piątek, 2 kwietnia 2010

Segregowanie śmieci - płatne

Jak się dziś ku swemu nieprzyjemnemu zdziwieniu dowiedziała Indianka po rozmowie z Krzysztofem Locmanem – pracownikiem Urzędu Gminy odpowiedzialnym m.in. za wywóz śmieci – niebawem wywóz segregowanych śmieci będzie płatny w Gminie Kowale Oleckie.
 
Indianka: „Jak to?! Przecież segregowanie śmieci zawsze było bezpłatne, a nawet dotowane?!
Przecież firmy skupujące surowce wtórne – płacą za nie Gminie? To za co mieszkaniec oddający za darmo surowiec wtórny ma dopłacać? Powinien jeszcze dostać zapłatę za dostarczenie surowca wtórnego!
 
Indianka wspomina czasy, gdzie za przynoszoną do szkoły pod przymusem makulaturę dostawało się kilka złotych. Kazano dzieciom oddawać jak najwięcej makulatury i w zamian za nią dawano pieniądze lub talony na jakieś towary. Były nawet limity – przymus oddania co najmniej 10kg papieru od jednego ucznia, a jak nie oddał – to obniżano ocenę ze sprawowania.
 
A teraz nagle w gminie Indianki mają być pobierane opłaty za segregowanie surowców wtórnych?!!
 
Locman: „Ludzie wrzucają do kubłów niesegregowane śmieci i potem ci od surowców wtórnych nie chcą od nas brać tego – mamy z tym tylko problem, musimy do tego dopłacać”.
Indianka: „No, ale w mojej wiosce do publicznych kubłów na surowce wtórne wrzucane są posegregowane śmieci! Zaglądałam do tych kubłów, bo sama segreguję śmieci i noszę do kubła z plastikami same plastiki i widziałam, że w każdym kuble jest to co powinno być:
w kuble z plastikami – plastiki, w kuble ze szkłem – szkło, w kuble z żelazem – żelazo!
W mojej wiosce segreguje się śmieci jak należy! Nie można tych kubłów zlikwidować!”
Locman: „Nam się nie opłaca po jeden worek z segregowanymi śmieciami jeździć do każdej wioski. To będzie decyzja odnośnie całej Gminy. Odbiór segregowanych śmieci będzie płatny.”
 
Wydrukował Indiance nowe rozporządzenie o podwyżce opłat za wywóz worków śmieci.
Od stycznia 2010r. opłata  za wywóz jednego worka śmieci niesegregowanych wzrosła około 100 %  Teraz za wywóz jednego worka pobierają ponad 10zł.
Do kosztów za wywóz śmieci dochodzi stały miesięczny abonament w wysokości 3zł + 7% VAT i plus opłata za dzierżawę wąskiego jak kiszka kubła na śmieci w wysokości 1zł miesięcznie. Rocznie dzierżawa kubła kosztuje 12zł plus VAT.
 
Indiance się nie przelewa, oszczędza gdzie może i na czym może, kubła nie używa, lecz śmieci pakuje do foliowych worków, więc postanowiła kosztownego grata się pozbyć. Napisała wniosek o zabranie kubła i nie obciążanie jej dzierżawą za niego.
Chociaż tyle chce zaoszczędzić. I tak jej się nie podoba, że musi płacić za jakiś bzdurny abonament, skoro śmieci u niej od kilku miesięcy nie ma, a surowiec wtórny w postaci plastiku osobiście segreguje i nosi do wioski i pisała do Locmana by się śmieciarą nie fatygowano do niej, bo nie ma po co, więc nie muszą zużywać paliwa ani roboczogodzin na dojazd na gospodarstwo.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Spokojna Wielkanoc

Indianka rano podyskutowała z zakładem energetycznym o zwiększeniu poboru mocy i wymianie uszkodzonej instalacji, zrobiła obrządek zwierzyny,  napaliła w piecu,  nagrzała wody do prania i mycia, obeszła swe włości sprawdzając co jest do zrobienia, zwerbowała nowego pomocnika, umyła koszyczki na jajeczka wielkanocne, rozstawiła narcyzy w kuchni i sypialniach oraz kupiła kurczaczki.
 
 

środa, 31 marca 2010

Zefir

Pod wieczór Indianka weszła na najwyższą górę na swym rancho – na górę piaskową, by ocenić stan runi. Wiał ciepły, przyjemny zefir. Piękne, wypasione suki podbiegły do Indianki, by się połasić, a potem tarzały się radośnie na suchej, beżowej, zeszłorocznej trawie i dokazywały przekomarzając się nawzajem. Nareszcie wiosna rozkręca się w pełni! Cieplutko. Przyjemnie. Pola i łąki zielenieją powoli. Na gnieździe pojawił się bocian.

wtorek, 30 marca 2010

Pochmurno

Pochmurno i dżdżyście. Ziemia miękka i mokra. Trza kalosze.
 
Indianka obejrzała wczoraj w nocy reportaż obcokrajowca z podróży po Rosji. Ogromny kraj. Nieco przerażający. 10cio godzinna podróż pociągiem po Rosji to koszt zaledwie ok. 50zł. Może się kiedyś Indianka wybierze, by opisać ten piękny, imponujący, ale i groźny kraj.
 
Indiance szkoda Chodorkowskiego. Taki przystojny, młody, przebojowy biznesman i zapuszkowany na amen. Straszne. Zapuszkowali go i wyrzucili klucz. Przygnębiające :(

niedziela, 28 marca 2010

Remont metodą gospodarczą

Poznam osoby, które zechcą mi pomóc wyremontować mój wiejski dom na Mazurach. W zamian za pomoc, oferuję zakwaterowanie i wyżywienie, a po remoncie dla pomocników pobyty agroturystyczne oraz paczki z wiejskim jadłem gratis.

sobota, 27 marca 2010

Odpoczywamy

Indianka delektuje się weekendem.

środa, 24 marca 2010

Malinowa szafa

Indianka ma szafę koloru dojrzałych malin. To stara szafa, którą Indianka zastała w swoim wiejskim domu 7 lat temu i przemalowała na tenże piękny, głęboki kolor. Szafa miała wylecieć z pokoju na strych, ale ujawniła rzadką zaletę – doskonale służy jako tablica notatkowa. Indianka kredą zapisuje na szafie rzeczy do zrobienia i pamiętania.
Jeden bok szafy już cały pokryty napisami. W ten sposób Indianka próbuje lepiej zorganizować sobie tydzień.
 
No, licznik przeprogramowany na dwie taryfy.

wtorek, 23 marca 2010

Wiosna!

Cudowny wiosenny dzień! Chmary ptaków przelatują nad wzgórzem Indianki. Bocianów jeszcze nie ma, ale są za to inne gatunki ptaków. Mnóstwo ich!
Na dworze ciepło. W powietrzu radosna, inspirująca energia. Jak bosko...
Indianka wyszła na dwór zajrzeć do zwierząt. Sypiąc owies w stajni usłyszała niemowlęce mruczenie koźlęcia. Weszła do koziarni. Jedna z kóz wykoźliła się. Po koziarni na chwiejących nóżkach przechadzały się maleńkie koźlęta. Indianka odizolowała kozę i jej młode od reszty kóz.
Rodzinka trafiła do boxu. Indianka delikatnie pomogła koźlętom ssać wymię matki. Pościeliła na czysto box, dała kozie do syta jeść i pić, sypnęła obficie owsa - wszak matka musi trójkę maluchów wykarmić.
Jeszcze jedna koza jest na rozsypaniu. Powinna się dzisiaj wykoźlić.
Konie po owsie szalały radośnie po wybiegu czując wiosnę. Ogier brykał i podskakiwał ryjąc kopytami podwórko.
Krówka przespacerowała się wokół domu i rączo wskoczyła do obory zachęcona owsem.
Konie Indianka zostawiła na dworze na cały dzień, by się wybiegały do woli. Mają otwartą stajnię, a w niej hałdę siana na żłobie, lizawkę.
Zmęczone suki wróciły pod dom. Coś je w nocy niepokoiło, bo szalały całą noc po gospodarstwie ujadając wściekle.
Śnieg z łąk i pól znika całkowicie. Rzeczka wartko toczy swe skłębione wody występując z brzegów.
Beżowe łąki delikatnie zielenieją. To niesamowite, jak szybko przyroda ożywia się... Gospodarstwo zaczyna tętnić życiem. Zwierzęta gospodarskie tryskają radością. Indiance też radośnie jest... Ogarnia ją słodka beztroska. Nareszcie koniec zimy!

niedziela, 21 marca 2010

Wiosna

No, dopiero teraz z czystym sumieniem Indianka może rzec, że wiosna nadeszła: ciepło, mokro, ptaszęta ćwirkają.
 
Na dworze cieplej niż w domu. Na podwórku i na drodze mokra ciapa po topniejącym śniegu i padającym deszczu. Pola wokół zalane szeroko wodą. Trawa na polach na razie bura i na podwórku błotniście i brzydko jest, ale niebawem to się zacznie diametralnie zmieniać – zrobi się zielono, ciepło, miło i intensywnie ćwierkająco.
 
Indianka czuje się lepiej. Myśli w jej głowie płyną tak wartko i gwałtownie jak wezbrane wody w rzeczce. Fizycznie też czuje się lepiej. Tylko jej gniewnie, że nie ma nikogo wartego jej miłości.

Gumiś wybyty

Gumiś wybył na Śląsk celem sprzedaży swego wiejskiego mieszkania.
Mieszkania nie sprzedał. Kasy nie ma. Śle smsy, że on „by wrócił, ale nie ma za co.” Indianka mu pożyczyła pieniądze na pociąg, gdy wyjeżdżał. Teraz on jest u siebie, wśród rodziny i znajomych – niech oni mu pożyczą na pociąg, jeśli chce jechać. Gdy tu jechał, lekką ręką roztrwonił kilkaset złotych i jeszcze nachlany przyjechał. Po kilku dniach dostał telefon z domu, że zgłosił się kupiec na jego mieszkanie. Pojechał je sprzedać. Wycyganił kasę od Indianki na tę podróż. Pojechał. Sprzedaż nie doszła do skutku i Gumiś spłukany siedzi na Śląsku czekając aż mu manna z nieba sama spadnie. Indianka powiedziała mu, że jeszcze parę dni na niego poczeka, a jak on nie dotrze, sama zabierze się za remont domu.

piątek, 19 marca 2010

Odwilż

Wieczorem zaczęła się odwilż. Z rana Indianka wybrała się do wsi po zakupy. Jeszcze było śnieżno. Wróciła potwornie zmęczona – słaba ostatnio jest i męczy się wielce. W jedną stronę to 2km przez zaśnieżone pola i rozmakającą drogę powiatową – razem 4km. Wróciła do domu, zrzuciła z siebie zakupy i padła do łóżka by odpocząć i zregenerować siły. Chyba zasnęła. Wieczorem wstała by pozamykać zwierzęta.

Zima

Wstał piękny zimowy dzień, a w raz z nim wstała zamyślona Indianka.
Za oknem biało. W domu zimnawo – znów piec odmówił posłuszeństwa, tylko dymu naprodukował całą masę. Jak dobrze, że mrozów ostrych już nie ma.
 
Indianka wczoraj poprzestawiała mebelki w sypialni zachodniej, wywaliła ciuchy z szafy, przejrzała je i poukładała na nowo. Porządeczek powoli rośnie.
 
Siano na parterze skończyło się. Wczoraj trzeba było przystawić do stajni drabinę i wdrapać się na strych. Tam Indianka odblokowała wejście na strych i zrzuciła porcję siana dla krowy i kóz. Konie jeszcze trochę siana w stajni miały do skończenia.

środa, 17 marca 2010

Elektrownia atomowa?

NIE!!! ALE MOWY NIE MA! Tyle jest alternatywnych, niegroźnych, naturalnych źródeł energii, że nie ma potrzeby narażać ludzi na skażenia radioaktywne! Do dziś chorują i umierają ludzie skażeni przez elektrownię atomową w Czarnobylu, a sam rejon Czarnobyla to wymarła pustynia. A umierają nie tylko w rejonie Czarnobyla, ale i w całej Polsce, gdzie dotarła chmura radioaktywna po wycieku z tej elektrowni.
 
Elektrownia Czarnobyl nawet nie ostrzegła Europy, w tym Polaków o śmiercionośnym zagrożeniu. Nieprzyzwoicie długo trzymali katastrofę ekologiczną w ścisłej tajemnicy, a tymczasem ludzie wdychali opary radioaktywne, po to by niebawem umrzeć lub zacząć chorować i przedwcześnie umrzeć w wyniku chorób spowodowanych przez te skażenie.
 
Gdyby nie światła, proekologiczna Szwecja, świat by się wcale nie dowiedział o tej katastrofie ekologicznej, a Polacy dalej zbierali by skażone grzyby w lasach i zatruwali się je jedząc. A ilu alergików się w Polsce zrobiło nagle?
 
