niedziela, 29 marca 2009

Nadeszła wiosna

Nadeszła wiosna i w mym sercu zagościł ponętny niepokój. Czekają mnie wzmożone zajęcia wielozadaniowe. Czas na wielką mobilizację. Najpierw muszę zdobyć siano dla mej zwierzyny. Potem siatkę dla kur i do ogródka. Karmę dla psów. Pszenicę dla kur. To tyle na początek.

Ekologia - moja pasja

Ekologia to moja pasja i styl życia. Myślę, że byłam już ekologiczna, zanim zaczęto stosować pojęcie "ekologii" i znacznie wcześniej zanim ekologia stała się modna.

Powrót do natury to coś, co wybrałam całkowicie świadomie. Wyjechałam z miasta ponad 6 lat temu, po to by żyć na łonie natury, w bezpośredniej bliskości jej. Człowiek jest częścią natury - w miastach zbyt daleko od niej odszedł - otaczają go beton, szkło, plastik, asfalt. W powietrzu unoszą się wyziewy fabryk i spalin samochodowych.Tryb życia strasznie przyspieszony. To nie są naturalne warunki dla człowieka. Beton i plastik nie poprawia samopouczucia, ani tym bardziej smród spalin.

Ja mam żywotną, dogłębną potrzebę obcowania na co dzień z naturą. Lubię technologię, ale czystą, typu Internet, kolektory słoneczne, wiatraki. Na codzień muszę mieć dostęp do świeżego powietrza, do wiatru, słońca i mrozu, widzieć, czuć i słyszeć zwierzęta i ptaki.

A oto znaleziona definicja ekologii:

Rolnictwo ekologiczne
definicja

Rolnictwo ekologiczne (inaczej: biologiczne, organiczne lub biodynamiczne) oznacza system gospodarowania o zrównoważonej produkcji roślinnej i zwierzęcej w obrębie gospodarstwa. Oparty jest na środkach pochodzenia biologicznego i mineralnego nieprzetworzonych technologicznie. Podstawową zasadą jest odrzucenie w procesie produkcji żywności środków chemii rolnej, weterynaryjnej i spożywczej.

Cele rolnictwa ekologicznego:

  • Produkcja żywności wysokiej jakości służącej zdrowiu człowieka przy utrzymaniu lub podwyższaniu żyzności gleby,
  • Życie zgodnie z prawami przyrody,
  • Nie niszczenie lecz poprawianie,
  • Wytworzenie żywności, która człowiekowi pomaga a nie szkodzi,
  • Traktowanie gospodarstwa jako organizmu,
  • Maksymalne ożywienie gleby czyli , aktywizacja biologiczna,
  • Naturalna ochrona roślin przed chorobami i szkodnikami,
  • Obecność zwierząt w gospodarstwie i stwarzanie im optymalnych warunków bytu.

Bocian!

Do gniazda na podwórku przyleciał bocian! Niniejszym ogłaszam nadejście
wiosny na Mazurach Garbatych... :)

Pisklęta zielononóżki

Pisklęta rosną aż miło - dosłownie w oczach. Dokazują na całego. Wyniosłam je do łazienki przy pokoiku jeździeckim, zmieniłam im karton na dużo większy, pościeliłam świeże sianko, dałam czystej, letniej wody, nasypałam karmy w krawędź odwróconej do góry nogami donicy coby nie brudziły tej karmy. Jedzą karmę, dziobią donicę i ściany kartonu, piją wodę, grzebią w ściółce, czyszczą skrzydełka, popiskują na całego. Wszystkie 32 pisklęta zdrowe, żywotne, podfruwajki. Jeszcze wiele tygodni mnie czeka zanim je odchowam, ale idzie wiosna, będzie cieplej - będzie łatwiej je hodować. Na razie im ten duży karton wystarczy, ale już myślę, gdzie ja je wyniosę i w czym ulokuję, gdy jeszcze podrosną, a rosną bardzo szybko.
Śnieg prawie stopniał. Rzeczka wezbrała i zamieniła się w rzekę. Zwierzęta cieszą się z nadchodzącej wiosny. Rozpiera je energia. Trawa kiełkuje. Idzie wiosna.

sobota, 28 marca 2009

Słoneczko zaświeciło

Na termometrze plus 10C. Super. Śnieg topnieje w oczach. Ręce mnie bolą i nogi puchną. Nie wiem od czego, ale pora
zająć się zwierzyną. Ptaszki rosną i rozrabiają. Już im karton nie wystarczy. Muszę je przenieść w inne miejsce, zanim mi sypialnię rozniosą. Idzie wiosna, ale trawy nie widać. Łąki i pastwiska bure, poprzetykane połaciami topniejącego śniegu. Trzeba się zabrać do pracy. Kury wypuszczę na dwór, bo mi się pszenica skończyła i jaj nie znoszą.

Ugrzęzłam w łóżku

Ugrzęzłam w łóżku. Jakoś mi się strasznie dużo zmęczenia zebrało z całego tygodnia, poza tym moją uwagę przykuwa rozpoznawanie nowych portali społecznościowych, ich funkcji i gadżetów, a jako że Internet tutaj chodzi jak krew z nosa, więc mi straaasznie dużo czasu pochłania wdrapywanie się na kolejne stronki. Normalnie masakra.

