wtorek, 19 listopada 2013

Ciekawy tydzień

Ten tydzień zapowiada się ciekawie :)

Oczyściłam dom z negatywnych energii zamieszkujących go cieni i duchów. Oczyszczam nadal codziennie przy pomocy anielskiej muzyki. Pragnę przegnać stąd złe fatum, które zawisło nade mną, odkąd tu zamieszkałam.

Muzyka najwyraźniej działa. Odpadają ode mnie negatywne postacie, a pojawiają się pozytywne.

Latem przyjedzie dobra wróżka i będziemy czarować, aż odczarujemy całe nagromadzone tutaj przez ubiegłe dziesięciolecia i wieki zło. Uwolnimy ten dom i moje gospodarstwo, od wszelkiego zła. Unicestwimy fatum.

Wczoraj do domu przyjechały zakupy suchego prowiantu na zimę przywiezione z miasta przez życzliwego kolegę, a wyjechały 3 litry mleka i 2 litry jogurtu koziego - wyraz wdzięczności za udrożniony komin :)

Dziś z Łodzi przybył Jarek. Jest osobą pozytywną, przyzwoitą oraz pełną szczerych chęci do pomocy w ciężkich pracach na gospodarstwie. Potrafi też szyć, więc wcześniej czy później stworzymy piękną, unikalną kolekcję indiańską. Mam przemożną ochotę się spełnić artystycznie :) Pociąga mnie sztuka użytkowa i harmonizowanie jej z pięknem otaczającej mnie natury. 

Póki co tniemy drewno na słupki ogrodzeniowe i okorowujemy je na bieżąco. Będziemy budować wybieg dla drobiu i rozbudowywać wybiegi dla kóz i owiec. W pierwszej kolejności zbudujemy wysoką, dwumetrową wolierę dla drobiu.

Spotkałam dziś myśliwego. Mówi, że widział na ziemi obok mego gospodarstwa stado 8 wilków, w okolicy niezliczone rzesze lisów, a w pobliskiej Puszczy Boreckiej - rysie. Czyli całe mnóstwo drapieżników. Są jeszcze drapieżcy atakujący z powietrza czyli jastrzębie. Zatem zwierzynę gospodarską trzeba zabezpieczać solidnymi ogrodzeniami. Słupki to podstawa ogrodzenia, więc najpierw wyrabiamy słupki :)

niedziela, 17 listopada 2013

Vintage

No wreszcie sprawdziłam co to jest vintage :D
Bywa tak, że często tu i tam przewija się jakieś pojęcie, a mnie się nie chce sprawdzić, co to właściwie jest. Nie tylko z lenistwa, ale głównie dlatego, że google u mnie działa ślamazarnie wolno, albo nie działa - co mnie zniechęca od poświęcania drogocennego czasu na długotrwałe poszukiwania.

"Co to jest vintage?
Vintage to styl inspirowany przedmiotami z poprzednich dekad. Zapoczątkowany w modzie odzieżowej, przeniósł się na wystrój wnętrz, a także inne dziedziny. Zazwyczaj polega na łączeniu rzeczy z poprzednich epok ze współczesnymi. Wielbiciele stylu vintage noszą oryginalne ubrania sprzed co najmniej dekady lub współczesne, uszyte w staroświeckim stylu.
Moda vintage zdobywa dużą popularność od początku XXI wieku i obecnie ma wielu wielbicieli na całym świecie. Wiele firm odzieżowych zainteresowało się produkcją ubrań vintage, choć fani tego stylu najchętniej poszukują oryginalnych przedmiotów z ubiegłego wieku.

Co w tym fajnego? Zabawa modą - to po pierwsze. Po drugie, nawiązując do projektantów takich jak na przykład Coco Chanel wracamy do tego, co w ubiorze naprawdę ważne: klasycznej elegancji. Purystki stylu ubierają się wyłącznie w rzeczy z poprzednich epok lub na takie stylizowane, liberalne wielbicielki vintage zaś łączą rzeczy stare z nowoczesnymi. Niezależnie od tego, do której grupy się zaliczacie, jeśli tylko Wasze serce mocniej bije na widok bucików na guziki, toczka lub długich rękawiczek - ten blog jest dla Was."

http://vintagephilosophy.blogspot.com/2009/10/co-to-jest-vintage.html

PRANIE i zmywanie cz. IV

Dziś zawisną czarni W ciągu kilku dni Indianka wyprała mnóstwo odzieży
kolorowej. Zawiśli czerwoni, zieloni, niebiescy a dzisiaj zawisną czarni.
Koniecznie też trzeba tęczowyc powiesić, ale najpierw porządnie ich sprać
należy :D Wszystko w rękach. Moczy w wiadrach z gorącą wodą i proszkiem.
Dusi, wygniata, namacza, dusi, wylewa wodę, wlewa czystą wodę, znowu dusi,
wygniata, płucze, wyżyma i wiesza na sznurze w kuchni, gdzie nad gorącym
piecem ciuszki szybko schną.

W ten sposób Indianka wyprała już kilkanaście ciuchów. Nadto wynajduje,
wymacza, szoruje i myje znalezione w czeluściach domu zapyziałe słoiczki,
słoiki i butelki. Naczynia i garnki wszystkie już dawno pomyte i wysuszone.
Kilka słoi i butelek także już wysuszone poustawiane na półkach czekają na
zastosowanie do przetworów rozmaitych. Kilka kolejnych już wyszorowane,
wyparzone i schną, kolejne się moczą w misce w domu, kilka wyparzone we
wrzątku i zostawione dla dobicia bardziej odpornych bakterii, a kilkanaście
totalnie zarośniętych odmaka w w deszczówce w kaście przed domem. Gdy
Indianka ukończy dzieło zmywania - będzie w co wlewać mleko kozie i w czym
robić jogurt. W międzyczasie zrobiła też jogurt: 2 litry, upiekła ciasto
indiańskie, upiekła chleb farmerski, ugotowała zupę cukiniową i jaja na
twardo do chleba na pastę jajeczną.

Dla przyjaciół zaoszczędziła 2 litry jogurtu koziego i litr mleka świeżego.
Jutro jeszcze z litr wyciśnie z kóz dla nich. To dzięki koledze piec się tak
wyśmienicie pali i nagrzewa chatkę Indianki. Mleczka obecnie bardzo mało
kozy dają - kończy im się laktacja. Dopiero na wiosnę, a właściwie latem
spodziewa się znaczniejszej ilości mleka wystarczającej do wyrobu sera Tym
co ma podzieli się z dobrymi ludźmi co mają serce na właściwym miejscu.

Przydałoby się kilka dodatkowych kóz by było się czym dzielić obficiej...
ahh...

Kurna, już ciemno, a jeszcze nie zaliczyła spaceru po ziemię do doniczek i
po siano do wyścielenia kurom gniazd i kurnika... Jak te dni listopadowe
szybko się kończą!

Żółty, wielki księżyc już wisi nisko nad ziemią...

Po chwili:

Jednak udało się wybrać na spacer po ziemię i po siano. Księżyc zbielał i
dał wystarczająco dużo światła, by znaleźć i jedno i drugie Na dworze
całkiem ciepło jak na tę porę roku

poniedziałek, 11 listopada 2013

Sprzątanie korytarza

Doczekał się :D Na dworze co prawda jeszcze jest co robić, ale Indianka zainspirowana setkami cudownych fotek stylowych wnętrz często zwykłych skromnych i bardzo prostych chałup oglądanych na Facebook’u oraz zdopingowana przez zaradną i pozytywną Przyjaciółkę z Globalnej Wioski Internet, która właśnie zabrała się wraz z mężem za skrobanie ścian na poddaszu swojej wiejskiej chaty – sama złapała za szczotę, papier ścierny i ruszyła odważnie do boju, mimo, że się nie czuje dziś zbyt kwitnąco. W rzeczy samej jest niedysponowana, rozkojarzona i rozhuśtana emocjonalnie. Brzuszek delikatnie boli.

Korytarz z grubsza sprzątnięty. Narzędzia ogrodowe wyniesione. Podłoga zamieciona. Pajęczyny pająka zniszczone, choć jeszcze nie wszystkie, bo jest tutaj sporo zakamarków pod schodami. Trzeba poświęcić tym pajęczynom więcej czasu. Schody przeszlifowane papierem ściernym. Jeszcze nie całe. Na razie jedna główna decha spinająca wszystkie stopnie w schody oraz zaczęte szlifowanko stopni. Większość stopni jest surowa, niemalowana. Tylko kilka dolnych stopni jest pomalowane na niebiesko i tę farbę trzeba zerwać oraz odsłonić i uwypuklić piękne słoje naturalnego drewna. Czemu dopiero teraz Indianka zabrała się za czyszczenie tych schodów? Ano dlatego, że pierwotnie miała plan, aby te schody wymienić na nowe, bardziej dekoracyjne. Ale jako, że kasy niet i brak widoków na nią - brak sosny czy innych szlachetnych drzew w swoim lesie, brak traka lub krajzegi do tarcia tych kilku kloców szlachetnych co Indianka ma, brak umiejętności zrobienia samodzielnie takich schodów od nowa, także brak czasu na forsowne prace remontowe czy stolarskie - zatem Indianka zeszła ze swoich zamaszystych planów na glebę i konserwuje to co ma :) Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma :) Banalne, ale prawdziwe :D.

Decha po przeszlifowaniu ujawniła kornika :) Indianka postanowiła ten dekoracyjny wzór naturalnego kornika wyeksponować :D Wygląda ciekawie :)

Jakiś czas temu niedoszły pomocnik stwierdził, że decha jest w dobrym stanie, bo nie spróchniała. Kornik zrobił swoje korytarze, ale decha nadal jest mocna. Nadto lepsza taka decha, niźli jakiś słabowity regips który na wsi się nie sprawdza.

Szlifowanie idzie dosyć mozolnie, ale idzie. Indianka cała w kurzu i pyle.

Dzisiaj tych schodów jeszcze nie skończy, ale ważne, że praca nad nimi podjęta, zaczęta i w toku. Już widać różnicę. Pora zrobić sobie przerwę na napalenie w piecu I gotowanie obiadu. Od kur Indianka zebrała w sumie 25 jaj dla klienta. Każde jajo mu odkłada, bo ma specjalnie po te jaja przyjechać z innej wsi. Indianka ma chęć na te jaja, ale nie ruszy na razie żadnego jajka, dopóki klient nie zgarnie swojej puli. Kury niosą się jako tako. Być może znowu trzeba dać im koziego mleka, aby się rozjajiły.

Wczoraj na obiadokolację był kurczak pieczony z grzybami shitake własnej uprawy, ziemniaki pieczone oraz jogurt kozi do popicia, a właściwie na deser, bo gęsty wyszedł. Deser był zaprawiony gęstym syropem malinowym nabytym od sąsiadki, co wczoraj była w stanie silnej nieważkości.

Dzisiaj na obiad może frytki? Ziemniaki z sosem cebulowym? Z sosem pomidorowym? Posypane zieleniną? Jest jeszcze marchew i kapusta. Coś się wykombinuje z tych składników.

Trzeba nagrzać mnóstwo gorącej wody, aby starczyło do wanny na porządną kąpiel, bo Indianka dziś mOOcno zakurzona :D

piątek, 8 listopada 2013

Potwierdzenie przekazania skargi na brutalność policjantek

Takie oto pismo potwierdzające przekazanie jego skargi do Olsztyna otrzymał Sven. Do tej pory, czyli przez pół roku ta skarga nie została rozpatrzona!

środa, 6 listopada 2013

Skarga na działanie funkcjonariuszek Policji w Giżycku

Ta poniższa skarga została złożona drogą emailową, a następnie listem
poleconym w trzech Komendach:
1. Komenda powiatowa Policji w Giżycku
2. Komenda wojewódzka Policji w Olsztynie
3. Komenda główna Policji w Warszawie

O ile mi wiadomo, ta skarga do tej pory nie została rozpatrzona, natomiast
mój wniosek o dołączenie tej skargi jako dowodu w sprawie - został
odrzucony.

Poniżej skarga, jaką samoistnie złożył do komend policji świadek pobicia
mnie w Bystrym - pan Sven C. Sven nie znał w dniu składania skargi danych
policjantek, jako że nie przedstawiły się.

Ich imiona i nazwiska poznałam na Komendzie podczas przedstawionego mi
sfingowanego zarzutu o rzekomą "czynną napaść na funkcjonariuszki policji" i
im rzekome "ubliżanie słowami uznawanymi za wulgarne".

