piątek, 19 lipca 2013

Nowi osadnicy, a tubylcy


Znam jedną jedyną szczerą osobę, która wie oraz rozumie co się dzieje na wsi wokół nowoprzybylych osadników z miasta. Jak są postrzegani i traktowani bez względu na to, jakimi są ludźmi. Cieszę się, że Ją znam, bo Ona ROZUMIE moją sytuację i nie próbuje mnie pouczać jak inne nadęte babsztyle z miasta, które nie znając realiów wsi pieprzą trzy po trzy.

Nie próbuje też dawać mi durnych rad, jak babsztyle, które znają realia wsi, ale nie stać ich na gram szczerości. Zakłamane babska wolą roztaczać wokół siebie aurę sielanki - opowiadają o idealnych kontaktach z sąsiadami, o nienagannej współpracy. Wszystko jest u nich cacy i eleganckie. Nie mają żadnych problemów. One co prawda mają mężów, kasę i mnóstwo wsparcia od rodziny i inne profity oraz możliwości i ułatwienia życiowe, ale oczywiście nie dostrzegają różnicy w swojej sytuacji i mojej.

Natomiast ta moja dobra znajoma pochodząca z miasta, a mieszkająca na wsi - w przeciwieństwie do nich nie udaje niczego. Stać ją na pełną szczerość, dlatego mamy ze sobą wspólny język. Dobrą komunikację.

Rozmowa z Nią jest czystą przyjemnością, bo jest mądrą, dobrą osobą, doświadczoną Panią domu, matką, żoną, pracownicą osiadłą na wsi przed laty. To fakt – Oni mają siebie tzn. Ona ma kochającego, wspierającego ją męża, dzięki temu jest Im dużo łatwiej niż mnie. Niemniej jednak ona rozumie o czym ja piszę, gdy piszę o różnych nieprzyjemnych zajściach na wsi, bo oni przez to też przeszli. Ta "wiejska fala" też ich dotknęła w mniejszym, lub większym stopniu.

Jeśli chodzi o mnie – gdybym miała przy sobie kochającego, mądrego, rozumiejącego mężczyznę – otoczenie nie miałoby dla mnie żadnego znaczenia, bo mielibyśmy siebie. Ja się staram nie przejmować chamskim, nieżyczliwym otoczeniem. W zasadzie mam je w nosie. Staram się unikać jakichkolwiek kontaktów z tymi ludźmi, bo przekonałam się wielokrotnie, że nie warto. Na początku owszem, było mi niewiarygodnie przykro. Żadna szmata z miasta, która od czasu do czasu się mądrzy na moim blogu i próbuje mnie pouczać jak mam postępować z miejscowymi – nie ma pojęcia, jak bardzo przykro.

Jedynym wyjściem dla samotnej kobiety z miasta jest unikać kontaktów z miejscowymi wieśniakami. Jest 80 procent szans, że każda miejscowa relacja się dla niej źle skończy. Wieś jest okrutna. Środowisko wiejskie na Mazurach jest okrutne.
Nie spotkałam się z taką nieuzasadnioną nienawiścią nigdy wcześniej.

Moi Dziadkowie także mieszkali na wsi. Byli wspaniałymi, serdecznymi wieśniakami. Hojnymi, ciepłymi, życzliwymi, uczciwymi. Też tam jakieś były tarcia z sąsiadami, bo różni ci sąsiedzi byli. Był taki, co rozpijał Dziadka i Babcia się denerwowała, był taki, co wcinał się w ogród Dziadka i były niesnaski z tego powodu, byli tacy, co szabrowali w ogrodzie Dziadków. Na wsi nie da się uniknąć konfliktów, bo ludzie tam mieszkający są różni.

Ale Dziadkowie mieli też dobrych sąsiadów we wsi, mieszkających nieco dalej. Byli oni bardzo sympatyczni i życzliwie nastawieni.

Także gdy z Babcią szłam drogą do sklepu i spotykaliśmy co rusz jej sąsiadki – każda zagadała, zapytała o mnie, o moją Mamę. Zachwycała się wnusią :) Było miło. Tutaj tego nie ma. Tu jest inaczej.

