środa, 17 października 2012

Za Ciemno


Niee... już nic nie widać. Tę czarną potnę jutro. I tak sporo pocięte. Teraz pora poszatkować dyńki na mrożonki. Będą dobre w zimie na leczo itp. :) Wczoraj dwie torby dyniek pocięłam. Ledwo zamrażalnik domknęłam, takie pękate te torby.


Porzeczka czerwona


Porzeczka czerwona kupna w Olecku. Ta ładnie rośnie. Zrobiłam 23 sztobry i wsadziłam do doniczek, a doniczki do piwnicy. Niech puszczają korzenie i niech rosną!

Gdy Indianka odcinała gałęzie porzeczki czarnej, jej cień jakoś niesynchronicznie się poruszał na ściółce. Spojrzała zaskoczona na cień, potem na siebie, potem za siebie. Dziwne. Znów cień się poruszył! Indianka stała przy krzewie porzeczki, a cień sobie poszedł dalej. Co jest??? Znów się obejrzała. Z blasku Słońca wyłoniła się piękna Dakota, która postanowiła towarzyszyć Indiance w jej zabiegach, ale trzymała się nieco z dala. Jednak szła krok w krok za Indianką i gdy Indianka wyszła z sadu - stanęła smutno przy ogrodzeniu patrząc tęsknie za Indianką. Kochana klacz. Taka wierna i towarzyska.

Już zimno i ciemno. Została mi jeszcze do poszatkowania porzeczka czarna co już owocowała i miała duże, czarne owoce.

Czereśnia Rosyjska


To bydle przetrwało największe mrozy, ale jeszcze nie kwitło, więc też poszatkowałam na drobne kawałki i wyszło ok. 50 sztobrów do doniczek i kilkanaście grubych wprost do gleby. Ciekawe, które się lepiej przyjmą – te w doniczkach w piwnicy czy te w glebie?...  A może wszystkie się ładnie przyjmą?

Już się ściemnia i zrobiło się zimno, ale jeszcze spróbuje pociąć czerwoną porzeczkę – tą zdrową i pachnącą (ma liście które intensywnie pachną porzeczką).

Olbrzym z Halle



Indianka pocięła na kawałki leszczynę. Wyszło sporo sztobrów. Około setka. Trzy pełne doniczki. Kilkanaście najgrubszych sztobrów też wsadziła wprost do ziemi. Teraz mają za zadanie ukorzenić się do wiosny tak, by można było je przesadzić na inne, samodzielne stanowiska. Ciekawe, czy wypuszczą korzenie? To ukorzenianie to może potrwać nawet rok. Trzeba długo czekać na sadzonki, ale przynajmniej nie trzeba za nie płacić. Czarny bez co go posadziła rok temu ładnie się ukorzenił i rośnie.


Ze swoich pól i łąk zebrała 3 odmiany porzeczek. Dwie czerwone i jedną czarną. Wśród tych czerwonych jest jedna tradycyjna, stara odmiana. Tej ma najwięcej. Teraz pora na szybki obiadek i trzeba poszatkować tę porzeczkę na sztoberki. Ta jedna odmiana czerwona świetnie wygląda. Żadnych chorób na niej nie widać. Te dwie pozostałe coś zaatakowało. Latem rozsiała owoce czarnej porzeczki w paru miejscach. Ciekawe czy urosną tam porzeczki? Może za 3 lata znajdzie tam ze zdziwieniem fajne krzewinki... :)

Nadal świeci słoneczko, ale niebawem już zachód słońca się zacznie. Już się ma ku zachodowi...

Obiadek bardziej przypomina kolację: gęsty jogurt kozi, kromka chleba i herbata. Aby w żołądku nie bulgotało z głodu. Dopije herbatę i rzuci się szatkować porzeczkę na zgrabne sztoberki.

Etykietki dla Olbrzyma z Halle już wydrukowała, w nadziei że pan Leszczyn się przyjmie :)
No w końcu ma zielone ręce! Roślina domowa, której nazwy nie pamięta, a którą miesiąc temu poszatkowała - rośnie i puszcza nowe liście. Dwie sadzonki młode rosną ładnie. Ma nadzieję, że pozostałe też zaskoczą i zaczną rosnąć. Trzeba podlać źródlaną wodą. Taka woda ma minerały i jest miękka. Dobra dla roślin.


Gąski Nad Rzeczką

Tu je zabrała Indianka nad rzeczkę, nad zbiorniczek utworzony przez bobry...

Indianka zaprowadziła swoje gąski nad rzeczkę, w miejsce, gdzie bobry zbudowały solidną tamę.
Powstał tutaj fajny zbiornik wodny w którym gąski z lubością się kąpały machając i trzepotając radośnie skrzydłami. Nurkowały! Napływawszy się do syta wyszły na brzeg wysuszyć piórka i przeprowadzić swoją gęsią toaletę swego upierzenia.

Indianka na polu znalazła piękną porzeczkę, którą kiedyś tam posadziła. Porzeczka ma ładne, zielone, zdrowe liście. Indianka zerwała te liście (nadają się jako przyprawa do wek), a gałązki postanowiła pociąć na sztobry, aby rozmnożyć porzeczkę.

Konie w sadzie skopują ziemię wzdłuż ogrodzenia tuptając za Indianką, gdy ona niesie im owies. Będzie łatwiej w tym miejscu przekopać łopatą ziemię by posadzić te porzeczki na wiosnę.

Indianka znalazła też piękną leszczynę, którą też pocięła na gałęzie i własnie przymierza się aby zrobić z nich sztobry i rozmnożyć to wspaniałe drzewo orzechowe. To zdaje się olbrzym z Hale. Posadziła go kilka lat temu i pięknie się rozrósł, ale niestety nie owocuje jeszcze. Będzie z niego kilkanaście nowych drzewek jak się sztobry przyjmą, Oby się przyjęły :)

O, gąski wróciły samodzielnie na podwórko... Good!


Indianka zebrała też na polu pięknie wybarwione na jaskrawopomarańczowo lampiony miechunki, garść rumianku na herbatę. Idzie jeszcze sprawdzić czy w ogródku jakaś dynia się ukryła w liściach.



wtorek, 16 października 2012

Dynie Jak Gdynie


Indianka osobiście, po raz pierwszy w życiu wyhodowała piękne, pokaźne dynie. Dynie jak Gdynie :) Zwiozła ostatnią taczkę dyń wczoraj. W sumie zebrała 11 taczek dyń :) Piękne są :)
Podobno można je przechowywać do pół roku, ale chyba te całkiem dojrzałe i nie uszkodzone. Jest sporo niedojrzałych i w dodatku widać złapał je jakiś nocny przymrozek, bo zaczynają się psuć. Więc te młode trzeba błyskawicznie przerabiać na mrożonki lub weki. Wek Indiance raczej nie starczy. Jeszcze jabłka są do przerobienia na dżem. Brakuje czasu na wszystko, w dodatku nie ma czym w piecu palić, aby te jabłka usmażyć na dżem. W domu zimno. Indianka na łóżku zbudowała sobie igloo z dwóch grubych kołder i koca. Chowa się w tym kołdrzanym igloo po całym dniu pracy próbujac rozgrzać zziębnięte kończyny i ręce.



poniedziałek, 15 października 2012

Hey Government!


Hey Government!

Nie urodziliśmy się twoimi niewolnikami,
Więc nie rób z nas na siłę twoich niewolników.

Odczep się od nas!

Skasuj ZUS!
Skasuj VAT!
Skasuj KRUS!

Wielkie jak sracze rząd każe nam płacić haracze!

Odczep się od nas!

Jesteśmy wolni!
Być szczęśliwi mamy prawo,
Chcemy żyć spokojni,
O nasze dzieci i jutro
Jesteśmy wolni!
Być szczęśliwi mamy prawo.

Odczep się od nas!

Mamy prawo żyć bez ustawicznych stresów,
Mamy prawo żyć bez prawnych bzdetów.

Odczep się od nas!

