wtorek, 13 września 2011

Zakwitła miłość na Rancho

Na Rancho zakwitła miłość. Wicia zbajerował Krakowiankę... Krakowianka przestraszyła się swoich uczuć i abnormalnej postawy Witka i opuściła Rancho.
Witek nie umiał dać z siebie więcej, stawiał blokady - a teraz już za późno - fajna dziewczyna uciekła! Witek żałuje, że nie powiedział tego, co ona chciała usłyszeć... Może da się coś jeszcze naprawić? Zabrakło mu 3,5 minuty by wydusić z siebie, że chce z nią być. Nie powiedział tego gdy ją odprowadzał, więc odjechała. Ah, faceci to takie tępe młoty jeśli idzie o uczucia!...

piątek, 9 września 2011

Indianka duma

Indianka duma wieczorową porą. Duma i duma. Zainspirowana nową witryną, zaczyna krystalizować nowe pomysły na życie... Zaprawdę internet to ciekawe miejsce... Z każdym rokiem coraz ciekawsze...

 

Para młodych ludzi – praktykantka Marysia i wwoofer Wiktor spisują się nieźle.

Indianka zadowolona. Chyba bardziej niż z Francuzów... Zdecydowanie bardziej są przydatni na gospodarstwie niż Francuzi... No i odpoczęła od języka angielskiego. Nareszcie w języku ojczystym można sobie gawędzić i dyskutować. Ale łapie się na tym, że brakuje jej jakiegoś słowa po polsku, a zamiast jego nasuwa się odpowiednik angielski. I tak na przykład dzisiaj długo musiała się zastanawiać, jak jest po polsku „plum” czyli śliwka.

 

Młodzi pomagają coraz lepiej, dzięki dobrej organizacji pracy o jaką dba Indianka, ale i tak ma za dużo pracy tutaj. Nie wyrabia się ze wszystkimi zadaniami. Jest przemęczona i śpiąca. Rano rozdziela zadania i dba, by nie było marnowania czasu na puste przestoje. Opracowuje plan dnia i stara się realizować jego punkty systematycznie. Czasem jednak wyskakuje coś nieprzewidzianego, tak jak wczoraj. Wczoraj rano Witek odkrył w kurniku zaduszone młode gąski. Trzeba było je oskubać, opalić nad palnikiem, wypatroszyć i ugotować.

 

Dziś jedzą pożywny gęsi rosół. Wyszedł bardzo smaczny. Indianka pierwszy raz w życiu przyrządzała gęsinę.

Kury słabo się niosą. Brak pszenicy się kłania. Ale puszczone na wybieg, dodatkowo karmione resztkami z kuchni oraz dokarmiane mąką i kaszą jęczmienną – powoli się pierzą i zaczynają znosić jaja. Na razie tych jaj bardzo mało. Ledwo 2-4 sztuki dziennie, ale lepsze to niż nic.

 

Wczoraj także miał miejsce wkurzający incydent z kozami. Dostały się do warzywnika i wpierdzieliły ponad połowę warzyw, w tym całą fasolkę szparagową. Warzywnik ogrodzony pastuchem, ale kozy i tak przez niego przeszły mimo prądu w nim płynącego. Trzeba pilnie robić ogrodzenie stałe w postaci słupków i żerdzi. Plastikowe tyczki i drut z prądem nie jest skutecznym zabezpieczeniem. 

czwartek, 8 września 2011

Lista zadań do wykonania

Indianka ułożyła ambitną listę zadań do wykonania dla trójki zamieszkującej Rancho: dla Wici, Krakowianki i Indianki. Grunt to dobra organizacja pracy, a jej podstawą jest planowanie i konsekwetne realizowanie zadań jedno po drugim.

Krakowianka, gdy zobaczyła listę zadań do wykonania lekko zbladła, ale to dzielna dziewczyna i da sobie radę :) Jak staż, to staż :)

Krakowianka to studentka ochrony środowiska i rolnictwa ekologicznego.

Wicia to informatyk. Jego umiejętności też się tutaj przydają, gdy indiański komputer szwankuje.

środa, 7 września 2011

Wicia wrócił

Dziś wrócił z Gdyni Wicia na jeszcze trochę, a wczoraj przyjechała Krakowianka na rowerze z Krakowa. Dziś Indianka z Krakowianką wkopała słupki ogrodzeniowe odgradzające sad od pastwiska.

Rano też Indianka z Krakowanianką wydłużyły zielony korytarz ogierowi w sadzie.

Indianka także klaczkom udostępniła osobny zielony pas w drugim sadzie.

Wieczorem Wicia i Krakowianka poszli na spacer na wieś.

poniedziałek, 5 września 2011

Abonament spożywczy


Barbara opowiadała o tym, jak to we Francji funkcjonują małe gospodarstwa rolne. W Polsce małe gospodarstwa padają, zastępują je wielkoobszarowe latyfundia na których często rosną cherlawe orzechy posadzone pod dopłaty, a kasa z dopłat płynie wprost do kieszeni właścicieli ziemskich, którzy nawet nie są rolnikami, a we Francji małe kilkuhektarowe gospodarstewka z pomocą państwa fracuskiego i systemów wsparcia chłopów małorolnych – świetnie sobie radzą, produkując zdrową żywność wprost na rynek fracuski.
Natomiast u nas w tradycji jest gnojenie chłopów małorolnych takich jak Indianka i odmawianie im jakiegokolwiek pomocy i wsparcia.
Dziadek Indianki też był gnojony przez komuchów, którzy go co roku na wiosnę, gdy najwięcej roboty w polu zamykali w pierdlu w ciemnej piwnicy wypełnionej lodowatą wodą, bo po pijaku pluł na Stalina (na mordercę 10 milionów chłopów sowieckich) i nie chciał wszystkiego co wyprodukował w swoim gospodarstwie oddawać za darmo komuchom z miasta, którzy go regularnie nachodzili i podpierdali co się dało, tak, iż niekiedy nawet mu ziarno na siew zabierali, więc chłopina nie mógł nawet pola własnego obsiać zbożem, a do tego jeszcze musiał pole za darmochę obrabiać pegieerom, gdzie i Babcia straciła zdrowie pracując ponad siły odrabiając pańszczyznę dla komuchów z partii czerwonej.
Natomiast gospodarstwa rolne we Francji są hołubione. Dopieszczane troskliwie. Rząd francuski dba o francuskiego chłopa, bo rozumie, że rodzimy produkcja rolna jest w jego interesie. Małe gospodarstwa ekologiczne są zrzeszone w grupach producentów rolnych, do której zgłaszają się konsumenci z miast, którzy pragną nabywać tą drogą świeżą, zdrową żywność wprost od producentów z pominięciem pośredników.
Dzięki temu systemowi, konsumenci uzyskują regularne dostawy świeżych warzyw i nabiału wprost od drobnych farmerów do domu, a ponieważ w tym handlu  są pominięci zakichani pośrednicy – konsumenci otrzymują towar z pierwszej ręki i to towar wysokiej jakości i tańszy niż w sklepie, mimo wysyłki pocztą lub kurierem.
Farmerzy dzięki temu systemowi zyskują stałe i pewne źródło zarobkowania na wytworzonych produktach rolnych i mogą spokojnie planować uprawy.
Farmerzy w razie nieurodzaju nadal otrzymują comiesięczne wpłaty z abonamentu lub korzystają z jednorazowej opłaty konsumenta za cały rok dostaw. Po prostu w czasach klęsk urodzaju wysyłają mniej warzyw i owoców lub wcale o ile ich nie mają, za to w czasach wysypu owoców i warzyw – nadrabiają zaległości i wysyłają konsumentom więcej produktów. Specyfika działalności gospodarstwa rolnego jest taka, iż są okresy dużego wysypu warzyw i owoców czyli latem, a są też okresy martwe takie jak zima, kiedy z reguły produkcja warzyw i owoców zanika na ten czas, za to nadal ma miejsce produkcja zwierzęca i nadal rolnik z czegoś musi żyć i płacić pieprzone rachunki. Zdarzają się też lata, gdy owoce lub warzywa słabo obrodziły z uwagi na złe warunki klimatyczne lub z uwagi na atak chorób lub szkodników na rośliny. Jednak konsumenci nie muszą się obawiać o swoje obiecane produkty, gdyż mają podpisaną długofalową umowę z farmerem na dostawę produktów rolnych i jest tam klauzula, że jeśli w danym roku nastąpi klęska urodzaju i nie będzie warzyw lub owoców, to w kolejnym gdy warzywa i owoce obrodzą, Konsumenci dostaną ich znacznie więcej, z nawiązką.
Indiance pomysł abonamentu się podoba i postanowiła zastosować tę ideę na gruncie polskim. Wobec tego powyższego, oferuje swoje warzywa i owoce oraz nabiał a także mięso kozie (na zamówienie mięso cielęce), dla osób z miasta, które byłyby skłonne podpisać z nią umowę na stałe dostawy produktów rolnych wprost z jej gospodarstwa.
Szczegóły są do omówienia via email: RanchoRomantica@vp.pl
W tym roku Indianka ma niewiele warzyw i owoców oraz nabiału, ale jeśli dostanie zastrzyk gotówki w tym roku, w przyszłym postara się wyprodukować w/w produktów znacznie więcej.
W przeszłości miewała dużo mleka koziego i przetworów z niego, mnóstwo jaj, mleko krowie i przetwory z niego, mięso wołowe i kozie, natomiast nie miała dostatecznego zbytu na swoje produkty, więc ograniczyła produkcję do minimum na własne potrzeby.
Jednak Indianka jest w stanie wyprodukować dostatecznie ilości jadła dla kilku rodzin z miasta, a po zakupie traktora – dla kilkudziesięciu. By to zrobić, musi mieć motywację w postaci zabezpieczonego dochodu z produkcji produktów rolnych, po to by móc zainwestować w wynajem ciągnika do obróbki pola pod warzywa (by były warzywa w następnym roku na wiosnę prawidłowo pole trzeba zaorać już w tym roku na jesieni, a wcześniej wywieźć na nie tony obornika by użyźnić to pole).
 Reasumując, Indianka jest zainteresowana podjęciem współpracy z bezpośrednimi odbiorcami jej produktów rolnych i podpisaniem stosownym umów po uprzednich konsultacjach z danymi konsumentami.
Osoby zainteresowane proszę o kontakt na email: RanchoRomantica@vp.pl
Pozdrawiam mazursko – z rejonu noszącego miano: „Zielonych Płuc Polski” – rejonu gdzie jest produkowana najzdrowsza żywność w Polsce i Europie!
Tu jest tak czysto tj. powietrze i natura tak czysta, że nawet żywność produkowana metodami nieekologicznymi jest sto razy bardziej ekologiczna niż żywność produkowana w skażonej ciężkim przemysłem i szkodliwymi związkami metalu Zachodniej Europie!
Byli u mnie Francuzi i zajadali się moimi warzywami z wielkim smakiem!
Plujcie na przemysłowe owoce i warzywa – kupujcie od drobnych chłopów małorolnych – pomijajcie chciwych pośredników, którzy koszą największą kasę na handlu żywnością. Rolnik tyra za psie grosze. Jabłka skupują od niego po 30 groszy za kilogram, a w sklepie wystawiają do sprzedaży nawet po 3zł/kg. Olejcie pośredników – kupujcie u polskich chłopów, którzy ciężko tyrają na swoich gospodarkach całymi dniami by wyprodukować cokolwiek. Praca rolnika to bardzo ciężka praca. Szanujcie ją i szanujcie nas.
Wspierajcie rolnika polskiego – zacznijcie od wsparcia biednej , przepracowanej Indianki, której niesprawiedliwi urzędnicy odebrali dopłaty mimo produkcji metodami ekologicznymi i mimo ciężkiej harówy na roli i biedna nie ma za co skończyć remontu domu i kupić ciągnika ani rekultywować sadu po stratach…