Jakaś polska rodzina dostała odszkodowanie od elektrowni atomowej za zmarłego członka? Czy chociaż jeden schorowany, śmiertelnie chory po promieniowaniu i skażeniu Polak dostał odszkodowanie lub rentę od elektrowni atomowej w Czarnobylu? NIE!
 
Czy polski urząd upomniał się o odszkodowanie od elektrowni Czarnobyl? NIE!
 
Decydenci powinni popracować nad ułatwieniem i upowszechnieniem budowy wiatraków, turbin wodnych, kolektorów słonecznych dla odbiorców indywidualnych, w pierwszej kolejności dla gospodarstw rolnych.
Słońce, woda, wiatr to naturalne i bezpieczne źródła energii i takie trzeba promować, udoskonalać urządzenia do pozyskiwania energii z tych ekologicznych źródeł i powodować ich potanienie, tak, aby większość domków jednorodzinnych mogła z takich źródeł energii korzystać, a nawet pokusić się na montaż kolektorów słonecznych na dachach wieżowców i bloków mieszkalnych, tak, by odciążyć chociaż częściowo kieszenie lokatorów za gorącą wodę i centralne ogrzewanie. Trzeba oszczędzać energię i znajdować jej zasoby alternatywne gdzie sie da, a nie uzależniać się od monopolisty zagranicznego, który dyktuje nie tylko ceny ale i wpływa na wewnętrzne sprawy Polski poprzez szantaż brakiem dostaw gazu. Krajowi monopoliści też powinni dostać liczną konkurencję, to i oni opuszczą ceny prądu i poprawią jakość usług i będą ustawieni proklient, a nie antyklient.
 
Rolnictwo nie może być uzależnione od zakładów energetycznych, które umywają ręce, gdy ich urządzenia energetyczne nie wytrzymują typowo polskiej zimy, a rolnicy nie mają prądu przez miesiąc czasu i ponoszą z tego tytułu wielkie straty. To czysta kpina takie traktowanie odbiorców energii, od której jest zależne prawidłowe funkcjonowanie i dochód gospodarstw.
 
Polska nie może być uzależniona wyłącznie od rosyjskiego gazu i kilku monopolistycznych krajowych dostawców energii elektrycznej. Pora na konkretne zróżnicowanie dostaw energii, pora na samodzielność i niezależność energetyczną. Pora na przydomowe wiatraki, turbiny, pompy ciepła, kolektory słoneczne i inne ekologiczne źródła energii. Rzekłam!
 
Wzburzona Indianka

wtorek, 16 marca 2010

Jaka taryfa G11 czy G12?

W moim regionie Taryfa G12 wygląda tak (wg pani z okienka w PGE):
Godziny nocne o stawce 24gr/1kW
22.oo – 6.oo   
13.oo – 15.oo
godziny dzienne o stawce 59gr/1kW
6.oo – 13.oo   
15.oo – 22.oo
Dla porównania stawka jednolita całodobowa to 54gr/1kW
Tak mi podano w Zakładach Energetycznych, ale ustnie.

Dostałam umowę do podpisu o zmianie taryf, ale nie ma podane ile ta nowa stawka wynosi. Próbuję znaleźć w internecie.
No, to co znalazłam różni się od tego co usłyszałam w kasie PGE i to znacznie!:
Tzw.TARYFA KOMFORTOWA (G11):
Taryfa całodobowa: 0,2495 kWh
Tzw.TARYFA ELASTYCZNA (G12):
Taryfa nocna: 0,1813 kWh
Taryfa dzienna: 0,2802
Jak widać różnice w wysokości stawek są niewielkie, ale są.
Warto w nocy włączać urządzenia prądożercze, a unikać włączania ich w dzień, aby zaoszczędzić trochę na rachunkach.
Taryfa dla energii elektrycznej wg
PGE Zakład Energetyczny Białystok S.A.
http://www.zeb.com.pl/pl/zeb.php?m=660
Przy okazji myszkowania w internecie, dowiedziałam się, że mój aktualny dostawca prądu należy do najdroższych i zastanawiam się nad zmianą dostawcy. Ciekawe, czy jest to technicznie możliwe?
Linki tematyczne:
Jaka taryfa G11 czy G12
http://www.enerad.pl/index/?id=854d6fae5ee42911677c739ee1734486


O, chyba znalazłam przyczynę rozbieżności w tym co powiedziała pani w okienku, a w tym co znalazłam na stronie dostawcy energii:

Mianowicie do kosztu kWh należy JESZCZE dodać:
Składnik zmienny stawki sieciowej w zł/kWh
TARYFA KOMFORTOWA
Całodobowy 0,1876 zł/kWh

TARYFA ELASTYCZNA
Dzienny: 0,2034 zł/kWh
Nocny: 0,0105 zł/kWh

Plus rośnie składnik stawki sieciowej na 7,05zł



CZYLI W TARYFIE ELASTYCZNEJ KILOWACIK BĘDZIE KOSZTOWAŁ W NOC:
0,1813 zł/kWh
0,0105 zł/kWh
___________
0,1918 zł/kWh

A W DZIEŃ:
0,2802 zł/kWh
0,2034 zł/kWh
____________
0,4836 zł/kWh

A w TARYFIE KOMFORTOWEJ kosztuje kilowacik:
0,2802 zł/kWh
0,1876 zł/kWh
___________ 
0,4678 zł/kWh

Abonament wzrośnie o kilka złotych:
Z 3,08zł na 7,05 (stały składnik sieciowy)

Ale różnica między „komfortową” godziną a „nocną” to:
0,4678 zł/kWh TARYFA KOMFORTOWA całodobowa
0,1918 zł/kWh TARYFA ELASTYCZNA godzina nocna
____________________________________________
0,3760 zł/kWh wysokość oszczędności na kilowacie w TARYFIE ELASTYCZNEJ NOCNEJ

Suma summarrum Indianka zdecydowanie wchodzi w TARYFĘ ELASTYCZNĄ.

A jak ta taryfa sprawdzi się w praktyce, okaże się za czas jakiś.

 

Jakie ogrzewanie?

Całe szczęście kończy się zima i nie trzeba będzie grzać, ale i tak trzeba pomyśleć o skutecznym, niezawodnym i ekonomicznym ogrzewaniu domu oraz podgrzewaniu wody do mycia.
 
Indianka ma wspaniały, wydajny piec w kuchni, który sama zaprojektowała. Piec jest w stanie ogrzać cały dom, ale by równomiernie rozprowadzić ciepło i uniknąć skraplania wody w zimniejszych kątach i powstawania zawilgocenia, trzeba pomyśleć o kaloryferach w odległych zakątkach domu lub o nawiewie ciepłego powietrza do poszczególnych pomieszczeń.
 
Co do grzania wody, to wężownica przepaliła się w piecu po dwóch latach użytkowania. Pora wymienić ją na nową i znacznie większą, bo tamta była za mała i niewydajna (to była fabryczna wężownica po 50zł).
Trzeba zrobić nową, z grubej stali i to ogromną, adekwatną do posiadanego pieca.
 
Indianka myśli, że niezależnie od posiadanego pieca, warto zainstalować dodatkowy bojler do grzania wody, na czas letni lub na czas choroby Indianki.
 
Prąd dużo żre kasy. Może jednak gazowy bojler zainstalować?
Ciekawe, ile gazu miesięcznie pożre na ogrzewanie wody do mycia.
No i gazowy można by w piwnicy zainstalować, tak by butla z gazem stała tam, a nie zagracała łazienkę.

poniedziałek, 15 marca 2010

Jak zyskać ciepło i ciepłą wodę w domku?

Indianka była u lekarza w miasteczku i przy okazji zrobiła drobne zakupy.
Wróciła, chwilę odpoczęła i zajęła się zwierzętami, gdy rozszalała się śnieżyca. Potem wróciła do domku, trochę przeglądała prasę prawniczą i informatyczną, następnie udała się do łóżka, by zregenerować nadwątlone wyprawą do lekarza siły i by wygrzać obolałe ręce.
 
Włączyła TV i komputer. Zalogowała się do sieci i przejrzała komentarze z bloga. Teraz leży i przetrawia ich zawartość. Trzeba wybrać optymalnie. Indianka marzy o zasilaniu słonecznym. Pociąga ją, bo jest w pełni naturalne, czyste i daje niezależność. Niestety, kolektory, a zwłaszcza akumulator kumulujący energię są bardzo kosztowne.
 
Gazowe ogrzewanie to ciekawe i tanie rozwiązanie, ale trudno o fachowca z odpowiednimi uprawnieniami i pewnie instalacja byłaby bardzo droga, ponadto trzeba dowozić gaz, a z tym bywa problem (brak samochodu i przeważnie brak przejezdnej drogi), poza tym Indianka boi się gazu. Miała bojler gazowy w swoim dawnym miejskim mieszkaniu, a on się czasami zapalał, ba, nawet wybuchał, na szczęście niegroźnie, ale i tak napędził stracha Indiance nie raz.
 
Elektryczny bojler akumulacyjny? Może być w piwnicy? Czy lepiej umieścić go na parterze? Na parterze niekiedy temperatura spada poniżej zera. Czy jest możliwość spuszczenia wody z takiego bojlera aby lód go nie rozsadził? Czy jest możliwość zaprogramowania go tak, by grzał w nocy i w ciągu dnia w określone godziny? (w taryfie nocnej).
 
Indianka złożyła wniosek o taryfę nocną. W dzień prąd jest nieznacznie droższy niż w taryfie zwykłej, ale za to w nocy znacznie tańszy.
Także w nocy opłaca się włączać bojler elektryczny, zamrażarki, piekarnik do chleba, grzejnik elektryczny, koc elektryczny itp. Taryfa nocna trwa od 22.oo do 6.oo, a następnie w południe ze dwie godziny.
 
Woda i ogrzewanie z wężownicy? Tanie, ale trzeba palić regularnie, a Indianka, gdy chora nie da rady rąbać drewno i nosić do pieca. Będzie coraz starsza i słabsza i będzie jej coraz ciężej. Jest przeważnie sama, więc wskazana jest automatyka – niech woda i kaloryfery grzeją się same. Najlepiej słoneczną energią.
 
Indianka myśli aby zrobić ogrzewanie prądowe, a z czasem zainwestować w kolektory słoneczne, które będą grzały wodę w bojlerach i kaloryferach, a ponadto produkowały prąd do pozostałych urządzeń.
 
Kasiu, jestem  zainteresowana tym Twoim bojlerem. Powiedz o nim coś więcej, jaka to marka, jakie ma fukcje, jaki duży jest itp.
 
Rockmen, wiem, żeś się nie podpisał tym razem ;P, ale dziękuję za radę.

niedziela, 14 marca 2010

Niedysponowana

Ufff... Indianka planowała nadrobić w weekend papierowe i porządkowe zaległości, ale niestety, samopoczucie fatalne. Rozchorowała się i cierpi w łóżku próbując zająć myśli planowaniem remontu coby o bólu nie myśleć. Bolą jajniki, nadgarstki, lędźwia, nerki i zaćmiona jest jasność umysłu oraz spowolnione reakcje. Zanosi się na spędzenie całej niedzieli w łóżku...
 
Jej głowę uparcie nawiedzają modele ogrzewaczy do wody. Indianka kombinuje jaki lub jakie wybrać aby doprowadzić ciepłą wodę do łazienki i kuchni i aby instalacja to obciążenie wytrzymała, a jednocześnie, by ogrzewacze były ekonomiczne i wydajne. Akumulacyjne czy przepływowe? Na 220Volt czy na 360? Jeden drogi czy kilka tanich? A może uruchomić wężownicę w piecu i grzać wodę w kuchni w bojlerze i rozprowadzić po całym domu? To byłoby najtańsze rozwiązanie, ale latem Indianka nie pali w piecu, więc na lato warto by było mieć przepływowy ogrzewacz.

piątek, 12 marca 2010

Remoncik

Indianka chce bieżącą wodę w łazience, mało tego, chce nie tylko zimną ale i gorącą w kranach, więc szykuje się na remoncik łazienki. Jak uda się załatwić dotacje i kredyt preferencyjny, to wyremotuje cały dom na agroturystykę i zacznie w końcu zarabiać na chleb i prąd.