Owszem, czasem ktoś tam coś się odezwie i coś zagada. Ale to nie to samo. Tam, w tej wsi podszczecińskiej czuło się, że ci ludzie faktycznie byli przyjacielscy. Tutaj jakoś te znajomości są takie płytkie, zdawkowe, mało lub nic nieznaczące.

Co z tego, że kobieta zagaduje mnie sympatycznie co u mnie słychać, jak jednocześnie jej facet okrada mnie, gdy tylko mu się nawinie sposobność?
I ta kobieta o tym wie. To jest taka lokalna obłuda i fałsz. Ja się tym brzydzę.

A może mi się tak wydaje że tutaj jest całkiem inaczej? Wtedy widziałam świat oczami naiwnego, dobrego, ufnego dziecka. Teraz widzę więcej. Może tam na tej podszczecińskie wsi też nie było tak idealnie? Nie było na pewno, skoro młodociany sąsiad zamordował dla pieniędzy sąsiadkę z bloku.

Jednak obraz jaki zapamiętałam z dzieciństwa różni się drastycznie od tego co doświadczam tutaj –  tam było ludzkie ciepło, sympatia, życzliwość i troska. Byli moi wspaniali Dziadkowie. Tutaj jest znieczulica i totalna obojętność na drugiego człowieka. Tam gdzie można coś pomóc lub iść na rękę – nikt ci nie pomoże, a gdzie jest sposobność aby zaszkodzić – zaszkodzi. Generalnie tutaj ludzie są wyjątkowo wredni. Ja mieszkając w mieście nie miałam takich nieprzyjemnych zajść jak tutaj na wsi nagminnie. Generalnie miałam spokój i życzliwość wokół siebie. Rzadko trafiał się jakiś nawiedzony oszołom, co na przykład tłukł mojego psa laską.

Tutaj rolas szczuł psami moje kozy. Kozy pogryzione, pokaleczone. Wyrwane oko, naderwane biodro. Policja i sąd zrobili tak, że rolas nie poniósł żadnych konsekwencji, a z zemsty za to, że złożyłam zawiadomienie - to ja zostałam w pewnym sensie ukarana, a nie ten, co krzywdził moje zwierzęta. Wtedy sprzedałam stado kóz z których miałam sporo mleka i niewielki dochód z racji utrudnienia zbytu (brak samochodu), wzięłam kredyt i założyłam sad, którym się też długo nie nacieszyłam, bo zaraz po posadzeniu wieśniaccy sąsiedzi ukradli mi ponad 220 drzewek owocowych.

Tutaj jest się zdanym wyłącznie na siebie. Samotna osoba uczciwa, porządna ma przechlapane.

Ja jestem monogamiczna. Bardzo się przywiązuję do garstki dobrych przyjaciół i wysoce sobie cenię ich przyjaźń. Sęk w tym, że nie każdy może być moim przyjacielem. Musi być dobra więź emocjonalna, dobre porozumienie, zaufanie, przyjaźń, życzliwość, żywa komunikacja, lojalność. Jestem wybredna pod tym względem. Dla mnie przyjaźń to coś głębokiego. To coś idealnego, pięknego. Nie nazywam przyjaźnią zdawkowej znajomości.

Przyjaciel to ktoś, na kim możesz polegać. Który ci rękę poda gdy trzeba. Który troszczy się o Ciebie. Dużo wymagam? Ale dużo z siebie daję. Więc dla równowagi bym chciała  w przyjaznej relacji mieć do czynienia z ludźmi, którzy też potrafią coś z siebie dawać. Dla mnie cenniejsza jest jedna dobra znajomość, niż 10 byle jakich.

