Kilka dni temu Indianka uradowana zapasami siana, wpierw sprawdziwszy czy
koza urodzila - wybrala sie na poszukiwanie swoich konnych pociech. Pociechy tropila na 200 hektarach. Pogoda byla piekna. Widocznosc doskonala. Mimo to pociech nie bylo widac. Najpierw ruszyla w kierunku slodkiej farmy. Znalazla swieze tropy: odciski kopyt, konskie paczki, zerwany drut.
Weszla na najwieksza gore w okolicy i rozejrzala sie po panoramie wioskowych gruntow. Widok przepiekny zapieral dech w piersiach, ale srokatych skarbow nie bylo widac.
Zaszla na slodka farme. Oprocz krow i koni gospodarza nie bylo innych zwierzat na wygryzionym do cna pastwisku.
Na wszelki wypadek zapytala corke gospodarza czy jej koni nie widziala. Nie. Zaczela sie niepokoic. Zadzwonila na policje z pytaniem, czy kto nie zglaszal walesajacych sie koni. Opisala swoje klacze. Dyzurny powiedzial, ze widziano jednego konia za Sedrankami w kierunku na Suwalki, ale nie umial powiedziec jak ten kon wygladal. Jednak Indianka przerazila sie, ze to mogl byc jeden z jej koni. Jesli tak, to strasznie daleko by zawedrowaly.
Rozerwany drut w kierunku na Sedranki zdawal sie potwierdzac te wersje. Niepokojac sie coraz bardziej postanowila sprawdzic jeszcze jeden teren. Obeszla szmat hektarow w kierunku na Ciche. Doszla do wybiegu koni innego gospodarza. Znalazla tropy konskie, ale swoich koni nie. Poszla dalej penetrowac gory i doliny, tym razem w kierunku na Sokolki. Zadzwonila do sasiadki z Czukt czy moze nie widziala jej koni. Widziala! Sasiadka podala dokladnie gdzie je widziala i Indianka poszla w to miejsce, ale koni nie znalazla. Natomiast znalazla liczne tropy i uslyszala zadowolone oddalone konskie wrrrrr, co ja upewnilo, ze jest blisko swoich pociech. Obeszla dwie gory i jedno dlugie bagno.
Wreszcie zobaczyla w duzej odleglosci 3 konskie lby wystajace zza wzniesienia. Udala sie tam ukrywajac za plecami linke i wyciagajac przed siebie jabluszko.
Jedna z klaczy - Dakota podbiegla do Indianki.
Klacz dostala jablko i Indianka wziela ja na linke.
Klacz narowila sie, ale szla. Indianka zaprowadzila swoje stadko pod swoja farme. Spuscila Dakote. Wszystkie konie pogalopowaly na farme do zrodla. Potem Dakota probowala dywersji i ucieczki na poludnie, ale Indianka wziela Indiane na linke i zaprowadzila stadko do stajni, gdzie w zlobach czekalo siano i owies. Zamknela skarby w stajni i poszla regenerowac sily w domu. Umordowala sie ta wyprawa. Ktos inny nie dalby rady koni znalezc i sprowadzic. Strach wyjezdzac majac takie wedrujace klacze. Obcy nie da sobie z nimi rady.
"ktoś inny nie dałby rady koni znaleźć i sprowadzić"
OdpowiedzUsuńodpowiedzialny hodowca nie musiałby swoich koni szukać, bo wiedziałby, że podstawą bezpieczenstwa jest dobre ogrodzenie i konie nie biegają samopas...
Nie pierdol zarozumiala melepeto.
UsuńJakbys hodowala takie silne, skoczne i zywiolowe zwierzeta jak konie, to bys ciasny mozdzku wiedziala, ze zadne ogrodzenie nie zatrzyma tych wolnych istot otwartych przestrzeni i ze przy najlepszym ogrodzeniu i pelnej kontroli od czasu do czasu musi im sie zdarzyc ucieczka.
Natomiast fakt, ze po kazdej ucieczce wczesniej czy pozniej wracaja do mnie lub daja sie mi sprowadzic na rancho oznacza ni mniej ni wiecej ze kochaja mnie bo jestem dobrym czlowiekiem i jestem dla nich dobra.
OdpowiedzUsuńNatomiast ciebie by olaly i nie dalabys rady konikow sprowadzic do domu.
Konie ciasnych mozdzkow takich jak twoj nie lubia.
Konie to istoty wolne, dalekowzroczne, o szerokich horyzontach - podobne cechami charakteru do mnie wiec sie rozumiemy i czujemy z soba znakomicie.
A tobie polecam zakup kanarka w klatce :-)
Indianko - jesteś super :)
OdpowiedzUsuńNie daj się tym dupkom :))
Pozdrawiam z UK