Pomyłka

Hahahaha... to była pomyłka Olu :)))) To był email, który poszedł nie tu gdzie trzeba ;)))).
To ja Ciebie podziwiam za tę asertywność a propos bydłowania :)))))
Pozdrawiam! :))))

wtorek, 9 marca 2010

Gdy Gumiś nie słucha co mu Gospodyni do ucha grucha

Co się dzieje, gdy Gumiś zapobiegliwej Gospodyni nie słucha, gdy mu ona do ucha grucha ważne informacje i zalecenia?
Po co słuchać Gospodyni, niech sobie baaaba pogaaada! :))))))
Samiec zawsze mądrzejszy od kobiety ;)))))
Indianka z rana zauważyła, że Berna bydłuje i kazała zagnać ją do obory i zamknąć. Powiedziała Gumisiowi, że krowa bydłuje, będzie uciekać i trzeba mieć na nią oko i najlepiej nie wypuszczać z obory. Gumiś przestrogi Indianki puścił mimo uszu. Indianka wie, że Gumiś ze wsi śląskiej pochodzi, więc sądziła, że zna on obyczaje krów, tym bardziej, że nie zdziwiło go wyrażenie: „krowa bydłuje”. Kilka godzin później okazało się, że Gumiś nie zna ani tego wyrażenia, ani tego co się pod nim kryje, czyli siły i objawów instynktu krów :D

Indianka była właśnie w środku wielkiego sklepu budowlanego, gdzie z zainteresowaniem wgłębiała się w tajniki hydrauliki, coby dojść do consensusu jak uporać się z brakiem bieżącej wody w chałupie. Wraz z uczynnym sprzedawcą skonstruowali całkiem ciekawe ustrojstwo mające na celu wszczepienie się w istniejącą już, ale nieczynną hydraulikę.

I wtedy Indianka uczuła mrowienie w kieszeni. Wyjęła komórkę i ku swemu przerażeniu zobaczyła, że Gumiś dzwonił do niej aż 5 razy.
Coś się musiało stać! Coś groźnego! - Gumiś miał powiedziane, że gdyby w razie coś się działo na rancho, miał dzwonić lub chociaż puścić sygnał lub wysłać smsa. Przerażona zadzwoniła do Gumisia.
Indianka: „Stało się coś?”
Gumiś „Tak stało się!”
„No, co się stało??? Ktoś był, coś groził, ktoś napadł??” – dopytywała się szybko Indianka.
„Krowa zginęła! Poszła za oborę i dalej na pola!”
„Znalazłeś?”
„Nie”
„Widzisz ślady na śniegu?”
„Nie widzę.”
„To weź poszukaj i idź po nią. Weź linkę od kóz i ją przyprowadź. Idź po śladach to znajdziesz.”

Rozłączyła się i wkurzona warknęła: „Kur...a mać! To nawet na jeden dzień nie mogę wyjechać z domu aby coś się nie stało!”

Sprzedawca uśmiechnął się ubawiony niesforną krową.

Indianka próbowała kontynuować rozmowę o tajnikach zaworków, złączek, mufek, przedłużek, śrubunków itp., ale zaginięcie krowy wyprowadziło ją z równowagi i niespokojnie spojrzała na komórkę, chcąc ponownie zadzwonić, by się dowiedzieć, jak tam poszukiwania krowy przebiegają.

Obok śladów sygnalizacji Gumisia Indianka ujrzała wyrazistego smsa Młodego Wąsa, który dopominał się, by zabrano od niego indiańską krowę. „Wszystko jasne!” – Domyśliła się Indianka co się stało. „Krowa pomaszerowała swoim starym zwyczajem do sąsiada!”

Indianka zadzwoniła do Gumisia.
„I co, znalazłeś krowę?”
„Nieee... Ale chyba wiem, gdzie poszła, widzę ślady!”
„No to idź po tych śladach do gospodarstwa obok tam gdzie ten czerwony dach widać. Ona tam jest, bo tu widzę smsa od sąsiada. Weź linkę i ją przyprowadź do mojej obory, uwiąż w środku w oborze i dobrze zamknij.”

Gumiś po śladach i wskazówkach Indianki dotarł do obory sąsiada, gdzie krowa uciekła. Miał pomysł, aby na nią wsiąść i jechać, ale Młody Wąs odradził ostrzegając, że krówsko bodzie.

Gumiś wziął krowę na linkę i ją prowadził do domu. Uprowadził spory kawałek, kiedy to krowa nagle mocno szarpnęła wywalając Gumisia w śnieg, na plecy i pogalopowała z powrotem do obory sąsiada.

Gumiś po raz drugi pomaszerował do obory Młodego Wąsa zabrać upartą uciekinierkę. Gdy ponownie prowadził rozbisurmanione krówsko,  nagle znowu zaczęła się szarpać i ciągnąć w kierunku obory sąsiada. Po szamotaninie z krową, zziajany uwiązał ją do drzewa i siadł na śniegu, by zapalić papierosa i przemyśleć krowi charakter. Dopiero teraz, gdy uczuł na swojej skórze, co bydłująca krowa potrafi, pojęcie „krowa bydłuje” nabrało barw i wymiernego znaczenia.... ;)))) Chyba już tego sformułowania nie zapomni... ;))))

Gumiś po raz drugi prowadząc krowę na rancho, wziął się na sposób, który i Indianka swego czasu używała sprowadzając krnąbrną krowę uciekinierkę na chatę tj. wiązał ją co kawałek do drzew, tak, aby nie mogła wyrwać się i znowu uciec.

Takim sposobem mozolnie ciągnął do obory bydłującą krowę, aż ją w końcu doprowadził i zamknął w oborze.

Indianka gdy wróciła, odpuściła Gumisiowi ochrzan, bo krowa dała mu wystarczająco popalić.... ;))) Gumiś poturbowany, w śniegu skąpany, buty pełne śniegu... ;)))))
Indianka myśli, że następnym razem, gdy powie „krowa bydłuje” – Gumiś nie zlekceważy tej informacji... ;))))))))

niedziela, 7 marca 2010

Pobudka o świcie

Dziś Indianka obudziła się o 3.oo rano. Zainteresował ją chłód w domu. Gumiś nie podłożył do pieca na noc i piec wygasł. Trochę żaru tliło się wśród popiołu. Indianka podłożyła opału do pieca i wyjrzała na ganek. O zgrozo, Gumiś nie zamknął ani ganku ani drzwi do domu. Indianka wkurzyła się „Pewnie w nocy wychodził na papierosa i nie chciało mu się zamknąć. Już ja mu dam popalić”. Wcześniej Gumiś nieopatrznie wygadał się, że u innego gospodarza mieszkając wstawał o 4.oo rano. Indianka poczekała cierpliwie do 4.oo włączyła CD player na full, wstała i obudziła Gumisia. Pech chciał, że Gumiś do wpół do trzeciej w nocy oglądał jakiś mecz. O tym akurat Indianka nie wiedziała, ale skoro go obudziła, to zagnała do roboty.
Gumiś dodatkowo podpadł jej wcześniej, bo obiecał, że przywiezie ze sobą kilka sztang papierosów, a nie przywiózł nic, co gorsza dał się naciągnąć taryfiarzowi i dał wszystkie pieniądze jakie miał naciągaczowi, łącznie z tymi za które miał sobie kupić papierosy na miejscu.
Wyszło na to, że ekologiczna Indianka, która nie cierpi papierosów będzie musiała dopłacać do nałogu Gumisia, czego nie było w umowie.
Z lipca zostały jej dwie paczki papierosów i paczuszka machorki, które miała dla nałogowca Jacka, który pomagał jej kopać dołki pod drzewka. Gumiś już pierwszego dnia pracy spalił całą paczkę. Drugiego zaczął się upominać o następną. Na Indianki zdziwienie zareagował stwierdzeniem:
„Jaka dniówka tyle papierosów (ile godzin pracy tyle papierosów)”
Gumiś pierwszego dnia spalił całą paczkę tj. 20 papierosów, a pracował ledwo 8 godzin i to z przerwami.
No to Indianka go dziś mściwie zgoniła z wyra o 4.oo nad ranem aby zdążył zapracować na te pety ;>
Najpierw poranny obrządek Gumiś zrobił, ale traf chciał, że Indianka interweniowała, gdy nie mógł sobie dać rady z końmi i wyczuła w koziarni dym papierosowy. Grrrr... „Nie paliłem w koziarni!” kłamał jak z nut nowy pomocnik. „Tak? To dlaczego ja czuję dym w koziarni?” – nie dała sobie wcisnąć kitu Indianka. „Absolutnie nie wolno palić w budynkach gospodarczych. Tu jest łatwopalne siano, są zwierzęta, które nie lubią dymu papierosów. Siano prześmiardnie petami i nie będą jadły.” - Złościła się Indianka. „Ale ja nie paliłem! Przysięgam!” zaklinał się Gumiś. „Paliłeś, paliłeś. Długo siedziałeś w koziarni, a teraz czuję wyraźnie dym papierosowy. Nie wciskaj mi kitów.” – Nie dała się przekonać Indianka.
Potem Gumiś został oddelegowany do zbierania chrustu z pola.
„Tam możesz sobie palić ile chcesz, ale w oborach mi nie pal, bo łeb urwę.”
Gumiś pomaszerował nad staw i zaczął ciągać żerdki pod dom. Towarzyszył mu duży beżowy pies przybłęda, który wczuł się w rolę pana i psa na spacerze i ani na krok nie odstępował Gumisia. Linka używana przez Gumisia do targania chrustu, przypominała psu smycz i wyjścia z jego własnym panem na spacer, bo reagował bardzo radośnie na widok tej linki. Ciekawe skąd się tutaj wziął. Czy to pies lokalny czy go ktoś tutaj niedaleko wywiózł i porzucił na pastwę głodu. Pies wygląda na zadbanego, ale zagląda indiańskim sukom do garnków.
Gumiś kursował regularnie po stawie i bagnie, a Indianka zagrzała na piecu mnóstwo gorącej wody i urządziła sobie upragnioną, długą, gorącą kąpiel.
Po kąpieli wpuściła Gumisia do domu aby się zagrzał i napił gorącej kawy. Sama zabrała się za pranie, zmywanie i gotowanie.
Po obiedzie Gumiś wrócił na pole by zbierać chrust dopóki jest do niego dojście, bo śnieg topnieje i niebawem nie da rady chodzić po ten chrust, by sobie nóg nie przemoczyć w rozmakającym bagnie i topniejącym stawie.
Pogoda ładna, słonecznie. Śnieg topnieje. Idzie wiosna.

sobota, 6 marca 2010

Pan KRUS

Wczoraj był pan KRUS. Spisał protokół, porobił foto i pojechał. Nie chciał podwieźć Indiance butli z gazem ani podrzucić ją do Olecka. Podsunął też oświadczenie do podpisania, którego treści sam nie rozumiał i nie umiał Indiance wytłumaczyć o co w nim chodzi, a że było ono pod odpowiedzialnością karną, więc Indianka go na wszelki wypadek nie podpisała.

Wcześniej tego dnia Indianka dotarła się z Gumisiem po burzliwej wymianie zdań i Gumiś się ładnie wciąga do nowych zadań. Dziś targał chrust z pola pod dom i rąbał go na kawałki. Wczoraj miał pokazane, jak robić obrządek wokół indiańskiej zwierzyny. W piecu napalone i ciepło w chałupie znowu. Piec dobrze grzeje, a nawet podgotowuje lub gotuje potrawy. Gaz przywieziony i można gotować lub dogotowywać posiłki takoż. Indianka zrobiła pożywny obiad. Wczoraj z Gumisiem przemeblowała jego pokój i Gumiś śpi na jednoosobowym łóżku wokół otoczony nowymi komodami i regałami. Szczęściarz dostał pokój z TV i łazienkę z wanną.

czwartek, 4 marca 2010

Ausweis bitte!

Ślązak przyjechał do mnie do pomocy na gospodarstwie. Pijany! Myślałam, że jest tylko lekko podpity, ale jak mało nie wywalił mojej nowiutkiej szafki, to zrozumiałam, że jest mocno wypity.

Taryfiarz z Ełku naciągnął gościa na kurs za 200zł. Zajebiście. Nie będzie miał na papierosy, a ja mu kupować nie będę! Sama nie palę i nie mam zamiaru nikomu kupować papierosów.

Przed wpuszczeniem obcego typa na chałupę zrewidowałam go. „Dowód tożsamości poproszę. Zatrzymam go dopóki pan u mnie będzie mieszkał. W dniu w którym pan będzie wyjeżdżał, oddam panu. Rozumie pan, wpuszczam obcego człowieka pod mój dach. Muszę znać pana personalia”.

Facio dał dowód, wszedł i zaczął rozprawiać. W dodatku wyszło na jaw, że nieźle wstawiony. Podpity, ale nie wygląda na seryjnego mordercę czy psychopatę, lecz raczej na rozbitka życiowego, więc go jakoś postaram się stolerować o ile będzie mi pomagał, a nie przysparzał problemów. Przyjechał ze Śląska, więc go nie wywaliłam od razu, ale jeśli będzie mi sprawiał problemy, to się szybko pożegnamy!

środa, 3 marca 2010

Poranek

Wstał śnieżnobiało-błękitny dzień rozświetlony złocistym blaskiem wschodzącego Słońca, a wraz z nim wstała niewyspana Indianka. Czas na pożywne śniadanie i wio! do zwierząt.
 
Za oknem cieniutka warstewka śniegu na nowo spowiła otaczające wzgórza oraz wzgórze na którym stoi chatka Indianki.
 
