czwartek, 17 lutego 2011

Absorbujący remont

Remont to absorbująca i męcząca rzecz. Ciągnie się już pół roku z przerwami, bo to albo fachowca odpowiedniego nie ma, albo pożyczki czy dotacji obszarowych nie ma na sfinansowanie remontu. Dobrze, że Indianka nie składała wniosku o dofinansowanie remontu domu pod agroturystykę z programu różnicowanie, bo by osiwiała z nerwów nie mogąc sprostać wymogom i terminom. Potrzebne jest znaczne dofinansowanie na remont kapitalny domu, ale przy programie różnicowanie i tak całą kasę trzeba od razu wyłożyć ze swoich pieniędzy i w dodatku na wszystko trzeba mieć rachunki, wszystko musi być nowe, więc się nic nie zaoszczędzi. Taki remont wyszedł by potwornie drogo. Wielu rolników rezygnuje z tego dofinansowania, bo jest zbyt obwarowane nieprzyjaznymi uwarunkowaniami, które po zrobieniu bilansu korzyści i kosztów oraz ryzyka wychodzi niekorzystnie. Po prostu nie opłaca się wchodzić w ten program jeśli chodzi o remont i rozbudowę domu pod agroturystykę. Taniej to samo można zrobić sposobem gospodarczym i nie wszystko na hurra, tylko etapami, to co niezbędne, ale przynajmniej rolnik się potwornie nie zadłuży w bankach na 200.000zł.

Agroturystyka to nie jest lukratywna działalność i inwestowanie w nią wielkich pieniędzy jest ryzykowne.
Raty spłaty zjadłyby rolnika, zanim by cokolwiek zarobił. Więc bezpieczniej dłubać pomaleńku.
No, ale i na tę dłubaninę Indianka musiała zaciągnąć komercyjną pożyczkę, bo np. wymiana instalacji hydraulicznej i założenie c.o. to kosztowna rzecz. Kafelkowanie i obróbki to z kolei prace staranne i pracochłonne, wymagające odpowiedniej temperatury, aby klej sechł. W domu za słaby piecyk c.o. i jest zimno.
Kupiła najtańszy jaki znalazła, moc niby odpowiednia, ale trzeba się przy nim narobić, aby dom podgrzać do 8 stopni... Poza tym taka temperatura jest niedopuszczalna dla ewentualnych gości agroturystycznych płatnych.
Gdyby ktoś chciał wynająć pokój, to będzie chciał mieć ciepło, co najmniej 20 stopni.
W garsonierze stoi jeszcze piec kaflowy. Chociaż w środku uszkodzony, dobrze grzeje i mocno się nagrzewa.
Po całym dniu palenia jest tak gorący, że można się oparzyć. Ponadto kafle długo to ciepło trzymają aż do rana.
Dzięki niemu użyte w garsonierze zaprawy dobrze schną. Garsoniera będzie kiedyś wspaniałą kawalerką do wynajęcia. Na razie roboty w niej na długie tygodnie. Niestety, nie wszystko da się teraz zrobić, bo Indianka dotacji nie dostała, a pieniądze z pożyczki już się skończyły... Brakuje kasy na materiały...


No i trzeba będzie przerabiać instalację wodną spieprzoną przez hydraulika z Filipowa oraz zabudowywać rury zostawione na wierzchu przez hydraulika ze Skierniewic. Słabo w Polsce z fachowcami, oj słabo, a jakość ich prac jest beznadziejna. Za to każden chciwy na forsę jak jaki popieprzony. Żeby chociaż dobrze zrobił, bez partaniny.
Tak więc jeszcze długie miesiące miną, zanim garsoniera będzie gotowa, a może remont znowu stanie na lata?
Indianka nie ma jak sfinansować tego remontu. Brat robi co może, ale jest już przemęczony i ma dość zimna, a poza tym kroi mu się wysokopłatna robota w Niemczech, gdzie zarobi górę pieniędzy.
Indianka gdyby nie konieczność bycia na gospodarstwie i doglądania inwentarza i dobytku, też by chętnie śmignęła do dobrze płatnej roboty za granicą... Może by po drodze poznała miłość swego życia? ;)
Tymczasem brat wyszedł z garsoniery i myśląc, że wyłącza radio, włączył niechcący jedną z ulubionych płyt Indianki. Indianka zgasiła światło i siadła pod gorącym piecem kaflowym delektując się refleksyjnymi melodiami płynącymi przez pokój pogrążony w głębokim półmroku...
Remont trwa i trwa. Męczący i pełen kurzu. Indianka chciałaby raz na zawsze zmyć z siebie ten wiecznie unoszący się w powietrzu pył i odpocząć w normalnych warunkach...
Ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to jeszcze długo potrwa zanim dom stanie się normalnym domem...

wtorek, 15 lutego 2011

Walentynki

Jakoś minęły niepostrzeżenie, a pracowicie. Niespodziewanie czterech Walentych pamiętało o Indiance w tym dniu... Jak miło... :) Przez takich Walentych Indianka nie może się oddać czarnym myślom, a czasami lubi się oddawać czarnym myślom i poddawać się dryfującej depresji... A tu kurcze nie da rady, bo ktoś Indiankę bardziej niż lubi... Kurczę... ;) Depresja się tego dnia nie udała... ;)))
 
Ale Indianka i tak zajęta i nie miałaby na nią, ani na randkę czasu, bo mróz siarczysty i trzeba ostro palić w piecyku by dom nie zamarzł, a wraz z nim świeżo położone zaprawy... Brat się wścieka, bo ma utrudnione kafelkowanie po hydraulikach, którzy nie pochowali dostatecznie głęboko rur w ścianach lub nie dali zapasu na kaloryferach na płytki.
 
Brat robi co może, aby uratować sytuację, ale poprawianie po innych zajmuje mnóstwo czasu, a poza tym i tak się nie da już nic zrobić albo niewiele – rur nie przesunie, nie wydłuży - najwyżej minimalnie dopchnie lub wyciągnie, ale to nie zawsze wystarcza i trzeba kombinować dodatkowe zabudowy by rury pochować w ścianie, lub przycinać zawieszki u grzejnika, by można go było po wykafelkowaniu zamontować na ścianie.
 
W związku z tą dodatkową gimnastyką zafundowaną przez hydraulików, remont się przeciąga. Kafelkowanie jeszcze się przeciągnie. Poza tym zimno w chacie i obróbki i kleje wolno schną, nawet po kilka dni.
Za to prace są wykonywane starannie i rzetelnie, bez obciachu. Już wyłania się piękna łazienka pistacjowa, a dokładniej pistacjowo-biała. Łazienka prawie gotowa, ale najbardziej pracochłonne detale jeszcze przed nami...

sobota, 12 lutego 2011

Struktura

A na suficie w łazience będzie struktura. Indianka chciała robić sufit podwieszany z paneli i dać tam halogeny, ale nie ma kasy na zakup takich materiałów, a tynku powinno starczyć na sufit - to brat zrobi piękną strukturę, bo jest w tym dobry i tym samym łazienka będzie całkiem wykończona, bo by ten aktualnie zapyziały sufit paskudnie wyglądał przy nowiutkich, białych i pastelowych kafelkach. W sumie oszczędnie sufit wykonany będzie, ale nie mniej pięknie, a może i piękniej taki podrzeźbiany będzie wyglądał...Indianka lubi struktury, pastelowe barwy... Będzie się czuła bosko biorąc kąpiel w takiej łazience... A na półeczce postawi zapachowe świece... Do wanny wleje wonne oleje... i oddda się rozkosznej kąpieli... Za wszystkie ciężkie mazurskie lata przeżyte w znoju i biedzie...

Gdy będzie ślicznie wykończona łazienka,
pluskać się będzie godzinami w wannie panienka...

Indianka nawet do wanny wleje,
relaksujące, wonne oleje... ;)

Półeczka

Indianka zachwycona precyzją wykonania półeczki w łazience. Prawdziwy majstersztyk!
Wczoraj Indianka pojechała dokupić zaprawy tynkarskie i klejowe, a brat obrabiał okna łazienkowe.


Drugi raz je obrabiał, bo jakiś kretyn z tych co to u Indianki remontowali wcześniej – dosypał wapna do gipsowego goldbanda czym zepsuł goldband. Wapno wypala gips. Brat raz obrobił okna tym zepsutym goldbandem i tynk wcale nie sechł, zupełnie nie tężał. Trzeba było wszystko zwalać i robić na nowo.


No, ale poradził sobie z tym zadaniem wczoraj i jeszcze zdążył piękną półeczkę w łazience pistacjowej wykonać. Indianka w tym czasie udała się po materiały budowlane. Za ostatnie pożyczone pieniądze kupiła 10 worków zaprawy i unigrunt. Zaprawa świeża, nie otwierana, więc nie powinno być numerów, że coś nie schnie lub nie wiąże. Zatem do poniedziałku łazienka pistacjowa powinna być gotowa. Ahh... cudo to będzie... :)

piątek, 11 lutego 2011

Indianie kafelkują

Indianka projektuje – jej brat wykonuje. Powstaje piękna łazienka. Brat się wpierw trochę burzył przeciwko pomysłom Indianki, ale po wykonaniu jej wskazówek, sam się zdziwił, jak ładnie i oryginalnie zaczyna wyglądać łazienka. Takiej jeszcze nie widział, a kafelkuje już 15 lat. Indianka czekała na normalną łazienkę latami, więc teraz chce, by każdy detal był dopracowany i by to miejsce nie było banalną łazienką, lecz świetlistym pokojem kąpielowym pełnym przyjemnych, pastelowych barw i lśniących refleksów...
Mama będzie dumna ze swoich dzieci, gdy zobaczy ich wspólne dzieło...

środa, 9 lutego 2011

Wymarzony urlop

Pracowałeś w stresie ciężko cały rok. Nareszcie zbliża się czas wypoczynku. Masz do dyspozycji dwa tygodnie urlopu. Jak chciałbyś go spędzić? Opisz swój wymarzony urlop... Puść wodze fantazji... ;)

Co, jeśli nie Egipt?

Uwielbiasz egzotyczne wycieczki. Co roku starasz się jechać w inny zakątek świata.
Co by Cię skłoniło do tego, abyś zamiast jechać za granicę, spędził swój urlop w Polsce?
Czego byś się spodziewał? Co chciałbyś mieć zaoferowane? Jak miałby wyglądać Twój urlop?

Kotki rezydentki

Kotki rezydentki w łóżku Indianki, gdy Indianka się obudziła, wpełzły jej na pierś, pod brodę i mruczą zadowolone z bliskości swojej Pani.
 
Brat śpi wyczerpany długą podróżą. Między Szczecinem, a Oleckiem jest fatalne połączenie. Przez Warszawę musiał jechać na Mazury. Jechał aż 18 godzin.
 
Indianka wstaje i do zwierząt zagląda. Trzeba im dołożyć paszy i dać wodę.

Przybył brat

Na rancho przybył brat,
Energiczny, silny chwat.
 
Zmężniał na Zachodzie. Bywał w Niemczech, w Szwecji, w Norwegii na budowach. Indianka 7 lat go nie widziała. Wreszcie przybył trochę pomóc Indiance. Będą kafelkować łazienkę...
 
Okazało się, że w międzyczasie nauczył się obsługiwać piłę spalinową, mechaniczną ostrzałkę do łańcuchów, a nawet koparkę, że o innych typowych dla fachowca od wykończeń i ociepleń narzędziach nie wspomnę...
Na pewno się tutaj bardzo przyda...
 
Jechał do Indianki 18 godzin i powinien iść wypocząć, przespać się, ale rozpiera go energia i zabrał się za rżnięcie drzewa i palenie w piecu... Temperaturka naciągnęła w pokojach do 8 stopni...
Szykuje drewno na jutro, bo jutro nie będzie czasu na to – trzeba będzie napalić w piecu i zabrać się za kafelkowanie.