niedziela, 4 września 2011

Goście, goście i po gościach


Ostatni goście wyjechali. Wczoraj wieczorem Indianka pożegnała Francuzów. Dała im na drogę swój świeżo upieczony chleb, jabłka i wodę. Zamówiła im taksówkę na dworzec, zadzwoniła do autokaru Polonusa by się upewnić, że jest z Olecka do Warszawy kurs o 00.20 w nocy, bo w Internecie tego połączenia program nie pokazywał w sobotę, choć pokazywał je w piątek i Francuzi mieli obawy, czy ten kurs nie został anulowany.

Dzisiaj pierwszy dzień bez obowiązków wobec gości. Indianka nie musi się śpieszyć ze śniadaniem i gotowaniem posiłków dla gości i jednoczesnym wyrabianiem się z pracami gospodarskimi. Nie ma też potrzeby wyszukiwania im zajęć i nadzorowania tego co robią i jak robią. Nareszcie spokój. Nadszedł czas na wyciszenie, zwolnienie tempa i lepsze zajęcie się zwierzętami i spokojne i bez pośpiechu zajęcie się pracami gospodarskimi. Pora na grodzenie sadu. Najcięższa praca spadnie na nią samą. No ale goście za wolno się ruszali i za dużo przerw w pracy sobie robili by zdążyć przed wyjazdem pomóc jej w grodzeniu. Także Indianka musi w sadzie przestawić pastuch by udostępnić koniom kolejny zielony korytarz pomiędzy rzędami drzewek owocowych, urządzić nowy wybieg dla drobiu i wyłapać kozy by je odrobaczyć i uwiązać na łące by nie wchodziły do warzywnika, mimo, że nauczyły się go omijać, jednak zawsze jest ryzyko, że mogą się do niego dostać poprzez druty.

Prąd w pastuchu wali jak trzeba. Konie pokornie pasą się w jego ramach. Jednak jest potrzebne stałe ogrodzenie. Plastikowe tyczki są wygodne w wypasaniu, ale są słabe i łamią się często lub wyginają. Potrzeba co najmniej część z nich zastąpić solidnymi słupkami, tam, gdzie brakuje drzew do naciągnięcia pastucha.

Kotka Czarna Perła przyniosła z dworu na wpółżywą mysz i rzuca nią po pokoju, wciąga na fotel, na łóżko i atakuje ją w podskokach. Gdy mysz wylądowała na łóżku Indianki, Indianka straciła cierpliwość, złapała podekscytowanego kociego sierściucha za sierść i wyniosła z domu na dwór razem z tą zamęczoną myszą.

Indianka zastanawia się, jak zdobyć dodatkowe drzewka owocowe. Miała duże straty w sadzie. Nie ma kasy na zakup nowego materiału nasadzeniowego. ARiMR przyznaje dotacje na wznowienie działalności produkcji rolniczej, ale tylko wybranym rolnikom. Wójtowa przyznaje dotacje na remonty także wybranym, bogatym rolnikom. Indianka chciała zainwestować w kolektory słoneczne i przydomową biooczyszczalnię, ale Wójt pieniędzy jej nie da. Tak Radni w Kowalach Oleckich sformułowali uchwałę, aby nikt biedny się do tych pieniędzy nie dobrał. Dotacje są tylko dla bogatych, których stać na sfinansowanie inwestycji z własnych pieniędzy i poczekanie na wypłatę dofinansowania z Gminy. A firmy budowlane ani myślą czekać na pieniądze. Nie zaczynają roboty bez zaliczek i to grubych zaliczek. Tak więc znowu bogaty dostanie dofinansowanie aby był jeszcze bogatszy, a biedny jak był biedny – nadal będzie biedny. Taka polityka Gminy. Niech rośnie przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi. Niech ci biedni zawsze będą biedni i bez szans.

Wiosną Indianka prosiła Wójt o dofinansowanie remontu domu wewnątrz, aby mogła wreszcie wykończyć dom i ruszyć z płatną agroturystyką i zacząć na siebie zarabiać i przestać być ciężarem dla rodziny w Szczecinie. Wójt nic nie dała. Ani złotówki. Przez 9 lat jak Indianka tutaj mieszka i ma stałe, wieloletnie problemy – Wójt nigdy nic nie dała i nie pomogła w żaden sposób. Żadnego wsparcia – ani finansowego, ani materialnego. Nigdy się nie zainteresowała, jak sobie Indianka – samotna kobieta z miasta – radzi na peryferiach wsi sama, bez samochodu, bez środków do życia – czy nie głoduje, czy nie choruje. O remont głupiej drogi gminnej Indianka musiała się handryczyć latami z Gminą. Gdy wiosną 2011r. Indianka po raz pierwszy zwróciła się o pomoc finansową do Wójt - Wójt odmówiła, pisząc, że nie ma pieniędzy w budżecie. Ale okazuje się, że pieniądze są w budżecie gminy, tyle że przeznaczone tylko dla bogatych. Wójtowa Indiance w biedzie nie pomogła, nie pomogła jej stanąć na nogi, nie pomogła dofinansować remontu domu, ani jednego pomieszczenia, za to Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich napuściła wywiad środowiskowy na rodzinę Indianki w Szczecinie i brat się pogniewał i nie chce pomóc Indiance w dokończeniu remontu domu. Tak więc Indianka została na lodzie. Nie dość, że Gmina ani Opieka Społeczna z Gminy nie dały wsparcia na remont chociażby kuchni – to jeszcze zrazili brata Indianki.

Indianka remontu nie dokończyła, nie może wynajmować pokoi i nadal nie ma z czego żyć i ma problemy finansowe i materialne. Żyje tylko z tego, co jej Mama przysyła, a tego jest za mało, choć Mama robi co może. Gdyby nie ta garść warzyw, które Indianka wyhodowała – byłoby cienko i nie miałaby też czym ugościć wwooferów, którzy jej tu latem trochę pomagali w pracach gospodarskich.

Wójt rocznie zarabia prawie sto tysięcy złotych, więc nie jest w stanie pojąć, jak ciężko jest samotnej kobiecie przetrwać bez dochodu, na obrzeżach wsi, gdzie ledwo można dojechać, bez własnego samochodu i przez większość roku bez jakiejkolwiek pomocy fizycznej.

Indianka dopiero od niedawna korzysta z fizycznej pomocy wwooferów. Jest to pomoc sporadyczna i niedostateczna, w dodatku jest to ciężar dla Indianki, która musi tych wwooferów za swoje pieniądze wykarmić i zapewnić im jako takie zakwaterowanie oraz poświęcać im dużo czasu, bo są to osoby niewykwalifikowane i wszystko trzeba im tłumaczyć jak dzieciom od podstaw, a i tak robią błędy i psują narzędzia.

W dodatku fakt, iż do Indianki przyjeżdżają goście którzy za pobyt nie płacą, został wykorzystany przez m.in. Opiekę Społeczną w Kowalach Oleckich do odmowy pomocy społecznej na remont domu. Na podanie Indianki o dofinansowanie remontu kuchni lub garsoniery która ma służyć do wynajmu dla płacących gości, Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich odpowiedziała odmownie, zarzucając Indiance, że rzekomo prowadzi lukratywną agroturystykę i świetnie na niej zarabia. Gdyby tak było, to chyba miałaby pieniądze na swoje utrzymanie i na remont domu i siedliska?

Oczywiście, Indianka nie zarabia nic na agroturystyce. Mało tego – dokłada do niej, bo goście którzy przyjeżdżają do niej by jej coś pomóc fizycznie na gospodarstwie nie płacą za swoje pobyty. No, ale dla Opieki Społecznej fakt, że do Indianki przyjeżdżają jacyś goście, był doskonałym wykrętem, by nic nie pomóc kobiecie w biedzie.

Lato się skończyło. Remont nie dokończony. Chałupa rozgrzebana. Pieniędzy nie ma. Dochodu nie ma.

Gdyby ta Gmina była mądrze i sprawiedliwie rządzona, to Wójt przyznałaby Indiance wiosną 2011r. dotacje na dokończenie remontu domu i latem Indianka już by zaczęła przyjmować pierwszych płacących za pobyt gości i zaczęłaby zarabiać na siebie – zaczęłaby mieć jakikolwiek dochód.