Z tej skargi jak i zawartego w niej opisu jasno wynika, że nie było żadnej
"czynnej napaści na funkcjonariuszki policji" ani "ubliżania słowami
powszechnie uważanymi za wulgarne", a sama przemoc zastosowana przez
funkcjonariuszki nie miała żadnych podstaw i była w dodatku bardzo brutalna.

Ponadto funkcjonariuszki narażając moje zdrowie i życie umieściły mnie w
dusznej klatce radiowozu, mimo, iż zostały przeze mnie poinformowane, że źle
znoszę zamknięte, ciasne i duszne pomieszczenia. Na skutek zastosowanej
wobec mnie brutalnej przemocy i duszenia w ciasnej klatce, gdzie mnie
wrzuciły na brudną podłogę tego ciasnego i ciemnego jak trumna pomieszczenia
wykręcając przy tym ręce i nogi w nienaturalnej pozycji i jednocześnie
boleśnie skuwając ręce kajdankami od tyłu, powodując dodatkowy ból i
trudności z oddychaniem, gdyż dopchnęły mnie w tej klatce do ściany w ten
sposób, że nie mogłam złapać tchu i dławiłam się - na skutek tych działań
doprowadziły mnie do stanu przed udarowego, jak potwierdził to lekarz
dyżurny ze szpitala w Giżycku, do którego mnie zawiozły jak powiedziały do
mnie: "Na przymusowe badanie ginekologiczne wbrew mojej woli", po którym wg
nich miałam zostać zamknięta w domu wariatów - na czas bardzo długi, bliżej
nieokreślony. .

Podczas wyprowadzania mnie z radiowozu i prowadzenia do lekarza - brutalnie
mnie szarpały za kontuzjowany w dwóch wypadkach bark, którego to kontuzja na
skutek ich szarpania odnowiła się i powodowała dodatkowy, nieznośny ból,
które one pogłębiały celowo szarpiąc to obolałe ramię i bark. Wykręciły mi
ręce i naciskały obolały bark tak, iż szłam prowadzona przez korytarz
szpitala zgięta w pół. W ten sposób mnie prowadziły - celowo zadając ból i
poniżając.

Uważam, że tego typu osoby czerpiące sadystyczną przyjemność z zadawania
ludziom bólu powinny się leczyć psychiatrycznie i przede wszystkim nie
powinny pracować w policji.

Nadto dodam, iż wcześniej będąc z nimi przez moment w radiowozie wyjęłam dokumenty by im podać, ale nie chciały ich oglądać, lecz straszyły mnie, że "idę siedzieć". Gdy zapytałam: "Na jakiej podstawie?" - NIE PODAŁY ZARZUTU. Kilkakrotnie głośno domagałam się na jakiej podstawie chcą mnie uwięzić, wtedy jedna z nich w którymś momencie powiedziała, że się na Komendzie dowiem. Zażądałam adwokata. Policjantki pozostały głuche.

Czyli porywając mnie nie miały żadnego pomysłu na to, jaki zarzut mi przedstawić. Dopiero na Komendzie wymyśliły sobie rzekomą "czynną napaść na funkcjonariuszki policji".

Za jakiś czas ten zarzut zmieniły na "naruszenie nietykalności osobistej
funkcjonariusza na służbie"

Policjantki te wykonując to ich bandyckie "aresztowanie" przeprowadziły je
przy udziale rażących uchybień proceduralnych oraz niezgodnie z prawem, gdyż
nie było ani żadnych podstaw do aresztowania, ani nie podały zarzutu na
podstawie którego chciały mnie uwięzić.

Zatem uwięzienia mnie dokonały dopuszczając się przestępstwa i przy zastosowaniu
przestępstwa.

Było to nielegalne "aresztowanie", więc nie ma mowy o żadnym "naruszeniu
nietykalności funkcjonariusza podczas wykonywania obowiązków" gdyż one nie
wykonywały w tym momencie owych obowiązków, a jedynie wykonywały czyny
określane przez kodeks karny jako przestępstwo kryminalne, jako iż nikt nie
ma prawa ograniczać wolności osoby wolnej, w tym funkcjonariusz policji, gdy
nie ma ku temu podstaw, zwłaszcza, gdy funkcjonariusz nie podał zarzutu
osobie, którą więzi wbrew jej woli. Te działania tych obu policjantek noszą
znamiona bandyckiego porwania, a nie interwencji policyjnej. Do tego
policjantki nie dopełniły niezbędnych formalności - nie przedstawiając się
nam i nie okazując odznak policyjnych ani legitymacji policyjnych na
podstawie których działały podczas tego zajścia.

Dodam tu jeszcze jedną rzecz - Ja nie spodziewałam się ani przez myśl mi nie
przemknęło, że one chcą mi jakiś mandat wlepić a tym bardziej zamknąć w więzieniu, gdy z nimi wcześniej wsiadałam na chwilę do radiowozu. Nie było ku temu żadnych absolutnie podstaw. Spodziewałam się, że wlepią mandat właścicielowi schroniska za stan do jakiego doprowadził mojego psa. Jakież moje było wielkie zdziwienie, gdy okazało się, że ich celem jestem Ja!

Gdy wsiadałam do radiowozu z policjantkami, sądziłam, że chcą spisać moje
dokumenty (dane podałam im ustnie wcześniej na terenie schroniska i
pokazałam im też pismo napisane do właściciela schroniska domagające się
wydania mojego psa, a tam były pełne moje dane adresowe i oczywiście imię i
nazwisko, nadto pracownik schroniska rozpoznał mnie, jako właścicielkę psa)
oraz spisać notatkę odnośnie zaniedbanego psa.

Obwieszczając mi nagle, iż "idziesz siedzieć" - zaskoczyły mnie totalnie.
Wpadłam w panikę, że jestem ofiarą bezprawia i przemocy. Do tego
pomieszczenie radiowozu było ciasne i duszne. Prosiłam o otwarcie okna, bo
się dusiłam już wtedy. Miałam suche usta i gardło. Ja się zawsze źle czuję w
ciasnych, dusznych pomieszczeniach bez dostępu świeżego powietrza. Jako mała
dziewczynka przeszłam ciężkie zapalenie płuc oraz doświadczyłam dwóch ataków
gorączki reumatycznej, która mi uszkodziła serce i płuca. Z tego powodu nie
chodzę do Kościoła od lat i unikam dusznych pomieszczeń w ogóle, bo po prostu
robię się biała jak ściana i słabnę oraz mdleję tam z braku tlenu, gdy jest
duży tłum ludzi, a okna zamknięte. Mówiłam im o tym, że brakuje mi tlenu i
że mam astmę, klaustrofobię i generalnie bardzo źle znoszę małe, ciasne,
duszne pomieszczenia. One odmówiły mi tlenu! Nikt nie ma prawa odmawiać mi
prawa do oddychania! :( Uchyliłam drzwi aby złapać oddech - to je
zatrzasnęły. Wtedy otworzyłam raz jeszcze szerzej i wyszłam na dwór by
odetchnąć świeżym powietrzem, bo w radiowozie nie było czym oddychać do tego
to pomieszczenie przerażało mnie. Poczułam się jak zwierzę w ciemnej studni.

Byłam też przerażona, co się stanie z moimi zwierzętami, skoro one chcą mnie
uwięzić na "bardzo długo" jak się wyraziły. Byłam zaszokowana tym co one
chcą mi zrobić. Byłam zaszokowana, jak to możliwe, aby w kraju niby wolnym takie rzeczy miały miejsce?

Próbowałam podejść do Svena i Everdiny oraz ich samochodu.
Chciałam jechać razem z nimi samochodem na Komendę złożyć zawiadomienie w
sprawie nielegalnego przetrzymywania w schronisku mego psa, znęcania się nad
nim i jego rażącego zaniedbania przez właściciela schroniska. Już wcześniej przed wejściem do radiowozu powiedziałam policjantkom o tym zamiarze, gdy zobaczyłam
zaniedbanego psa. Mało tego – domagałam się, aby sporządziły notatkę z tego faktu, iż pies jest cały czarny z brudu i osowiały. Jednak nie zrobiły tego. Wobec tego postanowiłam, że pojedziemy na Komendę złożyć zawiadomienie bezpośrednio na Komendzie. Poprosiłam je, aby pojechały pierwsze i pokazały nam gdzie
jest Komenda, bo nie jesteśmy z Giżycka i nie znamy rozkładu miasta i gdzie
znajduje się Komenda. Wtedy one poprosiły mnie, abym weszła z nimi do
radiowozu, ale nie powiedziały po co. Sądziłam, że chcą spisać dokumenty i
sporządzić notatkę policyjną z tego zajścia oraz przygotować sobie druczki
do wypisania mandatu właścicielowi schroniska.

Gdy nieoczekiwanie próbowały mnie nielegalnie "aresztować" i z powodu złego
samopoczucia i braku tlenu w radiowozie wyszłam z tego radiowozu zaczerpnąć
świeżego powietrza - wtedy te dwie rzuciły się na mnie brutalnie wykręcając
ręce, szarpiąc mnie, przewracając na ziemię i ciągnąć po ziemi jak worek
kartofli. Zadawały mi nieznośny ból. Tak brutalnie mi wykręcały obolałe
ręce, ramiona i barki, że aż kości trzeszczały. Sądziłam, że chcą mi ręce
połamać. Niewiele brakowało. :(

Wlekąc mnie przemocą po ziemi zaciągnęły mnie do radiowozu na jego tył i
tam wrzuciły do środka na podłogę pomiędzy dwa krzesła jak świnię rzeźną, gdzie mnie w tym położeniu nienaturalnym i bardzo uciążliwym zaklinowały skuwając dodatkowo ręce kajdankami od tyłu. Po tej przemocy byłam cała obolała i posiniaczona. Na rękach miałam głębokie czerwone szramy po kajdankach założonych celowo za ciasno, aby zadać mi dodatkowy ból. Całe ciało żółte i sine od siniaków.

Przed szpitalem w Giżycku gdzie nadal skutą trzymały mnie w radiowozie, gdy
tam czekaliśmy na przyjęcie mnie przez lekarza dyżurnego - znęcały się nade
mną psychicznie, twierdząc, że zostałam przywieziona do szpitala dla
umysłowo chorych i zostanę tutaj uwięziona na bardzo długo w pokoju bez
klamek i bez możliwości kontaktu z rodziną. Nadto, tuż przed wyprowadzeniem
mnie do lekarza, powiedziały, że prowadzą mnie na przymusowe badanie
ginekologiczne wbrew mojej woli. Znowu zadawały mi ból, szarpiąc i ciągnąc w
sposób taki, aby jak najbardziej mnie bolało. Wykręciły mnie w pół, tak że
szłam zgięta w pół, z głową spuszczoną poniżej linii mojego pasa, a z tyłu miałam ręce skrępowane boleśnie kajdankami. Po prostu te dwie wyżywały się na mnie na maxa.

Dopiero lekarz powiedział mi, że jestem w zwykłym szpitalu. Zrobił to pod
koniec badania, po tym jak zmierzył mi ciśnienie i chciał podać leki na jego
obniżenie, gdyż twierdził, iż jest bardzo podwyższone i grozi mi udar mózgu
jeśli nie przyjmę leków. W tym momencie, gdy to mówił, nadal byłam
przeświadczona o tym, iż jestem wywieziona do szpitala dla umysłowo chorych
i chcą mi podać jakiś narkotyk ogłupiający i zbadać krew, aby fałszywie
twierdzić, że jestem np. narkomanką, dlatego się nie zgodziłam na żaden lek.
Nadto, gdy lekarz poprosił o moje dane osobowe do sporządzenia swojego
lekarskiego raportu - policjantki kłamliwie powiedziały, że jestem NN. Na to
Ja się odezwałam, że nie jestem żadne NN i że podam moje dane jak i też
okażę dowód, jak tylko mi ręce rozkują.

W tym też czasie poprosiłam, aby wyprosił policjantki z gabinetu i aby
rozkuły mi kajdanki. Lekarz powiedział, że kajdanki nie są konieczne, bo nie
stanowię żadnego zagrożenia dla niego ani nikogo i one zdjęły te kajdanki na
czas dalszego badania i wyszły. Lekarz spisał sobie moje dane z dowodu.

Skarżyłam się lekarzowi, co mi zrobiły. Wpierw siedziałam jak otumaniona na
tej kozetce. Cała czerwona. Skronia pulsowały. Czułam się tak, jakby za chwilę miała mi głowa wybuchnąć. Chciało mi się potwornie pić. Język sztywny i suchy jak pieprz.
W gardle nieznośnie sucho. W kącie gabinetu dojrzałam umywalkę i bardzo
chciałam się napić wody z niej. Zapytałam lekarza, czy mogę się napić wody. Zgodził
się, ale w tym momencie policjantki wlazły do gabinetu i zanim zdążyłam się
napić - ponownie mnie skuły. W gardle miałam straszną suchość i dławiłam
się. Język sztywny. Przeżyłam potworną traumę przez te dwie funkcjonariuszki
policji.