Cieszy mnie to, że Internet wzbogaca się w nowe, pożyteczne portale społecznościowe. Przydatne są. Podoba mi się, że technologia internetowa się rozwija i udoskonala. Mieszkam w niedostępnym miejscu za zacofaną i ograniczoną intelektualnie wioską, ale dzięki temu Internetowi światło wiedzy i możliwości wlewa się na moje rancho szeroką strugą ukazując nowe, pożyteczne możliwości i poszerzając moje horyzonty wiedzy.

Gdybym tak miała szybszy Internet - znacznie więcej stron bym zwiedziła i znalazła dokładnie to co lubię i potrzebuję. Dobrze, że mam chociaż taki dostęp do Internetu jaki mam. 5 lat byłam pozbawiona tego dostępu, co mi na pewno nie pomogło tutaj w niczym, a tylko zahamowało zagospodarowanie się na mych włościach i zdobycie nowych, pożytecznych wiadomości niezbędnych mi tutaj - wszak przez ostatnie 6 lat musiałam wchłonąć potężną dozę wiedzy rolniczej, ogrodniczej, hodowlanej, unijnej i serowarskiej. Internet mi w tym bardzo pomaga. Wcześniej opierałam się wyłącznie na starych rolniczych podręcznikach wypożyczonych z lokalnej biblioteki.

Teraz mogę znacznie więcej się dowiedzieć z sieci na interesujące mnie tematy.
Internet bardzo mi pomaga pod kątem zdobywania nowej wiedzy oraz przydatnych czy po prostu sympatycznych znajomości. Dzięki niemu nie czuję się tak bardzo oderwana od ludzkości i pozostawiona wyłącznie sama sobie, jak to było przez poprzednie 5 lat.

Ludzie jak to ludzie - bywają różni. Fajni i wredni. Przyjaźni i nikczemni. Większość zmienna jest - raz dobra, raz wredna i nieprzyjemna. Tutaj trafiłam fatalnie jeśli chodzi o ludzi. Totalne rozczarowanie. Masa przykrości.

Na szczęście dzięki Internetowi udaje mi się dotrzeć do ludzi obdarzonych pozytywną energią i nadających na podobnych do moich falach, ludzi wytwarzających pozytywne wibracje. To fajna sprawa. Nie jestem już skazana na sąsiedztwo nieżyczliwego, betoniastego środowiska ciemnowiejskiego mojej wioski. Mam fajne koleżanki i kolegów w różnych częściach kraju i świata - osoby, które mają podobne do moich poglądy i pasje, którzy myślą podobnie. To kapitalna sprawa. Bardzo mi się to podoba, tym bardziej, że środowisko ciemnowiejskie, z którym sąsiaduję jest bardzo deprymujące i przygnębiające. To nie jest towarzystwo dla mnie. Nie czuję się w ich towarzystwie dobrze. Nie mój poziom. Nie moja bajka.

Niewiarygodnie senna

Jestem niewiarygodnie senna i zmęczona. Nie chce mi się jechać do Warszawy. Chyba się po prostu wyśpię. Mam wiele do zdziałania tu na miejscu. Tam nie wiem czy cośkolwiek bym zdziałała. Może bym robiła tylko za tłum, a na to mi szkoda czasu. Tutaj zapowiada się ciekawy okres wzmożonych działań czyli to co lubię – akcja kreatywna :)

czwartek, 26 marca 2009

Powolny internet

Strasznie mi ten wolnodziałający internet utrudnia pracę – wyszukiwanie niezbędnych informacji i danych. Kiedyś gdy miałam szybkie łącze błyskawicznie przeglądałam strony i ściągałam sobie na komp niezbędne informacje, a teraz tak to się potwornie ślimaczy, że coś okropnego, nie mówiąc o tym, że nie wszystkie strony się wgrywają tak jak trzeba.

Papiery papierami, ale trzeba się zająć zwierzętami i dokupić siana.

Interesant

W południe był interesant. Porozmawialiśmy rzeczowo. Interesant odjechał.
Potem zajęłam się obiadem. Dzień jakoś szybko zleciał. Byłam strasznie znużona i śpiąca.

wtorek, 24 marca 2009

Kolejny cios

W ARiMR dowiedziałam się, że 26 lutego weszła w życie nowa chu...wa ustawa rolnośrodowiskowa.
Moje gospodarstwo przez nią traci ok. 50.000zł. Jestem załamana. Nadal nie będę miała za co się zagospodarować. Nadal moje gospodarstwo będzie pozbawione konkretnego zastrzyku gotówki niezbędnego do rozwoju. Ręce opadają. A miało być już lepiej.

