poniedziałek, 14 grudnia 2009

Dobre rady

Dziękuję tym zacnym czytelnikom mojego bloga, którym leży na sercu moje dobro i ślą mi mądre i dobre rady. Dziękuję za nie. Rozważę je na spokojnie i wybiorę optymalne rozwiązanie z obecnej sytuacji powtarzających się kradzieży, najść, nękania i gróźb. Serdecznie dziękuję za troskę.


Szczególnie pozdrawiam Sarenzir i Ludkę :)

niedziela, 13 grudnia 2009

Groźne znaki

Wczoraj w nocy z piątku na sobotę, pod moim domem K.N. ułożył znaki grożące śmiercią, jeśli złożymy doniesienie na policji w sprawie kradzieży drzewek. Rano w sobotę pod oknami kuchni znaleźliśmy podrzucone tam kawałki drzewek wiśni i gruszy, ułożoną z gałązek strzałkę wskazującą ułożony duży krzyż (czyli groźba śmierci dla człowieka) oraz obok mały krzyżyk symbolizujący śmierć zwierzęcia. Tego dnia K.N. dwukrotnie postrzelił koziołka i koziołkowi pękł żołądek od siły uderzenia. Konał w strasznych męczarniach. Musieliśmy go dobić.

K.N. bardzo dużo drzewek ukradł lub zniszczył. Przyłapaliśmy go na kradzieży, gdy kradł drzewka z mojego sadu. Straty są ogromne. Ale jemu nie wystarczyło to. Co noc K.N. łazi po moim gospodarstwie, panoszy się pod moim domem, kradnie kolejne drzewka, narzędzia, sprzęty gospodarskie, niedawno swoim psem zaszczuł kozę, potem ukradł młodego koziołka spod domu, jakiś czas temu przebił opony w taczce i wozie konnym, układa groźby śmierci pod moim domem adresowane do mnie, teraz zabił drugiego koziołka, a policja nic nie robi by go powstrzymać. Bandzior dalej łazi i plądruje bezkarnie.

To jego agresywne i kryminalne postępowanie nosi wszelkie znamiona przestępstwa i nic nie powstrzyma nas przed złożeniem doniesienia do prokuratury. Ten facet jest niebezpieczny i powinien być zamknięty. Jeśli chce sprawę załatwić polubownie i wywinąć się z pierdla, ma mi zapłacić odszkodowanie za poniesione straty w wysokości 5.000zł. Ma na to tydzień. Za tydzień składam doniesienie wprost do prokuratury z pominięciem tych niepoważnych pajacyków co udają policjantów i kryją dupę bandyty.

Dziś znowu ułożone z patyków nowe krzyże!

piątek, 11 grudnia 2009

Genialny pomysł

Mam dwudzień genialnych pomysłów.
Wymyśliłam jak tanio i szybko zrobić mega foliak. Ba, to wybiegofoliak będzie.
Gdy powstanie - zrobię foto i zamieszczę.
 
Dziś z rana wstaliśmy i zrobiliśmy obchód, bo w nocy jakiś oszołom dobijał się do kuchni przez okno.
Potem z Augustem zabraliśmy się za krycie papą ganku, a Agata sprzątaniem w oborze.  Wieczorem parka udała się na patrol sadu.
 
Jutro kończymy kryć ganek, ale już widać, że przymało papiaków. Zrywamy te stare co zostały na dachu. Może jakoś starczy? No i trzeba będzie przyciąć krawędź daszku, bo nierówna i papę wiatr podwiewa i rwie przy silniejszych podmuchach.
 
Kolejny etap to będzie kupno wełny mineralnej do ocieplenia ganku i desek sosnowych do obicia ganku w środku. Dobrze zaizolowany ganek to cieplejszy dom. Wełny szklanej taryfą raczej nie przywiozę, bo widziałam, że 10 paczek zajmuje sporo miejsca.
 
Na kupno wełny to będę musiała poczekać na dopłaty i transport mebli, ale drzwi możemy nowe zrobić i wstawić na ganek, bo deski kupiłam, przeszlifowałam i pomalowałam już rok temu – tylko czekają na zbicie w drzwi.
 
Papy zostało na pokrycie dachów bud dla psów i jakiegoś niewielkiego składzika na opał.

Emocje

Nadchodzi weekend. Pora uspokoić emocje wywołane ostatnimi zdarzeniami...

czwartek, 10 grudnia 2009

Milicja obywatelska

Pracowite misiaczki skończyły wkopywać ostatnie drzewka, a wieczorem znowu zaczął się nalot wieśniaków pazernych na Indianki własność. Dziarski komandos August z uroczą narzeczoną Agatą patrolował gospodarstwo i jego bezpośrednią okolicę, potem dołączyła do nich Indianka. Indianka ze swoimi ukochanymi misiaczkami doszła do wniosku, że jak tak dalej pójdzie, to założą lokalną milicję obywatelską i będą patrolować okolicę do skutku, aż ustaną kradzieże i we wsi zapanuje ład i porządek. Trzeba sobie radzić, gdy powołana do strzeżenia bezpieczeństwa i porządku publicznego policja umywa ręce i nie chce pomóc w złapaniu złodziei. Policja powinna pomyśleć o dzieleniu się swoim budżetem z lokalną MO, skoro lokalna MO będzie odwalać za nich robotę. Niech oddadzą swoje premie dzielnej milicji obywatelskiej, skoro sami nie zasłużyli na nie. Indianka sporządzi stosowny wniosek w tej sprawie.

Szkolenie ekologiczne

Środa, 9 grudnia 2009
W środę rano Indianka pojechała na obowiązkowe szkolenie do Ośrodka Doradztwa Rolniczego i duże zakupy.
Misiaczki Indianki grzecznie pracowały na polu i pilnowały obejścia.
Pokazało się dwóch podejrzanych typów podających się za policjantów w cywilu. Pętali się po podwórku Indianki, gdy zauważył ich August. Podszedł do nich i zapytał, czego chcą. Wtedy jeden z nich wylegitymował się okazując pośpiesznie policyjną legitymację (tak szybko, że August nie zdążył zapamiętać nazwiska) i błysnął blachą, oraz wyszemrał niezrozumiale swe nazwisko. Typki wyglądające bardziej na gangsterów niż policjantów, zadawały debilne pytania (typu: „A dlaczego to gospodarstwo jest ogrodzone pastuchem” „A byli tutaj goście?”) wzbudzając podejrzenia co do ich wiarygodności jako rzekomych policjantów śledczych. Nie wiadomo, czego tak naprawdę chcieli. Niby chcieli rozmawiać z właścicielem gospodarstwa, ale to dziwne, że przyjechali akurat tego dnia, bo na policji wiedziano, że tego dnia Indianka miała jechać na komendę złożyć zeznanie odnośnie kradzieży drzewek. Wydawało się także, że po raz pierwszy słyszeli o kradzieży drzewek.    


Indianka po powrocie z miasta i po zdaniu raportu przez jej ochroniarza Augusta – zadzwoniła na komendę z pytaniem, czy ci dwaj podejrzanie się zachowujący faceci faktycznie byli wysłani z komendy. Dyżurny nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Kazał zadzwonić następnego dnia i znowu pytać. Następnego dnia kolejny dyżurny też nie miał bladego pojęcia, czy ci dwaj uzbrojeni faceci to byli ich śledczy czy podający się za nich gangsterzy. Indianka odniosła przemożne wrażenie, że na komendzie panuje wszechobecny rozpiździaj i wobec tego nie ma co liczyć na ochronę przez policję jej szacownej osoby i w pocie czoła wypracowanego majątku – trzeba działać na własną rękę.
 
Indianka i jej misiaczki muszą regularnie monitorować sad. Wcześniej czy później złapią złodziei. Parę dni temu już by ich mieli, gdyby policjanci interwencyjni miast zadawać pytania od rzeczy ruszyli się żwawo do łapania złodziei, którzy przyłapani na gorącym uczynku ledwie co zeszli z pola Indianki i byli w pobliżu. Miejscowa policja jest daleka od skuteczności. Skuteczna bywa tylko wtedy, gdy poszkodowanym jest ich dobry znajomy – kolega lub krewniak.


Wtedy umieją być skuteczni. Niestety innych pokrzywdzonych ludzi traktują jak idiotów i lekceważą ostentacyjnie ich zgłoszenia. Jeśli muszą jechać na zgłoszenie – to owszem, pojadą, relaksowym tempem jakby jechali na zakupy do marketu, ale na miejscu zamiast zająć się przestępstwem, jak kłamcę, przestępcę i niedojdę i wroga numer jeden traktują pokrzywdzonego, wmawiając mu, że mu się wszystko wydawało i skupiając się na podważaniu zeznań i pokazywanych dowodów przestępstwa, tak, jakby byli adwokatami przestępców, a nie stali po stronie pokrzywdzonego. Zadają pytania od rzeczy nie związane ze zdarzeniem – chyba tylko po to by zbić z tropu pokrzywdzonego i wyprowadzić zdenerwowanego człowieka z równowagi. Lokalna policja nie jest przyjazna dla przeciętnego obywatela. Najczęściej daje się odczuć opór i niechęć, brak chęci do prawdziwej pomocy. Do kogo ma się zwrócić szary obywatel, który padnie ofiarą przestępstwa?

Za co oni właściwie biorą pensje? Po co utrzymywać takich, skoro są nieprzydatni i nie stoją na straży bezpieczeństwa publicznego?  To bezużyteczne darmozjady czerpiące pensję z budżetu państwa, na który haruje cały naród. Rozwiązanie policji nie wchodzi w grę, więc trzeba leserów pogonić do roboty. Koniec ściemniania na patrolach – więcej łapania przestępców. KONIEC ŚCIEMNIANIA – WIĘCEJ ŁAPANIA. KONIEC KUMOTERSTWA I NAGINANIA PRAWA NA KORZYŚĆ ZIOMALI A KOSZTEM POKRZYWDZONYCH LUDZI. PRAWO JEST JEDNAKOWE DLA WSZYSTKICH, i co jak co, ale człowiek pracujący w organach ścigania MUSI to rozumieć i akceptować. NIE MA PRAWA KRZYWDZIĆ LUDZI w imię kumoterstwa. Jeśli to robi – nie nadaje się na stróża prawa, bo STRÓŻ PRAWA MUSI BYĆ OBIEKTYWNY I UCZCIWY WOBEC WSZYSTKICH OBYWATELI.  POLICJANT SKŁADAŁ PRZYSIĘGĘ POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z PRAWEM. POLICJANT POWINIEN BYĆ WZOREM DO NAŚLADOWANIA. POLICJANT MA OBOWIĄZEK POSTĘPOWAĆ ETYCZNIE, POLICJANT JEST INSTYTUCJĄ PUBLICZNEGO ZAUFANIA I NA NIM CIĄŻY OBOWIĄZEK UCZCIWEGO POSTĘPOWANIA WOBEC WSZYSTKICH.
Jeśli miejscowa policja tego nie rozumie i ma zamiar skrzywdzić bezradną kobietę w imię kumoterstwa – Indianka będzie z tym walczyć, do skutku. Do momentu, gdy ta patologia skończy się.


Indianka wróciła taryfą po zmroku. Tym razem wynajęła starego znajomego, który przynajmniej nie kradnie i bywa bardzo pomocny w zakupach. Taryfa załadowana po brzegi towarem: prowiantem na zimę, benzyną, butlą z gazem, dwiema rolkami papy. Aż cud, że mercedes to wszystko pomieścił. W piątek zaczyna się zima – trzeba skończyć z pracami polowymi przed tym dniem i zabrać się za pielęgnację drzew w parku Indianki i budową ogrodzenia, kryciem ganku. Wieczory i noce zejdą na patrolowaniu sadu, bo złodzieje są bardzo bezczelni, a policja nieskuteczna. Prędzej kobieta złapie złodziei, niż dorośli faceci do tego przeszkoleni i biorący za to comiesięczną pensję. Co za trutnie! Normalnie wstyd i hańba. Wszystko tu stoi na głowie „na tych naszych kochanych Mazurach na których nikt nie kradnie”. Masakra.

wtorek, 8 grudnia 2009

Nagroda za ujęcie złodziei

Nagroda za ujęcie złodziei lub za pomoc w ujęciu złodziei.
Osobie, która złapie lub pomoże w złapaniu złodziei jej drzewek Indianka oferuje 100zł nagrody.

Wsiowi bandyci

Wczoraj wieczorem miejscowe mendy weszły na ziemię Indianki by kraść drzewka. Czterech z latarkami rozstawiło się po polu i drodze Indianki, dwaj z latarkami i paru bez latarek chodziło po sadzie i wyrywało drzewka. Indianka wezwała policję. Bandyci ukryli się u sołtysa, ale co najmniej jeden uciekł z jego domu, podczas gdy policjanci przesiadywali w radiowozie pod domem sołtysa.