A tak idzie zima – Indianka bez kasy. Dom niewykończony. Masa planowanych rzeczy nie zrobiona.

Ale bogatym hojną ręką Gmina daje kasę na biooczyszczalnie, kolektory słoneczne i wymianę dachów eternitowych.

U Indianki dachy się po wiosennych i lipcowych burzach i ulewach walą – ale Wójt nic nie dał, nawet komisji do oszacowania szkód nie przysłał.

A kobiety z Opieki Społecznej były na podwórku Indianki tuż bo burzy i widziały spustoszenia w budynkach i nic w protokole nie odnotowały na ten temat.
Wszak spotkały Indiankę jak stała na podwórku w łzach oglądając uszkodzenia ścian i dachów. Widziały rozsypane przez burzę dachówki i cegły ze zniszczonej ściany. Nie napisały tego w protokole. Ale wypytywały Indiankę na wszystkie możliwe tematy. Wszystkie poufne informacje z niej wyciągały, a w protokole tyle napisane co kot napłakał. Indianka podejrzewa, że te informacje z niej wyciągały w innym celu niż udzielenie pomocy społecznej. Indianka podejrzewa, że te poufne informacje były wyciągne w celu zaszkodzenia Indiance, a nie udzielenia jakiejkolwiek pomocy.

Po oględzinach kuchni, kobiety z Opieki Społecznej w Kowalach Oleckich uznały, że 2500zł o które m.in. wnioskowała Indianka nie wystarczą na wyremontowanie kuchni, więc nie dały nic. Ani złotówki. Tak pomogły kobiecie w biedzie. Doradziły, aby sprzedała gospodarstwo i wyprowadziła się. Oto pomoc Opieki Społecznej. Masz problemy finansowe i materialne w Gminie Kowale Oleckie - to sprzedaj gospodarstwo i wyprowadź się, aby paniom z Gminy nie przeszkadzać w zajmowaniu stołka za publiczne pieniądze.

Budynek Urzędu Gminy już drugi remont kapitalny miał zafundowany za publiczne pieniądze. Jest piękny, nowoczesny. Podjazd zrobiony. Droga w Kowalach odwalona wielka jak autostrada. No i dobrze, ale pora pomyśleć o tych mieszkańcach gminy, którzy tej pomocy finansowej bardzo potrzebują, a w dodatku są pracowici i chcą coś pozytywnego robić i mają wielki potencjał zarówno osobisty jak i materialny by coś wspaniałego stworzyć w tej gminie i dla tej gminy.

Indianka od lat promuje za darmo Mazury Garbate. Gmina ma środki na promocje. Gmina wydaje grube środki na promocje Kowal Oleckich, a ta jej promocja nawet w 1/10 części nie jest tak skuteczna i o takim ogólnopolskim, ba, nawet ogólnoświatowym zasięgu jak promocja regionu i gminy poprzez strony i blog Indianki.

Indianka za darmo promuje region i gminę od lat, a Gmina nawet remontu zakichanej kuchni nie chce jej dofinansować. Wstyd i hańba.
Gdzie są te tysiące wydawane na promocje Gminy Kowale Oleckie? Nie widać ich. Żadnego efektu. Pieniądze wtopione w błoto. Zmarnowane.
A tu kobieta za darmo robi spektakularną promocję Gminy na skalę krajową, a nawet światową, a nie dostała ani grosza dofinansowania na ten cel. Wstyd!
Wstydź się Pani Wójtowo! Zarabia Pani prawie 100.000 złotych rocznie. Niech się Pani podzieli z biedną kobietą. Niech Pani da trochę kasy na remont kuchni i garsoniery, aby Indianka mogła wreszcie usamodzielnić się finansowo. Gmina też na tym skorzysta, gdy Indianka zacznie tu ściągać tłumy płacących za pobyt i nie tylko turystów.

Taki turysta nie tylko da Indiance zarobić, ale dzięki temu, że Indianka będzie zarabiała - będą miały pracę firmy budowlane z okolicy i pracownicy do obsługi ruchu agroturystycznego oraz pracownicy do uprawy ziemi i obsługi zwierząt gospodarskich na gospodarstwie Indianki.

Gdy Indianka rozkręci agroturystykę i będzie zarabiała porządnie - może i otworzy jaką firmę? Np. zakład krawiecki, albo przetwórnię warzyw i owoców? serowarnię? Zatrudni ludzi do pracy z okolicy i zmniejszy bezrobocie w Gminie? Nie pomyślała Pani o tym? Indianka jest osobą wysoce kreatywną i przedsiębiorczą. Potrzebuje wsparcia by móc rozwinąć w pełni swoje umiejętności i rozkręcić biznesy. Takie ciągłe odmawianie, odmawianie i odmawianie jakiekolwiek pomocy oraz napuszczanie szkodliwych kontroli do niczego dobrego nie prowadzi. Na prawdę nie potrafi Pani wykorzystać potencjału Indianki? Indianka nie jest Pani wrogiem. Indianka walczy o swoje, bo ma takie prawo. Tak jak Pani ma prawo zarabiać 100.000 zł rocznie - tak i Indianka ma prawo cokolwiek zarobić na swoje utrzymanie i ma prawo realizować swoje pomysły i rozwijać przedsiębiorczość.

sobota, 3 września 2011

PRACA ZA PRACĘ / EKOTURYSTYKA ZA FREE


Przyjmę pod mój dach, ugotuję, upiorę, ubiorę, nakarmię, nauczę języka angielskiego i obsługi komputera oraz ekologicznych metod gospodarzenia w zamian za pomoc przy remoncie domu na pięknym gospodarstwie ekologicznym na Mazurach. Tel.607507811, RanchoRomantica@vp.pl

piątek, 2 września 2011

Indianka zadumana

Lato skończyło się. Indianka zadumała się nad letnimi dniami, które przeminęły...

I co dalej? Niechybnie coś wykręci, tylko jeszcze nie wie co... ;) Zainspirowała ją nowa witryna internetowa, którą poznała dzięki Francuzom... ;)

czwartek, 1 września 2011

Wicia wyjechał


Dzielny chłopina wytrzymał całe dwa miechy :)))
Francuzi jeszcze są i pomagają. Porządkują siedlisko i stajnie. Roboty na 10 osób, ale Francuzi choć powoli, ale starannie robią swoje. Indianka równie powoli przyzwyczaja się do tempa przyjezdnych. Niebawem mają przyjechać Amerykanie, ale Indianka nie pamięta dokładnie kiedy i na jak długo. Zajęta jest swoimi sprawami. Chyba trzeba będzie wpisywać gości do terminarza i śledzić go od czasu do czasu, aby znów nie było zaskoczenia, jak wtedy, gdy na Rancho niespodziewanie wylądował Kolumbijczyk... ;)

Zmęczona

Indianka jest zmęczona. Baaardzo zmęczona... :(

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wstał dzień

Wstał dzień, a wraz z nim wstała pracowita Indianka. Spogląda przez okno na zielone łąki i sady skąpane w porannych złocistych promieniach Słońca. Drzewa rzucają na pola niewiarygodnie dłuugie cienie. Takoż i dom sam.

 

Wczoraj wwooferzy ładnie się spisali. Indianka zadowolona. Robota paliła się im w rękach. Ciekawe, jak dzisiaj będzie? ;) Jak na razie ociągają się ze wstawaniem...

Wczoraj wpadł też znajomy DD. Pomógł naprawić kółko u drugiej taczki.

 

Indianka wypasa ogiera w sadzie, bo spokojny i nie depcze drzewek. Ładnie goli trawę w międzyrzędziach. Pora udostępnić mu nowy zielony korytarz.

sobota, 27 sierpnia 2011

WWOOFERowanie


Indianka zadowolona, bo udało się zagnać Francuzów do roboty. Indianka się trochę obawiała, że ludzie z wygodnych i bogatych krajów Europy Zachodniej będą zbyt rozleniwieni i rozpieszczeni przez życie, by dać coś z siebie więcej niż ruchy pozorowane. Pomagają bardzo powoli i nieporadnie, do tego trochę się ociągają i niektóre prace ich przerażają, zwłaszcza te siłowe, tym bardziej, że pierwszy raz w życiu pracują fizycznie, ale Indianka trzyma rękę na pulsie i umiejętnie dobiera im zadania, by się nie wypłoszyli za szybko, a jednak zrobili coś pożytecznego potrzebnego na jej gospodarstwie, bo roboty huk, a Indianka sama jedna na tym świecie ze wszystkim musi sobie poradzić i to przed zimą. Dyplomatycznie daje im trochę luzu, aby nie uciekli za prędko. Mają skłonność do skracania dnia pracy, a na wsi się tak nie da, bo zawsze jest mnóstwo zadań do zrobienia i nigdy nie ma końca, więc brakuje i dnia na to. Indianka pilnuje, by zawsze coś robili. Niech to będzie jakaś pierdoła, ale niech robią, a nie siedzą.

Wicia niedługo wyjeżdża. Indianka nauczyła go wielu rzeczy, a Francuzów trzeba uczyć od zera, poza tym będą tu zaledwie parę tygodni i raczej mają nastawienie wakacyjne, bo w końcu przyjechali tu na wakacje, a nie do roboty, choć na pewno chcą się wiele nauczyć, bo planują kupno własnej farmy i wyrób zdrowej żywności. No, ale trzeba korzystać z takiej pomocy jaka jest, bo na inną Indiankę nie stać. Na tą też nie stać, bo musi się zapożyczać by im jedzenie kupować, ale zaryzykowała udział w tym programie i próbuje wynieść z niego jakąkolwiek korzyść, jednocześnie obserwując jego działanie w praktyce.

Indianka gotuje im pyszne posiłki. Dogadza gościom. Stara się jak może. Gościom smakują potrawy Indianki. Indiankę cieszy to. Ale gdyby miała zrobioną kuchnię, to dopiero by kulinarnie zaszalała...

