wtorek, 1 czerwca 2010

Murzynek

No, nareszcie Indianka wygospodarowała czas na ugotowanie porządnego, pożywnego obiadu i wypiek ciasta. Obiad już gotowy i nawet pożarty – reszta zostanie na jutro – jutro czas zaoszczędzony będzie dzięki temu. Murzynek w trakcie wykonywania.
Za godzinę powinien być! O jakże dawno Indianka pysznego murzynka nie smakowała...
Ostatnio to chyba jeszcze z Augustem i Agatą razem jedli. Gdy oni byli, to się często ciasto piekło. August nawet raz pizzę zrobił – tak od podstaw – ciasto wymięsił z mąki.


Ziemniaków Indianka nie ma, ale ma za to kaszę i ryż. Dziś wołowinka dla odmiany z ryżem.
Jeszcze by się jaka zielenina przydała. Warzywa jeszcze nie urosły i długo trzeba będzie na nie czekać. Chyba, że Indianka zakręci się wokół dzikich ziół... Rośnie ich sporo tu.
Trzeba narwać i zrobić surówkę lub zupę na nich ugotować.


Indianka zeszła do piwnicy i wstawiła ciacho do piekarnika. Przez przypadek zamiast piekarnik -  włączyła lodówkę, która od kilku miesięcy zepsuta. Lodówa zaszumiała! Czyżby się naprawiła? Indianka uradowana: „Bóg mnie jednak kocha”
Jednakże trzeba poczekać kilka godzin, by mieć pewność, że faktycznie chłodzi. 
Byłoby super, gdyby normalnie działała. Indianka mogłaby tam przechowywać żywność wyjętą z zamrażarki lub świeżo kupioną. Co prawda, Indianka spłukana jest i nie przewiduje żadnych zakupów w najbliższym czasie, ale niebawem mleczko będzie od jednej z kóz, to by się ta lodówka przydała do tego mleczka. No i jak kotlety na następny dzień sklepie i przyprawi to byłoby dobrze je do lodówki wstawić.


Dziś Młody Wąs skosił trawę obok pastwiska koni. Konie Indianki stały jak urzeczone, patrząc co te wielkie hałasujące ciągniki zrobiły z trawą. Taka wysoka trawa i położona całkiem. Stały i wpatrywały się w efekt działania traktorów. I niech mi powie ktoś, że koń nie myśli!


KALENDARIUM (odpowiedź na komentarz Olki spod Wrocławia)

Olu, nie bądź głupiutka – poczytaj mojego bloga, to będziesz wiedziała co robiłam wcześniej.
Co prawda, blog piszę online dopiero od niedawna, a mieszkam tu znacznie dłużej...
Żebyś oczęt nie zmęczyła czytaniem w skrócie ci streszczę:

2002 sierpień
Przeprowadzka z miasta na wieś, zakupy podstawowych materiałów budowlanych i artykułów wyposażenia wnętrz. Wstawienie i wymiana okien. Zaprojektowałam i kazałam zbudować stalowy piec. Koniec kasy. Banki odmówiły kredytu na zagospodarowanie się. Straciłam dostęp do internetu i możliwość zarobienia na wyżywienie poprzez tłumaczenia. Wielka bieda. Próby znalezienia wspólnika do otwarcia hodowli koni.

2003
Załatwienie niewielkich kredytów na materiały budowlane i wykończeniowe. Remont domu metodą gospodarczą. Wypadek. Szpital. Niepełnosprawna ręka. Mój pomocnik pobity – złamana szczena, ból, operacja. Remont utknął. Pomocnik wraca, ale okrada mnie. Wyjeżdża i już nie ma tu powrotu. Ja chora – jakieś dziwne bóle, omdlenia.  Wynajmuję sąsiada i koszę trawę.  Ogródek założyłam, bo miałam zaorany kawałeczek. Jesienią i zimą 2002r Stefan często dzwonił z mojego telefonu za granicę i za jedną rozmowę zapłacił zaoraniem ogródka. Napisałam synowi sąsiadki pracę dyplomową o alternatywnych źródłach energii, a on w zamian na wiosnę zabronował mi niewielki kawałek działki (ręcznie, bo koń osłabł). Tego roku miałam warzywa.

2004

Za dopłaty kupuję pierwsze kozy i konie. Cwana, fałszywa Paszko ze stadem koni wprowadza się do mnie i wykorzystuje mnie, moją pracę przy jej koniach, paszę i nie płaci za pobyt jej koni. Wynajmuję usługodawcę do uprawy ziemi. Sieję zboże, koszę trawę. Przy okazji mam zaorany ogródek pod warzywa, więc sieję dużo warzyw. Wtedy miałam warzywa.

2005
Hoduję konie i kozy, koszę trawę. Doję kozy. Kupuję jałówki. Po kilku miesiącach jałówki inseminuję. Nie ma kasy na remont ni czasu na remont, więc remont stoi. Praca przy zwierzętach zajmuje mi większość czasu. Nie mam zaoranego ogródka, więc nie ma warzyw.

2006 

Stado kóz rozrasta się mocno. Doję kozy, krowy wycieliły się – doję krowy. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać, ale zbieram zioła i je wykorzystuję w kuchni.

2007 – 2008 Hodowla kóz zajmuje mi większość czasu. Ręcznie doję całymi dniami i wyrabiam sery. Krowy też muszę doić ręcznie. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła i na nich bazuję.

2008-2009 

sadzę sad owocowy – ponad 1700 drzewek owocowych. Większość drzewek sadzę sama, bez pomocy, całymi dniami. Jestem wykończona. Pojawiają się przypadkowi pomocnicy, na krótko. Szybko wymiękają przy sadzeniu tych drzewek. Nie mam zaoranego ogródka i nie mam czasu ni siły kopać ręcznie. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła.

2010 

Kupiłam dodatkowe sadzonki drzewek i krzewów owocowych, także byliny i sadzę je.
Nadal nie mam zaoranego ogródka i przygotowanej ziemi pod warzywa, ale trochę skopałam ręcznie i posiałam niewielką ilość warzyw, dość późno, bo wcześniej sadziłam sadzonki m.in. posadziłam 100 aronii (to akurat z pomocą kolegi), żywopłot, sporo kwiatów i oczywiście w międzyczasie doglądałam zwierząt i zajmowałam się papierami rolniczymi i innymi.
Mam też stosy papierów do przerobienia, co pochłania mi mnóstwo czasu i odciąga od ogródka.

A teraz powiedz mi przemądrzała Olu, czy ty byś dała radę na moim miejscu tym wszystkim się zajmować i jednocześnie mieć idealnie uprawiony idealny ogródek?

Dodam, że odkąd tu jestem, pracuję całymi dniami bez dnia wolnego. Długo byś tak wytrzymała przemądrzała Olu? Chcesz pomóc – dam ci łopatę i kop. Wyrywaj darń, kop i siej. Ja troszkę posiałam, gdybym miała zaorany ogródek - zaorany i zabronowany – to bym posiała znacznie więcej. Ale nie mam ciągnika, a łopatą tego nie zrobię, bo nie mam tyle czasu ani siły ni zdrowia. Mam jeszcze co najmniej 20 sadzonek do posadzenia, a to oznacza kopanie w gęstej i wysokiej darni. Masz pojęcie, jak to ciężko kopać w takiej wysokiej trawie w dodatku jak masz potłuczony kręgosłup w wypadku?

Chodź do mnie na miesiąc popracować w ogrodzie, to przestaniesz się mądrzyć.
Łopatą skopiesz pół hektara ziemi, to ci bokiem wyjdzie.

poniedziałek, 31 maja 2010

Komentarz

Dostałam taki komentarz:
 
Droga Indianko-kilka dni temu ktoś wysłał do mnie e-maila -do tego z pretensjami dlaczego obserwuję Twego bloga a nawet czasami stoję po Twej stronie.Przyznam szczerze że zdziwił mnie może nie sam e-mail ale osoba która go napisała bowiem często udziela się na Twym blogu. Nie wiem dlaczego akurat to do mnie napisała-chyba myślała(ta osoba) że dobrze Cię znam i to chyba dlatego.
 
Podejrzewam, że ta sama osoba pisze do wszystkich obserwujących mego bloga i pluje na mnie. Jaka zawziętość :) Ta osoba chyba jest chora psychicznie :)
A Pani niech się nie przejmuje – to Pani sprawa, kogo Pani obserwuje. Może Pani mnie obserwować ile chce i wcale nie musi się Pani z tego tłumaczyć jakiejś wariatce czy wariatowi. Niech się leczą psychiatrycznie.
 
W swoim e-mailu napisała że zaczyna powoli wierzyć Twoim wrogom a nie Tobie-kiedyś ponoć chętna była by Ci pomóc w jak najróżniejszej formie ale ostatnimi czasy ponoć dochodzi do wniosku że nie jesteś warta jakiejkolwiek pomocy.
 
To nieprawda. Ta osoba jest obłudna i kłamie. Nic mi nie proponowała, żadnej pomocy.
To tylko takie gadanie, aby mi dopiec. Nie wierzę w dobre intencje tej osoby.
Nawet nie wiem kto to jest, bo takiej rozmowy o jakiejkolwiek pomocy nie miałam z nikim.
Tzn. pewna pani proponowała bojler, ale nic z tego nie wyszło.
 
Zaczęła od tego że dokładnie przestudiowała Twój blog i ma dowody na to że to jednak Ty działasz ludziom na nerwy a nie odwrotnie!
 
Bzdura. Ten blog powstał częściowo dlatego, że miałam po dziurki w nosie chorych pomówień moich sąsiadów. Gdyby tyle nie truli przez tyle lat, to by nie było o czym pisać.
Blog piszę od niedawna, a oni zatruwają mi życie od 7 lat.
 
Swoje zdanie oparła na następujących przykładach:
-zaczęła od tego że na swoim blogu często wyśmiewasz innych ludzi-np.ostatnio obraziłaś ludzi borykających się z powodzią
 
No niestety – straciłam mieszkając wśród gburów i złośliwych prześmiewców swą dawną wrażliwość. To dlatego, że oni non stop naśmiewali się przez lata z moich nieszczęść.
Gdy mi się działo co złego, to na pyskach miejscowych wioskowych widywałam nieukrywaną radość. Z kim przestajesz takim się stajesz :)
Zapewniam was, że lokalni wioskowi mają w nosie tragedie powodzian.
Zapewne powodzianie usłyszeli by, że sami sobie winni, bo kupili lub pobudowali domy na terenach zalewowych. Ja się osobiście zetknęłam tutaj z takimi opiniami miejscowych, że sama sobie jestem sobie winna, że nie mam sprawnego dojazdu do domu, bo kupiłam gospodarstwo na kolonii. To jest taki ich tok rozumowania.
Także moja oferta udostępnienia budynku gospodarczego za darmo dla powodzian, to dla miejscowych śmiech, bo oni by nikomu nic za darmo nie dali.
Tutaj, jak ktoś komuś coś da za darmo to nim gardzą. Taka mentalność.
To samo z pomocą. Gdy ktoś komuś pomaga za darmo, to lokalni nim gardzą.
Z drugiej strony, osoby, którym się pomaga – często okazują się niegodne tej pomocy.
Miałam takie sytuacje – pomagałam tu ludziom różnym – a potem miałam z tego tytułu wielkie nieprzyjemności.
 

-często na swoim blogu używasz wulgarnych słów a to ponoć nie przystoi przyzwoitej wykształconej kobiecie-ha ha!
 
Sorki, ale jak jestem wpieniona, bo gnój mnie regularnie okrada i nie ponosi żadnej konsekwencji – to mnie to doprowadza do szewskiej pasji i ma to swoje odzwierciedlenie w słownictwie. Przynajmniej słowem bydlaka schłostam, skoro nie jestem władna doprowadzić do jego skazania i zapudłowania.
 
-jesteś ponoć bardzo pazerna na pieniądze-wszystko wokół Ciebie kręci się wokół mamony-ponoć są ludzie w gorszej od Ciebie sytuacji a nie żebrzą o kasę tak jak ponoć Ty to robisz-w dodatku ponoć na siłę!
 
Bzdura. Ostatnią rzeczą, jaką można o mnie powiedzieć, to to, że jestem pazerna na pieniądze. Gdyby tak było, wyszłabym za mąż za jakiego nadzianego starucha i miała w nosie problemy finansowe i materialne.
 
Poza tym faktycznie, było tak, że ja głodowałam, a nikt mi nic nie pomógł.
W tym samym czasie ludzie będący w znacznie lepszej sytuacji materialnej i finansowej brali garściami dary z kościoła i z jakiejś tam organizacji. Mnie nawet nikt nie powiedział, że jest taka możliwość. Sami się nachapali, a mi nic nie dali. Tacy tutaj ludzie są.
 
Nie ma ludzi w gorszej sytuacji niż ja jestem. Gdybym miała doskonałe warunki mieszkaniowe, te osoby, które tu czasem docierają by mi trochę pomóc na gospodarstwie – siedziałyby tu znacznie dłużej.
 