Następnie znowu w klatce, która powodowała u mnie naturalną reakcję jeżenia się i przyśpieszony puls zawiozły mnie na Komendę w Giżycku, gdzie byłam przesłuchiwana do 2 w nocy.

Wpierw zmusiły mnie do badania alkomatem, który wykazał, że byłam w stu procentach trzeźwa. Podczas badania alkomatem nadal miałam ręce skute kajdankami, jak ostatni bandzior i terrorysta, podczas gdy pijanego człowieka chwiejącego się na nogach przyprowadzono do badania bez
kajdanek.

Następnie wysypały zawartość mojego plecaczka na stół a wraz z nim moją komórkę i dokumenty. Komórkę jedna z nich wyniosła z pokoju gdzie był alkomat gdzieś na piętro. Natomiast one mnie w tym alkoholicznym pokoju krótko wstępnie przesłuchały. Nalegałam, żeby zapisały w tym protokole, iż nie jestem zdrowa i nie czuję się dobrze, nadto, iż domagałam się adwokata, a one mi odmówiły kontaktu z takowym. Odmówiły, ale dopisałam to sama, gdy podpisywałam ten papier. Ta z moją komórką polazła gdzieś na piętro i w niej manipulowała tak długo, że po powrocie komórka tzn. bateria była całkowicie rozładowana, a sama komórka uszkodzona. Moich rzeczy osobistych od razu i tak nie oddały. Dostałam je dopiero w nocy po przesłuchaniu. Kilka funkcji przestało działać od tamtej pory m.in. rejestr rozmów przychodzących i wychodzących oraz odebranych i nieodebranych. Pomyślałam, że skopiowały dane z mojej komórki oraz założyły mi podsłuch.

Grzebały także w mojej karcie bankomatowej i pinach do konta bankowego. Spisywały sobie wszystkie poufne moje dane, w tym PINy. Powtórzyły, że będę siedzieć w więzieniu bardzo długo i to od razu „idę siedzieć”. Chciały mnie po przesłuchaniu uwięzić na tzw. "dołku". Bardzo długo wypełniały jakieś formularze. Ja cały czas skuta kajdankami. Dla uspokojenia nerwów gawędziłam z traktorzystą, którego ujął inny policjant i sprowadził na Komendę do badania alkomatem. Ten policjant też tam siedział i coś pisał. Nawet coś życzliwie wtrącił do rozmowy, gdy rozmawiałam z traktorzystą o jego zdarzeniu i użytkowaniu piły spalinowej. W międzyczasie przyprowadzono też do badania alkomatem narkomankę. Była ledwo przytomna - taka zaćpana. Coś niewyraźnie mruczała. Miałam tam doborowe towarzystwo :D Mimo, że te dwie funkcjonariuszki policji bardzo naciskały na natychmiastowe uwięzienie mnie - jej przełożeni zadecydowali inaczej. Zostałam zaprowadzona do pokoju przesłuchań na piętrze, do innych policjantów. Było ich tam dwóch. Jeden przesłuchiwał, a drugi się wtrącał raz po raz przerywając mi, gdy zeznawałam.

Podczas przesłuchania jedna z tych policjantek co mnie pobiły weszła do pokoju przesłuchań i wywierała naciski na policjanta przesłuchującego. Groźną miną i głosem strofowała go: "Ile lat pracujesz w Policji?? Ile lat pracujesz w Policji???! Ile lat pracujesz w Policji???!" Odniosłam wrażenie, że próbuje na nim wymóc, aby tak zmanipulował moje zeznania, aby były nic nie warte, albo w ogóle zniechęcić mnie od składania zeznań. Jednak nie dałam się zbić z tropu.

Mimo, że policjant marudził - zeznałam wszystko co miałam wtedy do powiedzenia w tej sprawie i złożyłam wniosek o ściganie tych dwóch za to co mi zrobiły. Mimo opanowania byłam strasznie roztrzęsiona i osłabiona, ale próbowałam złożyć maksymalnie wierne zeznania z tego zajścia w Bystrym i przed szpitalem oraz w szpitalu w Giżycku. Policjant na moją prośbę dał mi wodę do picia, bo nie mogłam mówić, taką suchość miałam w gardle.

Po złożeniu zeznania w sprawie gdzie zostałam fałszywie oskarżona przez nie o rzekomą "napaść czynną na funkcjonariuszki policji" mimo, że byłam już bardzo znużona i głodna, złożyłam jeszcze zawiadomienie dotyczące wyłudzenia i nielegalnego przetrzymywania mojego psa oraz jego rażącego zaniedbania przez schronisko i domagałam się ścigania tego typa ze schroniska, za to, że zagarnął mojego psa i źle go traktuje.

Ok. godziny 2.oo w nocy zostałam na lodzie w Komendzie w Giżycku. Nie chcieli
mnie odwieźć do domu. Upominałam się o to, ale dyżurny odmawiał zawzięcie
udzielenia mi pomocy, w położeniu w którym znalazłam się za sprawą policji.

Moi znajomi, z którymi przyjechałam do Giżycka - odjechali po tym, jak
policjantki powiedziały im, aby na mnie nie czekali, bo "idę siedzieć".
Nie miałam jak wrócić do domu. O drugiej w nocy, 60km od miejsca
zamieszkania, bez pieniędzy, bez możliwości zatelefonowania do kogokolwiek,
bo moja komórka została rozładowana totalnie.
Nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Zdołałam tylko wysłać dwa smsy do
Szczecina do mojej rodziny i powiadomić ich, gdzie jestem, bo obawiałam się
o moje życie. Bałam się, że to nie koniec tego koszmaru. Że mnie zamkną w
celi i nie wypuszczą, rodziny nie powiadomią, albo że mnie zatłuką. Po wysłaniu tych smsów komórka całkiem zgasła.

Noc spędziłam w poczekalni Komendy w Giżycku. Rano, gdy się przejaśniło -
pokuśtykałam cała obolała po pobiciu z dnia poprzedniego w stronę Olecka,
próbując łapać okazje. Szłam noga za nogą, bo mnie wszystko bolało. Całe
ciało. Do tego nadal byłam roztrzęsiona i zszokowana tym co mi zrobiono
dzień wcześniej. Byłam wstrząśnięta bezmiarem przemocy jakiej doznałam Ja oraz moje zwierzę. Nie mogłam się z tego otrząsnąć. Szłam jak we śnie tymi ulicami Giżycka.

Po wyjściu z miasta udało mi się złapać okazję i podjechać kawałek. Zaczęło
padać. Jak na złość nikt nie jechał lub się nie zatrzymywał, ale w końcu
złapałam kilka kolejnych okazji, w sumie zdaje się 7 czy 9 i nimi
ostatecznie dotarłam do domu. Gdy weszłam do domu - od razu się położyłam i
tak przespałam cały dzień leżąc obolała w łóżku. Przez kolejne dnie nie
mogłam dojść do siebie. Źle się czułam. Wszystko mnie nadal bolało,
najbardziej ten kontuzjowany, a perfidnie wykręcany przez policjantki bark.
Byłam niepełnosprawna przez dwa kolejne tygodnie - w czasie gdy wiosna, gdy
konieczność kopania działki pod warzywa i siewu. Nie byłam w stanie
pracować.

Poniżej ta skarga Svena. A swoją napisałam później. Długo się nie mogłam pozbierać psychicznie po tej przemocy i zmusić do napisania zrównoważonej skargi na te policjantki. Emocje nadal we mnie buzowały na każde wspomnienie tego poniżenia i przemocy, których padłam ofiarą za sprawą działania tych dwóch podłych policjantek.

----- Original Message -----
From: "Sven" To: skargi.kgp@policja.gov.pl , skargi@ol.policja.gov.pl ,
prasowy@gizycko.ol.policja.gov.pl
Sent: Sunday, April 28, 2013 7:43 PM
Subject: Skarga na działanie funkcjonariuszek Policji w Giżycku


Skarga na działanie policjantek z komendy powiatowej w Giżycku.

Data i czas zdarzenia: 26-04-2013 (piątek), godzina między 12.00 a 13.30
Miejsce: Schronisko dla bezdomnych psów w Bystrym k. Giżycka
Radiowóz: pojazd typu dostawczego

Powyższe dane powinne na podstawie notatek policyjnych pozwolić na
identyfikację 2 funkcjonariuszek, które przeprowadzały opisywaną
interwencję.

Opis sytuacji:

Po przyjeździe na miejsce funkcjonariuszki kulturalnie
przywitały się słowami "dzień dobry", i na tych słowach skończyło się
prawidłowe zachowanie funkcjonariuszek. Funkcjonariuszki przyłączyły się do
rozmowy, poprosiły o wyjaśnienie sytuacji panią Izabellę R. oraz pana
Jana K. Po tym, jak pani Izabella R. odmówiła odejścia ze
schroniska przed wydaniem jej psa (który stanowi jej własność) lub
oświadczenia o odmowie wydania psa, jedna z funkcjonariuszek zwróciła się do
mnie słowami: "Czy mogę pana prosić o jakiś dokument?" bez podania
jakiejkolwiek przyczyny. Moja odpowiedź była odmowna, ze względu na brak
uzasadnienia tego żądania. Należy tutaj nadmienić, iż moja osoba nie miała
nic wspólnego z przedmiotem sporu, moja obecność na miejscu wynikała
wyłącznie z faktu, iż przywiozłem panią Izabelę R. do schroniska
samochodem, tak aby mogła odebrać psa ze schroniska. Następnie
funkcjonariuszka stwierdziła, iż pragnie mnie wylegitymować, na co podałem
jej stosowny dokument. W toku późniejszej rozmowy trzykrotnie prosiłem o
zwrot dokumentu, w obawie przed jego utratą; funkcjonariuszka bowiem
niedbale wrzuciła go do półotwartego notatnika i w ten sposób przenosiła.

Z funkcjonariuszkami uzgodniono, iż po wydaniu przez właścicieli pisma
poświadczającego odmowę wydania psa pani Izabella R. wraz z
funkcjonariuszkami policji przejdzie do radiowozu w celu podania danych
osobowych. Właściciele schroniska zgodzili się wydać stosowne pismo po
prośbie jednej z funkcjonariuszek policji. Przy wyjściu ze schroniska pani
Izabella R. zakwestionowała fakt, czy jej pies pozostaje przy życiu,
i zażądała jego pokazania. Właściciele schroniska zgodzili się na okazanie
psa. Po krótkiej chwili jeden z pracowników przyprowadził psa na smyczy;
pies był w bardzo złym stanie - brudny i apatyczny, mimo iż przebywał w
schronisku od kilku miesięcy (pani Izabela R. później złożyła
doniesienie o znęcaniu się nad psem przez schronisko na komendzie powiatowej
w Giżycku, nie jest to jednakże przedmiotem niniejszej skargi, podobnie jak
zachowanie pracowników schroniska, które również pozostawiało wiele do
życzenia). Pracownicy schroniska odmówili pani Izabeli R. bliższego
kontaktu ze swoim psem. Dla pani Izabeli R. (dla mnie również, mimo
iż ten pies był dla mnie obcy) widok swojego psa utrzymywanego w tak złym
stanie był szokiem emocjonalnym, na który funkcjonariuszki zareagowały
nieadekwatnie. Zdecydowały się wystawić mandat, po czym poproszono panią
Izabelę R. do radiowozu, którego drzwi natychmiast zamknęły. Pani
R. otworzyła drzwi radiowozu i z niego wyszła, tłumacząc iż cierpi na
klaustrofobię. Policjantki próbowały zmusić panią Izabelę R. do
ponownego zajęcia miejsca w radiowozie, czemu pani Izabela R. się
opierała ze względu na swoją chorobę. Następnie usłyszałem, jak jedna z
funkcjonariuszek skierowała do drugiej słowa: "dość tego". Funkcjonariuszki
następnie chwyciły panią Izabelę R. wykręcając jej ręce w sposób
bardzo brutalny jednocześnie obalając ja na ziemię. Jedna z funkcjonariuszek
zadecydowała, iż przewiozą panią Izabelę R. w tzw. "klatce" (słowami:
"do klatki z nią"). Funkcjonariuszki zmusiły panią Izabele R. do
wstania ciągnąc za wykręcone ręce, przy czym pani Izabela R. głośno
krzyczała z bólu, po czym powiedziała funkcjonariuszkom iż była operowana na
rękę. Następnie jedna z funkcjonariuszek w czasie, gdy druga otwierała tylne
wejście do radiowozu zupełnie niepotrzebnie mocno pociągnęła za jej ramię.
Policjantki przemocą załadowały panią Izabelę R. do radiowozu niczym
zwierze rzeźne (chociaż obecnie to zwierzęta mają lepsze warunki
transportowe), skuwając ją i nie umożliwiając zajęcia ludzkiej pozycji.
Zanim zamknęły drzwi radiowozu, pani Izabela R. zdążyła jeszcze
krzyknąć, iż się dusi, a policjantki użyły wobec niej słów "Idziesz
siedzieć!" wypowiedziane nie tylko bez żadnego respektu, ale również z
wyczuwalną satysfakcją w głosie. Po ogólnym zachowaniu funkcjonariuszek
wyraźnie było widać radość z możliwości zastosowania środków przymusu, które
w mojej ocenie byłyby zbędne, gdyby funkcjonariuszkami wykazały się odrobiną
cierpliwości i opanowania, którego przecież można się spodziewać od
funkcjonariuszy policji.