Indianka przez ostatnie dnie zbierała, porządkowała i segregowała narzędzia, więc są wszystkie pod ręką i robota powinna iść sprawnie.

niedziela, 6 lutego 2011

Rozległa odwilż

Dziś, korzystając z rozległej odwilży, Indianka zabrała się za rąbanie drzewa na dworze. Dobrze szło. Rąbała duże kłody rozszczepiając je dwoma siekierami aż do godziny 13.00, a o tejże godzinie zeszła do kuchni i zaczęła gotować obiad, bo od 13.00 ma zniżkową taryfę na prąd. Gotowała najpierw na kuchence elektrycznej, ale jak tylko rozpaliła w piecu, natychmiast kuchenkę wyłączyła i postawiła patelnię na piecokuchni. Tym razem dobrze się paliło i udało się usmażyć wołowinkę z cebulką, a na elektrycznej ugotować ryż. Zjadła obiad, dorzuciła do pieca i uciekła pod kołdrę, bo w stopy przemarzła. W domu temperatura podniosła się do 3 stopni Celsjusza. Paliłaby w piecu dalej, ale po pracy na dworze zrobiła się zmęczona i śpiąca, w dodatku te przemarznięte stopy, więc uciekła do łóżka zagrzać się i przespać trochę.

I co dalej?

Niedziela lutego 2011, noc. Indianka nie śpi. Obejrzała ciekawy film o chłopaku, który przypadkiem stał się dealerem narkotyków i zarobił na tym 60 mln dolarów, a po pewnym czasie wszystko stracił.  Stracił też swoją rodzinę – żonę i córkę. Trafił do więzienia na wiele lat. Marnie skończył, ale przeżył w swoim życiu też złotą passę. Co użył, to jego.
 
Indianka duma o nim i jego życiu. Facet zarobił fortunę i fortunę stracił. Stracił, bo był to nielegalny interes i w końcu policja go zwinęła, a dokładniej FBI. A zarobił, bo trafił na wielki popyt na narkotyki.
To były czasy hippisowskie. Wszyscy jarali trawę. Potem przyszła kolej na mocniejszą kokainę.
 
Indianka nie ma zamiaru zajmować się niczym nielegalnym. Ale na czymś trzeba zarabiać na życie.
Gospodarka nierentowna, niedofinansowana – skarbonka bez dna, bez profitu.
 
Agroturystyka – świetny pomysł, ale wymagana na starcie potężnych nakładów. Stopa zwrotu stosunkowo niewielka w zestawieniu z kosztami jakie trzeba ponieść aby taki interes uruchomić.
Agroturystyka to nie jest lukratywny interes. To jest dodatkowa działalność przy gospodarstwie rolnym, które musi się utrzymywać z produkcji rolnej.
 
Najwięcej zarabiają ci, co nic nie produkują i nic nie ryzykują. Ci, co kupują tanio i sprzedają drożej, czyli pośrednicy. Obojętnie, czy przedmiotem obrotu jest bydło, czy nieruchomości.
Najwięcej można zarobić na handlu.
 
Taka jest prawda. Ale Indiankę nie pociąga robienie pieniędzy samo w sobie. Chciałaby żyć przyjemnie na swoim rancho i łączyć przyjemne z pożytecznym, czyli zarabiać na goszczeniu ludzi u siebie.
Nie musi zarabiać bajońskich sum. Wystarczy, by miała na swoje skromne potrzeby i na wycieczki dookoła świata, oraz na zagospodarowanie i rozwój gospodarstwa.
 
Ciężko pracuje tyle lat bez urlopu, bez zapłaty, traci zdrowie z przepracowania i zimna – chciałaby wreszcie zacząć żyć normalnie, lekko, radośnie, bez zmartwień egzystencjonalnych.
 
Małymi kroczkami zbliża się powoli ku realizacji swoich celów. Samej ciężko. Gdy zaczynała swoją mazurską pracę, nie chciała swych planów realizować sama, niestety, nigdy nie spotkała nikogo, z kim można by było współdziałać w tym temacie czyli w temacie stworzenia małego raju na ziemi, na indiańskiej ziemi...
 
Teraz, po latach, gdy Indianka nauczyła się polegać tylko na sobie i wierzyć tylko sobie – umie działać samodzielnie. Całkowicie samodzielnie. Zresztą, żyjąc w mieście była też samodzielna, tyle że tam zarabiała cokolwiek na życie, a tutaj pakuje wszystkie swoje siły i środki w gospodarkę i ciągle po 8 latach nie ma zrealizowanego swojego celu, mimo, że zrobiła w kierunku jego realizacji baaardzo duuużo.
 
Nikt inny na jej miejscu nie dałby radę tak wiele zdziałać bez poważnego dofinansowania i wsparcia choćby duchowego. 
 
Ogrom pracy oparła na swojej ciężkiej fizycznej pracy i wykorzystywaniu nadarzających się okazji, których nie było za wiele, ale były i cokolwiek ułatwiły Indiance jako takie zagospodarowanie się na tej ziemi – np. dopłaty unijne. W skali gospodarstwa Indianki są one niewielkie, niewystarczające na pełne zagospodarowanie się i uruchomienie jakiejkolwiek przynoszącej zyski działalności, ale są i razem z ciężką fizyczną pracą powoli działają na korzyść w kierunku urentownienia gospodarstwa Indianki. W zasadzie gospodarstwo Indianki powinno było dostać dotację dla gospodarstw niskotowarowych, aby Indianka mogła rozpocząć taką niskotowarową działalność, np. chów kóz i wyrób serów lub agroturystykę. Niestety, z powodu idiotycznego kryterium nie dostała (kryterium wymagało od gospodarza prowadzenia gospodarstwa przez co najmniej 3 lata).
Dotacji dla młodego rolnika nie dostała również z powodu idiotycznego kryterium (prowadzenie gospodarstwa przez nie dłużej niż rok). Natomiast banki w owym czasie dysponujące kredytami preferencyjnymi dla rolników, także się wypięły, bo wg ich kryteriów trzeba było być gospodarzem przez co najmniej 3 lata i uzyskiwać dochody z gospodarstwa. Indianka trafiła w feralną dziurę finansową. Natomiast dotacje obszarowe zależne od ilości hektarów są w przypadku gospodarstwa Indianki niewielkie. Ledwie starczają na zakup paszy, zakup zwierząt hodowlanych, usługi weterynaryjne i inseminacyjne, zakup podstawowych ręcznych narzędzi rolniczych. Często trzeba było wybierać. Albo to, albo to.
 
Nie ma i nie było żadnego programu wspomagającego zapaleńców z miasta, którzy przenieśli się na wieś, by tu uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Nie ma dla takich ludzi żadnego wsparcia, ani w Gminie, ani w Unii.
Są zdani wyłącznie na siebie. Jeśli mają morze kasy lub wpływy z innych działalności – poradzą sobie jakoś, o ile ciężka praca na wsi im nie zbrzydnie. Najmą maszyny i robotników rolnych do pomocy i nimi będą obrabiać ziemię. Ale jeśli będą zdani wyłącznie na pracę swoich rąk, bez wsparcia maszyn – to żaden sobie nie poradzi lepiej niż poradziła sobie Indianka.
 
Indianka wie, że są łatwiejsze sposoby na osiągnięcie swoich celów, ale brzydzi się nimi.
Brzydzi się zarówno prostytucją jak i polityką. Ani do jednego, ani do drugiego się Indianka nie nadaje i nie chce nadawać. Za porządna na to jest. Nie potrafiłaby sprzedawać swoje ciało za pieniądze, nie potrafiłaby też odnaleźć się w śliskich i pokrętnych układach politycznych. A zarówno prostytucja jak i polityka przynosi łatwe pieniądze. Zarówno prostytutka jak i polityk nie musi się narobić by górę forsy zarobić.
 
Ale to nie dla Indianki. Ona honorowa. Woli ciężką harówę od takiego poniżenia i poniżającej łatwizny w pozyskiwaniu nieczystych i niezbyt uczciwie zarobionych pieniędzy.
 
Ahh... były i rady mało ambitne „wyjść bogato za mąż”. Indianka wyjdzie za mąż tylko wtedy, gdy się zakocha z wzajemnością. Związek dwojga ludzi, zwłaszcza wiązek sformalizowany musi opierać się na miłości. Jeśli tej miłości nie ma – nie ma sensu być razem. Indianka nie wyobraża sobie, aby miała kiedykolwiek wyjść za mąż z wyrachowania, bez miłości. To okropne. Takie coś budzi jej politowanie. To jest rozwiązanie dla ludzi słabych i wygodnych, takich bez honoru i bez charakteru.
 
Jeśli nie spotka jej miłość, szczęśliwa miłość – nie wyjdzie za mąż. Będzie nadal sama i nadal będzie śnić, o tym co piękne i dobre. Dla Indianki wszystko jest albo czarne albo białe. Albo kocha, albo nie. Albo jest wzajemna miłość, albo jej nie ma. Jeśli wzajemnej miłości nie ma, nie ma sensu się męczyć.
 
Najgorsze co może być w życiu Indianki, to zaprzedać swoją duszę, pragnienia i dobrowolnie wejść w coś, co jest sprzeczne z jej naturą.
 
Indianka rzadko się zakochuje. Rzadko spotyka kogoś, kto nadaje na jej falach, kto ją pociąga, kto ją inspiruje.
Nie wie, czy kogoś takiego spotka, bo większość mężczyzn w jej wieku już jest we związkach, stałych związkach, a Indianka z zasady nie rozbija cudzych związków. Takie zachowanie to poniżej jej godności.
 
Najgorszy okres w życiu ma już za sobą. Przeszła przez niego sama, bez wsparcia.  W tamtym okresie była podatna na zakochanie się, bo było jej bardzo ciężko, potrzebowała pomocy, wsparcia, dobrego słowa, czułości. Wystarczyło jej okazać serce i mogła się łatwo zakochać. Niestety, nikt jej nie okazał tego serca.
Tamten okres już minął i zahartował Indiankę. Wie, że tak naprawdę może polegać tylko na sobie.
 
Współczesne oznaki sympatii, wsparcia od ludzi – ceni, ale tak naprawdę były one dawno temu potrzebne.
Wtedy, gdy były one bardzo potrzebne – nie było ich. Teraz są jakby przeterminowane.
 
Miejscowa ludność okazała się nieprzyjazna, odpychająca, ogarnięta przez znieczulicę, często podła, a kontakt ze światem i z pozytywnymi ludźmi urwał się w momencie, gdy Indiance ukradziono komórkę z dostępem do internetu. Wtedy została tu zupełnie sama, wyłącznie zdana na siebie.
 
Było jej baaardzo ciężko wtedy. Bez kasy, głodna, w ciężkich warunkach materialnych, musiała sama dać sobie tu radę i dała. Nikt z ludzi miejscowych Indiance nie pomógł, nie pomogła też żadna instytucja.
 
Indianka już nie ma złudzeń co do miejscowych ludzi z wiosek. Dobrze poznała ich naturę. Są jacy są, jakoś tak wychowani dziwacznie, uformowani na zimnych znieczuli. Trudno. Nie podoba się jej to, ale tak tu jest. Przyzwyczaiła się do tego i nie czuje żadnej więzi z nimi. Nie budzą oni jej sympatii. Nie zasłużyli na nią.
 
Owszem, bywają wyjątki. Chybotliwe wyjątki. Niekiedy okazują życzliwość, która momentalnie znika bez powodu. Na czymś, co niestałe, niepewne – nie można opierać przyjaźni. Indianka po kilku takich nieudanych próbach zaprzyjaźnienia się z niektórymi miejscowymi dała sobie spokój. Po prostu tutaj przyjaźń nie działa.
Czemu nie działa? Bo podstawą wszelkiej przyjaźni tutejszej jest materializm, to, co możesz zyskać na takiej przyjaźni. Indianka biedna, nie ma maszyn rolniczych, więc niepotrzebna miejscowym jej przyjaźń.
Nie ma ona pożądanego na wsi sprzętu rolnego, który by można od niej pożyczać, więc nie warto się z nią przyjaźnić. Przeważnie nie ma też kasy, więc nie można na niej zarobić, więc też niepotrzebna jej przyjaźń i kontakty z nią.
 