-Kolejną przykrą niespodzianką dla tej osoby jest Twój stosunek do okolicznych mieszkańców, do znajomych (Tutaj przytacza sytuację z zeszłego roku jak to uciekła od Ciebie koleżanka z klasy po jeden nocy spędzonej u Ciebie)
 
Co do mojej koleżanki – uciekła, bo chciała uciec. Ja jej nic złego nie zrobiłam. Przecież jej nie wyrzuciłam! Nie chciałam, by wyjechała. Dawno jej nie widziałam i stęskniłam się za nią. Było mi bardzo przykro, że pojechała, że nie chciała ze mną spędzić czasu, odnowić dawnej przyjaźni. Pojechała, bo warunki mieszkaniowe okazały się dla niej ważniejsze niż przyjaźń. Nie odpowiadały jej warunki mieszkaniowe, bo przywykła do miejskich luksusów i nie rozumie mojej sytuacji. Przyjechała z niewłaściwym nastawieniem. Nie przyjechała by MNIE odwiedzić. Przyjechała na agroturystykę. Ja nie prowadzę agroturystyki, bo mnie nie stać na remont kapitalny domu. Wynikło nieporozumienie. Nie chciała ze mną zostać.
Chciała warunki pensjonatowe. Warunki pensjonatowe to było to, czego jej było trzeba. Ja niestety nie mam bieżącej wody w łazienkach, więc wyniosła się po jednym dniu.
 
oraz to że jak wynika z Twych opisów-często zmieniasz pracowników i ich wykorzystujesz-w pracy oczywiście przez co uciekają jak najszybciej z Twego rancza
 
Kolejna bzdura. Po pierwsze, nie mam pracowników, bo mnie na nich nie stać, więc nikogo tutaj nie zatrudniam. Te osoby to pomocnicy w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Nie muszą tutaj być jak im nie odpowiada. Jadąc do mnie, wiedzą, że tutaj nie zarobią. Pomagają, bo chcą pomagać. Z różnych względów, zależne od osoby. Są wolni. W momencie, gdy udaje im się załatwić płatną pracę – wyprowadzają się. Pobyt u mnie to dla nich etap przejściowy. Trafiają tutaj, gdy nie mogą znaleźć płatnej pracy, albo nie mają gdzie mieszkać i za co jeść.
Ja im pomagam dając kąt do mieszkania i wyżywienie, a oni mi pomagają na gospodarstwie. To jest uczciwa wymiana. Gdybym miała lepsze warunki mieszkaniowe to pewnie by tutaj dłużej siedzieli. Gdy znajdą lepszą od mojej oferty - wyprowadzają się i nie mam im tego za złe. Każdy chce dla siebie jak najlepiej. To naturalne.
Niektórzy trafiają tu, bo chcą spróbować wiejskiego życia. Myślą, że to sama sielanka. W momencie, gdy dociera do nich, że to ciężka praca, to wymiękają.
 
-osoba ta uważa także że często wchodzisz w konflikty z innymi ludźmi i często ingeruje w nie policja-ba nawet do niej masz ponoć pretensje-ogólnie to pisze że nie ma takiej rzeczy i osoby (poza Tobą) do której byś nie miała jakiś pretensji-he he
 
To bzdura, że ja „wchodzę w konfikty” – ja jestem w nie bezczelnie wciągana. Wybacz, ale jeśli Ty byś była okradana, to byś nazwała siebie konfliktową? Gdyby Tobie zdewastowano jedyną drogę dojazdową do gospodarstwa, to byś nazwała siebie konfliktową?
 
Ja tu jestem poszkodowana i mam pełne prawo, by się przed tymi ludźmi bronić.
Odmawiasz mi prawa do obrony? Sama byś sobie tego prawa odmówiła?
Gdyby Tobie sąsiad ukradł coś z domu, to byś nazwała siebie konfliktową?
Gdyby wykopał dziurę przed Twoimi drzwiami do domu, to byś określiła siebie, jako osobę która „wchodzi w konflikty”? Nie widzisz, że to totalna bzdura? Totalnie chora bzdura? To jest po prostu mega dyrdymał!
 
Tak upraszczają tendencyjnie ludzie złej woli, którzy udają, że nie widzą, jaka jest rzeczywistość, jaka jest prawda, kto tu jest faktycznie winny i konfliktowy.. Zamiast potępić moich konfliktowych sąsiadów – mnie doczepiają na siłę łatkę i snują te swoje brednie wszem i wobec.
 
Prawda jest taka, że celowo konfliktowe osoby z mego otoczenia robią mi na złość, celowo prowokują konflikty. W zeszłym rok ukradli mi 233 drzewka owocowe. W tym roku rozjechali ciężkim ciągnikiem drogę przed moim gospodarstwem, tak, że kurier nie mógł dostarczyć przesyłki.
 
Nadal pozwalają, by ich klienci rozjeżdżali tę słabą drogę gruntową przed moim gospodarstwem, która nie jest w stanie wytrzymać tak dużego natężenia ruchu kołowego, bo jest za słaba. Nie utwardzona. Podmokła. A oni wszyscy tu się pchają na potęgę na nią.
Za ciężkie tyłki mają, by zaparkować pod chałupą sąsiadara i przejść kilkaset metrów z kosmicznie ciężką wędką. Do moich sąsiadów przyjeżdża dziennie po 20 wędkarzy. Powinni parkować pod jego domem i dalej pieszo zejść nad staw, a nie tarasować mi drogę dojazdową do mego gospodarstwa.
 
Nie dość, że niszczą słabą nawierzchnię drogi gruntowej, która nie jest ani utwardzona, ani odwodniona i woda często zalega na niej – to jeszcze tarasują dojazd do mego gospodarstwa, mało tego - śmiecą wokół siebie. Rozrzucają śmieci na drodze i wrzucają na moje gospodarstwo.
 
Właściciel stawów oczywiście nie sprząta po swoich klientach. On tylko bierze kasę za ryby, a syf po jego klientach zostaje dla mnie plus zdewastowana droga. Do niego droga dojazdowa jest wzmocniona przez żwirowanie i rów odwadniający. Gmina mu zrobiła. Dalej do mnie - NIE (facet ma w tym swój udział, bo był przeciwko moim staraniom o konserwację końcowego odcinka drogi – „cooo???!!! Robić drogę dla jednej osoby????!!!!”), ale wszyscy jego klienci pchają się nachalnie na tę słabiutką drogę gruntową przed moim gospodarstwem, jakby nie mogli zaparkować pod jego chałupą. W końcu to jego klienci i on czerpie zyski z łowiska, więc niech u niego parkują, a nie pod moim gospodarstwem. Dewastują i tarasują drogę do mego gospodarstwa i robią mi problem z dojazdem, bo potem moi znajomi czy kurierzy nie mogą dojechać. Ostatnio kolejny kurier awanturował się, że on do mnie nie może dojechać i zostawił paczkę na drodze gminnej przed wielką kałużą wody kilkaset metrów od mego domu. Ja, mając chory kręgosłup musiałam tę paczkę taki kawał ją dźwigać!
 
Zadufanego sąsiadara gówno to obchodzi, że mi drogę ciągnikiem zdewastował i zrobił mi problem z dojazdem, a jego klienci tę dewastację pogłębiają jeżdżąc tu ciągle. Powinien być znak zakaz wjazdu na tę końcówkę drogi, skoro Gmina jej nie odwadnia i ta woda się tu ciągle zbiera.
 
Inny typek pali setki worków foliowych tuż pod moim gospodarstwem przez tygodnie, smród zatruwa powietrze nad moim gospodarstwem, wdziera się do domu przez okna.
I Ty to nazywasz, że JA „wchodzę” w konflikty? To co, ja ich zapraszałam, by okradali mnie? Ja ich prosiłam, żeby zdewastował mi drogę? Ja drugiego prosiłam, aby mi smrodził pod bokiem? Zastanów się co piszesz. Konfliktowi, to są moi sąsiedzi, a nie ja.
 
Jak nic się nie dzieje, to nie ma potrzeby reagować i ja nie reaguję.
Nie mam czasu ni ochoty się z tymi ludźmi szarpać, ale nie mam wyjścia, bo wchodzą mi na głowę, jak nie reaguję. Przez pierwsze lata nie reagowałam to się rozwydrzyli ponad miarę.
Doszło do tego, że perfidnie szczuli mi psami moje kozy, ukradli drzewka owocowe.
 
Nie da się nie wzywać policji, bo to są przestępstwa, które trzeba ścigać.
A ten anonimowy co do Ciebie napisał, to prawdopodobnie ta sama wielka łachudra jest co mnie w zeszłym roku okradła z drzewek owocowych.
 
Sama ponoć siebie zbyt mocno wywyższasz a jak już coś złego się dzieje to jest wina całego świata tylko nie Twoja.
 
Nie wywyższam się (a gdybym się wywyższała to nie jest to zbrodnia). Jestem po prostu ponad te ohydne zagrywki. Nie mam pretensji do całego świata, tylko do konkretnych osób, które mi brużdżą. Kilka osób, to jeszcze nie wielki świat. Chyba, że te kilka osób ma się za wielki świat – to by znaczyło, że mają jakąś manię megalomanii.
 
-ponoć kiedyś napisałaś że negatywne komentarze o sobie kasujesz-a więc nie dajesz dojść do głosu Twoim przeciwnikom-ha ha
 
Ja występuję tutaj z otwartą przyłbicą. Komentarzy anonimów w ogóle nie powinnam publikować. Poza tym ten blog to przedłużenie mojego domu. Nie chcę mieć w domu śmieci.
Jak ktoś ma coś rzeczowego do napisania, to mogę jego komentarz puścić, ale jeśli zieje samą nienawiścią – to ja nie chcę tutaj takich śmieci.
 
Kończąc-bo jeszcze parę było takich ochów i achów-wspomnę że pisząc do tej osoby i proponując jej żeby napisała to wprost do Ciebie a nie do mnie napisała że boi się tego bo możesz usunąć ją (tę osobę) ze swych znajomych a ona często udziela się na tym blogu.
 
A co to za osoba? I dlaczego mam Tobie uwierzyć? Może to Twój podstęp, aby kogoś poczciwego wykasować z mojej listy znajomych? Nikogo bez konkretnych dowodów nie będę wyrzucać z listy obserwujących. Tym bardziej, że i Ty się nie podpisałaś, tylko piszesz jako anonim. Ja wypowiedzi anonimów traktuję z przymrużeniem oka :)
 
Co ja o tym myślę-nawet jeśli to prawda co sugeruje ta osoba to moim zdaniem bez sensu są te GORZKIE ŻALE!
 
Nie, to absolutnie nie jest prawda. A skoro tej osobie ze złości gnije wątroba, to jej problem.
Niech zmieni swoje nastawienie do mnie, to nie będzie problemu.
 
Jak komuś się nie podoba co piszesz- to niech tego po prostu nie czyta-to jasne chyba jak słońce! Po za tym nie dziwię się że się boisz zaufać np.tym lokalnym wieśniakom skoro tyle razy już się sparzyłaś. Tak działa po prostu człowiek! Mam nadzieję że ustosunkujesz się do tego całego komentarza-no i może wypowiedzą się inni internauci co o tym wszystkim sądzić......
 
Tak jak widać – ustosunkowałam się.
 

 

Senny poniedziałek

Po ogrodowej niedzieli, pora na papierowy poniedziałek. Aura sprzyja – pochmurnie i chłodno – ogród nie kusi tak jak wczoraj. No i obowiązek sadzenia nie aż taki pilny – pozostałe rośliny mogą parę dni poczekać.
Dziś trzeba zając się domem i papierami. Jednak i tak Indianka musi na tlen wyjść chociaż na trochę, bo bez dotlenienia płucek, czegoś jej brak i chęci na papiery nie ma.

                                               ***
20:52
Dzień okazał się niewiarygodnie senny. Indianka totalnie zmęczona i śpiąca zapadła w długi sen w ciągu dnia, by obudzić się dopiero wieczorem... Jednak, zanim zmorzył ją sen, posadziła kilkadziesiąt sztobrów bzu czarnego, brocząc w wodzie niczym Chińczyk z sadzonkami ryżu... :) Posiała też ździebko aksamitki. Nakarmiła  psy i kury, upiekła sobie nowy chlebek. Przestawiła kozła w nowe miejsce łąki. Obiadu nie ugotowała. Papierów nie przerobiła, ale choć rachunki popłaciła, tj. część rachunków.
Jedna rata, telefon i część prądu. Na resztę zabrakło kasy. Brakuje kasy na wykup kolczyków dla koźląt, na prąd, na KRUS, na pozostałe raty bankowe. Może kozy sprzedać? Trzeba zrobić ogłoszenie i sprzedać kozy.

Aparat foto uszkodzony, tj. rozłącza się sam, bo baterie wylatują, trzeba będzie się pomęczyć, by zrobił jakie sensowne zdjęcia, ale powinno się udać. No i oprogramowanie odpowiednie wgrać na komputer, by można było te zdjęcia zgrać. W tym roku warzywa drogie, to obowiązkowo trzeba mieć swoje, ale ogródek Indianki nie zaorany, więc trzeba się męczyć z łopatą i wycinać darń, by przekopać kawalątek ziemi pod siew warzyw.  Po troszeczku coś tam posieje, aby choć na spróbowanie było tych warzyw.

Już wieczór. Obudziła się, ale nadal jest śpiąca i zmęczona. Wyjrzała na dwór zerknąć, co robią zwierzęta i czy wszystko okay, ale zaraz z powrotem do łóżka powędrowała. Radio gra i mówili coś o osuwiskach, że ludziom się domy rozjeżdżają od tej powodzi i nie będą mogli tam wrócić na te same miejsca. No to mają problem.