A to artykuł dotyczący innych problematycznych przepisów rolnośrodowiskowych:
http://www.ppr.pl/artykul.php?id=152476&dzial=3988

niedziela, 22 marca 2009

SŁODKI DZIADZIO

W niedzielę, 22 marca 2009r. w południe pokazali się na mojej posesji interesanci. Omawialiśmy interesujące nas tematy dość długo. Potem podjechałam z nimi do Sokółek zrobić małe zakupy. Przy okazji zaszłam do starego Grabowskiego, a właściwie do Mietka - chciałam z nim porozmawiać i zaproponować mu pracę.


Weszłam do kuchni, w której Mietek pichcił obiad. Z prawych drzwi prowadzących do pokoju, wyszedł nagle rozczochrany Sławek. Dziwnie wyglądał z tą swoją łysiejącą, rozczapirzoną na wszystkie strony czupryną. Zarośnięty. Wyglądał trochę jak wilkołak. Sunął na mnie coś mówiąc. Mówił niewyraźnie.
"Co?" - zapytałam.
"Co ty napisałaś w internecie, że ci proponowałem siano za sex?" "Widziałem to - pokazywali mi napisane."
"Miałeś czelność mi coś takiego proponować, to miej odwagę o tym czytać. Mój blog i nic ci do niego. Piszę co mi się podoba. Nie składaj mi takich ordynarnych propozycji, to nie będę miała o czym pisać."


Z tyłu za mną usłyszałam otwierane drzwi starego Grabowskiego. Starzec wlazł coś głośno mówiąc podniesionym głosem do mnie i za moment poczułam mocne uderzenie w głowę.
Nie spodziewałam się ataku. Uderzył mnie z całej siły pięścią w oko. Przestałam na chwilę widzieć na to oko. Otumaniło mnie to. Nie wiedziałam co się dzieje, jak się zachować.


Mietek dalej pichcił obiad, ale cofnął się, Sławek coś gadał niewyraźnie, ale z wyraźną pretensją w głosie.
Wszystko się działo szybko. Staruch znowu się zamierzył. Mietek coś powiedział, żeby go powstrzymać.
"Dlaczego mnie pan uderzył?" wymamrotałam oszołomiona atakiem i bólem.
Staruch nie zważając na moje słowa, ubliżając mi i gadając głośno o poszatkowaniu mnie siekierą na kawałki ruszył szukać siekiery.


W tej, nie komfortowej sytuacji poczułam się nagle jak w potrzasku. Nagle sobie uświadomiłam, gdzie jestem. W jakiego rodzaju miejsce trafiłam. Stałam w małej, ciasnej, brudnej kuchni w centrum meliny psychopatycznego faceta, który właśnie zamierzał mnie poszatkować siekierą, pewnie tą samą, którą ukradł z mojej ziemi parę lat temu. Ruszyłam ku wyjściu, wyprzedzając nikczemnego dziada. Nie chciałam być pocięta moją własną siekierą przez starego Grabowskiego. To byłaby nędzna śmierć w wyjątkowo podłym miejscu.


Byłam tak zaskoczona atakiem i oszołomiona uderzeniem w głowę, że nawet nie pomyślałam o tym by dziadowi oddać i walnąć mu w ryja czy kopnąć chociaż. Dziad, mimo, że wiekowy i schorowany wykazywał nadzwyczaj wielką siłę. W pomieszczeniu, które udaje ganek, stał wielki kij. Dziad sięgnął jednocześnie po kij i po klamkę by mnie uwięzić na ganku i stłuc tym kijem.


Gdy on sięgał po kij uwolniłam się z zasyfiałego ganku i wyszłam szybko na dwór. Poszłam przed siebie roztrzęsiona jak w transie i nadal nic nie rozumiejąca. Dziadyga przez szybę okna jeszcze coś warczał bez sensu.


Poszłam w kierunku sklepów. Uderzone oko mi obficie łzawiło i prawa strona głowy pulsowała.
Czułam jak napucha. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie bardzo wiedziałam co robię. Zdezorientowana weszłam do sklepu "Babki". Pokazałam załzawione oko i zapytałam czy jest już siniak. "Babka" nie widziała siniaka. Powiedziałam co się stało. Ona zaczęła mówić coś o tym jak Grabowski próbował napaść na pielęgniarkę środowiskową, która do niego przychodzi go doglądać.


"Po co pani tam szła?" zapytała „Babka”.
"Zapraszał mnie wiele razy. Ostatnio też. Nie chciał mnie wypuścić tak mu się gadać ze mną chciało. Poza tym mam sprawę do Mietka i chciałam z nim pogadać".
"Trzeba było tam nie chodzić. Tam ciągle coś się dzieje, biją się co rusz" mówiła "Babka".
Powoli zaczęłam przytomnieć i uświadamiać sobie co się stało. Ogarnęła mnie złość na bandytę.
Napadł na mnie. Pobił mnie. Groził śmiercią. Naruszył moją nietykalność osobistą. Byłam zła. Złość rosła.
"Mam nauczkę. Tak to jest jak się człowiek spoufala z motłochem. To tak się musiało w końcu skończyć. Mam nauczkę!" Wyszłam przed sklep i wezwałam komórką policję. Była to 13.20 wg mojej komórki.
Wróciłam na chwilę do sklepu „Babki” i kupiłam papier toaletowy.