A to, że a ona ma dobre serce i otwartą duszę, to dla miejscowych żadna wartość. Tu liczy się materializm.
 
Z kolei Indianka gardzi takim podejściem do przyjaźni. Dla niej przyjaźń to bezinteresowne zjawisko.
 
Klub wzajemnej adoracji polegający na wymianie maszyn rolniczych i płodów rolnych, to nie przyjaźń, tylko interesy.
 
Interesy można robić z kimś, kogo się nie lubi, nawet z ostatnią łachudrą, ale robi się z nim te interesy, bo taka jest potrzeba. Ale stawianie łachudry nad przyjaźń z Indianką, bo łachudra pożyteczny czasem, może ciągnik pożyczyć czy inną maszynę, a Indianka nie ma co pożyczyć, więc się nie liczy - to już nie hallo.
 
Indianka nie ma czym się wymieniać, dlatego tutaj nie może się z nikim zaprzyjaźnić. I już nie chce próbować, bo pierwsze próby zaprzyjaźnienia się z miejscowymi skończyły się dla niej przykrym rozczarowaniem. Zresztą zaprzyjaźnianiem nie można nazwać zwykłego kumplowania się celem wymiany maszyn. Kumpel, to nie to samo co przyjaciel. Z kumplem można wypić piwo, powymieniać się maszynami, ale kumpel ci nie pomoże, gdy będziesz w potrzebie, bo to tylko kumpel. Jego życzliwość jest ograniczona. Może pomoże, a może nie. Zależy czy będzie mu to do czegoś potrzebne lub czy będzie mu się chciało, czy będzie w nastroju. Natomiast przyjaciel, to jest ktoś, na kim zawsze i wszędzie możesz polegać, komu możesz ufać w każdej sytuacji.
 
Życie na wiosce mazurskiej uświadomiło Indiance z ogromną ostrością, że tak naprawdę każdy człowiek jest w życiu sam, zupełnie sam, a złudne pozory przyjaźni są tylko ułudą, mrzonką, chybotliwą sympatią i nie warto do niej przykładać wielkiej wagi. Gdy człowiek nie ma złudzeń, oszczędza sobie przykrych rozczarowań.
 
Indianka woli zwierzęta, bo są one szczere i bezinteresowne w swoich sympatiach. Gdy kot wtula się w pierś Indianki i mruczy upojnie pod wpływem głaskania – Indianka wie, że to szczera sympatia i nie wyparuje ona następnego dnia, bo kotek pamięta, że Indianka jest dla niego dobra, miła i dba o kotka podrzucając mu różne smakołyki, a wieczorami wpuszcza pod ciepłą kołderkę... ;)
 
Gdy psy, konie i kozy podchodzą do Indianki by przywitać się – wie, że to szczere jest. Znają dobro Indianki, ufają jej, są jej wierne i oddane. Nawet kurka najchętniej grzebie w ziemi tuż obok nogi Indianki.
Zwierzęta są kochane. Szczere, dobre, oddane. Niezdolne do podłości.
 
Trzeba dodać, że czasami ktoś z głębi Polski, a nawet z okolicy okaże Indiance szczerą sympatię. To też miłe.
 
Tyle sympatii co jej okazują zwierzęta i niektórzy ludzie – Indiance wystarczy. Polega i tak wyłącznie na sobie.
Żyła tu tak długo otoczona zimną znieczulicą ludzką, że współczesne gesty sympatii od różnych ludzi odbiera ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Ceni je, ale nie przecenia, bo wie, że człowiek w życiu jest tak naprawdę sam, a jak przysłowie mądre mówi „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” – znaczy – dzisiaj sympatia jest, a jutro już jej nie ma... ;) Ale są też prostolinijne, dobre, wierne dusze, takie jak dusza Indianki. Takie dusze Indianka ceni najbardziej... :)

sobota, 5 lutego 2011

Rozmyślania Indianki nad piecokuchnią

Piecokuchnia podczas pobytu Burzana działała znacznie tragiczniej niż teraz.
Główną przyczyną był drobiazg, którego nie zauważył żaden z obecnych w domu Indianki hydraulików.


Żaden z mądrali nie wiedział, do czego służy mała, metalowa blaszka z rączką. Indianka każdego z nich pytała i żaden nie miał pojęcia. Od zmontowania centralnego mijały tygodnie, a piecokuchnia mimo palenia nie nagrzewała domu. Indianka caaaly dzień dowalała drewna do piecyka, a kaloryfery były ledwo letnie albo po prostu zimne. Wzięła instrukcję i zaczęła ją analizować, ale tam też nie było objaśnień do czego służy ta niepozorna płytka. Gdy był hydraulik ze Skierniewic i spalał suche deski to komin ceglany aż był gorący, a kaloryfery ledwo ciepłe po wielu godzinach palenia. Coś było nie tak. Cały żar szedł w komin, zamiast grzać wodę w płaszczu wodnym. No, ale hydraulik się nie zorientował, jaka to była przyczyna niskiej wydolności piecokuchni i wyjechał zostawiając Indiankę z niewydolnym ogrzewaniem. Zasugerował, że to wina pieca, bo ma za mały płaszcz wodny, więc Indianka już nie dociekała, co jest nie tak z tym piecem. Za jego niską wydajność 
obwiniała mały płaszcz, małe palenisko i brak węgla i ogromną powierzchnię domu do nagrzania. Także brak otulin na rurkach.
Indianka długie tygodnie marzła mimo palenia w piecokuchni. Widząc, jak wiele drewna się marnuje, a piecokuchnia właściwego ciepła nie generuje, postanowiła zainwestować w rurę spalinową by wspomóc ogrzewanie domu. Kupiła 4 metry rury ważącej razem 50kg.
Na szczęście Burzan Indiance pomógł te rury przytargać spod domu sołtyski, gdzie dojechał kurier.


Mimo, że akurat wtedy droga była odśnieżona, kurier nie odważył się podjechać pod dom Indianki i Indianka z Burzanem musieli ciągnąć dwie paki z rurami prawie kilometr – drogą po śniegu. Wzięli linki, przewiązali dwa kartony i pociągnęli.
Parę dni później przyjechał hydraulik Krawat usuwać różne usterki i niedoróbki i przy okazji podłączył tę rurę.

Gdy hydraulik odsunął piec od ściany i zaczął gwintować dodatkowe rury przedłużające, Indianka zabrała się za czyszczenie pieca. Rozebrała go z fajerek, zdjęła żeliwną płytę i drucianą szczotką wyszorowała z sadzy i smoły wnętrze pieca.
Wówczas to, podczas owego czyszczenia, Indianka przyjrzała się wnętrzu pieca i zrozumiała, że piec słabo grzeje, bo cały płaszcz wodny nie jest nagrzewany tylko jego mała część. Popatrzyła jak przebiega kanał dymny, złapała leżącą pod ścianą tajemniczą płytkę i zatkała jeden z otworów kanału dymnego. TO BYŁ PRZEŁOM.
W ten sposób wymusiła pełny obieg gorących spalin po płaszczu wodnym. 
Po zamontowaniu rury spalinowej i przykręceniu rur wodnych do pieca, hydraulik napalił w piecokuchni.


Tym razem, dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu wodnym, woda w instalacji zaczęła się natychmiast nagrzewać, kilkakrotnie szybciej niż było to wcześniej. Do tego, zanim kaloryfery nagrzały dom, grzała już rura spalinowa puszczona od piecokuchni w piwnicy, poprzez ceglany sufit do kuchni na parterze, gdzie wchodziła w komin ceglany. Także rura spalinowa natychmiast grzała kuchnię w piwnicy i kuchnię na parterze, zanim woda w płaszczu się nagrzała. Jednocześnie woda w instalacji zaczęła się kilkakrotnie szybciej nagrzewać w płaszczu wodnym dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu i w domu udało się uzyskać 15 stopni ciepła, ale to po kilku godzinach palenia suchym drewnem, deskami itp. Trzeba było jeszcze odpowietrzać instalację, bo była strasznie zapowietrzona i przez to mniej wydajna.
Okazało się, że filtr zawalony brudem i to niby była przyczyna zapowietrzenia. Miał też coś z tym wspólnego zbiornik wyrównawczy i nadal z nim coś jest nie tak. Indianka sądzi, że rurki za wąskie go zasilają i dlatego on nie działa sprawnie, bo gdy Indianka zakręca bojler, to z rurki spustowej od naczynia wyrównawczego chlusta wiadro czy dwa wiadra wody.
Gdy był hydraulik, spalił wszystko co suche, tak, że nawet na rozpałkę nic nie zostawił i gdy wyjechał, Indianka miała trudności z rozpaleniem piecokuchni, bo zostało samo mokre drewno.
Pomęczyła się parę godzin, ale rozpaliła, tyle, że to mokrawe drewno słabo się pali i nie generuje takiej energii aby nagrzać solidnie kaloryfery.
Czasami się to udaje, po wielu godznach palenia lub szybciej, gdy się trafi na jakieś suche wiatrołomy.

Od gorących kaloryferów do ciepła w pokojach daleka droga, bo nawet jeśli kaloryfer jest gorący, to on musiałby być stale gorący przez całą dobę, by doprowadzić do nagrzania pokoi. Kilka godzin palenia tylko podnosi nieznacznie temperaturę. Przy czym trzeba stać przy piecyku i go pilnować by nie wygasł, dokładać co rusz drewno drobno pocięte, bo gdy się postawi pionowo na sztorc dłuższe kawałki, to mają one tendencję do wygasania w tym maleńkim palenisku.
No i takie palenie w piecu to nie ma spokoju, bo co parę minut trzeba zejść i dołożyć do pieca.

Jest to męczące. W dodatku marznie się w stopy, bo mimo, że w piwnicy temperatura podczas palenia w piecu jest kilka stopni wyższa niż na parterze (dzięki tej rurze) to mimo wszystko podłoga jest zimna i ziębi nogi.
Trzeba być cały czas w ruchu by nie przemarznąć, a i tak stopy marzną i trzeba wskoczyć raz po raz pod koc elektryczny i się dogrzać. To syzyfowa praca, to palenie w tej piecokuchni. Trzeba coś innego wymyślić.
Indianki stalowy piec kuchenny świetnie grzał, dopóki się kanał dymny nie uszkodził.
W domu są trzy kanały dymne. Dwa zajęte przez działające piece. Jeden kanał dymny zajęła piecokuchnia w piwnicy, drugi zajmuje piec kaflowy, a trzeci kanał jest uszkodzony i nie ma ciągu w piecu stalowym w kuchni.
Jedyne co można zrobić w tej sytuacji to odłączyć jeden z działających pieców i w jego miejsce podłączyć stalowy piec kuchenny na parterze.
Indianka miała już ten pomysł zanim się hydraulik pojawił by usunąć zapowietrzenie z instalacji i kaloryferów, pozakładać otuliny na rurki i dołożyć rurę spalinową do piecokuchni.
Postanowiła jednak wtedy dać piecokuchni szansę, zobaczyć, jak będzie działała z tą rurą, czy rura da radę nagrzać dom. Okazało się, że rura dobrze grzeje, ale nie na tyle by nagrzać dom, natomiast stalowy piec kuchenny to potrafił.
Szkoda demontować rurę od piecokuchni, bo może piecokuchnia na suchym drewnie będzie znacznie lepiej grzać, a na węglu może na tyle dobrze, że nie trzeba by było ją wymieniać na większy piec...
Póki co, jest jednak w chałupie zimno. Indianka ma dość tego zimna. Pali, pali, rąbie i rąbie to drewno i znowu dokłada i dokłada do pieca, a w chałupie ciągle zimno. Narobi się jak dziki osioł, a i tak zimno jak cholera.
Ledwo 6 stopni Celsjusza w porywie naciąga w pokojach.
Więc wypróbowawszy i rozczarowawszy się piecokuchnią, Indianka przymierza się do ponownego podłączenia do komina swojej zasłużonej stalowej piecokuchni na parterze. Tam nie musi wkładać maleńkich drewienek, bo palenisko jest ogromne. Wchodzą w nie dwumetrowe bale i grzeją długimi godzinami bez uciążliwego podkładania.