Gdy zapytałem funkcjonariuszek, co się stanie z panią Izabelą R.,
odpowiedziały mi, iż spędzi ona noc na komendzie i zostanie wypuszczona
nazajutrz. Gdy kilka dni później skontaktowałem się z panią R,
okazało się, iż z komisariatu wypuszczono ją o godzinie 2 w nocy w sobotę,
bez środka transportu, 50 kilometrów od miejsca zamieszkania.

Niniejszym proszę o wyciągnięcie konsekwencji wobec funkcjonariuszek policji
które w mojej ocenie nie tylko zachowały się skandalicznie wobec nas, ale
również zastosowały nieadekwatne środki przymusu bezpośredniego w sposób
bardzo brutalny, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z możliwości zadania bólu
innej osobie.

Jednocześnie informuję, iż w tej sprawie istnieje jeszcze jeden świadek,
który nie został odnotowany przez funkcjonariuszki. Świadek ten gotowy jest
złożyć zeznania w tej sprawie w razie zaistnienia takiej konieczności.

Z poważaniem, Sven C.

Otrzymują:
1. Komenda powiatowa Policji w Giżycku
2. Komenda wojewódzka Policji w Olsztynie
3. Komenda główna Policji
4. Izabella R.
5. a/a

sobota, 2 listopada 2013

Przestępczość zorganizowana


Oto konkretne przykłady łamania prawa przez lokalne instytucje:
Urząd Gminy Kowale Oleckie nie miał prawa odebrać psa bez nakazu sądu, czyniąc to, złamał prawo.

1. Schronisko w Bystrym w sposób rażący zaniedbuje mojego psa – w dniu wizyty w kwietniu 2013 pies był przetrzymywany w skandalicznych warunkach – w brudnej klatce na zapleczu schroniska. Cały czarny z brudu, osowiały, apatyczny. Wyglądał na zwierzę zastraszone i psychicznie złamane.

2. Schronisko bierze od Urzędu Gminy Kowale Oleckie 240zł miesięcznie na utrzymanie każdego powierzonego im przez Urząd psa. Miesięcznie to jest biznes rzędu 10.000zł. Za te pieniądze nie potrafi spełnić swojego podstawowego zobowiązania wobec zwierzęcia, o zapewnieniu mu odpowiedniego dobrostanu o czym świadczy wołający o pomstę do nieba stan psa. Powinno się właścicielowi tego schroniska odebrać prawo do prowadzenia schroniska dla zwierząt.

3. Policjantki wezwane przez właściciela schroniska na interwencję kilkakrotnie złamały prawo podczas tej interwencji, a także potem. Mianowicie:

 Nie wylegitymowały właściciela schroniska, jego żony i pracownika obecnych na terenie schroniska w chwili przyjazdu policjantek na interwencję – nie sprawdziły, czy są władni i upoważnieni do przetrzymywania mojego psa wbrew mojej woli w ich schronisku.

 Nie sprawdziły, czy pies został przekazany do schroniska na mocy ważnego postanowienia sądu. Tym samym nie dopełniły obowiązku służbowego i wymogu prawnego. Pies bez nakazu sądu nie może zostać odebrany właścicielowi i one powinny były o tym wiedzieć. Konstytucja w art. 46 mówi o zasadach zabierania rzeczy, a ze względu na okres od zabrania nosi to cechy złamania tego zapisu Konstytucji. Policjantki zanim zostały policjantkami składały ślubowanie i w rocie ślubowania zobowiązały się przestrzegać Konstytucji więc jakie podjęły działania w związku z uzyskanymi informacjami? – Żadne.

 Nie zareagowały na widok totalnie zaniedbanego psa i odmówiły przyjęcia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez schronisko (rażące zaniedbanie psa) i przeprowadzenia interwencji w tej sprawie oraz sporządzenia notatki. Tym samym nie dopełniły obowiązku służbowego i naruszyły prawo.
 Gdy właścicielka domagała się przyjęcia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez schronisko - policjantki bezpodstawnie aresztowały zgłaszającą przestępstwo właścicielkę psa. Ponownie złamały prawo uniemożliwiając poszkodowanej złożenie zawiadomienia poprzez ograniczenie jej wolności.

 Podczas próby nielegalnego aresztowania nie przedstawiły zarzutu na podstawie którego aresztują właścicielkę psa tym samym dopuściły się kolejnego złamania prawa. Jeżeli policjantki nie pozwalają obywatelce odejść w dowolnej chwili tzn. że ograniczają jej wolność i muszą w takiej sytuacji powiedzieć dlaczego zatrzymują. Każde odstępstwo policjanta od jakiejkolwiek procedury to przestępstwo niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego. Jest to zapisane w kodeksie karnym (art 222 por 2) art 231 par 1.)

 Nielegalne aresztowanie w przypadku braku podstaw do aresztowania, w przypadku braku przedstawienia zarzutu na podstawie, którego dokonuje się aresztowania to przestępstwo. To ich “aresztowanie” nosi znamiona zwykłego, bandyckiego porwania, a nie legalnej interwencji policyjnej.

 Porwanie to jest przestępstwo kryminalne karane karą wiezienia.

Te dwie panie po prostu porwały mnie w biały dzień z parkingu przed schroniskiem w Bystrym (a dokładniej ze żwirowej drogi przed schroniskiem) tłucząc przy tym i poniewierając, doprowadzając swoją przemocą do rozstroju mojego zdrowia i zagrożenia mojego życia (doprowadziły mnie do stanu przedudarowego, który stwierdził lekarz dyżurny w szpitalu w Giżycku, do którego mnie one zawiozły). 

 Policjantki na spółkę z nieuczciwym właścicielem schroniska, który świadomie świadczy nieprawdę – próbowali mnie wrobić w rzekomą „czynną napaść na funkcjonariuszki policji”. Na szczęcie dla mnie, poza nieuczciwymi pracownikami schroniska są uczciwi świadkowie tego zajścia, którzy zaprzeczyli rzekomej mojej „czynnej napaści na funkcjonariuszki”. 

Absolutnie nie było nawet cienia powodu czy pretekstu by się na mnie rzucić i mnie pobić oraz porwać z ulicy przed schroniskiem. Byłam załamana zagarnięciem mojego psa oraz wzburzona stanem jej zaniedbania przez schronisko, ale nie byłam agresywna i nie zrobiłam NIC, by dać powód tym dwóm agresywnym i wyraźnie czerpiącym chorą satysfakcję z zadawania bólu policjantkom z Giżycka.

Potrzebuję dobrego prawnika działającego na zasadzie pro publico bono, który pomoże mi pokonać tę szajkę przestępczą, gdyż sama nie jestem w stanie bronić się i dochodzić moich praw wobec przestępczości zorganizowanej instytucji państwowych.

Proszę o pomoc!

ps. Mikołaju, dziękuję :)

Ja znam nazwiska tych policjantek - z protokołu policyjnego w którym fałszywie oskarżyły mnie o rzekome "naruszenie nietykalności osobistej oraz znieważenie funkcjonariusza policji podczas i w czasie wykonywania obowiązków służbowych". Ten zarzut wymyśliły na komendzie, aby wytłumaczyć swój postępek względem mnie, czyli te ich brutalne "zatrzymanie".

Natomiast podczas interwencji na terenie schroniska ani poza nim nie przedstawiły mi się ani nie okazały odznak. Ich nazwiska poznałam dopiero na Komendzie w Giżycku, gdy mi przedstawiono zarzut wpierw rzekomego "pobicia" policjantek oraz rzekomego ubliżania im "słowami uznawanymi powszechnie za wulgarne".

NIE POBIŁAM ICH, NIE UBLIŻAŁAM IM, NIE NARUSZYŁAM IM NIC. To one się na mnie niespodziewane i agresywnie rzuciły i mnie sponiewierały na ulicy przed schroniskiem, po tym jak spokojnie opuściłam teren schroniska wraz z przyjaciółmi i wybierałam się na Komendę w Giżycku, aby złożyć zawiadomienie na właściciela schroniska z powodu fatalnego stanu utrzymania mego psa w tym pożal się Boże pseudo "schronisku". Zwykła, pospolita zapuszczona psiarnia - żadne schronisko. Do tego wrogo nastawiona do wszelkich prób adopcji, czego byłam świadkiem i czego także doświadczyłam na własnej skórze, bo chciałam Satję adoptować w związku z tym, iż nie chcieli mi jej normalnie wydać, tak jak to było uzgodnione w dniu zabrania psa przez schronisko - iż psa zabiorę po odkarmieniu szczeniaków.

Svenowi także odmówili prawa do adopcji. Co więcej - żonka właściciela schroniska pozwoliła sobie w stosunku do Svena na niewybredne komentarze, co z kolei rozsierdziło Everdinę przysłuchującą się temu. Właściciele schroniska to bezczelni ludzie bez czci i sumienia robiący biznes na psach, a same psy trzymający w skandalicznych warunkach.

Z samej Gminy Kowale Oleckie dostają miesięcznie wynagrodzenie za swoją pożal się Boże opiekę rzędu 10.000zł, a z Gminy Giżycko i innych gmin dostają osobne wynagrodzenie, znacznie wyższe niż to co płaci im Urząd Gminy Kowale Oleckie. Miesięcznie za psy zgarniają mnóstwo kasy, plus korzystają z różnych darowizn. Złoty interes. Właściciel schroniska nielegalnie zagrabił mojego psa i nasłał na mnie brutalne policjantki aby mnie pobiły. Nasłał policję na mnie po konsultacji telefonicznej z Urzędnikiem Gminy Kowale Oleckie, tym samym, który psa ode mnie wyłudził z mojego gospodarstwa.

Moje liczne pisma do Urzędu Gminy w związku ze sprawą zaniedbania mego psa w schronisku i próbą jego odzyskania spotkały się z bezduszną odmową wydania mi psa, mimo, iż pies jest w schronisku przetrzymywany nielegalnie, bez prawomocnego nakazu sądu i w strasznych warunkach.

Moi Przyjaciele od razu po tym zajściu, a potem Ja - złożyliśmy dwie osobne skargi na brutalność tych policjantek. Niestety, dostałam pismo z policji w Giżycku o odmowie wszczęcia postępowania przeciwko tym dwu agresywnym policjantkom. Moim zdaniem policja ewidentnie kryje swoje pracownice moim kosztem czym robi mi wielką krzywdę i łamie prawo.

Natomiast pośpiesznie pchnęli do sądu sprawę przeciwko mnie, gdzie mnie fałszywie oskarżają o naruszenie nietykalności osobistej i znieważenie tych policjantek :(((.

poniedziałek, 28 października 2013

Satja i Saba

Siostry razem. Po lewej Saba, po prawej Satja. 
Na nieodśnieżonej drodze gminnej zimą 2010 roku.
Pół metra śniegu na drodze publicznej to w tej gminie niechlubny standard.
Robiąc porządki w swoim gabineciku znalazłam zdjęcie suczek z 2010 roku, gdy były jeszcze razem na moim gospodarstwie.

Na zdjęciu Satja i Saba na drodze gminnej przed moim gospodarstwem zimą 2010r. Tak wygląda droga gminna zimą przez większość czasu. Pół metra śniegu lub lepiej.

Bardzo żałuje, że dałam się w zeszłym roku zaskoczyć i zastraszyć urzędasom i pod ich naciskiem wydać suczkę wraz ze szczeniętami do schroniska.