Tak czy inaczej, mimo, że goście mają tendencję do skracania dnia pracy, a mężczyzna do częstego wysiadywania, Indianka jest zadowolona. Gdy gość zaczyna wysiadywać, Indianka go szybko namierza i daje mu nowe zadanie, aby nie siedział bezczynnie. Robią to, o co się ich prosi i do tego są miłymi, inteligentnymi ludźmi, z którymi można porozmawiać na ciekawe tematy... To naukowcy z Paryża. Porzucili swe obiecujące kariery, by podróżować przez rok po różnych farmach i uczyć się ekologicznych metod gospodarzenia. Farma Indianki, to ich druga farma na tym długim szlaku, sięgającym Indii i Australii...

Chociaż ogólnie wwooferzy często mają tendencję do luźnej postawy wobec pracy na roli, Indianka sobie z tym radzi. Czuwa nad nimi nieustannie, instruuje i dobiera im odpowiednie zadania, tak, by było zrobione to, co ona musi mieć zrobione na gospodarstwie i by gości nie zrazić ciężarem, monotonią, długością czy pracochłonnością danego zadania.

Indianka uczy się także cierpliwości i tolerancji dla cudzej niskiej wydajności. Ona sama ciężko i ofiarnie pracuje na gospodarce od 9 lat dając z siebie wszystko, oni dopiero przyjechali spróbować swoich sił, więc mają ich wiele w zapasie, więc z jednej strony Indianka uważa, żeby im porządny wycisk farmerski nie zaszkodził – bo co to jest ledwo dwa tygodnie w porównaniu z 9 latami jej ciężkiej, samotnej harówy? Z drugiej strony próbuje ona zrozumieć, że to nie pracownicy lecz wakacyjni goście z zagranicy i to inteligencja, a nie jakieś chamy proste i nie powinna ich nadmiernie eksploatować. Powinni też mieć czas dla siebie – na zwiedzanie okolicy. No, ale jako umysłowi i to mieszczuchy są niewydajni, wolno i nieporadnie pracują, więc by zrekompensować tą niską wydajność powinni udzielać się dłużej. No, gdyby trochę się dokładali do wyżywienia, to Indianka by ich tak nie ganiała po siedlisku i gospodarce. Ale skoro ona ich utrzymuje, to chce by byli możliwie wydajni i zrobili konkretne zadania w konkretnym czasie. Musi trzymać dyscyplinę, bo to ona płaci za ich wakacje na wsi. A trochę różnorodnej pracy na świeżym powietrzu wyciskającej pot im nie zaszkodzi. Od potu się nie umiera, a wręcz przeciwnie – pot oczyszcza ciało z toksyn. Będą mieli przedsmak tego, co ich czeka w przyszłości, gdy kupią swą własną farmę...

WWOOF to eksperyment. Jeśli zda egzamin - Indianka będzie go stosowała dłużej. Na razie obserwuje efekty wwooferowania i nie spuszcza gości z oka - dba, by mieli co robić. Niech to będzie chociaż proste uporządkowanie siedliska, ale niech coś robią.

Indianka rozważa też wprowadzenie symbolicznej dopłaty do wyżywienia od gości. Goście partycypowaliby w kosztach swojego wyżywienia, wtedy Indianka mogłaby im skrócić dzień pracy. Niech by składali się po 10zł dziennie do kosztów wyżywienia, wtedy mogliby pomagać te 5 godzin dziennie i mieć dużo czasu wolnego dla siebie po pracy na zwiedzanie okolicy.

Tylko że jakakolwiek opłata odstraszy gości i z drugiej strony mogą w ciągu tych 5 godzin zrobić tak niewiele, że się to Indiance nie opłaci. Jeśli będzie musiała im gotować i stać pół dnia przy garach i jednocześnie latać za nimi, tłumaczyć jak i co zrobić i pilnować by robili a nie oszukiwali - wtedy może się okazać, że skórka nie warta wyprawki. Do tego jako osoby niewprawne mają tendencję do psusia narzędzi, gubią je, popełniają błędy np. wpuszczają do domu kota który włazi na stół i wsadza pysk w talerze, albo beztrosko otworzą bramkę i wpuszczą konie do warzywnika czy psa do kurnika.

Więc pytanie, czy wwooferowanie to rzeczywista pomoc dla gospodarza nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Może być, ale wymaga to podwójnego wysiłku ze strony gospodarza. Jest to raczej urozmaicenie dla Gospodyni, niż wielka pomoc i ulga. Korzyść jest niewielka, o ile nie trafi się na totalnego lesera i naciągacza.

W tej sytuacji sensowne byłoby wprowadzenie minimalnej dopłaty do wyżywienia w wysokości 10zł/dziennie od osoby. Może taki układ zdałby egzamin. WWOOFing przestałby być tak obciążający finansowo i materialnie dla Gospodarza w kwestii zakupu żywności w mieście.

Dla Indianki sprawa zakupu żywności w mieście jest tym bardziej uciążliwa, że nie posiada swojego środka transportu. Znalazła jednak sposób, by i temu zaradzić. Dogadała się z taksówkarzem, że wioząc do niej gości, robi po drodze zakupy spożywcze i przywozi je razem z gośćmi.

Goście płacą za kurs taryfy, którą jadą na Rancho. Indianka płaci taksówkarzowi za zakupy, które dla niej przywozi z gośćmi. Goście mają pewny, szybki i wygodny transport na Rancho, a Indianka razem z gośćmi dostaje prowiant dla nich. Takie rozwiązanie to na pewno znaczna ulga dla niej - nie musi jechać na rowerze na zakupy do miasteczka i tracić czasu i sił na to. Goście i tak jadą na Rancho, więc przywiezienie zakupów razem z nimi jest jak najbardziej praktycznym rozwiązaniem.

Indianka rozważa jeszcze wprowadzenie dopłaty do wyżywienia dla gości przez pierwsze 3 dni, bo zdażają się tacy, co to przyjeżdżają w nocy by się za darmo wyspać, wykąpać i najeść i następnego dnia lub za dzień czy dwa wyjeżdżają. Robią więcej zamieszania niż to jest warte. Tak było z Czechami.

Indianka miała zarwaną noc, bo Czesi przyjechali w środku nocy i obudzili ją, kąpali się zużywając gorącą wodę, wyspali w świeżo zmienionej dla nich pościeli, a następnego dnia wyjechali nie pomagając nic na gospodarce. W dodatku na przygotowania na ich przyjazd Indianka poświęciła dwa dni. Zamiast robić, to co jej tu najpilniejsze czyli np. wykaszać trawę w sadzie - poświęciła dwa dni na pranie pościeli i jej suszenie oraz wysprzątanie i wymalowanie im izby na poddaszu stajni. Jako, że nie przyjechali taryfą tylko swoim samochodem i to w nocy - nie przywieźli też żadnych zakupów z miasta. Ich wizyta była bezużyteczna i była stratą dla Indianki oraz zawracaniem głowy. Pozostało niewyspanie, niesmak i złość oraz zmarnowany czas.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Udało się

Udało się załatwić transport dla Francuzów i jeszcze przy okazji zakupy. Duże zakupy... ;)

Indianka zadowolona. Francuzi okazali się miłymi intelektualistami, z zawodu naukowcami.

Miło się z nimi gawędzi na tematy wielkie, naukowe i egzystencjonalne.

Francuzi mimo udanych naukowych karier zamierzają osiąść na wsi i prowadzić sielskie życie oraz żyć z wytwarzania zdrowej żywności. We Francji fajnie to jest zorganizowane.

Małe farmy produkują żywność dla np. dwudziestu stałych odbiorców z miasta. Odbiorcy ci płacą coś jakby roczny abonament bez względu na to czy rolnikowi obrodziło w polu czy nie i w zamian otrzymują stałe dostawy żywności od nich. Rolnik jest zabezpieczony – ma zabezpieczony zbyt, a klienci mają zapewnione stałe dostawy zdrowej, wartościowej żywności. Dzięki temu małe francuskie farmy są rentowne i farmerzy nie muszą dorabiać w miastach, by się utrzymać, tak jak to dzieje się w Polsce... Sprzedają warzywa, owoce, mleko, jaja i mięso wprost z farm do miast. BEZ POŚREDNIKÓW. Dzięki temu, są w stanie się z tej produkcji rolnej utrzymać.

Indiankę zaciekawił ten roczny stały abonament. Chyba wypróbuje to w Polsce, jak tylko uda jej się zdobyć traktorek ogrodniczy, coby dać radę obrabiać ziemię pod warzywa dla większej ilości mieszczuchów smakoszów zdrowego jadła. Trzeba zdobyć traktorek, albo przetrenować konia do pracy w polu. Trochę go szkoda, bo szlachetny, ale mógłby popracować zamiast tylko paść się jak ten ostatni darmozjad.

środa, 24 sierpnia 2011

Przyjeżdżają Francuzi!

Dziś przyjeżdżają Francuzi. Indianka głowi się, jak zawiadomić znajomego taksówkarza by ich odebrał z przystanku i zawiózł na Rancho. Nie ma nic na karcie telefonicznej by zadzwonić, a Pan Leszek nie odbiera smsów. Szkoda, że on nie używa emaili. Byłoby tysiąc razy prościej i taniej umawiać odbiór gości  i dogrywać wszystkie szczegóły emailowo no i nie trzeba mieć doładowanej komórki i tracić pieniędzy na rozmowy telefoniczne, a tak zanim Indianka wytłumaczy Panu Leszkowi co, gdzie, kiedy i upewni się, że zapamiętał - impulsy lecą i kasa na koncie komórki topi się błyskawicznie. 6-7zł, a niekiedy i dycha poleci zanim wytłumaczy wszystko dokładnie i zsychronizuje przyjazd i odbiór gościa lub gości. To stanowczo za drogo.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Zadumana Indianka

Indianka duma, duma i duma jak tu doprowadzić do dokończenia remontu domu. Dzień zleciał niepostrzeżenie. Indianka tej nocy spała w stajni na swym wielkim, wygodnym łożu. Spało się dobrze – ciepło i przytulnie. Witkowi się tak dobrze nie spało – kursował całą noc do wychodka. Za łapczywie jadł i coś mu się nie strawiło jak należy. Rano jego materac pokryty był puchem – śpiwór mu się rozerwał i pierze z niego wypada. Wicia cały w tym pierzu jest, łącznie z włosami i brodą. Wygląda jak kuna, która dopiero co pozagryzała kury.