Mimo interwencji policji, zuchwali złodzieje wrócili we wtorek wieczorem ponownie na pole Indianki.
Byli tak bezczelni, że siedzieli w zagajniku na wprost sadu Indianki, w odległości jakichś 200m. Dawali sobie znaki latarkami i komórkami. Czekali, aż Indianka i jej kmiecie zejdą z pola. Ściemniło się. Indianka z Augustem i Agatą maszerowali do domu. Od Czukt nadjechał rowerzysta. Koło wjazdu na gospodarstwo Indianki zgasił światło i zaczaił się w ciemnościach. Indianka ze swoimi ludźmi zaniosła narzędzia do domu i wróciła z Augustem  pogonić intruzów. Przeszli wewnętrzną drogą gospodarstwa do bramki wjazdowej i wyszli na drogę gminną idąc w kierunku lasu wzdłuż gospodarstwa. Doszli do lasu i właśnie mieli sprawdzić zagajnik, gdy zadzwoniła Agata, że intruz idzie w stronę domu i jest już przy mostku. Indianka i Augustyn szybko wrócili, znajdując na wewnętrznej, prywatnej drodze gospodarstwa świeże ślady opon roweru. Złodziej znikł lub przyczaił się w ciemnościach. August jeszcze kilkakrotnie wychodził na gospodarstwo szukając intruza, ale ten oddalił się w ciemną dal.

Indianka zamówiła profesjonalny sprzęt do patrolowania Ranch’a. Najwyższa pora zabrać się za regularne kontrolowanie gospodarstwa po zmroku. Nie po to Indianka zaciągnęła kredyt i wykosztowała się na sadzonki drzewek, nie po to harowała cały rok, aby w parę dni wsiowe degeneraty wyrwały wszystko niwecząc ogromne nakłady pracy i pieniędzy.

Gdy Indianka tu na tę wieś przyjechała 7 lat temu – żaden wieśniak bezinteresownie jej nie pomógł zaaklimatyzować się na nowym miejscu (no, z wyjątkiem zacnych chłopców Domaradzkiej – jedynych poczciwych i przyjaznych ludzi w tej wsi, którzy okazali Indiance szczerą życzliwość (zwłaszcza wspaniały Robert), byli bezinteresownie przyjaźni i Indiance pomagali, dopóki ich matka im nie zabroniła tego).

Za to od samego początku najbliżsi tzw. „sąsiedzi” ryli pod samotną kobietą z miasta dołki -  z obecną sołtysową na czele – babą chorobliwie zazdrosną o swojego nieciekawego i niepociągającego faceta, a stającą na głowie, by jak najdotkliwiej dopiec atrakcyjnej sąsiadce, co by wykosić potencjalną konkurencję.

Ale ciemnej babie, nigdy do kurzego, ciasnego móżdżka nie przyszła otrzeźwiająca myśl, że Indiance sołtysowej samiec się nie podoba i absolutnie nie jest zainteresowana kimś takim. Niech sołtysowa lepiej pilnuje sklepowych co by jej chłopa nie uwodziły, a nie czepia się do spokojnej dziewczyny z miasta, która ciężko pracuje na swoim gospodarstwie dzielnie realizując piękne marzenia.

Za to teraz, gdy Indianka o własnych siłach z wielkim trudem podnosi się z wielkiej nędzy wbrew życzeniom podłych, zawistnych wieśniaków – przyłażą łachudry by kraść owoce ciężkiej harówy. Kanalie bez sumienia. Wypierdki społeczne. Gady obmierzłe o zwichniętej moralności. Totalna patologia.

Ale Bóg im odpłaci tym co oni Indiance zrobili. Za każde wyrządzone zło – spotka ich w życiu takie samo zło.

Nagroda za ujęcie złodziei
Nagroda za ujęcie złodziei lub za pomoc w ujęciu złodziei.
Osobie, która złapie lub pomoże w złapaniu rabusiów Indianka oferuje 100zł nagrody.

niedziela, 6 grudnia 2009

Park Indianki

Mikołajkowa niedziela upłynęła pod znakiem pielęgnacji drzew w parku Indianki. Ten park to wg papierów niby las, ale tak mało w nim drzew, że wygląda raczej na przestronny park. Sporo tam wiatrołomów zwłaszcza po ostatnich wichurach, jest też trochę uschniętych drzew i kikutów pni dawniej wyciętych przez miejscowych szabrowników. Pora na uporządkowanie terenu. Trzeba działać teraz, póki nie ma śniegu i śnieżyc, bo potem będzie ciężej pracować, a w śnieżyce Indianka i jej goście będą grzać się przy piecu i zajmować się domem.

sobota, 5 grudnia 2009

Wsiowe mendy

Wsiowe mendy znów podpełzły na gospodarstwo Indianki i ukradły kilkanaście drzewek.
Pora na radykalne kroki. Wszarze chcą wojny – to ją będą mieli.

piątek, 4 grudnia 2009

Znaczenie imienia IZABELLA

 IZABELLA
Opis imienia: IZABELLA

Imieniny obchodzi:

Osobowość: Ta, co odkrywa duszę ludzi i zwierząt
Charakter: 96 %
Promieniowanie: 98 %
Rezonans: 90 000 drgań/sek.
Kolor: Czerwony
Główne cechy: Wola - Aktywność - Intelekt – Uczuciowość - Moralność
Totem roślinny: Jabłoń
Totem zwierzęcy: Pszczoła
Znak: Lew

TYP:
Cechuje je wielkie opanowanie, pozwalające stawiać czoło trudnym sytuacjom. W niektórych okolicznościach stają się agresywne. Stosującym przemoc w rodzinie rodzicom sprawiają trudności wychowawcze, gdyż od najmłodszych lat wykazują się godnością osobistą i buntują się gdy im się cokolwiek narzuca na siłę.

PSYCHIKA:
To ekstrawertyczki, uzewnętrzniające swe reakcje i łatwo przystosowujące się do otoczenia. Są zarazem obiektywne - dzięki logice, i subiektywne - dzięki uczuciowości. Ta dwoistość ich osobowości nieraz zaskakuje, nawet w dzieciństwie. Odczuwają silną potrzebę dawania czegoś z siebie bądź to bliźnim, bądź sprawie narodowej czy charytatywnej.

WOLA:
Ze stali. Potrzebują równie silnych partnerów by nie wejść im na głowę.

POBUDLIWOŚĆ:
Ogromna, lecz nigdy nie przechodzi w nerwicowość. Jak udaje im się zachować zimną krew wśród beczek z prochem, gdzie spacerują z ogniem swej namiętności?

ZDOLNOŚĆ REAKCJI:
Urodzone rewolucjonistki. Nie reagują, ale wybuchają. Jeśli chcecie odwieść je od jakiegoś projektu, to nigdy nie siłą, ale mądrze argumentując i udowadniając, że ten projekt nie przyniesie nic dobrego.

AKTYWNOŚĆ:
Po nocach nie śpią snując zakrojone na szeroką skalę plany. W wyobraźni budują nowe osady, miasta, państwa, ba – nawet nowe cywilizacje. Chcą by wszyscy wokół, a zwłaszcza ich bliscy angażowali się w  realizację ich śmiałych projektów co najmniej tak intensywnie jak one same. Zdarza im się "zużyć" wielu partnerów. Są przebojowe. To jeden z rzadkich typów, dla którego wszystkie drzwi stoją otworem. Nigdy nie tracą wiary we własne siły i w swoje przeznaczenie. Jeśli chwilowo upadają na duchu, to na krótko i tylko po to, by podnieść się ze zdwojoną siłą i energią i by ponownie rzucić się w wir ich ambitnych projektów.

INTUICJA:
Z łatwością odkrywają głęboko ukryte tajemnice otoczenia. Nigdy ich nie okłamujcie, gdyż czytają w waszych myślach i sercu.

INTELIGENCJA:
Znaczna. Talenty językowe i ciekawość egzotycznych kultur pchają je ku podróżom. Posiadają wrodzony zmysł dyplomatyczny, którym posługują się w każdej sytuacji i który zjednuje im ludzi. Doskonała pamięć, analityczna inteligencja, skrupulatność, dokładność, dbałość o szczegół, zmysł estetyczny.

UCZUCIOWOŚĆ:
Jest dla nich głównym motorem działania. Jeśli wierzą i kochają, mogą przenosić góry. Gdy zwątpią, wszystko pada w gruzy. Rodzice, nie traćcie autorytetu w oczach tych dziewczyn, które nie wybaczą wam złego traktowania i braku miłości. Bądźcie uczciwi, sprawiedliwi i kochający wobec nich.

MORALNOŚĆ:
Niezłomna. Rygorystyczna. Surowa. Nie uznaje kompromisów. Przenikliwie widzi ludzi i sprawy takimi jakimi są. Dziecko, które pierwsze zdemaskowało, że „król jest nagi” było małą Izabellą...

ZDROWIE:
Posiadają żywotność salamandry, potrafią zwalczać ciężkie choroby, które innych położyłyby do szpitala lub do grobu. Mają apetyt, dobry smak i lubią wykwintne potrawy.

ZMYSŁOWOŚĆ
Gdy kochają są namiętne, zmysłowe i uwodzicielskie. Dodajmy, ze ich osobowość zawiera sporą dozę cech męskich. To wytrawne często dominujące kochanki, ale są zdolne wszystko poświęcić dla ideałów, nawet życie intymne.

DYNAMIZM:
Na miarę ich wrzącej psychiki. Mają w sobie coś z bohaterek. Potrzebują bohatera, by dorównał im kroku lub zrównoważonego partnera, który by cierpliwie je wspierał w ich śmiałych poczynaniach.

TOWARZYSKOŚĆ:
Czują się swobodnie w każdym towarzystwie. Lubią wystawne bankiety, eleganckie stroje - mają dobry gust. Są gościnne i dyplomatyczne czym zjednują sobie gości. Są pełne godności osobistej, a ich przyjaźń jest wielka, zaangażowana i wierna choć niekiedy bywa despotyczna.

PODSUMOWANIE:
Nie przeszkadzajcie tym uroczym "pszczołom" w ich natchnionej misji budowania ich wymarzonego pałacu nad pełną kwiecia słoneczną łąką... Dajcie im możliwość dyrygowania, rozkazywania, a jeśli zapomną o was w bojowym rozgardiaszu korzystajcie z rzadkich chwil wytchnienia. Jedno jest pewne – owoce ich działań będą wielkie i smakowite – warto się potrudzić, by się ich doczekać.

"Pańskie oko konia tuczy"

Indianka czuje, że jej sprawność na ten week end spada i pewnie nie podziała tyle ile by chciała. Na szczęście kmiecie są w dobrej formie i coś tam podziałają na polu bez Indianki nadzoru. Indianka dobrze kmiecie wyszkoliła – wiedzą jak należy sadzić drzewka. No, zawsze lepiej, gdy Indianka jest na polu z kmieciami i koryguje ewentualne błędy sadownicze. „Pańskie oko konia tuczy” – trzeba doglądać wszystkiego osobiście, jak się chce mieć robotę prawidłowo zrobioną i drzewka dobrze ukorzenione. Jednak samopoczucie Indianki spada i musi też dokończyć papiery, więc zostanie dłużej w domu zamiast iść na pole. No, ale na pole i tak trzeba będzie iść pokazać kmieciom co jeszcze mają zrobić. Zaczynają się nocne przymrozki – trzeba pilnie wkopać pozostałe sadzonki i zabezpieczyć je przed zimą. Trzeba też prowiant przywieźć na zimę. Brak ziemniaków, kaszy i za mało mąki jest.

czwartek, 3 grudnia 2009

Przejmująca piosenka

Oj – nie ma czasu na pisanie bloga. Indianka i jej kmiecie mają dużo roboty przed zimą i mrozami.
Wczoraj dzień zleciał na wkopywaniu drzewek, a wieczór na gotowaniu i obieraniu jabłek.
 
Na polu Augustyn puścił Indiance z komórki piosenkę, którą napisał dla Magdaleny Góreckiej z Poznania. Jej śpiew i melodia – tekst piosenki Augustyna. Piosenka zrobiła na Indiance ogromne wrażenie. Indianka łzy w oczach miała, gdy jej słuchała. Oddała Augustynowi komórkę czym prędzej, by się nie rozryczeć jak bóbr. Augustyn podsumował, że każdy kto słucha tej piosenki płacze, a ojciec panienki po wysłuchaniu tej piosenki przestał pić i stał się przykładnym ojcem. Wierzę! Po wysłuchaniu tej piosenki – zaiste wierzę. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło słuchając piosenki rozpłakać się – tak szczery i przejmujący utwór to jest i w tak pięknym wykonaniu. Nigdy nie słyszałam tej piosenki w radio. Gdybym miała swoje radio – na pewno bym ten utwór puszczała i na pewno stał by się wielkim ogólnopolskim szlagierem. Jest oryginalny, nie wtórny, szczery i z realnego życia wzięty. Nikt tego typu piosenki jeszcze do tej pory nie napisał i w dodatku nie zrobił tego tak trafnie.

wtorek, 1 grudnia 2009

Piosenkopisarz

Wczoraj wkopaliśmy większość pozostałych do wkopania jabłonek. Dziś je okopujemy zabezpieczając przed zimą.
 
Okazuje się, że Augustyn jest zdolnym piosenkopisarzem. Jego piosenki śpiewają m.in. Michał Wiśniewski i Piasek. Obiecałam mu, że stworzę mu ładną stronę z jego piosenkami, by mógł dostawać płatne zlecenia na pisanie piosenek.
 