Indianka też musi zadbać o swój domek, niestety nie ma kasy na remont. Poza tym, póki co, ma jeszcze pracę w ogrodzie – trzeba posadzić wszystko co się ma do posadzenia i posiać wszystko co się ma do posiania.
Potem trzeba będzie pielić warzywa i pod drzewkami, naciąć gałęzi na zimę, skosić trawę w tej części sadu, gdzie zwierzęta się jeszcze nie pasą.

niedziela, 30 maja 2010

Ogrodowa niedziela

Indianka cały dzień spędziła w ogrodzie sadząc głównie byliny.
Nabrała też żyznej ziemi do doniczek i pojemniczków, celem wykorzystania ich do wysiewu ziół i zrobienia rozsady roślin domowych. W razie niepogody – będzie mogła w domu podziałać.
 
Przestawiła pastuch krowie, coby mogła paść się na nowym pasku zieleni.
Do kur ledwo zajrzała – tym razem słabo z jajami – tylko dwa jajka znalazła.
 
Dzień szybko minął. Wieczorem zmęczona zeszła z pola. Zajęta w ogrodzie, nawet nie zauważyła, kiedy dopadło ją zmęczenie.
 
Ugotowałaby obiad na jutro i ma chęć na ciasto, ale śpiąca już... Trzeba odłożyć to do jutra.
 
 

sobota, 29 maja 2010

Kwiatuszki

Indianka z dużą przyjemnością sadzi kwiatuszki i z jeszcze większą opala blade cycuszki... ;>
 
Posadziła też winogrono i przymierza się do posiania fasoli. Do domku zaniosła pojemniczki z ziemią.
Przydadzą się do wysiania pozostałych nasion, m.in. ziół.
Wczoraj posiała już kilka doniczek ziół. Stoją na schodach na strych i czekają na wieczór lub deszcz, aby Indianka wniosła je na górę, bo Indiance szkoda dnia na chodzenie na strych – woli spędzić cały czas na dworze działając w ogrodzie i wśród zwierząt.
 
Dziś zajęła się też roślinami domowymi. Po mroźnej zimie są w marnym stanie. Wiele z nich padło całkiem, niektóre może uda się jeszcze reanimować. Cytrynka zrobiła niespodziankę i wyrosła z nasion. Bananowiec o dziwo przetrwał tę zimę. Zuch! :)
 
Indianka w porze obiadowej udała się do domku, celem konsumpcji pożywnego obiadu.
Człek, jak z łopatą po ogrodach lata, to musi mieć siłę do tej łopaty... :)
 
Po obiadku - krótka sjesta i regeneracja sił w łóżeczku przed komputerkiem... :)

piątek, 28 maja 2010

60.000 wejść

Ooo, to już przeszło 60.000 wejść na mego pasjonującego bloga :))))
Gratuluję wytrwałości, drogim czytelnikom i czytelniczkom :)
Jakaż szkoda, że ta ilość nie ma swego odzwierciedlenia w brzęczącej walucie :)))).

czwartek, 27 maja 2010

Pies na czerwonej lince

Wczoraj wieczorem na gospodarstwo Indianki przywałęsał się duży, beżowy pies, o krótkiej, gładkiej sierści, dużym pysku i krótkich uszach. Pies na szyi miał wąską kolczatkę. Tego psa Indianka widywała kilkakrotnie na swoim gospodarstwie (August, to ten sam pies coście go widzieli, gdy byliście tu zimą). Indianka ma maleńkie koźlęta, a taki pies to zagrożenie dla maleństw. 

Indianka złapała psa i uwiązała go na lince przy drzewie, by nie pogryzł Indiance kóz i by następnego dnia oddać tego psa koledze, który parę dni temu prosił Indiankę o dużego, ładnego psa do pilnowania posesji jakby się jaki przywałęsał. Traf chciał, że się akurat wczoraj przywałęsał. Niestety, pies w nocy przegryzł linkę i uciekł razem z linką... Strata podwójna – kolega nie ma nadal psa, a Indianka straciła porządną, grubą, długą linkę z solidnym kołowrotkiem i karabińczykiem... :(

Znalazca beżowego psa z czerwoną, długą linką proszony jest o przyprowadzenie psa na gospodarstwo Indianki. Czerwona linka oczywiście do zwrotu dla Indianki - to jej własność. Natomiast sam pies trafi w dobre, opiekuńcze ręce. Człowiek, który się nim zajmie, zadba o psa. Dobrze go nakarmi i będzie pilnował, by pies nie wałęsał się po wsi. Pies zyska miłość, troskę i dom, a Indianka bezpieczeństwo swoich kóz.

środa, 26 maja 2010

Lepsze samopoczucie

Indianka czuje się lepiej. Znacznie lepiej :) Dziś od rańca podziałała porządkowo w kurniku i na wybiegu dla kur. Znalazła mnóstwo jaj! Nareszcie! Kury niosły się skrycie w dwóch zakamarkach i uzbierały się dwie kopy jaj. Indianka skwapliwie pozbierała jajca i usmażyła jajecznicę oraz zaplanowała ciacho jej ulubione czyli Murzynka. Przydałoby się kozę wydoić by mleczko pobrać do tego ciacha, ale za wcześnie jeszcze – koza dopiero co odrobaczona. Trzeba odczekać, aż lekarstwo przestanie działać. Po odrobaczeniu koza czuje się i wygląda znacznie lepiej, także jej wymiona powiększyły się znacznie. Niebawem będzie od niej mleko i Indianka zrobi budyń i upiecze więcej ciast.
 
Rozwieszenie siatek nad wybiegiem dla kur nieuniknione – ptaszydło siadło już na ogrodzeniu wybiegu i wybierało sobie kurkę do zadziobania, kiedy Indianka nagle weszła na wybieg i wypłoszyła drapieżnika. Indianka chętnie już by rozwiesiła te siatki, ale jeszcze za mało drutu stelaża na którym mają zawisnąć siatki. Trzeba najpierw rozbudować stelaż, a dopiero na nim umieścić siatki. W tym celu udała się pod miedzę, gdzie kiedyś rozciągnęła druty, by kozy nie wyłaziły z jej ziemi.
Zabrała resztki drutu i z radością zauważyła, że dziki bez przyjął się i rośnie. Ekstra! Będzie syropek i winko kiedyś...
 
Krowę trzeba było zatrzymać, bo wyszła jakoś z pastucha i pomaszerowała na sad. Gdyby tylko jadła trawę to mogłaby sobie tam być, ale krowa lubi się czochrać o drzewka, więc mowy nie ma, by chodziła tam luzem. Indianka próbowała zagonić krowę z powrotem na jej wybieg, ale zwierzyna nie chciała, więc Indianka wzięła tyczki i linkę i ogrodziła ją tam gdzie się pasła. Jak wyjdzie z tego ogrodzonka, to chyba pójdzie na łańcuch już, bo Indianka nie chce ryzykować połamania delikatnych sadzonek. Albo będzie trzeba dawać podwójną taśmę w sektorku wydzielonym krowie. Może to wystarczy.
 
Indianka wróciła na lunch, wstawiła chleb do pieczenia i wskoczyła na chwilę do łóżka, by odpocząć ździebko, bo jakoś się męczy łatwo i przy byle wysiłku kręgosłupek doskwiera...

wtorek, 25 maja 2010

Pomoc dla powodzian

Bezpłatnie, na okres wakacji, tj. do września, udostępnię budynek gospodarczy dla rodziny wiejskiej, która straciła dom i dorobek swojego życia i nie ma gdzie się podziać z inwentarzem.
Kontakt via GG.

poniedziałek, 24 maja 2010

Boli brzuszek :(

Indianka cierpi straszliwe katusze, bo okropnie boli ją brzuszek...
Dzisiaj umęczona w łóżku uziemiona...

Oj, jakże brzuszek doskwiera!...
Indianka nie jest w stanie myśleć... z bólu umiera...
Tabletka wzięta, a i tak boli... i głowa też pęka...
Co za męka! :( 

Gumiś molestowany

Gumiś skruszony zadzwonił, by wyznać, że on u tego świniarza to długo nie był, bo tylko jedną noc nieprzespaną, ponieważ bał się spać, bo świniarz się do niego dobierał.....
„hahahaha :)))))))) Dobrze ci tak!” – odrzekła ubawiona Indianka.
To fakt, wtedy następnego dnia z rana po tej upiornej dla Gumisia nocy, zdesperowany Gumiś do Indianki wydzwaniał, czy może przyjechać, ale była na niego wkurzona i nie odbierała. Gumiś pojechał więc z powrotem na Śląsk. Teraz wygląda na to, że znowu chce wrócić na rancho, ale Indianka nie bardzo go tu chce pod swoim dachem. W dodatku to uciążliwy palacz. Z drugiej strony, ktoś by do pomocy tu się przydał... tylko żeby więcej problemu z nim niż korzyści z jego pobytu tutaj nie było!

niedziela, 23 maja 2010

Ptaszyna

Z ranka do sypialni Indianki wpadła maleńka ptaszyna. Nałopotała się skrzydełkami, obleciała całe mieszkanie zanim Indianka ją złapała i na wolność wypuściła. Śliczny ptaszek. Często się zdarza, że ptak wleci do domu. Jak Indianka tu mieszka, to takie zdarzenia miały miejsce kilkanaście razy w sumie.
 
Niedziela, pogoda ładna, ale samopoczucie popsuło się z przyczyn kobiecych. W ostatnim tygodniu Indianka zrobiła na rowerze 160km. Wystarczy. Na szczęście zakwasów nie ma, ale taki wysiłek wymaga regeneracji. Kręgosłupek musi też odpocząć. Nie ma co go przeciążać. Zatem niedziela zapowiada się wypoczynkowo, choć cebule i sadzonki czekają na posadzenie. Może małe co nieco chociaż posadzi? No i trzeba w końcu porządny obiad ugotować i porządek zrobić w kurniku.

sobota, 22 maja 2010

Indianka zajrzała...

W piątek Indianka zajrzała do akt prokuratorskich w sprawie kradzieży drzewek i włos na głowie się jej zjeżył, gdy ujrzała szereg nieprawidłowości. Niepełne, wybiórcze, tendencyjne, nieprawdziwe, a niektóre w całości kłamliwe notatki policyjne (np. że była wezwana na przesłuchanie) doprowadziły ją do szewskiej pasji. Policjanci odmówili spisania zeznań na gorąco 7 grudnia 2009r, a w notatkach urzędowych wypisują banialuki. Indianka podała na interwencji kto ją okradł, a policjanci to przemilczeli i wpisali sprawca nieznany. Pominęli też szereg innych istotnych faktów, m.in. to, że rozmawiali z podejrzanymi podczas tej interwencji i oglądali dołki po wyrwanych drzewkach. Znów zamiast cieszyć się wiosną i działać w ogrodzie musi pisać zażalenia!

Wnioski powodziowe

To mówicie rodacy, że wam powódź przeszkadza? Bo ja patrząc na te tłumy gapiów łażących po wałach zamiast zabezpieczać mienie i przenosić je gdzieś wyżej, odniosłam wrażenie, że lubicie sensację i jak się coś dzieje. Poza tym, nie rozumiem, dlaczego nie myślicie logicznie, dlaczego żadnych wniosków powodziowych po ostatniej powodzi roku 1997 nie wyciągnęliście? Przecież ledwo 13 lat temu też była duża powódź, pozalewało miasta i co? Zbudowaliście zbiorniki retencyjne? Nowe, solidne wały i tamy? Na woreczkach z piaskiem daleko nie zajedziecie, bo to tylko doraźny zabieg, nie gwarantujący szczelności i skutecznej ochrony przed wielką wodą.
 
Wybierzcie mnie na prezydenta, a załatwię wam sucho na cały wiek. W końcu płacicie podatki, więc się wam należy ochrona antypowodziowa. Powołam zespół inżynierów i ekspertów, których zadaniem będzie opracowanie skutecznego systemu antypowodziowego, opartego na sieci zbiorników retencyjnych, kanałów antypowodziowych  solidnych, masywnych wałów wokół miast i zagrożonych wiosek, solidnych tam na rzekach, sieci kanałów melioracyjnych odwadniających i nawadniających w razie suszy, bo nie tylko z kataklizmem powodzi musicie sobie radzić, ale i z suszami. Dopiero rozbudowany zintegrowany system antypowodziowy i antysuszowy zabezpieczy was przed tymi kataklizmami. Jak nie chcecie być zalewani, to weźcie się za to sami, albo wybierzcie mnie, to ja zarządzę co trzeba i skończą się szopki z pontonami w miastach.
 