Urzędnikom w Gminie Kowale Oleckie absolutnie nie można ufać. Wielka nauczka na przyszłość. Mogli zabrać same niechciane szczenięta - owoc zapylenia suki przez kundla sołtysowej, która oczywiście umywa ręce od jakiejkolwiek odpowiedzialności za szkody, które spowodowała i tragedię do której doprowadziła poprzez wpierw swoje zaniedbanie w utrzymaniu swojego psa, a następnie poprzez perfidne inspirowanie do składania donosów mądrych inaczej, a na pewno skrajnie niewdzięcznych i nieżyczliwych lesbijek.

Urząd Gminny ledwo dał sołtysowej ustne pouczenie aby pilnowała swego psa i nie puszczała go na moją posesję. A robi to od lat tzn. puszcza psy na moją ziemię, szczuje mnie i moje zwierzęta. Tylko tyle zrobiła Gmina. Ustne pouczenie sołtyski. Żadnego zabierania psa do schroniska, bo właścicielka niewłaściwie się nim zajmuje i pies powoduje szkody w okolicy. Kundel ten namolnie wałęsał się rok temu po moim gospodarstwie nachodząc Satję, gdy miała cieczkę. Mimo, iż zamykałam suczkę aby nie mógł się do niej dostać - przegryzł drzwi do stajni i się do niej dobrał. W wyniku tego, zapłodnił suczkę i suczka zaciążyła oraz niespodziewanie urodziła szczenięta pechowo w dniu przyjazdu nieżyczliwej kontroli przeprowadzonej za sprawą donosu dwóch lesbijek inspirowanych przez samą sołtysową. Tę samą, której pies spowodował to nieszczęście.
O wyrafinowana przewrotności!

Suka została na moment zatrzymana na łańcuchu w stajni, z której wynosiła szczenięta w krzaki, gdzie je urodziła. Dosłownie była zatrzymana łańcuchem w stajni 3 minuty, gdy przyjechała kontrola żądna sensacji i doczepiania się do czegokolwiek. Ten łańcuch i szczenięta posłużyły jako pretekst aby sukę wyrwać z gospodarstwa.

W Gminie Kowale Oleckie większość psów podwórkowych jest uwiązana na łańcuchach i nie odbiera się gospodarzom psów, ani nie straszy mandatami, mimo, że wiele z tych psów jest bardzo zaniedbanych, niedożywionych, chorych. Często nie mają bud, a są trzymane w czym popadnie - w beczkach, w dziurach w murach obór.

Tylko Ja zostałam potraktowana wyjątkowo surowo i straszona mandatem za sprawą donosu lesbijek z Krakowa, które za darmo spędziły u mnie kilka dni na gospodarstwie i w ten sposób się mi "odwdzięczyły" za tę przysługę.

Suczki moje normalnie latały luzem na wolności, co obrazuje zamieszczone tutaj zdjęcie. Wiązane lub zamykane były tylko wówczas, gdy na gospodarstwie pojawiali się goście, których suczki mogłyby pogryźć, bo to suki obronne. Aby zabezpieczyć dwie przyjezdne letniczki - I na ten czas uwiązałam Satję na łańcuchu. Zarówno przed jak i po ich wyjeździe suczka korzystała z wolności i pełnej swobody.

Okazało się, że ten zabieg zabezpieczenia przed ich pogryzieniem u zarozumiałych kobiet z miasta nie wywołał wdzięczności, a wręcz przeciwnie - kretyńskie komentarze. Ale gdyby któraś z suk je pogryzła - zapewne nie omieszkałyby wezwać policji i założyć sprawy karnej.
Takie charaktery obłudne.

Mimo wielu pism do Urzędu Gminy Kowale Oleckie - Urząd Gminy odmówił mnie wydania suczki do domu. Owszem, zgodzono się wydać psa pod złośliwym i niemożliwym do spełnienia warunkiem zapłaty Urzędowi Gminy haraczu w wysokości niemal 2500zł. Złośliwy warunek, na którego spełnienie mnie nie stać.

Pies został tam uwięziony wbrew mojej woli - przy pomocy zastraszania mandatem i wyłudzania pod pretekstem odchowania i oddania do adopcji szczeniąt po kundlu sołtysowej. Obiecano, że po odchowaniu szczeniąt suka do mnie wróci.

Starałam się o zwrot suczki zaraz po odkarmieniu szczeniąt, niestety właściciel schroniska robił trudności i odmawiał wydania psa, gdy kontaktowałam się z nim kilkakrotnie telefonicznie. Twierdził, że jego kolega z urzędu gminy nie zgadza się, aby mi oddać psa. Z tym jego kolegą jestem w konflikcie w związku z nieodśnieżaniem przez Urząd Gminy drogi publicznej przed moim gospodarstwem. On jest odpowiedzialny za zlecanie odśnieżania pługowi śnieżnemu dróg gminnych lecz niestety notorycznie pomija kolonię na której mieszkam.
W związku z tym były napięcia pomiędzy nami i jest mi nieżyczliwy, zresztą tak samo jak jego ojciec, po którym odziedziczył stanowisko w Urzędzie Gminy. Bo w mojej gminie stanowiska się dziedziczy :))) Ludzie na stanowiska nie są wybierani według wykształcenia, doświadczenia i umiejętności, lecz według koneksji i znajomości z panią wójt.

Gdy pojechałam po pieska osobiście wraz z przyjaciółmi - właściciel schroniska wezwał policjantki, które mnie boleśnie poturbowały przed schroniskiem, mimo, że spokojnie opuściłam teren schroniska po ich wezwaniu do jego opuszczenia. Na terenie schroniska także zachowywałam się nieagresywnie - dyskutowałam z właścicielem schroniska próbując go nakłonić aby wydał psa dla mnie zgodnie z obietnicą zawartą na protokole, który podpisałam wydając tymczasowo psa do schroniska ze względu na szczenięta wymagające odkarmienia.
Inaczej suka by nie opuściła mojego gospodarstwa - gdyby nie te szczeniaki. Potem dowiedziałam się, że standardowo ślepe mioty schroniska w tym to także uśmiercają. W tym przypadku podobno zrobili wyjątek i pozwolili szczeniakom żyć. Raczej nie z litości, lecz by mieć pretekst do zatrzymania suki.

Teraz jestem fałszywie oskarżona i nękana sprawą o rzekome pobicie policjantek, których oczywiście nie pobiłam. Jakbym mogła? Ja, spracowana rolniczka? Niespodziewająca się ataku? Sama jedna dwie szkolone do bicia ludzi funkcjonariuszki policji?

Natomiast moja skarga jak i skarga moich przyjaciół na brutalność policji zostały zupełnie bez echa, tak, jakby w ogóle tych skarg nie było. Prokuratura nie zajęła się dalszym procedowaniem tej sprawy. Umorzyła postępowanie mimo naszych zeznań i skarg.

Zostałam dotkliwie pobita i winne tego pobicia i rozstroju zdrowia policjantki nie poniosą żadnej odpowiedzialności ani kary za to co mi zrobiły.

Natomiast Ja sama przewrotnie będę sądzona o coś, czego nie zrobiłam. Taki jest efekt działania ludzi z gruntu złych. Do nich należą podłe donosicielki, które wykorzystały mnie dla swoich egoistycznych celów darmowego campingu - a niezadowolone z braku darmowego wyżywienia, które sobie ubzdurały, że na gospodarstwie za darmo dostaną, ze standardu domu do którego się wtryniły na własne usilne życzenie, a w którym według uzgodnień przed przyjazdem i tak nie miały mieszkać lecz w swoim namiocie i o którego niedokończonym remoncie zostały dokładnie poinformowane przez przyjazdem, więc dokładnie wiedziały w co się pakują, a wcześniej mieszkały na budowie w Niemczech i im tamtejszy remont nie przeszkadzał mimo, że nie zostały nakarmione za friko, jak to się stało ostatecznie na moim gospodarstwie. Mimo darmowego pobytu na moim gospodarstwie - naskładały ochoczo całe mnóstwo donosów tu, tam i siam szukając dziury w całym, mało tego - nawołując inne łachudry do składania donosów na mnie. Tak podziękowały za darmową gościnę.

Lesbijki czytając przed przyjazdem na me gospodarstwo mego bloga i będąc dokładnie zorientowane w relacjach moich i sołtyski - wykorzystały one także stary mój konflikt i sołtysowej, która nie może znieść, iż samotna dziewczyna z miasta zamieszkała 700 metrów od jej "drogocennego" męża i którą w związku z tym skręca zazdrość od dnia, w którym wprowadziłam się na swoje gospodarstwo szerząc popłoch wśród lokalnych kobiet - swoją niezależnością i samodzielnością oraz niebanalną osobowością – prosto z mego gościnnego gospodarstwa które je przyjęło na darmowe wakacje polazły podle knuć z sołtyską przeciwko mnie. Napuściły na mnie wtedy lokalne urzędy zdominowane przez krewniaków i kolesi mieszkających w sąsiedztwie wieśniaków: policję, weterynarię, urząd gminy.

Policjantki? Gdy wcześniej tego dnia wzywałam policję, aby pomogła mi w związku z wyłudzeniem psa i jego bezprawnym przetrzymywaniem przez schronisko w Bystrym - nie przyjechały.

Przyjechały dopiero, gdy na Komendę zadzwonił właściciel schroniska. Nawet go nie wylegitymowały. Widać się znali wcześniej. Także na policjantkach nie zrobił żadnego wrażenia zaniedbany, czarny z brudu pies przetrzymywany w brudzie w klatce, na zapleczu schroniska. Policjantki jakby oślepły!

Zamiast wlepić właścicielowi mandat za zaniedbywanie psa sponsorowanego przez Urząd Gminy Kowale Oleckie - rzuciły się na mnie, gdy Ja oświadczyłam, że jadę złożyć doniesienie o znęcaniu się i zaniedbywaniu mojego psa w schronisku w Bystrym.

To był duszny dzień końca kwietnia. Tuż przed burzą. Ja pobita, poturbowana, powykręcana, ręce ciasno skute kajdankami od tyłu, ściśniętymi tak, że kajdanki wżarły się na pół centymetra w ciało - dusiłam się i wołałam o pomoc, o adwokata, o lekarza. Dopytywałam się za co jestem uwięziona. Nikt mi nie pomógł. Policjantki zatrzasnęły drzwi klatki, w którą mnie wrzuciły na podłogę jak świnię rzeźną i porwały mnie z ulicy w Bystrym wpierw do miejskiego szpitala w Giżycku, przed którym straszyły mnie i mi wmawiały, że to dom dla umysłowo chorych i zostanę tam uwięziona na bardzo długo bez możliwości kontaktu z moją rodziną i powrotu do moich pozostawionych na gospodarstwie zwierząt, a przedtem straszona poniżejącym badaniem ginekologicznym na siłę i wbrew mojej woli, a po badaniu przez jak się okazało zwykłego lekarza, który stwierdził u mnie stan tuż przed udarem mózgu - stan w który mnie wprawiły owe dwie policjantki z Giżycka - zawiozły mnie na komendę w Giżycku, gdzie moje rzeczy osobiste wysypały na stół i grzebały w nich - w tym w komórce, którą uszkodziły. Być może założyły podsłuch, bo wynosiły tę komórkę gdzieś na piętro by w niej manipulować.

Mnie samej kazano dmuchać w alkomat, jakbym była pijana. Alkomat potwierdził 100 procent trzeźwości. Byłam oczywiście całkowicie trzeźwa i nic nie wskazywało na to, aby było inaczej. To poniżające zmuszanie skutej kajdankami, bladej i osłabionej z niedotlenienia dziewczyny do dmuchania alkomatu to nadużycie i łamanie praw obywatelskich. O tym szokującym pobiciu nie wspomnę. Mało mnie nie udusiły w tym radiowozie.

Zostałam potraktowana jak jakiś ostatni bandzior i kryminalista, a nie normalny obywatel, który spokojnie przyjechał odebrać swojego psa ze schroniska według wcześniejszych ustaleń z dnia zabrania psa z gospodarstwa. Psa, który według obietnic urzędasów miał być tam tymczasowo, do czasu odchowania szczeniąt.

A wszystko zaczęło się od dwóch... (tu się ciśnie mi na usta soczyste słowo na "k", ale oszczędzę Wam tego) niezadowolonych letniczek, które wyłudziły ode mnie darmowy pobyt na moim gospodarstwie za pośrednictwem portalu CouchSurfing.

