niedziela, 12 lipca 2009

Wolontariat

Ponieważ nie mam doświadczenia w dziedzinie wolontariatu, a chcę go u siebie organizować, postanowiłam zgłębić ten tematu udając się do źródła definicji czyli do Wikipedii.
 
Oto co znalazłam:
 

Wolontariat

Wolontariat (łac. volontarius - dobrowolny) dobrowolna, bezpłatna, świadoma praca na rzecz innych lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie.

Wolontariusz to osoba pracująca na zasadzie wolontariatu. Innym określeniem jest ochotnik (choć ten wyraz ma też inne znaczenia).

Określenie bezpłatna - nie oznacza bezinteresowna, lecz bez wynagrodzenia materialnego. W rzeczywistości wolontariusz uzyskuje wynagrodzenie niematerialne: satysfakcję, spełnienie swoich motywacji (poczucie sensu, uznanie ze strony innych, podwyższenie samooceny itd.).
Określenie wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie oznacza, że wolontariatem nie jest każda praca na rzecz innych. Np. pomoc własnej babci wolontariatem nie jest, natomiast pomoc starszej osobie w pobliskim domu starców - jest.
 

Spis treści

Charakterystyka

Wolontariat jest zapewne tak stary, jak sama ludzkość. Na początku nie miał ram instytucjonalnych, z czasem zaistniał w organizacjach kościelnych, samopomocowych, a wreszcie pozarządowych.

Zasadniczym pojęciem związanym z wolontariatem jest motywacja. Aby dana praca wolontaryjna była pomyślna, zazwyczaj konieczne jest aby zarówno wolontariusz, jak i organizacja z nim współpracująca były świadome motywacji wolontariusza.

Najczęstsze motywacje wolontariuszy:

  • chęć zrobienia czegoś dobrego, pożytecznego;
  • potrzeba kontaktu z ludźmi lub nawiązania nowych znajomości;
  • chęć bycia potrzebnym;
  • chęć spłacenia dobra, które kiedyś od kogoś się otrzymało;
  • chęć zdobycia nowych umiejętności oraz doświadczeń zawodowych i życiowych;
  • pobudki religijne.

Rok 2001 został uznany przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Wolontariatu.

Dzień Wolontariusza - 5 grudnia

Wolontariat w Polsce

Wolontariat w Polsce powojennej ograniczał się do Związku Harcerstwa Polskiego, jednak od 1990 r. zaczął rozwijać się w licznie powstających od tego roku organizacjach pozarządowych. Szacuje się, że obecnie około dwóch milionów Polaków jest lub bywa wolontariuszami.

Mimo to wolontariat jest w Polsce zjawiskiem znacznie mniej powszechnym, niż w krajach zachodnich. Wynika to zapewne z trzech przyczyn:

  • braku tradycji wolontariatu, przekazywanej z pokolenia na pokolenie (przerwa spowodowana okresem PRL);
  • dążenie do podniesienia standardu życia, które powoduje, że najpierw zaspokaja się własne potrzeby (np. samodzielne mieszkanie), a dopiero w drugiej kolejności potrzeby społeczne;
  • relatywnie niskiej świadomości możliwości działania społecznego w organizacjach pozarządowych.

Do tej pory wolontariat w zasadzie nie istnieje w polskim prawie. Stwarza to duże praktyczne bariery dla rozwoju tej formy pracy. W czerwcu 2003 r. weszła w życie Ustawa o działalności pożytku publicznego i wolontariacie.

W Polsce istnieje sieć Centrów Wolontariatu, które oprócz promocji tej idei zajmują się:

  • pośrednictwem ofert pomiędzy organizacjami, a osobami chcącymi zostać wolontariuszami;
  • przygotowywaniem obydwu tych grup do współpracy.

Często spotykana jest jeszcze opinia, że wolontariuszem mogą być tzw. społecznicy, ludzie "stworzeni" do pomagania innym. Organizacje pozarządowe na podstawie własnych doświadczeń we współpracy z wolontariuszami wyraźnie sprzeciwiają się takiemu stanowisku i przekonują, że wolontariuszem może zostać każdy, bez względu na wiek, płeć, poziom zamożności, zawód, wykształcenie, doświadczenie itd. Niezbędne są za to takie cechy jak odpowiedzialność i uczciwość.

