wtorek, 12 maja 2009

Letarg

No, niestety. Przekąsiłam lunch, na chwilę położyłam się i tak mnie zmogło, że obudziłam się dopiero ok. 17.00, także nici z siewu. Przywiozłam kolejne donice z ziemią do wysiania nasion w domu. Pokrzątałam się nieco w domu. Nalałam pełne kotły wody. Dokarmiłam psy. Zamknęłam kury na noc. Poprawiłam nieco ogrodzenie. Wróciłam do domu.
Ugotowałam budyń. Wstawiłam chleb do pieczenia. Wstawiłam nowe pranie. I już północ. Czas tak szybko zleciał...
Ale to nic - dobiorę się do tych ałyczy niebawem. Może i jutro się uda.

poniedziałek, 11 maja 2009

Piękna pogoda

Idealna pogoda na siew, ale niestety - najpierw musiałam nakarmić kury, psy, przerobić ogrodzenie, wydoić krowę, pozmywać gary, rozwiesić pranie i już po 13.00. Kurka wodna - ale to nic. Jeszcze wydoję kozy i drugą krowę i coś podziałam w ogródku. Ałycze czekają na posadzenie, także pigwowiec. Nasiona warzyw też trzeba posiać. Nie wiem czy się z tym wszystkim wyrobię, ale próbować warto. Najwyżej zrobię dziś tylko jakąś część tego co mam zrobić, a resztę dokończę jutro.

Siewy domowe

Dzień zasiewowo nie został zmarnowany. Co prawda wieczorem siąpiło, zrobiło się zimno i te warunki klimatyczne wygnały mnie z dworu do domu, ale przezornie wcześniej przywiozłam do domu z łąki taczką skrzynki z ziemią.

Zasiadłam do stołu zgromadziwszy wszystkie pełne ziemi skrzynki. Wydobyłam z wszelkich domowych zakamarków torebki z nasionami. Zaczęłam siać. To spokojne i dość żmudne zajęcie wciągnęło mnie na kilka godzin. Skończyłam dopiero o północy, gdy ziemia się skończyła. Jeszcze zostało mi sporo nasion do wysiania, ale już prawie wszystkie skrzynki zajęte. Resztę nasion to już w doniczkach będę musiała siać i we wszelkich nadających się do tego celu pojemnikach i naczyniach jakie znajdę w domu.

Lubię rośliny, bo nie trzeba ich doić codziennie i nie uciekają z gospodarstwa ;))))))). Lubię rośliny, bo można je wysiać i zapomnieć o nich na tydzień, dwa czy kilka tygodni, a nawet miesięcy. Tylko odpowiednią wilgotność i temperaturę trzeba zapewnić. Gdy mieszkałam w mieście, miałam mieszkanie pełne różnorodnych roślin. Dobrze u mnie rosły, bo dbałam o nie jak należy. Podlewałam, kąpałam, zasilałam nawozem, zmieniałam doniczki na większe, dopasowywałam doniczki do gatunków roślin.

Uwielbiam rośliny. Do tego stopnia, że kiedyś zatrudniłam się w kwiaciarni, tylko po to, by wąchać zapach lilii na co dzień... ;)

W zeszłym roku posadziłam własne lilie. Już rosną. Ahh... nie mogę się doczekać, gdy zakwitną...