W ogóle moje kmiecie to bardzo kulturalne i miłe istoty. Fajnie, że tu trafili.

niedziela, 29 listopada 2009

Kmiecie som :))))))

Wiją se gniazdko w moim pokoiku jeździeckim...

sobota, 28 listopada 2009

Jadą kmiecie

Indianka ledwo żywa z niewyspania z powodu opracowywania dokumentacji rolniczej do drugiej w nocy oraz jednoczesnego nadzorowania sprawnego i płynnego dojazdu kmieciów i artykułów spożywczych na Rancho, a tu trzeba wstać i psy uwiązać, zrobić miejsce kmieciom w pokoiku... O jakże Indianka śpiąca i zmęczona...


Taryfiarz wprawdzie dowiózł kmieciów na miejsce, ale naciągnął ich na kursie i rąbnął 4kg mąki... Chciwość ludzka nie zna granic... żeby bogacz okradał biednych ludzi... ohyda!

piątek, 27 listopada 2009

Rejestr paszowy

Indianka opracowała na komputerze rejestr paszowy jej gospodarstwa. Blee... ma dość. Jakie to nudne... No, ale już jest gotowe. Jutro jeszcze przejrzy świeżym okiem, bo jak ktoś w jakichś dokumentach za długo siedzi, to często umykają mu oczywiste nieścisłości i braki. Aby wyłapać ewentualne błędy, potrzebny dystans, świeże spojrzenie.

Rejestr Działalności Rolnośrodowiskowej

Dziś Indianka uzupełnia Rejestr Działalności Rolnośrodowiskowej swojego gospodarstwa. Najgorzej to zabrać się za te papiery. Potem to już leci z górki.

środa, 25 listopada 2009

Umowa

Indiankę odwiedził dostawca ekologicznych płodów rolnych. Omówili sporządzoną przez Indiankę umowę i dograli szczegóły. Niebawem dostawa.
 

wtorek, 24 listopada 2009

A dzisiaj pada

Pada i wieje. I to jak! Indianka miała szczere chęci aby wyjść na pole i posadzić drzewek trochę, ale w tej grypotwórczej pogodzie zostanie w domu i zajmie się papierami.
 
Trzeba w końcu ogarnąć te papiery i do końca uporządkować, zwłaszcza, że niebawem przyjadą goście i trzeba będzie im zwolnić pokoik w którym aktualnie znajduje się biuro Ranch’a.
 
Wczoraj był piękny dzień – idealny na sadzenie drzewek, ale Indianka niewiele podziałała w tej kwestii, niemniej jednak coś niecoś. Były też inne rzeczy do zrobienia, więc na większą aktywność w sadzie mało czasu pozostało.
 
O Jezuu jaki upiorny deszcz...
 
Przestało lać. Indianka zrobiła obchód swoich włości. Przyjrzała się dokładnie krowom, próbując zgadnąć czy może jednak Bernadetta jest cielna. Krowa ma dużą masę. Jest wyraźnie większa niż kilka miesięcy temu, ale czy jest cielna?
 
Indianka wróciła do domu i rozpaliła w piecu. Pora na pranie i ugotowanie porządnego obiadu. Trzeba też zająć się roślinami. Dwie zakwitły i wygląda na to, że tym razem będą nasiona i to niezwykle dużo nasion.  

niedziela, 22 listopada 2009

Wyprawianie surowej skóry

Indianka głowi się, jak wyprawić surową skórę. W okolicy nie ma garbarni i trzeba samemu kombinować.


Pożyteczne linki:
Wyprawa skóry z pozbawieniem futra:

sobota, 21 listopada 2009

Tłusta krowa

Indianka przebimbała dziś prawie cały dzień przed komputerem w oczekiwaniu na kupca co miał chęć na jej tłustą krowę simentalkę Bernadettę, który miał „zaraz być”. Nie pokazał się ani „zaraz” ani wcale, ale Indianka się nie zmartwiła, bo ma innego kupca co da dwa razy tyle co tamten oferował, tyle że nie za jednym razem, lecz w dłuższym okresie czasu. Poza tym niebawem na Rancho zawita parka do pomocy, więc Indianka będzie musiała ją wykarmić. Jeśli krowa nie jest cielna - pójdzie do rzeźni, a jeśli jest - to będzie cielak i jeśli byczek – to on trafi do rzeźni i Indianka będzie miała full mięsa pierwsza klasa własnego, ekologicznego chowu.


Krowa simentalka Bernadetta ze swoim cielątkiem byczkiem rasy jersey (po amerykańskim byku uznanym reproduktorze rasy jersey) rok temu tuż po porodzie.
Ten byczek był tak śliczny i szlachetny, że miał zostać na rancho i służyć do hodowli.
Niestety, Indiance zabrakło gotówki do spłacenia usługodawcy od prac polowych i z ciężkim sercem dała odchowanego rocznego byka usługodawcy za te usługi. 
 
Natomiast krowa rasy NCB (rasa mleczna polska nizinna czarno-biała) Hiacynta na bank jest cielna – pękata jak mańka-wstańka. Nawet kolebie się niczym mańka-wstańka. Zainseminowana nasieniem mlecznego simentala (są dwie odmiany simentala: są simentale mięsne oraz simentale mleczne) na przełomie roku będzie się cielić i trzeba będzie dokupić cielaka do chowu, bo bardzo mleczna jest, więc trza to wykorzystać i odpoić co najmniej jeszcze jednego cielaka. Ba, dobrze by było dokupić kilka cieląt i odpajać je. Dużo trawy w sadzie – będzie bydło miało co żreć. Kóz tam na pewno nie wpuszczę. Trzeba się rozejrzeć za jakimś rzetelnym dostawcą cieląt co to nie tylko cielaka będzie miał na sprzedaż, ale i będzie umiał go dostarczyć na Rancho.

Może i by świnki zahodować? Taki porządny wybieg zrobiony to trzeba to wykorzystać. Indianka nie ma zamiaru trzymać świnek wiosną i latem w ciemnym chlewie, lecz wystawić na działanie słoneczka coby szczęśliwsze i zdrowsze były. A świnki zryją ładnie glebę przy chlewie i będzie można tam jakie warzywo posiać... Najbardziej ekologiczna z możliwych upraw ziemi - uprawa gleby ryjem wieprza ;)))))))) Pasożyty wyżre, trawę i korzonki oraz dobrze ziemię spulchni... Same plusy... Pomysł prosty i genialny w swej prostocie... ;)))

piątek, 20 listopada 2009

Pszenica

Wczoraj po południu udało się Indiance zdobyć 200kg pszenicy dla kur. No nareszcie. Nareszcie kury mają odpowiednią karmę i pewnie za jakie dwa tygodnie można się spodziewać od nich jajek. Indianka znalazła porządnego dostawcę pszenicy w okolicy. Ma on dużo pszenicy i jest chętny by przywieźć, więc będzie mogła u niego częściej kupować. Co ważne, sprzedaje nieco taniej niż inni od których wcześniej kupowała, co Indiance oczywiście odpowiada. 45zł/100kg to i tak niemało przy tegorocznym nadmiarze zbóż na rynku. Rolnik od zboża był na tyle miły, że po drodze kupił Indiance 3 lizawki, które to ciężkie są i ich przywiezienie było dla Indianki problemem. Jedna lizawka waży 10kg. Indianka mogłaby przywieźć rowerem, ale jest zapracowana i przemęczona, więc nie było okazji na to. Gdyby nie kradzież koziołka, byłby to bardzo udany dzień...

Drobne Zakupy - małe, a cieszy

Wczoraj Indianka poczyniła drobne, acz użyteczne zakupy. W ulubionej ciuchbudzie zakupiła 3 pary wygodnych spodni oraz równie wygodny plecaczek, który owe zakupy chętnie pomieścił. Spodnie to zakup niezbędny – stare spodnie podarte, przetarte – Indianka już nie miała w czym chodzić po gospodarstwie i po domu. Kupiła więc jedną wygodną parę spodni do chodzenia po domu, jedną do pracy na pole, i jedną do miasta.
Miła, znajoma pani ze sklepu opuściła cenę spodni o połowę, tym radośniej Indianka je nabyła.



Potem udała się na poszukiwania bamboszy, skarpet i ciepłej czapy z uszami. Czapy nie znalazła, prawdziwych ciepłych bamboszy także nie, ale za to dostała ciepłe, wygodne kapcie i puszyste skarpety do nich. W jednej z Biedronek akurat wyłożono nową, tańszą karmę dla kotów, więc Indianka ją skrzętnie zakupiła, bo kiciusie potrzebują zbilansowanego pożywienia, a w tej karmie są wszystkie niezbędne do prawidłowego wzrostu mikroelementy. 


W drugiej Biedronce dosłownie cudem znalazła ostre nożyczki. Jedna para leżała zapomniana na regale. Ta jedna para wystarczyła by uszczęśliwić Indiankę. Indianka od dłuższego czasu cierpiała z powodu braku ostrych nożyc. Kupiła takie wprawdzie rok wcześniej, ale przepadły wiosną podczas kopania dołków pod drzewka przy wyznaczaniu rzędów i dołków. Nowe nożyczki posiadają rękojeść w kolorze pomarańczowym to jest w kolorze jaki ostatnio jakoś się do Indianki przykleił. Kiedyś nie cierpiała tego koloru. Obecnie jakoś miło się jej na niego spogląda i dziwnym trafem Indianka ma już nieco gadżetów w tym kolorze. Zestawia go z ulubionym seledynem. Seledyn i pomarańcz wyglądają tak pogodnie. W Biedronce także uwagę Indianki przykuł śliczny, pluszowy pomarańczowy tygrysek. Niestety, Indianka spłukała się już i nie była w stanie go nabyć. Za ostatnie grosze kupiła dwa kilo mąki na chlebek. Wróciła trzema okazjami, ale nóżki i tak bolały, bo nieopatrznie buty jakieś niewygodne założyła na tę wyprawę do miasta.

Romeo i Julia

Do Indianki o pomoc zwróciła się młoda, zakochana para z bieszczadzkiej wioski. Indianka łaskawie użyczy gościny młodej parze, a para w zamian za gościnę pomoże Indiance na Rancho.

Zniknął koziołek

Indianka udała się wczoraj opłacić rachunki do Olecka. Po powrocie okazało się, że nie ma małego, białego, bezrożnego koziołka, który był uwiązany tuż przy samym domu. Błąd, że uwiązała psy przed wyjazdem. Było spuścić. No, już więcej tego błędu nie popełni. Koziołka zabrał złodziej z sąsiedztwa, który widział jak Indianka wyjeżdża z gospodarstwa. Ohydne to, ale takie tu środowisko. Indianka, gdy się tu przeprowadzała 7 lat temu, nie miała pojęcia w jakie bagno się wpakowała. To nie Beverly Hills ni Wisteria Lane. Tu dziki wschód. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i gospodarstwa z oka nie spuszczać nawet na godzinę. Za dużo tu hołoty chętnej wyciągać łapska po nie swoje.

wtorek, 17 listopada 2009

Złodzieje

Indianka tak ciężko haruje przy sadzeniu drzewek, całymi dniami do upadłego, do utraty sił... Wykosztowała się na sadzonki, nikt jej z miejscowych wieśniaków nie pomaga, chociaż wielu z łapami szerokimi jak łopaty zachłannie ręce po zasiłki wyciąga i za friko pobiera i pierdzi w domu przed telewizorami nie zhańbiwszy się w życiu uczciwą pracą, ale za to znalazła się taka kanalia co wyrwała Indiance kilkanaście drzewek. Ostatni gnój bez sumienia. śmieć parszywy. Zamknąć takich w getto, otoczyć murem i drutem kolczastym i nie wypuszczać na wieś, bo się tacy do życia nie nadają. Łachudry nic nie warte. Społeczne pasożyty.  
 
Kilka dni temu kundel wieśniaka zagryzł Indiance kozę. Łachudra nie przeprosił i nie zapłacił za szkodę. Nikt nie pilnuje swoich psów w tej gminie. Pełna, niekontrolowana samowola. Tylko Indianka ma psy uwiązane. Ale za dużo tych szkód. Indianka z tym zrobi porządek. Od dawna Indianka psów nie spuszczała. Od dzisiaj psy będą spuszczane. Niech bronią kóz i sadu. Niech gonią cudze psy, a złodziei niech łapią i gryzą w dupę. A jeśli szabrownik wpadnie w wilczy dół i giry połamie, a moje psy mu mordę rozszarpią to na jego odpowiedzialność. Moje Rancho to teren prywatny i obcym wstęp wzbroniony.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Working working...

Indianeczka posadziła circa about 30 kolejnych drzewek. Kocięta towarzyszyły. Biszkopt na ramieniu... ;))) Kopało się jako tako. Ziemia dość mokra, lepiła się do szpadla i ciężka była, więc Indianka skupiła się na tych dołkach, do których nie trzeba było nosić czarnej ziemi.

Do pracy rodacy!