Uwagi na temat nazewnictwa

  • Nie należy mylić wolontariatu z woluntaryzmem (kierunkiem filozoficznym).
  • Określenia społecznik i altruista nie są synonimami wolontariusza, gdyż to pierwsze sugeruje konieczność posiadania specjalnych predyspozycji pozwalających zostać wolontariuszem, a to drugie sugeruje całkowitą bezinteresowność.
  • Potoczne określanie mianem wolontariatu pracy za niską płacę nie jest prawdziwe.
  • Termin praca społeczna jest w zasadzie tożsamy z wolontariatem, lecz ze względu na złe skojarzenia z czasów PRL nie jest obecnie używany. Negatywne skojarzenia wynikają z tego, że praca społeczna zazwyczaj nie była dobrowolna i często była bezsensowna lub jej cel nie był akceptowany przez wykonujących pracę.

Przykłady

Wiele ogromnych przedsięwzięć społecznych odbywa się na zasadzie wolontariatu. W Polsce najłatwiej zauważyć wolontariuszy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i Polskiego Czerwonego Krzyża. Ale wolontariat to nie tylko dzialanie na rzecz bliźnich. To także np. opieka nad zabytkami. Przykładem są tutaj wolontariusze Fundacji Polskich Kolei Wąskotorowych.

Inne przykładowe organizacje i projekty oparte na wolontariacie:

a ze świata komputerowego np.:

Linki zewnętrzne

Polskie

Zagraniczne

sobota, 11 lipca 2009

Ciężko chore

22.42
To był ciężki dzień. Jestem przygnębiona. Dwa zwierzaki ciężko zachorowały. Nie wiem czy z tego wyjdą. Jestem załamana. Jutro spróbuję powalczyć o przywrócenie ich do zdrowia przy pomocy tych leków, środków i ziół jakie tu mam.

Uczczenie wielkiej rocznicy

Tak się zastanawiam, jak tu uczcić tę rocznicę. Wydoiłam kozę i zrobiłam budyń, wstawiłam ciasto drożdżowe do pieczenia, a na kolację zrobię naleśniki z rabarbarem z koziego mleka. Rano ugotowałam jaja na miękko i twardo. Jaja zjadłam ze świeżym chlebkiem własnego wypieku. Popiłam herbatą rumiankową zaparzoną na świeżo zerwanym rumianku. Na obiad może upiekę sobie kozinkę.

Pogoda ładna, trochę pokropiło. Wczoraj złapałam dwa koźlaki. Jednego pomógł mi przytrzymać listonosz, bo akurat przyniósł listy i paczuszkę. Tak więc koziołki już nie wejdą do sadu, by mi ogryzać drzewka.

Mam do złapania jeszcze dużego kozła i kozę bezrożną. Kozę muszę bezwzględnie złapać, bo ma ogromne wymiona do wydojenia. Jest płocha. Nie daje do siebie podejść.

Brakuje mi linek. Miałam z dwadzieścia linek, a teraz ledwie kilka. Ale jest jakiś łańcuch do naprawienia. Jak te kozy złapać? Kozioł duży i wyrywny. Nawet jak go złapię to mi się wyrwie od razu. Za silny jest. Chociaż i jedno i drugie nabiera powoli zaufania do mnie i coraz bliżej podchodzą.Wcześniej czy później złapię je, ale kozę muszę wydoić dzisiaj, więc dzisiaj ją złapać.

Już wiem jak uczczę tę rocznicę – napiszę powieść w 7 tomach. Każdy tom to będzie jeden rok perypetii na Suwalszczyźnie.

Rocznica

Dokładnie 7 lat temu, czyli 11 lipca 2002 formalnie kupiłam gospodarstwo na Mazurach. Realnie kupiłam je dzień wcześniej – dzień wcześniej byliśmy u notariusza w Ełku, który kazał sekretarce sporządzić umowy i sprawdził je, odczytał nam je szybko i bełkotliwie i podsunął do podpisu. Był przy tym nieprzyjemny, wymądrzał się arogancko, pokrzykiwał na nas – jak jakiś skończony oszołom. Traktował nas jak śmieci. Miałam ochotę wstać, wyjść i poszukać innego notariusza. Byłam wściekła. Niestety, moi kontrahenci śpieszyli się z powrotem do Warszawy, gdzie kupili mieszkanie, a w Ełku było wtedy tylko dwu notariuszy i ten drugi chyba był na urlopie. Tak więc zacisnęłam zęby i zniosłam chamskie zachowanie typa. Zaraz potem wysłał mnie do banku abym zapłaciła taksę notarialną. Gdy wróciłam, zastałam drzwi kancelarii zamknięte. Wściekłam się jeszcze bardziej. Chciałam złożyć skargę do jego zwierzchników. Żałuję, że tego nie zrobiłam. To była ważna transakcja. To był przełomowy dzień w moim życiu, a arogancki facet zepsuł mi całą radość z kupna ziemi.
 