niedziela, 10 maja 2009

Niedziela dżdżysta i spokojna

Kicia u mych stóp. Z radia płynie kołysząca się piosenka. Wieczór. Jeszcze jasno. Jeszcze coś można podziałać na zewnątrz, ale chyba nadal siąpi deszcz. Nie posadziłam tej ałyczy - czym innym się zajęłam - porządkami wokół i w domu. Przywiozłam sobie też ziemię w skrzynkach pod wysiew nasion w domu. Na dworze nieco wietrznie. Zbyt wietrznie, by siać na zewnątrz. Policzyłam posadzoną wczoraj ałyczę - w ziemi siedzi 53 sadzonki. Jeszcze 47 sztuk mam do posadzenia. To już raczej jutro. Dziś rano słońce pięknie oświetliło okno w pokoiku jeździeckim, ale zanim usunęłam spod okna stertę szpargałów - przesunęło się na południe. Jutro rano, jeśli tak ładnie zabłyśnie jak dziś, chyba w końcu umyję to okno. Już sobie wszystko przygotowałam na tę okazję.
Chyba ugotuję bigos dziś na obiadokolację.Może napalę w piecu i popiorę kolejną partię pościeli i ciuchów.

Kury Indianki

Coś mi strzyknęło wczoraj w kręgosłupku i nie mogę się ogrodowo, ani domowo nadwyrężać, a huk zadań przede mną. Spróbuję jakoś ominąć nadwyrężanie tego strzykniętego punktu na kręgosłupie.

Pogoda piękna - idę zaraz sadzić ałyczę. Większość już wczoraj posadziłam. Jestem już po obfitym śniadaniu - jajecznica na podsmażonej cebuli i kiełbasie - bardzo pożywny zestaw.

Jaja kurze - wielkie, żółtka pomarańczowe, smakowite. Kury puszczane swobodnie na wybieg wokół siedliska - najadają się do syta, plus dostają zboże i czasem mleko do popicia. Stąd te wielkie, pomarańczowe jaja. Kury są szczęśliwe - wybiegane na obszernym, urozmaiconym wybiegu.Trzy koguty rywalizują ze sobą o wpływy wśród kur. Prym wiedzie wypasiony kogut rasy Sussex. Niewiele mu ustępuje kogut rasy Leghorn - piękny, śnieżnopióry. Kogut Liliputek wodzi swoją kurkę liliputkę i chyba mu to wystarczy. Opiekuje się swoją kurką czule. Kogut rasy Sussex - gromadzi wokół siebie większość rudych kur plus białą kurę rasy Sussex. Kogut Leghorn mocno interesuje się młodą kurką takżę rasy Leghorn. Kurka już znosi jaja. Kurka jako jedyna nie opuszcza kurnika.

Także jeszcze młodziutkie kurki zielononóżki nie opuszczają kurnika. Noszę im rwaną zieleninę i karmię drogą kupną paszą, by wyrosły na dorodne, zdrowe kury.
Wszystkie koguty drażnią barwy czerwone i różowe. Muszę na nie uważać, gdy mam na sobie coś w tym kolorze, bo robią się nagle agresywne.

sobota, 9 maja 2009

Prace ogrodowe

Cały dzień spędziłam w ogrodzie, głównie sadząc żywopłot na skraju sadu jabłoniowego. Posiałam też trochę warzyw. Posadziłam kilka pigwowców nad rzeczką przy drodze. Poprawiłam też ogrodzenie, bo kozy właśnie odkryły, że sadek to ciekawe miejsce i zaczęły się wdzierać i obgryzać posadzone rośliny. Zwłaszcza kozioł Jacek upodobał sobie to miejsce. Nie spuszczałam dzisiaj stada kóz z oczu. Kozioł ponownie poprowadził kozy na sad, ale wstrzymał się, gdy mu ostrym tonem zabroniłam. Pogoniłam kozy spod sadu i dalej sadziłam żywopłot.Jutro dokończę sadzić żywopłot i poprawię całe ogrodzenie wokół sadu i włączę prąd. Miłą niespodzianką było to, że rośliny, które uważałam za wymarzłe, nagle ożyły i pokryły się gęstym listowiem. To wspaniale. Stąd to sadzenie żywopłotu - ałycza puściła liście. Także pigwowiec.