Skasuj ZUS!
Skasuj VAT!
Skasuj KRUS!

Odczep się od nas!

Skasuj abonament TV
Skasuj inne opłaty!

Odczep się od nas!

Skasuj ZUS!
Skasuj VAT!
Skasuj KRUS!

Wielkie jak sracze rząd każe nam płacić haracze!

Skasuj ZUS!
Skasuj VAT!
Skasuj KRUS!


niedziela, 14 października 2012

Przeziębiona!

Indianka przemarzła. Przez urzędnika, który przewleka wydanie zgody na wycinkę drewna na opał. Indianka nie ma czym palić w piecu. Zimno! Boli gardło. Z nosa cieknie jak z fontanny. Boli głowa. Indianka czuje się ogólnie osłabiona. Zaczyna kaszleć.

A urzędas grzeje dupę w urzędzie przy kaloryferze za nasze podatki. Za nasze z trudem zapracowane pieniądze. Lokalna administracja zapomniała, po co została powołana. Po to, by służyć mieszkańcom Gminy, a nie po to by utrudniać i zatruwać im życie.

Co za idiota wymyślił taki przepis, żeby rolnik z własnej ziemi sam sobie nie mógł opału naciąć bez zgody jakiegoś urzędasa? Toż to moja ziemia. Mój majątek. Nie kradziony. Uczciwie kupiony. Zapracowany ciężką pracą. I jeszcze mam czekać tygodniami marznąc aż jaśnie wielmożny urzędas raczy machnąć podpis pod papierem???

Na wycinkę zabytkowej alei we wsi wydał zgodę bez mrugnięcia okiem, a na wycięcie olchy na opał zwleka i zwleka. Już minęło 24 dni. DWADZIEŚCIA CZTERY DNI URZĘDAS ZWLEKA, a Indianka marznie. A naciąć drzewa to też nie jest tak hop siup. A zwieźć z pola? Znieść? W rękach? Ile to czasu??? A URZĘDAS ZWLEKA. Chyba czeka aż śnieg spadnie, żeby Indianka miała trudniej brnąć przez śnieg z opałem w rękach 500 metrów.

RUCHY RUCHY TAM W TYM URZĘDZIE! JA TU MARZNĘ! ZAPALENIA PŁUC DOSTANĘ!

Ten kraj potrzebuje mądrej władzy, która skasuje te wszystkie bzdetne i szkodliwe przepisy które są wymierzone przeciwko uczciwym obywatelom. Wiecie, że jeśli ktoś natnie sobie drewna bez zgody gminy to każą płacić kary albo do wiezienia zamykają? Kto to wymyślił??? Tak nękać obywateli na ich własnej ziemi???

Dostałam cynk od Przyjaciela, że warto wierzbę energetyczną posadzić wzdłuż strumienia, bo ponoć ją można ścinać bez pozwolenia. To cenna uwaga - może się przyda innym. Tutaj to nie wyda - bobry się zalęgły i żerują na strumieniu. Ścinają wierzby pasjami. Nie zdążą urosnąć. Nawet jeśli by ich nie było - to zanim te wierzby urosną - władze zmienią przepis który będzie wymagał zgody gminy. W naszym kraju przepisy bardzo się szybko zmieniają na niekorzyść szeregowych obywateli.

Ale może zdążę posadzić i wyhodować wierzbę na miedzy zanim cwaniaki z góry to opodatkują.

sobota, 13 października 2012

Zimno!!!

Dzisiaj zrobiło się zimno i paskudno. Mokro. Brr... Pora palić w piecu. W domu zimno. Przydałoby się obić deskami ganek na którym siedzi pies. Wstawić nowe drzwi do jednego boksu w stajni, połatać różne dziury w stajni i oborze. A tu drewna ni ma. Urzędnik od 21 września kisi papier. Indianka wcześniej we wrześniu wysłała pismo emailem, a 21 września dała oryginał do ręki urzędnikowi który był u niej na gospodarstwie na kontroli podczas której czepiał się do braku drzwi w jednym boxie - dała mu wniosek o wyrażenie zgody na wycinkę jej drzew na opał, który potrzebuje dla siebie na zimę i na wymianę z rolnikiem co ma deski sosnowe. Deski potrzebne są na drzwi do boksu i łatanie różnych dziur w stajni - w suficie itp.
 
W ostatni piątek specjalnie pojechała do Urzędu Gminy po decyzję. A urzędnik nie dał jej zgody na wycinkę. Przewleka rozpatrzenie wniosku i wyrażenie zgody  na wycinkę.
Wszyscy sąsiedzi dookoła rżną drzewo na opał aż huczy, zwożą do swoich domów całe przyczepy przy okazji drążąc koleiny w jedynej dojazdowej drodze do gospodarstwa Indianki, a Indianka bez opału - marznie i nie może sobie drzewa naciąć. Nie może też wymienić się z rolnikiem na deski i zrobić nowe drzwi. 
 
A ten sam urzędas wybiera się do Indianki niebawem na kolejną kontrolę - sprawdzić czy drzwi wstawione do boksu. Jak nie będą wstawione, a przy takim przewlekaniu sprawy nie będą - urzędas będzie miał wymówkę aby Indiance konie zagarnąć - bo drzwi nie ma do boksu ;)))
 
Do kogo Indianka powinna się zwrócić o interwencję? Jak na razie napisała skargę do wójt. Urzędas ewidentnie działa na szkodę Indianki i jej zwierząt.

piątek, 12 października 2012

Czerwony Beton i Jego Pedały

Chcecie poczytać o tym jak to czerwony beton spiknął się z pedałami by okraść Indiankę z jej pięknych koni? :)
Mam rewelacyjny materiał na pierwsze strony gazet ;)))
Tylko która gazeta nie jest czerwona w tym kraju??? :)))


 Bogate pastwisko moich koni obfitujące w zieloną, smaczną trawę...

 Energetyczny, pożywny owies dla moich koni... Uwielbiają go! :)

Słodkie, kruche i miękkie antonówki - przysmak moich ukochanych koni...


A tu przestronne, zielone pastwisko po którym moje ślicznotki uwielbiają galopować...

A tu stajnia. Jeden z dwóch budynków gospodarczych jakie mam.
Po lewej zimowy box z suchą, miękką ściółką - na mroźne noce.
Po prawej - całoroczna wiata służąca koniom jako doraźne schronienie przed słońcem, upałem, owadami, deszczem i śniegiem. Wchodzą do niej i wychodzą kiedy chcą. Były tam kiedyś drzwi, ale konie je ogryzały i w końcu wyrwały. Żeby się o te zrujnowane szczątki konie nie pokaleczyły - całkiem je usunęłam.
Ta brama do boxu po lewej - sama ją zrobiłam :) Tylko mój ex chłopak pomógł mi ją zawiesić :)

czwartek, 11 października 2012

22 Słoje



                                                 Indianka dumna ze swoich przetworów :)

Indianka usmażyła i zasłoikowała 22 słoje dżemu. Uff... Przyjechało kolejne puste 50 słoi które też trzeba zapełnić...



Indianka pozdrawia "kozę" i inne zapracowane gospodynie :)


środa, 3 października 2012

Indianka Zmywa Naczynia

Indianka zmywa naczynia. Niestety, od czasu do czasu ta prowizoryczna czynność dopada również naszą dzielną kolonistkę :) Na piecu stoi dużo ciepłej wody, więc trzeba to wykorzystać, chociaż Indianka zmęczona już. Cały dzień dzisiaj pracowała – dla odmiany na dworzu. Piec się ledwo tli, ale tli i na razie to wystarczy, bo jabłek jeszcze nie nacięła i dzisiaj już nie natnie. Ale jutro jak najbardziej... Póki co, trzeba pozmywać gary i naczynia i zrobić miejsce na kolejne słoiki. Słoiki się kończą. Nie będzie w co pakować ten dżem. Może w butelki po kubusiach jako luźny mus lub sok?

