czwartek, 24 stycznia 2013

Good bye, Sante!

Włoch wielce wczerwiony,

wrócił do swoich Włoch...

bez polskiej żony ;)))

Nadszedł ten dzień. Dzień pożegnania. Jak Indianka przewidywała - pierwsza, większa awantura, to znak, że gość powinien wyjechać. Bąbel ze złością pękł po godzinie 22.00 w nocy.

Indianka położyła się trochę wcześniej spać, by rano w miarę wcześnie wstać i wrócić do swojego zwykłego rytmu dnia, który ostatnio się jej zachwiał z powodu ogólnego przemęczenia i osłabienia.

Włoch jeszcze zapamiętale dzióbał na swoim komputerze. Gdy skończył, Indianka poprosiła go by włączył piekarnik do pieczenia chleba, w którym wcześniej przygotowała ciasto chlebowe. Piekarnik włączany jest zawsze po 22.00 z uwagi na koszt prądu, który jest po tej godzinie niższy.

Poinstruowała Włocha, jak ma to zrobić: "Wciśnij "start" - tylko raz - nic więcej nie wciskaj". Włoch zlazł do piwnicy i wcisnął klawisz kilkakrotnie, aż piekarnik zastrajkował. Wrócił na górę obrażony i oskarżycielsko wypomniał Indiance "że JEJ piekarnik nie działa!".

"Zepsułeś?" - zapytała Indianka nie bardzo zdziwiona, bo Włochowi ostatnio udało się kilka narzędzi popsuć. Włoch się zagotował i coś zabełkotał po włosku. Zaczął się awanturować. Jego podniesiony głos rozwiał senność Indianki. W jej domu, w środku nocy, w jej sypialni - stał prawie obcy facet i bezczelnie się awanturował! Indianka zirytowała się:

"Don't scream!" - powiedziała głośno. Facet dalej coś pokrzykiwał.

"This is MY HOUSE!" - rzekła dobitnie Indianka.

"YOU are NOT ALLOWED to SCREAM IN MY HOUSE!" - jej głos teraz grzmiał na cały pokój zagłuszając Włocha. Włoch coś zapyskował i zaraz dodał: "I will go tomorrow!"

"You may go even NOW!" - krzyknęła wnerwiona Indianka.

"No, I will go tomorrow!"

"As for me you may go even now - I don't care!" - odrzekła rozeźlona Indianka. Facet przegiął i miała go po dziurki w nosie. Pomoc pomocą, ale to nie może tak wyglądać, że jest terroryzowana przez obcego typa w swoim własnym domu. Źle się czuła w jego obecności od dłuższego czasu. Włoch po prostu był bezczelny i wredny. Próbował ją tyranizować w jej własnym domu. W jej prywatnej przestrzeni życiowej! Psuł jej dobry nastrój i denerwował ją.

Włoch rozejrzał się wokół siebie i spojrzał za siebie, gdzie znajdowało się duże okno wychodzące na śnieżne pola. Jak okiem sięgnąć - biel, biel i biel. Zero cywilizacji. Sama, czysta natura zimowa :)))

Mina mu zrzedła. "Jutro pojadę. Dzisiaj taksówka może nie dojechać".

"Jeśli chodzi o mnie - to możesz jechać zaraz. Mam to w nosie!" - powtórzyła Indianka i nakryła się grubą kołdrą.

Rano, znacznie wcześniej niż zwykle, bo około 7.30 - Włoch uniósł swe włoskie ciało ze swojego łóżka i zajął na pół godziny łazienkę. Następnie coś głośno grzebał w swoich torbach. Pewnie pakował się. Potem miotał się po kuchni, gdzie zjadł śniadanie i zbudował sobie piętrowe kanapki na drogę oraz wysączył swoją ulubioną kawę - czyli kawę po włosku, którą zaparza w specjalnym miniaturowym kawowym czajniczku, a raczej kawiczku czy kawiarce. Naszykował sobie też pomarańcze na drogę.

Indianka leżała w swoim łóżku i udawała, że śpi. W końcu wstała zobaczyć, czy Sante normalnie sobie śniadanie robi przed wyjściem w pole, czy wybiera się w świat. Na stole zobaczyła owe kilkupiętrowe kanapki i opakowanie kawy spakowane na drogę. "Aha" - pomyślała. "Jednak jedzie. Jeśli myśli, że będę go prosić by został, to się grubo myli. Chce jechać - niech jedzie. I tak coraz większe z nim utrapienie, a to co wczoraj w nocy odstawiał - takich sytuacji nie można akceptować. Będzie coraz gorzej. Jak ma się tak okropnie zachowywać, to niech lepiej już sobie jedzie".

Włoch palił papierosa na dworze przed gankiem. Wcześniej wyniósł spakowane swoje rzeczy na korytarz. Postawił je w centralnym miejscu korytarza. Może liczył na odpowiednie wrażenie oraz, że Indianka go będzie próbowała zatrzymać? Jednak Indianka się nie odezwała. Gdy już wypalił swojego peta i wrócił do środka domu, zapytał Indiankę czy ona zadzwoni po taksówkę. Indianka powiedziała, że tak, ale poszła najpierw do łazienki. Gdy ona go o coś prosiła, to nigdy nie robił tego od razu, tylko celowo zwlekał. Robił sobie skręta lub szedł palić czy grzebał w komputerze. Tym razem ona postanowiła wpierw iść za swoją potrzebą, by potem zadzwonić po taryfę. Gdy wyszła z łazienki - Sante był już w połowie jej wewnętrznej gospodarczej drogi prowadzącej do wyjazdu z gospodarstwa. Zawołała go, by dał jej komórkę swoją, to zamówi mu taksówkę, bo jej komórka nie ma impulsów. Sante nad wyraz ochoczo wrócił wraz bagażami, prawdopodobnie przypuszczając, że zostanie poproszony aby został. Mylił się jednak. Jeśli ten jego cały ostentacyjny wyjazd był to tylko jego włoski teatr - obliczony na szantaż emocjonalny - to nie odniósł on zamierzonego przez aktora skutku. Gdy Sante wrócił ze swoimi torbami do jej domu - Indianka jedynie uprzejmie wezwała dla niego taksówkę. Niepotrzebnie fatygował się z tymi torbami pod górę :)))