 

Wczoraj w dzień z Witkiem naprawiali stajnie wewnątrz. Powstawiali nowe słupy. Dzisiaj Indianka zajęła się dokumentacją, a Witek montował kinkiety. Opornie mu szło, ale Indianka dała mu instrukcje i udzieliła paru wskazówek i w końcu sam doszedł do wiedzy, jak je zamontować i zamontował je dość dobrze, choć mu to zajęło cały dzień. Jeszcze ze trzy kinkieciki i kuchnia będzie porządnie oświetlona. Wtedy Indianka rozważy osobiste zabranie się za tynkowanie ścian. Wyjdzie jak wyjdzie, ale chociaż będzie tanio i czysto. No i nowego fachu się wyuczy :) Wszak kobieta pracująca jest :)

 

W międzyczasie pomiędzy pisaniem i czytaniem pism, a szukaniem dla Wici tego i owego i doraźnymi wskazówkami co do montażu kinkietów - Indianka upolowała kozy, które uciekły z wybiegu. Wykaszarki się popsuły i nie można kozom kosić trawy, a z wybiegu wszystko wyżarły. Pora na obroże i linki oraz powrót na wypas pastwiskowy. Spryciule wydostały się z wybiegu mimo siatki i latały wokół niego zjadając kwiatki Indianki. Indianka podeszła je chytrze i zamknęła na wybiegu i w koziarni. Do siatki podłączyła prąd, aby zniechęcić kozy przed ucieczkami. Jutro trzeba będzie albo naprawić wykaszarki albo kozy wyłapać i ustawić na pastwisku na linkach, coby się nie dostały do warzywnika, nim zostanie on porządnie ogrodzony stabilnym płotem z żerdzi. Na razie warzywnik okala pastuch elektryczny dość szczelny, ale młode koźlęta wszędzie potrafią się wcisnąć jak im chęć i fantazja przyjedzie. Nie ma co ryzykować, że zjedzą z takim trudem wyhodowane warzywa.

 

Indianka wreszcie znalazła zapodziany przez jednego z wwooferów flex i przymierza się do szlifowania słupów w stajni i tych ogrodzeniowych do budowy stałego ogrodzenia podwórka, warzywnika i sadu.

 

Po wyszlifowaniu zaimpregnuje słupy i wtedy ruszy z Wicią grodzić to i owo. Niewiele tych słupów, ale na początek musi wystarczyć. Trzeba wkopać je w kluczowych miejscach i rozciągnąć pastuch do wypasu kwaterowego koni w sadzie, bo wykaszarki szlag trafił i tylko konie mogą się uporać z trawą w międzyrzędziach. Indianka wykosiła ile dała rady, obkosiła część drzewek, ale popsute wykaszarki pokrzyżowały plany zgromadzenia siana na zimę.

Indianka znalazła instrukcje i dała Wiciowi do przetrawienia. Może wyczai, co im dolega i uda mu się je naprawić.

sobota, 20 sierpnia 2011

Wielkie gotowanie

Jako. że sobota pochmurna i kapiąca deszczem, Indianka zabrała się za wielkie gotowanie. Wicia asystował w tym zadaniu. Indianka ugotowała obiad czyli duszoną wołowinkę z cebulą i zasmażaną kapustą, ziemniaki, bigos z młodej kapusty, kompot, usmażyła powidła, upiekła placek królewski z gruszkami i ciasto jabłkowe z jabłkami oraz upiekła chleb kminkowy (naprawiła piekarnik). Ugotowała też karmę dla psów, a nawet dwa gary tej karmy. Cała masa gotowania, z czego większość na jej cudnym megapiecu. 17.00 godzina się zrobiła, gdy wielkie gotowanie zakończyła. Ugotowałaby więcej, a właściwie usmażyłaby więcej powideł, gdyby nie osłabła z przepracowania i obżarstwa ;) Pora na sjestę. Wicia udał się na spacerek niezrażony mokrą aurą. Indianka postanowiła się zdrzemnąć by odzyskać siły, być może obejrzeć jakiś film jednym sennym okiem (drugie oszczędzając na potem, gdy to pierwsze zmęczy się nadto), a potem relaksować się w wannie w wonnej kąpieli...

 

Smakowitej i relaksującej soboty wszystkim :)

Pochmurna sobota

Indianka wstała rano i jako, że to sobota, nie śpieszy się na pole ni w obejście. Postanowiła w weekend zwolnić tempo pracy i ograniczyć jej zakres. Za oknem szaro-świetliste niebo, mokro, kropi deszcz. Konie pasą się pod domem. W kurniku kwili drób. Wiktor śpi na swoim poddaszu. Lato się kończy. Niedługo nie będzie można przyjmować gości – będzie za zimno na poddaszu dla nich.

 

Remont domu nie zrobiony z braku funduszy. Ziemia i obejście z grubsza ogarnięte, ale nadal mnóstwo roboty do zrobienia.

 

Wiktor zepsuł piekarnik do wypieku chleba i Indianka zastanawia się, co ma podać na śniadanie. Jakie pieczywo stworzyć i na czym. Chyba pora na placki pszenne z patelni.

 

Za oknem wicherek. Targa uchylonym oknem. Indianka duma, czy by się wykąpać teraz czy później.

 

Dzień pochmurny. Dzięki Bogu, że jest ten dzień. Bo kiedyś dni mogą się skończyć w sytuacji, gdy Ziemię dosięgnie jakiś kataklizm lub wojna światowa. Indianka ma świeżo w pamięci artykuł o „meteorycie tunguskim”, który walnął w Syberię na początku zeszłego stulecia i spalił miliony drzew. Ze strzępów opisów naocznych świadków wynika, że nie był to żaden meteoryt, a zaawansowany statek kosmiczny, a nawet dwa i to prawdopodobnie toczące ze sobą bitwę. Tak to wyglądało z Ziemi. Leciały poziomo nad ziemią, strzelały do siebie, a potem się jeden z nich lub oba rozpadły się lub odleciały, pozostawiając za sobą wypaloną ziemię  Całe to zajście można przyrównać do wybuchu bomby nuklearnej o mocy 50megaton. Być może sobie tylko postrzelały i odleciały, lub jeden z tych trafionych rozpadł się lub oba uległy unicestwieniu w wyniku starcia. Jeden z nich leciał ze wschodu na zachód, drugi jakby mu drogę przeciął lecąc z południowego-wschodu na północny-zachód.

Być może celowo starły się nad Syberią, gdzie nikłe zaludnienie, tak, aby ludzie nie ucierpieli.

 

Ale w rejonie, gdzie doszło do wybuchu i wypalenia lasu, prze lata po tym incydencie nic nie rosło ani nie było tam zwierząt, co przypomina scenerię po Czarnobylu, gdzie nastąpił wyciek radiowy z elektrowni atomowej i została skażona ziemia na wiele lat i wiele lat musiało minąć, zanim życie tam wróciło, w dodatku częściowo zmutowane promieniowaniem jądrowym.

 

Podobnie na terenach gdzie miało miejsce zajście tunguskie – zaobserwowano zmiany w roślinności i wśród zwierząt. Nie znaleziono resztek meteoru, co by potwierdzało, że nie był to meteor lecz faktycznie coś innego np. bomba atomowa wysadzona przez jeden ze statków kosmicznych lub katastrofa takiego statku wyposażonego w napęd termojądrowy lub inny bardzo silny i niszczący. No i żaden meteor nie lata poziomo nad ziemią i nie skręca gwałtownie w czasie lotu. To tylko wskazuje na obecność inteligentnych obiektów latających. Tylko inteligentny sztuczny obiekt latający może lecieć poziomo nad ziemią i nagle skręcić by polecieć dalej. Zjawisko zaobserwowało wielu światków z różnych miejsc w pobliżu wybuchu, a także daleko od niego. Aż w Brystolu dostrzeżono zmiany w atmosferze, tzw. białe noce. A może faktycznie to była asteroida i ktoś, jakaś inteligencja z kosmosu lub przyszłości postanowiła Ziemię uchronić przez zagładą i rozwaliła to ciało niebieskie?

 

Niczego nie można wykluczyć. Teorii jest kilka, jednak trend ogólny jest taki, że to nie było zjawisko naturalne, a dziwne, sztuczne, prawdopodobnie powodowane inteligencją pozaziemską. Zaciekawia też fakt, że po latach to Rosjanie pierwsi zbudowali bombę o mocy 50 megaton czyli taką, jaka prawdopodobnie była użyta podczas incydentu tunguskiego.

Być może znaleźli coś co zataili i wykorzystali dla celów militarnych. To mógł być statek kosmiczny lub jego szczątki, to mogli być ocaleni pasażerowie tego statku.

 

Tak więc, Indianka nie narzeka, że dzień pochmurny. Dobrze, że jest on w ogóle.

Ponoć, gdyby te statki kosmiczne spadły na ziemię 5 godzin wcześniej, zgodnie z ruchem Ziemi wyrżnęły by w ludny Sant Petersburg i zginęłoby wielu ludzi, a samo miasto zostałoby zrównane z ziemią. Byłaby to tragedia i zagłada na miarę Hiroszimy, a nawet większa, bo siła użyta podczas incydentu tunguskiego była wielokrotnie większa niż w Hiroszimie i Nagasaki razem wziętymi.

piątek, 19 sierpnia 2011

Wiertarka

Indianka od dawien dawna miała obiekcje co do używania wiertarki. Jakoś tak niepewnie się czuła w tym temacie. Brak jej było wprawy i pewności siebie, dość odwagi, by zacząć używać wiertarkę. Ewidentnie nie wierzyła w swoje siły i umiejętności techniczne. Co prawda flex ma płynnie opanowany, także  używanie piły spalinowej i szeregu innych narzędzi. Jednak wiertarka Indiance wstrętną była. Zatem zaangażowała Wiktora do przykręcania rozmaitych rzeczy. Gdy Wicia przykręcił każdą rzecz krzywo i koślawo, złamał wiertło, zepsuł kołki, pogubił śruby - Indianka wyszła z siebie i wzięła w garść wiertarkę osobiście.