Po sporządzeniu umów i podpisaniu przez nas tych umów oraz wpłacie przeze mnie kilku tysięcy za usługę notarialną zamknął nam przed nosem kancelarię zmuszając tym samym do zrobienia extra 150km i zmarnowania kolejnego dnia. Musieliśmy drugi raz przyjechać do Ełku z wioski, w której kupiłam gospodarstwo. Notariusz zamknął nam przed nosem kancelarię złośliwie, bo jak twierdził, nienawidzi Warszawiaków. My pochodzimy ze Szczecina i Łodzi, ale dla niego to wsio ryba. Widać ogólnie nienawidzi ludzi z miast. Faceta jakaś wściekłość i zawiść wewnętrzna toczy i nie może ścierpieć, że ludzie z miast kupują ziemię na wsi.
 
Była to wyjątkowo nieprzyjemna transakcja, w dodatku kosztowna. Przy sprzedaży mojego mieszkania w Szczecinie za większą kwotę opłaty notarialne były mniejsze i obsługa kulturalna. Ale wtedy obsługiwała mnie i moich kontrahentów notariusz ze Szczecina i ona zachowywała się na poziomie. Także taksę płaciło się na miejscu w kancelarii, a nie ganiano nas po bankach jak to zrobił złośliwy kaleka z Ełku. Tamta szczecińska transakcja przebiegła gładko, sprawnie, miło, bezproblemowo i szybko. Trwała ok. 10 minut, bo już wcześniej notariuszce wysłałam emailem niezbędne dane i wskazówki. Natomiast ta transakcja w Ełku to istny koszmar. Straszny facet. Przysięgłam sobie, że nigdy w życiu przez tego typa żadnych nowych umów nie będę zawierać.
 
Gdyby nie ten złośliwy kaleka, to byłby to dla mnie wspaniały i radosny dzień, a tak wszyscy przeżyliśmy niepotrzebne stresy, straciliśmy cały dzień i o całą dobę przeciągnęło się formalizowanie transakcji, co więcej kontrahenci wydali extra na paliwo na dodatkową jazdę do Ełku i z powrotem. Facet po prostu zrujnował mi ważny dzień życia. W imię czego? W imię jakichś chorych zawiści i animozji.

Agroturystyka - definicja


Agroturystyka – forma wypoczynku w warunkach zbliżonych do wiejskich. Może być połączona z pracą u osoby zapewniającej nocleg. Traktowana jako alternatywne do rolnictwa źródło dochodu mieszkańców wsi.

Ta forma masowej turystyki obejmuje różnego rodzaju usługi, począwszy od zakwaterowania, poprzez częściowe lub całodniowe posiłki, wędkarstwo i jazdę konną, po uczestnictwo w pracach gospodarskich. Polega na wykorzystaniu piękna krajobrazu wiejskiego i uatrakcyjnianiu gościom pobytu udziałem w codziennych zajęciach w gospodarstwie, w tradycyjnym rzemiośle artystycznym (np. haftowanie, szydełkowanie), w obrzędach ludowych oraz w przygotowywaniu potraw regionalnych, połączonym z wypiekiem chleba, wyrobem serów lub wędlin.
Agroturystyka to rodzaj turystyki wiejskiej, znanej w Polsce od dawna jako wczasy pod gruszą. Jest to forma wypoczynku u rolnika, w funkcjonującym gospodarstwie rolnym, gdzie można mieszkać, jadać wspólne posiłki z gospodarzami, uczestniczyć w wielu pracach polowych, obserwować jak na co dzień wygląda hodowla zwierząt i produkcja roślinna.
Źródło definicji: WIKIPEDIA, Foto: Indianka

piątek, 10 lipca 2009

Ongiś...