W swoim lizusowskim liście napisanym do mnie, w którym prosiły o możliwość przyjazdu na moje rancho pod namiot na darmowy camping napisały: "nie będziemy sprawiać żadnych problemów, zajmiemy się same sobą, jak trzeba to coś w domu pomożemy". Chyba nie muszę dodawać, że z tych czczych obietnic się nie wywiązały. Nie było z ich strony żadnej dobrowolnej pomocy w czymkolwiek. Pierwszego dnia nakarmiłam obie całkowicie za darmo mając nadzieję, że następnego dnia one się zrewanżują fajnym posiłkiem - jak zwykłe bycie fair i dobre maniery nakazują. Niestety - zawiodłam się. Nie było żadnej mowy o ich dzieleniu się ze mną czymkolwiek. To co im przygotowałam, owszem, zjadły.
Niestety - nawet talerza po sobie nie zmyły. I tak było przez cały ich pobyt. Miały spać w  swoim namiocie, ale już pierwszego dnia wlisiły się do mojej sypialni i tam koczowały kilka dni. Oczekiwały ode mnie ponadto wbrew wcześniejszym ustaleniom, że to Ja będę dwie dorosłe kobiety karmić przez 2 tygodnie ich pobytu. Nie zgodziłam się. Powiedziałam, że mnie na to nie stać i że to nie tak miało wyglądać. Iż powinny się dokładać do wspólnego wyżywienia, a nie oczekiwać, że ja im będę sponsorować jedzenie.

Niestety zaskoczyły mnie niemiłą informacją, że są bez kasy. Iż pieniądze które miały mieć na swoje wyżywienie - wydały na dojazd (pierwotnie miały jechać za darmo stopem z Krakowa, ale w końcu najpierw urządziły sobie wycieczkę do Berlina i z Berlina przez Warszawę przyjechały spłukane do mnie, by na mnie żerować). Wobec powyższego postawiły mnie w niezręcznej sytuacji przed faktem dokonanym. Ostatecznie zlitowałam się nad nimi i powiedziałam, że spróbuję je wyżywić dzieląc się swoim jedzeniem, pod warunkiem, że mi na gospodarstwie pomogą w pracy.
Niechętnie zgodziły się. Zaproponowały, że będą pomagać ledwo 2 godziny dziennie. Dwie godziny dziennie pomocy od miastowych lalek, które nie potrafią nic na gospodarstwie robić, to żadna pomoc, tylko zawracanie gitary. Nie zgodziłam się. Powiedziałam, że to powinno być co najmniej 5 godzin, gdyż  nie są wydajne i nic nie potrafią robić takiego, co ja potrzebuję. Niechętnie przystały na to. Dałam im cokolwiek łatwego do roboty, aby cokolwiek robiły, a nie tylko na mnie żerowały.

Pomagały w ten sposób przez dwa dni po 5 godzin, a Ja im w zamian za to gotowałam posiłki 3 razy dziennie. Spały do 10 rano, więc późno zaczynały pomagać i w sumie kończyły także późno bo ok. 15.00, jadły posiłek i zanim nażarły się był już wieczór. Niewiele czasu na zwiedzanie okolicy. Tak więc gnieździły się cały czas w mojej sypialni. Gdy wychodziły w pole wycinać gałęzie - zadanie, jakie im powierzyłam - trwożliwie zabierały ze sobą torbę z dokumentami. Teraz wiem dlaczego - już wtedy musiały knuć przeciwko mnie i nie chciały, abym przypadkiem poznała ich dane osobowe i adresowe, które powinny były mi okazać po przyjeździe, a czego nie zrobiły. Co prawda, nie mam zwyczaju szperać moim gościom w ich torbach, ale to ich zachowanie zastanowiło mnie. Widać miały od początku nieczyste intencje i nie chciały, abym poznała ich dane adresowe w razie jakiegoś ich numeru i konieczności wytoczenia procesu. Teraz  mam z tym problem, gdyż oczerniają mnie i szykanują w Internecie, a Ja nie znając ich adresu nie mogę założyć im sprawy o ochronę dóbr osobistych.

Jak widać, wbrew zapewnieniom sprowadziły na mnie całą fatalną serię problemów i nieprzyjemności. Przez nie straciłam psa, mnóstwo nerwów, mam teraz przeciwko sobie proces na podstawie fałszywego oskarżenia. To wszystko za ich sprawą. Te kobiety są bez czci i honoru. Może dlatego, że nie są to prawdziwe kobiety, lecz odmieńce? Ale czego się spodziewać po wynaturzonych lesbijkach???

Mało tego, że te dwie sprowadziły na mnie całą serię nieszczęść - to jeszcze im nie wystarczy. Ich mściwość nie zna granic. Obecnie od miesięcy zajmują się szkalowaniem mojego dobrego imienia, szykanowaniem mnie w Internecie, pomawianiem mnie, rozsyłaniem oszczerczego spamu, nagabywaniem moich znajomych i namawianiem ich do składania donosów na mnie oraz nawoływaniem rozmaitych przypadkowych łachudr do składania donosów na mnie. Tyle mnie spotyka za to, że lekkomyślnie, tolerancyjnie i ufnie wpuściłam do domu dwie obłudne lesby.

Lesbijki były u mnie ponad rok temu, w sierpniu 2013r. Ten ich pobyt do tej pory odbija mi się ciężką czkawką. Teraz przez nie czeka mnie proces z oskarżenia policjantek, które mnie pobiły. Zastanawiam się, czy gdyby te dwie policjantki zabiły mnie lub pośrednio doprowadziły do śmierci przez  uduszenie lub udar mózgu, to czy też me zwłoki chory system organów ścigania i sądownictwa wlókł przed sąd za rzekome absurdalne pobicie policjantek?

Chore społeczeństwo. Chory system prawny. Umysłowo chore organy ścigania. Za konieczne przytrzymanie zwierzęcia na łańcuchu aby zwierzak nie pogryzł durnej turystki lub krzywdy szczeniakom nie zrobił straszą mandatami, a bezbronnych, niewinnych ludzi agresywnie  napadają i bezkarnie skuwają na 20 centymetrowym łańcuchu zwanym kajdankami :(((

To zabronione jest trzymanie na łańcuchu groźnego zwierzaka, który gryzie, a nie jest zabronione trzymanie na łańcuchu spokojnego człowieka? To kim jest człowiek dla tych oszołomów? Śmieciem???!!! Śmieciem gorszym od zwierzęcia??? Nie zasługującym na żadne prawa? Żadne poszanowanie nietykalności osobistej, szacunek i zachowanie godności osobistej?

Wlec kobietę po ziemi jak wór kartofli? Przewracać, szarpać, wykręcać ręce, bolesne barki (barki i kręgosłup mam kontuzjowane po wypadkach) i zastraszać? Tak wolno w tym kraju? Co za skurwysyn wymyślił takie bezprawie???!!! Dorwać chuja i pod ścianę go! :((( Niech wszyscy ci, którzy tworzą teraz kolejne pierdolnięte przepisy – niech się łaskawie pod nimi podpisują. Gdy nastanie pełna wolność, trzeba będzie ich znaleźć i odpłacić pięknym za nadobne!

Tak jak Żydzi znajdowali przez lata powojenne swoich oprawców i stawiali ich pod sąd i skazywali na dożywocie lub karę śmierci za zbrodnie i krzywdy im wyrządzone podczas II Wojny Światowej.

W Polsce za zbrodnie czasów PRLu nikt nie został osądzony ani skazany.
Mimo ewidentnych dowodów i licznych świadków, procesy toczą się latami i nie dochodzi do żadnych skazań. Ci, co mordowali lub kazali mordować – żyją sobie bezkarnie na wysokich emeryturach, a osoby, które dawniej nękali – zamordowani w więzieniach ubeckich lub na ulicach, a jeśli przeżyli to są teraz na głodowych rentach lub emeryturkach i z trudem wiążą koniec z końcem.

Nie ma sprawiedliwości ani uczciwej władzy w tym kraju. Polska zasługuje
na lepszych ludzi u sterów. Na porządnych, uczciwych, sprawiedliwych patriotów, dobrych i mądrych   gospodarzy. Wybierzcie takich następnym razem. Przestańcie głosować na komuchów i POpaprańców. Proszę.
Chcę żyć w bezpiecznym kraju, gdzie policja się na mnie nie rzuca, nie tłucze mnie, a jeśli to zrobi - nie uchodzi to jej bezkarnie.

niedziela, 27 października 2013

Kokonowanie

Wczoraj dzień dżdżysty i mglisty.

W sam raz do domowego coconingu :)

Jakby to słowo przerobić na język polski? Kokonowanie? ;)))

Pora na kokonowanie :D

Czyli papiery, ogarnianie chałupy, gotowanie obiadu :)

Generalnie – zaszywanie się w domowych pieleszach :D

czwartek, 24 października 2013

Kancelaria Indianki

W poniedziałek Indianka napisała:

“Kancelaria rusza pełną parą. Nie ma czasu na dbanie o gospodarstwo, trzeba wbić się w papiery i to tak konkretnie.”

Czyżby??? Już czwartek a Indianka jeszcze w papierach nic nie podziałała. Straszna psychiczna blokada? Brak czasu? Za dużo pracy?

Wszystkiego po trochu. Trzeba się ogarnąć i złapać tego papierowego byka rogi oraz mocno nim potrząsnąć :D Potrząsnąć i obalić. Na glebę!

Myśl dnia:

Kochani! Życie bez miłości jest do bani :D

niedziela, 20 października 2013

Przygotowania do wiosny

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :)

Pora napełnić ziemią doniczki tej cudownej, kreatywnej romantyczki :D

Wszak za niespełna rok – też będzie wiosna piękna i radosna :)

Trzeba przygotować doniczki do wczesnych siewów domowych, gdyż wiosna na Mazury późno przychodzi. W tym roku przyszła grubo po

terminie – utrudniając siewy pracowitej dziewczynie :)

Tym razem krety ułatwiły pracę Indiance. Wykopały kopce – śliczne, czyściutkie kupki żyznej ziemi torfiastej. Trzeba je zaprawić przerobionym obornikiem, wymieszać, a donice pełne ziemi – umieścić w piwnicy. Gdy będzie na to czas – Indianka te doniczki wyjmie by je obsiać warzywami, ziołami i kwiatami.

Wczoraj zebrała nasiona fioletowego kwiatka, który u niej kwitł tego lata.

Zebrała też kilka nasion nasturcji którą uwielbia :) Dzięki własnym zbiorom nasion w przyszłym roku będzie więcej kwiatów.

Doświadczenia z upraw doniczkowych tego lata też się przydadzą.

Już wiadomo, że aby donice nie przesychały za szybko muszą być wypełnione po brzegi ziemią i albo regularnie podlewane, albo umieszczone pod niebem. Te kwiaty co stały na strychu stajni miały przechlapane, bo donice szybko obsychały, a dostęp do nich był tylko z drabiny, więc nieczęsto były podlewane co odbiło się na ich kondycji.

W przyszłym roku donice muszą zawisnąć pod gołym niebem, albo być łatwo dostępne dla Indianki i jej konewki.

Dziś zaplanowany na obiad:

pieczony kurczaczek, a do niego przytulony pieczony ziemniaczek :D

sobota, 19 października 2013

Przymrozek

W nocy i nad ranem przymrozek. Pierwszy widoczny i utrzymujący się do rana szron. Tam gdzie Słońce ogrzewa trawę – tam już tylko rosa.

Tam gdzie cień – jeszcze utrzymuje się szron.

Indianka wczoraj kładąc się spać i dziś rano obudziwszy się – zastanawiała się od czego zacząć swój pracowity dzień. Chyba trzeba sobie jakąś tabliczkę sprawić, coby było gdzie zapisywać na prędko myśli i pomysły, aby potem to nie uciekało.

W związku z przymrozkami trzeba pośpieszyć się z wkopywaniem słupów póki ziemia nie zmarznięta. Ale są też inne pilne prace do zrobienia. Trzeba siano z wozu zwieźć pod dom taczką. Pościelić kurom w kurniku i królikom w ich boxie. Dokończyć przerabianie pastucha elektrycznego.

Podrążyć w papierach. Napisać kilka pism. Ogarnąć chałupę.

Wrzucić wreszcie te ciężkie kłody do szopy. Zwieźć kilka taczek drewna z pola.

Napalić w piecu i urządzić sobie dłuuugą, gorąca kąpiel.

Zrobić dobry obiad z ptaszyną w roli głównej.

Narwać pokrzyw dla drobiu.

Trochę dużo obowiązków jak na jeden dzień i jedną osobę. Przynajmniej część rzeczy powinno się udać zrobić. Nie będzie dzisiaj biegać w pośpiechu aby zdążyć ze wszystkim co sobie zaplanowała. Spokojnie, bez gwałtu – ile zrobi tyle zrobi. Nie można się tak ciągle zamęczać pracą. To niezdrowe. Praca ma sprawiać przyjemność.