Wstał mglisty dzień, a wraz z nim wstała radosna Isabelle :D
No, Indianka wymyśliła, jak tu zabezpieczyć swe rancho przed intruzami. Znalazła na Allegro odpowiednią siatkę w przyzwoitej cenie. Zastanawia się jeszcze nad gęstością oczek, bo u dołu powinna ta siatka być bardzo gęsta, aby zając ni kuna nie przeszła. 10 x 30cm to chyba za duże oczka – może się zając przecisnąć, a kuna na pewno. Kuny mordują kury. Ale jest wyjście – zrobić kurom szczelne wybiegi przy domu i kuna nie dopadnie drobiu. A sad zabezpieczyć siatką tą tanią, bo to dużo metrów potrzeba to i koszt znaczny. Kuna w sadzie pożyteczna by była – wyżerałaby gryzonie. Natomiast zające występują tutaj w ogromnych ilościach i trzeba koniecznie przed nimi się zabezpieczyć. Indianka kupiłaby gęściejszą siatkę, aby mieć pewność, że zające nie będą się wdzierały do sadu, ale te gęste są prawie dwa razy droższe, więc kupi tę najtańszą, a potem ewentualnie przeplecie dodatkowe druty u dołu by zagęścić siatkę przed zającami, jeśli ta siatka o oczkach 10 x 30cm nie zda egzaminu. Jest szansa, że prąd da to, że zające nie będą się pchały, mimo, że oczka ciut przy duże. Za to ni dzik ni pies nie przedostanie się do środka. Takoż jeleń, sarna jak i cudza krowa. Jak tylko Indianka dostanie jakieś dopłaty kupi tę siatkę, powiesi na drzewach od strony lasu i włączy prąd. Potem na innych odcinkach trzeba będzie wkopać kołki i dokupić siatki. Ale to stopniowo, bo kasy na to wszystko nie starczy. Te dopłaty są za małe by sfinansować ogrodzenie całego gospodarstwa, więc trzeba to robić stopniowo. Poza tym Indianka ma dom do remontu i potrzebę środka transportu, maszyn rolniczych i tysiąc innych elementarnych potrzeb, więc nie może całych dopłat wydać jedynie na ogrodzenie. Są inne pilne potrzeby. Trzeba jakoś mądrze tymi mikrymi dopłatami zarządzać, by starczyło chociaż na to co naprawdę konieczne i niezbędne. I tak nie starczy, bo są za małe, więc trzeba będzie z czegoś zrezygnować. Pewnie znowu z samochodu... :(

niedziela, 15 listopada 2009

Listopadowy Weekend

Minął środkowolistopadowy weekend. Wczoraj i dziś Indianka posadziła ok. 50 drzewek, może więcej... Straciła rachubę. Była skoncentrowana na kopaniu, na posadzeniu jak największej liczby sadzonek.

Aura sprzyja sadzeniu – nie za zimno, nie za ciepło, nie za mokro. Chociaż wczoraj deszcz wypłoszył Indiankę z pola. Mokre rękawice i kurtka, lepiąca się do butów i szpadla ziemia, nieprzyjemne podmuchy wiatru - utrudniały pracę. Dziś było korzystniej – ziemia nie tak mokra, no i dzisiejsze obuwie lepiej dostosowane do mokrej gleby czyli kalosze ułatwiły poruszanie się po polu. Oby jak najdłużej było powyżej zera, bo dużo pracy przed Indianką... Wymagana ilość sadzonek posadzona, ale to co zostało też musi być posadzone by się nie zmarnowało, więc Indianka zawzięcie sadzi. Jednak był to weekend, więc wyspała się chociaż do syta...


Na polu Indiance towarzyszyły sympatyczne kociaki – pierwsze i bardzo udane kocięta kotki Kreski... Jedno z kociąt - biszkoptowej barwy Biszkopt - po nogawkach spodni wspiął się pod kurtkę Indianki i przykleił się do pleców swetra mrucząc niezwykle czule i rozkosznie... :)))))) Indianka z kociakiem na plecach, a potem w miarę tego jak się przemieszczał - na ramieniu, kopała dalej, aż zaczęło padać. Wtedy pozostałe kocięta błyskawicznie wspięły się pod kurtkę i na plecach Indianki zostały wytransportowane na ganek... :) Kochane, urocze kocięta o ciepłych, maleńkich żywuszczych ciałkach... Jakież słodkie są... :)

piątek, 13 listopada 2009

Minimalna ilość sadzonek jest

Indianka wczoraj pojechała PKSem do miasteczka. Koszt przejazdu w obie strony: 18zł. Indianka nie jest zachwycona. Za te 18zł mogłaby kupić 18kg niezbędnej na jej rancho zimą mąki. No, ale trudno. Trzeba było pewne dokumenty tam złożyć i dowiedzieć się, co z tymi reklamowanymi w prasie i internecie dopłatami.
Nic nie wiadomo, kiedy zostaną naliczone przez Warszawę. Nie wiadomo, kiedy będą wypłacane. Niedobrze. Indianka musi kupić siano i słomę, zapłacić za certyfikat ekologiczny, zrobić zapasy na zimę i nie ma za co.
 
Jedna pozytywna rzecz: rozporządzenie określające minimalną ilość drzewek na hektarze. Okazuje się, że Indianka posadziła więcej drzewek niż jest wymagane. To super. No, ale i tak musi wszystko co kupiła dosadzić przed zimą, więc nadal dużo pracy niestety.
 
Teraz nikt Indiance nie pomaga, ale są też tego plusy. Mniej jadła ubywa i Indianka nie musi stać cały dzień przy garach. Poza tym gotuje wieczorami, bo dnia szkoda na to. W dzień trzeba zajmować się zwierzętami, rąbać drewno na opał, sadzić drzewka. Dużo roboty, która pochłania mnóstwo dziennego czasu. Dni krótkie. Trzeba za dnia działać na dworze. Wieczory to zajmowanie się domem: gotowanie, pranie, zmywanie, smażenie konfitur, pieczenie chleba i oglądanie TV.
 
Ponieważ była piechotą, zrobiła tylko lekkie zakupy w Biedronce. Kupiła ładne, niedrogie kosze na pranie, środki higieny osobistej i tylko jeden 3litrowy olej i 2kg mąki. Mało. No, ale gabaryty zakupów były duże.
a... udało się też dostać nowe kalosze. Indianka co roku musi kupować dwie pary kaloszy, bo się szybko niszczą. Przeważnie dziurawią się nie wiadomo na czym. Teraz ma w czym iść na pole. Gumowce mają wadę – są zimne.
Indianka miała nadzieję kupić ciepłe, wełniane skarpety, także futerkowe kapcie do chodzenia po zimnym domu, czapkę z uszami, rękawice robocze – no ale nie było. Myślała też o kupnie ciepłej, wodoodpornej kurtki do pracy na pole – w ciuchbudzie, ale była za późno w miasteczku, by do ciuchbudy zajść. No, ale chociaż gumowce szczelne teraz ma. Poprzednie parszywie przemakają doprowadzając Indiankę do przeziębień.
 
Szczelne gumowce to podstawa. Teraz Indianka może iść na pole pracować. Jakieś stare porwane rękawice powinny się jeszcze znaleźć. Także stare wyprane skarpety się suszą.

środa, 11 listopada 2009

Chrzest Bojowy

Znowu pies miejscowego wieśniaka zagryzł Indiance kozę. Ten, którego pies to zrobił – dobrze o tym wie. Jego kundel ma zakrwawiony pysk i łapy. Właściciel psa powinien przeprosić i dać zadośćuczynienie za spowodowaną szkodę, jeśli jest porządnym człowiekiem, a nie zwykłą łachudrą.

To nie pierwszy raz, że psy okolicznych wieśniaków rzucają się na kozy. Gmina nic w tej sprawie nie robi, policja też nie. Wręcz przeciwnie – niektórzy policjanci podjudzają do szczucia. W zeszłym roku psy innego wieśniaka rzuciły się na kozy Indianki. Mimo, że wieśniak przyznał się, że szczuł swoimi psami kozy, skorumpowany poprzedni dzielnicowy umorzył śledztwo, bo ten wieśniak co szczuł to jego kolega, więc go krył.

Poprzedni dzielnicowy tak zmanipulował dowody i zeznania, że także lokalny sąd umorzył śledztwo. Indianka się odwołała od tej decyzji sądu, ale sprawę wznowiono dopiero aż w Olsztynie do którego nie mogła pojechać, więc nie mogła uczestniczyć w tej sprawie i skutecznie bronić swoich racji. Wieśniakowi jego przestępstwo uszło na sucho. Mało tego. Wieśniakowi to nie wystarczyło. Z zemsty założył Indiance sprawę i przy pomocy kłamliwych zeznań fałszywych świadków wygrał sprawę, w której Indiance zarzucał, że jej kozy rzekomo zjadły mu kukurydzę, której to dawno na polu już nie miał w dniu, w którym kozy rzekomo mu ją zjadły.

Kozy weszły na jego pole, ale nie spowodowały strat, bo tam nic już nie było – było dawno po żniwach, nic nie rosło, także trawa była wyżarta do cna przez jego własne krowy, więc nie było podstawy do takiego orzeczenia jakie wydał sąd.

Natomiast tego dnia ten wieśniak celowo i złośliwie poszczuł swoimi psami te kozy w wyniku czego ucierpiały – były poszarpane, pogryzione, pokaleczone co widział ówczesny dzielnicowy, który na rozprawie kłamał, że żadnych kóz pogryzionych nie widział, mimo, że Indianka kazała mu się przyjrzeć dokładnie pogryzionym kozom, co przy niej zrobił, a on sam w swoim notatniku odnotował ten fakt, że był na interwencji i przesłuchiwał żonę wieśniaka, która to żona przyznała, że ich psy pogryzły kozy Indianki.

Niestety, dzielnicowy wbrew swoim własnym notatkom z interwencji w sądzie kłamał, że jego w ogóle na interwencji nie było. Także kłamał, że żadnych wcześniej skarg na atakujące kozy psy nie było, mimo, że sam sporządził kilka lat temu protokół z zajścia, w którym na pastwisku Indianki zostało zagryzione 8 jej kóz przez hordę wałęsających się psów okolicznych wieśniaków. Ten sam cwany dzielnicowy odradził Indiance wezwanie weterynarza na świadka pogryzienia kóz przez psy w zeszłym roku. W wyniku tych wszystkich szachrajstw – Indianka została skrzywdzona przez sąd.

Jedno pocieszające w tym wszystkim jest to, że ten krętacz nie jest już dzielnicowym w tej gminie. Komenda Policji umiała prawidłowo zareagować w tej kwestii. Teraz jest nowy dzielnicowy, miejmy nadzieję, że uczciwszy.

I wczoraj znowu kolejny atak na jej zwierzęta. To jest ostatni atak, który ujdzie bezkarnie właścicielowi psa. Tym razem Indianka zajścia nie zgłosi na policję. Niech jednak wieśniaki wiedzą, że kolejny taki atak na jej zwierzęta będzie miał dla właściciela psa kosztowne konsekwencje. Jeśli zdarzy się jeszcze raz taki wypadek, Indianka na głowie stanie, by ustalić dokładnie czyj to był pies i sprawę doprowadzi do końca, tak, by właściciel odpowiedział przed sądem za swojego psa i wypłacił Indiance odszkodowanie za poniesioną stratę.

Wczoraj Indianka zauważyła cudzego psa ujadającego na jej polu. Udała się tam szybko. Na miejscu znalazła młodą kózkę z przegryzionym gardłem. Cudzy pies przeciągnął kozę przez jej pole kilkadziesiąt metrów w stronę zachodniej miedzy. Jeszcze mrugała oczyma i oddychała, ale miała przegryzioną tętnicę i była wykrwawiona. Dogorywała. Indianka pogłaskała zakrwawione futerko kózki przemawiając do zwierzęcia czule. Nie było ratunku dla zwierzątka. Męczyło się w oczekiwaniu na śmierć. Całą głowę i szyję kózka miała we krwi. Nie było wyjścia – trzeba było śmiertelnie ranne zwierzę dobić. To nie jest damska robota. To nie jest przyjemna zadanie, ale Indianka jest sama i musi polegać wyłącznie na sobie. Musi dawać radę sama. Musi być dzielna.

Z ciężkim sercem poszła do domu po nóż, siekierę i taczkę. Przyszła z tym wszystkim na pole do kozy, ale ciężko jej było dobić patrzącą na nią kozę. Pomyślała, że może poczeka, aż koza sama skona. Jednak to mogło trwać godziny – godziny niepotrzebnego cierpienia. No i ten krwawy kundel mógł wrócić i dalej kózkę szarpać. Nie było wyjścia – trzeba było skrócić niepotrzebne cierpienie zwierzęcia - kózka i tak nie miała szans na przeżycie.

Najlepiej byłoby to zrobić nożem, ale to oznaczało wzięcie w jedną rękę szyi zwierzęcia, na co Indianka nie mogła się zdobyć. Wahała się. Im dłużej się zastanawiała, tym było gorzej. W końcu starając się nie myśleć co musi zrobić, porwała siekierę i przecięła do końca przegryzione gardło nie patrząc w oczy kozy. Koza wierzgnęła nogami, ale to były już pośmiertne skurcze. Głowa była odrąbana. Indianka zauważyła, że nogi też miała pogryzione. Widać pies atakował wpierw nogi, a potem przegryzł gardło.