Ongiś, w czasach mojego dzieciństwa, jeździło się do Dziadków na wakacje. Było bosko. Przestrzeń, zieleń, zwierzęta, swojskie jadło i serdeczni Dziadkowie. Ja i moja kuzynka chętnie się udzielałyśmy na zagrodzie Dziadków. Karmiłyśmy kury, króliki, wybierałyśmy jaja spod kur, czesałyśmy i czyściłyśmy konie. Pamiętam, jak pieliłam z Babcią warzywa na ogrodzie. Z kuzynką zrywałyśmy maliny, truskawki, a nasi starsi kuzyni lub Dziadek wchodzili na długą podwójną drabinę rozstawioną pod wysoką czereśnią i zrywali dla nas i dla siebie słodziutkie owoce. Niekiedy z przekory, kuzyn Robert pluł pestkami na nas małe dziewczynki zgromadzone pod drzewem i wpatrzone w zieloną koronę drzewa przetykaną setkami czereśni. Wtedy uciekałyśmy z piskiem :)

W ogrodzie stała stara żeliwna wanna do której nalewałyśmy szlaufem wody. Gdy było gorąco i woda w niej się nagrzała – wchodziłyśmy do tej wanny i pluskałyśmy się nawzajem :)

Dziadek zabierał nas na wóz do którego zaprzęgał konia i jechaliśmy pod las kosić trawę dla koni. Uwielbiałyśmy te wycieczki. Gdy Dziadek pozwalał nam powozić koniem – byłyśmy w siódmym niebie :)

W porze podwieczorku, siadaliśmy wszyscy na obszernej ławce. Babcia lub Dziadek wynosili dużą emaliowaną miskę pełną strąków bobu i skubałyśmy nasiona. Potem Dziadek wyłuszczony bób stawiał w kuchni w garze na piecu i gotował bób na miękko. Gotowy bób odlewał i wynosił na dwór na ławkę przed domem. Tam obierałyśmy nasiona z łupinek i zajadałyśmy z wielkim apetytem wpatrując się w zachód Słońca i pojawiającą się połówkę Księżyca. Z oczami utkwionymi w niebo i Księżyc godzinami rozprawiałyśmy o Marsjanach i UFO ludkach... ;) Bardzo chciałyśmy by istnieli i kiedyś nas odwiedzili... :)

Wieczorami, gdy kury były już pozamykane, Dziadek spuszczał Murzyna – czarnego wilczura i wilczur uganiał się za nami próbując chapnąć, którąś z nas za nogę. Uciekałyśmy przed nim z piskiem. Wskakiwałyśmy na co się da byle wyżej, byle nas nie dosięgł, a on biegał od jednej do drugiej próbując nas dopaść. Byłyśmy szybsze :)
Ekscytowała nas ta zabawa z psem :) Cały dzień niecierpliwie wypatrywałyśmy wieczora, by ścigać się z wilczurem :)

Wolontariusze

No, zgłosili się pierwsi dwaj wolontariusze. Wiara w ludzkość wraca. Ciekawe jak ten wolontariat wypadnie.
To będzie nowe doświadczenie dla mnie. Ludzie z miasta nie nadają się do ciężkiej pracy, ale jakoś spróbuję ich tu zagospodarować, by obie strony były zadowolone – zarówno włościanka Indianka jak i wolontariusze. Bym ja tu miała pomoc odczuwalną, a oni by mieli ciekawe wakacje. To się może udać przy odrobinie dobrej woli. Może moje doświadczenie pedagogiczne będzie tu przydatne, bo wszak wolontariat to także nauka.

Radiowe wymuszanie

W Radio Zet wywiad Moniki Olejnik z politykiem z PISu. Pani Monika jak zwykle arogancka. Poseł Suski nie ukrywał, że nie lubi Radia Zet. Przewrotnie reporterka pod koniec wywiadu na siłę wciskała politykowi koszulkę z napisem „Nie wstydzę się Radia Zet”, wbrew temu, że facet nie cierpi tej stacji. Odmówił przyjęcia. No to speakerzy Radia zrobili z tego aferę na całą Polskę i urządzili nagonkę słuchaczy na posła.  To się nazywa nadużywanie środków masowego przekazu.

Fantastyczna pogoda

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała rozmarzona Isabelle... :)
Słońce zalało swym blaskiem moją wschodnią sypialnię czyli pokoik jeździecki. Zapowiadają na dziś deszcze. YES YES YES! :))))))))) Niebiosa mi sprzyjają. Podleją moje drogocenne sadzonki.
Zupełnie nie podzielam zdania dziwolągów, którzy gderają na to, że padają deszcze i nazywają to zjawisko brzydką pogodą. Woda jest niezbędna do życia na naszej planecie. Woda jest niezbędna roślinom do wegetacji, niezbędna zwierzętom. Także nasze ciała składają się w przeważającym stopniu właśnie z wody. Trzeba cenić wodę. Dobre nawadnianie młodego sadu to podstawa - Indianki inwestycja i praca nie pójdzie na marne. Niech leje całe lato ile wlezie dopóki nie posadzę ostatniej sadzonki :) Ludzie nie chcą pomóc, ale Bóg mnie kocha i niebiosa podlewają moje drzewka ślicznie. Tak trzymać.
Najpierw muszę zrobić obchód i zajrzeć do zwierząt wszystkich po kolei, a potem biorę się za kolejne drzewka.