Byle jakie mogą być przydatne, ale jeśli chodzi o przyjaźń, to wystarczy mi jeden bardzo dobry przyjaciel niż 10 zdawkowych lub fałszywych znajomych, lub zakochanych w profitach płynących ze znajomości ze mną. Taką koleżankę też kiedyś miałam. Kolegowała się ze mną głównie dlatego, że miałam fajnych, ciekawych znajomych mieszkając w mieście. Często coś się u mnie ciekawego działo. Odwiedziny osób z zagranicy, wspólne imprezy, wypady. Fakt, było fajnie i żywo.
Ale taka koleżanka to tylko koleżanka. Przyjaciel, to coś znacznie więcej. Nie przyjaźni się z tobą dla korzyści typu pożyczenie traktora czy kombajna, tylko dla ciebie samej, dla tego, jaką osobą jesteś i za co się lubicie i dobrze w swoim towarzystwie czujecie.

ODPOWIEDŹ na insynuacje Aśki, że ze mną coś jest nie tak, dlatego wieś jest wobec mnie wredna:


„A może to wynika z Twojego charakteru? Z tego, że chyba nie lubisz ludzi? Mieszkam na wsi od 5 lat. Byłam "miastowa". Wrosłam w naszą społeczność sama nie wiem kiedy. Na moich Sasiadów mogę liczyć w każdej sytuacji, a oni na mnie. Wspieramy się z dziewczynami ( starszymi ode mnie o ładnych parę lat", spotykamy się na kawę, plotki i winko, załozyłysmy stowarzyszenie wiejskie, wybrali mnie na prezeskę, bo uznali, że z racji zawodu mogę trochę więcej umieć załatwić. Budujemy piec chlebowy, wyremontowaliśmy kaplicę ( pracowałam ramię w ramię z ludźmi, którzy nie mieli dobrej opinii - ot, skierowani na prace interwencyjne z gminy, miejscowi, którym się w zyciu nie poukładało. I pracowalismy razem po kilkanascie godzin na dobę, żeby zdążyć przed mszą dożynkową. A musieli odpracowac po 3 godziny dziennie. Ale pracowali, bo poprosiłam. Ludzie są wszędzie tacy sami. Czy to na wsi, czy w mieście. Są wśród nich złodzieje, są wyzyskiwacze ( jak mój były, niedoszły szef ), są oszuści, ale są i ludzie uczciwi, porzadni i zwyczajnie dobrzy. I uwierz mi - tych jest więcej. Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie. Nawet tego, co popija piwko pod sklepem. Jak nasz pan Zdziś - lekko niepełnosprawny, z problemem alkoholowym, ale dobry człowiek. I z całego serca Ci życzę, żebyś na takich, dobrych ludzi trafiała. A może oni są obok Ciebie - tylko Ty nie dajesz im szansy.Asia „


Asiu – bredzisz. Odpierdol się od mojego charakteru i nie doszukuj się dziury w całym. Ja mam bardzo zgodny charakter z natury. Ja jestem bardzo dobrą, porządną osobą. Idealistką. Reaguję ostro, gdy ktoś robi mi krzywdę. Mam prawo tak reagować. Zabronisz mi? Jakby tobie ktoś robił krzywdę, to byś stała jak mumia i nie regowała? Ja reaguję. To, że ty trafiłaś lepiej – to nie jest żadna twoja zasługa. Masz faceta. Samo to, sprawia, że mężowie twoich koleżanek współpracują z tobą, pomagają ci – bo nie jesteś zagrożeniem dla tych bab mając męża.

Ja nie lubię ludzi? Porąbało cię? Czy ktoś, kto nie lubi ludzi wychodzi im naprzeciw, otwiera się tak jak ja się wobec nich otwierałam? Chodzi do nich na gospodarstwa by ich poznać? Zaprzyjaźnić się? Ja się przyjaźniłam tutaj z kilkoma rodzinami gdy przyjechałam. Przynajmniej z mojej strony to była przyjaźń. Z ich strony może tylko ciekawość. Nie znasz moich początków tutaj. W związku z tym, że miałam ich za przyjaciół, a jako przyjaciele mnie zawiedli – przestaliśmy się przyjaźnić. Potem doszły z ich strony (ze strony niektórych z nich) plotki które zaczęły żyć własnym życiem i wypaczyły mój obraz plus niektórzy z nich świadomie działali na moją szkodę np. w temacie drogi. Były też pomówienia ze strony parki, która mieszkając u mnie za friko okradała mnie więc w końcu ich wyprosiłam z mojego domu. Zrobili z siebie ofiary pokrzywdzone przez burżujkę z miasta i napuścili na mnie całą wieś. Więc o czym ty piszesz?