Indianka robi śniadanie i duma jak tu zamienić swą biedną chatkę w wygodną rezydencję... 

Wieje

Okrutnie wieje i zima jakby wróciła, ale w niepełnej krasie, bo wzgórza choć zlodowaciałe, to pozbawione już śniegu. Indianka kolejny dzień przebumelowała nie na rzeczach, które zaplanowała. Jednak porządeczek w domku narasta razem z drobnymi i żmudnymi poczynaniami Indianki. W domu robi się coraz przejrzyściej, chociaż jeszcze daleko do pełnej klarowności.
 
Robiąc porządki znajduje drobiazgi, które przypominają jej o przeszłości, jakże odmiennej od teraźniejszości. Znalazła baterię starych dyskietek ze wzorami umów, a nawet skrzynkę kaset magnetofonowych z nagranymi powieściami po angielsku. Wszystko strasznie zakurzone – trzeba było czyścić. Prace porządkowe powoli postępują do przodu, ale pewnie z tydzień jeszcze zajmą, a może i dłużej, bo wszystko trzeba wytrzeć i posegregować – osobno czasopisma koniarskie, osobno rolnicze, osobno językowe, osobno rozrywkowe. Indianka ma tutaj całe stosy makulatury. Makulatura nie jest do wyrzucenia, bo często zawiera cenne informacje. Podczas porządków Indianka wydobywa z rozmaitych zakurzonych czeluści coraz to kolejne czasopisma drogocenne lub przydatne takie jak Spotlight, Yes, Chip, Koński Targ, Koń polski, Za miastem, Bydło. Szkoda, że człowiek żyje tak krótko. Indianka obawia się, że nie zdąży wykorzystać i zastosować swojej wiedzy z różnych dziedzin.

wtorek, 2 marca 2010

Obolałe stawy

Wczoraj Indianka niewiele podziałała – bolały ją stawy i pobolewał kręgosłup, więc większość dnia spędziła w łóżku przeglądając katalogi mebli oraz materiałów wykończeniowych marząc o remoncie kapitalnym domu i w głowie robiąc projekty tegoż remontu.
 
Póki co zostało jej część mebelków do rozstawienia i ulokowania w nich swoich rzeczy. Bolą nadgarstki i nie mogła się zmusić do pracy. Nie jest w stanie zdjąć komody z komody by je ustawić na ich miejscach. Mogła by upuścić i roztrzaskać mebelki.
 
Zrobiła co mogła - kilka naczyń przyniosła z piwnicy, umyła z kurzu oraz ustawiła wewnątrz pięknej przeszklonej witrynki. Zrobiła sobie wreszcie porządny obiad, a wcześniej zrobiła niezbędny obrządek – napoiła i nakarmiła kozy, dała koniom owsa i dopilnowała by krowa się napiła wody oraz zmieniła wodę kurom i zaniosła im obierki z cebuli by poza pszenicą miały trochę urozmaicenia w żywieniu. Przydałoby się zebrać im nasiona wypadające z siana i podrzucić do dziobania, ale konie napaskudziły na podłodze w ex paszarni i nie da się już tam zbierać nasion traw. Wcześniej tych nasion było mnóstwo i kury miały wielką frajdę grzebiąc w kupkach nasion wysypanych z siana.
 
Konie mają stały dostęp do wody, więc radzą sobie. Krowę trzeba wyganiać do wodopoju, a kozom nosi wiadra wody i siano.
 
Krowa i konie mają siano w oborze i stajni, więc Indianka nie musi targać tego siana dla nich – i całe szczęście, bo stawy rąk bolą.
 
Wieczorem i w nocy niesamowita wichura była. Światło mrugało, ale na szczęście linia nie została zerwana. Ciekawe czy dziś internet będzie działał.
 
Dzisiaj nadal jakieś pobolewania odczuwa tym razem w okolicach lędźwi, ale przynajmniej głowa nie pęka. Trzeba będzie się pooszczędzać i poodpoczywać trochę po każdym wysiłku. Niebawem przyjedzie człowiek do pomocy, to on trochę podziała i odciąży Indiankę. Przytarga drewno z pola i napali w piecu, bo Indianka nie ma siły ni zdrowia obecnie. W dodatku piła motorowa nieczynna od ponad dwóch miesięcy i nie ma czym pociąć drewna znajdującego się bliżej domu.
 
Wczoraj kupiec interesował się mocno krową Indianki i chciał przyjechać ją oglądać. Kupiec proponował za kilogram żywca „zawrotną” cenę 3,5zł czyli mniej niż ludzie dostają za żywiec wieprzowy. Wołowina jest szlachetnym mięsem, zdrowszym niż wieprzowina, chudszym, wartościowszym. Zawiera mnóstwo smacznego, odżywczego białka. Indianka powiedziała, że za mniej niż 4,5zł/kg żywca swojej zdrowej, mięsnej, ekologicznej krowy nie sprzeda. Jakoś kupiec się nie zraził i był zdecydowany przyjechać po krowę. Niestety, droga rozmokła i nie dojechał.
 
Może i dobrze, bo 4,5zł za kilogram znakomitej wołowiny to nie jest cena zadowalająca dla Indianki. Indianka majątek wydaje na zakup paszy co roku i nie opłaca jej się sprzedawać poniżej kosztów utrzymania krowy i poniesionych nakładów. Lepiej tę krowę zostawić na mięso dla siebie i swojej rodziny. Wołowina w sklepach dochodzi do 17zł/kg. Nawet Indianka widziała ceny wołowiny w wysokości 24zł/kg. Indiance nie uśmiecha się oddawać dobrej krowy za psi grosz i samej przepłacać słono w sklepie za mięso i dopłacać po 40-50zł/kurs taryfy z miasta z zakupami, gdzie taryfa nie zawsze dojedzie na gospodarstwo i na podwórko z uwagi na słabą jakość techniczną drogi, gdzie przez 8 miesięcy w roku nie ma dojazdu do gospodarstwa, bo albo śnieg i zaspy, albo roztopy lub ulewy i nieprzejezdne bagno się robi na gruntowej, gliniastej drodze.

sobota, 27 lutego 2010

Sobota?

Czyżby to dziś była sobota? Indianka dziwnie się czuje mając tak niewiele do roboty. Teoretycznie jest mnóstwo do zrobienia, ale nie wszystko da się zrobić od ręki. Na przykład remont domu. Trzeba wielkiej kasy i masy pracy. Póki co, trzeba rozlokować swoje rzeczy w nowych mebelkach.
 
Indianka na Mazurach 7 lat żyła w nędzy i niewygodzie, prawie bez mebli z wyjątkiem przywiezionego ze Szczecina łóżka, biurka, stolika i dwóch plastikowych krzeseł. Nieopatrznie zostawiła swoje meble w dawnym mieszkaniu (piękną, ogromną lustrzaną szafę garderobianą, szafę ubraniową, regał na książki, dopasowany do kuchni komplet mebli kuchennych). Zostawiła je nowej nabywczyni jej mieszkania. Nabywczyni była po przejściach życiowych, w depresji, po rozwodzie, sama z dzieckiem. Nauczycielka języka obcego – podobnie jak Indianka, tyle że ona języka niemieckiego.
 
Żal się Indiance zrobiło rozbitej psychicznie kobiety i zostawiła jej swoje najlepsze meble, wierząc, że na Mazurach bez problemu zdobędzie używaną meblościankę, którą przemaluje na soczyste kolory, a po remoncie domu zrobi sobie własnoręcznie drewniane meble na wymiar.

Niestety, realia mazurskie drastycznie odbiegają od reali szczecińskich. Nie udało się załatwić używanych mebli, chociaż przez moment była nadzieja, bo lokalna szkoła zmieniała akurat umeblowanie i mieli dużo mebli na zbyciu. Indianka udała się do tejże szkoły z prośbą, czy nie mogła by kilku mebli dostać. Sekretarka odmówiła. Powiedziała, że te meble mają być spalone. Indianka podpytywała też swoich sąsiadów, czy nie mają na strychach jakichś zbędnych gratów. Robili oczy wielkie jak 5zł. Indianka przyjechała ze świata, gdzie ludzie zbędne graty wystawiają na korytarze lub przed blok i można sobie je zabrać. Tutaj tak dobrze nie ma. Więc została bez mebli.
 
Ostatnie pieniądze zainwestowała w materiały budowlane i narzędzia. Pomyślała, że meble kupi po remoncie. Ale remont utknął z braku pomocy i funduszy dawno temu. Kasy na cokolwiek nie było. A gdy pokazały się niewielkie dopłaty, trzeba było zainwestować w wynajem maszyn rolnych do uprawy ziemi i zakup zwierząt hodowlanych. Nic nie zostało na remont tym bardziej na meble.
 
Remoncik Indianka prowadzi z partyzanta. Jak ktoś kto coś umie zrobić znajdzie się na rancho przypadkiem – jest angażowany do drobnych prac konserwacyjnych i remontowych. Sama Indianka zrobiła dwie bramy do stajni i wyszlifowała oraz pomalowała ganek i belki stropowe w pokoiku gościnnym oraz z wielkim trudem tynkowała mały pokoik, dopóki kontuzjowana w wypadku ręka nie odmówiła posłuszeństwa
 
Tymczasem zakupione zwierzęta Indianki rozmnożyły się i dostarczyły mnóstwo zajęcia przy ręcznym dojeniu kóz, krów i przerobie mleka na sery. Nie było sił i czasu i kasy na jakikolwiek remoncik, więc Indianka nic nie remontowała.
 
7 lat temu w nowokupionej chacie zastała starą zdezelowaną szafę z lat 50tych i proste łóżko drewniane bez materaca oraz rozłażący się kredens kuchenny wypacykowany farbą olejną. W piwnicy znalazła pleśniejące stare dwie szuflady, które pomalowała i przerobiła na półki wiszące. Przemalowała także znalezioną w oborze podstawę od starej toaletki i zrobiła dwie stojące szafki z dwóch resztek jakiejś poobijanej meblościanki z płyt wiórowych.
 
To skąpe umeblowanie w żaden sposób nie było w stanie pomieścić przywiezionych z miasta rzeczy Indianki, więc stały całymi latami na podłodze w stosach lub były przekładane z miejsca na miejsce, bo przeszkadzały. Część wylądowała na strychu.
 
Dom nadal do remontu z wyjątkiem małego pokoiku gościnnego (chociaż i jego trzeba odmalować, bo sadze weszły w ściany a i drzwi trzeba wstawić bo sadza z kuchni brudzi ściany), ale Indiankę potwornie męczył ten wieloletni bałagan i prowizorka, zatem okazyjnie kupiła zestaw ładnych mebli na wyprzedaży. Najtaniej jak się dało. Niektóre pozycje były z 50% bonifikatą, więc się opłaciło.
 
Teraz ma przynajmniej w co wpakować swoje rzeczy: papiery, książki, ciuchy, szpargały. Mały pokoik gościnny umeblowała wygodnie i wprowadziła się do niego z lubością.
 
Kupiła też śliczną rozkładaną sofę. Sofa ma twardy prosty materac, więc dobrze się na niej leży obolałemu kręgosłupkowi, a samo łóżko jest jakby skrojone na Indiankę. Śpiuchna sobie w nim jako ptak w gnieździe.
Pokoik maleńki – z centymetrem w ręku Indianka zaplanowała co gdzie ma stanąć i wszystko co w nim miało się zmieścić – zmieściło się z nawiązkom.
 
Jeszcze trzeba drzwi wstawić do tego pokoiku i wodę doprowadzić do przynależnej do pokoiku łazienki. Potrzebne też centralne ogrzewanie, no ale to już grubsza inwestycja. W tym roku byle drzwi wstawić i wodę do łazienki doprowadzić i byłoby dobrze. Ewentualnie można by było wtedy wynająć ten pokoik agroturystom i zacząć na nim zarabiać. No, ale czy mieszczuchowi z Warszawy będzie pasował taki malutki pokoik? No i gdzie Indianka podzieje swoje osobiste rzeczy z tego pokoiku? To nie takie proste.
 
Prawdopodobnie trzeba będzie wyremontować drugi i trzeci pokój, ale tam roboty od groma jest do zrobienia i zajmie to mnóstwo czasu i pochłonie duże finanse. Skąd brać te finanse?
 
Jest rozwiązanie. Ten drugi pokój to w zasadzie tylko tynki skuć i położyć nowe oraz wstawić nowe drzwi i doprowadzić wodę do łazienki i łazienkę odnowić (ściany i sufit). No, ale przed nim jest rozwalona kuchnia...
 
To ten pokój z łazienką pomocnikowi Indianka by najęła. Zgłosił się facet, co chce wynająć pokój z wyżywieniem w zamian za pomoc przy remoncie i na gospodarstwie. Podobno coś umie robić. Jakby był sensowny gościu, to by go Indianka zatrzymała na dłużej.
 
W tym małym pokoiku, by sama mieszkała, a trzeci by zrobili pod agroturystów. Garsoniera z osobnym wejściem. To można spróbować zrobić.
 