czwartek, 9 lipca 2009

Natura ludzka

Głowa mi pęka. To chyba ciśnienie tak na mnie wpływa. Tylko nie wiem czy niskie czy wysokie :) Dzisiaj większość dnia spędzam w domu. Tak wyszło. Nalałam full wody do kotłów, zmywam, piorę, gotuję. Tylko na chwilę wyszłam sprawdzić jak tam koźlęta i wypuściłam kury na dwór.

Dzisiaj rozmyślam nad naturą ludzką. Muszę przyznać, że jestem rozczarowana ogółem, choć bywają chlubne wyjątki wśród ludzi. Większość to jednak obojętni egoiści. Trudno wśród ludzi znaleźć zrozumienie, współczucie, chęć pomocy czy dzielenia się. Taki ten światek ludzi płytkawy. Działa to na mnie deprymująco i zniechęcająco. Jestem inaczej skonstruowana i obcując z tego typu ludźmi czuję się nie za specjalnie. Już wolę sobie odpuścić ich towarzystwo niż truć się ich znieczulicą.

Postanowiłam, że poszukam te chlubne, szlachetne jednostki pozytywnie zakręcone. Gdzieś muszą być :)

środa, 8 lipca 2009

Ostatnie śliwy

Deszczowy dzień. Początek dnia pochmurny aczkolwiek ciepły. Z rana poszłam podziałać w sadzie. Posadziłam kilka drzewek. Mam też paprykę, lubczyk i poziomki do przesadzenia. Pogoda odpowiednia – wilgotno i raczej pochmurno, ale dość ciepło.
 
Wczoraj jedna z kóz urodziła dwa śliczne, bielutkie koźlęta. Pomogłam im się dostać do wymion. Dzisiaj rano też. Chciałam im zrobić zdjęcia. Próbowałam znaleźć ładowarkę do akumulatorów, ale nadal jej nie ma. Już ładne kilka miesięcy nie wiem gdzie ona jest. Rodzina dopomina się nowych zdjęć. No, nie mam czym zrobić.
 
Za oknem wisi wielka siwa chmura. Znów będzie padało. Deszcz mnie nie przeraża. Kopałam dziś w deszczu.
Ziemia zmiękła. Łatwiej się kopie i słońce nie dokucza. Niestety, teraz czekają mnie gliniane dołki. Trzeba będzie wybrać glinę i przywieźć czarnoziemu taczką. Sad śliwowy prawie gotowy. Wcześniej posadzone drzewka przyjęły się. Wypuściły liście, gałązki, zagęszczają się. Jeszcze gdzieś z 30 drzewek zostało do posadzenia. Te najładniejsze już posadziłam. Zostały już takie raczej przebrane. Posadziłabym to co zostało szybko, ale gliniane dołki są koszmarnie pracochłonne. Muszę tę glinę wybierać i nawozić czarnoziemu z odległych miejsc, więc najpierw skupiam się na kopaniu tam gdzie dobra gleba i tam sadzę w pierwszej kolejności.
 
Obejrzałam dziś krzaki ziemniaków. Urosły. Trzeba będzie kopczyki uformować. Zawsze mi coś tam urośnie, choćby niewiele, ale będzie ten ziemniak do jedzenia.
 
Sałata wreszcie zaczęła rosnąć. Na razie jest niewielka. Strasznie długo kiełkowała. Może za głęboko posiałam?
 

wtorek, 7 lipca 2009

Budyń czekoladowy

Wydoiłam wczoraj kozy i mam garnek mleka. Mam ochotę na budyń czekoladowy. Tylko garczek do mleka trzeba wyszorować, bo pan Rysio zaniedbał.. ;)

poniedziałek, 6 lipca 2009

Zeszłoroczne pastwisko - obecny sadek

Dzień duszny, parny. Zanosi się na deszcz. Poranna krzątaninka. Przestawiłam wybieg dla koni. Mają wygryźć pasy zieleni pomiędzy bruzdami z drzewkami. To zamiast koszenia i w ramach pielęgnacji sadu. Nie mam czym kosić, a konie i krowy dokładnie wygryzają trawę tuż przy samej ziemi. Podwójna korzyść - zwierzęta najedzone i sad wypielęgnowany.