Najgorszy był sam moment dobicia, gdy zwierzę było jeszcze świadome. Po śmierci zwierzęcia, jego ciało było już tylko mięsem. Indianka nie namyślając się długo, wzięła ostry nóż i zdjęła skórę z ciepłego jeszcze ciała. Mogła to zrobić lepiej niż zrobiła, ale nie miała wcale ochoty tego robić, więc zrobiła to jak najszybciej się dało, byle mieć to za sobą. Ciepłe mięso parowało. Zdjęła skórę, wybebeszyła bebechy, podzieliła mięso na ćwierci. To co nadawało się do jedzenia zabrała na taczkę i powlokła się z tym wszystkim pod dom. Tam płucka oddała kotce, serce i wątrobę wzięła sobie, a resztą mięsa nakarmiła swoje psy. Niewiele tego było.

Zmęczona psychicznie i fizycznie całym procederem udała się do domu. Przebrała się, umyła i poszła spać.

To był dla niej niezwykły chrzest bojowy. Musiała samodzielnie dobić kozę i ją spreparować. Po raz pierwszy w życiu zrobiła to całkiem sama. Nigdy wcześniej nie zabijała,  ani nie dobijała zwierząt. Owszem, widziała jak to inni robią, zmuszała się do patrzenia, by się oswoić z widokiem śmierci. Pomagała ściągać skórę i wybebeszać bebechy, dzielić mięso na ćwierci, ale nigdy nie musiała zabić lub dobić żadnego zwierzęcia. Nie wie, czy dałaby radę przełamać się i samodzielnie zabić zdrowe, pełne życia i energii zwierzę. Co innego ranne. Co innego dogorywające. Takiemu trzeba pomóc. Ale w przyszłości będzie musiała to robić, by mieć co jeść. Jeszcze nie jest na to gotowa, ale po tym doświadczeniu z kozą, na pewno będzie jej łatwiej przemóc się.


Samodzielne dobicie kozy i jej spreparowanie to przełom. Dopiero teraz może powiedzieć, że stała się prawdziwą Indianką. Od tej pory będzie jej już łatwiej ubijać zwierzęta. Na początek będą to drobne zwierzęta – kury, króliki. Jednak wcześniej czy później trzeba będzie się nauczyć zabijać koziołki. Jest to trudniejsze, ale widziała jak to się robi i wie jak się do tego zabrać by poszło to sprawnie i by zwierzę niepotrzebnie nie cierpiało długo.

W weekend Indianka czuła się źle. Bardzo źle. Bolały ją nerki, jajniki, głowa, brzuch. Ogólnie się czuła okropnie. Przemogła się i poszła na jabłka. Przytargała całą wannę jabłek. Kwaśna odmiana, ale na szarlotkę, ocet, kompot i herbatę się nada. Czeka ją robota na cały tydzień, z tym, że tylko na wieczory, bo dnie są zarezerwowane dla zwierząt i drzewek. Trzeba doglądać zwierzynę i dosadzić drzewek.

Rano, gdy budzi się – bolą ją mięśnie. Bolą dłonie, ręce, ramiona, nogi. Indianka ciężko fizycznie pracuje, by sprostać licznym zadaniom. Stara się być dzielna i nie poddawać. Kiedyś będzie jej lżej – póki co, jest to naprawdę ciężka praca ponad siły kobiece.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Miałam sen

Przyśniło mi się, że miałam prowadzić zajęcia z języka angielskiego w jakiejś dużej szkole.
Były to dwie małe grupki studentów – jedna grupka to Polacy, a druga, trochę większa – Francuzi.



Klasy były niechlujne jak to w szkołach publicznych są z porozstawianymi krzywo stołami i krzesłami, na korytarzu harmider niesamowity jak w ulu. Pomyślałam, że jeśli w klasie po dzwonku będzie taki wrzask jak na korytarzu, to ja w takich warunkach swego głosu zdzierać nie będę. Niech się inni użerają z bachorami, skoro ich tak rozpuścili przez pierwsze lata podstawówki.


Pokazano mi przecudny widok z okna pokoju jaki mi przydzielono, z którego widać było przepiękny ogród ze wspaniałym, kwitnącym drzewem magnolii czy tulipanowca. Zachwycił mnie ten widok.


Moi uczniowie okazali się starszą młodzieżą. Wyglądali na zrównoważonych, nieco znudzonych, ale w miarę zainteresowanych nauką studentów, więc postanowiłam zaryzykować i podjąć ich naukę. 


Kazałam się obu grupom połączyć w jednej sali. Było to około 15 osób razem. Ilość optymalna. „No, dobra” pomyślałam „Zrobię z nimi pierwszą lekcję, a potem zobaczę co dalej.”

piątek, 6 listopada 2009

Kobieta czy mężczyzna?

Tydzień przed końcem października zgłosiła się do mnie tajemnicza osoba. Okazało się, że to dziewczę.
Fakt, nie robi mi to wielkiej różnicy czy na me rancho przyjechałaby pomagać kobieta czy mężczyzna. Ważne by była to osoba pracowita, uczciwa i lojalna.
 
Jednak jest tu tak wiele ciężkiej pracy i obawiam się, że dziewczątko przerosłoby to i nie byłaby zadowolona z przyjazdu tutaj, bo obecnie nie ma czasu na luz – trzeba zasuwać. Franklin, choć to mężczyzna wymiękł po ledwie miesiącu. Dziewczyna pewnie po paru dniach by spuchła. Tylko Indianka może dać sobie tu radę. To jej gospodarstwo i jej krzyż, który musi samotnie nieść dalej do przodu.
 
Poza tym, chwilowo jestem zmęczona obecnością obcych w mym domu i chcę od nich odpocząć, no i ten pokój gościnny aktualnie zaadaptowałam na gabinecik, w którym pracuję nad różnymi dokumentami. Potrzebuję w domu uporządkowany kąt na wszystkie moje dokumenty i papiery. Będą też potrzebne regały. Prawdopodobnie także nowa, niezawodna drukarka.

Gospodarczy dzień

Wczoraj Indianeczka spędziła gospodarczy dzień. Gospodarczy związany z prowadzeniem domu. Prace domowe niestety też wymagają poświęcenia im czasu. Zatem pojechała na rowerze na pobliską wieś, gdzie zrobiła duże i ciężkie zakupy, głównie warzyw i środków czystości. Ależ drożyzna w tych wiejskich sklepach! Na przykład mąka jest 100% droższa niż w Biedronce! W Biedronce 87gr/kg, a tu we wsi 1,70zł/kg. Wszystko jest droższe no i mały wybór, zwłaszcza niewiele warzyw. No, ale niestety, Indianka ciężko fizycznie pracuje, więc musi mieć siłę i zdrowie by sprostać wygórowanym zadaniom. Warzywa, zawarte w nich witaminy są niezbędne Indiance. W następnym roku ma zamiar zryć glebogryzarką kawał ziemi i posiać swoje warzywa, w tym roku nie było na to czasu w związku z sadzeniem ogromnej ilości drzewek. By odbić sobie przepłacenie za wiktuały w sklepie wiejskim Indianka poszła na jabłka i zebrała kosz jabłek i tego samego wieczoru zrobiła z tych jabłek wiadro pysznej marmolady.

środa, 4 listopada 2009

Papeteria firmowa

Indianka tak się zaprzyjaźniła z drukarką, że zaprojektowała i wydrukowała firmową papeterię gospodarstwa.
Wydrukowała etykiety i koperty firmowe, bo szkoda jej czasu na ręczne adresowanie kopert, oraz ponieważ zabrakło jej odpowiednio dużych kopert, więc zaszła konieczność stworzenia nowych.
 
W tak zwanym międzyczasie zajęła się zwierzętami, ale niestety zabrakło czasu  na drzewka.
Straszna wichura – wiatr pomiata plandekami przykrywającymi gałęzie i chrust opałowy. Mroźno. Nieprzyjemnie na dworze. Indianka tym chętniej została w domu, by dokończyć korespondencję.

Drukarka jakoś drukuje, ale często się zawiesza, prawdopodobnie z powodu niefirmowego cartridge’a.
Trochę czasu pochłania przekonywanie drukarki by drukowała. Jednak wszystko gotowe do wysłania. Koperty starannie i schludnie zaadresowane czekają na Listonosza. 

Krnąbrna drukarka

Indianka podjęła zaciętą walkę z krnąbrną drukarką co nie wiadomo czemu nie chciała drukować. Najpierw walka toczyła się o to, by drukarka cokolwiek wydrukowała. Nie było łatwo. Maszyna zacinała się, wykazywała error lub ględziła, że cartridge niewłaściwy. Wciągnęła papier i zrobiła z niego dżem („jam”)... :)))
 
W końcu, niespodziewanie wydrukowała testową stronę, tyle, że wyłącznie w czarnym kolorze. Zawsze coś – jakiś postęp. Potem nastąpiło kilkanaście bezskutecznych prób wydrukowania dokumentów. Indianka nie odpuszczała niesfornej maszynie – skoro mogła wydrukować testową stronę – to musiał być sposób aby mogła wydrukować dokumenty Indianki. WRESZCIE, po którejś z rzędu próbie, drukarka raczyła krzywo drukować. Były też ubytki – dokument niestandardowy – nie mieścił się w typowych marginesach. Trzeba było kombinować, by niektóre tabele zechciały się wydrukować w całości. Ostatecznie to co miało być wydrukowane – zostało wydrukowane.
 
Rozochocona Indianka poszła dalej w swych zapędach – skserowała też pewne pismo. Zadania zostały wykonane. Indianka zakończyła zmagania z okiełznaną z grubsza maszyną o 2.00 w nocy. NIC TO!
Nagrodą jest to, że nie musi jutro jechać do zakichanego Olecka tylko po to by wydrukować zakichane dokumenty! Mało tego – odtąd będzie WSZYSTKIE swoje pisma drukować na miejscu! Ufff... jaka ulga i wygoda – Indianka za to w nagrodę jutro śpi dłużej ;)))). MASZYNA OPANOWANA ;)))).  Indianka poczuła się fajnie, jak w czasach miejskich, gdy panowała nad wszystkimi swoimi urządzeniami i szybko działała na swoim komputerku i żadne sprawy papierkowe nie stawały kością w gardle. Odtąd żadne zaległe pisma nie będą psuły Indiance sielskiego nastroju... :)

wtorek, 3 listopada 2009

Gorrrąca kąpielll...

No, co prawda miałam na dziś inne plany, choć nie do końca sprecyzowane, to jednak miałam zacząć dzień od dojenia kóz lub sadzenia drzewek i wyglądać spodziewanej paczki z łakociami i innymi urozmaicającymi dietę suplementami, ale wczoraj poszłam bardzo późno spać po pracy do upadłego w dzień w polu i w nocy w domu, więc dziś z rana dołożyłam do pieca i wreszcie się wykąpałam. Wczoraj w nocy już byłam za słaba na to. Pewnie bym w wannie zasnęła albo zasłabła. Poza tym wczoraj w sadzie mnie nieźle przewiało w tej mojej cienkiej wiatrówce, więc wskazane wygrzać się na maxa. Moja robocza kurta - brudna – pożyczyłam Franklinowi do pracy i teraz wymaga gruntownego prania. Namoczyłam ją w wannie z wodą po kąpieli. Niech odmoknie, a potem ją wypiorę i wysuszę przy piecu, żeby była najdalej na jutro gotowa do pracy. Muszę ciepło się ubierać – nie  mogę sobie pozwolić na przeziębienie, dlatego też dziś Listonosza przywitałam z zatkanymi ustami coby śmiertelna świńska grypa lub inna złośliwa odmiana mnie nie zaatakowała. Pamiętam aż za dobrze tę feralną grypę kilka lat temu, gdy leżałam nieprzytomna w domu, a żaden z moich bezdusznych wiejskich sąsiadów nawet się nie zainteresował czy jeszcze żyję i czy mi czegoś nie trzeba. Tutaj na Mazurach Garbatych trzeba polegać wyłącznie na sobie i być przygotowanym na najgorsze opcje. Najlepszym sposobem na chorobę jest unikać jej. Więc mam zamiar unikać. Zrobić zapasy żywnościowe na całą zimę i nigdzie się stąd nie ruszać dopóki pandemia nie minie.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Epokowy sen

Miałam ciekawy sen...

Przestrzeń życiowa odzyskana...

Wstał poranek – Indianka otworzyła oczka rozespane i wspomniała wczorajsze pożegnanie...
uhahaha... cała chata dla mnie :)))))))) Gramolny Franklin pojechał do Poznania... CAŁY MIESIĄC z nim wytrzymałam :)))). Dzielna byłam... TAK mnie irytował... ufff... no, ale było co było i się skończyło.
Odzyskałam moją przestrzeń życiową w domku i na rancho!