Mimo wszystko, jakoś mało tych słoików. Czy aby przypadkiem wakacyjni pomocnicy ich nie wywalili?

Trzeba zbadać zakamarki piwnicy i strychu.

Bogactwo Jogurtów! :)


Wyszło w sumie 17 słoiczków i pojemniczków z jogurtem. Maleńkie i średnie. Nawet w plastikowych pojemnikach się jogurt ładnie ściął. Teraz pora schłodzić i jutro można jeść.
Nie polecam sprawdzania smaku w trakcie dojrzewania jogurtu. Jest naprawdę paskudny, zwłaszcza te początkowe fazy dojrzewania. Trzeba odczekać do końca procesu. Tym razem jogurt robiłam nie 12 godzin, ale 17 godzin. Ciekawe, jaki w smaku będzie. Jutro zdam relację :)
Podczas wyrobu tej partii jogurtu tym razem mleka nie zagotowałam, a podgrzałam do 86 stopni Celsjusza. Do każdego słoiczka włożyłam ździebko jogurtu i zalałam mlekiem o temperaturze ok. 40 stopni. Następnie ulokowałam słoiczki i pojemniczki na gorących garach stojących na piecu i tak przestały 17 godzin.

Jogurt Kozi Indianki

Od Czego Tu Zacząć?

Hmmm... Przed Indianką piętrzą się stosy papierów, jabłek, ziemniaków, kóz i innych obowiązków :)
 
Nie wiadomo od czego zacząć... :)
 
Trzeba zacząć od zwierząt. Kicia dostała serek, piesek zaraz dostanie grzanki których nie zjadła kicia... a i ma jeszcze w misce z wczoraj kaszę z serwatką...
 
Kury już dostały pszenicy. Ani jednego jaja w kurniku. Chyba gdzieś chowają.
 
Koniom trzeba owsa sypnąć. Kozy wydoić i przestawić.
 
No i zabrać się za papiery... ale jeszcze do pieca trzeba dołożyć i smażyć jabłka! Drewno suche przeywieźć z pola...
 
Ale najpierw spacerek do koni na ich pastwisko. Przydałoby się też sprawdzić, czy ogrodzenie gdzies nie uszkodzone.
Trochę czasu zejdzie zanim się swe włości obejdzie... :)

Śniadanerek

Na śniadanie: świeży chlebek, biały serek i zielony koperek. Słodziutki dżemik oraz jajeczko.
 
Tylko herbata zwykła ze sklepu, no, ale mięta się suszy na strychu na zimę...
 
Brak mięska. hmm... Trzeba będzie kupić od jakiegoś farmera świeżynę... Badaną oczywiście :)

Worek

We wtorek przyjechał worek.
 
Nie jeden - a pięćset :)
Teraz Indianka ma w co przepakować kupione zboże aby je praktyczniej rozlokować w magazynie. Łatwiej też taki worek będzie jej ruszyć, bo mają pojemności po 30kg więc będą lżejsze do przenoszenia. Mają też fajne zaciągi, więc nie trzeba się męczyć ze sznurkami. Fajne, polipropylenowe woreczki. Część się przyda na ciuchy i pościel które nie mieszczą się w szafkach oraz do pakowania innych rzeczy, które się kurzą na strychu np. kurtki, plaszcze itp.

wtorek, 2 października 2012

Dżem Gotowy!

Zrobiłam 6 słoi dżemu jabłkowego... wow... wyszedł przepyszny :) Tylko takie będę robić :)

Smaczny i słodziutki – wiadomo kto słodził ;) Jeszcze zostało mi dżemu na parę, góra 3 słoiki.

Już spać mi się chce, ale spróbuję dokończyć te słoiki i jeszcze chleb trzeba zrobic na jutro...



Okay, po dorobieniu kilku słoików razem wyszlo 9 słoików, słodziutkiego, pysznego, rozplywającego się w ustach dżemu. Pycha! No i jeszcze miseczka dżemu na jutro do świeżutkiego chleba, który już się piecze... Jedenasta w nocy! Pora spać!

Narobiłam się jak dziki osioł - jutro śpię do południa :)

Jogurt Gotowy!

A właściwie ma teraz dojrzewać do jutra rana :) Rano, tak za jakieś 12 godzin będzie gotowy... Tymczasem bateria kilkunastu słoiczków przykryta ręcznikiem wygrzewa się na gorącym garnku stojącym na piecu...

Ser Gotowy!

Twaróg kozi już w lodówce się chłodzi. Na jutro rano na śniadanie będzie gotowy :)

Pora na jogurcik. Mleko na jogurcik stygnie na stole w kuchni. Indianka raz po raz niecierpliwie sprawdza temperaturę, Czy już? Jeszcze nie! Za gorące mleko. Rządki słoiczków zaprawionych jogurtem czekają na mleczko o odpowiedniej temperaturce circa about 30-40 stopni.

Ostatni jogurt ten sprzed 2 tygodni wyszedł bardzo fajny: gęsty i smaczny. Jak serek homogenizowany. Świetnie się przechował aż do dzisiaj. Można spokojnie przechowywać po 2 tygodnie z tego wniosek. Wtedy Indianka mleko przegotowała, tym razem tylko podgrzała do 85 stopni Celsjusza.

Mus jabłkowy przepyszny. Indianka dokrawa kolejne jabłka. Dużo go jest. Teraz trzeba słoiki domyć, wyparzyć i niebawem musik pakować do słoików. A i sok przydałoby się zlać do butelek.

Więc butelki trzeba wyszorować, wygotować. Lejek do butelek już czysty – suszy się na suszarce.

Jeszcze jakieś mniejsze naczynie, bo Indianka nie da rady zlać sok z miednicy do butelki. Rozleje się jak nic :)

Jak zrobić jogurt?

Robiłam już jogurt, ostatnio 2 tygodnie temu, ale nie pamiętam lub nie jestem pewna metod i temperatur. W jakiej temperaturze pasteryzuje się mleko na jogurt?

Więcej Dymu Niż Ognia

Indianka napaliła w piecu by usmażyć powidła i nagrzać wodę do mycia garów i naczyń.

Nie ma ciągu i bardzo źle się w piecu pali. Więcej dymu niż ognia. Cała chałupa spowita gęstymi chmurami dymu. Aż siwo. No, ale trzeba ten etap rozpalania przeboleć. Jak już rozpali się i będzie grzało, to można drzwiczki od pieca zamknąć i dym znika przez okna.

Nakarmiła drób, psa i kota, dała koniom owsa i lizawkę zostawiła im na pastwisku. Sterta pism piętrzy się na szafce, ale to jeszcze nie koniec. Jeszcze trzeba nad tą stertą popracować, ale już prawie 16.00, więc ma ochotę na przerwę i odetchnięcie świeżym powietrzem. Jest otumaniona tym dymem...

Spacer! No i kozy wydoić. Dzień pochmurny, mokry. Padało w nocy. Chyba znowu coś siąpi, no, ale trzeba iść.



Postawiła na piecu wielki gar z pokrojonymi garnkami. Właściwie całą miednicę przykrytą wielką przykrywą. Deseczkę, którą wcześniej potrzebowała do mieszania w garze dla psów - wysuszyła i przeszlifowała z każdej strony fleksem, by ją wygładzić i dobrze oczyścić i zdezynfekować. Deseczka jest wystarczająco mocna by podołać wielkiej ilości jabłek w potężnym garze. Nie złamie się. Te sklepowe łyżki nie dałyby rady zamieszać takiej ilości jabłek czy dżemu. Deseczka Indianki jest bardzo mocna. Jak to deseczka ;)

No, ale miał być spacer? Trzeba się przewietrzyć. Dym szczypie w oczy.

Kozy wydojone. Mleka sporo - będzie jogurcik :) Poprzedni się akurat skończył... No i twaróg trzeba zrobić...

Kury skąpe, dzisiaj znowu tylko jedno jajo. Chyba chowają gdzieś...