Na zdjęciu zeszłorocznym widać łąkę, gdzie w tym roku sadzę jabłonie, a na drugim planie posadzone mam już śliwy. W tym roku na tych łąkach są porobione bruzdy pługiem leśnym. W te bruzdy mam wkopane drzewka i dosadzam kolejne. Te co były wcześniej wkopane przyjęły się w większości. Te obecnie wkopywane jak deszcz dobrze nie podleje to będę musiała ręcznie podlewać, bo inaczej uschną. Sadzonki przed wkopywaniem namaczam porządnie i przycinam.

niedziela, 5 lipca 2009

Bojowa niedziela

Dziś z rańca przywdziałam strój bojowy czyli różowe klapki, błękitną bluzeczkę z dekoltem, cieliste szorty by sąsiad myślał, że latam po polu z gołą dupą ;P (podglądają mnie sąsiadujący wieśniacy), słomkowy kapelusz i ruszyłam w bój dzierżąc w dłoni damski szpadel (mój ulubiony - jest ostry, czubaty i nie ciężki – dobrze mi się nim kopie). Zanim zaatakowałam wczoraj nadkopane dołki, zaniosłam jednemu z psów karmę. Drugiemu psu postanowiłam, że zaniosę podczas przerwy w kopaniu, bo znajduje się w drugim końcu sadu.

Przy okazji spaceru do psa, przycięłam nieco gałązki wcześniej posadzonych drzewek i skontrolowałam stan gleby i przyjmowania się drzewek. Wiśnie tak sobie wyglądają. Niektóre się przyjęły, niektóre jeszcze nie. Zapowiadali deszcz. Oby spadł i dobrze je podlał.

Wróciłam na pole i w słońcu kopałam. Temperatura znośna, jakby tego słońca nie było, kopało by się lepiej, ale dałam sobie z tym radę. Wykopałam z 10 dużych dołów i poszłam założyć dodatkową taśmę przy drodze, by krowy puścić z łąki do wodopoju i cienia.

Już południe. Najgorętsza pora dnia. Sensownym było usunąć się w cień i zrobić sobie przerwę na inne czynności. Wycisnęłam i rozwiesiłam pranie i wstawiłam nowe do prania. Zrobiłam sobie wodę z sokiem do picia. Kury nakarmiłam wcześniej, ale wodę muszę im zmienić. Potem zanieść drugiemu psu karmę i wrócić na pole wkopywać drzewka. Czuję się tak średnio dziś, więc sobie chwilę odpocznę w domu.

Na zdjęciu widok na rancho od strony południowej - to na tej widocznej na pierwszym planie łące posadziłam śliwy. Zdjęcie jest jeszcze z zeszłego roku, jeszcze przed sadzeniem. Nie mogę zrobić nowych ujęć, bo ładowarkę do akumulatorów do cyfrówki gdzieś mi wcięło, a nie mam czasu szukać.

sobota, 4 lipca 2009

Idealna aura

Napracowałam się. Pracę skończyłam o 22.02. Two two point o two ;) Dzień bardzo udany. Wkopałam 13 drzewek i nadkopałam wiele dołków na jutro. Świetnie się kopało. Miejscami ziemia krucha, miękka jak chałwa, z łatwością poddawała się szpadlowi. Temperatura do pracy idealna. Dzień pochmurny, więc słońce nie dokuczało. Pokropił deszcz, więc ciśnienie się wyrównało, znikła duchota. Przestała mnie boleć głowa. Delikatne nawilżenie deszczem gleby dobrze na nią wpłynęło. Jak dobrze pójdzie, to jutro wkopię prawie wszystkie śliwy. Byłoby super.
 
Oglądam francuski film sensacyjny świetnie nakręcony, tak w konwencji dobrego amerykańskiego filmu sensacyjnego. Kapitalne ujęcia, kapitalny podkład muzyczny. Film kryminalny dotyczący makabrycznej zbrodni.

Domowe porządki

Wczoraj przez pierwszą połowę dnia fatalnie się czułam, więc na siłę zmuszałam się do jakiejkolwiek pracy.
Głównie zajmowałam się domem - prałam, sprzątałam, zmywałam, umyłam okno w pokoiku jeździeckim, odmroziłam kopytka i podsmażyłam na mięsnym sosie. Pootwierałam okna i przewietrzyłam cały dom. W toku prac przestałam dostrzegać ból, a wieczorem czułam się wręcz rewelacyjnie.