Patrzcie na Holandię – cała leży kilka metrów pod poziomem morza, a jakoś jej nie zalało. Bo o system powodziowy trzeba dbać, budować go i konserwować. Samo się nie zrobi.

piątek, 21 maja 2010

Wielka Woda

Indianka włączyła TV wiadomości i zobaczyła rodaków pływających pontonami i łodziami po ulicach ich miast rodzinnych :))) Kurczę, Wenecja w Polsce! :) Ale mają fajnie :)
Rodacy, niech sucha strona mocy będzie po waszej stronie! :)

czwartek, 20 maja 2010

Ogrodowo

Indianka spędza dzień wybitnie ogrodowo, a i weekendu nie ma zamiaru inaczej spędzać :)
Jak cudownie miotać się po swoich hektarach sadząc i siejąc rośliny i doglądając sympatycznych zwierząt :)))... Indianka całkiem w swoim żywiole! :)

środa, 19 maja 2010

Rower

Rower to fajna rzecz. Indianka od soboty do środy zrobiła na rowerku 120km i nawet zakwasów nie ma... :) Deszcz Indiance niestraszny – dziś znowu totalnie skąpana  :))) Deszcz był tak rzęsisty, że oczy indiańskie zalewał, gdy śmigała na rowerku do domu z miasteczka. Indianka mokra, jakby w basenie pływała, mimo rzekomo wodoodpornej kurteczki. Kurteczka tylko połowicznie wodoodporna, tzn. wytrzymała ok. 15 minut deszczu, a potem przesiąkła, nabrała wody tyle, że po półtoragodzinnej jeździe w deszczu Indianka po litrze wody z każdego rękawa wylała... :)
 
Deszcz jest dobry dla włosów, bo woda jest miękka. Indiańskie włosy fajnie się falują po tej ulewie... :)
Wody z nieba było tyle, że Indianka podczas jazdy otwarła dziób i napiła się do syta :)))
 
No, ale pora zabrać się za rośliny – posadzić ostatnie sadzonki, posiać więcej warzyw...  no i niestety dopilnować różnych papierów...

wtorek, 18 maja 2010

Spłukana

Indianka jest spłukana. Ostatnie 2 złote wydała na pączka i drożdżówkę, by mieć siłę załatwiać różne sprawy w Olecku i by mieć siłę na powrót do domu.
Wracając z miasteczka na chatę, 20km przejechała rowerem w strugach rzęsistego deszczu, także jest podwójnie spłukana i w dodatku wyczerpana w sumie 40km kursem... :)
Dziś pora na regenerację sił... i trza do zwierzyny zajrzeć!

niedziela, 16 maja 2010

Ogródek i papierki

Indianka dzieli ostatnio dobę pomiędzy ogródek i papierki. W dzień sieje i sadzi oraz dogląda zwierzyny, a nocami dłubie w papierkach. Dziś niedziela. Pora na chwilę relaksu i porządną kąpiel...
Może ciacho upiec? Dawno nic nie piekła...
 

czwartek, 13 maja 2010

Odchwaszczanie drzewek

Indianka przekopuje i odchwaszcza ziemię pod drzewkami.. Ważne, by pod każdym drzewkiem był czysty okrąg ziemi..
W zeszłym roku i w tym roku każde drzewko dostało po krowim placku coby dobrze rosło... Teraz pora na przekopanie gleby pod każdą sadzonką...
 
Indianka posiała też garść nasion warzyw, aby było tych warzyw choć na spróbowanie, bo warzywa w sklepie daleko i drogo...

piątek, 7 maja 2010

Wysoka poprzeczka

Indianka zawsze wyznacza sobie więcej zadań do wykonania niż jest w stanie zrobić.
Tym razem też tak wyszło. No, ale jedna para rąk, a zadań mnogo, więc trzeba czasu na każdą czynność. Bywają też nieoczekiwane sytuacje np. czasem jakieś zwierzę ucieknie lub zachoruje i trzeba interweniować. Trzeba też czasem gorący obiad ugotować, a nie tylko na kanapkach jechać.
 
Znalazła krzew jagód lub borówek dawniej posadzony i zapomniany, bo zmarniał zniszczony przez kozy. Krzew się odrodził i ma się dobrze. Dziś ciepło i wilgotno, więc Indianka pocięła krzew na sztobry i wsadziła je w miękką, mokrą ziemię. Sztobry powinny się ukorzenić dając w przyszłości cenne sadzonki krzewów owocowych. Także zdziczałe maliny są do uporządkowania. Trzeba je wyciąć i posadzić sensownie.
 
Przestawiła też ogrodzenie sadu jabłoniowego, by koniom udostępnić trawę w sadzie, która bujnie tu zaczyna rosnąć. Konie nie powinny zniszczyć sadzonek drzewek, za to wygryzą trawę pomiędzy szpalerami.
 
Indianka odgrodziła od koni klomby z kwiatami. Posadziła też ze trzydzieści bylin tu i tam.
 
Pozbierała kilkanaście kamieni z pastwiska i sadu.
 
Gęstą, plastikową siatką uszczelniła wybieg dla kur i dołożyła kilka sznurków do sieci nad wybiegiem, bo drapieżne ptaki latają coraz częściej i bliżej wybiegu.
 
Drzewko owocowe na wybiegu u kur obłożyła kamieniami, a pod pozostałymi grabiami rozgrzebała ziemię, by kury wygrzebały chwasty i robale spod drzewek.
 
Zrobiła osłonki na tulipany, coby kury nie rozdziobały kwiatów.
 
No, teraz pora na odpoczynek i obiadokolację...
 
Indianka ma jeszcze ochotę podziałać na klombach, ale burza idzie. W sumie świetnie – to co dziś posadziła będzie dobrze podlane i nie uschnie, a wręcz przeciwnie – przyjmie się i będzie rosło.
 
Ależ to rancho wciąga! :)))

czwartek, 6 maja 2010

Piotry wyjechane

Goście opuścili rancho zniesmaczeni brakiem uciech seksualnych... :) Niemiec Peter był bardzo miły, ale Podlasianin Piotr był wściekły i okazywał to nieprzyjemnie. Piotr niewłaściwie sobie wytłumaczył zaproszenie Indianki... Indianka naiwna była, sądząc, że wpadli do niej wyłącznie towarzysko i by bezinteresownie coś pomóc... W środę rano namówiła ich, by pojechali do miasteczka, by zawieźć zepsute narzędzia Indianki do naprawy i po zakupy. Na wieść o tym, że trza załadować narzędzia na ciężarówkę, panów rozbolały kręgosłupy :))). Indianka z trudem wtachała ciężary na samochód stojący 100 metrów od domu podczas gdy Piotr gawędził sobie beztrosko z Peterem stojąc obok ciężarówki. Peter chociaż pomógł wnieść te narzędzia na ciężarówkę...
 
W milczeniu pojechali do miasteczka i załatwili co mieli załatwić. W drodze powrotnej Indianka pokazała im okolicę i najbliższe agroturystyki. Byli zainteresowani głównie akwenami wodnymi. Wrócili wieczorem. Indianka znużona była załatwianiem napraw narzędzi i innych spraw, ale postanowiła zrobić kolację. Piotr stwierdził, że on sam ugotuje coś w ciężarówce. No to gotował.  Peter przyszedł do kuchni potowarzyszyć Indiance obierając warzywa do potrawy jaką tworzył Piotr w ciężarówce.
 
Nawet mu zjadliwa wyszła. Przyniósł garczek z kaszą gryczaną z warzywami do kuchni i razem zjedli.
Dojedli kanapkami Indianki. Podczas kolacji Piotr zaczął truć Indiance i nadmiernie wnikać w jej sprawy finansowe. Indianka powiedziała, że nie chce o tym rozmawiać. No to dalej ją pouczał, że powinna postawić domki ze słomy dla gości i zrobić agroturystykę. Na to Indianka, że słomiane domy to badziewie, w takim to może trzymać kury albo kozy, a nie ludzi i że szlachetniejszy budulec na chatki ma bo drewno i kamienie i nie musi tego kupować, poza tym obory i dom stoją do remontu i najpierw o to trzeba zadbać. Piotr zły, bo sam stawia słomiane chaty dla gości, bezceremonialnie zażądał, żeby Indianka pozmywała po nim naczynia. Indianka odrzekła, żeby sam zmył. Odpowiedział coś chamsko, tak, że Indianka pożałowała, że go zaprosiła pod swój dach. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Piotr powiedział, że bez seksu to oni tutaj nie będą siedzieli. Indianka pomyślała sobie, żeby spadał na drzewo, ale starała się być grzeczna, jednak chamstwo faceta sprawiło, że przestało chcieć się jej gościć tych mężczyzn. Mężczyźni wyszli i poszli spać do ciężarówki. Rano pojechali nie pożegnawszy się.
 
Indianka poczuła niesmak. Nie o takie odwiedziny jej chodziło! Więcej ostrożności z obcymi, Indianko!
No cóż – pierwsze koty za płoty. Kolejne odwiedziny powinny być bardziej udane, a jak nie, to Indianka wycofa swe zaproszenie, bo nie ma ochoty gościć na swym rancho i pod swym dachem hołoty.
 
Dzisiaj zimno i leje. Indianka zajęła się lepiej zwierzętami, bo obecność gości trochę jej w tym przeszkadzała. Suka wróciła na ganek, którego strzeże jak smok. Konie, krowa i kozy dostały bogato siana i owsa, kury zboża i świeżą wodę, psy mućkę w kawałkach...
 
Indianka dziś zmokła, a wczoraj się przedźwigała i znowu doskwiera jej kręgosłup, więc po obrządku wskoczyła do łóżka i wygrzewa się odpoczywając...

wtorek, 4 maja 2010

Piotr i Peter

Pierwsi goście na indiańskie zaproszenie z netu przybyli. Piotr z Podlasia i Peter z Berlina. Podróżują półciężarówką a la DHL. W niej mają fajnie urządzone spanko – dwa osobne spanka, kuchenkę, zlew. Są samowystarczalni. Rozmawialiśmy po polsku, angielsku i niemiecku. Piotr świetnie mówi po niemiecku. Przyjechali wieczorem, więc wszyscy trochę zmęczeni i senni byliśmy, ale rozmowa potoczyła się wartko...  Fajni ludzie :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Czerwony krasnal

Smrodliwy Truciciel coś knuje. Przylazł na zwiady pod rancho Indianki i przyprowadził ze sobą faceta z dzieciakiem. Widać było po ich naburmuszonych minach, że Truciciel musiał im nieźle naściemniać na Indiankę. Przygarbiony Smrodliwy Truciciel w swym wielkim czerwonym swetrze wyglądał jak gigantyczny krasnal. Mruczał coś do ucha faceta idąc wzdłuż ogrodzenia gospodarstwa Indianki.

Smrodliwy Truciciel nigdy się tutaj nie zapuszcza, a zwłaszcza na pieszo. Na pewno niecne zamiary ma!
 
Tymczasem Indianeczka przycinała krzewinki pod płotem i wzdłuż drogi gospodarstwa wiodącej do siedliska oraz sadziła żywopłot. Posadziła też żywopłot z czarnego bzu. Towarzyszyła jej wierna suka Saba.
 
Wykręciła swoje izolatory z ogrodzenia wschodniego by wkręcić je przy kurniku, bo potrzebne do umocowania siatki. Kury dziobią na wybiegu aż miło, ale jastrzębie latają coraz bliżej, więc siatka nad wybiegiem konieczna.

niedziela, 2 maja 2010

Wieczór majowy

Wspaniały, pogodny, majowy weekend dobiega końca. Indianka na siedlisku i na łąkach dwoi się i troi, wykonując kilka czynności naraz. Robi to, na co ma w danym momencie ochotę, więc ją to wcale nie męczy, a wręcz przeciwnie – wciąga. Jest w swoim żywiole! To nic, że działa dość chaotycznie, ważne że te proste czynności i ich efekty dają jej radość i satysfakcję oraz zmierzają ku konkretnym efektom. Dziś siała kwiaty, sadziła drzewa, róże i groszek pachnący, plotła zadaszenie, układała plastikową siatkę, uratowała zajączka, wyniosła kury na wybieg, przestawiła pastuch, pozbierała patyki na siedlisku i na łące i bacznym okiem przyglądała się drzewom, jakby tu je przyciąć, by poprawić ich pokrój... Pogoda wspaniała, widoki cudowne – wszystko razem zachęca do działań... Wiosna to ulubiona pora roku Indianki. Po deszczach trawa rośnie jak burza, drzewa puszczają zielone pąki... Bosko... Cały dzień na dworze to jest to, co tygryski pokroju Indianki lubią najbardziej... :)

Poczta elektroniczna - porządki

Indianka o świcie zabrała się za porządkowanie skrzynki emailowej, bo niemożliwie zawalona tysiącami emaili. Założyła nowe foldery, ustawiła nowe reguły pocztowe, pocztę posegregowała na katalogi, posprzątała spam. Zrobiło się przejrzyście. Zostały jeszcze dodatkowe podkatalogi do uporządkowania, ale to kiedy indziej zrobi – ma dość na razie sprzątania skrzynki. Wystarczy, że poświęciła na to 4 godziny niedzielne. Niedziela to czas wypoczynku, więc nie ma co się wygłupiać z nudnymi czynnościami.
 
Parę dni temu usunęła kilkaset megabajtów z dysku i założyła antywira, bo komp męcząco wolno chodzi. Wykryła dwa trojany i wywaliła je z trzaskiem :))). Niestety, nadal komp wolno chodzi, więc trzeba dalej zwalniać przeładowany dysk, aż odzyska pełną sprawność. Być może zainstalować jeszcze jednego antywira, bo może ten obecny któregoś wirusa nie wykrył. Poza tym na dysku trzeba tyle zrobić miejsca, aby było możliwe wypalanie płyt. Na razie nie jest, bo program do wypalania potrzebuje więcej pamięci niż dysk oferuje obecnie.

sobota, 1 maja 2010

Wieczorem...

Spokojne czynności na podwórku i wokół podwórka podczas zakładania siatki wokół klombów i wybiegu dla kur uspokoiły Indiankę...
 
Indianka uratowała jeża który wpadł do dołu i nie mógł wyjść. Strasznie wkurzony był, gdy go ruszyła. Warczał jak wściekły...:))) Indianka nie miała pojęcia, że jeże potrafią tak furczeć i warczeć wściekle :)
 
Gdy był Nowojorczyk, innego jeża uratowali, ale tamten był baardzo osłabiony i spokojny...
 
Dzisiaj duże zwierzę przemknęło pod ogrodzeniem wschodnim... sarna albo jeleń...
 