Nadchodzi zmrok. Przydałoby się trochę suchych gałęzi przytargać z pola, ale Indianka musi garów pilnować.

Jabłka puściły pięknie sok, aż zastanawia się czy faktycznie go nie zlać do osobnych butelek... Jeszcze soku nie robiła :)

Jak się robi sok z jabłek?

Papiery!

Indianka wydrukowała już ok. 30 stron róznych pism, które musi wyslać pocztą polską, bo uwstecznione instytucje polskie ciągle nie nadążają za postępem czyli za internetową wymianą korespondencji.
Gdyby te instytucje robiły biznes w takim tempie w jakim działają - dawno by już zbankrutowały. Ale jako że są na utrzymaniu narodu - mają to w dupie ;))) Tylko pozazdrościć relaksowego tempa pracy ;)

poniedziałek, 1 października 2012

Witaj Październiku!

Wstał nowy piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)))

Grunt to nie dać się zwariować w tym chorym kraju i robić swoje. A gdy są wybory - wybierać mądrze.

Masa roboty – jabłka czekają, ziemniaki czekają, kozy czekają – od czego zacząć?

Indianka nakarmiła i napoiła najpierw drób: pszenica, jabłka, woda. Skorupki się suszą, ale trzeba je podgrzać by dobrze doschły.

Psu karma ugotowana, kot dostanie mleka z chlebem mlecznym. Na śniadanie tylko jedno jajko w kurniku znalazła, ale ugotowała je na twardo i zjadła z półkromką. Zjadła jedną dużą żółtą antonówkę, wypiła herbatę. W lodówce jeszcze stoją dwa słoiczki z własnej roboty jogurtem. No to jogurcik jeden i kontynuujemy robotę.

A, jeszcze do pieprzonych papierów trzeba zajrzeć... Napisać, odpisać, uzupełnić.

Koniom dała owsa i jabłek. Całe szczęśliwe! Pasą się w sadzie jabłoniowym wygryzając tam trawkę.

Kozy na pastwisku. Pora zabrać się za dojenie, ale wiadro do mleka pełne jabłek. Najpierw trzeba je wysypać, wiadro umyć. Wydoić kozy i zaraz rozpalić w piecu i smażyć mus.

Kury puściła na trawę, na podwórko, bo tutaj mają większy wybór roślinności i bogatszą niż na ich wybiegu już mocno wyskubanym. Poza tym z wybiegu i tak wyskakują. Trzeba go uszczelnić, a na razie nie ma czym.

Dzięki za porady. Jabłka przetrwały do dzisiaj i mają się dobrze. Zaraz będę smażyć.

Dzień zaczęłam z muzyką francuską, bo jest taka... relaksująco-nostalgiczna :)

http://www.polskastacja.pl/webplayer/?channel=38

niedziela, 30 września 2012

Jak długo pokrojone jabłka mogą czekać na smażenie i w jakiej temperaturze?

Nakroiłam wiadro jabłek i już nie mam siły rozpalać pieca i ich smażyć. Padam na twarz. Chcę zostawić pokrojone jabłka do jutra. Wsypałam cukier i przykryłam przykrywką. Czy można je przetrzymać do jutra zanim się zacznie smażyć na mus jabłkowy?

Indianka Kroi Jabłka

Indianka ma dość przebierania ziemniaków i siedzenia w piwnicy. Zabrała się za obieranie jabłek. Tym chętniej, iż prawdopodobnie są to osławione antonówki :) Nadają się świetnie na mus, ale także Indianka wyrabia z nich dżem. Tym razem ma zamiar zrobić mus. Jak się robi mus?

Jak się robi mus z jabłek?

http://www.zaradni.pl/porada/2940,jak_zrobic_mus_jablkowy

Indiance znudziła się muzyka ludowa tak samo jak znudziło się przebieranie ziemniaków.

Pora na lekką muzykę francuską. Francuzi żyją lekko i niczym się nie przejmują. Indianka też już nie chce się wszystkim przejmować, o wszystko walczyć, pracować po kilkanaście godzin dziennie, zamęczać się.

http://www.polskastacja.pl/webplayer/?channel=38

Za oknem piękny zachód Słońca. Złociste promienie zalały kuchnię. Indianka siedzi w kuchni, myje, obiera i kroi jabłka, a następnie wydłubuje z nich drogocenne nasiona. Za 5 lat powstanie tu wielki sad. Pomalutku. Krok po kroczku. Tym razem nie będzie się zadłużała w banku by kupić 2500 drzewek i harowała od świtu do nocy by to posadzić w terminie, tylko po to, by miejscowe łachudry ją okradły, a bezduszny ARiMR odebrał wszystkie dotacje. Nie zarobi też na Indiance żadna szkółka drzew owocowych – choćby z tego względu że Indiankę nie stać na zakup nowych drzewek.

Poprzednie drzewka częściowo rozkradzione, ostatnio wymarznięte, a ARiMR zamiast dać kasę na wznowienie produkcji rolnej – nic nie daje, tylko zabiera jeszcze te maleńkie dotacje obszarowe.

Indianka też musiała zrezygnować z programu na agroturystykę. Bo zabrali dotacje podstawowe, więc nie było na wkład własny wymagany przy tym programie. Więc agroturystyki tu nigdy nie będzie.

Tym bardziej, po przebojach z lesbami z Krakowa, które tu co prawda nie były na “agroturystyce” ale się tak zachowywały i zamiast być wdzięczne za darmowe udzielenie im dachu nad głową – jeszcze na Indiankę nakablowały i doprowadziły do zabrania jej pieska. Indianka żadnych perfidnych szmat w swoim prywatnym ukochanym domu gościć nie będzie. A z obcymi różnie bywa. Przyjedzie 10 fajnych, ale jedenasty okaże się podstępnym chamem co problemów narobi za dziesięciu. Lepiej nie ryzykować, zwłaszcza z Polakami. Polacy, to wredny naród. Zawistny do szpiku gości. Po prostu odpychający. Bywają ludzie porządni, sympatyczni, ale nigdy nie wie się na kogo się trafi, gdy się przyjmuje pod swój dach obcych. Te lesby co tu niestety zgodziła się przyjąć na swoje nieszczęście, to mega numer wycięły. Nie dość, że za nic nie płaciły, to jeszcze problemów narobiły. Przyjęła pod swój dach dwie kobiety w dobrej wierze, a one okazały się jadowitymi żmijami co podstępnie szkodzą znienacka.

Rok temu Indianka jechała autem z sympatycznymi ludźmi z okolicy. Mają wielki kawał ziemi i nic nie robią na niej, tylko biorą dotacje. Inni za nich obrabiają ziemię, koszą i sprzątają słomę z pól. Oni to mają w nosie. Tylko biorą dotacje od hektarów, a że ich mają sporo – więc biorą sporo. Indianka też nie będzie się już więcej zamęczała. Wydzierżawi część ziemi i tyle. Nie będzie tu nic inwestować. Zadba o siebie i o swoje potrzeby. Pojedzie na wakacje za granicę na rok czasu i będzie się bawić. Dość tej harówy. Nie ma klimatu dla pasjonatów ziemi w tym kraju. Żadnego wsparcia dla ludzi, co chcą robić coś pozytywnego. To niech ci co taki chory system stworzyli - niech ją pocałują w dupę.

Jedna niewolnica im ubędzie. Niech sobie sami wypracowują dochód brutto kraju.



Indianka wyszła na dwór zamknąć drób w kurniku i przestawić kozy na pastwisku. Suka przywlokła na ganek wyjątkowo śmierdzącą padlinę – nogę cielaka. Indianka ze wstrętem odwróciła się i zaczęła dławić się, bo smród był nie do zniesienia. Jakiś taki dziwny. Na wymioty jej się zebrało. Aż jej gwiazdki w oczach zawirowały. Padlina, ale z czymś jeszcze. Może była polana jakąś sodą kaustyczną czy co? Strasznie jedzie ten owłosiony piszczel.