Niektóre z drzewek posadzonych na jesieni ożyły i wypuściły bogate liście. Jest nadzieja, że pozostałe też dojdą do siebie. Ligole kwitną przepięknie na ciemnoróżowo. Jest szansa, że doczekam się jeszcze w tym roku pierwszych jabłek. Także będę mieć czereśnie lub wiśnie. Tylko kozy muszę dopilnować, by mi tam do sadu nie wchodziły. Być może będzie konieczne postawienie stałego ogrodzenia lub wiązanie wszystkich lub części kóz na uwięzi. Póki co, spróbuję uszczelnić i poprawić to ogrodzenie co mam i podłączyć je do silnego prądu. Może wystarczy sam prąd.

Dżdżysta sobota

No i fajnie. Pasuje. Ziemia zmoczona - wysieję nasiona. Będą kiełkować w wilgotnej glebie.
Wczoraj nie wysiałam, choć chciałam i była ładna pogoda. W środku dnia zapadłam w letarg.
Potem, gdy się obudziłam, trzeba było doić kozy i poprawić ogrodzenie ogrodu i tak do ściemnienia się.
Wieczorem nieoczekiwanie przybył znajomy na grilla. Wypróbowaliśmy mój nowy grill. Upiekliśmy szaszłyki, łyknęliśmy wina, rozpaliliśmy ognisko by się ogrzać, gdy zrobiło się chłodniej, porozmawialiśmy trochę i na tym koniec ;) Żaden szczwany lisiura niech nie próbuje nocnych podchodów, bo i tak mu się nic nie uda ;))))))))
Szkoda zachodu. Indianka ma zasady i niezłomna jest :DDDDD. Żadne wino ich nie zmiękczy... ;)))))

piątek, 8 maja 2009

Wstał piękny dzień...

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)
Słonecznie, ciepło, nie ma wiatru. Ziemia jeszcze wilgotna po ostatnim deszczu – posieję nasiona warzyw. Część już wysiałam – paseczek ok. 30 metrowy. Jeszcze zostało sporo miejsca na warzywka. Trzeba paseczek maksymalnie zagospodarować i wysiać te nasiona co mi jeszcze zostały.

Wczoraj upiekłam chleb i zrobiłam utęskniony budyń czekoladowy. Dziś rano skąpałam rośliny domowe w gęstej mgle dżdżu wytwarzanego przez zraszacz kupiony w Kauflandzie w mieście łosi.

Wodząc oczyma po ścianach łazienki przy pokoiku jeździeckim, dochodzę do wniosku, że jeszcze kilka takich fajnych lustrzanych szafek by się przydało.

No, ale do szafek daleko. Co najmniej jedna powinna jeszcze w mej łazience zawisnąć – rozładowała by mi kolejną partię bałaganu. Potrzebuję taką szafkę na pozostałe środki czystości, które się nie zmieściły w tych dwóch szafeczkach. Potrzebna też szafka na leki i środki opatrunkowe czyli podręczna apteczka.

Piękne słońce zaświeciło w okna i podświetliło wymownie brudne szyby.
No, ale warzywa pilniejsze. Trzeba siać, dopóki ziemia wilgotna to nie będę musiała ganiać z konewką. Poza tym okno w pokoiku jeździeckim zastawione górą szpargałów. Najpierw trzeba te szpargały wynieść na strych zanim dopcham się do brudnej szyby. A to wszystko zajmuje czas... czas...

Wieloaspektowe podejście

Mam silną tendecję do wykonywania prostych czynności w sposób możliwie złożony, przemyślany i wielowątkowy.
To cała ja. Podchodząc do jakiegokolwiek zadania rozpatruję go z kilku lub kilkunastu aspektów i skutek bywa taki, że mój mózg przetwarza ogromną ilość danych, a ja stoję jak zaklęta nad jakimś prostym zadaniem nie mogąc się ruszyć z miejsca przytłoczona nadmiarem myśli dążących do wynalezienia złotego środka ... :)

czwartek, 7 maja 2009

Zawiłe ścieżki

Zaiste zawiłe i liczne są ścieżki wiodące do realizacji moich planów, niemniej jednak one wszystkie prowadzą nieuchronnie do wytyczonego przeze mnie przed laty celu, a wszelkie me działania są onemu celowi podporządkowane.
 