Dzisiaj zastanawiam się nad sobą i moim gospodarstwem. Jak zdobyć pieniądze na remont? Pożyczka? A jeśli tak, to z czego spłacać? Podjąć pracę? Jeśli tak, to jaką, by móc jednocześnie zarabiać i zajmować się gospodarstwem?
Na czym zarabiać? Co sprzedawać? Czym się zająć tak konkretnie? Nad tymi dylematami rozmyślam dziś.

piątek, 3 lipca 2009

Dorodny pająk



Brzuszek boli boli... A dokładniej jajniki. Zaczęła się kobieca comiesięczna przypadłość. Dzisiaj wiele nie podziałam. Sprzątnęłam ze stołu pod oknem w pokoiku jeździeckim i zaczęłam myć to okno. Właśnie tam się przenoszę teraz, do tego pokoiku. Moi Przyjaciele spod Stargardu Szczecińskiego zajmą z dziećmi ten większy pokój. Cieszę się, że przyjeżdżają, bo są o niebo bardziej wyrozumiali od mojej przyjaciółki ze Szczecina, co więcej obiecali zająć się moim domem, bo ja mam teraz dużo pracy w ogrodach. Oni też mają gospodarstwo i rozumieją specyfikę życia na wsi. Chowają kury i żyją ze sprzedaży jaj. Może mi coś doradzą. Widok kury ich nie przerazi.

Gdy była przyjaciółka ze Szczecina, to gdy kura zakwokała, to ona myślała, że to ja wydałam z siebie taki dźwięk doznając zawału...:)))))) Była przerażona, że to ja wyzionęłam ducha i ona nagle znajduje się w domu z trupem... ;)))))) I co tu z trupem teraz robić? Przyjechała na wczasy, a tutaj nagle z trupem coś trzeba zrobić, podjąć jakąś decyzję! To dopiero stres i niewygoda. Zupełnie niewakacyjny. Przyjechała do przyjaciółki po 7 latach niewidzenia się, a ta wycięła jej numer i zeszła z tego świata gdacząc przeraźliwie.... ;)))))) Kobietka miała tutaj zdecydowanie za dużo wrażeń :)))))))), że nie wspomnę o dorodnym pająku na suficie, który łakomie łypał na nią okiem... :)

czwartek, 2 lipca 2009

Duży Ryś

Miałam przygodę... a właściwie mogłam ją mieć, ale nie chciałam jej i ryzyka jakie z sobą niosła.
Jakoś tak po południu wpadli goście – znajomy ze szkolenia i jego dobry kolega.
Zastanawiałam się, czemu zawdzięczam tę wizytę. Wpierw sądziłam, że ten jego kolega chce kupić moje włości.

Potem nieoczekiwanie zaproponował, że mi pomoże wkopać drzewka. Znajomy odjechał załatwiać swoją sprawę. Później okazało się, że była to bardzo przyjemna sprawa :D

Tymczasem oddał mi w moje ręce swego rosłego jak dąb i silnego niczym tur kolegę Rysia.
Oceniając po posturze, sądziłam, że będzie z niego pożytek. Ale pan Rysio wykopał tylko 9 dołków i spuchł.

Z nieba lał się żar, więc zaszliśmy do domu. Pan Ryś zaoferował się, że pozmywa wszystkie naczynia. Zmył gdzieś z 10 sztuk i zmęczył się.

Siadł na krzesełku i rozgadał się. Wyznał, że szuka kobiety do życia. Spojrzał w me oczy, ale nie znalazł tam zachęty. Nie zrażając się, zareklamował siebie, swoje włości i roztoczył przede mną szerokie możliwości.

Gestykulował przy tym i w ferworze tych gestykulacji kilkakrotnie złapał mnie za kolano. W mych oczach błysnęły stalowe sztylety :) Pan Ryś się lekko zreflektował i rozmowa potoczyła się ku mojej przyjaciółce i potencjalnej ciężarnej wolontariuszce, która zgłosiła się do pracy na mym gospodarstwie. Pan Ryś był żywo zainteresowany obiema kobietami. Nawet nie wiem kiedy, wyciągnął ode mnie numer telefonu do przyjaciółki.