 

Zaczęła od przykręcenia ozdobnego wieszaka do szafy. Dokładnie wymierzyła szafę i wyznaczyła miejsce w którym miał się wieszak znaleźć. Z dziką satysfakcją poprosiła Wicię o asystę – do tej pory to ona przynosiła Wici i innym pomocnikom wszelkie niezbędne narzędzia do wykonania danego zadania, a oni skupiali się tylko na samym zadaniu. Nazywało się, że ten lub owen coś wykonał. O Indiance się nie pamiętało, jak latała po całym domu wyszukując narzędzi i odpowiednich akcesoriów do wykonania zadania i jak je przynosiła pod nos ważnemu wykonawcy. Było: „przynieś to, podaj tamto, przytrzymaj to”

 

Tym razem, dla odmiany - na Indiankę miał spłynąć splendor wykonania zadania, a Wicia był tym anonimowym asystentem co to znosi pod nos wykonawcy narzędzia. Indianka wykonała wiertarką zgrabniutkie dziurki i stabilnie przykręciła do szaf 5 wieszaków. Wicia tym razem spoglądał z zazdrością na samodzielność i niespodziewaną sprawność techniczną Indianki. Do tej pory to on był od rzeczy technicznych.

 

No i co? Prawda, że perfekcyjnie przykręcone? I to mój pierwszy raz z wiertarką w dłoni :) – zagadnęła dumnie Indianka.

 

Ale ja ładnie lampki przykręciłem. – upominał się o splendory Wicia.

Ale ile razy je poprawiałeś i jak krzywo to wisiało i kołki i wiertło połamałeś zanim jako tako je powiesiłeś? ;) – przypomniała Indianka.

 

Indianka bardzo zadowolona z siebie i z powieszenia nowych wieszaków. Lęk przed używaniem wiertarki pokonany. Od teraz może wiercić do woli :) 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zabójcza kuna

Kuna zaatakowała drób Indianki... :( ... Poległo wiele sztuk drobiu... :(
Indianka mieszka w bogatym w faunę i florę otoczeniu, niekiedy jednak to
bogactwo fauny atakuje jej gospodarskie zwierzęta...
Na drób czyhają lisy, jastrzębie, kuny i tchórze oraz wałęsające się psy...
Najtrudniej obronić się przed kuną, bo to małe stworzenie i wszędzie się
wśliźnie. Potrafi się wspinać nawet po ścianach. Kuna zaatakowała drób
najpierw na wybiegu, a w nocy już w samym kurniku. Nie ma sposobu, żeby drób
przed nią obronić... Może ktoś miał podobne doświadczenia i zna sposób na
kunę?

sobota, 13 sierpnia 2011

Porządki

Indianka dziś króluje w domu. Króluje ze szmatą w dłoni ;))). Myje okna,
zmywa naczynia, pierze ciuchy i rozwiesza je do suszenia. Gotuje obiad.
Ściąga użyteczne pliki z netu, bo ma zamiar się doszkolić. Witek sprząta w
stajni. Dzień upływa spokojnie.

Indianka chcąc zmotywować Witka do żywszych ruchów, wytyczyła mu mały
kawałek podłogi w stajni i obiecała, że jak ją sprzątnie to ma wolne. Wicia
od razu samoistnie wrzucił drugi bieg. Motywacja zadziałała ;)))

środa, 10 sierpnia 2011

Powrót makulatury

Indianka musi rzucić pracę w polu i znowu zasiąść do stert papierzysk, które wymagają jej uwagi i reakcji. Na widok tej makulatury do przerobienia Indianka dostaje czkawki.

Zamiast ładnie pracować sobie w ogródku i sadzie oraz obejściu – musi się mozolić w tym papierowo-prawniczym bagnie. Oj, jakżesz to mierzi!

 

Tylko Wicia ma szczęście siedzieć na zielonej łące i dłubać w drewnie. Indianka z zazdrością spogląda na wwoofera przez okno... Szczęściarz niefrasobliwy! Taki to nie ma żadnych zmartwień...

wtorek, 9 sierpnia 2011

O świcie

Indianka wstała o świcie niepokojona sprawami zaległymi, a niecierpliwie czekającymi na jej atencję. Hmmm... jakżesz ten budzący się do życia dzień najlepiej zagospodarować? Jest tyle roboty do zrobienia... gee... od czego tu zacząć... Dwie osoby nie dadzą rady sprostać licznym zadaniom... trzeba wybrać co najpilniejsze i w czym oboje lub jedno z nich jest mocne to prace pójdą sprawnie...

Zapowiedziani wwooferzy odwlekają przyjazd, a roboty nie maleje...
Tyle spraw do załatwienia, prac do wykonania... i w polu i w domu i w siedlisku i w dokumentacji... Indianka ma dwa wyjścia: albo się sklonować albo zwerbować więcej ochotników do pomocy... Najchętniej by się sklonowała. Takich 10 Indianek to by dało radę sprostać zadaniom. Wwooferów trzeba szkolić i wiecznie nadzorować, poświęcać im mnóstwo cennego czasu... No i nie każdy z nich jest chętny aby udzielać się cały dzień, a cały dzień pracy to normalka tutaj. A takie samodzielne Indianki by sobie poradziły sprawnie bez nadzoru i bez marudzenia. Rano lub wieczorem by tylko naczelna Indianka rozdysponowała zadania, a one by ruszyły ochoczo i zapamiętale do pracy, a że każda z nich ma tendencję do robienia wszystkiego co robi maksymalnie wydajnie, dobrze i przemyślanie oraz perfekcyjnie, więc efekty byłyby zadziwiające... Taaak... klonowanie to byłby najlepszy pomysł... Tylko trudny do wykonania. Jak na razie ludzkość klonuje tylko owce. Jednak natura już dawno wymyśliła pożyteczne rozmnażanie. Może by się tak rozmnożyć? Stworzyć ród Indianek ;))) ? Takie dwanaścioro bystrych, inteligentnych i pracowitych Indianek raz dwa by zawojowało tę ziemię, a i okoliczne by też dały radę ;)))

No cóż, ale fizycznie trudno się rozmnożyć tak masowo i szybko jak to tutaj jest potrzebne.
Może adopcja? Znaleźć tak dwanaścioro sierot, których nikt nie chce i nie kocha, przygarnąć je i zadbać o nie, wychować na wartościowych, pracowitych ludzi, stworzyć im tu dom, którego nie miały w życiu swoim? To byłby dobry pomysł. Trzeba wyruszyć w świat i poszukać odpowiednich sierot. Ślicznych, zdrowych, bystrych...

Nie ma co liczyć, że się spotka wartościowego partnera, który byłby podporą Indianki, tym bardziej że Indianka nigdzie stąd nie wyjeżdża i nie ma możliwości poznać nikogo odpowiedniego.

Obecni przeciętni faceci są bez jaj, albo mają bardzo malutkie te jajeczka. Nie nadają się do ciężkiej pracy na roli. Trza poszukać sierotki młode, które od małego nabiorą krzepy na gospodarce i będzie to dla nich normalka, a nie ekstremalny survival, jak dla typowego mieszczucha rzuconego w wir prac wiejskich to jest... Typowe mieszczuchy pękają po paru dniach pracy jak bańki mydlane. Wymoczki niezdolne do wysiłku fizycznego – wychuchane i wychowane pod miejskimi kloszami słabeusze bez krzepy i charakteru... ;) Tacy się nie nadają na gospodarkę. Dupę posadzić przed komputerem lub telewizorem – to ich typowe zajęcie. Rosną takie tłuste nieruchawe kluchy niezdolne do wysiłku fizycznego. Byle praca ich przeraża. A tu trzeba latać po hektarach i robić! Nie ma siedzenia!

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Zielony burak

Indianka próbuje wyczaić w necie jak przyrządzić zielone liście buraka naciowego. Znalazła coś takiego: „liście podsmażane razem z pokrojoną w piórka cebulą i zmiażdżonym czosnkiem. przyprawy jakie kto lubi, sól i pieprz na pewno. jako dodatek do mięsa”, ale to mało. Coś jej świta, że te liście przyrządza się jak szpinak... Czyli na maśle i dodać mleka lub śmietanki do smaku... No i przed smażeniem powinny być obgotowane. Spróbuje najpierw bez obgotowania i jeśli będzie coś przeszkadzało w smaku to następnym razem obgotuje w wodzie te liście przed smażeniem...

Chleb koperkowy

Indianka zamięsiła zwykły chleb do którego dodała po wstępnym wyrośnięciu ciasta posiekanego koperku, który zmieszała z ciastem chlebowym i pozostawiła do dalszego rośnięcia. W wyniku upieczenia zmieszanego ciasta z koperkiem powstał chleb koperkowy :) To gwoli wyjaśnienia dla koleżanki Blanki :))) 
Fajnie jest do zwykłego chleba dodawać różne ciekawe składniki. Dzięki temu chleb uzyskuje nowe smaki :)

Kompocik

Indianka ugotowała też świeży kompocik z jabłuszek zielonych. Bardzo słodki. Już się nie zmieścił w brzuszkach kapuścianych. W czasie obiadu Indianka i Wiktor pożarli aż po 3 talerze bigosu z młodej kapusty. Przesadzili. Z trudem się ruszają. Niczym mańki-wstańki kiwają się z nogi na nogę. No, ale kto dużo pracuje ten dużo futruje... ;) Aby mieć siłę działać.

Wiktor wysłany po kolejną partię jabłuszek. Indianka sobie zażyczyła większej ilości, bo ma plany rozległe wobec tych jabłek. Ma zamiar upiec jabłecznik, usmażyć świeży dżem, ugotować nowy kompocik i kisiel.

Krótka sjesta i trzeba kończyć pranie tzn. wynieść na dwór i rozwiesić do suszenia. Zebrać te wysuszone, poskładać w kostki i poukładać starannie kolorami na półkach. Już półek brakuje.
Trzeba będzie kombinować. Coś przełożyć, coś wynieść - by półki pozwalniać...