Na śniadanie: naleśniki i yerba mate do popicia. Końcówka yerba mate, którą kupił Witek. Ma stawiać na nogi. Indianka nie zauważyła u siebie jakiegoś nadzwyczajnego ożywienia, ale czuje się dość dobrze.

Trochę jest połamana, bo nie za wygodnie się śpi na łóżku zawalonym książkami. Trzeba w końcu znaleźć im jakieś miejsce.

Kocięta i kotka na dwór wypuszczone, aby się wyszalały do woli. Zwłaszcza kocięta dokazują na całego galopując po domu i skacząc po kołdrze Indianki w nocy i nad ranem.

Kotka w nocy dzielnie łowiła szczury na strychu. Kocięta spały z Indianką pod kołdrą.

Dzisiaj naleśniki wyjątkowo dobre, chrupkie, smaczne. Usmażone z dodatkiem trzech jaj :) Wypasione naleśniki. Grube na pół centymetra, a gdzieniegdzie dochodzące do centymetrowej grubości :D

Trzeba kupić lampki solarne, świece, naftę do lampy naftowej, nową lampę naftową, zapałki, zapalniczki, baterie, latarki. Przygotować się do długiej zimy i odcięcia od cywilizacji.

Pora też pomyśleć o alternatywnych źródłach energii. Najwyższy czas.

Przydałoby się coś, co będzie napędzać komputer i komórki, drukarkę.

czwartek, 17 października 2013

Jesienny Zen

Lato skończyło się. Nastała jesień. Czas porządkowania siedliska, pastwisk, ogrodu, papierów i zaległych spraw. Pora na gromadzenie zapasów na zimę.
 
Indianka dziś dowiedziała się, że jej ulubiony Listonosz Pan Marek już nie będzie obsługiwał jej rewiru. Szkoda. Przyzwyczaiła się do niego. To najlepszy człowiek, jakiego spotkała na Mazurach. Bardzo dobry człowiek. Porządny, uczciwy, krystaliczny. Pomocny i życzliwy. Dobra dusza. Bliźniak – tak samo jak Indianka. Bliźnięta to bardzo dobrzy ludzie. Pan Marek to na pewno dobra istota. Wiele Indiance pomógł – w zakupach czy opłacaniu rachunków. Nigdy nie oszukał. Nigdy nie próbował naciągnąć czy oszukać. Chodzący ideał. Pomagał dyskretnie i bezinteresownie przez całe lata. Niech mu Bóg wynagrodzi za jego wielkie, dobre serce.
 
Dziś inny dobry człowiek mieszkający w okolicy po raz trzeci przywiózł Indiance zapasy z miasta. Cześć mu i chwała za to. Dostanie duuuużo zdrowego koziego mleczka. Dla siebie i swojej ślicznej żonki.
 
Wieczorem Indianka wkopała aż 6 słupków na granicy pastwiska.
Jak dobrze pójdzie, to jutro wkopie kolejne kilka. Tym samym będzie można odciąć się całkowicie od ziemi sąsiada. Rozciągnąć siatkę, druty, nabić żerdzie. To konieczne, bo Indianka ma trochę małych, sprytnych zwierząt, które wymagają solidnego ogrodzenia opartego na drewnianych słupach i gęstej siatce lub żerdziach. Plastikowe tyczki nie zatrzymają pędu rosnącego stada kóz i owiec. Póki co stadka są drobne, ale będą rosły, więc trzeba to towarzystwo zatrzymać na swojej ziemi solidnym ogrodzeniem.
 
Zapasy na zimę powoli zapełniają półki. Dziś przyjechało kilkadziesiąt kilo kaszy jęczmiennej dla suczki Saby na zimę. Dziś dostała do jedzenia gotowany ryż, marchewkę i jajo. Kociaki też dostały mleko i jaja surowe. Wczoraj jadły skórę kurczaka i kawałki surowego kurczaka.
 
Kury zaczęły się nieść wreszcie, więc będzie co jeść i czym się podzielić ze zwierzakami. Indianka dała kurom dwa wiadra koziego mleka do picia i widać pomogło na nieśność. Piły pasjami, do ostatniej kropli mleka. A potem się rozjajiły. Sypnęły szczodrze jajami. Jest cała trzydziesto jajowa wytłaczanka :D
 
Kotka dzielnie łowi myszy i szczury i regularnie pije mleko kozie i karmi kocięta swoim kocim mlekiem. Kocięta bardzo żwawe i rozrabiające są. Tak bardzo, że na dzień Indianka wystawia je na dwór, aby tam szalały, a nie po kołdrze i komputerze Indianki :D Ich dzikie galopy potrzebują więcej miejsca :) Na podwórku jest go mnóstwo.
 
Mleka dzisiaj starczyło dla Indianki. Zrobiła sobie dwie miseczki budyniu na dziś i jutro, oraz ciasto naleśnikowe na jutro rano do smażenia naleśników.
 
Indianka lubi wieczorem usiąść na gruszanej kłodzie i zadumać się wsłuchując się w ciemność i odgłosy nielicznych o tej porze roku ptaków.
Zen :) Jesienny Zen :)
 
 

wtorek, 15 października 2013

Groźne GMO

Alek Aniołowicz:
"Jest źle, bardzo źle. Przez ostatnie 25 lat, biotechnologiczni doktorzy Frankenstein wszczepiali obce DNA do spożywczych roślin. Powszechne niebezpieczeństwa tych technik zostały szeroko obnażone. Ludzie na całym świecie, w tym wielu naukowców i rolników stanowczo się temu sprzeciwia.

Wiele krajów zakazało upraw GMO lub wprowadziło ich etykietowanie. Teraz jednak wszystko się zmienia, sprawiając, że cała ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Nowe zagrożenie jest złowieszcze i co najmniej drastyczne.

Strona GM Watch donosi o najnowszej innowacji w GMO: nowych roślinach spożywczych, które wytwarzają dwuniciowe (ds) RNA.

Za co jest odpowiedzialne RNA? Może wyciszać geny, może również aktywować nieaktywny gen.

Jeśli wyobrazić sobie strukturę genów jako panel z żarówkami, to w trakcie ich życia niektóre się zapalają (aktywacja) a niektóre geny gasną (wyciszenie). Nowe, zmodyfikowane RNA może zmienić ten proces. Nikt jednak nie wie, na czym dokładnie polega ten proces. Nikt nie wie, ponieważ nie przeprowadzono żadnych badań bezpieczeństwa. Jeśli aktywujesz lub wyłączasz geny w nieprzewidywalny sposób, to funkcje roślin lub ludzkiego ciała mogą być losowo zmieniane. Geny, które wykonują swoje zadanie mogą nagle przestać działać. Inne geny, które były wcześniej uśpione mogą wpływać na działania i wykonywanie zadań, które nie powinny być wykonywane.

[...] Jak podaje GM Watch, australijska firma, CSIRO, zaprojektowała nasiona pszenicy i jęczmienia, które usypiają geny "by zmienić rodzaj skrobi wytwarzanej przez rośliny." Opracowywane są również nowej generacji biopestycydy, działające przeciwko owadom. W tym przypadku, modyfikowane RNA może być wstrzykiwane do roślin lub nawet rozpylane. Kiedy specyficzny gen owada zostaje wyciszony owad umiera.
GM Watch stwierdza, że istnieje wiele opublikowanych dowodów na to, że modyfikowane RNA może migrować z roślin do ciał ludzi, którzy będą je spożywali. RNA może przetrwać w produkcie nawet po gotowaniu, przechodząc proces trawienia i likwidacji w krwiobiegu.

RNA potrafi zmieniać ekspresje genów (aktywacja / wyciszenie) u myszy.

Inspektorzy bezpieczeństwa żywności w kilku krajach podpisali dokumentacje pozwalającą na wprowadzenie tej nowej technologii, zakładając, że jest bezpieczna.

To będzie jednoręki bandyta, lub ruletka, używając metafory. Kto wie jakie skutki przyniesie modyfikowane RNA dla ludzkości.

Opisana powyżej technologia jest obecnie bardzo dynamicznie opracowywana dla rozwiązań militarnych. Epigenetyka, bo o niej mowa w kontekście nowych, modyfikowanych organizmów pozwala na dynamiczne (na życzenie) przełączanie genów. Technologia ta pozwala na raptowną modyfikację organizmów żywych. Opracowywane są również obecnie leki na choroby psychiczne wykorzystujące tą technologię (można jednym słowem wywołać lub zatrzymać choroby psychiczne). Jednym słowem jest to potężne zagrożenie dla ludzi i środowiska.

Obecnie modyfikowane genetycznie rośliny wpływają negatywnie na zdrowie ze względu na wytwarzany przez nie pestycyd lub pestycyd, który wchłonęły po opryskach. Obecnie opracowywane rośliny i pestycydy pozwolą na dosłowną mutację organizmów żywych z którymi się zetkną.

"Tajny wirus" ukryty w GMO.

Pojawił się właśnie kolejny powód dla którego powinno się unikać niszczących zdrowie genetycznie zmodyfikowanych organizmów i może to być jeden z najbardziej niepokojących.

Wiemy, że konsumpcja GMO jest związana z szeregiem poważnych schorzeń, ale do tej pory z jednej rzeczy nie zdawaliśmy sobie sprawy, a mianowicie, że w zmodyfikowanych uprawach ukryty jest gen wirusa.

Przez lata, GMO zbyło świadomie i nieświadomie konsumowane na całym świecie, przy twierdzeniach Monsanto i rządu Stanów Zjednoczonych, że zmienione genetycznie rośliny są całkowicie bezpieczne, pomimo bardzo ograniczonych (lub w niektórych przypadkach żadnych) wstępnych badaniach i naukowcach ostrzegających przed zagrożeniami. Jednym z takich niebezpieczeństw, o którym się nie mówiło zostało ujawnione w niedawnym sprawozdaniu grupy nadzorującej bezpieczeństwo żywności znanej jako Europejski Urząd Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

Kolejny brudny sekret Monsanto.
W sprawozdaniu EFSA, które można przeczytać w sieci, można dowiedzieć się, iż naukowcy odkryli nieznany wcześniej wirusowy gen, który jest znany jako "Gen VI". To co jest niepokojące to nie tylko fakt, iż ten obcy gen znaleziono w najważniejszych uprawach GMO, około 63% ze wszystkich dopuszczonych do użytku GMO (54 z 86, aby być dokładnym), ale fakt iż może on zakłócić biologiczne funkcje żywych organizmów. W popularnych uprawach GMO, takich jak soja Roundup-Ready, NK603 i kukurydza MON810 stwierdzono obecność genu, który wywołuje fizyczne mutacje. Kukurydza NK603 również została powiązana z rozwojem masywnych nowotworów u szczurów.

Według Independent Science News, "Gen VI" hamuje również wyciszenie RNA. Jak być może wiesz, wyciszanie RNA zostało wskazane jako istotne dla prawidłowego funkcjonowania ekspresji genów. Być może bardziej miejscowo, jest to mechanizm obronny przed wirusami w roślinach i zwierzętach, jednak wiele wirusów rozwinęło geny wyłączające ten proces obronny. Independent Science News podaje, że "Gen VI" jest jednym z takich genów.

7 lutego 2013, odbyła się w Londynie przed Ambasadą RP pikieta, której celem było wyrażenie solidarności z protestującymi przeciwko GMO w Polsce rolnikami i poparcie ich postulatów. Rolnicy protestują m.in. przeciwko planom rządu RP wysprzedania polskiej ziemi rolnej ponadnarodowym korporacjom w celu uprawy na tej ziemi GMO (Genetycznie Modyfikowane Organizmy). Wchodzą tu w grę kapitały: holenderski, angielski, niemiecki i duński. Rząd polski, który zapewnia, że z dniem 28 stycznia 2013 r. zakazał upraw genetycznie modyfikowanych na ziemiach polskich, zezwala jednak na handel nasionami GM zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej, zalecającą uprawę GMO w ''specjalnie wyznaczonych strefach''. Na mocy tej klauzuli ziemia sprzedawana korporacjom może być użyta do uprawy roślin GM w Polsce.

Ogólnie rzecz biorąc, istnieje pewien stopień wiedzy nt Genu VI. To co wiemy, opierając się na informacjach z raportu, to że gen:
• Pomaga montować cząstki wirusa
• Hamuje naturalną ochronę systemu komórkowego
• Wytwarza białka, które są potencjalnie problematyczne
• Sprawia, że rośliny są wrażliwe na patogeny bakteryjne
z których wszystkie są bardzo istotnymi skutkami, które powinny być dogłębnie zbadane przez niezależny zespół naukowców po wycofaniu produktów GMO z rynku w oczekiwaniu na dalsze badania na temat całego szeregu chorób związanych ze skażeniem. A to nawet nie obejmuje świadomości co do skutków jakie mogą być udziałem tego skażenia.