Indianka ma już dosyć obierania jabłek. Jest już po 20.00. Pokroiła wiadro jabłek, wydłubała masę nasion. Lśnią teraz w spodeczku piękną, kasztanową barwą. Przydałaby się jakaś bibułka albo chociaż papier aby je wysuszyć. W spodeczku słabo będą schły i muszki owocówki się zalęgną, a może i pleśń się wda.

Indianka Przebiera Ziemniaki

Masa roboty. Irga była ponoć przebrana i na to wygląda, że faktycznie była. Ma ładne, duże i średnie ziemniaki, dobrze dosuszone. Za to worki były niedoważone ;) Indianka wysypuje worki i przegląda co w nich jest, segreguje, zieleniejące lub uszkodzone ziemniaki odkłada na bok do worka na bieżące spożycie, a te najmniejsze ziemniaki do osobnego kartonika. Na siew :) Ale trudno znaleźć małe ziemniaki. Najmniejsze są średniej wielkości.

Natomiast partia ziemniaków z Podlasia to Wineta. Ziemniaki drobne i bardzo drobne. Niewiele średnich. Ponadto przywiezione prosto z pola, więc jeszcze nie dosuszone. Trzeba je suszyć. Za to worki były przeważone na korzyść Indianki :)

Indianka pootwierała okna w piwnicy i przegląda oraz segreguje ziemniaki. Wśród Winety sporo jest bardzo drobnych. Będą odpowiednie na siew. Trudno się w piwnicy ruszyć – zawalona ziemniakami. Pewnie cały dzień albo kilka zejdzie na porządkowanie piwnicy i segregowanie ziemniaków. Nie wiedziała, że to aż takie pracochłonne zajęcie się okaże. Czasu na jabłka na pewno nie starczy dziś. Jabłka też częściowo przebrała i te zgniłe wyniosła do sadu i posiała wzdłuż rzędów drzewek. Może coś wyrośnie z tego? Chociaż kilkanaście sztuk...

W magazynie wśród zboża też podziałała. Pootwierała worki ze zbożem. Część przesunęła i poustawiała wzdłuż ściany. Tutaj też ciasno nie ma się jak ruszyć. No, ale zboże oddycha.

Ziemniaki w piwnicy też oddychają. Pora zrobić przerwę i coś do jedzenia, bo Indianka znużona tymi siłowymi i monotonnymi pracami. Internet trzeba włączyć i puścić jakąś fajną muzykę...

Nowa kicia spisuje się wspaniale i w domu już nie ma żadnego gryzonia, więc zapasy zboża bezpieczne. Ale na pewno będą włazić do domu przez strych na zimę, więc kicia się tutaj jeszcze bardzo przyda. Na razie kicia znudzona zajada naleśniki i popija kozim mleczkiem.



Taka muzyka pasuje mi do przebierania ziemniaków i przypomina mi Babcię, która urodziła się i wychowała na wsi podlaskiej :) http://www.polskastacja.pl/webplayer/?channel=62

Bomby Nasienne

Wstał nowy, słoneczny, rześki dzień, a wraz z nim wstała radosna Isabelle :) Od czego tu zacząć? Stosy roboty piętrzą się przed pracowitą Indianką. 700kg ziemniaków do przebrania i rozlokowania, zawalona klamotami piwnica do sprzątnięcia, zwierzęta do nakarmienia, kozy do wydojenia, bomby nasienne do rozprowadzenia, 100kg jabłek do przebrania, umycia, obrania i pokrojenia oraz usmażenia na dżem, piec do rozpalenia, a komin nie ma ciągu i w piecu nie chce się palić, przy czym prawie nie ma drewna – resztka suchych gałęzi z poprzednich lat. A i drzewka trzeba sadzić! Indianka znalazła pod domem kilka śliw młodych, to posadzi w swoim spustoszonym przez wieśniaków i mrozy sadzie. 90 procent plantacji zniszczone. Komornik napuszczony przez ARiMR zagarnął dotacje Indianki i nie ma za co kupić nowe drzewka, siatkę ogrodzeniową i osłonki na drzewka. Trzeba wykopywać dzikie drzewka z poboczy i łąk i wkopywać do sadu, siać bomby nasienne w nadziei, że coś z tego wyrośnie. Na 50 posianych bomb nasiennych około 3 drzewek owocowych się wykluwa. Niewiele, ale zawsze coś. Lepszy rydz, niż nic. Trzeba coś tu robić. Walczyć o przetrwanie. To wstyd i hańba, że instytucje powołane do wspomagania rolników działają przeciwko nim. Ale Indianka się nie podda i dopnie swego. Urośnie tu piękny sad. Choćby z nasion i dzikich drzewek. Na przekór wszystkim złośliwym chu... którzy jej szkodzą.

sobota, 29 września 2012

Jak przechowywać ziemniaki w warunkach domowych ?

Indianka zastanawiała się jak najlepiej przechować swoje ziemniaki. Znalazła taką wskazówkę:

“Ziemniaki należy przechowywać w chłodnym i ciemnym pomieszczeniu o dobrej wentylacji. Najlepszą temperaturą przechowywania jest 7- 10 ºC. W tej temperaturze ziemniaki zachowają się przez wiele tygodni. Nie należy przechowywać ziemniaków w lodówce! Przy przechowywaniu ziemniaków poniżej 7°C nabierają one słodkawego smaku, spowodowanego przemianą skrobi do cukrów prostych. Zwiększona zawartość cukrów powoduje ciemnienie ziemniaków po ugotowaniu. Gdy ziemniaki przechowuje się w temperaturze pokojowej, należy je zużyć w ciągu kilku tygodni. Ziemniaki należy także chronić przed długim działaniem światła, gdyż powoduje to ich zielenienie (patrz zielenienie). Zielenienie powoduje powstawanie gorzkiego smaku i substancji toksycznych. Gdy na ziemniakach pojawią się zielone plamy lub zaczną kiełkować, miejsca te należy wyciąć przed użyciem.”

Zeszła do piwnicy, pootwierała wszystkie worki. Zaciągnęła je w mroczne miejsca, znalazła palety i duże kartony oraz styropian i stare drewniane drzwi i szykuje teraz przytulne miejsce ziemniakom na zimę...

Na strychu stajni ma jeszcze trochę słomy, to wykorzysta ją do przykrycia ziemniaków, by nie przemarzły zimą w piwnicy... Znalazła też plastikowe nieduże kontenery na butelki które też ma zamiar wykorzystać do przechowywania czegoś. Może ziemniaków, może słoików z dżemem? Może podsypać podłogę słomą najpierw i dopiero na nią wysypać ziemniaki? Generalnie to Indianka ma zamiar użyć drewniane palety do przechowywania ziemniaków. Tam pod nie będzie można wsunąć słomę aby od spodu ziemniaki nie przemarzły... Styropian przyłoży do ścian piwnicy, bo są one zimne i mokre, a podczas mrozów zamarznięte.

Trzeba ziemniaki dobrze od nich odizolować...

Dzisiaj miała bardzo udany dzień. Było pięknie, a ona większość dnia spędziła na dworze, działając w sadach i na pastwiskach oraz w obejściu... Napisze o tym co robiła w swoim pamiętniku prywatnym...

Gdy wchodziła do domu na chwilę by zrobić sobie posiłek i chwilę odpocząć - słuchała przyjemnej muzyki etno. Dzień minął szybko, spokojnie, pogodnie i przyjemnie. Ma nadzieję, że jutro też będzie ładnie.