Policjanci przyjechali dość szybko. Spotkaliśmy się na placu przed sklepem „Babki”, na wysokości przystanku PKS.


Powiedziałam policjantom co się stało. Spisali notatkę i pojechali do Grabowskiego. Potem mieli mi zdać relację z rozmowy przeprowadzonej z nim. Nie mając co robić na tym pustym pełnym topniejącego śniegu placu – poszłam w stronę domu Grabowskiego policjantom naprzeciw. Radiowóz stał przed szarą chałupą agresywnego dziada. Podeszłam do radiowozu. W radiowozie siedzieli policjanci.
„I co? Przyznał się?”
„Przyznał się. Wcale się z tym nie krył, że panią uderzył.” powiedział jeden z policjantów.
„I co teraz? Zamknięcie go na 24?” - zapytałam.
„Chcę wnieść oskarżenie o pobicie” – dodałam.
Grabowski, Mietek i Sławek siedzieli w kuchni swojej meliny mamrocząc coś. Widziałam ich przez okno jak dochodziłam do radiowozu.


Próbowałam się od policjantów coś więcej dowiedzieć. Młody policjant mi przerywał: „Pani nie powinna być tutaj. Grabowski sobie nie życzy aby pani przebywała na jego posesji”
„A skąd! Sam mnie tutaj zapraszał.” Odparłam. „Wręcz zwabiał mnie, żeby mieć się do kogo wygadać. Ostatnio prosił mnie bym zdjęcia Labusków przyniosła, bo chciał obejrzeć.”
„Jeszcze wyjdzie i panią zaatakuje” – ciągnął policjant.
„No to od czego pan jest?” - rzekłam zniecierpliwiona - „To zamknie pan dziada w areszcie”.
Policjant nie palił się do zamykania dziada, za to dość obcesowo i nieprzyjaźnie zwracał się do mnie.
Groził, że mnie aresztuje jak nie opuszczę posesji agresywnego starucha.


W końcu zapytałam: „Dlaczego jest pan tak wrogo nastawiony do mnie? To bandzior na mnie napadł, a nie ja na niego, a Pan do MNIE się odnosi tak wrogo?! To ja pana wezwałam na pomoc, a pan MNIE chce zamknąć? Za co? Za to, że spokojnie stoję na podwórku?” rzekłam patrząc pod nogi na śnieg zalegający podwórko starucha.


Poprosiłam o podanie mi numerów i nazwisk policjantów z którymi miałam do czynienia. Młody policjant się stawiał, nie chciał podać nazwisk, ale w końcu jego partner zapisał te numery na kawałku kartki wyrwanym z notatnika i mi podał. „Będę wzywać panów na świadków do sądu.” – oświadczyłam.
„Grabowski przyznał się wobec panów, że mnie zaatakował. Potem się może wyprzeć, a panowie nie sporządzili protokołu przesłuchania z tej interwencji, a ta notatka policyjna to niewiele warta – może znowu wam zginąć, tak jak ostatnio, gdy dzielnicowy był u mnie na interwencji, gdy zgłosiłam szczucie kóz przez Sawickiego.


Dzielnicowy na interwencji obejrzał pogryzioną kozę ze świeżą jeszcze broczącą krwią, i też obiecywał, że sporządzi służbową notatkę z interwencji, ale nie zrobił tego, albo ją ukrył lub zgubił celowo.
W każdym bądź razie do sprawy o szczucie kóz nie podał tej notatki służbowej, a samą sprawę umorzył na etapie dochodzenia, które sam prowadził. Podczas przesłuchania w sądzie, wyparł się, że był u mnie na interwencji 18 września 2008r. i widział pogryzioną kozę, oraz zataił, że rozmawiał z żoną Sawickiego, która mu powiedziała, że wiedziała od swego męża, że ich psy pogryzyły moje kozy.”


„Proszę opuścić posesję Grabowskiego. On sobie nie życzy, aby pani tu przebywała” przerwał mi młody policjant nie słuchając co do niego mówię.
„Ja też sobie nie życzę, by Grabowski przychodził na moją posesję. Proszę mu to przekazać. Nie będzie żadnych herbatek na moim podwórku i rozmówek o kozach. żadnego gościowania. Niech się trzyma z daleka od mojej ziemi i ode mnie.” – powiedziałam rozeźlona.


„Proszę żeby pan zatrzymał się jak będzie pan wyjeżdżał z podwórka, bo będę chciała jeszcze z panem porozmawiać” - powiedziałam do młodego policjanta i wyszłam z podwórka na ulicę wsi. Stanęłam na ulicy czekając aż podjedzie radiowóz, bo chciałam jeszcze z tym młodym policjantem co tak obcesowo do mnie się zwracał porozmawiać. Zamachałam. Widział to, ale minął mnie radiowozem i pojechał dalej na Olecko.