Trzeba pomyśleć o przełożeniu rur spalinowych z piecokuchni piwnicznej do stalowej piecokuchni na parterze i po prostu znowu w niej grzać tej zimy, póki Indiankę nie stać na wymianę piwnicznej piecokuchni na wielki piec do c.o.
Warto pomyśleć o dołożeniu płaszcza wodnego lub wężownicy do stalowej piecokuchni na parterze.
Byłoby to znacznie taniej, niż kupować nowy piec do c.o. Jaki by on nie był i tak nie będzie miał tak dużego paleniska jak stalowa piecokuchnia Indianki i nie będzie nawet w połowie tak wydajny jak jej stalowa piecokuchnia, a będzie o niebo droższy. Całe dopłaty pochłonie, o ile Indianka je w ogóle dostanie.
Pora rozejrzeć się za spawaczem, który odpowiednio przerobi stalowy piec Indianki.
Póki Indianka nie ma kasy, podłączy tę wielgachną stalową piecokuchnię tak jak ona jest – w całości.


Niestety, trzeba będzie odłączyć piecokuchnię piwniczną, bo dwa piece nie mogą być podłączone do jednego kanału dymnego. Ten jeden uszkodzony kanał dymny dopiero latem będzie można remontować. Może się to wiązać z rozebraniem całego komina, a to grubsza inwestycja.
No, chyba żeby wpiąć się do kanału kaflaka.  Ale jest on znacznie dalej i szkoda go ruszać, bo tam ma być kominek podłączony latem, aby garsoniera miała niezależne ogrzewanie.
Tak to z lekka podmarzając wieczorem Indianka duma, jak tu rozwiązać problem ogrzewania jej domu.
Ta piwniczna piecokuchnia może by małe mieszkanie ogrzała, ale na dom Indianki za mała jest.

No, i brak suchego drewna robi swoje, że nie wspomi o węglu. Podobno, wg instrukcji, na węglu piecokuchnia by 4 godziny grzała bez podkładania... Może by spróbować palić węglem? Warto chociaż spróbować i porównać. Ale Indianka nie ma węgla i nie ma kasy na węgiel, więc na razie nie porówna. Ciekawe, ile kosztuje tona węgla...? Do piecokuchni Indianki pasuje tzw. kostka lub groszek, ewentualnie węgiel kamienny z miałem.
Indianka po dniu pracy zmęczona, nie ma siły by iść do piwnicy rąbać drewno i wtykać w maleńką kieszonkę paleniska. Mokre to i nie będzie się chciało palić. Szybko zgaśnie, a domu i tak nie nagrzeje. Łatwiej schować się pod kołdrą lub zaszyć w ciepłym śpiworze... Tylko szkoda roślin... Takie piękne były i większość zmarniała...

Odwilż

Ooo jak doobrze... Indianka odmarznie ;))))
Kilka stopni cieplej i Indianka nabrała ochoty do działań domowych.
Zabrała się za porządki, za segregowanie swoich rzeczy.
Kursuje od piwnicy po strych.
 
Ugotowała obiad częściowo na resztce gazu, a częściowo na kuchence elektrycznej, która słabo grzeje, nie tak jak ta gazowa, no ale udało się obiad przyrządzić, choć mięso niedosmażone. Krwisty befsztyk wyszedł.
Smaczny i dał się zjeść.
 
Piecokuchnia stoi na razie odłogiem. Indianka patrzy na nią niechętnie trochę jak na robaka i zastanawia się co z nią począć. Czy sprzedać ją, czy wykorzystać np. w garsonierze lub w koziarni.
Na noc może w niej napali, chociaż to bez sensu bo i tak ten piecyk nie nagrzeje domu.
Piecokuchnia rozczarowała Indiankę i będzie do wymiany na konkretny piec centralnego ogrzewania.
Duuuży piec o dużej pojemności, o duuuużym palenisku. Tym razem byłby to piec o mocy co najmniej 24kw, a najlepiej by było to 30kw.

Indianka chciałaby taki na drewno z dwoma komorami spalania. Taki spala w pierwszej komorze drewno, a w drugiej gaz drzewny wytworzony przez spalane drewno. To jest maksymalne wykorzystanie drewna.
Indianka nie chce kupować węgla, bo ma swoje drewno w lesie, a poza tym węgiel spalany śmierdzi i zanieczyszcza środowisko bardziej niż spalane drewno.
Indianka dąży do samodzielności. Chce używać własne paliwo z własnej ziemi.
 
 

piątek, 4 lutego 2011

Piecokuchnia

Nnoo, w środę Indianka trafiła na partię suchego drewna i usmażyła na piecokuchni obiadek.
Dobrze hajcowało... Jeden palnik bardzo dobrze grzał. Drugi minimalnie, bo spaliny go omijają przelatując przez wężownicę, która nagrzewa wodę w c.o.
Ale w czwartek znowu kicha. Za słaby żar i nie mogło się w garnku zagotować. Mięso nie chciało się smażyć.
Indianka na wpół surowe zjadła, bo smaczne było mimo wszystko. Indianka wybitnie mięsożerna jest, ot co.
Dzień bez mięsa, to dzień stracony... Indianka musi mieć siły by siano na strych wrzucać, bo konie rozwaliły baloty i nie można dopuścić, by zadeptały i zabrudziły siano... Tylko mięcho daje siłę Indiance.
Dziś głodzio rwie trzewia Indianki, ale Indianka zniechęcona wczorajszą porażką nie ma ochoty schodzić do kuchni. Zajęta na parterze wgryzaniem się w różne dokumenty... ;)
 
Trochę wnerwia ją młoda kicia, która z piwnicy przytargała kawał mięcha i tańczy z nim na skraju łóżka Indianki.
Raz po raz Indianka wywala z sypialni kociaka i jego mięcho, ale uparty kociak wraca szeroką szparą pod drzwiami i perfidnie zakopuje mięcho pod kołdrą Indianki (szczera, uczuciowa kicia dzieli się tym czy ma) lub ponawia taniec z mięchem, polegający na energicznym podrzucaniu kawałka mięsa dwoma przednimi łapkami w pozycji stojącej na tylnych łapach... ;)
 
Kicia potrafi i myszkę Indiance do łóżka włożyć, ale na szczęście chyba już wszystkie gryzonie wytłuczone i zżarte przez bojowe koty Indianki...

Koziołek ukradziony

Wczoraj rano Indianka zauważyła brak jednego, białego, bezrożnego koziołka rasy saaneńskiej.
Koziołek był zakolczykowany kolczykiem numer PL 200000366780.
Koziołka ukradziono z koziarni, prawdopodobnie w nocy.
Indianka zgłosiła kradzież na policji. Przyjechało dwóch młodych policjantów i spisało protokół.
Indianka prosi o kontakt, jeśli ktoś widział tego koziołka lub zna miejsce jego pobytu.
Kontakt przez CreativeIndianka@vp.pl

środa, 2 lutego 2011

Papierkowe porządki

W domu zimno, ręce drętwieją, ale Indianka próbuje dobrać się do papierów.
Gaz się skończył - nie ma na czym gotować obiadów.
Piecokuchnia marnie działa i jest pracochłonna, pochłania wszystkie siły Indianki.
Jednak spróbuje ona na niej coś ugotować.

Piko i jego pan

Dziwne zaiste to najście było, bardzo dziwne. Mianowicie we wtorek, po zmroku, gdy już mocno ciemno było, pod dom Indianki zajechali nieproszeni, obcy ludzie. Wysiedli z busa i zaczęli węszyć wokół domu Indianki zaglądając przez okna i świecąc latarkami po wnętrzu domostwa.
 
Indianka zaniepokojona chwyciła za komórkę gotowa dzwonić po policję, ale wstrzymała się. Uzbrojona w komórkę i wiatrówkę weszła na strych, otworzyła okno by zmierzyć się z tym, co tu ją po nocy najechało i z wysokości pierwszego piętra zadała pytanie w kierunku człowieka stojącego przed busem:
 
A pan to skąd?
A ja z Filipowa.
Aż z Filipowa? A czego pan tutaj szuka?
A pies mi zginął taki rudy, bez ogona, to znaczy z krótkim ogonem. Nie było go tutaj?
 
Rudy?
 
Dla miejscowych wszystkie zwierzęta są albo czerwone, żółte, białe albo czarne. Innych kolorów nie znają. Ten człowiek nie był już z Mazur lecz z Podlasia, więc chyba dlatego znał dodatkowy kolor, ale najwyraźniej nie do końca.
 
Rudy? Raczej beżowy? Taki duży, wielki łeb, z czarną obrożą z nitami? Krótka sierść?
 
Tak, tak. Krótki ogon.
 
On tu często się wałęsa pod moim domem. Ostatnio był tu jakieś 2-3 tygodnie temu. Chciał dostać się na ganek do moich suk.
 
A teraz też był?
 
Teraz nie.
 
Indianka zapomniała powiedzieć facetowi, że jakiś czas temu, mniej więcej w czasie gdy ten pies tu się pojawiał słyszała strzały.
 
To jak pani go zobaczy to go pani zatrzyma i zadzwoni po mnie?
 
Dobrze, niech pan poda komórkę do pana i jak się pan nazywa, skąd pan jest.
 
Ja z Filipowa. 
 
A skąd on panu uciekł? Aż z Filipowa???
 
Niee... Gospodarstwo mam w Kowalach i w Kowalach go trzymam.
Ale on uciekł stąd, tutaj pod lasem koło Domańskich go wypuściłem by się wybiegał.
 
By się wybiegał?...
No to ładnie sobie piesek „biega” że całymi dniami koczuje na indiańskim podwórku. - pomyślała Indianka.
To aż stamtąd tu przyleciał?? To ładnych kilka kilometrów...
Dobrze, zapisałam sobie pana telefon. Jakby się pojawił, wyślę smsa.
 
Mogę tu jeszcze przyjechać jak będę go szukał dalej?
 
Nie. Jeśli on się tu pojawi, sama pana powiadomię, a psa zamknę.
 
Indiance te późnonocne poszukiwania psa wydały się podejrzane.
To facet sobie po 3 tygodniach przypomniał, że ma psa i zaczął go szukać i to po nocy?
 
Dziwne to dziwne. O różnych kradzieżach się słyszy.  Ostatnio są popularne takie „na wnuczka”.
Skoro mogą być „na wnuczka” to mogą być i „na pieska”...
 
Indianka była kiedyś ofiarą metody „na suczkę”, gdy pewien cwaniaczek na podwórko Indianki pod nos jej pięknego, rasowego psa przyprowadził suczkę mającą cieczkę i wyprowadził jej psa daleko na trzecią wieś.
 