Wskazówka ze strony: http://www.food-info.net/pl/qa/qa-fp98.htm

 

 

 

Ogłoszenia Rolne

Rolniku, chcesz coś sprzedać? - Zadzwoń, podyktuj co masz do sprzedania, w jakiej ilości, jakości i w jakiej cenie, a zamieszczę na mej stronie twoje ogłoszenie :) Może to być też sms. Możesz też nadać ogłoszenie poprzez komentarz pod tą stronką lub email: Creative Indianka (at) vp.pl
Podaj też gminę i wieś i czy oferujesz transport towaru pod adres odbiorcy. Jaki transport? Ile towaru na niego wchodzi?

tel. do nadawania ogłoszeń: 607507811

Ogłoszenia będą zamieszczane bezpłatnie. Stronka z ogłoszeniami ma na celu ułatwienie rolnikom handlu płodami rolnymi i zwierzętami oraz wymianę tychże płodów rolnych i zwierząt. Moja strona ma rocznie średnio około 100.000 wizyt, to zapewnia dużą oglądalność waszych ogłoszeń i daje realną szansę sprzedaży lub wymiany waszych płodów rolnych lub zwierząt. od 25 września 2011 roku do 25 września 2012 - moją witrynę wyświetlono na komputerach ponad 90.732 razy

OGŁOSZENIA ROLNE:

Kupię siano i słomę z dowozem na gospodarstwo, tel. 607507811, gm. Kowale Oleckie, okolice Sokółek, woj. warmińsko-mazurskie

Zamienię owies i ziemniaki w nowych workach 30kg na: drzewka owocowe, słomę, siano, kury, gęsi, kaczki, króliki, świnki, świnki wietnamskie, kozy, daniele, owce, marchew, cebulę. tel. 607507811, gm. Kowale Oleckie, okolice Sokółek, woj. warmińsko-mazurskie

Zamienię nowe, czyste białe worki zbożowe - zamienię na siano i słomę. tel. 607507811, gm. Kowale Oleckie, okolice Sokółek, woj. warmińsko-mazurskie

Współczesny Feudalizm

KRUS, podobnie jak ZUS, to oszukańcza instytucja. Forma współczesnej pańszczyzny. Wymusza na ludziach płacenie haraczu, wbrew ich woli. Czyni z ludzi niewolników systemu. KRUS, podobnie jak ZUS, nie działa na korzyść rolnika. Nie zapewnia ani godziwej emerytury, ani godziwej służby zdrowia, ani godziwego chorobowego. W przypadku chorobowego – wypłaca nędzny ochłap w wysokości 10zł dziennie, i to dopiero po co najmniej 30 dniowej chorobie. Jeśli rolnik choruje 29 dni – nie dostanie ani grosza.

Rolnik, to najbardziej obciążony i ryzykowny zawód w Polsce jak pokazują statystyki. Największa wypadkowość jest spotykana właśnie w tym zawodzie. Rolnik, to pracownik który haruje ciężej niż górnik czy hutnik, jego zawód jest bardziej śmiercionośny i wypadkowy niż zawód policjanta – ale nie ma uprawnień do wcześniejszej emerytury, tak jak jest to w przypadku policjanta. Także emerytura rolnicza to nędzne ochłapy, mająca się nijak do ilości i czasu pracy włożonej w gospodarstwo. Ile dokładnie wynosi emerytura rolnicza?

Ktoś z miasta ma pojęcie jaki ułamek emerytury policjanta?

Rolnik, to pracownik który pracuje po kilkanaście godzin dziennie – piątek i świątek. Musi być dyspozycyjny 24 godziny na dobę i nie może opuszczać swego gospodarstwa na dłużej niż jeden dzień, zwłaszcza jeśli ma krowy lub kozy dojne. Jest pracownikiem uwiązanym do swojej ziemi. Rolnik to zawód bardzo odpowiedzialny, a jednocześnie niedoceniany w Polsce.

Rosja zniszczyła swoich rolników i swoje rolnictwo i teraz jest uzależniona od importu żywności z innych krajów. W razie zaprzestania tego importu – grozi Rosji wielki głód i śmierć głodowa. Do takiego stanu doprowadzili swoje rolnictwo Rosjanie. Stalin kazał wymordować 10 milionów chłopów rosyjskich.

Ma na sumieniu tylu swoich rodaków. Wprowadził niewydajne i nieudolne kombinaty rolnicze, które się nie sprawdziły. Tzw. kołchozy. Pracowali w nich niewolnicy rosyjscy i innych krajów przyłączonych do Rosji Sowieckiej. Wiadomo, że z niewolnika nie ma pracownika. Dlatego upadły one, a wraz z nimi produkcja jakiejkolwiek żywności. Rosja przez wiele lat powojennych bazowała na grabieży z krajów lepiej gospodarczo prosperujących, w tym z Polski. To z Polski na Rosję szły pociągi z czystą szynką polską najwyższej jakości, podczas gdy nasze polskie sklepy świeciły pustkami. Gdy Polska się urwała z bloku sowieckiego – urwały się też darmowe dostawy żywności do Rosji. Ruskim do ócz zajrzała bieda :)

Stalin jest odpowiedzialny za utratę suwerenności żywieniowej Rosji. W pierwszym rzędzie jest też największym zbrodniarzem jaki się urodził na tej ziemi. Większym niż Hitler. Bardziej złym niż Hitler. Hitler był bardzo złym człowiekiem. Hitler kazał mordować inne narody, ale przynajmniej swój hołubił. Hitler mordował i ciemiężył inne narody by dogodzić Niemcom. Natomiast Stalin, to cyniczny, zły do szpiku kości tyran i potwór, który kazał wymordować swoich własnych rodaków, tych, co żywili jego naród.

W Polsce też się rolników nie lubi. Po II wojnie światowej, gdy do Polski wprowadzono reżim komunistyczny wbrew woli narodu – szykanowano rolników. Co bardziej przedsiębiorczych i operatywnych – nazywano badylarzami. To negatywne nastawienie do rolników nadal trwa w Polsce, mimo zmiany ustroju państwa.

Dzieje się tak za przyczyną mediów. TV, radio i gazety – słowem media – negatywnie nastawiają resztę społeczeństwa do rolników, skupiając się i akcentując nadmiernie rzekome przywileje rolników – tzw. dotacje rolnicze. Całkowicie pomijają aspekty realne działalności rolniczej. Nie pokazują, ile trzeba włożyć setek tysięcy złotych w gospodarstwo, aby cokolwiek wyprodukować i sprzedać. Nie pokazują, ile morderczej pracy pociąga za sobą zawód rolnika. Media robią krzywdę rolnikom. Wywołują zawiść mieszczuchów, którzy nie są świadomi, jak ciężka i absorbująca jest praca na roli i jak niewiele rolnik dostaje za swoje płody w stosunku do poniesionych nakładów czasu i pracy oraz środków.

Aby cokolwiek wyprodukować na swojej ziemi, rolnik musi najpierw:

  • Kupić żyzną, drogą ziemię
  • Wybudować budynki gospodarcze
  • Kupić maszyny rolnicze
  • Kupić zwierzęta hodowlane
  • Kupić środki produkcji (nawozy, paliwo, części do maszyn rolniczych, masę akcesorii pomocniczych niezbędnych do produkcji rolnej)
  • Mieć wiedzę jak poprowadzić hodowlę lub uprawę by skutecznie coś wyhodować
  • Mieć szczęście – czyli brak nieurodzaju, klęsk żywiołowych, drastycznego spadku cen skupu płodów rolnych

Gospodarstwo to skarbonka bez dna.

Ja haruję na gospodarstwie już 10 lat. 10 lat ciężkiej pracy, wkładania każdej złotówki w gospodarstwo.

Dotacje? Śmieszne ochłapy w dodatku raz po raz zabierane przez ARiMR pod byle pretekstem.

A kredyty zaciągnięte na zakup środków produkcji, no bo przecież dotacji nie wypłacają w sensownym terminie kiedy są one najbardziej potrzebne, tylko w czerwcu lub lipcu. Kiedy już nie można kupić drzewek owocowych, albo jest za późno na wynajem traktora do zaorania ogrodu pod warzywa lub koszenia. W dodatku w Polsce dotacje są wypłacane z dołu, to jest po całym roku harówy plus pół roku. Czyli aby dostać dotacje za rok 2012, rolnik musi czekać półtora roku, do lata 2013. A zwierzęta chcą jeść cały rok, a najbardziej zimą :)

Na Zachodzie Europy, tamtejsze państwa dbają o swoich rolników. Rolnicy na Zachodzie Europy dostają 5 razy więcej dotacji niż polscy rolnicy. Tak tamtejsze rządy zadbały o swoich żywicieli. W Polsce? Nikt nie walczył o sprawiedliwe dotacje unijne dla polskich rolników w Unii Europejskiej.