Bociany kursują z gniazda na podwórku na łąki i z powrotem... na polach widać potężne kormorany...

Nad siedliskiem latają jastrzębie i inne drapieżne ptaki, ale Indianka uszczelnia wybieg dla drobiu i nie spuszcza kurczaków z oka. Pies został uwiązany w takim miejscu, by pilnował drobiu i kóz jednocześnie... Fajnie jest mieć tyle dzikich i gospodarskich zwierząt wokół... jest tu jak w raju...
Ten naturalny raj uspokaja i relaksuje Indiankę... Jest bosko – piękna, ciepła wiosna i wszechogarniający spokój tego miejsca...

Maj

Zaczął się maj...  Piękna pora. Wiosna zieleniejąca drzewa, krzewy i pastwiska. Świergot setek ptaków. Kumkanie tysięcy żab w okolicznych stawach i bajorkach. Wczoraj piękna pogoda była – ciepło, przyjemnie... Indianka zabrała się za przebudowę pastucha i instalowanie ogrodzenia klombu oraz uszczelnianie wybiegu dla kur, bo jastrzębie już wypatrują ofiar.
 
Klomb przed kozami i kurami zabezpieczony. Trzeba jeszcze kwiatów dosadzić i przynieść ziemi żyznej, bo klomb potwornie gliniasty i słabo tam cokolwiek rośnie.
 
Natomiast uszczelnianie wybiegu dla kur posuwa się do przodu. Indianka docina gęstą plastikową siatkę i dołem doczepia do tej aluminiowej przewodzącej prąd, by drób przez te większe oczka nie mógł się wydostać na zewnątrz. Zwłaszcza drobny drób typu liliputki czy kurczaki. Ale to nie koniec dzieła. Dołożyła górą druty zadaszające. Tam, na tej drucianej konstrukcji zawiśnie siatka ochronna przed jastrzębiami. Tych drutów trzeba jeszcze sporo przykręcić. Dziś łzawa pogoda, choć ciepło. Przydałoby się skończyć uszczelnianie wybiegu dla kur i w końcu je wypuścić na dwór - niech dziobią trawę i niosą jaja.
 
Jeszcze gałęzie i pędy bzu czarnego zostały to pocięcia na sztobry i do posadzenia. Część już Indianka pocięła i posadziła. Ciekawe, czy się przyjmą? Indianka pierwszy raz to robi. Ciekawe, czy się ukorzenią? Okaże się za kilka miesięcy... Powinny się ukorzenić!

czwartek, 29 kwietnia 2010

Zaproszenie na Mazury

Indianka zaprasza w odwiedziny sympatyczne osoby lubiące Indiankę i obcowanie z naturą :)


Spanie na sianie albo w namiocie - Słychać tętniącą życiem bogatą florę i faunę... słychać wszystkie ptaki, żaby, odgłosy zwierząt gospodarskich, szum drzew i strumyka...


Łazienka w domu wiejskim (wodę do mycia grzeje się na piecu i nosi wiadrami do łazienki).


Posiłki we własnym zakresie. Można ugotować na gazie, piec nad ogniskiem, grillować na grillu lub gotować w kociołku nad ogniskiem. Indianka może udostępnić miejsce w zamrażarce (lodówka zepsuta).


Indianka obecnie nie ma żywności własnego wyrobu, do sklepu daleko, a ona nie ma auta by wozić zakupy, więc gość musi kupić sobie sam papu w miasteczku lub zjeść przed przyjazdem...

Kuchnia jest zdewastowana, ale można umyć naczynia w niej i ugotować coś na piecu lub gazie. 


Indianka nie oczekuje pomocy na gospodarstwie od gości (NOWOŚĆ!!! :)))) ) 
Chyba, że gość sam z siebie chce być pożyteczny...;)


Indianka bezpłatnie podzieli się wiedzą ogrodniczą, sadowniczą, hodowlaną i chętnie poudziela się towarzysko (dla odmiany!)


Indianka w razie potrzeby udostępni do spania poddasze nad stajnią, w domu kuchenkę gazową, garnki, naczynia, na dworze kociołek węgierski, grilla, miejsce w zamrażarce i lodówce turystycznej, materace.

To jest propozycja odwiedzin na skromnym, małorolnym gospodarstwie rolnym... :) Skromnym, aczkolwiek przepięknym... :)

Oferta wynajęcia pokoju i zapewnienia wyżywienia w zamian za pomoc na gospodarstwie jest nieaktualna.(Indianka ma pracę w ogrodzie i przy zwierzętach i w związku z tym nie ma czasu zajmować się domem, a zwłaszcza gotowaniem, ponadto obecnie nie wyrabia jadła wiejskiego, a do sklepu spożywczego bardzo daleko i nie ma czym przywieźć zakupów. Pokój gościnny obecnie zaadaptowany na biuro gospodarstwa, w związku z tym nie do wynajęcia.)

Zapraszam osoby, które lubią mnie i spędzać czas na świeżym powietrzu :)

ps. Bez psów!

środa, 28 kwietnia 2010

Nowojorczyk

Wpadł na trzy dni przesympatyczny i uczynny Nowojorczyk. Ciekawy człowiek! Ostatnie 5 lat studiował psychologię i filozofię w 10cio milionowym Nowym Jorku. Niedawno wrócił do Polski, bo tu mu się najbardziej podoba. Pomógł Indiance sadzić żywopłot i byliny. Indianka bardzo zadowolona :)) Co dwie pary rąk to nie jedna! :)

Podczas chodzenia po rancho znaleźli interesujący kawałek wapienia ze zwapniałymi szczątkami prehistorycznych żyjątek. Indianka chciała zachować ten prehistoryczny dowód życia na ziemi sprzed milionów lat, ale uczynnemu Nowojorczykowi tak bardzo na tym kawałku wapienia zależało, że w końcu Indianka podarowała mu tę pamiątkę... :)


Napracował się przy tych dołkach, to niech ma :))). 

niedziela, 25 kwietnia 2010

Migrena

Migrena. Fatalne samopoczucie. Słowo „migrena” wiąże się głównie z bólem głowy, ale Indiankę znacznie więcej boli niż sama głowa, więc często poleguje. Nawet złamała swoją zasadę niebrania tabletek przeciwbólowych i wzięła kilka, bo zupełnie nie mogła funkcjonować, a tu zaległe zadania czekają na wykonanie. Nikt tego za nią nie zrobi. Zresztą mało kto by potrafił zrobić to co ona ma do zrobienia, np. jeśli chodzi o różne papiery. Po prostu trzeba mieć jej wiedzę i znać potrzeby by działać skutecznie. Osoba niewtajemniczona nic by nie zdziałała i tak. Tylko Indianka potrafi dbać o swoje sprawy, ale teraz nie da rady. Umysł bólem przyćmiony nie jest w stanie pracować prawidłowo.
 
Wysiłek fizyczny obecnie też odpada. Nie zrobiła tego co sobie zaplanowała, bo nie jest w stanie, ale zrobiła małą część tego. Zwierzęta musi codziennie doglądać i karmić, ale nic ponad to nie zdziałała, z wyjątkiem przyciągnięcia z pola drutów do konstrukcji siatki napowietrznej nad wybieg dla kur i zamocowania kilku. Trzeba też kurczaki oddzielić od kur. Wydłubała z drzewa stare izolatory, które ma zamiar wykorzystać do zawieszenia siatki i przygotowała siatkę. Teraz tylko powiesić. Guzdrze się z tymi czynnościami strasznie, ale jednak coś robi w kierunku realizacji tych prostych, ale niezbędnych zadań. Złe samopoczucie ją strasznie blokuje i opóźnia. Zrobiła też porządek na dysku, bo przeładowany okropnie był, tak, że komputer ledwo chodził. Jednak to nie koniec. Trzeba jeszcze usunąć sporo megabajtów zanim będzie możliwe wypalanie płyt. Trzeba też zainstalować nowego antywira i dopilnować reklamacji przesyłek. To teraz najpilniejsze. Indianka ma za mało czynnych mocy umysłowych by chciało jej się pisać posty, więc chwilowo blog będzie zaniedbany... :) Literackość musi poczekać na lepszy czas... :)
 
Za oknem wiosna, choć chłodna. Indianka ma jeszcze trochę roślin do posadzenia. Nikt z policji nie zgłosił się by zabezpieczyć ślady po jesiennej i późno jesiennej oraz zimowej kradzieży drzewek mimo zawiadomienia o kradzieży na piśmie, a Indianka w puste dołki po wyrwanych drzewkach musi posadzić nowe rośliny póki wiosna. Trzeba będzie się dowiedzieć na jakim etapie jest dochodzenie w sprawy kradzieży drzewek i kiedy przyjadą technicy zbadać ślady.

środa, 21 kwietnia 2010

Zimno

Dziś zimno. Poranek pochmurny, w końcu spadł deszcz potęgując poranne zimno.
Indianka myślała, że jeszcze zdąży wyjść na dwór i posadzić kilka bylin zanim się rozpada, ale no niestety. Pogoda nie sprzyja, a wkładanie rąk do zimnej ziemi wywołuje ból stawów. Zatem dzisiaj Indianka podziała w papierach rolniczych i innych zaległych. Trzeba też zrobić porządek z Windowsem.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Kleszcze

Plaga kleszczy. Indianka zastanawia się, jak odstraszyć kleszcze od zwierząt gospodarskich.
Przy okazji znalazła bardzo ciekawą stronę opisującą m.in.  naturalne sposoby leczenia.



http://www.lamblie.eu/




Uszkodzony bojler


W końcu, po niemal 20 dniach oczekiwania, dotarł bojler. Niestety – uszkodzony. Kolejne zmartwienie. Trzeba pisać reklamacje, wysyłać i czekać na rozpatrzenie.
Pogoda ładna, więc pora na prace ogrodowe. Indianka przesadza narcyzy. W ich dotychczasowym miejscu to jest pod domem – nie było im dobrze. Rabata gliniasta, nawiedzana przez kozy – nie miały szansy zakwitnąć, ani się rozrosnąć. Teraz Indianka sadzi je w miejscu, gdzie powinno być im dobrze – ziemia żyzna, przepuszczalna, daleko od kóz. Powinny tam ładnie się przyjąć, rozrosnąć i zakwitnąć za rok. Część w tym roku zakwitnie. Indianka pomaleńku zagospodarowuje swoją ziemię najpiękniej jak potrafi. Ciężko bez wielkich maszyn, wsparcia finansowego i fizycznej pomocy, ale samej też da radę wiele zrobić. W zeszłym roku posadziła drzewka, teraz trochę bylin, niebawem trochę krzewów - powoli powstanie ogród Indianki.
Na remont nie ma kasy. Remont odłożony na czas bliżej nieokreślony. Może w maju zacznie coś robić, jeśli się dofinansowanie uda załatwić. Teraz czas sadzenia - trzeba go wykorzystać, póki ziemia pulchna i wilgotna.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Pogrzeb pary prezydenckiej na Wawelu

Piękna uroczystość. Piękna i doniosła. Deszcz wiosennych kwiatów, głównie ulubionych Marii Kaczyńskiej tulipanów – Indianka od dziecka uwielbia tulipany, zwłaszcza czerwone i rozsadziła dzisiaj sporo ich bo 96 – tyle ile ofiar katastrofy katyńskiej – niech to będzie swoiste, symboliczne celebrowanie ceremonii pogrzebowej znamienitej pary prezydenckiej oraz ceremonii pogrzebowych pozostałych ofiar katastrofy samolotowej w Katyniu. Indianka była duchem w Warszawie dzień wcześniej na Powązkach i w tę niedzielę jest duchem w Krakowie na Wawelu.

Indianka postanowiła, że co roku będzie czciła pamięć ofiar katastrofy katyńskiej rozsadzając cebule tulipanów w dniu 10 kwietnia... Co roku 96 nowych cebul tulipanów...

Indianka była we wsi, w sklepie i usłyszała opinię miejscowego, niedouczonego historycznie kmiotka,
a mocno zmanipulowanego przez szczekające nieżyczliwe na Prezydenta do całkiem niedawna media (które choć teraz w obliczu narodowej tragedii umiały zachować się na poziomie i wreszcie pokazały jaki NAPRAWDĘ był nasz Prezydent), który twierdzi, że Prezydentowi, a tym bardziej Prezydentowej się Wawel nie należy. Indianka uważa, że się jak najbardziej obojgu należy.

Indianka, w przeciwieństwie do niedouczonego kmiotka, historią, a zwłaszcza historią Polski interesuje się od dzieciństwa i zawsze była bardzo dobra z niej. Podręczniki historyczne na dany rok szkolny czytała przed jego rozpoczęciem - czytała w wakacje z ciekawości, bo była istotą chłonną wiedzy, a potem w szkole na lekcjach błyszczała wiedzą, wzbogaconą o treści ponadprogramowe, gdyż pasjami zaczytywała się w powieściach historycznych, które bardzo przybliżały dawne dzieje Polski.

Gdy Indianka słyszy gotujących się ze złych emocji, z jakiejś chorej, bezzasadnej zawiści takich chłopków-roztropków, dla których każdy wielki Polak rządzi tylko po to by się „nachapać” – to ją zatyka. Po prostu brak słów. Dla takich ludzi nie ma żadnej świętości. Ale to wina złej propagandy w mediach, która wielkie spustoszenie w mózgach szaraczków poczyniła. Po prostu zły pijar.