 

Nareszcie DESZCZ!

Nareszcie spadł długo oczekiwany deszcz! Obficie zrosił, zmoczył, nawodnił ziemię! Napoił rośliny! Trawa zacznie bujnie rosnąć! Drzewek nie trzeba będzie podlewać ni warzyw! Ni kwiatów! Ile mniej pracy!!! :))) Yahoo! :)))) Bardzo mnie ucieszył ten upragniony dla mej ziemi deszcz...

środa, 6 maja 2009

Cudowna kąpiel

Wczoraj, po całym, pracowitym dniu spędzonym głównie na pucowaniu łazienki i podłogi pokoiku jeździeckiego oraz na pieczeniu mięsiwa, a potem przyrządzaniu porządnego obiadu - zażyłam zasłużonej, gorącej kąpieli. Przyniosłam z kuchni 3 duże wiatra nagrzanej na wielkim piecu kuchennym gorącej, takiej w sam raz do kąpieli wody i pluskałam się długo i z zamiłowaniem. Jak słodko wykąpać się w strugach goracej wody i pachnącym miodem i wanilią płynie do kąpieli...Od razu lepsze samopoczucie... Kąpiel była boska... :)

wtorek, 5 maja 2009

Mega sprzątanie

Wczoraj ze znajomym I. skończyliśmy montować i piankować drzwi. Są jeszcze do wyregulowania i obmurowania.
Trzeba też świetlik wstawić nad jedną sztuką drzwi. Przedwczoraj hydraulik zrobił mi prowizorycznie wodę w kuchni - koniec z targaniem wiader wody z piwnicy. Teraz samo płynie. W związku z tym - zrobiłam dziś mega sprzątanie.
 
Zaatakowałam łazienkę przy pokoiku jeździeckim. Ale najpierw wyjęłam z mego mega pieca kuchennego cały popiół.
Użyłam do tego celu łopaty i grabi. Wyniosłam kilkanaście wiader tego popiołu. Potem naładowałam papieru i drzewa i napaliłam. Dzień wcześniej nalałam pełne kotły wody. Kotły stoją na mym 2,5 metrowej długości piecu kuchennym.
Szybko się nagrzały. Zrobiłam zmywanie naczyń i wielkie pranie. Wyniosłam wszystko z łazienki i wyszorowałam ją, odkaziłam, wypolerowałam, że aż lśni. Wczoraj I. był tak dobry, że mi jeszcze zawiesil dwie swiezo kupione szafki lustrzane. Napakowalam kosmetykow i srodkow czystosci.

poniedziałek, 4 maja 2009

Anakonda

W nocy przyśniła mi się potężna anakonda - wielka jak kolubryna. Powoli wpełzła na statek i zabrała się za pożeranie istot tam się znajdujących.
 
Dzisiaj dowiedziałam się o ogromnym rachunku telefonicznym. Czyżby ta anakonda to zwiastowała?
 
A wczoraj śniła mi się moja krowa Bernadetta - stała w skażonym chemicznie bagnie i patrzyła na mnie wymownie.
Jakieś chore te sny ostatnio miewam.