Wymagania co do sposobu produkcji rolnej rosną. Są coraz bardziej wyśrubowane i coraz mniej realne.

Są takie same dla tych rolników co dostają 5 razy więcej dotacji niż rolnik polski, jak i dla niedofinansowanego rolnika polskiego.

Dodam, że rolnictwo w Europie Zachodniej jeszcze przed wprowadzeniem Unii Europejskiej było już dobrze zmechanizowane, dofinansowane i rozwinięte.

Natomiast rolnictwo w Polsce przed wprowadzeniem do Unii Europejskiej było tylko częściowo zmechanizowane i to przestarzały parkiem maszyn rolniczych,

Było też wiele gospodarstw opartych na tradycyjnych metodach uprawy roli – koniem!

Polska po wejściu do Unii Europejskiej musiała dostosować się do wymogów tejże Unii. Musiała pokonać ogromną przepaść cywilizacyjną. Musiała ją pokonać przy wsparciu 5 razy mniejszych dotacji rolniczych niż otrzymują je rolnicy z uprzemysłowionej Europy Zachodniej.

To był i jest ogromny wysiłek wszystkich polskich rolników. Wielu dało radę i rozwinęło skrzydła, ale było i wielu takich, którzy musieli zrezygnować z produkcji rolnej jaką do tej pory prowadzili.

Uważam, że to straszna strata, że wielu drobnych rolników zostało doprowadzonych do bankructwa.

To właśnie ci drobni rolnicy stanowili o sile i żywotności polskiego rolnictwa za czasów komuny. To dzięki nim Polska nie głodowała, mimo, że komuchy ingerowały w ich produkcję rolną.

Uważam, że lansowanie wielkich latyfundiów to błąd. Masowa produkcja w typie monokultury prowadzi do degeneracji gleby i jej wyjałowienia, nie mówiąc o tym, że tylko jedna rodzina zyskuje utrzymanie z produkcji rolnej, podczas gdy rzesze drobnych rolników tracą źródło dochodów w wyniku zawyżonych wymogów unijnych.

To nie jest tak, że nie potrafią produkować zdrowej żywności. Potrafią. To chodzi o to, że nie stać ich na poniesienie dodatkowych kosztów produkcji rolnej, jakie narzuca na nie Unia. Jakie koszty?

Koszty przebudowy budynków –

  • np. wymuszają stosowanie większych okien w strefie najwyższych mrozów w Polsce, gdzie rolnicy od setek lat stawiali obory z małymi okienkami aby zapobiec wyziębieniu budynków w okresie trzaskających mrozów
  • Zakazują trzymania różnych gatunków zwierząt razem (dawniej zimą trzymano różne zwierzęta razem by było im cieplej zimą)
  • Mnożą rozmaite upierdliwe i kosztowne obowiązki np. zakładanie dwóch kolczyków na uszy krowy czy kozy, świni, gdzie kawałeczek plastiku o powierzchni ok. 2cm2 kosztuje 5zł, plus kolczykownica do kolczykowania: 120zł czyli np. masz 10 kóz – musisz zmarnować 100zł na pieprzone kolczyki
  • Aby sprzedawać mleko krowie, musisz wykupić na to kosztowną licencję tzw. kwotę mleczną

Np. chcesz produkować 10.000 litrów mleka rocznie – musisz najpierw zapłacić 10.000zł by wykupić kwotę mleczną. Pula kwot mlecznych jest ograniczona i nie można kupić kwoty mlecznej na Podlasiu jak się ma gospodarstwo na Mazurach.

Te kwoty mleczne to limity narzucane przez Unię Europejską, która bardzo nie chce aby polski rolnik dużo mleka produkował. Dodam, że limity kwot mlecznych są sztywne i zostały ustalone na podstawie produkcji mleka w Polsce sprzed kilku lat, gdy potencjał polskiego rolnictwa w dziedzinie produkcji mleka był niski, w związku z niedostateczną mechanizacją i zacofaniem polskiego rolnictwa. Teraz, polscy rolnicy są w stanie produkować 100 razy więcej mleka - nie mogą, bo są ograniczeni limitami produkcji mleka!

Mało tego, jeśli któryś rolnik wyprodukuje więcej mleka niż ma przyznany limit (no po prostu krowy dadzą więcej mleka) – płaci karę za to! :(

O tym media nie trąbią. O tym, że za produkcję wyśmienitej jakości żywności rolnicy płacą kary.

Bezrobotny więcej kasy rocznie dostaje niż drobny rolnik, który haruje od rana do nocy.

Ale bezrobotny ma czas, może iść sobie dorobić, i nie musi ponosić kosztów prowadzenie gospodarstwa. Może sobie swój zasiłek wydać w całości na wódkę i papierosy i siedzieć cały dzień przed telewizorem.

Jakie wnioski? Doceńcie, szanujcie i dbajcie o polskiego rolnika. Nie pozwólcie dręczyć polskich rolników. To wasz rodzimy żywiciel. Gdy pozwolicie zniszczyć polskich rolników – będziecie dziadować po innych krajach za żywnością, tak jak to robią obecnie Rosjanie. A gdy przyjdzie kryzys, zamieszki lub wojna – te obce kraje się na was wypną i z głodu zdechniecie.

Jest wiele błędów państwowych, które trzeba naprawić. Państwo za bardzo ingeruje w życie obywateli. Robi z nich niewolników feudalnych. Zmusza, do przyjmowania i wykonywania niekorzystnych dla nich obciążeń i obowiązków.

Np. taki KRUS i ZUS. To są pieniądze wyrzucone w błoto. Rolnik ciężko haruje na każdy złocisz, gdzie często gęsto za swoje płody rolne dostaje zaledwie groszaki (np. w skupie: 30 groszy za kg jabłek, 15 groszy za kg ziemniaków) i jeszcze musi czekać miesiącami na wypłatę pieniędzy za swoje towary, tymczasem takie instytucje jak KRUS, ZUS czy Urząd Gminy – mają w dupie czy rolnik ma kasę czy nie. Wymuszają na rolnikach haracze w postaci tzw. “składek” czy “podatków”. Rolnik często jest zmuszony sprzedać swój towar po zaniżonej cenie, poniżej kosztów produkcji, tylko aby zapłacić te pieprzone haracze.

Jak w ogóle nie rozumiem na jakiej podstawie wymyślono podatek rolny? Ja mam płacić podatek od mojej własnej ziemi? Którą legalnie kupiłam, za którą zapłaciłam? TO JEST MOJA WŁASNOŚĆ. MÓJ MAJĄTEK.

I ja mam jeszcze od niej podatek płacić jakiemuś Urzędowi Gminy który przez 10 lat nawet zasranej drogi dojazdowej nie umie wyremontować, a zimą robi łaskę, że odśnieży lub nie? Podatek rolny powinien być zniesiony.

Rolnik gdy idzie do lekarza, np. do dentysty – jest traktowany jak śmieć i jeszcze musi dopłacać do świadczonych usług. Emerytura? Zapomnijcie o emeryturach. Gdy dożyjecie (o ile dożyjecie) wieku emerytalnego, tej kasy nie będzie. Państwo do tej pory zbankrutuje. Już jest bankrutem. Tylko łata budżet ZUSem, KRUSem i naszymi podatkami. I wprowadza kolejne. Podnosi istniejące. Te Państwo jest nieudolne i swoją nieudolność tuszuje przy pomocy rozmaitych haraczy narzucanych społeczeństwu.