„Dorwę cię na komendzie.” – pomyślałam i poszłam powoli do domu. Po drodze jeszcze zadzwoniłam na komendę i wypytywałam się o różne rzeczy proceduralne, bo coś mi to nie pasowało, że facet pobił mnie, a policjanci go nie aresztowali, ani nawet nie sporządzili protokołu przesłuchania ze zdarzenia.

sobota, 21 marca 2009

Pierwszy dzień wiosny

Ale nie czuję jeszcze tego – leży śnieg na pół metra miejscami. Jedyna oznaka zbliżającej się wiosny, to stado dziwnych ptaków, które usiadło na moim podwórku.

Dziś tak sobie się czuję – boli mnie serce, ale za to z gardłem lepiej.
Wczoraj większość dnia spędziłam na porządkowaniu moich licznych dokumentów. Już się mocno przejaśniło w nich, ale jeszcze trochę muszę pokopać zanim wszystko znajdzie się na swoim miejscu.
m.in. wczoraj w nieprawdopodobnym miejscu, całkiem przypadkiem znalazłam moje świadectwo dojrzałości i paszporty byczków ;)

Teczki puchną od gromadzonych w nich dokumentów. Jest coraz lepiej, ale czuję, że przydałoby się jeszcze z 20 skoroszytów no i z kilka segregatorów. Przydałyby się też regały na te papierzyska.
Coś wymyślę. Właściwie już wymyśliłam, tylko czekam na odpowiedni czas ku temu.
W końcu pomaluchu uporządkuję i zorganizuję sobie sprawnie biuro, by nic mi nie przeszkadzało już działać bardziej efektywnie.

Dzisiaj reaktywowałam mojego grzybka tybetańskiego. Niebawem zacznę pić kefir zdrowotny. Może poprawi moje samopoczucie.

Koszmarnie wolno chodzi net, ciężko mi ściągnąć ważne rozporządzenia.

czwartek, 19 marca 2009

Niedysponowany czwartek

Dziś nieszczególnie się czuję, a do tego mam duże zaległości w porządkowaniu papierów różnego autoramentu, więc zostałam w łóżku i porządkuję dokumenty. Później wstanę i dam zwierzynie jeść i wydoję krowy i kozy. Jestem dzisiaj umysłowo jakaś taka otumaniona. Wolno myślę, wolno zbieram myśli. Uporządkowanie dokumentów pomoże mi się lepiej zorganizować.

Pisklęta dokazują aż miło. Dostały ode mnie karmę i letnią wodę do picia. Dotarły wczoraj już po południu ok. 15.00. Mój niezawodny listonosz je przyniósł. Tzn. i tak musiałam wyjść do niego na pole i skierować się na północ, gdyż od południa nie było dojazdu – śniegu nawaliło aż grubo.

Spotkaliśmy się niedaleko drogi powiatowej. Dał mi pisklęta, zawinął je dodatkowo kocykiem jaki ze sobą przyniosłam by maluchy zabezpieczyć przed chłodem. Potem okazało się to niekoniecznie, bo były dobrze zabezpieczone wewnątrz kartonu styropianem, a grzały się wzajemnie ciepłem swoich pisklęcych ciałek. Przyniosłam popiskujące gromadnie stadko w asyście bardzo zaciekawionej Saby. Wniosłam do domu i od razu dałam im jeść i pić. Dziobią zawzięcie i teraz.

Segregowanie papierów jest mozolne, ale warte zachodu. Dzięki temu, szybciej będę mogła zlokalizować porządane dokumenty. Przydałyby się też jakieś półki, najlepiej kryte regały, coby się to co tu mam nie kurzyło.

Wszystkie skoroszyty zagospodarowane. Przydałyby się też nowe segregatory na te skoroszyty. Tak czy inaczej wyraźnie opisane wielkimi literami skoroszyty dobrze się przerzuca. Podzieliłam je na 20 tematów jeśli chodzi o zawartość. Wewnątrz powpinałam w koszulki wszystkie związane z danym tematem dokumetny, które brałam ze sterty którą sobie wcześniej przygotowałam do opanowania. Na pewno nie wszystkie dokumenty już są w skoroszytach, ale myślę że spora część tak. Już mi teraz się nie zawieruszą. Każdy dokument ma swoje miejsce.

Gardło mnie boli i oczy. Boli mnie też podbrzusze. Czuję się tak sobie, ale biurową robotę robię.

środa, 18 marca 2009

śnieżyca

Przechwaliłam powrót do zdrowia jak i wiosnę. Antybiotyki za szybko się skończyły - w gardle coś zostało i zalega. Aura - zaskoczyła mnie śnieżycą. Prąd rwał się jak głupi cały dzień i noc.
Mój chlebuś ledwo się dopiekł jako tako.

Nie mam odwagi wyjść na dwór. Każdy śmiałek, który znajdzie się na zewnątrz będzie targany silnym wichrem.

wtorek, 17 marca 2009

Powrót do zdrowia

Późno rano wstałam, bom wcześniej jakoś strasznie wyczerpana i śpiąca byłam.
Najpierw nieśpiesznie zabrałam się za zmywanie naczyń i szorowanie garów i patelni.
Niedawno przytargałam z miasteczka bardzo dobre mleczko do czyszczenia garnków i właśnie je miałam sposobność wypróbować, bo kilka garczków strasznie zarosło od przypalenia.