Indiankę ramiona i ręce bolą po wczorajszej ciężkiej pracy w sadzie, ale uporała się z zabezpieczeniem korzeni przed mrozem i przesychaniem, dobrze sobie tam rozplanowała zadania, podzieliła na etapy i dalej będzie działała sama systematycznie. Jeśli pogoda będzie plusowa do końca listopada – to sama da radę uporać się z sadzeniem drzewek. Taką ma nadzieję. Z Franklinem niewiele posadzili, ale zawsze coś. Większość roboty spada na nią samą.


Indianka wczoraj wcześnie poszła spać, bo ledwie o 20.00. Bardzo zmęczona była i senna. Spała jak suseł do 8.00 rano, czyli 12 godzin. Organizm przemęczony potrzebował długiej regeneracji.

niedziela, 1 listopada 2009

Kto się czubi, ten...

Kto się czubi, ten drałuje 60km do Giżycka na rowerze w nocy :D

Dwa dni temu Franklin czując bliskie opuszczenie Ranch’a, zaczął się stawiać i pokazywać swoje fochy. Odmówił wydojenia kóz. Indianka połknęła złość wtedy i dalej zmywała naczynia i szykowała obiad na następny dzień. Dała mu drzwi do skrobania z pianki i taśmy zamiast dojenia tych kóz, a następnego dnia sama wydoiła kozy. Pozornie było niby okay. Pozornie ;)

Dzisiaj do 12.00 wykopywał sadzonki z dołów. Sadzonki z gołymi korzeniami trzeba było zabezpieczyć na noc przed przymrozkiem i przesychaniem. Indianka poprosiła go, by pomógł je przenieść na stanowiska i wkopać w pęczkach, aby zabezpieczyć korzenie. Odmówił. Obwieścił, że on będzie się pakował. Tak więc OD 12.00 DO 17.00 pakował JEDEN plecak. Nie uszło indiańskiej uwadze, że celowo długo go pakował, by nie pomóc przy drzewkach, bo mu się po prostu pomagać nie chciało. Z powodzeniem mógł pomóc pozabezpieczać drzewka do 16.00. Zdążyłby zjeść, umyć się, spakować i wyspać. Ale nie – samiec musiał pokazać swoje. 



Trafiła kosa na kamień. W tej sytuacji Indianka stanęła okoniem :D Sama ciężko pracowała w sadzie. Przyszła po zmroku z sadu i powiedziała Franklinowi, że gdy się skończy pakować (jeszcze coś tam manipulował przy rowerze i sakwach – podobno przymiarki robił do wsiadania do pociągu) to żeby zaprowadził rower z tymi sakwami do stajni i zamknął. On na to apodyktycznym tonem, że rower i sakwy śpią z nim w Indianki domu. Na to Indianka – NIE.
Franklin „Dlaczego?”
Indianka „Nie ma sensu aby go tam z powrotem wnosić objuczonego tymi sakwami – nie ma miejsca, poza tym jutro i tak jedziesz”.

Na to Franklin, że on w takim razie będzie spał z rowerem w stajni.
„Jak chcesz” – odrzekła niewzruszona Indianka.
„Jak ja tam będę spał?” – zapytał Franklin.
Indianka „Nie wiem. Masz śpiwór.”
„To daj mi tam materac”
„Nie dam. Śpię na nim. Wstaw rower i sakwy do stajni, daj mi dowód i śpij w moim domu”.
„Warunki jakie mi stawiasz mi nie odpowiadają”
„Trudno, mi nie odpowiadało, że odmówiłeś wydojenia kóz dwa dni temu” – rzekła gniewnie Indianka.



Na to Franklin, z pretensją, czemu mu od razu mu nie powiedziała, że nie może spać dziś wieczór w domu, bo by od razu pojechał.
„Nie pojechałbyś od razu, bo się do tej pory pakowałeś. Możesz spać w domu, ale Twój rower i sakwy nie.”
Poprosił o zapalenie światła na dworze. Indianka weszła do domu i zapaliła.

Wyszła na dwór do Franklina i zapytała: „Chcesz gorącą herbatę?”
„Może i się napiję.”
Weszła do domu i wstawiła wodę na herbatę. Gdy woda się zagrzała wyszła do Franklina ciągle grzebiącego przy sakwach z pytaniem:
„To jaka decyzja? Śpisz w domu czy stajni?”
„Chyba pojadę.”

„No to szerokiej drogi.” To mówiąc weszła do domu. Przez okno zobaczyła, że ogląda mapkę. Zgasiła światło na dworze i weszła do kuchni robić kolację.



Po chwili Franklin zapukał do drzwi. Indianka otworzyła je z szerokim uśmiechem na twarzy :D
No to jak, jaka decyzja? Nocujesz czy jedziesz?
„Jadę. Chciałem się pożegnać.”
„No to szerokiej drogi.” – rzekła Indianka uśmiechając się pod nosem.
Zamknęła drzwi za Franklinem i weszła do kuchni. Nagle zrobiło jej się smutno i żal Franklina.
Zapaliła światła na dworze i wyszła do niego zapraszając go do zanocowania w domu ten ostatni raz – łącznie z rowerem i sakwami.
„żartowałam.” – uśmiechała się od ucha do ucha, ale Franklin urażony powiedział, że on nie lubi takich żartów i że jedzie.
No, to jak chcesz. Dobranoc.” – odrzekła Indianka i weszła do domu.

Franklin odjechał w ciemną dal...

Zmiana wart

OOO... 7 dni temu ktoś nadał wiadomość na moim blogu, że chce mi pomóc na gospodarstwie :D
Zgłoszenie rychło w czas :D Tak zwany „good timing” :D
Zmiana wart :D Ciekawe co z tego wyniknie! :D
Drzewka czekają i korzonkami z niecierpliwości tuptają :D Come on! :D

Pora na zmiany

No, Franklin zdzierżył ciurkiem cały miesiąc – to i tak najdłużej wytrzymał surowe warunki wiejskiego żywota z tych wszystkich osób jakie się tu przewinęły ostatnio. W sumie dzielny był. Miał też swoje zalety: uczciwość, systematyczność, dokładność, inwencja twórcza w wykonywanych zadaniach. Mozolnie i pracowicie było, ale się skończyło. Pora rozejrzeć się za nowym lokatorem do pokoiku gościnnego. Niech pomaga na gospodarstwie lub płaci za pokój. Zawsze to jakaś ulga dla mnie będzie.
 
Tymczasem Franklin dostał ciekawą propozycję przeprowadzki do mego znajomego na lepsze warunki:  zakwaterowanie + bogate wyżywienie w domku na wsi w zamian za lekkie prace domowe. Franklin zastanawia się. Miał wracać do Poznania, a tu taka nieoczekiwana propozycja. Jest zainteresowany, ale musi tę propozycję przetrawić. Więc dzisiaj trawi ;)

piątek, 30 października 2009

Prace biurowe i fizyczne

Ostanie dni bardzo pracowite – nie ma czasu na bloga. Zresztą pracowite jak zawsze, tyle że tylko dziś prace fizyczne, a wczoraj i przedwczoraj biurowe – w związku z czym nie mogłam już patrzeć na komputer. Starczy, że dwa dni spędziłam przed nim, ale uporałam się w końcu z papierami. Czeka mnie jeszcze konfigurowanie komputera z drukarko-skanero-kopiarko-faxem, cobym nie musiała drałować do miasteczka po wydruki lub xero. 


Mam serdecznie dość drukowania w miasteczku. Szkoda mi cennego czasu i mojej energii na takie jeżdżenie po to by wydrukować stronę lub dwie. To bez sensu. Multum roboty czeka na miejscu. Chcę jak najwięcej zrobić na dworze zanim Franklin wyjedzie, bo potem samej będzie mi za ciężko. Jest tyle do zrobienia! Franklin się zużył i niebawem wyjedzie ;) Dokucza mu kolano i ręka. Kolano pęknięte miał kiedyś w wypadku rowerowym i przy fizycznej pracy zaczęło go boleć znowu. Natomiast ręka go niepokoi szczególnie tym bardziej, że bez wyraźnego powodu mu drętwieje. Gdy spał w stajni na szerokim łożu nie drętwiała mu. Zaczęła boleć, gdy przeniósł się do domu na inne, węższe łóżko. Mnie się wydaje, że po prostu śpi na tej ręce w nocy lub zwisa mu ona z łóżka bezładnie podczas snu i krew odpływa z niej – stąd to drętwienie. No, ale skoro nie czuje się na siłach to lepiej by wracał do siebie, poszedł do lekarza i odpoczął.


Tak więc cały ciężar prowadzenia gospodarstwa znów spadnie na mnie samą. W tym roku jest szczególnie dużo pracy i wydatków, ale muszę temu sprostać.

wtorek, 27 października 2009

Czy dziki to szkodniki?

Czy dziki to szkodniki? I tak i nie. Podobnie jak ludzie :D
Dzik ryje ściółkę spulchniając glebę i wyjadając pedraki i larwy pasożytów drzew owocowych.
Dziki zapamiętale ryją glebę w moim sadzie. Dopóki nie ruszają drzew – okay. Kilka drzew zniszczyły jednak, więc trzeba będzie się ogrodzić szczelnie siatką leśną i puścić prąd. To będzie duży koszt. Siatka musi być na tyle gęsta, aby zające się nie przedostały – ogryzają drzewka powodując straty, więc i je trzeba zatrzymać. Koszt założenia sadu to jednak spory koszt. Nie ma wyjścia – od zachodu graniczę z lasem i stamtąd zwierz dziki wdziera się na moje włości powodując zniszczenia.


poniedziałek, 26 października 2009

Zwiastuny

W sobotę gdy Indianka z Franklinem sadzili drzewka, nagle usłyszeli tętent koni. Indianka podniosła ze zdziwieniem głowę szukając oczyma źródła tego odgłosu. Czyżby jakimś cudem konie jakoś się wydostały ze swojego wybiegu i galopowały jak oszalałe wokół gospodarstwa? Tymczasem ukazało się trzech jeźdźców na koniach. Jeden z nich ukłonił się grzecznie i rozpędzona kawalkada pognała dalej na wieś. Indianka zdumiała się.
Nigdy wcześniej nie widziała tutaj jeźdźców... Tęsknie powiodła wzrokiem za rozpędzonymi końmi...
 
Ona tu ciężko pracuje, a tak by chętnie pobawiła się, poszalała konno po łąkach...
 
Gdy Franklin zakomunikował, że głodny – Indianka udała się do domu ugotować obiad. Okazało się, że nie ma prądu. „Nic to – pomyślała Indianka. Wszak mam gaz do gotowania, opał do grzania wody i nagrzewania mieszkania oraz do podgotowywania lub gotowania potraw, świece do oświetlenia, a że brak prądu – nic to – najwyżej TV nie będziemy oglądać i radia słuchać, no i niestety chleba nie upiekę, komputera nie włączę – jakoś się bez tego obejdziemy tego dnia.”
 
Indianka napaliła w piecu, ugotowała obiad, zapaliła świece. Po zmierzchu wrócił Franklin na gotową obiadokolację. Zjedli w nagrzanej kuchni w blasku świec. Wody gorącej mnóstwo nagrzane – Franklin nabrał sobie do brodzika gorącej wody, a Indianka zanurzyła się w swojej wannie z lubością przy świetle świecy. Jaki błogi relaks po długim dniu pracy...

piątek, 23 października 2009

Prace sadownicze

Indianka wróciła z sadu, siadła na pieńku w kuchni i zaczęła rozbuwać swe nieco utrudzone pomykaniem po polu stopy, bezwiednie pogwizdując „Międzynarodówkę”. Często, gdy Indiance uda się dokonać czegoś znacznego, nachodzi ją uroczysty nastrój, któremu samoistnie towarzyszy pompatyczna „Międzynarodówka” ;)))
Nie, żeby się ta pieśn Indiance szczególnie podobała – po prostu sama się pcha na usta ;))))
 
Po chwili do domu przyczłapał Franklin. Indianka zadowolona, bo prace sadownicze posuwają się do przodu. Raczej wolno – ale zawsze do przodu. Dziś Franklin większość czasu sadził sam – Indianka zajęła się gotowaniem i praniem, więc dołączyła do Franklina po obiedzie dopiero. Posadzili ligole i Indianka wykopała, przytargała i przycięła Cortlandy. Jutro Indianka ma zamiar zapełnić tę łąkę drzewkami do ostatniej dziury w ziemi. By zadanie usprawnić – wybierze się na łąkę razem z Franklinem z samego rana. A kto ugotuje obiad?

środa, 21 października 2009

Metodyka zakładania sadu jabłoniowego

Indianka studiuje metodykę zakładania sadu jabłoniowego. Wychwytuje kluczowe informacje i zaznacza je na czerwono. Ogólnie stwierdza, że jej rancho idealnie nadaje się na uprawę drzew owocowych jeśli chodzi o różnorodność biologiczną i ukształtowanie terenu, ale widzi, że intensywne zabiegi agrotechniczne będą konieczne.

wtorek, 20 października 2009

Szybko mija czas...