Prezydent Lech Kaczyński całym swoim życiem i działaniami na rzecz Polski sobie zasłużył na tak czcigodne miejsce jak Wawel. Aby go oceniać, trzeba by znać jego biografię, a nie kierować się wyłącznie pomówieniami i nieżyczliwymi szyderstwami  produkowanymi przez dawniej wrogie Prezydentowi media. Wiele te media złego wyrządziły!

Prezydentowstwo to zgodna, wieloletnia para była. Zgodne małżeństwo. Nie można rozdzielać po śmierci, tym bardziej, że i sama śmierć była ich wspólnym udziałem. Zginęli razem. Będąc razem. Byli sobie bardzo bliscy. Jeszcze za życia, Pani Prezydentowa deklarowała, że chciałaby, by kiedyś razem odeszli i razem byli pochowani. Była dobrą kobietą, dobrą żoną i matką, dobrą patriotką. Jej obecność wspierała męża prezydenta i podnosiła go na duchu.

Maria Kaczyńska była ważną częścią życia Prezydenta. Była jego drugą połową, tym bardziej, że jako Bliźniak potrzebował tej drugiej połowy bardzo. Na Wawelu leżą władcy i ich niekiedy niezasłużone sprawom publicznym żony. Skoro one leżą tam, to tym bardziej Maria Kaczyńska powinna tam leżeć, choćby dlatego, że zginęła wraz z mężem w jednej katastrofie jadąc na ważne, patriotyczne obchody zbrodni katyńskiej. Prezydentowa Maria Kaczyńska była dobrą, skromną, naturalną kobietą. Nie udawała nikogo. Nie kazała się wozić za państwowe pieniądze do Paryża po kiecki. Skromnie zaopatrywała się w warszawskim butiku. Należy jej się piękny pogrzeb i pochowanie w jednej krypcie z ukochanym mężem.

piątek, 16 kwietnia 2010

Skuteczna interwencja

Indianka musiała się sporo nafatygować, poruszyć niebo i ziemię, czyli policję i gminę, oraz zjeść wiadro nerwów dyskutując z DHLem – ale w końcu ma się ku dobremu. Problem rozwiązany. Interwencja policji i w gminie odniosła skutek – dziś wyrównano zdewastowaną przez Rumcajsa drogę przed gospodarstwem Indianki. Zadzwonił też DHL – w poniedziałek ma być w końcu dostarczona przesyłka pod drzwi chatki Indianki. Indianka czeka na tę przesyłkę od 1 kwietnia 2010. Już zwątpiła, że ją kiedykolwiek zobaczy... A jak jeszcze Rumcajs ciągnąc ciężką obładowaną po brzegi przyczepę z drzewem rozpruł kołami traktora i przyczepy drogę gruntową na pół metra w głąb – to dał kurierom doskonały powód, by nawet nie próbowali jechać z tą przesyłką do Indianki.
Całe szczęście, że ta droga dziś wyrównana, bo będzie więcej przesyłek. Mają przyjechać nowe drzewka celem uzupełnienia strat poniesionych w wyniku kradzieży drzewek dokonanej przez Rumcajsów i ich wspólników.
Podróżując tu i tam w pilnych sprawach - Indianka z przyjemnością zauważyła, że w Sokółkach pięknie odnowiono tutejszy dom kultury i że nawet jest brukowany kostką betonową nowiutki parking przed tym budynkiem. Oblicze Sokółek wiele zyska na wyglądzie dzięki temu.
Natomiast w Kowalach powstało eleganckie boisko do koszykówki i piłki nożnej. Indianka jak żyje nie wiedziała takich ładnych obiektów sportowych. Pięknieje ta gmina! Trzeba jeszcze zadbać o czystość otoczenia i środowiska.
Przystanek w Sokółkach fajny stoi - kamienny, w stylu mazurskim, ale w środku koszmarnie wyświniony jest. Aż dziw Indiankę ogarnia, że taka niewielka ilość mieszkańców jest w stanie taki wielki syf wokół siebie robić. Przecież jeżdżą z tego przystanku mieszkańcy Sokółek i pobliskich wiosek głównie do szkoły, także niektórzy do pracy, do lekarza - pasuje im taki zasyfiały przystanek z rozsypanymi wokół śmieciami? Lubią taki syf? Może czują się bardziej swojsko w takim gnoju? ;))))
Jeżdżąc PKSami i okazjami zauważyła, że na szczęście w Gminie Kowale Oleckie niewiele jest śmieci w rowach przydrożnych. Za to mnóstwo jest tego śmiecia na trasie Cichy - Olecko. Ewidentnie ludziska wyrzucają worki ze śmieciami do rowów. Przydałyby się kamery i wysokie mandaty. Za zaśmiecanie środowiska naturalnego grozi wg przepisów mandat do 500zł, a w przypadku dużych ilości odpadów - postępowanie przed sądem grodzkim i kara grzywny do 5.000zł.
Przydałoby się wlepić tu i ówdzie kilka takich kar, to ludziska zaczęliby bardziej dbać o środowisko wokół siebie.

My, Słowianie

 

środa, 14 kwietnia 2010

Katyń

Pierwszy raz usłyszałam o Katyniu z ust Dziadka. Wyrwało mu się zdanie lub dwa i zaraz umilkł...
Nie chciał nic więcej powiedzieć. Teraz po latach wiem czemu – nie chciał mnie narażać. Nie było wolno mówić w Polsce o Katyniu. Zakazane. Niebezpieczna wiedza. Temat tabu.
 
Teraz można mówić. Jesteśmy wolnym krajem. Mamy demokrację. Mamy prawo do swobodnych wypowiedzi. Teraz musimy powiedzieć o Katyniu całą prawdę. Odkłamać to co zakłamane, wyjaśnić to co niewyjaśnione, oddać cześć pomordowanym. Powiedzieć o tej bestialskiej zbrodni całemu światu. Wyrzucić z siebie to zło. Uwolnić długo zakazaną, zabronioną prawdę. Odetchnąć nareszcie pełną piersią, pełną wolnością.
 
Lech Kaczyński nigdy nie był antyrosyjski. To wielki humanista. Wielki patriota. Człowiek ludzki, pełen empatii. Dusza człowiek. W pełni zasłużył na nasz szacunek.

Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu należy się Wawel

Prezydent Kaczyński w pełni zasłużył na uhonorowanie poprzez pochowanie na Wawelu.
To wielki patriota polski, walczący o tożsamość Polski, o silną, prawą Polskę. Zginął zabiegając o ujawnienie całej prawdy o Zbrodni Katyńskiej – zbrodni, która nie tylko pochłonęła elitę przedwojennej Polski, ale która położyła się ciężkim cieniem na niemal pół wieku powojennej Polski.

Ta przedwojenna elita nigdy by się nie zgodziła na komunę w Polsce, na półwieczne zniewolenie – dlatego została zgładzona. Ofiary Katynia, to prawdziwe osoby, których rodziny nadal żyją. Należy im się szacunek i pamięć, należy im się przywrócenie im godności, poprzez celebrowanie ich męczeńskiej śmierci.
Lech Kaczyński walczył o pamięć i szacunek dla tych bezbronnych, a zimno wymordowanych oficerów i intelektualistów polskich - o naszych rodaków. Lech Kaczyński był niedoceniany za życia, opluwany przez media ukazujące go w krzywym zwierciadle. Tym bardziej należy mu się godny pochówek.

Pojednanie Rosyjsko-Polskie

Zaangażowanie Rosjan

 

Pełna mobilizacja

 

Chirurgiczne cięcie?

 

Postawa Rosjan

 

Narodowy i międzynarodowy szok

 

wtorek, 13 kwietnia 2010

Po sprawiedliwość

Rano na przystanek w Sokółkach. Spotkała elektryka z uprawnieniami, z którym już wcześniej rozmawiała. Elektryk jeszcze do końca tygodnia zajęty, a Indianka i tak czeka na spóźniony bojler, więc odłożyła ten temat na następny tydzień. Nadjechał autobus.
 
Indianka wyruszyła do Olecka po sprawiedliwość. W Olecku rozmawiała kolejno z grubaskiem, potem z nowym dzielnicowym Kowal, a na końcu miała bardzo interesującą rozmowę z panem wice komendantem. Naświetliła panu komendantowi swoją sprawę, Pan komendant naświetlił Indiance swój punkt widzenia, następnie Indianka naświetliła swój punkt widzenia, ponownie pan komendant naświetlił swój punkt widzenia i na sam koniec Indianka ponownie naświetliła swój punkt widzenia ;)
 
Następnie Indianka udała się po nowy cartridge, bo czeka ją wiele pism do napisania... ;)
Wcześniej, w drodze na komendę, wstąpiła do obuwniczego i nabyła prześliczne rumiankowe kaloszki. Na ryneczku zaopatrzyła się w nowe, ładne, bawełniane skarpetki oraz wkładki do kaloszków. W Lewiatanie kupiła rękawiczki ogrodnicze, w ogrodniczym konewkę i nasionka – czyli jest przygotowana do prac ogrodowych.
 
Niestety, tradycyjnie jak co roku o tej porze – najpierw musi się uporać ze sprawami papierowymi.
Gumiś, co prawda na Mazury przyjechał, ale postawił Indiance chamskie ultimatum typu:
„Jak nie zapłacisz stówy taryfiarzowi za kurs z Ełku do ciebie to jadę dalej do Gołdapii do świniarza”
Indianka się zagotowała: „To jedź dalej!!!” – odrzekła gniewnie i wyłączyła komórkę. „Co za bezczelny typ!” – pomyślała. „Co gościu sobie myśli?!! Co on sobie wyobraża?!! Dzięki za takich pomocników! Niech spada na drzewo!”
 
W ogrodniczym spotkała pannę Ewę, co jej kilka lat temu zrobiła paskudne, ośmieszające zdjęcie, które następnie upubliczniła bez zgody Indianki, a ku jej wielkiej przykrości. Od tamtej pory obie panny się nie widziały. I teraz nagle spotkanie po kilku latach... Przez moment Indianka wahała się, czy nie udusić przewrotnej panny Ewy, ale jakoś rozmowa potoczyła się miło, więc nie było klimatu na udusiny... ;)
 
Gdy wracała PKSem na chatę, kierowca autobusu nabrał chęć na kiełbaskę Indianki, ale Indianka szybko kiełbaskę zjadła, zanim kierowca upomniał się o swego kęsa. Na otarcie łez dostał czekoladkę. Smakowała mu... ;)  Tym razem Indianka została wypuszczona na zakręcie (ale to był inny kierowca – nie ten wredny co dziewuchę wiózł kosztem Indianki).
 
Niestety, dzień Indianki zepsuł nonszalancki kurier DHLu, który akurat tuż przed wysiadką zdenerwował ją informacją, że nie dostarczy jej przesyłki, na którą Indianka czeka już dwa tygodnie.
Indianka wściekła się. To ostatnia paczka jaką DHL Indiance ma zaszczyt dostarczyć. Więcej paczek Indianka nie ma zamiaru dostawać przez niekompetentny, nonszalancki, amatorski DHL z Ełku.
 
Indianka pomaszerowała z drobnymi, na szczęście niezbyt ciężkimi zakupami do domu. Po drodze stwierdziła, że droga obeschła i względnie normalnie można dojechać na jej gospodarstwo.
 
Dotarła do domku i rzuciła się na łóżko by wypoooocząć!

sobota, 10 kwietnia 2010

Rumcajs rozpruł drogę

Indianka w bojowym nastroju. Rozdrażniło ją samowolne i konfliktowe sąsiedztwo. Wczoraj urządziła obławę na bambra-truciciela, co to truł ją od tygodni spalinami z  wypalanych worków foliowych, a dziś na Rumcajsa, który znów rozpruł jedyną czynną drogę dojazdową do gospodarstwa Indianki...  :)


Facet ciął drzewo w pobliskim lesie, gdy Indianka wracała z miasta drogą gminną. Droga miękka, błotnista. Przejechał parę razy po tej lichej strukturze drogi gminnej ciężkim ciągnikiem obładowanym drzewem, żłobiąc w nawierzchni głębokie koleiny na głębokość pół metra.

Obok nieutwardzonej, słabej drogi gruntowej leży pole Rumcajsa. Rumcajs mógł z takim ciężarem przejechać swoim polem, zamiast psuć jedyną czynną drogę dojazdową do gospodarstwa Indianki. Zrobił to świadomie, wiedząc, że w ten sposób odetnie dla swojej sąsiadki jedyny czynny dojazd do jej gospodarstwa.


"No to teraz nikt do mnie nie dojedzie! Co za bezczelny facet!" - pomyślała wkurzona Indianka, czekająca na przesyłkę kurierską.


Wezwała policję by zajęła się sprawą, bo to nie pierwszy raz, że typ dewastuje drogę do gospodarstwa Indianki. 


Gdy czekała na policjantów, na drogę gminną z siedliska Rumcajsów wypadły kundle i rzuciły się do nóg Indianki. Indianka wyciągnęła komórkę i nakręciła film z udziałem kundli w akcji, bo jak zgłaszała kilkakrotnie na policji, że Rumcajsowej kundle nachodzą jej gospodarstwo i niepokoją zwierzęta Indianki, oraz że atakują Indiankę, gdy przechodzi drogą obok siedliska Rumcajsów, to żadnych konsekwencji Rumcajsowa nie ponosiła, bo kłamała, że jej psy uwiązane i nigdzie nie chodzą, a poprzedni dzielnicowy chętnie dawał wiarę jej słowom i nie wszczynał żadnego postępowania. 