No i kuchnia jest do kapitalnego remontu. Indianka nie może serwować posiłków agroturystom, dopóki kuchni nie wykafelkuje, podłogi nie wyleje, sufitu nie wymieni. To najwyżej nie będzie serwowała – będą jeść u konkurencji.
 
Jeśli nie ruszy w tym roku z agroturystyką to nie będzie miała nadal źródła utrzymania i co gorsza za co spłacić kredyty ... Trzeba działać!

piątek, 26 lutego 2010

Noc

Noc. Indianka rozkoszuje się swoim wygodnym pokoikiem, który sobie stworzyła w ciągu ostatnich kilku dni... Ma tu wszystko czego jej potrzeba do szczęścia (no z wyjątkiem cudownego królewicza z bajki, który jakoś nie może do Indianki trafić)... Jest ciepło, wygodnie, czysto, ładnie, melodyjnie...
 
Dzisiaj kolejny dzień porządków przedwiosennych. Nadgarstki nie przestają dokuczać. Musiały się nadwyrężyć podczas noszenia siana i książek. Oczywiście snopy siana Indianka nosiła podczas obrządku plus wiadra z wodą dla kóz. Natomiast książki i różne takie szpargały i gadżety porządkowała w domu. Owe przedmioty mocno się zakurzyły i każdy trzeba było umyć lub wytrzeć mokrą ścierką. Aż ręce zaczęły piec. To chyba ten chlor zawarty w wodzie tak pożarł skórę rąk Indianki. Na szczęście Indianka niedawno zaopatrzyła się w kremy i maść do rąk.
Natarła maścią piekące dłonie. Jutro trzeba będzie założyć gumowe lub foliowe rękawice. Skóra pracowitych dłoni Indianki za bardzo podrażniona, by dalej ją narażać.
 
Poza tym Indianka jakaś taka niespokojna jest. Ostatnio nie odżywia się normalnie tylko zalewajkami – może to dlatego? No i czuć w powietrzu zbliżającą się wiosnę – to też może wywoływać zamieszanie w niej.
 
Ogrom porządków domowych jest przytłaczający, ale sobie z nim systematycznie radzi. Są też pewne pilne sprawy do dopilnowania. Nawet kilka ich. Trzeba się za nie zabrać, ale najpierw trzeba chociaż z grubsza ogarnąć bałagan. Poukładać, posegregować rzeczy i dokumenty.
 
Już sporo rzeczy znalazło swoje miejsca. Tanio świeżo kupione regały zdają egzamin wyśmienicie. Jest półka językowa, informatyczna, prawnicza, jest półka koniarska, półka kucharska, półka różno-hobbystyczna, półka rozrywkowo-powieściowa, półka remontowo-budowlana, półka ogrodnicza i hodowlana. Każda pozycja pieczołowicie wytarta i tematycznie oraz gabarytowo dopasowana do reszty. To są żmudne porządki, no ale to trzeba zrobić. Indianka mieszkając ongiś w mieście zebrała pokaźny księgozbiorek, który uzupełniła żyjąc na Mazurach. To kilka setek pozycji składających się z książek, książeczek, poradników, podręczników, słowników.
 
Dom jest pełny kurzu, sadzy, wilgoci. Trzeba książki i czasopisma oczyścić i pochować, by nie niszczały i posegregować, by były łatwe do odnalezienia, gdy potrzebne.
 
Są też stosy dokumentacji rolniczej i innej. Wszystko trzeba przejrzeć, wytrzeć i posegregować, uporządkować.
 
Niebawem powstanie idealnie uporządkowany i przejrzysty gabinecik, który będzie pomocny Indiance w kontrolowaniu, regulowaniu i załatwianiu różnych spraw.

Przedwiosenne porządki

Indiance opał się skończył, piła nie działa, grzejnik elektryczny się przepalił, gaz do gotowania skończył, w domu zimno, ale koc elektryczny działa i Indiance ciepło spać, a w dzień gania po podwórku robiąc obrządek lub po domu robiąc porządki, więc zimna nie czuje.
 
Trochę ręce marzną i stopy, ale za to nawycierała z kurzu i poukładała oraz posegregowała dziesiątki książek, poradników i podręczników.
Nadgarstki i dłonie bolą i drętwieją (oby to nie reumatyzm był tylko zwykłe przepracowanie), ale jeszcze stosy dokumentacji rolniczej i innej do poukładania i posegregowania zostały. Mnóstwo tego. Jednak stosy stopniowo topnieją w miarę indiańskich zabiegów.
 
Także ciuchy poskładane i poukładane częściowo są, ale zostało jeszcze sporo ich do poukładania no i podłogi do pozamiatania i umycia.
Częściowo już pozamiatane i umyte, ale jeszcze nie wszystko dostępne jest dla miotły i mopa, bo podłogi zawalone stosami dokumentów i ciuchów oraz innymi zagracającymi szpargałami.
 
Wczoraj ku radości Indianki paczka od Mamy przyszła z prowiantem.
Także Indianka na razie ma co jeść i może działać dalej.

czwartek, 25 lutego 2010

Wyciszenie

Indianka delektuje się spokojem swojego domu i odpoczywa, bo cosik bardzo zmęczona jest. Wtorkowa wyprawa do Olecka ją wykończyła, a i środowe domowe porządki odcisnęły zmęczenie na organizmie kobietki. Bolą ręce i kręgosłupek. Trzeba się pooszczędzać.

wtorek, 23 lutego 2010

Na wozie

Indianka raz na wozie, raz pod wozem. Dziś na wozie :))).
Republika ściborska podwiozła Indiankę z Olecka na wioskę... :)
Jak miło! :) Sam mości "Biegnący Wilk" - Dariusz Morsztyn. Jaki uczynny człowiek! :)

poniedziałek, 22 lutego 2010

Ciśnienie

Idzie wiosna i chyba ciśnienie się mocno wahnęło, bo Indiance czacha boli... Pięknie słonecznie dziś było, ale ciśnienie Indiankę do łóżka powaliło... Zanim się to zdarzyło, obrządek się zrobiło i podłogę w pokoiku umyło... i chlebek upiekło... ale teraz nie da rady nic robić – tak czacha nawala... Ogólnie Indianka osłabiona jakoś... przedwiosenne przemęczenie?

niedziela, 21 lutego 2010

Zamiatanko

Słoneczko ładnie przyświeca. Indianka poczuła zbliżającą się wiosnę i zabrała się za wiosenne porządki. Dokładnie zamiotła korytarz, schody do piwnicy, schody na strych, zdjęła bombki i łańcuchy bożonarodzeniowe (najwyższy czas!) i wyniosła mnóstwo drobiazgów, które trzeba wymyć z kurzu. Teraz przerwa na odsapnięcie, a potem pora na kuchnię...
No, ale trzeba jeszcze do zwierzaków zajrzeć...

sobota, 20 lutego 2010

Wzburzona

Od wczoraj Indianka jest wzburzona. Była w K. Przypadkiem była świadkiem nieprawości, niegodziwości i nadużywania władzy urzędniczej. Adrenalina ostro poszła w górę. Indianka jest ciągle bardzo zdenerwowana. Co za skandal niesłychany! To niepojęte! Krew burzy się w żyłach Indianki. Nie zostawi tak tego!

piątek, 19 lutego 2010

Męcząca wyprawa

Każda nożna wyprawa do Olecka jest dla Indianki męcząca i pozbawia ją sił na kilka dni. Po każdej takiej wyprawie Indianka musi parę dni odpocząć, odzyskać siły. Po wczorajszej takoż. Wielokilometrowa wędrówka śnieżnymi, urokliwymi szlakami zmęczyła Indiankę. Cudowne krajobrazy czynią piesze wędrówki niezwykłymi, ale wędrówki męczą, zwłaszcza gdy się targa z miasta na plecach zakupy, a kręgosłupek boli.

czwartek, 18 lutego 2010

Plastikowy wężyk

Bystre oczko Indianki dojrzało plastikowy wężyk sprytnie wkręcony w przedłużkę łączącą kranik ze ścianą w łazience szpitalnej.
Oto rozwiązanie problemu braku bieżącej wody w łazienkach Indianki.

Nie trzeba kuć i niszczyć kafelków. Można wodę puścić plastikowymi wężykami po kafelkach i zamocować je w fugach – tak jak to zrobiono w tej łazience szpitalnej w Olecku. 



ODPOWIEDŹ NA KOMENTARZE
Plastikowe wężyki też mnie odstręczały. Ujrzałam je na praktycznym przykładzie i nie wyglądają tak tragicznie jak sobie to wyobrażałam.

Poza tym aktualnie modne łazienki są tak brzydkie, że w tym kontekście taki mały prostacki wężyk nie powinien nikogo razić. Jak ja ten wężyk przeżyję, to ewentualni goście także. ważne, że będzie bieżąca woda w łazienkach.

Nie znam innego sposobu jak w istniejących już łazienkach doprowadzić wodę bez rozkuwania ścian i niszczenia kafelków.

Plastikowy wężyk to chyba najprostszy, najtańszy i najszybszy sposób na doprowadzenie wody do łazienek.

Ten wężyk co widziałam to białawy był, ale może są różnobarwne?

Cowboy, masz inny pomysł jak bez kucia ścian, łamania kafelków i wyrywania popękanej instalacji doprowadzić wodę do łazienek i kuchni?

Chcę też ciepłą wodę w kranach. Podgrzewacz przepływowy? Jaki najlepszy?
 

wtorek, 16 lutego 2010

Odpowiedź na komentarz

„Gdyby nie dopłaty, to cena za produkty rolne byłaby wyższa, a więc więcej pieniędzy rolnik by dostał.”

Wojtku – ekonomia to skomplikowany mechanizm i w związku z tym przy braku dopłat niekoniecznie cena za produkty byłaby wyższa i rolnik by więcej dostawał. Mogłoby być dokładnie odwrotnie, bo w grę wchodzi wiele czynników wzajemnie na siebie oddziałujących.

Dopłaty unijne to tylko jedna strona medalu. Druga strona to wyśrubowane wymogi unijne, które gospodarstwa muszą spełniać by te dopłaty otrzymywać. By otrzymywać te dopłaty musimy dostosowywać nasze gospodarstwa i sposób hodowli oraz uprawy do rozmaitych narzuconych nam odgórnie wymogów. 

Niektóre z nich są absurdalne i w moim odczuciu zbędne.

Dostosowywanie gospodarstw do wymogów unijnych wymaga dodatkowych nakładów inwestycyjnych, które nie zawsze są finansowane w stu procentach z dopłat unijnych – często trzeba do nich dokładać z własnej kieszeni np. 50% kosztu inwestycji czy 70% kosztu inwestycji, są też ograniczenia, np. nie można kupić używanego ciągnika za 15.000zł z tych dotacji na modernizację, tylko jedyna możliwość by skorzystać z tej dotacji to zakup nowego traktora, a to koszt ok. 2 miliardy, przy czym połowę trzeba wyłożyć ze swojej kieszeni (połowę lub więcej, bo refundowane są tylko koszty kwalifikowane czyli np. VAT nie jest refundowany, a to ogromne pieniądze przy takich kwotach) ponadto dotacje nie są wypłacane z góry lecz z dołu, czyli najpierw trzeba całą kasę na daną inwestycję wyłożyć z własnej kieszeni lub zapożyczyć się w banku, ponieść wysokie koszty przygotowania dokumentacji itd. i nie ma się pewności, czy te dopłaty ostatecznie zostaną przyznane, czy nie zostaną z jakichś względów okrojone lub odebrane całkiem.

System dopłat i wymogów unijnych to obszerny temat i nie zmieszczę się z jego ogarnięciem w pięciu zdaniach, a dziś nie mam czasu na dłuższe wypowiedzi.

Powiem krótko – dotacje unijne to róże z wielkimi kolcami. Wielu rolników, którzy potrzebują inwestycji w gospodarstwach rezygnuje z wielu programów z uwagi na te wielkie kolce, bo niekiedy kolce większe niż same kwiaty.

Ja bym chętnie skorzystała z dotacji na zakup ciągnika używanego lub małego w cenie do 15.000zł – ale takiej dotacji nie ma.

Natomiast jest dotacja na zakup ciągnika nowego za ok. 2 miliardy – to oznacza wyłożenie z własnej kieszeni jednego miliarda lub więcej – a kto tyle nosi w kieszeniach? Przeciętnego rolnika nie stać na korzystanie  z większości dotacji. Przy małym gospodarstwie zakup tak kosztownego sprzętu to samobójstwo – to jak kupowanie samolotu by przelecieć się do sklepu i z powrotem, bo ten traktor nie zarobi na siebie na maleńkim gospodarstwie, a kredyty i odsetki od nich pochłoną całe gospodarstwo.


Natomiast tzw. dopłaty obszarowe są niewielkie, uzależnione od obszaru gospodarstwa i im mniejsze gospodarstwo to i dopłaty mniejsze.