Kuchnia warzywna

Indianka zastanawia się co by tu ugotować nowego z wykorzystaniem warzyw...
I przymierza się do wykorzystania któregoś z przepisów...
Na dziś już jest zrobiony bigos z młodej kapusty – to na obiad, a na kolację Indianka szykuje duszoną cukinię z koperkiem... 
Indianka duma i improwizuje kulinarnie dzieląc obowiązki pomiędzy kuchnię, siedlisko, ogród i sad...
Aaa... i ciasto trzeba upiec. Wwoofer Wiktor prosił o ciacho. Indianka upiecze Murzynka i ciasto gruszkowe...
Póki co, upiekła chleb koperkowy. Pycha :)

niedziela, 7 sierpnia 2011

Domowe porządki

Indianka i Wiktor zabrali się za domowe porządki. Nie, żeby skończyli pracę na polu i w obejściu, po prostu czasem trzeba się zająć domem...
Indianka robi megapranie i obiad, Wiktor zmywa naczynia, garnki i wynosi na strych to co zbędne lub nie ma gdzie wcisnąć, bo wszak brak mebli kuchennych jeszcze, a sama kuchnia do remontu jest i czeka na ten remont i czeka!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Work for work

Praca za pracę. Oferta wykonania usługi agroturystycznej w zamian za wykonanie remontu domu wiejskiego lub poszczególnych prac takich jak:
przeróbka i rozbudowa instalacji hydraulicznej
wymiana podłóg
wymiana sufitów
kafelkowanie
założenie rynien
wymiana dachu
wymiana komina
wykonanie ogrzewania podłogowego
montaż okien dachowych
montaż kolektorów słonecznych
ocieplenie poddasza
rozbudowa elektryki
Oferty współpracy typu work for work proszę kierować na CreativeIndianka at vp.pl lub GG CreativeIndianka 20473683

niedziela, 31 lipca 2011

Pracowita niedziela

No i znów cały dzień zleciał na pracy mimo, że to niedziela. Gdy się wszystko robi ręcznie, bez użycia traktorów - jest cała masa czasochłonnej ręcznej pracy na gospodarstwie. Niewyobrażalnie dużo. Za dużo na dwie osoby, a co dopiero na jedną? Indianka myśli o zaproszeniu większej ilości wwooferów. Efekty ich pracy byłyby większe. Dom, siedlisko i  ziemia lepiej utrzymana i zadbana. Dwie osoby harujące od rana po wieczór się mogą zajeździć, a efekty ich pracy dla niewprawnego oka i tak będą niewidoczne. Indianka jest tak zmęczona, że nie ma siły się wykąpać... Od chodzenia po polu w te i we wte mięśnie jej zesztywniały i nogi spuchły...  Poza pracą w polu jeszcze musiała znaleźć czas by ugotować porządny obiad dla wwoofera i siebie. Jest naprawdę padnięta... Aż nie wierzy, że do niedawna wszystko sama robiła na gospodarstwie bez niczyjej pomocy... Absolutne szaleństwo... Ale ona kocha tę ziemię i gdy pracuje – nie czuje, że haruje. Ziemia wciąga, pasjonuje. Tyle bogactw i niespodzianek w sobie kryje... To fascynujące... To wciągające jak pasjonująca powieść...

 

Praca uszlachetnia – po 9 latach harówy Indianka jest szlachetniejsza od wszystkich ziemskich szlachciców razem wziętych ;))) Ale pora znaleźć czas na wypoczynek... Pora nauczyć się wypoczywać i delektować życiem wiejskim... Niestety nie można – za dużo pilnych prac czeka i domaga się interwencji Indianki. Indianka robi co może i jak może. Efekty są, ale poprzedzone ogromnym osobistym wysiłkiem. Aby ogarnąć wszystko co tu jest do zrobienia, to chyba potrzeba z 20 osób pracujących po 10 godzin dziennie przez 3 miesiące... A tu na ogół jedna pojedyncza Indianka i sporadycznie gość lub paru gości niewprawnych w pracach gospodarskich działa nad którymi trzeba czuwać nieustannie, by czego przez niewiedzę lub pomyłkę nie schrzanili (np. nie wycięli nieopatrznie krzewów i drzewek owocowych podczas koszenia trawy).

 

No, ale fajnie, że Indianka trafiła na ten program pomocy dla gospodarstw ekologicznych.

Lepszy rydz, niż nic. Gmina nie chciała nic Indiance pomóc w jej problemach, to dobrze, że choć obcokrajowcy trochę jej pomagają swoją pracą. Zawsze to jakaś pomoc. Szkoda, że nie wiedziała o społeczności wwooferów wcześniej np. 3 lata temu gdy postanowiła założyć sad i bardzo potrzebowała pomocnych rąk... Sama się męczyła z 1800 drzewkami... harowała jak wół od rana do nocy... Dopiero pod koniec akcji sadzenia pokazało się troje wolontariuszy, którzy posadzili końcówkę drzewek...

 

No, ale cóż. Szczęście, że jest ten program i choć wwooferzy bywają z rozmaitym nastawieniem – wielu ma zbyt wakacyjne nastawienie, a zbyt niskie zainteresowanie samą pracą, ale zawsze coś tam pomogą... Ziarko do ziarka, a zbierze się miarka. Choćby się taki wwoofer wlókł w nieskończoność z taczką to w końcu się dowlecze i o tę jedną taczkę Indianka będzie miała mniej wywożenia obornika na pole... :)

 

Poza tym bywają wwooferzy niespodzianki. Np. w polu jest niewielki z takiego pożytek, ale nagle się okazuje, że np. świetnie konfiguruje i składa komputery, a Indiance właśnie się schrzanił komputer i trzeba go naprawić...  Trafiło się i tak, że jeden z wwooferów potrafi ostrzyć łańcuch od piły, ba, ma nawet uprawnienia na cięcie piłą spalinową!

 

Suma summarrum – warto zapraszać wwooferów, zwłaszcza tych z obcych krajów. Są pogodni i pozytywnie nastawieni, chętni do pomocy. Polscy wwooferzy chyba bywają wredniejsi, być może to wynika z faktu, że jesteśmy jako naród dość wredni i zawistni.

 

Polska tolerancja i gościnność – to już raczej mit. Ogólnie Polacy stali się cwani, wredni, zawistni. Na szczęście nie wszyscy, ale taka jest ogólna tendencja. Polacy nie potrafią cieszyć się z sukcesów swoich sąsiadów, znajomych. Przeważnie zżera ich zazdrość i okazują ją w kąśliwy i niewybredny sposób. Małostkowość, hipokryzja, czepianie się, złośliwe plotkarstwo – to brzydkie cechy ludzi maluczkich.

 

Indianka ma nadzieję, że naród polski zmienia się na lepsze. Indianka ma nadzieję, że nowe pokolenie Polaków będzie fajniejsze, życzliwsze. No bo stare zgregi to się raczej nie zmienią. Jak zrzędzili - tak i zrzędzić będą i pluć na to co wykracza poza ich przyziemne rozumki i czego nijak pojąć nie potrafią.

Koperek

Każdy wwooferek lubi świeży koperek ;)

piątek, 29 lipca 2011

Grill

Indianka urządziła grilla: białą kiełbasę zapiekaną z cebulą, zagryzaną własnym świeżo upieczonym chlebkiem, popijaną słodkim, czerwonym wyśmienitym winem...
Rozmowa przy stole na świeżym powietrzu z pięknym widokiem na zielone łąki i staw toczyła się na tematy rozmaite.  Wiktor to ciekawy człowiek. Ma nietypowe zainteresowania.
Pasjonują go wszystkie fajne religie świata. We wrześniu planuje wyjechać do Dublina, gdzie osiądzie w lokalnym gurudwara... Najwyraźniej szuka swego miejsca na świecie... Kto szuka, ten znajdzie... :)

Koniec lipca

Wwoofer Wiktor cały lipiec pilnie pomagał Indiance w pracach gospodarskich. Pora gościa jakoś wynagrodzić dodatkowo. Indianka kupiła dobre wino i kiełbaski na grilla. Będzie grill!
Indianka też sobie troszkę odpocznie przy grillu, choć najpierw musi go naszykować.


poniedziałek, 25 lipca 2011

quadem po zbożu

Indianka zastanawia się jaki cel miał sąsiad puszczając syna by jeździł quadem po uprawach zboża i wygniatał łany dojrzałego zboża tuż przed żniwami...? Coś musi być na rzeczy... Tylko co?

piątek, 22 lipca 2011

Wichura uszkodziła dachy i ścianę

Ostatnia wichura uszkodziła dach i ścianę obory oraz dach domu mieszkalnego. Dach przecieka w co najmniej 6 miejscach. Robi się niewesoło. Trzeba remontować.

Polska zalana a Afryka schnie

Co roku Polskę i kraje ościenne zalewają masy wody powodziowej powodując
kosztowne straty idące w miliony, a nawet miliardy strat, niszcząc ludziom
domy, pola uprawne i zakłady pracy, tymczasem w Afryce panuje potężna susza
i głód.

Polska może wyprodukować więcej żywności niż wolno jej sprzedać w Europie,
tymczasem w Afryce setki tysięcy ludzi głodują i umierają z głodu.

Jednocześnie w Polsce brakuje taniej energii.

Polska powinna zbudować tani i szybki w budowie rurociąg z tworzywa
sztucznego którym by nadmierne ilości wód powodziowych byłyby wysyłane do
Afryki.

Afryka powinna zbudować na Saharze kolektory słoneczne zbierające
energię elektryczną i wysyłać prąd do Polski kablem wkopanym w ten sam rów w
którym będzie wkopany rurociąg z wodą powodziową.

Polska nadwyżki żywnościowe których nie może sprzedać w kraju ani w Europie
powinna wysyłać do Afryki. Polska powinna wymieniać z Afryką wodę na prąd.

Afryka dostanie wodę i przestanie głodować, Polska dostanie tani prąd i
zyska niezależność energetyczną od Rosji.
Ponadto w czasie gdy w Polsce są nadwyżki żywności, których Polska nie może
sprzedać, Państwo powinno zorganizować przerzut żywności z Polski do
głodującej Afryki.