Indianka nieufna. Nie lubi, gdy nieproszeni ludzie ją nocami nachodzą, a zwłaszcza, gdy myszkują.

wtorek, 1 lutego 2011

Inwestor

 Inwestor
Indiankę odwiedził mądry inwestor. Wsparł Indiankę mrozoodpornym śpiworem i poradnikiem finansowym.
Indianka leży opatulona w ciepły śpiwór i studiuje meandry ekonomii próbując znaleźć optymalne i rozwojowe rozwiązanie dla swojej trudnej i ciężkiej sytuacji życiowej...
Kaganek wiedzy rozświetlił otumaniony przepracowaniem i przemrożeniem umysł Indianki.
Indianka przelatuje mądre strony i duma nad nimi...
Indianka jest pod wrażeniem tego, co usłyszała od Inwestora i tego co przeczytała w podarowanym przez niego poradniku finansowym...
Inny wymiar życia. Indianka się tu zaharowuje od 8 lat bez zysku, a niektórzy potrafią zręcznie inwestować, obracać pieniędzmi czerpiąc z tego duże zyski i przy tym nie zapracowując się do utraty tchu.
Indianka zbyt długo eksploatowała się nadmiernie fizycznie w ciężkich warunkach materialnych.
Ciało zmęczone, ale mózg odpoczął, choć przytłumiony zmartwieniami. Pora na pobudkę i nowe umiejętności i możliwości...
Koniec z dojeniem kóz od rana po świt. Pora zrobić użytek ze swego genialnego umysłu.
Grzech tego nie zrobić. Wszak dobry Bóg obdarzył Indiankę nieprzeciętnym umysłem. Trzeba go wykorzystać, aby wydobyć się z bagna w jakie zepchnęły Indiankę niesprzyjające okoliczności i ludzie złej woli...

piątek, 28 stycznia 2011

Bez dopłat

Indianka nie dostała dopłat unijnych i nie ma za co wykończyć dom pod agroturystykę.
Potrzebuje pomocy w wykończeniu tegoż domu, by stworzyć sobie źródło dochodu od tego lata.
Pomoc potrzebna jest TERAZ by zdążyć dom wyremontować przed wiosną i latem.
Mile widziana każda pomoc finansowa, fizyczna lub materialna.
W zamian oferuje bezpłatne wakacje na rancho po wykończeniu łazienek i pokoi, lub pobyt na przyzagrodowym polu namiotowym przed ich wykończeniem.

piątek, 7 stycznia 2011

Kurz

Kurz
No cóż, wielki na strychu kurz,
gdy Burzan szaleje z Indianką
ocieplając podłogę wełnianką.
Indianka korzystając z odwilży wzięła gorącą kąpiel w niewykończonej łazience pistacjowej.
Ściany jeszcze trzeba wykafelkować, dołożyć osobne gniazdko do termy, zbadać wyciek przy kraniku do wc i wymienić pękniętą płytkę. Burzan założył Indiance dwa nowe kinkiety, umywalkę, poprawił syfon pod wanną – już nie cieknie. Pożyteczny i uczynny ten Burzan. Dobry człek.
W chałupie zimno, tylko w graciarni kaflowy piec działa. Instalacja c.o. do bani – całkiem się schrzaniła.
Świszczy, piszczy, chlupie i bulgocze. Dwa dni tak zziębniętych mieszkańców teepee wnerwiała nie ogrzewając domu, aż Indianka zdecydowała się ją zdemontować i wrócić do starego, sprawdzonego ogrzewania piecowego.
Ogrzewanie piecowe trzeba podrasować nową rurą spalinową, to będzie hulało lepiej niż dawniej.
Indianka spuściła wodę z instalacji c.o. coby mróz nie rozwalił jej i przymierza się do remontu starego kuchennego pieca, który najlepiej jej tu służył ze wszystkich możliwych mediów grzewczych.
Prosty i solidny – niezawodny. Trzeba mu nową rurę spalinową wstawić i będzie grzał parter jak dawniej.
Burzan dodatkowy kinkiet w kuchni założył ku uciesze Indianki. Ciut jaśniej przy piecu kuchennym będzie, gdzie gdy on działał, Indianka zwykła grzać wodę do mycia i gotować karmę dla psów i innych zwierząt w miarę potrzeby, a nawet gotować sobie obiady, smażyć konfitury.
Wiele jest w domu do zrobienia, a kasy niet, ale jakoś pomału do przodu remoncik się posuwa drobnymi kroczkami. Ważne by było ciepło w domu, to będzie można wykafelkować łazienkę. Czyli najpierw trzeba podnieść temperaturę w chacie. Burzan nie cierpi zimna. Indianka już przywykła, ale nie służy jej ono.
Źle na stawy wpływa, więc woli spać w ogrzewanej kaflowym piecem graciarni niż w swojej zimnej, a niekiedy lodowatej sypialni. W graciarni temperatura oscyluje pomiędzy 4 a 8 stopni Celsjusza. Dziś nawet 10 C, bo odwilż, bo strop ocieplony i cały dzień Indianka pali w piecu kaflowym.
Niech tylko indiański piec kuchenny zagra, to zrobi się momentalnie w chacie ciepło.

czwartek, 6 stycznia 2011

Kipisz na strychu

Dziś Indianka i Burzan zarządzili kipisz na strychu. Usunęli klamoty z nad sufitu garsoniery i rozłożyli między belkami wełnę mineralną celem ocieplenia tej oazy ciepła w teepee indiańskim.
 
Burzan zatroskany – tęskni za swoją panną. Panna się mocno gniewa. Burzan pokutuje w zimnym domu Indianki. Może panna się zlituje mając na względzie jego katusze? Indianka nie wie jak pocieszyć Burzana. Wynajduje mu zajęcia, by zajął czymś myśli...

wtorek, 4 stycznia 2011

Burzan

Gość z daleka szaleje po indiańskim domu jak burza rozprawiając się bez pardonu z bałaganem remontowym i robiąc drobne naprawy, przeróbki, montaże. Skręcił dwie szafki, naprawił szuflady, powiesił 4 karnisze, przykręcił dwa wieszaki, wymienił 4 kinkiety, naprawił światło w piwnicy i na parterze, naciął drewna do pieca.
 
Gość przyjechał na 1-2 miesiące, ale jest przerażony warunkami mieszkalnymi, zwłaszcza niską temperaturą w domu, więc może uciec prędzej. Oby nie :)
 
Indianka czeka na rury spalinowe i doczekać się nie może... Kiedy kurna chata te rury przyjadą??? W chałupie zimno! Instalacja centralnego ogrzewania nie daje rady nagrzać chałupy. Mimo ofensywnego palenia jest ciągle zajebiście zimno... :( Temperatura w domu to około 0 stopni... :( Tylko w pokoju, gdzie stoi kaflowy piec w którym dodatkowo się pali jest temperatura ok. 8 stopni...
 
Palenie w piecach zajmuje mnóstwo czasu, ale niestety jest niewydajne. Marne efekty. Muszą być rury spalinowe dołożone do pieca by podnieść temperaturę w domu. Trzeba będzie spuścić wodę z instalacji, zakręcić większość kaloryferów i napełnić tylko 5 grzejących dwie sypialnie i dwie łazienki, to może wtedy piec da radę ogrzać te dwa pokoje i łazienki, a rura spalinowa ogrzeje kuchnię. W trzecim pokoju natomiast w kaflowym piecu trzeba będzie palić równolegle z paleniem w piecu c.o.

piątek, 31 grudnia 2010

Akcja odśnieżanie

Do Indianki gość z daleka wybrał się autem. Jechał nocą 600km by pomóc Indiance w remoncie domu, ale utknął 1km od gospodarstwa, bo droga totalnie zawalona półmetrowym, a nawet miejscami i metrowym śniegiem.
 
Indianka poruszyła ziemię i niebo, czyli gminę i policję, by człowiek w końcu mógł dotrzeć do gospodarstwa. Cały dzień wydzwaniała do urzędu gminy z prośbą o odśnieżenie drogi na jej kolonię, ale bezskutecznie – pług nie przyjechał na kolonię, mimo, że odśnieżył wieś. W końcu skończyła jej się karta telefoniczna, więc przerażona, że człowiek pozostawiony w tym śniegu i wyczerpany długą jazdą w końcu zamarznie na tej drodze, zadzwoniła na policję z prośbą o pomoc, a pan dyżurny ładnie się zachował, bo nie zostawił bezdusznie człowieka w śniegu, lecz powiadomił dzielnicowego o sytuacji, a ten z kolei gminę i w końcu pług przyjechał i odśnieżył drogę.
 
Ale nie było łatwo. Auto utknęło na wąskiej drodze i zatarasowało przejazd. Trzeba było na taśmie wyciągnąć je z gminnej drogi z powrotem na wieś i dopiero wtedy pług mógł odśnieżyć drogę na kolonię. Śniegu taka masa napadała, że i jednokrotne odśnieżanie niewiele pomogło, trzeba było wziąć auto na hol i zaciągnąć na gospodarstwo. Tak więc ciągnik jednocześnie odśnieżając drogę, ciągnął za sobą samochód, który płynął na grubej warstwie śniegu. Śniegu tyle, że i ciągnik ledwo ujechał po tym białym morzu. Z trudem zaciągnął samochód na gospodarstwo Indianki, gdzie auto zaryło się w śniegu po szyby i tak będzie stało aż do wiosny, gdy stopnieją śniegi... Dobrze, że gość prowiant przywiózł na zimę, bo z dostawami żywności teraz krucho będzie – nigdzie to auto już długo nie pojedzie.
 
Indianka ma rury spalinowe do odebrania i martwi się czy kurier dojedzie o własnych siłach, bo na drodze nadal sporo śniegu, a przejazd bardzo wąski i śliski z wysokimi burtami śniegu po obu stronach.
Droga przypomina wąskie koryto. Rury ciężkie. Razem 50kg. Będzie zajebisty problem by je przytargać na gospodarstwo ze wsi, gdy kurier nie dojedzie na kolonię i gospodarstwo. Indianka ma chory kręgosłup, gość też. Oj mogą sobie nie poradzić, bo ciężko iść w takim śniegu, a co dopiero ciągnąć jeszcze ciężką pakę przez 2km. Oj się będzie działo... Zapowiada się niezły hardcore. W takiej sytuacji przydałyby się sanie i przyuczenie koni do nich... No, ale Indianka nie ma sani (ukradziono je z gospodarstwa zanim się na nie wprowadziła) i niestety będzie cholernie ciężko te rury przytargać na gospodarsstwo...

Nno...

Nnno...

wtorek, 28 grudnia 2010

Starodrzew zniszczony... :(((

To były wiekowe, nawet dwustuletnie i starsze, zdrowe szlachetne drzewa liściaste - platany i graby, niektóre dochodzące do obwodu 3 metrów i wysokości kilkudziesięciu metrów. Drzewa potężne, majestatyczne, szlachetne, o ile mi wiadomo, wycinka takich drzew wymaga zgody Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody, ponieważ takie drzewa zaliczajają się do zabytków przyrody i nie wolno ich sobie ot tak wyrżnąć.
 
Drzewa rosły na poboczu drogi z dala od jezdni, nie utrudniały w żaden sposób poruszania się. Stanowiły wielką ozdobę tej drogi i samych Sokółek jak i walor przyrodniczy Gminy Kowale Oleckie.
 
W upalne dnie rzucały cień i dostarczały miłego chłodu na tej drodze, na której dzieci biegają na lekcjach gimnastyki. Z tego co widziałam, zostały wycięte wszystkie grube szlachetne drzewa około 30 sztuk.
Leżą obecnie ich ścięte kadłuby na poboczu. W miejscach ścięcia widać wyraźnie słoje - można policzyć wiek wyciętych drzew. Widać także, że drzewa te były całkowicie zdrowe. To wielka strata. Spuścizna poprzednich pokoleń zaprzepaszczona. Te drzewa mogły nadal żyć, rosnąć i być świadkami kolejnych uczących się w pobliskiej szkole pokoleń i towarzyszyć im w dorastaniu...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Platany wyrżnięte

Rano Indianka wybrała się przez śniegi i lody do Olecka, ale utknęła w Sokółkach, bo okazało się, że do 3 stycznia ŻADEN autobus nie będzie jechał ani do Olecka, ani z Olecka. Hmm...

Skoro już była w wiosce – zrobiła zakupy i zapłaciła rachunek. W wiosce było pogodnie, słonecznie, biało, spokojnie. Tylko kilka osób Indianka spotkała tam. Nikt Indianki nie wkurwił - spotkane osoby były spokojne, otwarte, a nawet uprzejme.