W moim przypadku ledwo starczają na zakup pasz i sfinansowanie  części innych kosztów prowadzenia gospodarstwa (KRUSu, podatku rolnego, stanówki, inseminacji, usług i środków weterynaryjnych). 

Jeśli zdecyduję się na jakiś droższy zakup np. na pompę do nawadniania sadu – to nie starcza na przykład na składkę KRUS. A pompę muszę kupić, gdy susza, bo młode sadzonki szlag trafi.

Mowy nie ma o zakupie nawet używanego samochodu czy ciągnika, nie wspomnę o kosiarce rotacyjnej i przyczepie samozbierającej siano.

Także drepczę w miejscu, bo brak konkretnego dofinansowania umożliwiającego mi rozwój i modernizację gospodarstwa, zainwestowanie w jakąś konkretną hodowlę lub uprawę.

Chciałam inwestować w serowarstwo – ale to ogromne koszty, wysokie wymogi sanitarne i budowlane – praktycznie nie do realizacji dla takiego małego rolnika jak ja.

Zdecydowałam się na założenie sadu owocowego, bo to przynajmniej początkowo tańsze i prostsze. Zanim zacznie przynosić dochody - minie kilka lat. 


Tymczasem już teraz musiałam wyłożyć kasę na zakup sadzonek, pompy do nawadniania, napracować się przy ręcznym sadzeniu ogromnej ilości sadzonek. Teraz okazuje się, że trzeba go pilnie ogrodzić, bo niszczą go lokalni zawistnicy i złodzieje.

Dążę do tego, aby moje gospodarstwo wykarmiło mnie i ewentualną rodzinę, którą bym chciała założyć i by dało mnie i mojej rodzinie godziwe utrzymanie. Kokosów na nim nie zbiję, bo trzeba by w nie wtopić masę kasy, której nie mam, a i ryzyko inwestycji w rolnictwie jest większe niż przy inwestowaniu w firmy miejskie i wtopienie wielkiej kasy nie jest równoznaczne z sukcesem planowanego przedsięwzięcia.

Gospodarstwa rolne to wyłącznie producenci, a ci zawsze mają przechlapane – najwięcej kasy koszą pośrednicy, a dla rolników zostają ochłapy, a przy zmianie koniuktury – nie da się przestawić z dnia na dzień np. kurzej fermy na hodowlę bydła opasowego, bo to wymaga kolejnych nakładów i długofalowej hodowli, zanim rolnik dochowa się np. gromady byczków na sprzedaż na mięso.

Często jest tak, że jak już dochowa się tego inwentarza pożądanego, to ceny żywca tak lecą na ryj, że sprzedaje za bezcen bydło byle tylko pokryć koszty produkcji i nie wbijać się w większe.
Zyskują na tym cwani handlarze, którzy skupują za psie pieniądze bydło.

Natomiast ceny w sklepach spożywczych są często kilku lub kilkunastokrotnie wyższe niż zapłata jaką dostaje rolnik za dany produkt, ale to rolnik ponosi koszty i ryzyko hodowli i to rolnik najmniej zarabia.

Nic nie ryzykuje pośrednik. Kupuje gotowy towar za psie grosze i sprzedaje drogo dalej. Kupuje tylko tyle ile mu potrzeba. Nie ponosi kosztów dalszej hodowli np. bydła w przypadku braku zbytu.

Rolnik, który wyhodował świnię musi ją sprzedać, gdy odchowana, aby nie wbijać się w zbędne koszty dalszego chowu.
Pośrednik ma to w nosie. To nie jego problem. Kupuje tylko wtedy kiedy mu to pasuje i za ile mu pasuje. Płaci wg podaży, popytu i wyczutej sytuacji rolnika (jak widzi że rolnikowi ciężko to zaniża zapłatę dla rolnika), a nie wg poniesionych kosztów hodowli. 


Bywa, że płaci poniżej kosztów odchowu świniaka. Jeśli rolnik ma kilka sztuk – to może sobie zachować dla siebie te świnie. Ale jeśli on z tego żyje i ma setki świń – musi sprzedać. 


Sprzedaje poniżej kosztów wtedy. Natomiast cena w sklepie mięsnym jest wysoka. Jest grubo wyższa od tego co dostał rolnik. Marża bardzo wysoka. Pośrednik wcześniej też wziął swoje. Rzeźnia swoje. Hurtownia swoje. Każdy się obłowił z wyjątkiem rolnika. Rolnik zapierdziela cały rok na okrągło w błocie, słocie, po to by za groszaki sprzedać to co wyhodował.

Gospodarstwo, rolnictwo to ciężki i ryzykowny kawałek chleba i cała rodzina musi całymi dniami zaiwaniać, by ta praca przynosiła jakieś efekty i dała jakiekolwiek utrzymanie.

Krnąbrna krowa Bernadetta

Dziś simentalka Berna bydłuje i dała popalić Indiance. Maruderskim krokiem pomaszerowała na zaśnieżone pastwisko i za nic nie dawała się zagonić ani zwabić do obory. Dryfowała wahadłowym krokiem leniwie po zaśnieżonych polach z półtorej godziny, a za nią Indianka. Krowa miała przewagę – łatwiej się chodzi po kopnym śniegu na czterech nogach niż na dwóch. Gdy Indianka próbowała ją zagonić, krowa robiła złośliwe uniki i szła w przeciwnym kierunku. I tak w kółko. Zrobiła dwie pełne rundy wokół 3 hektarowego pastwiska i wrrrreszcie przyszła na podwórko. Indianka zamknęła podwórko by bydle nie uszło.

Krowa na podwórku też robiła numery. Unikała wejścia do obory i galopowała dookoła podwórka szukając wyjścia z pułapki. 
W  końcu weeeszła... Geee... Jeśli Indianka miała myśli o zachowaniu krowy przy życiu – porzuciła je dziś. Krowa jest wyjątkowo krnąbrna i złośliwa, gdy bydłuje. Dużo z nią problemów wtedy. Dzisiaj przypomniała o tym Indiance. Berna jest nie do okiełznania, bardzo samowolna i nieusłuchana. 

Trzeba bydlaka do rzeźni oddać, ale nadal dgojazd jest niepewny. Do gospodarstwa chyba jako tako można dojechać, ale nie ma gwarancji, że się gdzieś nie ugrzęźnie, bo droga tylko tak z grubsza odśnieżona.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Spacerek

Dzisiaj dla odmiany Indianka udała się do wioski by zanieść posegregowane śmieci do kubła z plastikami.

Listonosz był u Indianki z listami, to przy okazji Indiance trochę pomógł nieść jeden worek przez 800 metrów, a potem dalej podwiózł do wioski Indiankę i jej 3 worki z plastikami.

Wracając Indianka widziała niepokojącego psa, łudząco podobnego do wilka. Husky? Dreszcze ją przeszły, gdy patrzyła na tego dziwnego, szczekającego psa.

Powoli wróciła śnieżną drogą na gospodarstwo. Przy wjeździe na gospodarstwo z podwórka zobaczyły Indiankę jej wypasione suki. Zaczęły ujadać i gdy Indianka znalazła się w połowie drogi na podwórko – przybiegły do Indianki i ją powitały radośnie. Ależ się one wielkie zrobiły po tej krowie.... Masywne, silne, agresywne. Piękne, nakrapiane psy obronne.

niedziela, 14 lutego 2010

Walentynki

Indianka czyta wiadomości rolnicze i duma: „źle się dzieje w państwie duńskim, oj źle...” Rolnik unijny musi być ciągle na bieżąco z niekończącymi się zmianami przepisów i programów i wykazywać się dużym refleksem, by nie wpaść na jakąś urzędniczą minę i nie stracić kasy...
 
Nie ma miejsca na sielankę. Trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy i reagować błyskawicznie by przetrwać w tym ciężkim zawodzie rolniczym.

sobota, 13 lutego 2010

Wolą śnieg

Pół dnia minęło pod znakiem spokojnego obrządku. Indianka nakarmiła i napoiła zwierzynę. Dzień ciepły, bezwietrzny, ale i bezsłoneczny. Hiacynty nie ma, więc Berna klei się do Indianki teraz.



Przez pierwsze dnie po ubiciu Hiacynty nie piła, mało jadła. Po prostu przeżywała odejście Hiacynty. Tęskniła. Teraz została jej jedynie Indianka za towarzystwo, bo konie tylko przeganiają osieroconą krowę.


Mimo braku słońca, zwierzyna z upodobaniem wybierała to siano, które Indianka podała jej na śniegu. Widać ciekawiej tak dla urozmaicenia zwierzakom je się ze śniegu. Postępują tak jak ludzie, którzy mimo, że mają co jeść w domu, wybierają często restaurację by posiedzieć w odmiennym otoczeniu. Zwierzęta wykazują zachowania podobne do zachowań ludzkich wbrew obowiązującym teoriom psychologicznym, które twierdzą, że zwierzęta kierują się wyłącznie prymitywnymi instynktami w przeciwieństwie do ludzi i w przeciwieństwie do ludzi nie są zdolne do abstrakcyjnego myślenia, nie mają potrzeby estetyki i urozmaicenia itp.

Indianka się z tymi teoriami nie zgadza. Uważa, że są powierzchowne i wyssane z palca, oparte na ignorancji i zadufaniu. Zdaniem Indianki, ludzie i zwierzęta różnią się między sobą wyłącznie budową ciała i stopniem rozwoju zmysłów i mózgu. Zdaniem Indianki ludzie i zwierzęta podlegają tym samym instynktom, potrzebom, zachowaniom, uczuciom i są zdolne do abstrakcyjnego myślenia, tyle że w różnym stopniu zależnym od rozwoju mózgu.

Zazdrosna koza tłucze rywalkę rogami, szczypie i gryzie zębami, przegania, stroszy futro rozpalona do czerwoności zazdrością, gdy jej rywalka uświadczy za dużo względów Indianki (głaskania, dojenia itp.)

Filozofowie i naukowcy odmawiają zwierzętom cech przypisanych ludziom takich jak: uczucia, zdolność do dobra i zła, poczucie estetyki, abstrakcyjne myślenie. Te twierdzenia wynikają stąd, że ludzie uważają się za nadgatunek, za gatunek znacznie lepszy od reszty gatunków zamieszkujących planetę Ziemia i chcą się za wszelką cenę odciąć od pozostałych gatunków wmawiając sobie ku swemu lepszemu samopoczuciu, że tylko wyłącznie ludzie są inteligentni, zaradni i zdolni do stworzenia cywilizacji. 

Tymczasem koza wbrew logice potrafi się zaopiekować szczeniakami. Otoczyć je ciepłem i miłością. Nie każda to zrobi, tylko ta, która naprawdę ma dobre serce.

Ludzie owszem, są dominującym gatunkiem na Ziemi zdolnym w wysokim stopniu do przetwarzania otaczającego go świata, ale dzielą te same cechy i zdolności z innymi gatunkami, które nieco inaczej dają sobie radę w naturze, ale w sprzyjających okolicznościach i w dłuższym przedziale czasowym w wyniku ewolucji mogłyby stworzyć podobną do ludzkiej cywilizację.

piątek, 12 lutego 2010

Cosik smutno

Brat w czwartek w nocy dotarł w końcu do domu w Szczecinie. Po drodze jeszcze zawadził o znajomego w centrum miasta i u niego przesiedział kilka godzin, podczas gdy artykuły spożywcze kupione przez Mamę dla niego i Indianki straciły świeżość i skapcaniały w cieple targane po pociągach, dworcach, poczekalniach i mieszkaniu znajomego.


Brat roztrwonił całą kasę jaką dostał na podróż. Jego międzymiastowa balanga kosztowała niemal 400zł. Mama zbierała od miesięcy na dentystę by zrobić sobie zęby - odmówiła sobie tego dentysty i dała synowi na podróż tę kasę by pojechał do chorej siostry i jej pomógł przez miesiąc. Będzie musiał matce te pieniądze zwrócić. Bardzo go rozsierdziła ta perspektywa, do tego stopnia, że rzucił kilkakrotnie o ścianę kuchni podróżną torbą z żywnością i rozwalił syrop w niej się znajdujący...

Chyba lepiej, że tu nie dotarł, skoro tak się zachowuje? Prędko by się skumał z miejscowymi żulami i dopiero byłaby jazda. Indianka pijaństwa by nie tolerowała - wystawiła by pijakowi i awanturnikowi bety za drzwi i wezwała by policję by go sprzed domu Indianki zabrała. Tylko niepotrzebne problemy by były.

Indiance cosik smutno... Idą Walentynki, a tu nie ma się do kogo miłego sercu przytulić... Nawet upić się nie da rady, bo raz, że Indianka abstynentka, a dwa, że nie może złamać tej zasady, bo jest na lekach przeciwbólowych....