Pracowałaś z pracownikami interwencyjnymi? I co z tego? Ja też. Razem wycinaliśmy krzaki na zarośniętej drodze pod moim gospodarstwem. Wiesz jak się skończyła współpraca? Zazdrosna sołtyska posądziła nas o kradzież rzekomo jej drzewa i napuściła na nas policję. Do tego momentu moja współpraca z tymi pracownikami interwencyjnymi była idealna. Opierdzielali się jak to pracownicy interwencyjni, ale mimo wszystko odwaliliśmy kawał dobrej roboty i droga stała się przejezdna przynajmniej dla traktorów.

„Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie.”
Wybacz Asiu, ale gówno prawda. Tutaj istnieje coś takiego jak fama, mafia – solidarność przeciwko obcym. Jak złodziejska parka ze mną zadarła – to wszyscy przeciwko mnie się obrócili. Jak inny typ ukradł mi siano z pola – to też wiocha przeciwko mnie była.

Gdy jeden człowiek z okolicy przyszedł do mnie do pomocy w zamian za mieszkanie i wyżywienie – to tak długo mu gadali aby się na mnie wypiął, aż się wyprowadził. No fakt – u mnie nie było picia i krucho z paleniem, bo nie stać mnie było aby mu papierosy fundować ani na piwo dawać. Poza tym nie było mu źle, tyle że on lubi wypić, a tutaj picia nie ma.

Tutaj, gdy jedna rodzina się ze mną tak naprawdę przyjaźniła – bardzo się lubiliśmy – to aby uniknąć nacisków i prania mózgu ziomali ze wsi – polami do mnie chodzili, aby inni tego nie widzieli i nie mieli powodu do pierdolenia.

Tutaj otwieranie się na innych ludzi nie działa. Jest nieważne. Szacunek? Nie istnieje. Nikt nie szanuje tutaj samotnych kobiet z miasta. Choćby były święte jak Matka Teresa – samo to, że jest sama – to już powód do tworzenia złośliwych, ordynarnych plot.

Miejscowi ludzie uczciwi, porządni i zwyczajnie dobrzy – nie zaprzyjaźnią się z tobą, bo się będą bali nacisków wiochy. Wiocha narzuca takim ludziom swoją wolę. Ci ludzie są bezwolni. Mimo, że możesz mieć z takimi porządnymi ludźmi dobre układy – to wiocha zrobi wszystko, aby je popsuć.

Każda potencjalna znajomość jest skażona pomówieniami, oczernianiem.
Każdy neutralny człowiek wiedząc, że jesteś z miasta – będzie się wobec ciebie zachowywał jak ostatnia świnia. Bo jesteś sama, bo nie masz układów, bo nie dajesz łapówek, bo nie masz pieniędzy lub bardzo niewiele.

Gdy np. daję ogłoszenia że chcę kupić siano lub słomę – to jak ktoś lokalny zadzwoni z ofertą przystępnej ceny – to gdy się dowiaduje że to ja mam kupić – to podnosi podwójnie cenę i robi problem z transportem, wiedząc, że ja nie mam swojego.
Po prostu to są wszawe łajzy. Nie ludzie. Ludzi ja lubię. Łachudr nie lubię. Ty lubisz? Wątpię. Zostań sama na wsi, bez kasy, a zobaczysz co się wokół ciebie będzie działo. Jak się zmieni sytuacja na niekorzyść.

Jak sobie nie dasz rady – będą się śmiali. Jak dasz sobie radę – będą szydzili.
Cokolwiek  nie zrobisz – będzie to według nich źle.

Wierz mi, to nie jest przyjemne, więc wolę sobie odpuścić takie relacje.

A inni osadnicy z miasta? Tutaj ich jest niewielu. A ci co ich znam – to są to egoiści niezainteresowani ani przyjaźnią, ani współpracą. Ba, potrafią ci okazać nawet swoją nieuzasadnioną nieżyczliwość, a nawet wrogość.