niedziela, 3 maja 2009

Szczwany lisiura

Poranek zaczęłam miło od karmienia moich licznych zwierzątek. Następnie udałam się do ogrodu siać warzywa. Najwyższy czas! Ledwie dziabnęłam kilka razy grządkę spulchniając ją pod siew, gdy psy zaczęły ujadać i
po chwili zza górki na drodze wewnętrznej mego gospodarstwa ukazał się obcy mi gościu.Nieco się zjeżyłam, sądząc w pierwszej chwili, że to jeden z wędkarzy stręczonych przez bezwstydnego sąsiadującego z moją ziemią właściciela stawów rybnych.
Ale gościu zagaił:"Słyszałem, że prowadzi Pani agroturystykę"
Indianka uspokoiwszy się nieco: "Raczej gospodarstwo ekologiczne. Agroturystyka będzie po skończeniu remontu. Teraz mogę co najwyżej wynająć miejsce pod namioty lub wynająć oborę na dom letniskowy w zamian za wysprzątanie."Gościu się zmieszał jakby.
Indianka: "Potrzebuje Pan dla siebie?"
Gościu: "Nie... dla znajomych ze Śląska. Mają przyjechać na wakacje w lipcu."
"Pokój mam do remontu. Gdy go zrobię, to będę mogła wynająć." - dodała Indianka
"Teraz tylko pole namiotowe lub oborę mogę zaproponować."
" To może Panu pokażę co jest do zrobienia skoro Pan tu jest i opisze Pan to znajomym. Może taka opcja będzie im pasowała?"

Indianka i gościu poszli obejrzeć oborę.

"Wie Pan, będę miała też jeden pokój do wynajęcia, ale w tej chwili jest w stanie surowym, trzeba tam wodę podłączyć do łazienki, posadzkę wylać."

Gościu: "Można zobaczyć? Trochę się na tym znam. Może będę umiał pomóc."

"No, dobrze. To niech Pan obejrzy to." - rzekła po namyśle Indianka.

Gościu i Indianka weszli do domu oglądać pokój. Od słowa do słowa - i gościu zaofiarował się podłączyć prowizorycznie wodę z piwnicy do kuchni plastykowymi rurami, które Indianka miała w piwnicy. Skręcił rury i trysnęła woda w kuchni. "Nareszcie!" - pomyślała Indianka.

Indianka chciała zapłacić gościowi za tę przysługę, ale gościu nie chciał pieniędzy. "To może chociaż na grilla zaproszę. Dam Panu te pieniądze i kupi Pan kiełbasę, cebulę, wino i urządzimy grilla. Mam nowokupionego grilla. Oto on." - To mówiąc, wyciągnęła pudełko z grillem. Z pudełka wyjęli części grilla i go skręcili od ręki. - "Fajny grill. Mój pierwszy. No to teraz będzie można grillować... :)" - powiedziała zadowolona Indianka,

Gościu był chętny na grilla, ale się śpieszył do domu. Wyznał też, że tak na prawdę z tymi agroturystami... to była lipa, że chciał Indiankę szczwanym fortelem poznać i umówić się na rozbieraną randkę!

"No wie Pan - mnie żadna randka z Panem nie interesuje. Możemy umówić się na zwykłego grilla, ale tylko na grilla i na nic więcej" - odpowiedziała zimno Indianka. "Ja jestem porządną kobietą z zasadami i mnie takie propozycje nie interesują. Nie ma takiej opcji. Szkoda zachodu, jeśli myśli Pan o TAKIM grillowaniu - to odpada." - powiedziała zdecydowanym tonem.

Gościu długo nie mógł uwierzyć i wpatrywał się w Indiankę jak niedźwiedź w baryłkę miodu. W końcu zrozumiał po kilku powtórzeniach i klarowaniach Indianki.

Indianka wyprowadziła gościa z jej posiadłości i pożegnali się formalnie uściskiem dłoni.

sobota, 2 maja 2009

Za dużo na raz

Tak sobie myślę, że chyba robię za dużo na raz. Ale tutaj jest wszystko potrzebne na wczoraj. Trzeba inwestować siły i środki i w agroturystykę i w ekologię. W końcu moje działania połączą się w jedną sensowną, dobrze zorganizowaną całość. Dziś piękny dzień. Mam zamiar się zająć zwierzyną, nabiałem i ogrodem. Przed komputerem chcę marnować czasu. Szkoda pięknego, słonecznego dnia. Tylko zjem śniadanie i do boju :)

Iwonka (moja Przyjaciółka ze szkoły średniej) urodziła córeczkę! Dali jej na imię Emilia. Jej starszy synek nadał siostrzyczce imię. Prawda, że wdzięczne? :) Zadzwoniła dziś by oznajmić mi radosną nowinę. Rozmawiałyśmy 20 minut. Jest na urlopie macierzyńskim. Namawiałam ją, by przyjechała do mnie z dzidzią na wakacje. Niestety - 700km to zbyt daleka i uciążliwa trasa jak na tak małą dzidzię... Szkoda.