Za to poznała na razie telefonicznie fajnie brzmiącą Warszawiankę, co kupiła jak Indianka gospodarkę i siedzi na niej tak jak Indianka sama, tyle że 5 lat krócej. Indiankę zaciekawiła ta osoba. Trzeba urządzić wieczór babski i poznać się wzajemnie... wymienić spostrzeżeniami, doświadczeniami i powspierać psychicznie i moralnie...

Nas wolne, niezależne kobiety realizujące wzniosłe marzenia mało kto rozumie i wspiera... Musimy się wspierać wzajemnie... Co prawda Indianka już od kilku lat wie, że na mazurskiej wsi kobiety z miasta mogą liczyć wyłącznie na siebie i przestała się wiejską znieczulicą przejmować, stwardniała i radzi sobie sama, ale zaintrygowała ją kobieta o podobnych zamiłowaniach, pasjach i stylu życia. Może to być fajna znajomość... Warto się poznać...

czwartek, 11 lutego 2010

Przedwczesna radość

Indianka przedwcześnie się ucieszyła z wizyty brata. Brat nie dojechał. Upił się w pociągu relacji Szczecin – Gdynia. Stracił śpiwór i połączenie na Ełk. Zyskał nowego kumpla – bezdomnego Gracjana z Kartuz, z którym dalej pił na dworcu w Gdyni...

Indianka wielokrotnie dzwoniła do brata błagając by przestał pić, bo go okradną, albo pobiją, zabiją albo gdzie zamarznie. Brat nie słuchał. Pił dalej. Wdał się w jakieś utarczki z policją.
Zanim bratu padła bateria w komórce, Indianka dodzwoniła się do niego po raz ostatni o 5.00 rano. Wtedy oświadczył, że jest w jakiejś mieścinie, że w Gdyni i Olsztynie wdał się w bójki i że wraca do Szczecina. Był przy nim Gracjan – Indianka słyszała jak brat zwracał się do niego pytając, gdzie są.

Minął cały dzień. Nastał wieczór. Brat nie przyjechał ani do Indianki, ani do matki w Szczecinie. Nie ma z nim kontaktu telefonicznego. Nie odzywał się. Nie wiadomo, co się z nim dzieje – czy jedzie pociągiem do Szczecina, czy dalej pije gdzieś na dworcu, a może coś złego mu się stało? Nic nie wiadomo. 

Matka dała mu 300zł na podróż, poza tym miał przy sobie swoje 100zł – razem 400zł. Ma co przepić, o ile nie został okradziony czy napadnięty...


Gdy kilka lat temu jechał po raz pierwszy do Indianki – też się upił. Przegapił Ełk i pojechał do Białegostoku. Nic go to nie nauczyło. Tym razem też nie umiał sobie odmówić alkoholu. „No bo co tu robić jak tyle czasu się jedzie lub czeka na pociąg”.

Tymczasem Indianka i jej Mama martwią się o gagatka, a on dalej gdzieś tam hula.

Szczęście w nieszczęściu, że Indianka po lekach czuje się lepiej i daje sobie tu radę o własnych siłach. Na brata nie ma co liczyć – jest absolutnie nieodpowiedzialny. Na własne życzenie pakuje się w kłopoty. Indianka musi sobie tu dalej radzić sama.




Dobrze, że te najgorsze dni kryzysu zdrowia ma już za sobą. No, ale jak się ma takiego brata to nie ma miejsca na chorobę. Prędzej ktoś obcy pomoże niż rodzony brat, który dba przede wszystkim o własne uciechy...

środa, 10 lutego 2010

Wizyta u chirurga

Indianka była u lekarza tj. u chirurga. Zrobili Indiance prześwietlenie na takiej akrobatycznej maszynie (taki wielki automat) co sam kładzie pacjenta, wypisali leki, zalecili pas na kręgosłup, wystawili zwolnienie na 10 dni na razie, a potem kontrola i ewentualne dalsze zwolnienie i zalecenia.

W KRUS okazało się, że nie jest wypłacane chorobowe rolnikom poniżej 30 dni zwolnienia lekarskiego, więc Indianka nieprzyjemnie zdziwiona, bo gdy była kiedyś na ZUSie, to za każdy dzień zwolnienia lekarskiego należało się chorobowe. W przypadku rolnika nie należy się nic. 

Jeśli by była na zwolnieniu powyżej 30 dni, to wtedy za każdy dzień zwolnienia płacą 10zł. Póki co, dostała tylko 10 dni bezpłatnego zwolnienia i receptę na leki. Recepta zniżkowa - zapłaciłaby bez recepty 92zł, a tak zapłaciła 54zł czyli chociaż taka ulga. 

No, ale i tak wydała w aptece więcej pieniędzy, bo jak się tam znalazła to kupiła przy okazji plastry, gazę (co by uzupełnić swą wiejską apteczkę pierwszej pomocy), zamiast pasa na kręgosłup którego nie było - tańszy znacznie bandaż elastyczny do owinięcia sobie tych lędźwi, no i kremy z witaminami do jej  spracowanych i przemarzniętych rąk. 

Prześwietlenie nie wykazało uszkodzeń kręgosłupa, ale niewykluczone, że coś tam (jakiś krąg) nieznacznie się przesunął podczas upadku i stąd ten ból i niedowład (to może być niewidoczne gołym okiem milimetrowe przesunięcie kręgu odpowiedzialne za ten ból i niedowład) ponadto niewykluczone, że się jakiś mięsień nadwyrężył podczas tego szarpnięcia w czasie upadku, bo Indianka bardzo raptownie fiknęła w kurniku i w dodatku upadając wyrżnęła plecami w deskę. 

Od doktora dostała receptę na leki na rozluźnienie tych mięśni i przeciwbólowe i ma wyznaczoną wizytę kontrolną. Jest jej lepiej niż było, bo było fatalnie - z łóżka nie mogła wstać. Jakoś powoli rozchadza tę niedołężność. Grzeje plecy kocem elektrycznym co pomaga. Od dziś bierze leki.

wtorek, 9 lutego 2010

Kawaleria nadciąga

Nadciąga odsiecz na pomoc Indiance z jej rodzinnego grodu – pięknego Szczecina. BRRRAAATTT!!! :))))
Przejmie obowiązki Indianki – zajmie się domem i zwierzyńcem, a Indianka pójdzie do lekarza, kręgarza lub do szpitala jeśli okaże się to konieczne.
 
Dziś Indiance kręgosłup tak bardzo nie doskwierał, choć niewątpliwie utrudniał ruchy i pracę. Indianka dała radę zrobić obrządek i nawalić zwierzakom siana z nawiązkom na jutro, dała radę rozpalić w piecu tak, że aż 44litrowe gary gotowały się na nim i korzystając z morza wrzącej wody – zrobiła sobie gorącą kąpiel nosząc ostrożnie w mniejszych wiaderkach gorącą wodę do wanny. Musi uważać, by znowu nie przeciążyć kręgosłupa, bo schorzenie może się odnowić. Chodzi skulona, bo nie może rozprostować się w pełni, ale jakoś chodzi.
Nauczyła się też tak wstawać z taboreta lub krzesła, by nie było to zbyt bolesne.
 
Indianka myśli, że to niekoniecznie chore korzonki, choć wygrzanie kręgosłupa przy piecu a potem kocem elektrycznym troszkę pomogło. Kilka dni temu wyrżnęła się w kurniku. Poślizgnęła się i z całym impetem walnęła na kość ogonową. Stłukła ją wtedy mocno, ale położyła się do łóżka i niby przeszło. Potem była wyprawa do Olecka i powrót długą trasą z plecakiem na plecach – już wtedy zaczęła odczuwać dziwną sztywność w lędźwiach. Następnego dnia dźwigała 20 litrowe wiadra z wodą dla chorej krowy aż do obory pod pysk, bo krowa nie miała siły wstać i wyjść na podwórko i tym bardziej podejść pod dom by tam się napić wody.
 
No i wtedy właśnie coś strzyknęło w lędźwiach Indianki. Następnego dnia zaczęło się pogarszać. Rzeźnik odjechał, a Indianka odkryła, że nie jest w stanie się zginać i nic robić. Kręgosłup zaczął bardzo boleć. Indianka wtedy padła do łóżka.
 
Indiance się wydaje, że ten ból i niedowład to z powodu stłuczenia kości ogonowej. Może się też któryś krąg przesunął, albo ukruszył, a może pękł? Było okropnie, ale dzisiaj jest ciut lepiej. Oby tak dalej.
 
Zatroskanym serdeczne dzięki za troskę - szczególnie Ewie i Graszy44. Wygrzanie przy piecu i kocem elektrycznym, a następnie gorąca kąpiel dała ulgę, ale chyba trzeba zrobić prześwietlenie i wybrać się do chirurga lub kręgarza.

niedziela, 7 lutego 2010

Kręgosłup

Kręgosłup nie przestaje boleć. Jest coraz gorzej. Indianka, gdy usiądzie, nie może wstać. Musi kombinować by się poderwać w górę. Gdy zmusza się do chodzenia – to ledwo powłóczy nogami. Każdy krok to ból. Nie może się zginać, a gdy kucnie by coś podnieść z podłogi, to nie może wstać. Skarpetkę zakłada jedną ręką kilka minut gimnastykując się przy tym niemało. Z trudem robi tylko poranny obrządek – pilnuje by zwierzyna napita i najedzona była i myk do domu by runąć jak kłoda do łóżka. Co za cholerstwo się przyplątało??? Akurat teraz, gdy robota czeka, gdy trzeba przytargać i naciąć drewna... W domu znowu poniżej zera, tym razem –5 C. Indianka nie da rady schylać się, by napalić w piecu. Co za męka!

piątek, 5 lutego 2010

Po kolebliwym obrządku

Indiance udało się nakarmić i napoić wszystką zwierzynę. Kolebiąc się z boku na bok niczym mańka wstańka krowę wypuściła do wodopoju by się sama obsłużyła, a ona w tym czasie nałożyła krowie w oborze hałdę siana. Konie wpuściła do paszarni by się najadły, a gdy się najadły i poszły na pole napić się wody – nabrała kilka snopków siana i zaniosła kozom do koziarni. Wcześniej kozy dostały też wiadro wody.
Konie napiwszy się na polu, poszły obgryzać gałązki u ściętych żerdzi. Potem stały w pełnym słońcu drzemiąc i wygrzewając grzbiety. Brodząc w śniegu po polu – uczyniły ścieżki, które Indianka ma zamiar wykorzystać do przemieszczania się z żerdziami. Zawsze to lżej. Tylko jeszcze konie muszą je lepiej przekopać, rozkopać i wydeptać, to jak Indiance przejdzie to schorzenie, to wtedy pójdzie po te żerdzie tymi udeptanymi ścieżkami końskimi.

Dzisiaj na przyciągnięcie żerdzi nie pozwolił usztywniony kręgosłupek. Po zakończeniu obrządku Indianka wskoczyła do łóżka i liczy, że ta boleść sama przejdzie. Parę dni temu przedźwignęła się targając do obory 20sto litrowe wiadro pełne wody dla chorującej krowy, która sama nie dała rady wstać i podejść pod dom by napić się. 
Potem była wyprawa do Olecka przez śnieżne wydmy zalegające wzgórza, która to wyprawa wyssała z Indianki wiele sił. Wieczorny powrót 4 kilometrową zaśnieżoną trasą z zakupami na plecach i w rękach też się przyczynił do nadwyrężenia kręgosłupa.   

No, ale to wiadro to główna przyczyna. Kilka takich kursów dziennie z tak ciężkim wiadrem no i Indianka kontuzjowana w łóżku wylądowała. W dodatku chętne na pokój młode zdrowe dziewczę nie wykazało zainteresowania targaniem żerdzi z pola, to co ma powiedzieć obolała Indianka? Indianka mówi to, co mówi dziś jej kręgosłupek: „pass”. Leżymy pod kocem elektrycznym i regenerujemy siły. Jutro może będzie lepiej.
Tymczasem przez okno do sypialni Indianki zagląda słoneczko. O jak pozytywnie światło słoneczne wpływa na Indiankę... Jeszcze miesiąc i Indianka liczy na przedwiośnie, a zaraz potem wiosnę. Nie trzeba będzie tak intensywnie palić w piecu, śnieg stopnieje i łatwiej będzie się przemieszczać po polu z tymi żerdziami. 
W domu zimno, ale koc grzeje. Indianka zagrzeje dłonie pod kocem i chociaż podłubie w dokumentach na komputerku. Coby czas pożytecznie wykorzystany był.
Ps. Do nieżyczliwych osób, co bezwzględnie wycięły Indiankę z pewnego na pozór sielskiego forum:
Nie silcie się na pseudo życzliwe komentarze podszyte fałszem i złością, bo Indianka i tak jest w stanie odróżnić wypowiedzi przyjaciół i ludzi życzliwych od wypowiedzi fałszywych pluskw. Wasze anonimowe aroganckie lub fałszywe komentarze nie będą tu publikowane, tak jak moje szczere, kulturalne posty na forum były zawistnie kasowane. Ogólnie, to bardzo dziwi mnie, że te nieszczere osoby przychodzą na mego bloga, skoro nie umiały tolerować moich wypowiedzi na forum i wycinały je zaciekle. Wracajcie czarownice skąd żeście przyszły. Oto wasze miotły: Wsiadać i odpalać. Nie jesteście tu mile widziane. Żegnam!