Więc samotna kobieta z miasta przyjeżdżając na wieś musi być świadoma tego, co ją tutaj czeka. Będą różne próby zagarnięcia tego co jej. Będą oszustwa, naciąganie nagminne, podłe traktowanie. Ohydne pomówienia, ploty ordynarne, chamskie, wulgarne. Bez względu na to jaka jest. Ludzie na wsi są jak harpie. Rwą na tobie żywe mięso, byle dobrać się do wszystkiego co twoje. Osaczają cię jak wilki owcę.
Taki instynkt prymitywny prymitywnych ludzi. Masz przykład z moimi końmi i psem. Myślisz, że te kontrole to dla dobra zwierząt? Zejdź na ziemię. Chodzi o przejęcie za friko czyjegoś cennego inwentarza pod pretekstem niby jego dobra. Tutaj się nie pomaga. Tutaj się krzywdzi samotne kobiety.

„Ty nie dajesz im szansy” – bredzisz Aśka. To oni nie dali mi szansy. Więc odczep się ode mnie. Ja jestem dobrą, porządną osobą. Sęk w tym, że tutaj się takich nie ceni, nie szanuje i nie traktuje życzliwie ani dobrze.

Owszem, trafiają się osoby życzliwe, które zamienią z tobą parę życzliwych zdań. Ale to niewiele takich osób tutaj jest i nie sąsiadują one ze mną.



18 komentarzy:

  1. Spotkanie przyjaciela jest tak samo trudne jak spotkanie prawdziwej miłości. Trzeba mieć szczęście a nie każdy je ma...

    OdpowiedzUsuń
  2. A może to wynika z Twojego charakteru? Z tego, że chyba nie lubisz ludzi? Mieszkam na wsi od 5 lat. Byłam "miastowa". Wrosłam w naszą społeczność sama nie wiem kiedy. Na moich Sasiadów mogę liczyć w każdej sytuacji, a oni na mnie. Wspieramy się z dziewczynami ( starszymi ode mnie o ładnych parę lat", spotykamy się na kawę, plotki i winko, załozyłysmy stowarzyszenie wiejskie, wybrali mnie na prezeskę, bo uznali, że z racji zawodu mogę trochę więcej umieć załatwić. Budujemy piec chlebowy, wyremontowaliśmy kaplicę ( pracowałam ramię w ramię z ludźmi, którzy nie mieli dobrej opinii - ot, skierowani na prace interwencyjne z gminy, miejscowi, którym się w zyciu nie poukładało. I pracowalismy razem po kilkanascie godzin na dobę, żeby zdążyć przed mszą dożynkową. A musieli odpracowac po 3 godziny dziennie. Ale pracowali, bo poprosiłam. Ludzie są wszędzie tacy sami. Czy to na wsi, czy w mieście. Są wśród nich złodzieje, są wyzyskiwacze ( jak mój były, niedoszły szef ), są oszuści, ale są i ludzie uczciwi, porzadni i zwyczajnie dobrzy. I uwierz mi - tych jest więcej. Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie. Nawet tego, co popija piwko pod sklepem. Jak nasz pan Zdziś - lekko niepełnosprawny, z problemem alkoholowym, ale dobry człowiek. I z całego serca Ci życzę, żebyś na takich, dobrych ludzi trafiała. A może oni są obok Ciebie - tylko Ty nie dajesz im szansy.Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem ci w poście, bo tutaj nie mieści się moja odpowiedź :D