Tymczasem były okresy, że kundle Rumcajsowej dzień w dzień buszowały po podwórku Inidianki sikając na baloty i szczekając na kozy. Uporanie się z problemem potęgował fakt, że poprzedni dzielnicowy wyraźnie sprzyjał Rumcajsowej i miał w nosie sygnały Indianki w tej sprawie. Nie robił nic, aby problem rozwiązać.

Doprowadziło to do nieszczęścia, bo rozzuchwaleni bezkarnością chłopi, celowo zaczęli szczuć psami Indiankę, jej gości i jej zwierzęta i głupkowato się z tego naśmiewać, bo to dla nich takie strasznie śmieszne jak sąsiadka albo jej zwierzęta pogryzione. To cudowne, móc dopiec samotnej, schorowanej kobiecie. Pochodzi z miasta, to niech ma za to, że kupiła w ich wiosce ziemię.

Na szczęście jest nowy dzielnicowy i może on w końcu zakończy tę wielką wesołość miejscowych wieśniaków.


Policjanci przyjechali, drogę obejrzeli, sprawdzili, czy Rumcajsy miały pozwolenie na wycinkę drzewa z lasu. Rumcajsy nie miały pozwolenia ani z Gminy ani z Nadleśnictwa. Indianka słyszała, jak Rumcajsowa tłumaczyła się policjantom i wciskała kity, że oni to tylko wiatrołomy cięli.


Za nielegalną wycinkę drzew jest kara grzywny. Indianka ma nadzieję, że szabrownicy poniosą adekwatną karę.

KATASTROFA SMOLEŃSKA

Polska patriotyczna elita zabita. Pierwsza myśl: ZAMACH STANU. Bo Katyń, bo Gibrartar, bo zamach na Papieża, bo niewygodny Prezydent zarówno dla Federacji Rosyjskiej jak i silnej opozycji krajowej. Indianka czuła, że to się stanie. Wcale nie jest zdziwiona, że to się stało. Dziwi się tylko, że cała elita tak nierozważnie wpakowała się do jednego samolotu. Że byli tak nieostrożni. Że aż tak bardzo ryzykowali. Że kusili los. Powinni byli lecieć kilkoma mniejszymi osobnym samolotami, choćby rejsowymi, albo część z tych ludzi powinna pojechać do Katynia np. chronionym pociągiem lub specjalnymi rządowymi autokarami aby uniknąć sytuacji, gdy kwiat intelektualny i wierzący Polski, polska patriotyczna elita - zostaje w całości zlikwidowana w jednej katastrofie.

Nie sądzę, aby to była wina doświadczonego pilota. Podejrzane, że był zmuszony aż czterokrotnie podchodzić do lądowania. Najłatwiej zwalić winę na martwego. Wszak się nie wypowie, by obalić pomówienie. To bardzo wygodny kozioł ofiarny, częsty w takich okazjach. 
Coś działo się nie tak podczas lądowania. Poza tym wydaje mi się, że wieża nim źle pokierowała. Pytanie, czy przez nonszalancję, czy umyślnie. Czemu nie było tam kogoś, kto mówi po polsku lub angielsku by mógł bez przeszkód pewnie pokierować pilotami podczas lądowania samolotu? Czy nie można było zrobić tego minimum dla tak zacnej i znamienitej delegacji z Polski, aby zminimalizować ryzyko katastrofy? Czy były tam skuteczne urządzenia naprowadzające samolot do lądowania? Jeśli nie, to czy nie można było ich tam zainstalować choć na czas przylotu polskiego Prezydenta? Czy nie można było zrobić cokolwiek, by zminimalizować ryzyko katastrofy?

piątek, 9 kwietnia 2010

Obława na smrodliwego truciciela

Indianka udała się do wioski na spacer zanieść worek z plastikami do publicznego kubła ponieważ jako dobra obywatelka dba o ochronę środowiska i zadaje sobie trud nosząc osobiście posegregowane śmieci aż dwa kilometry do wioski, mimo że jest po wypadku i boli ją często kręgosłupek. Kubły na segregowane śmieci stoją w wiosce tuż pod nosem Tomasza S. – naprzeciwko jego domu.

Gdy wracała, zobaczyła na polu Tomasza S. wielki słup czarnego, smrodliwego smogu, który walił prosto na jej ukochane ekologiczne gospodarstwo. 



Podeszła bliżej by sprawdzić co uciążliwy sąsiad pali, że takie śmierdzące spaliny wytwarza.
O zgrozo, w ogniu ognisk wypalane były grube zwały stopionej folii po sianokiszonce.
Plastik tlił się powoli topiąc i wypalając. Obłożony był gałęziami, by łatwiej się mógł wypalić.


Na polu paliło się kilka takich ognik i było wiele śladów po już wypalonych ogniskach z plastikami. Widać było, że na tym polu spłonęło kilkaset plastikowych worów po sianokiszonce. I to gdzie palił? Tuż pod ekologicznym gospodarstwem Indianki!


Cały smród spalin szedł wraz z wiatrem na gospodarstwo Indianki. Indianka i jej zwierzęta od kiku tygodni wdychali skażone smogiem powietrze, a facet palił sobie w najlepsze stosy plastiku, zamiast wywieźć je na wysypisko!


Facet jest tego typu, że nie słucha co się do niego mówi, zawsze robi co mu się żywnie podoba nie zważając na innych, na to że obok komuś szkodzi swoimi działaniami - więc Indianka wezwała policję by się zajęła szkodnikiem. Przyjechała najpierw straż pożarna, a potem patrol policji. Indianka porobiła zdjęcia miejsca skażania środowiska i nakręciła film ze zdarzenia, bo facet zamierzał pozacierać ślady wypalania plastiku przy pomocy spychacza, a policjanci nie zabezpieczyli śladów.

Pan Puck nie dojechał

Pan Puck nie dojechał. Zadzwonił wczoraj o 10.oo rano że właśnie wsiada do pociągu i po 14.oo będzie w Olecku i że gdy już będzie na miejscu to zadzwoni. Indianka czekała na niego na dworcu PKS w Olecku, ale gościu się nie pokazał. Nie przyjechał, ani nie raczył zadzwonić, że go nie będzie. Indianka nie rozumie sytuacji. Po co dzwonił, że właśnie wyjeżdża do Indianki? Albo kłamał (tylko po co?), albo rozmyślił się w ostatniej chwili, bo dostał lepszą propozycję. Dostał lepszą propozycję i nie uznał za stosowne uprzedzić Indianki o tym, że nie przyjedzie.
 
Tymczasem Indianka zrobiła większe zakupy w nadziei, że gostek pomoże je nieść lub wezmą taryfę na wioskę na spółkę. W efekcie musiała sama się czołgać do domu 5km z tymi tobołami. Na czele powłóczyła nogami Indianka, za nią ciągnęły się jej wyciągnięte z wysiłku do dwóch metrów długości ręce do których były przytroczone niewygodne w niesieniu toboły :))). Gdy jechała autobusem, nawet skubany kierowca PKSu nie chciał zatrzymać się kilkadziesiąt metrów wcześniej, by skrócić nieco marsz Indiance, bo zdrowa, wymalowana dziewucha na przystanku miała wysiąść, a młodej kozie nie pasowało wcześniej te kilkadziesiąt metrów wysiadać, mimo że bez tobołów była. Lampucera by się strasznie nadwyrężyła!
 
Indianka dwie godziny ciągnęła się z tobołami do domu, często przystając i zwalając z siebie torby by odpocząć nieco. Pociechą były piękne widoki. Na drodze odkryła ślady podkutych kopyt odciśniętych w żwirze. Wielkość kopyt wskazywała na konia wierzchowego, w typie anglika, araba lub kuca. Indianka zaciekawiona śledziła te ślady kopyt. W końcu doszła do zabudowań sołtysa. Jak zwykle na drogę wyskoczyły upiornie ujadające kundle. Przeszła parę metrów dalej i zobaczyła sołtysowe bydło na łące. Krowę i trzy odchowane cielaki skrępowane pętami. Poszła dalej pocieszając się, że to już niedaleko. Ślady końskich kopyt doszły do gospodarstwa Indianki, ale potem skręciły w Naruszewiczowe pole. Wreszcie po ponad dwóch godzinach marszu dotarła do gospodarstwa, wyczerpana niewypowiedzianie.
 
Gdy dochodziła do gospodarstwa usłyszała jak ktoś rżnie piłą spalinową drzewo w pobliskim lesie państwowym, sąsiadującym z ziemią Indianki. Pewnie nielegalnie, jak zwykle. Zostawiła jedną ciężką torbę na początku gospodarstwa by sobie nieco ulżyć w niesieniu ciężarów i najpierw zaniosła te trzy pozostałe do domu. Po zaniesieniu tych pierwszych tobołów, wróciła po tę zostawioną torbę. Gdy z nią wracała, z lasu ciągniczkiem z przyczepką wyjechał Rumcajs. Przyczepka była załadowana świeżo ściętymi w lesie grubymi kłodami drzewa. Aha – pomyślała Indianka. Wiadomo kto kradnie drzewo z lasu. Oj ma Indianka zajebiste sąsiedztwo!
 
Pomaszerowała z ostatnim tobołem do domu. Ogier przy podjeździe wydreptał nową ścieżkę, próbując się dostać do klaczy.  Klacz ze źrebięciem wydostała się ze stajni podczas nieobecności Indianki i pokłusowała na pastwisko. Na pastwisku nie ma jeszcze trawy, ale chociaż w słońcu się skąpała i ruchu zażyła. Źrebięciu bardzo służy słońce. Promienie słońca ułatwiają przyswajanie mleka i zapobiegają krzywicy.
 
Indianka weszła do domu, zrobiła sobie kolację i poszła odpoczywać, bo nogi, ręce i kręgosłup bolały... Nawet TV się nie chciało oglądać. Szybko zapadł zmierzch i Indianka razem z nim zapadła w regenerujący sen, by się obudzić po 3.oo nad ranem.
 
Ten wczorajszy wysiłek, to chyba przedostatni tobołowy wysiłek Indianki. Kupiła lampy i ogromną skrzynkę na bezpieczniki, plus spożywkę i trochę ciuchów z ciuchbudy na zmianę, bo na gospodarstwie ciuchy się szybko niszczą w pracy. W końcu dostała w aptece przepisany przed świętami antybiotyk na bolące stawy. Jeszcze czeka ją wyprawa po kable i rurki pcv do wody. Też będzie to ważyło, bo dużo metrów tego trzeba. Pewnie po 100mb.
 
W sklepie elektrycznym bardzo miła i uczynna obsługa. Indianka tam nie tylko kupuje z dużą zniżką, ale i się dowiaduje pożytecznych, praktycznych rzeczy na tematy elektryczne. Także jest tam elektryk z uprawnieniami do wynajęcia, ale dla Indianki za drogi. Ma dużo zleceń wysokopłatnych, więc może narzucać wysokie ceny. Więc Indianka musi szukać kogoś tańszego... Kogoś kto sprawdzi instalację, uporządkuje ją i rozbuduje. Niby znalazła kogoś takiego, ale nie wiadomo czy też nie będzie dla Indianki za drogi... Musi jeszcze z nim pogadać...
 
No i instalacja zewnętrzna jest do przerobienia – częściowo przez ZE, a częściowo przez elektryka Indianki. Trzeba licznik przenieść na zewnątrz i stare linki zastąpić warkoczem, a warkocz przenieść do nowego stojaka.
 
Indianka musi tego dopilnować, poza tym musi opracować dokumentację rolniczą, więc nie będzie czasu na ogródek i budowę ogrodzenia. Znów nie będzie warzyw... Mówi się trudno. Remont, uprawa ziemi, opieka nad zwierzętami, papiery rolnicze i inne – za dużo tego na jedną osobę. Trzeba z czegoś zrezygnować w tym roku. Pewnie padnie na warzywa i budowę ogrodzenia.

środa, 7 kwietnia 2010

Indianka impulsywna

Indianka to jednak impulsywna istota. Od tygodnia korespondowała z gościem, który chciał przyjechać na ranczo do pracy. Gościu chciał przyjechać z psem. Indianka się nie zgodziła. Gościu jednak dalej cisnął.
Indianka straciła cierpliwość i zrezygnowała z gościa całkiem! Indianka nie lubi nacisków. Ot co.
Tego samego dnia zadzwonił kolejny kandydat. Tym razem 55-letni. Nie brzmiał za dobrze, poza tym Indianka straciła cierpliwość i chęć wynajmowania pokoju obcemu po tej korespondencji z poprzednim gościem. Odmówiła bez zastanowienia.
Chwilę potem zadzwonił 37letni gostek z Pucka. Też nic nie umie, ale jest najmłodszy spośród tych trzech kandydatów więc będzie sprawniejszy i zdrowszy, nie pali, nie chla i jest spod szybko uczących się Bliźniąt oraz jest mobilny, bo będzie jutro, a nie każe na siebie czekać tygodniami, podczas, gdy robota pilna jest do zrobienia, więc Indianka zaryzykowała jego przyjazd.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Śpiąca Indianka

Indianka śpiąca i zmęczona dziś wielce. Raptownie zmieniła się pogoda – może to dlatego. Kropi deszcz, temperatura spadła znacznie. Dość zimno jest. Jednak deszcz potrzebny ziemi, bo bardzo sucho było. Trawa nie rosła. Teraz zacznie.
 
Ogier w nocy na podwórku buszował, chcąc się dostać do klaczy i źrebięcia. Zrył kopytami ziemię przy pastuchu odgradzającym go od stajni. Bardzo zły był, że od klaczy odsadzony. Chętnie by kogo skopał, kto by mu w drogę wszedł, więc Indianka omija go szerokim łukiem, dopóki koń nie oswoi się z nową sytuacją.
 