Ale jak podrośnie ździebko - to przyjadą. Do tego czasu mam nadzieję też skończyć remont domu...

piątek, 1 maja 2009

Powrót do rytmu ranczerskiego

Powoli wracam do rytmu ranczerskiego czyli obrządku, serowarzenia, sadzenia roślin itd. To wstawianie drzwi i nagły wyjazd do miasta nieco wybiły mnie z rytmu. Od jutra trzeba się zabrać porządnie za gospodarstwo. Na miarę moich możliwości. Dzisiaj dzień taki lekko rozbity po wczorajszym wypadzie. Kozy i krowy przygotowane do dojenia. Trzeba doić. Jeszcze tylko umyję i wyparzę wiadro na mleko. Może jutro naleśniki zrobię? Powoli sobie tutaj wszystko poogarniam.

Siedliskowa krzątaninka

Dzisiaj zachodzi pomniejsza siedliskowa krzątaninka. Składają się na nią dziesiątki drobnych czynności, m,in. rozkładania kupionych wczoraj produktów, karmienie i pojenie drobiu i królików, psów, koni, krów, motanie pajęczynki przy klombie z żonkilami, sprzątanie wygrzebanych z ziemi przez kozie racice strzępków worków, sznurków, szkieł i innych śmieci, zabezpieczanie co cenniejszych drzew i drzewek i tym podobne czynności. Pogoda piękna, ale wieje dość silny wiatr. Do ogrodu dzisiaj nie dotarłam, ale jutro dotrę. Dzisiaj sobie uszykuję donice do zapełnienia i ogarnę siedlisko jako tako.
Muszę też zająć się serem, bo coś nie zsiada się jak należy. Muszę go lepiej dopilnować. Wczoraj kupiłam fajną rzecz pomocną w wyrobie jogurtów. Jestem ciekawa, jak się sprawdzi. Mięso czeka aż się nim zajmę. Wiele czynności i rzeczy czeka na mnie i tupta z niecierpliwością nóżkami, aż się nimi zajmę. Pomalutku. Mamy święto pracy wszak :) Nie mogę się bez końca zajeżdżać. Na czas dlugiego weekendu przyjęłam metodę drobnych kroczków. Robię to, na co w danej chwili mam ochotę. Czyli jeśli naszła mnie chęć zabezpieczyć przed kurami i kozami klomb - to go zabezpieczam. I tak po kolei. Gdy robi się to, na co się ma ochotę, to człowiek się nie męczy. Czynność sprawia przyjemność, cieszy. Oto właśnie chodzi. By zrobić, a się nie narobić :)))). Muszę brać przykład z rodaków. Nikt się specjalnie w tym kraju nie zajeżdża ;)))).
 
 
 

Mój bajeczny ogród

Piękna pogoda - długi, spokojny weekend przede mną - czas na kreowanie mojego wymarzonego ogrodu...
Przyjemne zajęcie... :)

Nocne ADHD

3.33 w nocy, a ja zamiast spać - obmyślam sposoby na obejście niemożliwie długich 3 tygodni oczekiwania na zakichany świetlik.
Wymyśliłam genialny sposób. Zamiast okienka nad drzwiami, zamontuję luksfery. Podejrzewam, że cenowo wyjdą podobnie, a może i taniej niż jakieś tam okienko, a napewno dużo bardziej dekoracyjnie i efektownie. Jeszcze nie mogę się na kolor zdecydować. Może przezroczyste?