Wyszedł na dwór gdzie zasięg i pogadał z nią. Stąd wiem, że panna Danuta zrobiła w kamaszach 10km w dniu swojego sromotnego powrotu do miasta :D hahaha... Gdyby była grzeczna, to bym jej pokazała skrót i zaoszczędziłaby 3,5km, ba, zdążyłaby na PKS i zaoszczędziłaby sobie w sumie 8km :))))))))))

Niewdzięczna przyjaciółka, niewdzięczna! 7 lat na nią czekałam, kąpiel jej z poświęceniem przygotowałam, kolację ugotowałam, cieszyłam się, że wreszcie przyjeżdża po 7 latach – a ona następnego dnia po przyjeździe wyrwała do Szczecina! Niedobra Danuś, niedobra!

Ale pan Ryś się panną Danusią zainteresował i raz po raz do niej wydzwaniał lub smsował. Potem dostał telefon z domu, że jego matka zasłabła i chciał wracać, ale nie mógł dodzwonić się do swojego kierowcy i kumpla w jednej osobie, pana Sławka. Pan Sławek parę godzin wcześniej udał się na bardzo przyjemne spotkanie i balował na całego, dlatego wyłączył komórkę. Pan Ryś się denerwował. Miotał się po podwórku i drodze próbując dodzwonić się do pana Sławka. No ja musiałam skończyć wkopywać drzewka. Pan Ryś spoczął na moim konnym wozie wyczerpany telefonowaniem, a ja tyrałam w polu.

Zmierzchało. Myśl o nocowaniu pana Rysia pod moim dachem wydała mi się wstrętną. Jego zasługi na polu były niewielkie. Pan Ryś zaoszczędził mnóstwo energii w ciągu tego dnia i biorąc pod uwagę jego wielkość, obcość i ryzyko – postanowiłam, że nie udostępnię mu łóżka w którym noc wcześniej spała niewdzięczna Danuś. Miałby całkiem niedaleczko do mojego pokoju, a nie miałam ochoty na nocne podchody obcego faceta. Niby wyglądał na porządnego chłopa, ale to obcy facet – widziałam go pierwszy raz w życiu i myśl o jego nocowaniu pod moim dachem wywołała we mnie ostatecznie duży dyskomfort.

Skoro Danuś nie umiała pokonać swojego dyskomfortu dla świetnie od lat znanej serdecznej przyjaciółki, to ja tym bardziej nie miałam ochoty ryzykować dla obcego faceta i doznawać z tego powodu dyskomfortu.

Suma summarrum powiedziałam panu Rysiowi, by poszedł w niebieską dal błękitnego nieba. Pan Ryś się nieco buntował, ale oddalił się drogą wtapiając się w wiszące nad nim przestrzenie niebieskie.

środa, 1 lipca 2009

Rozbiegane myśli

Wkopałam 20 śliw. Ugotowałam obiad, wydoiłam kozy, wstawiłam chleb do pieczenia, nakarmiłam pisklęta, wykąpałam rośliny domowe, pozmywałam i wysuszyłam naczynia. Wieczorem obeszłam włości. Nakarmiłam psy. Pogłaskałam kurki, kicię i koniki. Idąc przez pole rozmyślałam nad wieloma sprawami jednocześnie, próbując zebrać myśli w jedną spójną wiązkę. Jutro dzień móżdżenia. Trzeba się wgryźć w papiery i poświęcić im czas.
 
Jestem przepracowana i ciągle mnóstwo zadań pilnych do wykonania przede mną. Odpoczywać też muszę i relaksować się. Nie mogę tego zaniedbywać... Trzeba pomyśleć o sobie. Kupiłam sobie na urodziny klimatyczną trylogię „Dom nad rozlewiskiem.”

Poranna rosa

Wyszłam przed dom o 6.00. Rosa. Przeszłam się po trawie w klapkach pozwalając wodzie obmyć moje nagie stopy. Poprawiłam ogrodzenie, coś tam uprzątnęłam. Dałam kurom zboża. Zajrzałam do krów. Poranek przyjemny – temperatura w sam raz do prac ogrodowych. Zajrzałam w zwilgotniałe dołki. Nabrałam ze strumyka wodę konewką do podlewania roślin pokojowych. Wyrwałam parę rzodkiewek na śniadanie.
 
Fajnie, że deszcz wczoraj popadał. Dzisiaj wkopię kolejną partię śliw.
Zjadłam śniadanie – grzanki z jajkami sadzonymi. Wypiłam herbatę z cytryną.
 
Czas do sadu, a potem kozy doić!