Potem zrobiłam budyń, ugotowałam żeberka na obiad. Nie chciało mi się wychodzić, ale w końcu trzeba było. Dałam zwierzętom jeść i pić, wydoiłam kozy, przyniosłam konewkę wody ze strumyka do podlania roślin domowych – taka naturalna woda najlepsza do podlewania. Ta woda z wodociągu co ją mam, to strasznie kamieniem zarasta. Byczki ponownie oddzieliłam od krów. Już na tyle dobrze się czuję, że od jutra ponownie zacznę doić kozy. Z mleka koziego którego nastawiłam sobie 2 dni wcześniej na twaróg, wyszedł... jogurt :D
Nie wiem jakim cudem. Może niechcący zamiast kwaśnego mleka chlapnęłam nieco jogurtu do środka... nie pamiętam.... W każdym bądź razie mam teraz caaały gar jogurtu :D Przyda się do obiadu.

Przez większość dnia nie było prądu. Teraz już jest i wstawiłam chleb do automatu. Zadałam ulubionych składników i czekam aż wyjdzie mi smakowity chleb. Muszę jeszcze przypilnować, by dodać soli w odpowiednim momencie. Soli i być może majeranku. Chleb piekę obecnie z mąki pszennej, bo taką akurat mam.

To zwykła mąka bez ulepszaczy i trochę muszę kombinować, aby mi nie wyszedł mdły chleb.
Daję 600gram mąki pszennej, kubek mleka koziego, kosteczkę surowych drożdży, łyżkę cukru, jajo i po pewnym czasie szczyptę soli. Na serwatce ten chleb wychodzi taki jakby pikantniejszy, jakby ciut kwaskowaty, w smaku bardziej zbliżony do żytniego. Od kilku dni jestem bez pieczywa, więc czekam na chlebuś z utęsknięniem. Wczoraj były naleśniki z twarogiem na śniadanie i kolację, a w międzyczasie herbata. Dzisiaj jestem zdrowsza, więc zrobiłąm sobie porządny obiad: żeberka w sosie własnym i ziemniaczki. Jedno żeberko i trochę ziemniaczków zostało na jutro, więc nie będę musiała tracić czasu na obiad.

Oczywiście, nie na wszystko co sobie zaplanowałam starczyło czasu i sił. Zabrakło na porządkowanie papierów, kąpiel i przygotowanie miejsca dla piskląt. Teraz już mi się nie chce – jestem śpiąca. Z ulgą wpakowałam się do łóżka i grzeję me pogrypowe ciało.

Skończył się antybiotyk

Skończył mi się antybiotyk. Gardło, drogi oddechowe jeszcze nie są czyste. Zastanawiam się, czy nie jechać znów do Olecka, do lekarza po nową receptę. Jestem ogólnie osłabiona i nie chce mi się. Został mi jeszcze scorbolamid i tabletki musujące. Może wystarczą. Chyba jednak zostanę, wypocznę, wygrzeję się, upiekę chleb, zrobię porządny obiad, skończę robić porządek w moich papierach. Muszę przygotować miejsce na pisklęta. Wydoić kozy. Wykąpać się. Zrobić pranie. Napisać nowe pismo do Urzędu Gminy w sprawie remontu drogi. Chyba jednak zostanę. Jestem jakaś taka strasznie zmęczona i niewyspana. Muszę odpocząć. I przypilnować zwierząt. Czuję się słabo. Nie chce mi się jechać. Muszę i tak sobie ciuchy poprać i się wykąpać, zanim gdziekolwiek pojadę. Zostaję. Jestem głodna. Trzeba chleb upiec, bo nie mam co jeść.

Na zewnątrz śnieg topnieje na potęgę. Miejscami odsłaniając całe połacia burego pastwiska.
W sadku śnieg jeszcze leży. Koryto rzeczki wezbrało. Chyba jednak sprzedam te byczki gdy ziemia obeschnie, by móc zapłacić Mietkowi za kopanie dołów pod drzewka, bo sama nie dam rady. Gdy będę we wsi – zajdę do niego i z nim pogadam. Są dołki do kopania i obornik do wywalenia. Sama za słabo się czuję i mam stertę papierków zaległych do uporządkowania, zareagowania, pism do napisania. Niech mnie on wyręczy w pracach fizycznych.

poniedziałek, 16 marca 2009

Droga gminna na kolonię

Za wąwozem znajduje się pas drogi gminnej długości ok. 500 metrów do mojego wjazdu na gospodarstwo, a cały odcinek od domu sołtysa do lasu ma ok. 1000 metrów.


Latem, gdy sucho - dojazd jest jako taki. Ale to tylko w dni bezdeszczowe. Wystarczy kilka dni deszczu i droga zamienia się w bajoro, bo wody opadowe nie mają spływu z drogi. Potrzebny jest co najmniej jeden rów odwadniający, lub najlepiej po jednym rowie z każdej strony drogi, by woda równomiernie spływała na boki.