Dziś zimno, pada, więc tylko klacz z małą wypuściła do wodopoju i zaraz z powrotem zamknęła w stajni. Mała Dakota chętnie by pośmigała po łące mimo deszczu, ale jest ledwo urodzonym noworodkiem, więc Indianka woli by w czas niepogody jednak pozostała w suchej i ciepłej stajni. Ogier, ponieważ wystał się pod stajnią całą noc i porządnie zmókł, też został zamknięty w swojej stajni z kopą siana i miarką owsa.
 
Indianka zmęczona, śpiąca – zdrzemnęła się. Wcześniej trochę w papierkach podziałała. Napisała dwa pisma i zabrała się za papiery rolnicze, ale znów ją zmogło zmęczenie więc zasnęła jak kamień. Ale zawsze dwa pisma do napisania mniej. Trzeba się w końcu wyspać porządnie. Wtedy zabierze się za papiery rolnicze.
 
Trzeba też pomyśleć o przyuczeniu ogiera do pracy w polu. Niech by w końcu zaczął pomagać Indiance w pracach polowych, bo jej za ciężko wszystko robić ręcznie. Za słaba jest, a po wypadku jeszcze słabsza.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Lany poniedziałek

Ten Lany Poniedziałek na Mazurach suchutki jest. Słonecznie, cieplutko – jak w maju. Ptaszki śpiewają, wszystkie zwierzęta się radują. Rajsko wokół, choć trawa jeszcze nie urosła na tyle by konkretnie zazielenić łąki. Za sucho.
Nadal dominuje beż.
 
Mama-klacz strzeże swego źrebięcia jak najcenniejszy skarb. Z oka jej nie spuszcza. Niechętnie wychodzi z boxu na dwór. By ją zmobilizować do odwagi i małego spacerku, Indianka tym razem nie podała jej wiadra z wodą pod pysk. Spragniona klacz odważyła się przejść kilkanaście metrów do oczka z wodą. Za nią maleństwo lekko sunąć na długich, białych nogach. Maleńka Dakota wygląda trochę jak kolorowy lizak na patyku :))))
Nogi chude i długaśne, delikatny korpusik na nim i nieporadnie kiwająca się główka źrebięcia łapiącego równowagę. Stąpa jeszcze bardzo nieporadnie, ale biega całkiem prędko. Mama-klacz ledwo za małą nadąża, zaniepokojona jej szybkim oddalaniem się.
 
Mama-klacz piła wodę ze stawka za stajnią. Indianka podeszła do wody i poświęciła wodę wykonując znak krzyża: „Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego”
Następnie nabrała garść świeżo poświęconej wody i podeszła do źrebięcia.
„Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego i nadaję imię Dakota. Od dziś jesteś Dakota.”
Rzekła Indianka namaszczając ciałko źrebięcia święconą wodą. Maleństwo po chwili wysmyknęło się i pokłusowało na łąkę.
 
Skoro już mama-klacz odważyła się swoje małe wyprowadzić na dwór i nic się złego maleństwu nie przydarzyło, a wręcz przeciwnie, mała pokłusowała radośnie na łąkę – wobec tego mama-klacz zaryzykowała mały spacer po łące z małą.
 
Mała zatrzymała się przy matce, nassała się mleka i znużona wysiłkiem, położyła się na suchej beżowej trawie, by zasnąć szybko i śnić niespokojnie a czujnie. Indiana tymczasem stanęła przy małej Dakocie czuwając nad nią i raz po raz pieszczotliwie dotykając ją nosem.
 
Indianka siadła tuż przy źrebięciu i przytuliła maleństwo do siebie. Źrebiątko ufnie wtuliło swą głowę w ramiona i kolana Indianki i drzemało.
 
Potem Indianka wstała by uzupełnić siano dla koni, krowy i kóz. Kozy wypuszczone z potomstwem na spacer, delektowały się cieplutką aurą tego dnia. Maleńkie koźlęta dokazywały, a znużone układały się ufnie pod koziarnią i oborą, wybierając kępki leżącego tu i ówdzie siana i wyciągając pyszczki z przymkniętymi oczętami do słońca.
 
Indianka weszła do domu, do kuchni, podgrzała rosół i nałożyła sobie miseczkę. Wzięła ją na pole i siadła opodal klaczuni jednocześnie zajadając rosołek i przyglądając się każdemu ślicznemu szczegółowi maleńkiego ciałka świeżo narodzonego stworzenia.
 
„Jakaż ona piękna” wzdychała do siebie zauroczona Indianka, podczas gdy maleństwo przeciągało się rozkosznie i od czasu do czasu unosiło chwiejącą się na młodziutkiej, nieporadnej szyjce główkę.
 
 
 
 

Dakota

Dokonałam wyboru imienia dla mojej nowourodzonej klaczki.
Już wcześniej myślałam o imieniu „Dakota”. Pasuje ono idealnie do mojej nowej klaczki z poniższych powodów:
1. Jej matka to Indiana (nazwa stanu w USA, podobnie jak „Dakota”)
2. Nazwa zarówno stanu jak i imienia „Indiana” wywodzi się od Indian, a Dakota to nazwa nie tylko stanu w USA, ale i plemienia Indian!
3. Obie klacze są umaszczone indiańsko – gniado-srokate
4. Narodowa rasa amerykańska tzw. American Quater Horse to konie umaszczone wielobarwnie tak jak moje konie
5. Imię „Dakota” to mocno brzmiące imię, a nowourodzona klacz silną osobowość będzie miała, gdyż urodziła się w znaku Barana Tygrysa – to będzie odważna, brawurowa klacz.
6. Dakota to stan kraju, który zawsze mnie pociągał i imponował mi, kraju, który jest dla mnie synonimem wolności, zaradności, sukcesu, spełnienia i dobrobytu.
7. Dakota to nazwa stanu kraju w którym rodzimym językiem jest język angielski, a język angielski to moja pasja.
8. Mój internetowy przydomek to „Indianka” – do Indianki pasuje klacz o indiańskim imieniu Dakota :)
Wobec tego powyższego niniejszym nadaję klaczce mocne, oryginalne imię Dakota :)

sobota, 3 kwietnia 2010

Wierszyk Wielkanocny

Barwny kogut pieje zwiastując dobrą nadzieję
Marudne kury znoszą jaja smaczne, choć niewiele
Fiku fiku – skacze po podwórku gromadka radosnych koźląt bez liku
Białe, puszyste, ciekawe – wybierają się na łąkę, na wielkanocną wyprawę
Piękna, srokata, dostojna klacz – powiła przed chatką źrebię cudne!
Wiosennym rankiem, zanim dojrzało słoneczne południe! 


_______________________________________________

Wspaniałych, obfitych, smakowitych, ciepłych pogodowo i emocjonalnie Świąt Wielkanocnych życzę moim Drogim Czytelnikom :) 


- Indianka

Wspaniały dzień!

Ukochana klacz Indianki urodziła cudowne źrebię! Klacz wyszła ze stajni, podeszła pod dom Indianki i tuż na wprost okna pokoiku jeździeckiego urodziła Indiance źrebię :))))) Barwnie, przepięknie umaszczoną, srokatą, gniadobiałą klaczkę :))) Słodkie stworzonko! Piękne! Delikatne, jedwabiste w dotyku. Indianka obficie pościeliła duży box stajenny i zaprowadziła tam mamusię z córunią. Klacz z małą chętnie weszła do środka by odpocząć na czystej, suchej ściółce. Indianka pomogła małej dostać się do cycuszków matki. Mała dzidzia napiła się bogatej siary matki i wydaliła smółkę jak należy. Maleństwo położyło się w sianku odpocząć po gimnastyce wykonanej pod matką podczas ssania wymienia. Indianka pół dnia spędziła w stajni trzymając maleństwo w ramionach. Źrebię ufnie wtuliło się w Indiankę i zasnęło. Źrebiątko spało tak słodko, tak spokojnie... Bosko jest trzymać takie kochane maleństwo w ramionach....
 
Obok położyła się utrudzona porodem piękna, dostojna mama-klacz. Córeczka Indiany wdała się w mamę. Odziedziczyła po matce barwne umaszczenie, mało tego – umaszczenie maleństwa jest jeszcze bardziej malownicze niż jej mamy. Jest harmonijna równowaga plam gniadych i białych. Cudowne źrebię. Indianka szczęśliwa – nareszcie dochowała się pięknego potomstwa po Indianie. I to klaczka! To już drugie źrebię jakie wyhodowała sobie Indianka na swym ranczu. No, nie licząc tych pierwszych dwóch odchowanych przez Indiankę klaczek, które ukradła jej perfidna, zła kobieta kilka lat temu.
Niech maleństwo rośnie zdrowo i rozwija się prawidłowo! Ku chwale Indianki i jej rancza! :)
 
Do stajni ciekawie zaglądały rozkoszne, maleńkie koźlęta. Pogoda piękna. Kozy matki wybrały się na mały spacerek wiodąc za sobą stadko fikających radośnie koźląt... Och jak rajsko! :))))
 
Źrebiątko Indiany jest śliczne, rasowe, szlachetne. Pora pomyśleć o nadaniu klaczuszce ładnego, dźwięcznego imienia :)
 
I tu zwracam się do moich czytelników o propozycje :)
Klaczki imię musi się zaczynać na literę „D”.
Drodzy internauci - słucham propozycji! :)

piątek, 2 kwietnia 2010

Segregowanie śmieci - płatne

Jak się dziś ku swemu nieprzyjemnemu zdziwieniu dowiedziała Indianka po rozmowie z Krzysztofem Locmanem – pracownikiem Urzędu Gminy odpowiedzialnym m.in. za wywóz śmieci – niebawem wywóz segregowanych śmieci będzie płatny w Gminie Kowale Oleckie.
 
Indianka: „Jak to?! Przecież segregowanie śmieci zawsze było bezpłatne, a nawet dotowane?!
Przecież firmy skupujące surowce wtórne – płacą za nie Gminie? To za co mieszkaniec oddający za darmo surowiec wtórny ma dopłacać? Powinien jeszcze dostać zapłatę za dostarczenie surowca wtórnego!
 
Indianka wspomina czasy, gdzie za przynoszoną do szkoły pod przymusem makulaturę dostawało się kilka złotych. Kazano dzieciom oddawać jak najwięcej makulatury i w zamian za nią dawano pieniądze lub talony na jakieś towary. Były nawet limity – przymus oddania co najmniej 10kg papieru od jednego ucznia, a jak nie oddał – to obniżano ocenę ze sprawowania.
 
A teraz nagle w gminie Indianki mają być pobierane opłaty za segregowanie surowców wtórnych?!!
 
Locman: „Ludzie wrzucają do kubłów niesegregowane śmieci i potem ci od surowców wtórnych nie chcą od nas brać tego – mamy z tym tylko problem, musimy do tego dopłacać”.
Indianka: „No, ale w mojej wiosce do publicznych kubłów na surowce wtórne wrzucane są posegregowane śmieci! Zaglądałam do tych kubłów, bo sama segreguję śmieci i noszę do kubła z plastikami same plastiki i widziałam, że w każdym kuble jest to co powinno być:
w kuble z plastikami – plastiki, w kuble ze szkłem – szkło, w kuble z żelazem – żelazo!
W mojej wiosce segreguje się śmieci jak należy! Nie można tych kubłów zlikwidować!”
Locman: „Nam się nie opłaca po jeden worek z segregowanymi śmieciami jeździć do każdej wioski. To będzie decyzja odnośnie całej Gminy. Odbiór segregowanych śmieci będzie płatny.”
 
Wydrukował Indiance nowe rozporządzenie o podwyżce opłat za wywóz worków śmieci.
Od stycznia 2010r. opłata  za wywóz jednego worka śmieci niesegregowanych wzrosła około 100 %  Teraz za wywóz jednego worka pobierają ponad 10zł.
Do kosztów za wywóz śmieci dochodzi stały miesięczny abonament w wysokości 3zł + 7% VAT i plus opłata za dzierżawę wąskiego jak kiszka kubła na śmieci w wysokości 1zł miesięcznie. Rocznie dzierżawa kubła kosztuje 12zł plus VAT.
 
Indiance się nie przelewa, oszczędza gdzie może i na czym może, kubła nie używa, lecz śmieci pakuje do foliowych worków, więc postanowiła kosztownego grata się pozbyć. Napisała wniosek o zabranie kubła i nie obciążanie jej dzierżawą za niego.
Chociaż tyle chce zaoszczędzić. I tak jej się nie podoba, że musi płacić za jakiś bzdurny abonament, skoro śmieci u niej od kilku miesięcy nie ma, a surowiec wtórny w postaci plastiku osobiście segreguje i nosi do wioski i pisała do Locmana by się śmieciarą nie fatygowano do niej, bo nie ma po co, więc nie muszą zużywać paliwa ani roboczogodzin na dojazd na gospodarstwo.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Spokojna Wielkanoc

Indianka rano podyskutowała z zakładem energetycznym o zwiększeniu poboru mocy i wymianie uszkodzonej instalacji, zrobiła obrządek zwierzyny,  napaliła w piecu,  nagrzała wody do prania i mycia, obeszła swe włości sprawdzając co jest do zrobienia, zwerbowała nowego pomocnika, umyła koszyczki na jajeczka wielkanocne, rozstawiła narcyzy w kuchni i sypialniach oraz kupiła kurczaczki.