraniem się przez nierówny teren wróciła do domu zdyszana i zlana potem. Schroniła się w chłodniejszym domu, by ochlonąć trochę i przemyć wodą spoconą twarz. “Skoro o tej wczesnej porze jest już tak gorąco, to co dopiero w południe się będzie działo?” – pomyślała. W taki żar nie da się pracować. Chciała coś posiać na działce, ale nie odważy się wyjść na nią w pełnym słońcu. “Może kapelusz trochę pomoże? Może zanurzyć się w ubraniu w wodzie i tak wejść na działkę? Zanim wyschnie, trochę ochłodzi ciało.” – pomyślała Indianka.

Konie schroniły się w stajni w cieniu. Całymi dniami się tam ukrywają przed żarem i owadami.

Trzeba będzie im dosypać tam słomy, bo napaskudziły.