Dojazd do rancza
dojazd do mojego gospodarstwa

Wąwóz

Ja chcę powiedzieć, że jest w naszym kraju garstka zapaleńców, którzy porzucili wygodne miejskie życie na rzecz twardego życia na wsi – to są rolnicy z powołania, którzy mają w sobie wiele cennych inicjatyw i tych ludzi trzeba wspierać, a nie im utrudniać życie i zwalczać. A tak podstawowa rzecz jak droga do gospodarstwa, zwłaszcza gospodarstwa planowanego jako agroturystyczne – musi być w dobrym stanie, bo żaden potencjalny agroturysta z Warszawy nie będzie ryzykował naderwania sobie zawieszenia na potężnych wertepach.


Wąwóz - zjazd z górki


Wąwóz jest piękny i nadaje się na romantyczne spacery, ale niestety nie do jazdy samochodami osobowymi i busami - gałęzie rysują karoserię, a nierówności drogi zagrażają zawieszeniom. Tutaj akurat jest pełnia lata i wąwóz wysechł, koleiny się zasklepiły, ale wystarczy kilka dni deszczu i glina uniemożliwia przejazd. Jeszcze z góry można z trudem zjechać, ale pod górę to już nie da rady.


Ja tego nie rozumiem, dlaczego, skoro w całej gminie są drogi konserwowane i remontowane, ten odcinek przed moim gospodarstwem jest ustawicznie pomijany corocznie od 6 lat.


To fakt, że nasza Wójt rządzi już chyba czwartą kadencję i układy gminne są ustalone i okrzepłe.
Spokrewnionym czy zaprzyjaźnionym rolnikom drogi się robi, obcym – nie. Zasiedziałym rolnikom się pobłaża, nowym - nie. Bamber, który przez 5 lat użytkował ten pas drogi od północy powinien być obciążony za jej użytkowanie zgodnie z prawem. Urząd Gminy zaniechał tego narażając budżet gminy na straty rzędu 7500zł, nie licząc kary grzywny za nielegalne użytkowanie pasa drogi gminnej przez samowolnego warchoła.


7500zł to jest tyle ile wystarczy na remont tego końcowego odcinka drogi gminnej przed moim gospodarstwem od południa mojego gospodarstwa. Gdyby Urząd Gminy ściągnął te pieniądze od zachłannego bambra – to by miał na remont drogi od południa. Są też małe granty do 5.000zł na małe projekty. Wąwóz jest na tyle ładnym miejscem, że warto w niego zainwestować podnosząc walory turystyczne mojej wioski. Sęk w tym, że jest tu potrzebna dobra wola Urzędu Gminy.


Tymczasem gdy ja zachodzę do Urzędu Gminy, to ustawicznie słyszę, że nie mają pieniędzy na remont tego końcowego odcinka. Robią wszędzie remonty dróg w całej gminie, konserwują po kilka razy do roku te same odcinki, a nigdy „nie mają pieniędzy” na ten kawałeczek przed moim gospodarstwem.



Ten wąwóz jest za wąski i za bardzo zakrzaczony, by nim swobodnie jeździć czymkolwiek.
Nawierzchnia jest gliniasto-kamieniasta, nierówna. Tutaj samochody osobowe do mnie jadące uszkadzają sobie podwozia, rysują lakiery, grzęzną w glinie, obijają sobie podwozia o sterczące kamienie.


Ten właśnie wąwóz trzeba poszerzyć - ściąć skarpy, wyrównać,zrobić odwodnienie co najmniej z jednej strony,drogę wyżwirować, wybrukować kocimi łbami której w mojej okolicy nie brakuje,
ściany wewnętrzne wąwozu wymurować kamiennym murem aby się nie osypywały na drogę po ścięciu skarp. W te ściany wstawić dreny, aby woda ze ścian wąwozu mogła spływać kanałami odwadniającymi wykonanymi w nawierzchni drogi. Przed ścinaniem skarp wąwozu należałoby wyciąć krzaki porastającej jego pobocza no i dokładnie wymierzyć geodezyjnie jak przebiega droga, czy aby który z sąsiadów nie zajął drogi, bo droga w planach ma 6 metrów szerokości (pas drogi ma 6 metrów szerokości). a może też okazać się, że planowa droga nie biegnie wąwozem tylko obok, dlatgo najpierw pomiary geodezyjne powinny być wykonane.
Ten wąwóz należy wyremontować i umocnić tak by nadawał się do jazdy cały rok, a jednocześnie zachować jego walory krajobrazowe. Kamienia na Mazurach jest pod dostatkiem, kilka kilometrów dalej jest kopalnia żwiru i kamienia.Poza tym każdy gospodarz na swojej ziemi ma sterty niepotrzebnych kamieni które może oddać na wybrukowanie tego wąwozu.