 W zamian za żywność wysłaną do Afryki, Polska powinna
otrzymać z Afryki dodatkowe ilości taniego prądu, powinna mieć 50% udziału w
kolektorach słonecznych budowanych w Afryce lub mieć możliwość korzystania z
innych zasobów naturalnych Afryki jak gaz, ropa, węgiel, marmur, wapień czy
złoto lub rudy żelaza.

Polska powinna mieć też co najmniej 50% udziałów w systemach nawadniania
Afryki, w tym w systemach nawadniania plantacji warzyw i owoców, zbóż oraz
50 % udziałów w afrykańskich plantacjach warzyw i owoców, zbóż oraz w
hodowli bydła mlecznego i mięsnego w Afryce, które to hodowle staną się
możliwe po zaopatrzeniu Afryki w skuteczne systemy nawadniania pól i
plantacji.

W Afryce powinny także zostać zbudowane stacje uzdatniania wody powodziowej,
gdyż jest ona brudna i jest siedliskiem groźnych chorób, więc w postaci nie
oczyszczonej nie może zostać zaoferowana Afrykanom. Polska takie stacje może
zbudować i powinna być ich właścicielem w 50%.

Polska jako kraj rozwinięty może pomóc Afryce. Jest w stanie położyć
rurociąg jak i zbudować farmy kolektorów słonecznych, systemy nawadniania,
oczyszczalnie ścieków i stacje uzdatniania wody.

Polska ekonomia na tych inwestycjach by zyskała, naród polski nie miałby
zalewanych domów i pól i przestałby ponosić wielomilionowe straty, problem
powodzi zostałby rozwiązany kompleksowo i skutecznie na stałe, Afryka by
zyskała wodę i możliwość rozwoju upraw i hodowli, rząd polski skupiłby od
polskich rolników i przedsiębiorców nadwyżki żywności i wysłał do Afryki,
gdzie tę żywność rozdałby głodującym Afrykanom. W zamian za tę pomoc
otrzymałby od Afryki tani prąd lub dostęp do złóż naturalnych typu gaz czy
ropa - zależnie od potrzeb Polski.
W ten sposób taka współpraca i wzajemna wymiana i pomoc pomogła by
gospodarkom zarówno Polski jak i Afryki.
Polska jest przygotowana technicznie do budowy takiej infrastruktury,
polskie firmy potrzebują zleceń, polscy rolnicy muszą sprzedać nadwyżki
żywności zamiast pozwalać, by tony żywności gniły z braku kupca lub z powodu
embarga Rosji.

Polska powinna zainteresować się Afryką i zacząć z nią korzystną współpracę.
Afryka to ogromny rynek zbytu. Tam setki tysięcy ludzi nie ma co jeść! Nie
ma też waluty by zapłacić, ale ma surowce naturalne i możliwości produkcji
ogromnych ilości energii elektrycznej za pośrednictwem kolektorów
słonecznych.

Polscy megarolnicy mogliby w Afryce stworzyć ogromne plantacje warzyw,
owoców, zbóż. Mają oni sprzęt i doświadczenie rolnicze. Natomiast specyfika
afrykańska wymagałaby wybrania takich upraw, które miałyby tam jak
największe szanse powodzenia. Mamy rzesze doradców rolniczych, którzy
mogliby być przydatni w Afryce po doszkoleniu się pod kątem możliwych upraw
i hodowli afrykańskich.
Afryka to setki tysięcy kilometrów ugoru. Trzeba to zagospodarować z
pożytkiem dla wszystkich.

Po uruchomieniu rurociągu z wodą powodziową i przesyłu prądu z Afryki do
Polski, Polska powinna odstąpić od kontraktu na gaz z Rosją, gdyż jest on
dla Polski skrajnie niekorzystny, a do tego Putin przyczynił się do
ogromnych strat rolników polskich i polskich przedsiębiorstw spożywczych
poprzez nałożenie embarga na polskie warzywa i owoce.

Polska nie może nabijać kabzy krajowi, który raz po raz nakłada embarga na
polską żywność i powoduje tym samym wielomilionowe straty i bankructwa
polskich firm i rolników.
Polska musi mieć niezależność energetyczną. Musi mieć kilka alternatywnych
źródeł energii i to taniej energii.
Polscy rolnicy i polskie firmy powinny mieć ułatwiony formalnie dostęp do
samodzielnych, niezależnych źródeł energii takich jak kolektory słoneczne,
baterie słoneczne, turbiny wodne, małe niegroźne wiatraki (z wyjątkiem tych
wielkich przemysłowych wiatraków które emitują szkodliwe ultradźwięki i nie
powinny być stawiane na lądzie).
Rząd powinien wprowadzić dotacje dla wynalazców alternatywnych sposobów
pozyskiwania energii, dotować badania w tym kierunku.

Rząd powinien skończyć z monopolem zakładów energetycznych i umożliwić
szarym obywatelom budowanie własnych urządzeń wytwarzających energię.
Właściciel niewielkiej turbiny wodnej powinien mieć możliwość dzielenia się
z sąsiadami zasobami energetycznymi w sposób legalny i całkowicie
uprawniony.

Wsparcie drobnych zakładów energetycznych rozładuje część zapotrzebowania na
energię elektryczną i w przypadku kolejnego zakręcenia przez Rosję kurka z
gazem - nie zatrzyma pracy wielu zakładów pracy i nie odbierze ludziom w
zimie gazu do ogrzewania ich domów i gotowania posiłków.
P
Polska musi być niezależna energetycznie od Rosji, zwłaszcza, że Putin raz
po raz odstawia numery z zakręcaniem kurka z gazem lub nakładaniem na Polskę
szkodliwego embarga. Polityka Putina działa na szkodę Polski i MUSIMY SIĘ od
niego uwolnić jak najszybciej.

wtorek, 19 lipca 2011

Ruch narasta

No, nareszcie Indianka trafiła na odpowiednich ludzi. Wielka to radość móc
dzielić się z innymi swoją wiedzą i doświadczeniem oraz razem
współdziałać...

środa, 13 lipca 2011

Warsztaty ekologiczne i gospodarskie

Na Rancho od początku lipca trwają darmowe warsztaty
ekologiczno-gospodarskie. Bierze w nich udział grzeczny i spokojny Wiktor,
który ostatnie pół roku spędził w Indiach gdzie żył i pracował w rozmaitych
zgrupowaniach, przez parę dni był przesympatyczny, bystry i wesoły
Kolumbijczyk Herman, który studiuje budownictwo we Francji i biegle włada
trzema językami: hiszpańskim, francuskim i angielskim, niebawem przyjedzie
Murzynka Sarta również z Francji. Indianka komunikuje się z nimi po
angielsku, gdyż wszyscy świetnie znają ten język. Kursanci praktycznie
codziennie ćwiczą co innego - wprawiają się w różnych umiejętnościach,
poznają różne narzędzia ogrodnicze, sadownicze i gospodarskie, uczą się nimi
prawidłowo posługiwać. Jest trochę prac ogrodowych, sadowniczych,
porządkowych, ogrodzeniowych, konserwacyjnych i domowych. Indianka
cierpliwie i dokładnie objaśnia każde zadanie, pokazuje, na czym ono polega
i instruuje warsztatantów. Niekiedy i ona sama uczy się czegoś nowego od
swoich gości - na przykład informatyk Wiktor doszkala Indiankę w obsłudze
komputera. Parę kolejnych osób chce przyjechać na Rancho by wziąć udział w
warsztatach, ale Indiance schrzanił się komputer i Internet i ma problem z
ich zaproszeniem. Wiktor - informatyk z zawodu - pomaga uporządkować
komputer i skonfigurować go na nowo oraz odblokować dostęp do Internetu.
Czas w miłym i ciekawym towarzystwie płynie bardzo szybko i przyjemnie.
Pogoda piękna. Indianka zadowolona z WWOOFERÓW! To był zaiste znakomity
pomysł, by zaprosić tych sympatycznych ludzi na Rancho.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Free Ecological Workshops at the Rancho


Ecological workshops at the Rancho last since July 2011. An international crew has come to take part in free ecological and language workshops at Rancho Romantica de Red. Everyday brings new farming tasks. WWOOFERS learn gardening, how to take care about animals, general maintenance, how to build fence, how to cut grass, how to plant fruit trees and how to prepare soil for seeding and planting vegetables. Walls in stables and hen pan are being whitened with calcium.

Apart from that Victor – a Polish programmer gives free lessons about general computer maintenance.

The spoken language at the farm is mainly Polish and English, but you can hear here Spanish and French as well.

The farm visited Herman who comes from Columbia but studies in France and who fluently can speak Spanish, French and English! Very bright man!

During conversations at the table we share our knowledge about the world - we talk about the world, nature, animals, political systems, about religions, about science, history and present situation of our countries.

The weather is wonderful and time goes very fast in nice international company.

If you do love very active vacations in beautiful and peaceful surroundings and with close contact with Polish pure Masurian nature and animals – this is the place for you! :) Come and join us! :) Accomodation in tents or in the attic over original stable. Bathroom with running water available in the farmhouse next to the attic.

You can come here as a WWOOFER or as a tourist - it is up to you. If you come as a WWOOFER - you will get free food and accomodation but you will be expected to take part in all farming activities.

If you come as a tourist - you will be charged for your meals and your accomodation 40zloty/daily, but you can choose in what activities you want to take part and how long. During your stay you will be provided with tools and instructions and tips how to use them.

I do recommend you to take your own sleeping bag, rubber boots and raincoat. You can sleep at the attic over the stable, but I recommend you to take your own tent with you, so you will be able to choose where you want to sleep.

niedziela, 3 lipca 2011

Indianka szkoli wwoofera

Indianka szkoli nowego wwoofera. Wwoofer chętny do nauki, chłonie wiedzę i
grzecznie wykonuje polecenia Indianki.

piątek, 1 lipca 2011

Ekomanewry

Ekomanewry zaczęte. Pierwsze koty za płoty. Nowy kot się sprawdza. To
prawdziwy wwoofer, a nie bezczelny naciągacz.