Idąc do Sokółek, po drodze minęła powalone kadłuby wiekowego drzewostanu. Do niedawna piękna aleja składająca się z majestatycznych, ogromnych, około trzydziestu zdrowych drzew teraz leżała zarżnięta piłami spalinowymi... Drzewa mające po 200 lat i dochodzące do 2 metrów obwodu, szlachetne platany – wszystkie wyrżnięte. Stało się to, czego obawiała się Indianka. Ostatni bastion cennych przyrodniczo drzew padł. Zostawiono tylko brzydkie krzaki i jeszcze brzydsze, pokręcone, rakowate olchy. Natomiast piękne, majestatyczne, wysokie platany zostały wyrżnięte co do jednego... 


śmierć wiekowej alei w Sokółkach :((( 
Szkoda, że nie położyła swojej rękawiczki na jednym z tych pni,
 to by było widać jak ogromne to drzewa były...
Wstrząśnięta masakrycznym widokiem zniszczonej przepięknej alei Indianka minęła trupy wyrżniętego szlachetnego drzewostanu i stanęła by sfotografować i nagrać zniszczoną przyrodę. Była wzburzona do głębi. Postanowiła, że coś z tym musi zrobić. Nie może być tak, że niszczy się bezkarnie i masowo pomniki przyrody - takie cudowne, piękne, wiekowe drzewa. Zrobione zdjęcia i zgłoszenie popełnienia przestępstwa przeciwko pomnikom przyrody wysłała do lokalnej prokuratury. Wezwała dzielnicowego, który niechętnie, ale przyjechał. Niechętnie obejrzał drzewa. Prosiła go, aby się zajął sprawą i ustalił, kto to zrobił. Okazało się, że to Powiatowy Zarząd Dróg wyciął te zabytki przyrody za zgodą i pozwoleniem Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Podobno te święta drzewa zostały przerobione na... banalne palety... Po pewnym czasie przyszło pismo z prokuratury, w którym Indianka została poinformowana, że prokuratura odmawia zajęcia się tym problemem. Przykre. Zabrakło w pobliżu prawdziwych ekologów i doświadczonych prawników d/s ekologii. Indianka jako jedyny prawdziwy ekolog w gminie sama nie dała rady obronić drzew. Poległy wszystkie. Ma gdzieś na dysku uszkodzonego komputera zdjęcie tej alei za jej życia zrobione latem. To był przepiękny kompleks parkowy drzew. Dawał cień w upalne dnie. Górował majestatycznie nad całą okolicą. Szumiał soczyściezielonymi, lśniącymi dużymi liśćmi... Było tak piękne i sielankowo wśród tych drzew spacerować drogą... Już ich nie ma. Zostało tylko karczowisko składające się z martwych, potężnych pni wielkości stołów.




Śliską drogą udała się do domu. Droga pokryta warstwą śniegu migotała miliardem zielonych, niebieskich, turkusowych, złotych i kryształowych iskier...

Pod koniec trasy musiała przejść ciężki kawałek – 500 metrów śnieżnej, twardej i śliskiej czapy.

Z wielkim mozołem przemierzała lodową czapę, z trudem wyrywając stopy ze zlodowaciałego śniegu.


W połowie pola padła wyczerpana w śnieg by odpocząć. Towarzysząca jej dalmatynka uwaliła się na niej całym ciężarem spasionego ciała wywołując głośne protesty Indianki i wkurzone przygwożdżeniem do śniegu wierzgnięcia. Po krótkiej szamotaninie suka zlazła z wyczerpanej marszem przez głęboki, zlodowaciały śnieg Indianki i położyła się obok, ale po chwili znów próbowała wgnieść Indiankę mocniej w śnieg, więc Indianka wstała i ruszyła dalej do domu ciągnąc za sobą torbę z zakupami.



Po lewej Saba, po prawej Satja.
Tymczasem suka Satja tarzała się przed Indianką w śniegu raz po raz cała szczęśliwa z tego spaceru.

Gdy Indianka doszła do podwórka – przywitał ją ogier. Weszła do domu i zaniosła zakupy do lodówki.
Zrobiła sobie owocową herbatę z pigwą i zjadła smaczne ciastko kupione w wiejskim sklepie.


Potem zabrała się za porządki na ganku, za znoszenie drewna i jego cięcie na krótkie kawałki bo tylko takie wchodzą do pieców.

Napaliła w kaflowym, a potem piecokuchni i ugotowała obiad. Gdy skończyła pracę, był już wieczór.

Zmęczona położyła się do łóżka i ledwo klika pisząc tego posta... ;)

niedziela, 26 grudnia 2010

Przespane święta

Indianka zmęczona i śpiąca całe święta. Już ją nic nie boli z wyjątkiem nadwyrężonej ręki.
Dzisiaj wyszła do koni i kóz by zrobić porządek z rozgrzebanym sianem... i go zrobiła ;)
Potem ugotowała gulasz i kompot. Kurki obdarowały ją w święta 5cioma jajkami.
Indianka ma teraz już wszystkie składniki by upiec ciasto, tylko sił brak. Ciągle taka senna jest. Jak śpiąca królewna. W Sylwestra pewnie będzie spała jak niedźwiedź.
Nacięła drewno do pieców, ale już nie ma siły napalić. W ostatnie dni była odwilż, to nie musiała palić w piecach. Dziś chwycił mróz, na razie niewielki. Do jutra temperatura w domu może spaść do zera, i jutro już trzeba będzie napalić. Indianka chciała coś jeszcze dzisiaj porobić, także wykąpać się – ale za bardzo zmęczona i śpiąca już jest. W dodatku światło się w części domu zepsuło i ciemnawo jest.
Ciemno i zimno. Nie chce się z łóżka wstawać.
Kociak wszedł jej na ramię, wcisnął się w głowę i dyszy jej do ucha, a ona bicia serca malucha słucha...
ps. Serdecznie dziękuję za życzenia smsowe, blogowe, gadu gadowe tym wszystkim, którzy o mnie nie zapomnieli w ten świąteczny czas, a zwłaszcza tej osobie, co mi paczuszkę smakowitą przysłała z przepysznym adwokatem... niam... ;))) Taki słodziutki likier to balsam na me skołatane, zmartwione serce... :)

czwartek, 23 grudnia 2010

Nagrzewanie chałupy i refleksje

Indianka nie ma gotowej rozpałki, więc szykuje sobie co palenie nową.
To papier, karton, drzazgi, trociny, drobne, wysuszone szczapki.
Rozpala ogień najpierw w piecu kaflowym w garsonierze, bo prędzej są tego palenia efekty no i łatwiejszy dostęp do pieca i palenisko trochę większe niż w piecokuchni, więc łatwiej w nim manewrować szczapami.
Gdy w piecu kaflowym powstanie żar, bierze ten żar na metalową szuflę i znosi do piwnicy do piecokuchni. Podkłada żar na oczyszczony z popiołu ruszt, kładzie na niego drobniejsze szczapki i w ten sposób rozpala piecokuchnię.
Paląc jednocześnie w piecu kaflowym i w piecokuchni, zauważyła, że efekty są odczuwalne prędzej przy paleniu w piecu kaflowym. Po kilku godzinach w garsonierze jest wyraźnie cieplej, a sam piec nagrzewa się i zaczyna emanować ciepło poprzez kafle. Natomiast piecokuchnia nie daje odczuwalnego ciepła, chociaż temperatura wody w instalacji wzrasta do kilkunastu a potem dwudziestu paru stopni – ale to po wielu godzinach palenia. W pokojach okna stają się przejrzyste – z szyb znika mróz i mgła, widać że cieplejsze powietrze porusza liście roślin i robi się minimalnie cieplej w pokojach, ale nie oznacza to że ciepło. Piecokuchnia jest za słaba do ogrzania tego domku. To dziwne, bo w danych pieca podano moc grzewczą 13kw, więc powinno wystarczyć. Być może określono tę moc grzewczą dla węgla lub koksu, a mokrawe drewno olchowe nie jest w stanie wygenerować takiej wysokiej temperatury co węgiel, niemniej jednak, Indianka porównując efekty palenia w swoim dawnym stalowym piecu kuchennym z efektami palenia w piecokuchni – jednak widzi słabość i niską wydajność tej ostatniej. Po prostu ta piecokuchnia się nie sprawdza do tego jest wysoce drewnożerna, a jej obsługa pracochłonna, a nawet męcząca wielce.
Nie stać Indianki na piec za 8.000zł – kupiła najtańszy jaki znalazła w Polsce – za 1300zł. Teraz trzeba mu dodatkowo wstawić rury spalinowe za ponad 500zł, by był w stanie ogrzać choć dwie kuchnie i podgrzać nieco temperaturę w całym domu. Gdy temperatura ogólna w domu będzie wyższa to i kaloryferom będzie łatwiej nagrzać pokoje i łazienki. Także drzwi wejściowe okazały się porażką - zamiast zatrzymywać ciepło – wpuszczają masę mrozu. Są oblodzone, zimne i nieszczelne, a tanie nie były – niemal 1500zł za sztukę. Trzeba będzie je przełożyć do wewnątrz domu, a w ich miejsce wstawić solidne, drewniane, tym razem bez szybek. Także okna w domu trzeba zabezpieczyć chociażby karniszami z grubymi kotarami oraz wejścia do łazienek zasłonami, aby para wodna nie przemieszczała się do sypialni i nie zawilgacała pomieszczeń.
Wiele jest do zrobienia, do wykończenia, do przerobienia, a tu dopłat nie ma i długo nie będzie, bo Indianka kontrolę w listopadzie miała. Fatalnie się składa. Wszyscy we wsi już dostali dopłaty i mają bogate stoły świąteczne, a u Indianki bieda i dom rozgrzebany w remoncie. Każdy pożyczony grosz idzie na remont. W domu zimno, nieprzyjemnie. Palenie w piecokuchni męczące jest, a daje mizerne efekty. Tylko długa rura spalinowa może pomóc. Chociaż ona będzie nagrzewać natychmiast powietrze.
Indianka w wolnej chwili zajrzy do schematu piecokuchni i określi, co sprawia, że ona tak cienko działa. Zaprojektuje nowy piec i latem go każe zrobić i wstawić w miejsce tej rozczarowującej piecokuchni. Łazienki są do wykończenia, kuchnie do kapitalnego remontu. Aby chociaż łazienki wykończyć przed wiosną się udało. Teraz dodatkowe utrudnienia w postaci niskich temperatur i braku dojazdu do gospodarstwa znacząco wydłużają remont, bo ciągle czegoś brak by porządnie wykończyć instalację lub ściany, a tu nie ma jak tego dostarczyć, bo znów droga zawiana po pas śniegiem, bądź konieczność cięcia, rąbania i podkładania drewna do piecy zabiera mnóstwo czasu, niezbędnego do ogarnięcia domu.
Także zaprawy w niskich temperaturach słabo schną.
Indianka prze do przodu z tym remontem, bo chce zdążyć przed wiosną dom wyremontować by móc wynajmować pokoje turystom i zacząć zarabiać na życie i by mieć na dalszy remont domu i jego doposażanie. Gdyby nie musiała rok temu oddać dla KRUSu 6000zł to by rok temu ten remont zrobiła i teraz już by było znacznie mniej do wykończenia i można by było spróbować urządzić Sylwestra, a tak Indianka przyblokowana ze swoimi planami. KRUS nawet odsetek od 6000zł nie umorzył i ściągnął z Indianki dodatkowo 2500zł z czego niemal połowę z jej odszkodowania za wypadek w lutym 2010r.
Indianka najchętniej odcięłaby się od wszelkich instytucji, bo one więcej biorą niż dają w zamian. Indianka podejrzewa, ma wręcz pewność, że gdy przyjdzie pora wypłaty rolniczej emerytury – g....no dostanie, bo ten system ubezpieczeń jest tak niesprawiedliwie i wadliwie skonstruowany. Indianka w 2003r. też miała wypadek i g.... no za niego dostała, chociaż był poważniejszy niż ten w lutym 2010r. Nawet jej nie umorzono odsetek od składek, bo wg KRUSowskich przepisów „roszczenie przeterminowane”. Nikt Indiance w 2003r. nie powiedział, że należało jej się jakieś odszkodowanie, jakieś chorobowe.
Nikt się nie zainteresował, czemu przestała wtedy płacić składki i co się z nią działo. Że była kontuzjowana i głodna i żyła w strasznych warunkach materialnych. Teraz warunki nadal są fatalne, ale chociaż instalacja wodna częściowo wymieniona i zrobiona no i to centralne choć wadliwe ale jest.
W 2003r. nie skorzystała wtedy z odszkodowania, ani chorobowego, ale składki za ten okres musiała zapłacić plus odsetki od nich. Nie ma sprawiedliwości. Instytucje sprawnie wyciągają z ludzi pieniądze na składki, podatki, ale w zamian bardzo niechętnie cokolwiek dają.
To ciekawe, że po 6 latach obowiązek wpłacenia zaległych składek nie przemija, natomiast przemija prawo do odszkodowania z tytułu wypadku.