Wystarczy zajechać i załadować. W ścianie tego wąwozu można by wmurować kamienną tablicę pamiątkową mówiącą parę istotnych faktów o wsi i jej mieszkańcach. Na skarpach wąwozu można by posadzić eleganckie iglaki i byliny wieloletnie by ten wąwóz stał się piękną ozdobą wsi i podniósł jej walory turystyczne.
Są małe granty do wysokości np. 5.000zł - myślę że by to wystarczyło na remont i upiększenie tego wąwozu.

niedziela, 15 marca 2009

Moja wioska

Moja wioska, to maleńka liczebnie jeśli idzie o mieszkańców, a rozległa jeśli idzie o obszar, osada wiejska. Czukty składają się z luźno rozrzuconych wśród pagórkowatych pól i pastwisk kolonii. Na koloniach swoje siedliska mają poszczególne gospodarstwa. Praktycznie co kolonia, to inne gospodarstwo. Siedliska sąsiadujących gospodarstw są oddalone od siebie o setki metrów. Ja z mojego gospodarstwa widzę dachy 5 pobliskich siedlisk. Tylko w głównych Czuktach znajduje się kilka domów wiejskich stojących w zabudowie szeregowej tak zwanej ulicówce, pozostałe domy wiejskie znajdują się właśnie na oddalonych od Czukt o setki metrów, a nawet kilometry koloniach. Moja kolonia znajduje się 1,5km za wsią, a mój dom stoi w sercu gospodarstwa mego i znajduje się 2km od głównych Czukt.

Moja wioska to piękna osada wiejska, niezwykle malowniczo położona, o zachowanej jeszcze staromazurskiej (pruskiej) zabudowie kamienno-ceglano-dachówkowej. Obszar wioski obfituje w urzekające krajobrazy.

O każdej porze roku rozległe pastwiska i pola wioski tchną spokojem. Wiosną i latem łąki i zagajniki rozbrzmiewają intensywnym śpiewem dziesiątków gatunków ptactwa, a na pastwiskach pomrukuje głównie mleczne bydło. Ponieważ jest tu dużo wody w postaci kanałów melioracyjnych, strumyków, rzeczek, oczek wodnych i stawów – na duże odległości roznoszą się te dźwięki, także ja na swoim podwórku słyszę jak u sąsiada posiadającego siedlisko kilometr ode mnie pieje kogut lub ryczy bydłująca krowa, czy szczeka pies. Niekiedy nawet słychać podniesione głosy czy nawoływania gospodarzy.

Moja wioska to miejsce piękne zarówno pod względem przyrodniczym jak i architektonicznym.
Odpowiada mi jej także wybitnie rolniczy charakter - hoduje się tu głównie bydło mleczne.
Jeden gospodarz zajmuje się hodowlą ryb, a ja zajmuję się wszystkim po trochu: hoduję konie, krowy, kozy, kury, króliki i zakładam ekologiczny sad w tym roku. Gospodarstwo prowadzę metodami ekologicznymi. Moje gospodarstwo to jedyne ekologiczne gospodarstwo w tej wsi.

Blog Indianki

Witaj Mamo! :)))
Cieszę się, że podoba Ci się mój blog... To Ty mnie uczyłaś kiedyś pisać pierwsze wypracowania i dzięki Tobie zawsze sobie z nimi świetnie radziłam :) Natomiast ten blog faktycznie jest jednocześnie wprawką do napisania powieści, do której się przymierzam od lat. Jako 11-letnia dziewczynka zaplanowałam sobie, że gdy skończę 30 lat napiszę opasłą, frapującą powieść.
Ten blog to jednocześnie mój warsztat pisarski, który ma na celu udoskonalenie i rozwinięcie moich literackich zdolności. Wszak każdy diament jak i talent wymaga szlifowania, by błysnąć w pełnej krasie...

Pomysł z pisaniem dziennika jako takiej właśnie wprawki podsunął mi pewien rzecznik prasowy, który przychodził do mnie na korepetycje z języka angielskiego kilka lat temu jeszcze przed wyjazdem z miasta, gdy mu się zwierzyłam z moich planów, ale skarżyłam na brak czasu by zasiąść do właściwego pisania.

Ten blog pełni kilka funkcji: podnosi mnie na duchu i upewnia, że to co robię ma sens i warto, działa jako mój warsztat pisarski szlifujący moje umiejętności wypowiadania się w piśmie, dostarczy mi materiału do szeregu opowiadań, powieści i scenariuszy, pomaga mi przypomnieć sobie istotne zdarzenia do zeznań w sądzie w sytuacjach gdzie złamano wobec mnie prawo np. przy szczuciu kóz czy kradzieżach (np. ostatnio kradzież linki), stanowi platformę komunikacyjną z resztą narodu, dzięki temu, nie czuję się tutaj tak bardzo zapomniana i odizolowana. Dzięki temu blogowi mam kontakt z wieloma sympatycznymi osobami.

Pierwsze opowiadanie w zasadzie już napisałam kilka lat temu, tyle że w języku angielskim, w czasach, gdy studiowałam anglistykę.

Jednak jestem rodowitą Polką i moja polszczyzna jest znacznie obszerniejsza i bogatsza niż angielszczyzna i jako Polka powinnam pisać po polsku. Gdy już napiszę po polsku kilka opowiadań – potem samodzielnie je przełożę na angielski, no chyba, że napiszę kilka opowiadań od razu w języku angielskim. Why not :) Ale najpierw w języku polskim będę pisać. Tak chcę. Tak wypada. Jestem patriotką polską.