      Usuń
  3. Izo, nasuwa mi się pewna mysl.Dziecinstwo spędziłaś na Pomorzu Zachodnim,tam (poza autochtonami-których zostało pewnie niewielu) była ludność napływowa z terenu całej Polski,ci ludzie znaleźli się tam bo sami tego chcieli natomiast Warmię i Mazury zasiedlono przymusowo przywiezionymi w akcji "Wisła"(w 1947 roku) ludźmi z terenu rzeszowszczyzny,podejrzewanymi o wspólpracę z UPA.Może stąd ich wredny charakter ?
    Mogę ci tylko współczuć.
    Iza a teraz z innej "beczki".Czy wyszło ci cos z tych nasion? Pozdrawiam cię serdecznie i życzę znalezienia w końcu swojej połówki jabłka. Co nie jest takie łatwe ani proste.Danka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam, że tutaj po wojnie było bardzo niebezpiecznie. Rozboje, napady, krwawe mordy.
      Pewien znajomy wieśniak w wieku 17 lat był świadkiem krwawego mordu rabunkowego. Od tamtej pory to on już normalny nie był. I takich rozbitków tutaj jest sporo. Także sporo dzieci alkoholików, z rodzin patologicznych. To tutaj nagminne. Bywa, że jest kilkanaścioro dzieci w rodzinie i co drugie nienormalne, bo traktowane gorzej niż psy. Nic dziwnego, że do przyjezdnych odnoszą się wrogo, skoro sami tyle przeszli. Ale mimo wszystko, to nie jest w porządku.

      Ja jestem nauczona, że jeśli ja się do kogoś odnoszę życzliwie i jestem wobec tej osoby w porządku, to spodziewam się co najmniej tyle samo ze strony tej osoby. Niestety, na ogół spotykałam się tutaj z lekceważeniem, opryskliwością, nietaktem.

      Co do nasion, to z nasion wyszły mi rośliny :)
      Na razie za małe, aby były z nich jadalne warzywa, ale mam nadzieję, że do końca lata uda mi się cokolwiek jadalnego wyhodować mimo trudności rozmaitych i totalnego braku czasu na ogród :)

      Usuń
  4. Wiesz, z ludźmi z Mazur masz rację, mój były mąż był stamtąd, spędziłam na Mazurach trochę czasu i mimo że są przepiękne, to nigdy, przenigdy nie zdecydowałabym się tam osiedlić - właśnie ze względu na ludzi, "tubylców", zresztą jacy oni tubylcy jak to ludność napływowa powojenna w pierwszym, drugim pokoleniu, ludzie co się cieszą jak się komuś noga powinie i zamiast podać rękę to jeszcze kopią leżącego, poza tym większość z facetów to popegeerowscy alkoholicy, ech mogłabym napisać dużo ale WOGÓLE nie dziwię się Twoim problemom z sąsiadami bo ja to dokładnie znam i wiem o czym piszesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "ludzie co się cieszą jak się komuś noga powinie i zamiast podać rękę to jeszcze kopią leżącego"

      To jest podłe. Strasznie mnie takie zachowanie zniechęca do lokalnych. Aż dziwię się, że odważyłaś się o tym napisać. Ale to niestety fakt. Oni to mają we krwi - kopać leżącego.
      Chore zadowolenie i satysfakcja jak się komuś krzywda lub nieszczęście dzieje. I ten uśmieszek szyderczy jak mi wieśniackie psy zagryzły 8 kóz kilka lat temu na mojej łące pod lasem. Nigdy tego nie zapomnę... Reakcje psychopatyczne - nie jak u normalnych ludzi, do których przywykłam mieszkając w mieście.
      Dla mnie to był szok kulturowy. Ci miejscowi ludzie reagują odwrotnie. Po prostu jak psychopaci.

      Usuń
    2. Psychopaci, bardzo dobrze powiedziane, trafiłaś w samo sedno. Straszne to, że w całym regionie takiego właśnie pokroju ludzie przeważają. Psychopatia i patologia idą łeb w łeb. Ja naprawdę nie potrafiłabym tam żyć a Ciebie to tylko podziwiać że dajesz radę tyle lat, kto inny by się wziął i zwinął po roku najwyżej.

      Usuń
    3. Dodam, że ci popegerowcy tutaj też mieszkają w dużej liczbie i odznaczają się niewiarygodną wulgarnością i prymitywnym chamstwem oraz skłonnością do oczerniania ludzi.

      Jak oni potrafią normalną, porządną kobietę zmieszać z błotem, to się w głowie nie mieści. Jakie brednie oni snują z nudy... normalnie szok.