Sztywny kręgosłupek

Indianka przeciążyła kręgosłupek. Nie może się zginać ani dźwigać. Trzeba przeorganizować prace gospodarskie, głównie obrządek, by nie trzeba było dźwigać wiader z wodą ni siana. Na szczęście to da się zrobić. No, kozom i tak trzeba będzie nosić wodę i siano, ale to jedno małe wiadro rano i jedno wieczorem wystarczy i kilka wiązek siana to Indianka jakoś da radę.
 
Opał się skończył. Daleko w śniegu leżą nacięte żerdzie. Trzeba je przetargać przez kopny śnieg pod dom i porąbać na kawałki. To zajmie sporo czasu i energii, bo śnieg wysoki i odległość duża – kilkaset metrów.
 
Przyjechała dziewczyna chętna na pokój w zamian za pomoc na gospodarstwie, ale zobaczyła gdzie te żerdzie leżą i jak dużo jest sprzątania w domu i zrezygnowała z pokoju... :D
No cóż – lepiej zrezygnować od razu jeśli się nie czuje na siłach sprostać zadaniu niż po kilku dniach zawracania sobie i Indiance głowy.
 
Wobec powyższego Indianka sama musi sprostać zadaniu. Tylko ten kręgosłupek doskwiera teraz. Ale, Indianka pomysłowa istota – znajdzie sposób by sobie pracę zgrabnie zorganizować tak, by nie było jej za ciężko. Już ma kilka pomysłów jak sobie ułatwić pracę i odciążyć bolący kręgosłupek.
 
ps. WIELKIE DZIĘKI kolejnemu dobroczyńcy Indianki - zacnemu Panu Krzysztofowi z Kielc, który nadesłał 200zł na komin. Piękne dzięki :))) Bóg zapłać! :)))

czwartek, 4 lutego 2010

Krowa ubita

Krowa legalnie ubita. „Ubój z konieczności.” Inaczej nie da rady w naszych czasach rojących się od przepisów, nakazów, zakazów, które mają regulować i zabezpieczać pewne sprawy, ale bywają też uciążliwe i nie bardzo dostosowane do rzeczywistości, a niekiedy wręcz od niej totalnie oderwane. Zatem krowę musiał ubić uprawniony masarz w obecności weterynarza, który wydał zalecenie o uboju z konieczności po oględzinach krowy i który dopilnował, aby krowa została ubita w sposób możliwie humanitarny. Rzeźnik przyłożył do łba krowy specjalistyczny przyrząd z którego wystrzelił specjalny nabój do uśmiercania zwierząt. Ubił w obecności samego weterynarza powiatowego i inspektora powiatowej weterynarii, którzy pilnowali, aby cały proces odbywał się prawidłowo. Krowa została ubita, co by się zwierzę dłużej nie męczyło. Krowa po porodzie chora, osłabiona, z mocną infekcją macicy i wewnętrznymi uszkodzeniami. Mięso poubojowe tylko dla psów, bo infekcja rozeszła się na cały organizm, więc mięso dla ludzi się nie nadaje. Powiatowy vet wyjątkowo wyraził zgodę na zagospodarowanie mięsa i skarmianie nim zwierząt domowych (psów, kotów) z uwagi na brak dojazdu do gospodarstwa i niemożność zabrania tego mięsa przez rzeźnika lub Bakutil.
Nie ma Hiacynty... Indianka spokojnie patrzyła na jej śmierć, ale nutka żalu ścisnęła jej serce, gdy krówka osunęła się na śnieg. Nie walczyła. Nie miała siły. Spokojnie osunęła się w ramiona śmierci. To była sympatyczna krówka. Indianka ją lubiła, ale jest twarda. Indianka bardzo stwardniała na Mazurach.
Taka jest kolej rzeczy, taki na wsi los zwierząt gospodarskich. Wcześniej czy później spotyka je śmierć. Indianka dotknęła grzbietu krowy, żegnając się z nią. Jej pożegnanie zakłócali otaczający ludzie, którzy ciągle coś chcieli – a to gorącej wody, papierowych ręczników itp. Indianka ma niedosyt. Nie pożegnała się z krówką jak chciała. Nie opłakała. Nie przytuliła przed śmiercią. Nie uspokoiła zwierzęcia. Żałoba została zakłócona. Indianka jednak wierzy w reinkarnację, więc wie, że krówka po śmierci ma dobrze, a jej dusza ponownie wcieli się w istotę żywą. Może w noworodzącego się cielaczka?
Tymczasem Indianka będzie miała zamrażarkę pełną mięsa dla psów. Krowa mała, a choroba ją wychudziła, ale mięsa dla psów starczy na rok. Szkoda, że niejadalne dla ludzi, bo Indianka by chętnie zjadła kawałek swojej ulubionej krówki, przejmując tym samym jej żywotność i siłę... Tak jak Indianie Północnoamerykańscy zjadając upolowane zwierzęta, wierzyli że jedząc je nie tylko zaspokajają głód fizyczny, ale i nabywają pozytywnych cech ubitego zwierza: a to odwagę, siłę, szybkość itd. zależnie od zjadanego gatunku. W tym przypadku, zakażenie mięsa bakteriami z chorej macicy może być zbyt duże i szkodliwe, więc lepiej tego mięsa nie ruszać.
Natomiast psy mogą jeść. Koty też. Chociaż tyle. Karmy są takie drogie i ten popiół w nich zawarty na pewno nie jest dobrym pożywieniem. Lepsze surowe lub ugotowane mięso pochodzące nawet z chorującej krowy, niż te granulki popiołu i innego śmiecia. Pieski będą miały pełne brzuszki przez cały rok, a Indianka nie będzie musiała jeździć do miasta po karmę i kaszę dla nich.
Hiacynty nie ma. Jedno zwierzę mniej. Pozostałe zwierzęta będzie łatwiej wykarmić. Drugą krowę Indianka chce oddać do rzeźni, gdy tylko będzie dojazd do gospodarstwa i gdy tylko znajdzie kupca, który zaoferuje zadowalającą cenę. Bo kupców jest, ale płacą nędznie. Nieadekwatnie do poniesionych kosztów odchowu, utrzymania zwierzęcia i cen mięsa w sklepach garmażeryjnych. No, ale nie ma sensu trzymać żarłocznej krowy, skoro jałowa i prawdopodobnie już nie uda się jej zacielić. Inseminator Indiance powiedział, że krowa, która zbyt długo jałowa jest przepala się i nie może zostać zacielona. Krowa jest ładna: simentalka, ładna tkanka i ładne, oryginalne futerko: plamy białe, gładkie i plamy brązowych kręconych kędziorów. Charakterek krowa ma wredny, ale jest to bardzo emocjonalna, uczuciowa i wrażliwa krowa, chociaż krnąbrna wielce. Mięsko z niej pyszne będzie, ale niestety przepisy każą oddać do rzeźni, a to tak podraża koszty, że nie opłaca się jej potem z powrotem zabierać, bo dochodzi transport w te i nazad plus koszt uboju i badań oraz kto ma pewność, że masarz w rzeźni nie wytnie co lepszych ćwierci i nie odłoży sobie na boku i odda niekompletną krowę wciskając kity typu „a dużo odpadów było”? Indianka nieufna jest w tym temacie. Intuicja jej mówi, że krówka byłaby ogołocona z co cenniejszych kawałków, a to jej się nie uśmiecha. Poza tym tzw. odpady poubojowe byłyby zabrane do Bakutilu, a szkoda, bo flaki, kopyta, wymiona itp. chętnie psy by zjadły.

środa, 3 lutego 2010

Nieżyciowe przepisy

Indianka ma zajebisty problem z krową. Krowa po porodzie choruje. Jest bardzo słaba i ma się ku padnięciu.
Cierpi. Stęka. Leży. Indianka pojechała do Olecka dowiedzieć się, jak legalnie ma ubić krowę, coby skrócić cierpienie krowy i uratować mięso od niej, bo Indianka głodna i psy też głodne.
 
Dowiedziała się u powiatowego weterynarza, że krowę musi zawieźć do rzeźni, albo poczekać aż zdechnie i oddać do Bakutilu. Krowa o własnych siłach nie wejdzie na samochód – nie da rady – jest za słaba. Rzeźnia nie ma samochodu. Indianka nie ma samochodu ciężarowego by tę krowę przewieźć. Jeśli krowa zdechnie sama – Bakutil też jej nie zabierze, bo nie dojedzie, być może aż do wiosny, możliwe, że dłużej, bo wiosną dojazd wcale nie jest lepszy – ogromne bajora błota uniemożliwiają przejazd. Już teraz warunki drogowe są beznadziejne – śnieżyca, wicher nawiewa wielkie zaspy na drogach. Od kilku dni nie ma dojazdu do gospodarstwa Indianki. Dzisiaj nie ma dojazdu nawet do wsi Indianki – odcinek 5km przed gospodarstwem jest zawalony śniegiem, mimo odśnieżania. Co Gmina odśnieżyła – to zawiało ponownie. Gmina przerwała odśnieżanie, bo to syzyfowa praca. Co odśnieżą, to zaraz telefony mają, że znowu zawiane. Trzeba poczekać, aż śnieżyca przestanie szaleć.
 
Rancho Indianki spowite białym kokonem śniegu. Dróg w ogóle nie widać. Jedna biała płaszczyzna wokół.
Listonosz dojechał tylko do sąsiedniej wsi i utknął. Kupiec skupujący bydło pourazowe  zawrócił 5km przed gospodarstwem Indianki, bo droga zawalona śniegiem i śnieżyca go zniechęciła. Wioska Indianki odcięta od reszty świata. Ani transport, ani weterynarz nie ma szans tu dojechać. Nikt. Krowa leży i cierpi, bo ktoś stworzył nieżyciowy przepis zabraniający uboju gospodarczego na gospodarstwie. Jest możliwość uboju z konieczności, ale to weterynarz musi dać zalecenie o uboju. Indianka dzwoniła do weterynarza, ale on odmówił przyjazdu z uwagi na śnieżycę i śnieg na drodze. „Więc co mam zrobić?” Pytała Indianka. „Czekać aż krowa zdechnie sama? Patrzeć jak się zwierzę męczy?” Ręce opadają... Indianka sama krowy nie zabije. Nie da rady psychicznie. Wystarczy, że krowa spojrzy w oczy Indianki i Indianka nic nie będzie mogła zrobić. Wezwała rzeźnika z uprawnieniami do uboju. Ale czy on dojedzie? Też nie. Chyba, że dojdzie na nogach, bo o dojechaniu do gospodarstwa nie ma mowy. Czy będzie mu się chciało brnąć przez zaspy po pachy taki kawał? Oby. Trzeba będzie słono zapłacić...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Kochani...

Witajcie kochani – dzięki, że jesteście ze mną w tym trudnym dla mnie okresie.
Serdeczne podziękowania składam na ręce szlachetnych dobroczyńców, którzy wspomogli mnie swoimi datkami – nie spodziewałam się takich wysokich wpłat (50-100zł) w sumie 200zł. Serdecznie dziękuję. Bardzo mi to pomogło – także psychicznie. Te wpłaty są dla mnie więcej warte niż udział w głosowaniu na Blog Roku, bo trafiają wprost do mnie, a nie do organizatora konkursu.
 
Będę nadal pisać tego bloga, tylko ostatnio mam za dużo pracy i problemów, by znajdować na pisanie czas, ale postaram się go kontynuować i robić to coraz lepiej.
 
Kominiarze byli. Oczyścili komin – na dachu u wylotu komina była bryła lodu – rozbili ją łomem. Komin odzyskał ciąg. W piecu dobrze się pali. Ciepło wróciło do domu. Co prawda jest to ok. 4C, ale na plusie. Kominiarze za usługę zażądali 200zł i na wódkę dla dwóch – czyli dosyć słono. Poza tym przyszedł koszmarnie wysoki rachunek za prąd – niemal 800zł (w okresie, gdy piec nie palił dogrzewałam się grzejnikiem olejowym – nie miałam pojęcia, że aż taki żarłoczny jest, tym bardziej, że nie był w stanie skutecznie ogrzać mieszkania).
 
Palę w piecu i pouszczelniałam wszystko co się dało, by zatrzymać to ciepło w domu jak najdłużej. Czeka mnie też targanie z pola i rąbanie gałęzi na opał. Codziennie rano robię obrządek zwierząt, a po południu gotuję, zmywam i tak czas leci niepostrzeżenie. Poza tym mam parę spraw papierkowych do dopracowania i na to też muszę znaleźć czas.
 
Pozdrawiam wszystkich...