Po chwili czekania, biorąc pod uwagę ilość śniegu na gospodarczej drodze, powiedziała mu, że taksówka pod dom nie dojedzie i w związku z tym muszą wyjść do gminnej drogi. Wściekły Sante poszedł z bagażami przed siebie. Indianka wzięła sanie, włożyła do nich zepsutą przez Santego piłę spalinową i pociągnęła ją za sobą do wjazdu na gospodarstwo. Podejrzewała, że śniegu jest tyle, że trzeba będzie z tą taczką iść dalej do wsi - co najmniej do domu sołtysówy, bo do niej z reguły tylko odśnieżają drogę, lub chociaż ślad jest wyjeżdżony przez samochody jej domowników.

Zdziwiła się, że tym razem droga gminna była odśnieżona aż do wjazdu na rancho Indianki. Nawet całkiem nieźle tym razem, tak, że taryfa miała miejsce gdzie zawrócić.

Chociaż nie miała ochoty rozmawiać z gburowatym, aroganckim gościem - podeszła do niego by mu podziękować za jego pomoc, jaka by ona nie była. Wyciągnęła rękę na zgodę i powiedziała uprzejmie, ale bez nadmiernej wylewności, bo miała faceta dosyć:

"Sante, dziękuję za twoją pomoc"

Sante warknął na nią z oskarżycielską pretensją "Dziękuję!" która zabrzmiała jak “twoja wina!” i nie podał ręki jednocześnie pokazując wściekłość na twarzy.

Indianka pożałowała, że w ogóle się do typa odezwała. Postanowiła, że już ani słowa do niego nie wypowie. Nawet "Good bye". Jeszcze wczoraj planowała dla typa upiec dziś ciasto – placek królewski z bakaliami i na aż ośmiu jajach. Odsunęła się od niego i weszła w głąb swojej drogi gospodarczej. Rozejrzała się po polach i lasach, nasłuchując, skąd dochodzą odgłosy skrobania czy gryzienia. W pobliżu jakieś niewidoczne stworzenia odżywiały się dość głośno. Pewnie jakieś gryzonie, albo ptaki. Odgłosy ich odżywiania się były wyraźne na tle białej ciszy śnieżnej wokół.

Niebawem przyjechał znajomy, zaufany taryfiarz. Indianka z ulgą oddała mu uciążliwego gościa oraz uszkodzoną przez gościa piłę. Gościa miał odstawić do dworca PKS, a piłę do Agromaszu, gdzie piła była kupowana i gdzie jest serwis Stihla. Odjechali śnieżną drogą bez większego problemu ze śniegiem. Sante siedział w środku i patrzył zatwardziale przed siebie. Nie pożegnał się, ale Indiance nie zależało na jego pożegnaniu.

Ostatnio przywykła, że co słowo z jego ust - to agresja lub impertynencja. Takiego osobnika się po prostu nie chce słuchać. Może w jego kraju takie zachowanie jest normalne, może Włosi mają taki sposób bycia. Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gościu ma napastliwe ego większe od Księżyca i trudno z nim wytrzymać pod jednym dachem. To pierwszy Włoch, którego poznała na żywo. Nie było to przyjemne doświadczenie. Gdy gburowaty, nadąsany gość odjechał - Indianka odetchnęła głęboko i radośnie. Wolna! Bez uciążliwego typa pod jej dachem!

Opromieniona promieniami zimowego Słońca - raźno pomaszerowała do domu, ciągnąc za sobą sanie z 15 litrami oleju rzepakowego, który przywiózł Indiance uprzejmy pan taryfiarz. Olej kupiła z myślą o pile, ale jeśli uda się kupić gdzieś tańszy olej specjalnie do smarowania łańcucha - to postara się kupić ten tańszy olej.

2 komentarze:

  1. Podziwiam Twoją odwagę...wpuszczasz pod swój dach zupełnie obcego faceta...

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha :)
    wiem... ryzykantka ze mnie :)))
    ale sprawdzam dokumenty i rozmawiam online zanim zaproszę by zorientować się z kim mam do czynienia.

    Jednak wszystkiego się przez Internet nie widzi.
    Chociaż, już gdy z nim rozmawiałam online, to już miał focha gdy zadałam mu pytanie badawcze - Ile godzin potrzebuje spędzać dziennie w internecie - już wtedy miał dziwną reakcję - tak jakby dostęp do Internetu w moim domu należał mu się od urodzenia.

    Internet jest mój - ja za niego płacę i nie lubię gdy ktoś mi siada na moim komputerze. Więc przywiózł sobie swojego palmtopa i urządzenie do łapania fal z mego routera.
    Dzięki temu nie wchodziliśmy sobie w drogę, bo okazało się, że on potrafi wysiadywać w Internecie do oporu - od 16.00 do północy, i od 7.00 do 10.30 nawet. A miał pomagać od 10.00, więc przeginał z tym netem.

    W rozmowach online ogólnie wydawał się okay i ogólnie faktycznie był okay...
    tylko ta jego ustawicznie niezadowolona gęba mnie mierziła już...

    Zbyt duże różnice kulturowe. Oni są tam hodowani pod kloszami.

    OdpowiedzUsuń

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!