      Kiedyś jednego z nich wzięłam do kopania rowu, to potem plota poszła na wieś, że ani chybił, pieprzyliśmy się cały dzień :D

      Usuń
    4. Tak, wulgarność, chamstwo, prymitywizm, plotkowanie, oczernianie jest tam na porządku dziennym. I wszechobecna zawiść. Tak zawistnych ludzi jak lokalni na Mazurach to jeszcze w życiu nie spotkałam w takiej ilości i w takim zagęszczeniu.

      Ja się tobie naprawdę dziwię, że jeszcze się nie wyniosłaś w inną część Polski. Ja bym raczej nie wytrzymała.

      Usuń
    5. Kamfa - sama sobie się dziwię, że wytrwałam w takim otoczeniu tyle lat. Chyba dzięki temu, że dość wcześnie się od tej lokalnej patologii odizolowałam, po serii nieprzyjemnych incydentów i plot.

      Skupiłam się na moim gospodarstwie i pracy na nim. Na realizacji moich planów, pragnień, marzeń, wizji. Tylko to się dla mnie liczy. Polegam tylko na sobie.

      Odzwyczaiłam się od towarzyskości. W mieście byłam bardzo towarzyska. Lubiłam spotykać się z ludźmi na różnych imprezach, chodzić na dyskoteki, do pubów, do kina, na wspólne spacery, na prywatki, na warsztaty teatralne, brałam udział w spotkaniach Satji Sai Baby, śpiewaniu badżanów, śpiewałam w chórze studenckim, jeździłam na wycieczki, chodziłam na aikido, udzielałam korepetycji z j. angielskiego, sprzedawałam kosmetyki. Wszędzie mnie było pełno :)
      Było sympatycznie. Miałam kontakt z masą fajnych, życzliwych, sympatycznych ludzi.
      Miałam też szybki dostęp do Internetu, który straciłam gdy tutaj się osiedliłam. Razem z tym dostępem do Internetu straciłam kontakt z wieloma fajnymi znajomymi z sieci. Mój interes internetowy upadł. Musiałam zaprzestać tłumaczeń językowych i projektowania stron www.

      Tutaj od tego wszystkiego musiałam odwyknąć i skupić się na realizacji moich wiejskich planów. Wpierw musiałam skupić się na przetrwaniu, bo było bardzo, bardzo ciężko gdy kasa się skończyła i możliwości zarobkowania.

      No, ale jakoś przetrwałam te lata tutaj.
      Zmieniłam się. Stwardniałam. Zrobiłam się harda i nieufna. Ale nadal jestem dobrym człowiekiem i nie dam sobie byle komu byle kitów wciskać na mój temat :)

      Gdy było mi bardzo ciężko - a było tak często - to zawsze mówiłam sobie, że muszę być dzielna, że muszę wytrwać tak jak wytrwali pierwsi osadnicy amerykańscy - pracowici Pielgrzymi z Europy. Oni też ciężko od podstaw pracowali by zbudować swój dobrobyt.
      Udało im się! Mi też się uda.

      Gdy głodowałam - wyobrażałam sobie więźniów obozów koncentracyjnych i mówiłam sobie, że nie mam tak źle, bo jednak mam dostęp do tej pokrzywy czy innych ziół jadalnych :)))

      Ta gmina nigdy nie udzieliła mi jakiejkolwiek pomocy, wsparcia - ale też ich nigdy o to nie prosiłam. Prosiłam tylko o to, by zadbali o drogę dojazdową na kolonię, na której mieszkam. Nawet tego nie zrobili, a to ich obowiązek dbać o drogi gminne, o ich przejezdność, konserwację, remonty.
      Nic tu nie jest robione od II wojny światowej. Jedyne co po wielu podaniach i po wielu latach wymogłam to powierzchowne wyrównanie drogi polnej (gminnej) i jej wyżwirowanie, zresztą moim żwirem i piaskiem użyczonym im przeze mnie za darmo... :)