W 2003r. Indianka spadła ze strychu na beton i miała wstrząs mózgu i wybity bark, naderwane ścięgna. Trafiła na półtoratygodnia do szpitala. Wyszła na własną prośbę wcześniej, bo w domu psy same bez opieki zostały no i jej skromny, ale majątek.


Psy nie były same przez półtora tygodnia, lecz krócej. Chyba dzień. 
Gdy zdarzył się Indiance wypadek w domu był Sławek.
On karmił psy. 
Gdy zaś on został skatowany na wsi i trafił do tego samego szpitala, na ten sam oddział, gdzie była Indianka, to wówczas Indianka nie miała wyjścia i musiała się wypisać ze szpitala szybciej, zanim całkiem wyzdrowiała. 
Przez 8 miesięcy nie mogła władać ręką – bolał stłuczony bark, nie mogła do góry podnieść ręki. Powinna była dostać za to odszkodowanie, chorobowe – nie dostała nic, ale kierowniczka KRUS po latach zmusiła ją by zapłaciła składki za tamte lata wraz z odsetkami i głucha była na podania Indianki aby umorzyć jej chociaż odsetki od tych składek. Bezduszne, nieludzkie instytucje, obsługiwane przez ludzi zimnych jak roboty, kierujących się prawem, które takie zimne, nieludzkie postawy usprawiedliwia. Specjaliści od prawa i administracji mówią, że Polska jest jednym z najbardziej nieprzyjaznych dla człowieka krajem jeśli idzie o traktowanie człowieka przez instytucje i prawo. To chyba jeszcze pozostałość z czasów komuny, kiedy pojedynczy człowiek był tu niczym, był dla władz nic nie znaczącym robolem bez prawa głosu i w ogóle jakiegokolwiek prawa.
Kapitalistyczna Szwecja była i jest bardziej socjalistyczna niż socjalistyczna Polska była – tam dbało się i dba o rodzinę, o dzieci, o bezrobotnych, o młodzież studiującą, o emerytów.
Tutaj w urzędzie petent dla urzędnika to był natręt, który przeszkadzał pić kawę.
Chyba coś z tamtych czasów jeszcze zostało.
Masz płacić i nic nie chcieć, a jak coś nie daj Boże zachcesz, to będziesz sprawdzany jak jakiś kryminalista, bo urząd jakby z góry zakłada, że każdy petent to naciągacz. Nawet jak cię sprawdzi, że faktycznie zły stan zdrowia, był wypadek, złe warunki materialne, brak dochodu – to i tak ci nie umorzy odsetek od składek. Przyjdzie kiedyś czas wypłat emerytur – gó...no z tych składek będzie. To co teraz wyciągają z rolników, te składki – przecież one nie są inwestowane, pomnażane... Za lata te składki, ich suma będzie symboliczna.
Może starczy na paczkę papierosów?
Teraz za takie 8500zł Indianka mogłaby zrobić podstawowy remont chałupy by stworzyć sobie godne do życia warunki jakie ma np. taka pani kierownik KRUS w swoim domu i by stworzyć sobie miejsce pracy przy obsłudze ruchu agroturystycznego = a tymczasem KRUS połknął 8500zł i remont stoi kolejny rok i kolejny rok Indianka nie ma z czego żyć. Za te 8500zł mogłaby kupić porządny piec, który by ogrzał cały dom, a tak marznie kolejny rok w niedogrzanym domu i zapadając coraz bardziej na zdrowiu. Ważne, że pani kierownik ma co miesiąc pensję i jest z siebie nieziemsko zadowolona, jak to dokopała biednej, samotnej rolniczce, która od lat zaharowuje się, by zagospodarować gospodarstwo i by zdobyć środki na remont domu i stworzenie sobie miejsca pracy zarobkowej.
W takim dość smętnym nastroju chodzi zmarznięta Indianka po chałupie i głośno mówi, co myśli na temat pani kierownik KRUS i jej podobnym przeszkadzaczom i utrudniaczom indiańskiego życia...
Ona ma zapewne bogaty wigilijny i świąteczny stół - a Indianka nawet stołu nie ma...

Ósme święta Bożego Narodzenia

To już ósme święta Bożego Narodzenia na obczyźnie wśród nieprzyjaznych, nieżyczliwych, chorych na znieczulicę lokalnych ludzi w sąsiedztwie. Ósme ubogie, smutne i bylejakie święta. Aż się nie chce obchodzić.
Indianka marzy o tym, że kiedyś będzie spędzać święta z bliską sercu osobą, a dom będzie pełen ciepła, kolorów, odświętny, będzie miała duży stół zastawiony wykwintnymi potrawami, a pod pachnącą choinką piękne, wartościowe prezenty, a dni te będą przepełnione wzniosłymi uczuciami i doznaniami, pełne serdeczności...
Kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie w tym roku... Najpierw Indianka musi się wydobyć z wielkiej biedy na którą cierpi od ośmiu lat i poznać wreszcie dobrego, wartościowego człowieka, z którym będzie chciała dzielić kolejne święta...
Tymczasem o Bożym Narodzeniu przypomniała Indiance paczuszka z Zielonej Góry. Indianka nie jest pewna od kogo, bo adres zatarty - listonosz mówił, że z Zielonej Góry... Chyba od Kasi? Dziękuję serdecznie... To miła niespodzianka była... Taki sympatyczny akcent świąteczny...
W sypialni w łóżku Indianki leżakują koty - gdy wstaje ona by zejść do piwnicy i zrobić coś do jedzenia lub napalić w piecu - towarzyszą jej stale. Teraz baraszkują skacząc po łóżku, wspinając się niczym małpki po szafach i półkach... Pocieszne zwierzątka są...Takie przymilne, przytulne... wpełzają pod kołdrę Indianki i wtulają sie w nią mocno czasem zaczepiając ją noskiem o twarz...  Najchętniej siedzą Indiance na ramieniu wtulone w jej włosy...
Indianka ma nieciekawe samopoczucie - bolą ją jajniki i ogólnie czuje się fizycznie źle, więc poleguje w łóżku od dwóch dni... Wczoraj zmusiła się do sprzątania - sprzątnęła nieco łazienkę, kuchnię...
W TV nudy - oklepane od lat filmy typu Kevin sam w domu czy Powrót do przeszłości czy Szklana pułapka.
Jak można co roku te same filmy puszczać??? Aż się niedobrze robi... Jaki ograniczony repertuar... gee...
Więc Indianka spaceruje po domu dokładając do pieca kaflowego i piecokuchni w ciszy medialnej - tzn. nie gra ni TV ni radio, które też niewiele ma do zaoferowania. Kiedyś jakoś więcej było porywających szlagierów - teraz same puchy - czasem coś fajniejszego się trafi, ale rzadko, a stare covery w wykonaniu nowych wykonawców nie są lepsze od oryginałów sprzed lat i takie wydają się jak odgrzewane tygodniowe kotlety choćby Cruel Summer w tej nowej, powolnej wersji bez życia - jakby zombi śpiewały, a nie te pełne energii i radości życia dziewczyny z Bananarama... Więc Indianka chodzi po domu w ciszy, ale nie absolutnej - cisza wyzwala głośne myślenie i Indianka bezwiednie zaczyna na głos artykułować swoje myśli... Dźwięk jej spokojnego głosu przyciąga zwierzęta. Stale towarzyszą jej koty, za drzwiami odzywają się psy i stukają o śnieg kopytami konie zapatrzone w okna domu... i kozy podchodzą do okien piwnicy i zaglądają do środka co Indianka tam robi...
Indianka marzy, że uda jej się doprowadzić dom do normalnych warunków mieszkaniowych - wyremontować ładnie tak by stworzyć sobie wygodny i przytulny dom i by mogła od przyszłego roku zacząć wynajmować pokoje i zarabiać na życie... że w końcu zacznie normalnie funkcjonować w nowej rzeczywistości - w nowym miejscu - i że wróci do niej dawna dobra passa, która nie opuszczała jej, gdy mieszkała w swoim rodzinnym mieście...
Kupiła wymarzone gospodarstwo, kupiła wymarzony, własny dom - trzeba go wyremontować i zacząć zarabiać na życie na agroturystyce - tak jak sobie to zaplanowała osiem lat temu, gdy wyjeżdżała z miasta na Mazury...
Szkoda, że plany życiowe musi realizować sama - chciała realizować je ze swoim partnerem, dobrym, kochającym, wartościowym człowiekiem, którego niestety nie poznała w swoim życiu i już nie liczy, że go pozna... 'Widać nie każdemu dane poznać swoją Miłość życia. Może się taki nie urodził, a może już dawno zajęty? Indianka przestaje wierzyć w miłość... Przestaje chcieć kochać...
Choć Indianka wybredna i trudnokochliwa, jednak jej serce otwarte i głodne miłości przez całe życie było... Teraz jej serce już się zamyka... Już nie chce kochać... Za długo na miłość czeka...
Trzeba się skupić na tym, na czym skupia się większość narodu - na sprawach przyziemnych, egzystencjonalnych, na zabezpieczeniu sobie wygody i źródeł utrzymania...
Oczywiście dalej zagospodarowywać swoje gospodarstwo i rozwijać hodowlę koni, rozkręcić agroturystykę i jeszcze coś równolegle...
Znależć czas na rozwijanie swoich talentów i hobby... Po prostu żyć pełnią życia... Może gdy Indianka o miłości zapomni, któregoś dnia się ona sama objawi i rozświetli dni Indianki szczęściem?

niedziela, 19 grudnia 2010

Moc grzewcza

Indianka duma, jak tu zwiększyć moc grzewczą swej małowydajnej piecokuchni i już wydumała. Zainspirowana mega rurą w oleckim Agromaszu (rura ma chyba z 40 metrów wysokości i ogrzewa wielką halę) oraz znacznie krótszą za to bardzo estetyczną rurą spalinową do wkładu kominkowego podejrzaną u wioskowego Warszawiaka – zdecydowała się zastosować podobną do swej piecokuchni. 

Będzie kłopot z połączeniem prostopadłościennego czopucha piecowego z owalną rurą, no ale da się to zrobić i Indianka przestanie marznąć paląc w piwnicy, bo to niezdrowo przesiadywać w zimnej piwnicy cały dzień dokładając do pieca i marznąć. 
Ponadto na pytanie Indianki skąd wytrzasnąć skrzata, który by po nocach palił w piecu gdy Indianka śpi – jak na zawołanie zgłosiła się para Francuzów na wolontariat. Oby dotarli... ;)))
Póki co, na noc włącza grzałkę w kaloryferze by woda w instalacji podczas jej snu nie zamarzła, a sama dogrzewa się kocem elektrycznym...

piątek, 17 grudnia 2010

Odpowietrznik automatyczny

Hydraulik założył na najwyżej powieszonym kaloryferze automatyczny odpowietrznik i instalacja grzeje lepiej – szybciej się nagrzewa. Widocznie była zapowietrzona. Teraz temperatura instalacji rośnie w oczach. W domu chłodno, zimnawo, ale nie ma mrozu. Jakby kto stał całą dobę przy piecu i dokładał to by w domu było ciepło.