No i tak ten czas szybko leci. Miałam zaplanowane wiercenie dziur w glebie w niedzielę, zamiast tego czym innym się zajmowaliśmy – drobiazgami, ale też potrzebnymi typu wydłubywanie izolatorów z drzew i wkręcanie w słupki ogrodzenia dla koni, wykopywanie ziemniaków na obiad, zbieranie bzu na konfiturę i herbatę zdrowotną, dojenie kóz, gotowanie obiadu – i tak niedziela zleciała.  Wkręciłam te izolatory w słupki ogrodzenia wybiegu dla koni i rozciągnęłam tam taśmy i ten odcinek już gotowy jest. No, prawie. Jeszcze zabrakło kilku słupków do uzupełnienia ogrodzenia, ale dołki są.
 
W poniedziałek rżnięcie drewna na opał, dziś znowu, bo piła tępawa i mało co tnie, a dużo pali i w sumie prawie cały kanister poszedł na narżnięcie opału, a to paliwo miało być do ogra. No, ale trudno. Opał na zimę i na teraz też musimy pilnie gromadzić, bo w zawieruchę to ciężka robota. I tak sporo dołków pod drzewka nawiercone – jest w co sadzonki wkopywać. Jutro chcę dowiercić ile się da dołków pod drzewka i już sadzić. Opał na razie jest, więc nie zmarzniemy, a trzeba się pilnie zająć drzewkami. Są też ogrodzenia do porobienia, ale to musi poczekać – być może dopiero na wiosnę. Może choć część uda się jeszcze teraz zrobić. Ten tępy łańcuch mnie dobija. Franklin ostrzył, ale za słabo naostrzył, a ja też nie bardzo umiem i lepiej nie naostrzyłam. Chyba będę musiała kupić specjalną maszynkę do ostrzenia łańcuchów, bo cięcie tępawym łańcuchem to mordęga i marnotrawstwo paliwa i czasu.

niedziela, 18 października 2009

Przeziębiona

Wczoraj większość dnia pracowałam w kuchni gotując obiad, piekąc chleb, smażąc dżem, zmywając naczynia oraz piorąc ciuchy i porządkując schody na strych. Franklin w tym czasie doił kozy, wykopywał ziemniaki na obiad i poprawiał pastuch elektryczny. Po obiedzie poszliśmy za siedlisko robić ogrodzenie stałe wybiegu dla koni. Nawierciliśmy ze dwadzieścia otworów w ziemi i wkopaliśmy 15 słupków. Reszta dołków do uzupełnienia słupkami. Trzeba dociąć słupków.
 
Słaba jestem – przeziębiłam się i choroba mnie brała. Zmęczyłam się szybko i śpiąca byłam, więc wcześnie zakończyłam wczoraj dzień. Muszę się wygrzać w domu dziś, ale i tak mam zamiar trochę podziałać na świeżym powietrzu – jest ono niezbędne dla mnie. Potrzebuję dużo tlenu do prawidłowego funkcjonowania. Codziennie mam potrzebę wyjść na świeże powietrze i coś podziałać na zewnątrz, więc i dzisiaj mam taki zamiar. Piła tępa, paliwo do piły skończyło się – nie ma czym pociąć do końca leżących wiatrołomów. Franklin miał wymienić łańcuch do piły i naostrzyć, ale widzę, że nie zrobił tego, więc zostawię mu to na wieczór, a dziś pójdziemy nawiercić trochę otworów pod drzewka.
 
Z internetu dwa dni temu ściągnęłam sobie metodykę zakładania i uprawy sadów owocowych. Super opracowanie. Bardzo pomocne dla mnie. Szkoda, że nie trafiłam na to rok temu. Co prawda starannie dobrałam odmiany do mojego sadu analizując charakterystyki poszczególnych odmian (oj, naczytałam się tych charakterystyk!), ale to opracowanie podaje bardzo precyzyjne informacje np. ile ma być zapylaczy na ile drzewek, czym obsadzać obrzeża sadów i wiele innych pomocnych wskazówek z których mam zamiar skorzystać. Generalnie mimo mojej amatorskiej wiedzy sadowniczej trafnie wybrałam stanowiska dla poszczególnych gatunków drzewek, trafnie dobrałam zapylacze oraz rośliny na żywopłoty chroniące drzewka przed surowymi warunkami klimatycznymi. Informacje zawarte w metodyce uprawy sadów owocowych upewnią mnie w mej wiedzy i pomogą uściślić to co już wiem i umożliwią lepsze i bardziej świadome zadbanie o mój sad.

piątek, 16 października 2009

Wróciła jesień

Super! Wróciła jesień. Śnieg stopniał, ciepło, bezwietrznie. Narżnęliśmy opału, głównie z wiatrołomów. Napracowaliśmy się, za to teraz znowu mamy ciepło w domku. Poprawiłam i przerobiłam też ogrodzenie wybiegu dla koni i z satysfakcją zauważyłam, że ogrodzenie kur spełnia swoje zadanie.

środa, 14 października 2009

śnieżyca

Piękną śnieżycę dziś ujrzałam na mym rancho: śnieg, deszcz, silna wichura. Z daszku ganku zwiało resztkę papy. Dobrze, że ta papa nie trzasnęła w okno na strychu, bo bym była bez szyby.
 
Wolontariusz Franklin ostatnią noc spędził dzielnie w stajni. Wicher nad stajnią i wokół niej huczał tak, że Franklin bał się, że dach zerwie.
 
Rano gdy obudziłam się nie zdawałam sobie sprawy, że na dworze leży śnieg. Dopiero gdy wstałam by wpuścić Franklina do domu na śniadanie zobaczyłam śnieg. Widząc co się dzieje za oknem, zarządziłam natychmiastową ewakuację wolontariusza ze stajni do domu.
 
Jednak łóżko nadal nie było gotowe, więc poprosiłam Franklina, by dorobił dodatkowe nóżki pod kręgosłup szkieletu łoża. Widząc, z jakim powolnym namaszczeniem się do tego zabiera, odebrałam mu te zadanie. Nie miałam ochoty czekać tyle czasu co ostatnio, gdy mozolnie przez 3 wieczory przykręcał listwę do deski.
 
Złapałam więc energicznie masywny sosnowy słupek i docięłam 6 podpórek pod słaby kręgosłup łóżkowy, coby go wzmocnić. Franklin przyniósł gwoździe i młotek i przybiłam te dodatkowe nóżki do listwy.
Łóżko stało się nareszcie stabilne i nie groźne już załamanie się stelaża pod ciężarem materaca i osoby śpiącej.
 
Franklin zmotywowany moją szybką naprawą łoża – ambitnie naprawił drzwi na ganku, tj. nabił deski na dziurę w drzwiach.
 
Następnie ja zajęłam się układaniem i mocowaniem stelażu na szkielecie łoża, a Franklina wysłałam do stajni by przyniósł materac i pościel. Franklin najpierw przyniósł materac, z którego natychmiast ściągnęłam przybrudzone targaniem przez stajnię i podwórko prześcieradło i naciągnęłam nowe, czyste, a materac ułożyłam na stelażu naprawionego łoża.
 
Franklin poszedł po kołdry, a ja tymczasem rozpakowałam nową, śliczną pościel kolorystycznie idealnie dobraną do prześcieradła. Franklin przyniósł pierwszą kołdrę, a ja zdarłam z niej zmokniętą poszwę i nałożyłam świeżutką.
 
Następnie przyniósł drugą kołdrę i tę drugą umieściliśmy w przydzielonej mu sypialni. Ma tam w sumie dwie kołdry.
 
Napaliliśmy w piecu, zjedliśmy coś i zajęliśmy się ogarnianiem swoich sypialni.
 
Dziś Franklin po dwóch tygodniach próby dostał sypialnię w mym domu. Przez pierwsze dwa tygodnie udowadniał, że jest przydatny na Rancho i potrafi dostosować się do panujących tu warunków. Sprawdził się.
 
To prawda, jest nadmiernie powolny, niekiedy wręcz irytująco powolny, ale potrafi być pomocny, więc zasłużył na pokój w mym domku :)
 
Wczoraj też sporo poryliśmy ogrem. Śnieżyca musi odejść, bo będę sadziła sadzonki nowych drzewek. Za kilka dni ma wrócić jesień i niech tak się stanie. Strasznie wcześnie zima tego roku przyszła. Opału jeszcze nie mam na zimę. Wichura wywaliła wielkie drzewo obok siedliska, to do niego się chcę dobrać w pierwszej kolejności.
Jest suche, leży i blisko – będzie łatwo pociąć i zatargać na ganek. Ganek wprawdzie przecieka przez dach, ale tu drewno zgromadzimy by było łatwo dostępne na co dzień. Myślę o zakupie papy na ten daszek. Rolka kosztuje około 40zł i jest ciężka. Ciekawe, jak ja ją tu przytargam na gospodarstwo.
 
Ja mam lęk wysokości i Franklin też trochę, ale ze strychu da radę wejść na daszek i ponabijać papę gdybym ją kupiła. Papiaki już mam. Byłoby sucho na ganku i drzewo by nie zamakało i łatwiej się paliło w piecu. Franklin trochę umie ostrzyć łańcuchy do pił. On naostrzy, a ja potnę to zwalone przez wichurę drzewo. A może jemu to zostawię? Da sobie radę z leżącym drzewem.

poniedziałek, 12 października 2009

"Ja, robot"

Se obejrzeliśmy „Ja, robot”. Fajne móvie. Tyle, że TV przegięła z reklamami. Niekończące się serie, chyba po 15 minut ciągu reklam. Przegięcie. TV wyczaiła, że duża oglądalność i poszła na całość z tymi reklamami. Przegięcie do kwadratu.
 
Filmuś powyższy to zasłużony relaks po owocnym dniu pracy. Dziś też ładnie ryliśmy w glebie niczym nawiedzone krety ;))) Tak trzeba. Do skutku. Za rok będzie trochę owoca ;)))

Humor chłopski

Komentarz górala na Pierwszym Portalu Rolnym do artykułu „ARiMR jest przygotowana do wypłacania rolnikom płatności obszarowych za 2009 r.” :)))
 
baca s gor
 
a fabrykanty syćkiego co jes lo rolnictfa jus kalkulujom kielo cza bee syćko płonniyś coby te dutki wytargać łot chłopa i to jesce s nawionskom,ale znojdzie sie zafse jakosik mynda społeczno co to bee f szklanym łogupiacu pioć kielo to dutkof mo za te dopłaty,a takiemu to nic jeno s liścia f ryj pszyłozyć ,hej
 
źródło: PPR
 
Nie rozumiem wszystkich poszczególnych słów, ale ogólny sens łapię i zgadzam się z opinią bacy z gór... ;)))


Ogerowanie

No cóż – poniedziałek. Kolejny dzień grzebania w papierach. Mam opory. Mam blokadę. Muszę się dotlenić wpierw. Idziemy wiercić dziury w ziemi, tylko Franklin musi dokręcić ogra, bo się od rotacji poluzowały elementy i nawet lekko wygięła rama. A... policzył ile dziur w sobotę wywierciliśmy – 145 na dwóch niepełnych zbiornikach paliwa. To nieźle. Gleba miejscami gliniasta i kamienista – oger ciężej chodzi, ale nabraliśmy już wprawy i radzimy sobie z taką glebą. Franklin odpala dwuosobową maszynę, a ja dodaję gazu i decyduję jak głęboko wiercić i kiedy wyciągać i na jaką wysokość oraz zrzucam obrotami ziemię ze świdra. Gdy czuję opór ziemi lub kamienia – wyciągam świder i próbuję ponownie wgryźć się w glebę. Franklin urządzenie przenosi z miejsca na miejsce, a ja odmierzam te miejsca i zaznaczam gdzie wiercić. Obecnie chcę jak najwięcej dołków nawiercić, póki ziemia wilgotna i miękka. Ponadto chcę by dołki się dotleniły zanim posadzę drzewka. Gdzieś w listopadzie zaczniemy sadzić.

niedziela, 11 października 2009

Marek Grechuta

Generalnie nie przepadam za poezją, ale poezję śpiewaną Marka Grechuty uwielbiam...
Robi na mnie ogromne wrażenie. To był wielki artysta i stworzył przepiękne, niezwykle subtelne, porywające duszę utwory... Szkoda, że zmarł tak wcześnie...

sobota, 10 października 2009

Indianka zadowolona

Oger sprawdził się :))). Indianka wespół zespół z Franklinem nawierciła circa about 130 otworów w ziemi!
I to w krótkim czasie paru godzin! Przy budowie ogrodzenia wybiegu dla kur Franklin potrzebował cały dzień, by wykopać 3 dziury, a tu w parę godzin nawierciliśmy ponad 130 otworów! : )))). Jest różnica??? :)))))). Indianka baardzo zadowolona... :) Dzięki świdrowi ziemnemu da radę dosadzić nowe drzewka przed zimą, a na wiosnę nawiercimy otwory pod ogrodzenie.


Po odwiertach Franklin miło mnie zaskoczył, że sam z własnej inicjatywy zabrał się za porządki na korytarzu i w piwnicy. To bardzo pochlebne. Wprawdzie jest bardzo powolny, ale ma dużo dobrych chęci  – to cenne. Nasuwa mi się bajka o wyścigu zająca i żółwia - żółw wygrał, bo choć powolny, to wytrwale dążył do celu, podczas gdy zając zasuwał od czasu do czasu, a potem sobie bimbał tak, że przebimbał wyścig i przegrał z żółwiem. Miałam tu różnych przypadkowych pomocników w ostatnim roku i chyba ten obecny pasuje do mojego Ranch'a najbardziej... Czas pokaże, ale rokowania są pozytywne... :) Może wreszcie trafił mi się odpowiedni pomocnik... :)

Piorę, zmywam, gotuję...