[...] Ponieważ coraz więcej brudnych tajemnic GMO zostaje obnażonych, daje to kolejny powód i więcej poparcia dla idei usunięcia GMO w całości od dostaw żywności."

poniedziałek, 14 października 2013

Korytarz pastuchowy

Indianka zbadała mokradła celem sprawdzenia, czy da rady tam tyczki ustawić. Da rady, ale nie zdadzą egzaminu jako nośnik prądu w tym miejscu, bo jest za dużo gęstej i wysokiej trawy mokradłowej, którą trzeba wykosić.
 
Zatem póki co, trzeba jednak inaczej pastuch ustawić w formie korytarza rozciągniętego na trzech drzewach i słupku pastwiskowym jako stabilizatorach.  Pomiędzy nimi ustawić tyczki. Zatem pora wkręcić izolatory i przeciągnąć przez nie drut. Drut z odzysku, z innego odcinka pastwiska, gdzie chwilowo nie jest potrzebny. Trzeba ściągać drut z innych miejsc, bo za mało jego na szpuli. Przydałaby się nowa szpula grubszego drutu. Jest mocniejszy i chyba widzialny dla koni.
 
Pozbierała szkła z okolic inspektu. Na podwórku już właściwie nie ma nic do sprzątania, z wyjątkiem drewna. Można by jeszcze duże kamienie ułożyć wzdłuż ogrodzenia wolierowego.
 
Zaczęła ustawiać pastuch pod nowy wybieg dla koni. Jutro dokończy. Trzeba będzie go podłączyć do nowego akumulatora.
 
Saba oswoiła się z widokiem kociąt, ale póki co Indianka nie zostawiaa ich sam na sam.

środa, 9 października 2013

Ogarniamy tipi :)

Indianka i jej siostra Bliźniaczka ogarniają chałupkę.

Umyła półki i przeszeregowała zapasy na zimę. Na razie ma niewiele, ale ma być więcej. Kupiła 30kg mąki na chleb. 20kg cukru. 3 kurczaki.

Bliźniaczka pocięła pasek na 4 obroże dla kóz i je opaliła. Tzn. opaliła końcówki, by się nie strzępiły. Powiesiła na kołku, gdzie będą czekać na planowaną łapankę kóz.

Dzisiaj miała porządne śniadanie, a wczoraj porządną kolację. Był kurczaczek pieczony z ziemniakami :) Nareszcie mięsko.

No, podwórko i przeddomie ogarnięte. Siedlisko ogarnięte. Kamienie, cegły, inspekty – sprzątnięte. Cegły ułożone w zgrabny chodniczek. Podwórko wygląda schludnie.

W łazience znalazła na wannie zapomniane przez Witka mydło. Rozpakowane i napoczęte. Zapomniał zabrać.

Już zmierzcha. Pora coś zjeść. Może potrawka z kurczaka, ryżu i cukini lub papryki?

Indianka poznała wczoraj fajnych ludzi i myśli o nich.

wtorek, 8 października 2013

Współużytkowanie

Obszerne, pięknie ukształtowane, pagórkowate, zielone łąki i pastwiska.
Lekki wóz konny co zwożenia siana z pola.
Przepięknie umaszczone klacze szlachetnej półkrwi (małopolskie).


Rancho znajduje się na Mazurach Garbatych.

Udostępnię do jazdy konnej w teren oraz do jazd zaprzęgami dwie przepięknie malowane, zdrowe, wypasione, szczęśliwe, spokojne, zdolne i gotowe do pracy klacze szlachetnej półkrwi (małopolskie) własnej hodowli.
Wraz z klaczami udostępnię 11 hektarów malowniczego terenu własnego o atrakcyjnej rzeźbie – pełnego naturalnych przeszkód typu: strumyki, oczka wodne, zagajniki. Możliwość rozbicia namiotu.

W okolicy wiele urokliwych tras rajdowych szlakami jezior i lasów mazurskich. W pobliżu Puszcza Borecka. Samo Rancho znajduje się w miejscu ustronnym, z dala od ruchliwych tras, pośród łąk i pastwisk innych rolników. Można tu spokojnie ćwiczyć jazdę konną w tym skoki oraz wyciszyć się na łonie przepięknej i niezwykle bogatej tutaj natury.

W zamian za współużytkowanie oczekuję ułożenia obu klaczy do jazdy pod siodłem i nauczenie mnie jazdy konnej oraz towarzyszenie mi podczas jazd w teren bliższy i dalszy. Bardzo mile widziana umiejętność przyuczenia koni do jazdy w zaprzęgu, jak także umiejętność strugania kopyt.

Serdecznie zapraszam do współpracy prawdziwych pasjonatów jazdy konnej i koni,
Izabella, Tel. 607507811, RanchoRomantica(@)vp.pl
(usunąć nawiasy z emaila lub pisać na priv)

Po lewej śmiała Dakota, pośrodku mądra Indiana.

poniedziałek, 7 października 2013

Sucho

Pogoda w sam raz, aby wywieźć obornik ze stajni i poukładać w środku obeschnięte drewno.

Papierów cały stos przed Indianką się piętrzy. Do tego też koniecznie trzeba zajrzeć DZIŚ.

Dziś na obiadek: frytki :) Smaczniejsze są niż ostatnio, bo usmażone w oleju czosnkowym. Nadaje on frytkom taki fajny posmaczek. Na wierzch Indianka sypnęła kopru włoskiego. Ma ciekawy, wyrazisty smak. Prosta potrawa, a cieszy :)

Trzeba się przymierzyć do tych luksferów póki mrozu nie ma. Przygotować sobie narzędzia i zabrać się do roboty. Najgorzej zacząć. Potem już pójdzie z górki :)

Kury gdakają w kurniku. Powinny być dziś co najmniej dwa jaja.

Trzeba im pokrzywy narwać, aby się lepiej niosły.

niedziela, 6 października 2013

KACZE JAJO

Dzisiejszy obiadek to gotowane młode ziemniaki polane gęstym jogurtem kozim, posypane duszonymi warzywami z patelni (siekana cukinia, marchew, czosnek, przyprawy), polane sosem warzywnym z patelni, a na wierzch sadzone kacze jajo :)))

Dziś niedziela była. Indianka skróciła sobie dzień pracy, aby uszykować porządny obiad.

Rano nakarmiła i napoiła zwierzęta, wydoiła kozy, a po południu łatała pastuch dokładając dodatkowy drut. Konie jej przyjaźnie towarzyszyły. Dakota przyszła po całusa. Kicia pojawiła się, by siąść na kolanach Indianki i dać się wygłaskać. Kocięta dziś były na dworze. Bawiły się pod domem, pod czujnym okiem suczki Saby.

Indianka potem zabrała się za gotowanie obiadu. Zabrakło czasu i sił na papiery. Trzeba to szybko od jutro rana nadrabiać.

Przygotowania do zimy

Przed zimą Indianka stara się zaopatrzyć w zapasy na zimę, by potem było co jeść. Kupiła 50kg ziemniaków dla siebie oraz w sumie 750 kg pszenicy dla kur. Powinno starczyć na całą zimę, lub co najmniej jej większość. Przydałoby się jeszcze więcej ziemniaków kupić, bo ma być ktoś do pomocy przy koniach i Indianka ma go karmić na swój koszt. Ziemniaki to podstawa. To baza do tworzenia obiadów.

Znalazł się chętny do przyuczenia koni do wozu i pomocy do ściągnięcia dłużycy z pola. Byłoby dobrze, aby ta współpraca doszła do skutku, bo Indianka sama sobie z tym nie poradzi. Chłopak brzmi fajnie, sensownie i pracowicie. Ma bogatą osobowość i wiele ciekawych zainteresowań zbieżnych z zainteresowaniami Indianki. Mają wiele identycznych pasji i upodobań. Temperamenty  też podobne. To może być bardzo owocna i udana współpraca.

Konie mają być przyuczone do pracy w polu i zaprzęgu. Drewno pocięte i ściągnięte z pola. Luksfery wstawione do stajni w otwory okienne.

Komin przeczyszczony i udrożniony. Dach załatany. Dachówki poprawione. Drzwi do stajen załatane lub zrobione nowe (o ile Indianka zdobędzie materiał na te drzwi).

Dzisiaj boli ją kręgosłupek. Nadźwigała się biedna dzidzia :(

Porządkowała podwórko i pastwisko dla koni. Zbierała ciężkie kłody i kamienie, które tam się ujawniły. Poprawiła pastuch ogrodzenia. Rozbudowała ździebko. Dodała nowy drut na wysokości owiec. Konie pastuch respektują. Owce i kozy uczą się. Kozy już wiedzą, że drucik jest be, ale potrzeba gęściej drutów i więcej czasu, aby go w pełni szanowały.

Owce maleńkie są. Jak kuleczki się przetaczają pod pastuchem. Mają grube futra. Docelowo trzeba będzie się zaopatrzyć w siatkę lub gęste, żerdziowe ogrodzenie.

piątek, 4 października 2013

Przeciwnoości losu

Całe mnóstwo przeciwności losu, ale Indianka da radę, bo jest dzielna.
Czeka ją bardzo intensywny umysłowo weekend.
Już się zaczął. Mnóstwo móżdżenia a z doskoku trzeba obsłużyć zwierzęta.
 
Śmieciara była. Zabrała śmieci. Good. Jeszcze coś się tu wyskrobie dla nich na następny raz.
 
Już południe, ale Indianka nie miała czasu jeść. Trzeba coś zjeść i się dotlenić, aby dobrze się myślało.
 
 W nocy już był przymrozek. W domu zimno, trzeba palić, ale komin niedrożny.  Nie ma czasu się tym zająć.
Musi działać papierowo.

It doesn't matter

I co z tego? I co z tego??? It doesn’t matter! IT DOESN’T MATTER!

Pora zadbać o swój komfort i swoje potrzeby. Mniej poświęcenia dla gospodarstwa i zwierząt – więcej dla siebie. Mniej poświęcania uwagi innym – więcej sobie.

Indianka ogarnęła dzisiaj ździebko podwórko oraz uszczelniła ogrodzenie pastwiska.

Pora już zacząć palić, bo zrobiło się zimno.

Wypadałoby zadbać też o swoje drobne przyjemności i przyłożyć się do gotowania. Co prawda nie zawsze się chce poświęcać na to czas, ale warto.

Jeśli nie codziennie – to chociaż parę razy w tygodniu warto się uraczyć królewskim obiadem :) Właściwie Indianka powinna sobie codziennie gotować pyszny obiad. Należy jej się. Nie ma co odkładać życia i jego drobnych przyjemności na potem. To “potem” może nigdy nie nadejść. Zawsze jest dużo pracy. Zawsze jest coś pilnego do zrobienia. Trzeba ździebko wyluzować.

Dzisiaj obiad był skromny, ale smaczny: zupa cukiniowo-paprykowa.

Na kolację sos koziatella z ryżem. Też fajny. Śniadanie także było pożywne.

środa, 2 października 2013

Zapasy na zimę

No, kozy wydojone, kocięta napojone, pastwisko ogarnięte, dwie sprawy urzędowe ruszone, jeden kozi biznes ruszony, obiadek ugotowany.

Pora sfinalizować zbożowy biznes.

***

Indianka kupiła pół tony pszenicy dla kur i królików. Przydałby się jeszcze owies i ziemniaki na zimę. Ziemniaki dla siebie i ewentualnego zimorodka oraz owies dla koni, kóz i owiec, a także królików i ocalałej kaczki oraz kupionego jej kaczora. Trzeba robić zapasy póki jest dojazd do gospodarstwa, bo potem będzie krucho. Gmina prędzej wyśle inspektorów weterynarii niż odśnieży drogę, aby Indianka mogła paszę dowieźć jak zabraknie. Trzeba teraz zgromadzić ile się da. Siana na strychu trochę jest. Trawy na polu mnóstwo. Póki sezon zwierzaki mają co jeść.

W przyszłym roku trzeba się będzie zaopatrzyć w mega wykaszarę i ciąć trawę od wiosny całe lato. Suszyć i zbierać na bieżąco, zwozić wozem konnym na siedlisko. Trzeba będzie dorwać kogoś, kto wreszcie przyuczy konie do wozu. Ewentualnie poszperać na youtube i spróbować to zrobić samej wg filmów instruktażowych.