No, ale nie da się tak. Trzeba zainstalować wymiennik wody i rurę spalinową do pieca. Te zabiegi zwiększą wydajność ogrzewania. Trzeba też powiesić karnisze i  grube kotary aby zatrzymać dłużej ciepło w domu. Trzeba też będzie pomyśleć o ociepleniu budynku styropianem i montażu okiennic.

czwartek, 16 grudnia 2010

Pan Krawat

Pan Krawat jest okay. W 3 dni zmontował mi centralne ogrzewanie za 800zł - czyli nie zdarł ze mnie skóry tak jak inni próbowali... ;)
Teraz przerabia i kończy rozprowadzenie wody po partaczu z Filipowa.
Pan Krawat sam zrobił więcej w kilka dni niż cała ekipa patałachów w kilka miesięcy zrobiła.
żałuję, że nie trafiłam na niego wcześniej, to bym zaoszczędziła sobie problemów i dawno byłoby po remoncie instalacji.
Syfon? On już z nóg leciał na twarz gdy mi ten syfon przykręcał. Za to ładnie zakafelkował ubytki w ścianach i poprzykręcał baterie. Zrobił też wodę w kuchni piwnicznej.
Wróci i mi tutaj wszystko porządnie pokończy... :)))

Wanna

No, nareszcie woda bieżąca podłączona do wanny – Pan hydraulik ze Skierniewic podłączył. Co prawda syfon pod wanną mu się przekrzywił, a może pękł podczas montażu i woda zalewa łazienkę podczas kąpieli, ale Indianka wreszcie wykąpała się w ciepłej bieżącej wodzie z termy. Wanna ma być jeszcze podłączona do wody z bojlera, który jest nagrzewany przez kocioł c.o. aby koszty kąpieli nie były tak potwornie drogie. No i mus ten syfon poprawić.

Także Indianka ciekawa czy jej stara pralka automatyczna jeszcze działa po tak wieloletnim przestoju. Ma co prać! Całe sterty zakurzonych, pleśniejących łachów czekają na pranie... Powolutku Indianka zbliża się do normalnych mieszkaniowych warunków, ale jeszcze huk roboty tutaj do zrobienia jest aby w tym domku dało się normalnie mieszkać...
Dom jak pobojowisko wygląda z porytymi ścianami i podłogami. Masa sprzątania, ale i tak ten bałagan nie da się ogarnąć dopóki ściany nie będą wykafelkowane, a podłogi wylane i wykafelkowane, okna obrobione, parapety założone... Jeszcze mnóstwo pracy i kredytów w ten dom trzeba włożyć...
A kredyty potem spłacać latami...
Duży bojler dwupłaszczowy się Indiance śni, bo kocioł niewydajny jest.
Noce zimne gdy kocioł wygasa, a wygasa gdy się przy nim nie stoi non stop i nie dokłada. Niestety, pożyczka się już skończyła i nie ma skąd dołożyć do remontu, a do dopłat daleko... ;(

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Rocznica kradzieży

7 grudnia minęła niechlubna rocznica kradzieży drzewek owocowych Indianki. Rok temu ukradziono 233 drzewka owocowe z nowoposadzonego sadu Indianki. Indianka ciężko pracowała cały rok przy zakładaniu plantacji, a gdy praca była niemal ukończona – parszywe, nienawistne ścierwa złośliwie powyrywały własność Indianki niwecząc jej ciężką pracę i poniesione nakłady na założenie sadu.

7 grudnia Indianka przyłapała złodziei na gorącym uczynku podczas kradzieży w jej sadzie.
Wezwała miejscową policję. Dwaj policjanci przyjechali na interwencję, ale nie zatrzymali sprawców. Plantacja Indianki zniszczona, a złodzieje pozostali bezkarni i mszczą się na Indiance wszelkimi możliwymi sposobami do dnia dzisiejszego.
Indianka nie da się gnojom. Znajdzie na gnidy sposób.
A ty August spadaj zdrajco!!! Wstyd mi za ciebie :(((

 

Grudniowa noc

Późna noc. Indianka nie śpi. Cały dzień pracowała, a wieczorem oglądała filmy jeden po drugim. Trochę zasnęła. Teraz znów się obudziła.
 
W sobotę natargała drewna do domu, a w niedzielę pocięła je na drobne szczapy i napaliła nimi w piecu. Temperatura kaloryferów doszła do około 20-30 stopni, ale to za mało, by w domu zrobiło się ciepło. Kaloryfery powinny mieć temperaturę co najmniej 60 stopni. Faktycznie piec wymaga węgla lub koksu. Drewno za słabe do niego jest, ale Indiankę nie stać na węgiel czy koks, więc pali tym co wyrosło na jej ziemi.
 
W niedzelę miła niespodzianka ze strony Gminy a właściwie pana K.L. i traktorzysty – odśnieżanie. Indianka odśnieżona. Na podjazd wysypała gruz i popiół by łatwiej było brakującym materiałom instalacyjnym podjechać na podwórko. Remont instalacji pochłonął całą pożyczkę, ale trzeba go skończyć. Indianka ma dość bałaganu w domu. Chce mieć nareszcie względnie normalne warunki mieszkaniowe. Ciężko fizycznie pracuje na gospodarstwie od lat i musi mieć w domu bieżącą ciepłą wodę i sprawne ogrzewanie – ciepły dom.
Także aby założyć rodzinę zastępczą i wziąć pod opiekę dzieci, podstawowy wymóg to dom musi mieć wszystkie niezbędne media i wygody.

niedziela, 12 grudnia 2010

Centralne zmontowane

Radość umiarkowana – jakoś to działa, ale niewydajne i pracochłonne jest.
Indianka cały dzień musi siedzieć w piwnicy i dokładać do pieca co 15 minut drewno – a piec zimny i zimny i zimny – kaloryfery po wielu godzinach palenia w piecu – ledwo letnie.
Wystarczy, że Indianka na dłuższą chwilę odejdzie od pieca – a on gaśnie i kaloryfery robią się momentalnie zimne. Ogólnie te całe centralne ogrzewanie to jedno wielkie rozczarowanie. Jeden plus tej męczarni, że w domu już nie ma mrozu i szyby okien już nie są zamrożone lub zaparowane. Jednak mimo wielogodzinnego palenia w domu nadal zimno. Rano ledwo 6 stopni Celsjusza.
Od rana do nocy palenie non stop i nie ma czasu na inne zajęcia, bo co 15 minut trzeba schodzić do piwnicy i podkładać lub ciąć i rąbać drewno na drobne kawałki, bo palenisko pieca maleńkie jest – taka kieszonka - wąska. Ciąg w kominie jest bardzo dobry. Piec ma króciutki czopuch – za krótki, by ogrzać piwnicę. Spaliny idą od razu w komin marnując generowaną przez piec energię. Musowo trzeba długi czopuch wstawić, a instalację uzupełnić o wymiennik ciepła, by ta gorąca woda po instalacji trochę dłużej krążyła po wygaśnięciu pieca i by była możliwość dogrzewania grzałką elektryczną podczas snu lub na wypadek braku ciągu w kominie.
Z ostrymi mrozami sobie to śmieszne centralne i tak nie poradzi – chałupę trzeba dogrzewać piecami – kaflowym w garsonierze i kuchennym w kuchni na parterze.
Kaflowy też wymaga wielogodzinnego palenia zanim się nagrzeje, bo ma w środku uszkodzony obieg spalin – cegły są w środku wykruszone i nagrzewanie pieca trwa dłużej. Natomiast piec kuchenny nie grzeje, bo kanał dymny w kominie uszkodzony. Tzn. można w tym piecu napalić ale chałupa cała spowita gęstym dymem wymaga wietrzenia i razem z dymem otwartymi oknami uchodzi ciepło. Trudno się w nim rozpala, ale gdy już duży żar w nim jest, to on grzeje nieźle, choć nie tak wspaniale jak ongiś.
Dopóki kanał dymny był niedziurawy – piec działał znakomicie. Ogrzewał całe mieszkanie, tyle że nierównomiernie. W kuchni było bardzo gorąco, a im dalej od kuchni tym chłodniej i wilgotniej, ale i tak znacznie cieplej niż teraz przy tym centralnym. Ponadto kaloryfery się zapowietrzają – trzeba będzie wstawić automatyczne odpowietrzniki, być może także do samej instalacji. Prawdopodobnie także nie obejdzie się bez nałożenia izolacji na rurki, bo straty ciepła w piwnicy odbijają się na marnym grzaniu na parterze.
No i sam piec od centralnego trzeba będzie wymienić na coś bardziej wydajnego. Ten to porażka, ale aż dziw, że takie produkują i sprzedają. W końcu to ma grzać, a nie stać niczym atrapa pieca. Z tą wymianą pieca to trzeba będzie poczekać do lata, bo to za duży wydatek na teraz i ryzyko, że przez kilka dni znów będzie bez ogrzewania, a jak pójdzie coś źle, to może być znowu bez ogrzewania na całą zimę. Póki co, trzeba poprawić i dokończyć tę instalację co jest, a nad piecem Indianka się zastanowi i zaprojektuje nowy, a skuteczny i w swoim czasie zleci do wykonania.
Stalowy piec kuchenny projektu Indianki był dużo wygodniejszy i bardziej efektywny i ekonomiczny w użytkowaniu i nagrzewał się szybko i grzał długo bez podkładania. Podczas rozpalania robiło się momentalnie ciepło w kuchni, bo piec emanował gorąc całą swoją powierzchnią. Wchodzą w niego dwumetrowe bale i wystarczyło 3 takie włożyć na noc i zamknąć piec i do rana piec grzał dom, jednocześnie nagrzewając wodę do mycia, prania i zmywania. Indianka rano do pieca dokładała i grzał on niewygasając nieprzerwanie po kilka dni lub nawet tygodnie całe.
Ten piecyk do centralnego to w porównaniu do pieca kuchennego Indianki to taka nędzna pipidówka pożerająca mnóstwo czasu i robocizny i w dodatku niewydajna. Koniecznie choć dodatkowy długi czopuch trzeba mu wstawić, a najlepiej wymienić cały piec na coś lepszego.



poniedziałek, 6 grudnia 2010

One good news...

Pan Karp wsparł... Thank you very much :))) To piękny prezent na Świętego Mikołaja i jakżesz potrzebny akurat teraz gdy walka z mrozem w toku! :)
 
Panie Howk, co z tymi konserwami? ;)))
I gdzie te parówki Panie Szary Wilk??? ;)))

piątek, 3 grudnia 2010

Zu zu zuu...

To byl emocjonujący dzień. Chcesz wiedzieć więcej??? Wrzuć monetę! Nakarm Indiankę... ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

Hydraulik ze Skierniewic

Pan hydraulik dzielnie z rurami walczy, ale czy mu materiału i czasu starczy?
Wioska odcięta od świata -  zwałami śniegu zasypana.
Nie ma jak dostarczyć rury i inne hydrauliczne bzdury...
Na dworze huczy śnieżyca.
Dom ma ośnieżone wysoko lica.
Czy to centralne w końcu powstanie?
Czy Indiance grozi zamarzanie?
ps. Pozdrawiam wszystkich moich zatroskanych Przyjaciół :)
żyję i walczę o normalne warunki mieszkaniowe wbrew wszystkiemu...

Zzzimmnoo...

Zzzimno jak cholera.
Mróz oknami i ścianami się do domu wdziera,
Indianka nie ma w domu ogrzewania
na skute lodem okna spoziera
bez dochodu, okradziona, bez ogrzewania
za to musi dopłacić 600zł do złodzieja... :(((
Nie ma sprawiedliwości na świecie
a przyczyniły się do tego zdradliwe kmiecie...
Indianka w łóżku, słaba, z zimna skostniała.
Stawy zesztywniały - nie ma siły się ruszać...
Dzielnie walczy z mrozem i ani myśli się poddawać...
Tylko że coraz bardziej słaba...