Piorę, zmywam, gotuję... piorę, zmywam, gotuję i... choruję...
Jestem w wyjątkowo krwawym nastroju dziś... ;)))
 
Sterta naczyń i słoiczków do zmycia topnieje sprawnie i nieubłaganie.
 
Wolontariusz Franklin dostał zadanie pozbierać gałęzie z siedliska i ułożyć pod domem oraz uporządkować ganek. Jeszcze „ogra” nie próbowaliśmy, bom za słaba na dźwiganie na razie.

Naczynia

Wczoraj Indianka uczyła wolontariusza doić kozę, smażyć naleśniki i piec chleb. Potem Franklin został oddelegowany do piwnicy, gdzie miał za zadanie zamieść i wyszorować ceglaną podłogę.
Indianka za wiele nie poleżała, bo chciała wykorzystać morze nagrzanej wody do zmywania i prania – więc stała i działała kilka godzin oglądając jednocześnie niektóre filmy. Większość naczyń zmyta, ale nie ma gdzie ich ustawiać i chować. Co robić?

piątek, 9 października 2009

Zadowolona

Indianka zadowolona – wczoraj szybko i sprawnie wymieniła uszkodzony świder glebowy na nowy.
Tym bardziej zadowolona, że nowy świder większy, o większej mocy i przede wszystkim o większej średnicy wiertła – bardziej odpowiedniej do sadzenia drzewek. Za to jest dwuosobowy, gdyż wymaga większej siły do przenoszenia jego oraz do utrzymania przy wierceniu. Bardzo pomocny przy wymianie ciężkiego świdra był samochód zaprzyjaźnionych braci z Podlasia. Uszkodzony świder wygodniutko wylądował w bagażniku i szybciutko został w sklepie wymieniony na nowy, któren tenże nowy takoż bagażnikiem przewiezion został na Rancho po krótkiej wycieczce do Ełku, gdzie Indianka sprawdziła, iż 3G faktycznie działa.
 
Dzisiaj Indianka i Franklin rozpracowują anglojęzyczną instrukcję. „Auger” to po angielsku wiertło, świder. Słowo ”auger” wymawia się podobnie jak „oger” więc nasze nowe narzędzie pracy zostało pieszczotliwie nazwane „ogrem” :))). Świder trzeba dokręcić, bo lata luźno, zanim wybierzemy się z nim do sadu.
 
Indianka cieszy się też, że za jednym zamachem udało się kupić 21kg mąki do wypieku chleba i wysłać ważne pismo. Już dziś na śniadanko świeży chlebek upieczon. Franklin zajada ze smakiem.

Czwartek, to był owocny dzień. Więcej takich dni! Za to dziś na dworze szaro, chłodnawo. Samopoczucie Indianki takie sobie – chyba zaczynają się „te dni”. No, ale one miną, a póki trwają z pomocą wolontariusza Franklina Indianka co nieco podziała mimo średniego samopoczucia.

czwartek, 8 października 2009

Pochmurny poranek

O jaki pochmurny dzień wstał! Ledwie 9.00 rano, a na dworze szaro, wręcz ciemnawo od deszczu i braku słońca. Co za dzień! Ziemia mokra aż kląszczy. Nie wiem czy znajomi do mnie po tej ślizgawce dojadą. Miałam dziś jechać do miasteczka, ale chyba sobie odpuszczę. I tak mam co robić w domku, a pogoda nie zachęca do dalszych eskapad. Muszę jechać świder oddać do reklamacji, ale jak ja wrócę? Leje. Nie uśmiecha mi się moknięcie. Zabrałam się za papiery, a Franklin przekłada kafle w piwnicy.

środa, 7 października 2009

Boska kąpiel

Alem się wczoraj wygrzała i wymoczyła do syta w mej wannie akrylowej... Czuję się jak nowonarodzona po takim relaksie.
 
Dziś kolej na kąpiel wolontariusza. Kotły z wrzącą wodą pulsują na piecu. Dzisiaj Franklin się będzie moczył. Miał się kąpać wczoraj, ale tak koszmarnie się grzebał, że niechcący wcięłam się przed niego i musiał swoją kąpiel przełożyć na dziś, bo ja chciałam się długo wygrzewać w wannie, bez stresu, że on czeka. aż skończę się pluskać.
 

 

Pańskie oko konia tuczy

No, niestety – gospodarz/gospodyni musi doglądać wszystkiego sam/sama jeśli chce mieć pewność, że zadania prawidłowo wykonane. Ogrodzenie okazało się nieszczelne – dół siatki wyłożony za niskimi kamieniami i kury rozlazły się po całym siedlisku. Jastrząb nie omieszkał zaatakować kur, w dodatku tuż pod samym domem. Wypłoszyłam go otwierając okno kuchni. Wyszłam przed dom i drapieżnik porzucił naddziobaną kurę. Kura przeżyła tym razem.
 
Trzeba było na nowo układać kamienie pod siatką – tym razem większe. Teraz wybieg na pewno szczelniejszy.
Przy okazji wyjmowania siatki, którą chcę użyć nad ogrodzeniem i do zabezpieczenia kilku dosadzonych pod domem grusz – znalazłam jaja kurze. Super. Będą naleśniki.
 
Lekcja dla wolontariusza: Kura to wszędobylski ptak potrafiący przecisnąć się przez niewielki otwór.
(Postanowiłam wczuć się w role belfra, gdyż wolontariusz mimo, że pochodzi ze wsi - nie odróżnia pietruszki od marchewki, nie wie co to bób, ode mnie dowiedział się dopiero, jak koza i krowa trawi, nie wie jak zachować bezpieczeństwo podczas obcowania z końmi itp.)

wtorek, 6 października 2009

Lunch

Pochłonęliśmy lunch z volontariuszem Franklinem. Wypiłam dwa kubki mleka i morzy mnie sen. Franklin jeszcze walczy z ogrodzeniem. Ja z moimi porannymi pracami się uporałam, czekają jeszcze papiery, ale senna jestem i muszę się zdrzemnąć zanim się do nich zabiorę.

I want more!

... much more... :)

poniedziałek, 5 października 2009

Wybieg

Wybieg kur powolutku przyrasta. Wolontariusz powolny, ale pełen dobrych chęci – pomalutku kończy budowę ogrodzenia.
 
Ja cały dzień dziś w domu spędziłam zajmując się gotowaniem, pieczeniem, zmywaniem itp.
 
Refleksja: jak ten czas leci. Zastanawiam się, czy nie czas zająć się zupełnie czymś innym, czy nie czas zmienić styl życia. Czegoś mi brak.

Jastrzębie

Zbudowaliśmy ogrodzonko dla kur. Puściłam prąd – tłucze porządnie. Jeszcze kawałek trzeba uprzątnąć ze sterty kamieni, by można było dostawić ostatnie 3 pale, no i dół siatki obłożyć kamieniami coby uszczelnić ogrodzonko. To nie koniec. Musi być siatka rozpostarta  n a d  wybiegiem, aby wróg no.1 nie mógł pustoszyć mi stadka. Złowróżbny odgłos jastrzębi rozpoznam nawet na Alasce. W TV leciał jakiś amerykański film kryminalny, włączyłam go w trakcie i po charakterystycznym okrzyku jastrzębi, bujnym śniegu i małomiasteczkowej architekturze od razu rozpoznałam jakie to miejsce. No, ale jastrząb to była pierwsza wskazówka, która naprowadziła mnie na Alaskę. Jastrzębie to rzadkie ptaki i spotyka się je tylko w dzikich, dziewiczych rejonach obfitujących w bogatą zwierzynę łowną. Jastrzębie żywią się gryzoniami, zającami, ptactwem, a nawet potrafią zabić małe koźlę. Na moim rancho nad rzeczką mieszkają 3 jastrzębie. Dwa dorosłe i jedno młode. Polują regularnie na moje kury. Są zmorą drobiu. Mocno przetrzebiły stadko kur.

sobota, 3 października 2009

Wybieg dla kur

Wybieg dla kur prawie gotowy. Ogrodzenie poziome prawie skończone. Został jeszcze kamienny odcinek do uprzątnięcia i siatka odetnie kury od lisów.
 
Wolontariusz wreszcie przykręcił listwę do łóżka. W zasadzie jutro może się wprowadzić do swojego pokoju, jakby chciał.
 
Nacięłam drewna do pieca, napaliłam, nagrzałam wody. Poprałam, pozmywałam, ugotowałam obiad, a wcześniej zajmowałam się zwierzętami i poprawianiem ogrodzeń wybiegów.
 
Jest ciepło tak, że aż mnie sen morzy. Nawet TV nie chce mi się oglądać... 

czwartek, 1 października 2009

Przybył wolontariusz z Poznania

We wtorek udałam się w 40km trasę na rowerze. Przyciągnęłam ok. 50kg materiałów budowlanych, w tym klej do glazury, 10 kołków do obory, 1,20m2 szyby w 16 kawałkach, farbę na rdzę, silikon, krzyżaki do luksferów. Namęczyłam się, bo wózek napierał na tylne koło i hamował jazdę, no ale przyciągnęłam te rzeczy na Rancho, więc mogę kontynuować remont.
 
W środę zrobiłam zakupy w pobliskiej wiosce. Oczywiście też rowerem pojechałam, tym razem bez wózka – wystarczył pojemny bagażnik. Jechało się o niebo lżej. Przywiozłam 15kg worek ziemniaków, pieczywo, warzywa, margarynę. Ledwo wróciłam i rozpakowałam się i trochę pokręciłam po domu – wyszłam przed dom zamknąć kurnik – zobaczyłam zbliżające się jasne światło. To nowy wolontariusz przybył. Jazda z Olecka zajęła mu godzinę i 40 minut, czyli nieźle biorąc pod uwagę, że jechał pierwszy raz tą trasą, po ciemku i mocno obładowany. Jego rower ma fajne, pojemne sakwy. Rower stary, ale zadbany. Wolontariusz przyjechał do Olecka z Poznania pociągiem, a dalej z Olecka na Rancho rowerem.
 
Nakarmiłam wolontariusza, pogadałam, wykąpałam i posłałam spać w stajni , bo pokój w którym ma mieszkać trzeba odnowić, przemeblować i wysprzątać. Razem damy radę uporać się z tym szybko.
W stajni śpi na strychu na piankowym materacu, ma tam dwie kołdry, śpiwór, śpi w dresach, więc powinien przetrwać tę jedną noc. Jeśli będzie mu się tam dobrze spało, to pośpi tam kilka dni dopóki nie doprowadzimy pokoju do stanu używalności. Jeśli będzie mu zimno, to sklecimy mu szybko jakiekolwiek spanie w domu Indianki. Wczoraj deklarował się, że wstanie skoro świt, ale jest z dalekiej podróży, więc pozwoliłam się mu wyspać do woli.
 
Roboty mam tu na 10 osób. Mamy co robić - czasu przed przymrozkami mało. Trzeba się będzie sprężać ostro. Dziś start.
 
***
 
Dzisiaj pierwszy dzień pracy poznańskiego wolontariusza. Dałam mu pospać, pracę zaczęliśmy późno, po 10.00, ale to dlatego, aby miał nieco czasu się zaaklimatyzować.
Nacięliśmy drewna na ogrodzenie wybiegu dla kur. Ja cięłam piłą spalinową, bo mi to szybciej i lepiej szło – on odmierzał kawałki, które miałam przecinać i porządkował nacięte żerdzie.
 
Potem ja poszłam robić obiad, a on zwoził taczką nacięte żerdzie. Długo to robił, ale to nienawykły do fizycznej pracy człowiek, który ostanie 10 lat spędził w mieście i ma filozoficzne podejście do pracy, więc robił to swoim refleksyjnym rytmem. Nie wtrącałam się – staram się być wyrozumiała. Nie każdy jest taki szybki i wydajny jak ja, a człowiek jest pełen dobrych chęci, więc niech robi to po swojemu, byle zrobił dobrze i miał satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.
 
Nadeszła próba charakteru dla wolontariusza. Rozpadał się straszny deszcz z gradem, wiało. Wolontariusz dzielnie sprostał. Twierdził, że nie dość, że zwiezie to nacięte drewno, to jeszcze natnie kolejne. No, ale wystarczy, że zwiezie to co nacięte – jutro z tego zrobimy ogrodzenie.
 
Jutro postawimy to ogrodzenie, a w sobotę chcę wreszcie wkleić pozostałe luksfery. Już mam wszystko co potrzebne by je wykleić, więc nie ma co się ociągać, bo temperatura spada każdego dnia o parę stopni.
 
Jutro ma być tylko 9 stopni, więc dziś łóżko naprawimy i jeśli wolontariuszowi będzie zimno w stajni, będzie mógł spać w domu.
 
Chociaż nadal nie powinno być mu zimno – ma dobry śpiwór, dwie kołdry – mówił, że było mu aż za ciepło dziś w nocy.