      Usuń
  5. Słuszne słowa! Mam dokładnie takie samo doświadczenie, po 17 latach życia na wsi. Mają nas za dziwaków, zachowują jako taki dystans tzn. nie szkodzą nam wprost, z racji poważnej instytucji w jakiej pracujemy. Inaczej się ma rzecz z naszymi dziećmi, mają przechlapane i odliczają lata do wyprowadzki na studia. Ja wieś kocham i w życiu bym na miasto już nie zamieniła, a moje dzieci uważają, że zrobiliśmy im straszną krzywdę tą przeprowadzką. Widząc jak żyją i jak są wyobcowane - naprawdę trudno się ich słowom dziwić. Mam nadzieję, że kiedy wyjadą, z szerszej perspektywy spojrzą na świat, zobaczą że w mieście też są różni ludzie i jednak docenią uroki wsi. Mnie we wsi wzrusza właśnie prostota życia, bliskość przyrody... ponadto ogródek i ceny domów są nieporównywalne z miastem. Ponadto tak się złożyło, że mąż znalazł na wsi pracę, a profesję ma nader rzadką! Poczatkowo myśli były takie, że póki dzieci nie pójdą do szkoły... a potem jakoś przeleciało. Szkoła była licha, ale bezpieczna, nauczyciele w 100% z wiejską mentalnością.Gdyby nie relacje z innymi dziećmi, w zasadzie było lekko i przyjemnie, wiec można byłoby szkołę dobrze wspominać - ale tak niestety też nie jest. Ja mam męża, nie mam potrzeby szukać towarzystwa, innej bratniej duszy, nauczyliśmy się już samowystarczalni w tej materii oboje i nikogo do szczęścia nam nie brakuje :)

    Syrenka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, Syrenko. I jak ja mam poznać w takim środowisku bratnią duszę? Nawet jeśli tutaj ktoś taki mieszka to lokalni zrobią wszystko, aby zniszczyć naszą miłość i abyśmy nie byli szczęśliwi i nie byli razem. Będą ryć do skutku. Aż dopną swego.

      Oni mają smykałkę do niszczenia wszystkiego co dobre, szlachetne, piękne. uduchowione.

      Usuń
  6. "Tak, wulgarność, chamstwo, prymitywizm, plotkowanie, oczernianie jest tam na porządku dziennym. I wszechobecna zawiść. Tak zawistnych ludzi jak lokalni na Mazurach to jeszcze w życiu nie spotkałam w takiej ilości i w takim zagęszczeniu.

    Ja się tobie naprawdę dziwię, że jeszcze się nie wyniosłaś w inną część Polski. Ja bym raczej nie wytrzymała."

    Wiesz Kamfa, ja nie jestem tchórzem ani chorągiewką na wietrze która zmienia kierunek gdy wiatr zawieje :)

    Jestem osobą odważną i zdeterminowaną.
    Moje Rancho to mój dom, to mój świat, to moje życie.
    Ja żyję tym miejscem. Jest ono dla mnie nieskończonym źródłem inspiracji i kreatywności... :)

    Musiałam ostatnio mocno zweryfikować moje plany zagospodarowania posiadłości (z uwagi na kłody rzucane przez różne instytucje), ale nie zamierzam opuścić mojego domu i ziemi. To mój śliczny prywatny raj pełen świergotu ptactwa, kumkania żab, oraz towarzystwa moich rozmaitych zwierzątek :)

    Jeszcze tylko zwabię tutaj moją bratnią duszę i wtedy dostąpię pełnego szczęścia i radości :)))
    Reszta się sama ułoży :) Mam już plan B, w związku ze zniszczeniem planu A przez podstępnych wrogów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze że jesteś pozytywnie nastawiona i zdeterminowana bo ja naprawdę chybabym po tylu latach, jakby mi kto zwierzęta zabijał i robił inne podobne chamstkie zagrania, wyniosła się.

      Usuń
  7. Wszystko przed tobą, Kamfa :) Jak ci interes ze sprzedają koni w Polsce nie pójdzie, a zarobione w UK funty skończą się - możesz pewnego pięknego dnia znaleźć się w podobnej sytuacji :)

    OdpowiedzUsuń

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!