Każdy człowiek powinien dbać sam o siebie. Zrobi to 1000 razy lepiej i skuteczniej. Jeśli pacjent pójdzie do lekarza i zapłaci lekarzowi z własnej kieszeni, to lekarz nie potraktuje go jak intruza i śmiecia. Będzie go cenił i szanował. Zapewni mu dobrą opiekę lekarską.

Dlaczego wydłużono wiek emerytalny? Dlatego, aby nie wypłacić emerytur. Mało kto dożyje emerytury aby ją dostać, o ile ją w ogóle dostanie. Zrobili z nas niewolników, którzy mają tyrać do usranej śmierci i jeszcze przez cale życie płacić daniny do Skarbu Państwa, by rządzący mieli co przepierdalać. Patrzcie na co są te pieniądze wydawane. Jakie drogi są, jaki ich stan techniczny, jaka infrastruktura wokół. Mieszkam 10 lat na wiosce i przez 10 lat nie umieli zrobić szybkopasmowego internetu, podczas gdy cały świat już jest dawno zcyfryzowany. Patrzcie jaki poziom oświaty, jaki poziom służby zdrowia itd.

Nie dajcie się bezrozumnie doić. To są wasze pieniądze i powinny być w waszych kieszeniach, a nie na kontach pazernych instytucji. 800 złotych haraczu na ZUS co miesiąc? Przecież to jest rozbój w biały dzień. Wy się na to godzicie??? Pozamienialiście się głowami na dupy??? :)))

 

 

piątek, 28 września 2012

Dżem

Indianka zrobiła 7 słoi dżemu śliwkowego i jabłkowego. Oba rodzaje smaczne. Spróbowałyby nie być smaczne :) Usmażyła też krążki cukinii i posadziła na nich jaja sadzone :) Pora do łóżka! Zmęczona...

Jutro ma być ładna pogoda, ale Indianka pewnie sporo czasu spędzi znów przed komputerem pracując nad papierami oraz w piwnicy robiąc miejsce na ziemniaki i zabezpieczając je przed przemoknięciem i przemarznięciem w nieszczelnej piwnicy...

List Do Ministra Rolnictwa

Indianka napisała list do ministra rolnictwa, w nadziei, że ten nowy minister nie pozwoli, aby tłamszono jej gospodarstwo i pomoże jej rozwinąć je tak, jak sobie zaplanowała. Nie po to przeniosła się z wygodnego miasta na wieś i urabia sobie ręce po łokcie od 10 lat, aby jej jeszcze tutaj kłody rzucano pod nogi na każdym kroku i przy każdej okazji.

Pilnowanie Spraw

No właśnie Indianka przeczytała te pisma gdzie instytucje i firmy migają się od wykonania swoich obowiązków wobec niej. To natchnęło ją do szybkiego odpisania na te pliki bzdur i kołowań. Indianka pisze błyskawicznie na klawiaturce wszystkimi 10cioma palcami jednocześnie - klawisze szybko odskakują pod lekkimi uderzeniami jej zwinnych palców (w Urzędzie Gminy tak nie potrafią, dlatego się tak guzdrzą z odpisywaniem na pisma Indianki, a jak widzą kilkustronicowe pismo to dla nich to już gruba książka nie do przeczytania w jeden tydzień), więc może uda się jej odpisać na te wszystkie pisemka jeszcze dzisiaj. Niestety, papier do drukarki się skończył. Najwyżej wyśle pocztę emailem, a potem dośle pocztą polską. Najważniejsze, że wpadła w odpowiedni rytm. Teraz już pójdzie gładko. Tylko zrobi sobie dziś przerwę na wydojenie kóz i nakarmienie drobiu, psa i kota, a tak cały dzień ma zamiar dzisiaj rozprawiać się ze sprawami rozmaitymi. Obiad już ugotowany na dziś – zupa dyniowa – bardzo smaczna. Wczoraj Indianka ją ugotowała. Zostało jeszcze na dzisiaj. Na śniadanie może naleśniki z dżemem?

Mnóstwo Pracy

Indianka ma mnóstwo pracy, zarówno w domu, koło domu jak i w sadach. Do tego jeszcze papiery rolnicze musi uzupełniać i na korespondencję odpowiadać. Brakuje czasu. Tylko zakuty łeb z miasta mógłby przypuszczać, że praca rolnika to tylko wąchanie kwiatków na łące.

Obudziła się dzisiaj o 5 rano, bo kozy tłukły się pod domem. Wyszła sprawdzić co się dzieje i rozdzieliła je. Przeszła się po łąkach. Trawa mokra od rosy, a gdzieś niedaleko puszczyk nawoływał bardzo intensywnie.

Wczoraj zaplanowała sobie dzień na papiery, ale musiała najpierw kozy wydoić, drób, kota i psa nakarmić, ugotować obiad, uprać w rękach pościel, podziałać w ogródku, powycinać odrosty w sadzie i tak minęła większa część dnia, a potem spocona wzięła kąpiel i po niej już całkiem opadła z sił.

Dzisiaj trzeba się zmobilizować do tych papierów. Pootwierać koperty i sprawdzić co złego do niej znowu przysłano. Te Państwo jest tak wkurzające, tak ma przepisy wymyślone, by tylko dokuczać rolnikom – Boże broń nic nie pomóc. Dotacje? Niby że łatwa kasa? Totalna propaganda nie pokrywająca się z rzeczywistością.

Powinni w TV odczytać listę kosztownych wymagań jakimi dręczą rolnika zanim dostanie ochłap z Unii. Powinni też zrobić bilans do kogo ta kasa wypłacana rolnikom naprawdę trafia i pokazać to publicznie. Wiele chciwych instytucji i firm czeka na forsę rolnika. Rolnik naraża się, podejmuje ryzyko produkcji rolnej, zadłuża się, ponosi straty – a firmy zaopatrujące produkcję rolną i zwierzęcą w materiały i środki produkcji tylko zarabiają na rolnikach. Instytucje rozmaite mają w dupie rolnika. Prowadzenie gospodarstwa kosztuje i pociąga za sobą duże ryzyko. Dlatego banki nie chcą udzielać rolnikom pożyczek, a jeśli udzielają, to na bardzo niekorzystnych zasadach. Zastawiają sidła na majątek rolnika. Wyceniają gospodarstwa po drastycznie zaniżonej cenie i czyhają, aż się rolnikowi interes nie uda – wtedy ochoczo dobierają się do jego majątku. Indianka zastanawia się, czy doczeka się uczciwego, sprawiedliwego Państwa, czy ten obecny kurewski system długo tak jeszcze będzie trwać i zatruwać życie ludziom?

środa, 26 września 2012

Wielkie Zakupy

Kupiłam 800kg owsa, 500kg pszenicy, 700kg ziemniaków Wineta i Irga (chciałam żółte odmiany kupić, ale nie udało się) i 100kg jęczmienia. Teraz pora kupić siano i słomę na zimę i już ja i zwierzęta będziemy zabezpieczone na cały rok.

niedziela, 23 września 2012

Suka Saba

Saba wyglądała na zadowoloną, że jej siostra została zabrana. Biegała radośnie za kozyi merdała ogonem. Aż się zdziwiłam, że taka nieczuła na los swojej rodzonej siostry. Ale potem zobaczyłam, że leżąc strasznie grzecznie łapki składa. Taka grzeczniutka. Milutka. Aż za milutka. Zrozumiałam, że ona się bała, aby jej podobny los nie spotkał. Biedna suczka, udawała radość i przymilała się do mnie, aby nie pozwolić ją zabrać. Nie ma mowy! Nie pozwolę stąd zabrać żadnego innego mojego zwierzęcia. Satja została zabrana przez zaskoczenie. Z żadnym innym moim zwierzęciem się to już nie uda. No, chyba, że postanowię sprzedać kozy.

Satja urodziła się tutaj. Tutaj jej dom był. Od maleńkości ją odchowałam. Na wieś po kilka kilometrów chodziłam - mleko kupowałam u kobiety by odpoić wszystkie szczenięta, bo suka Sara mało mleka miała, a szczenięta rosły i coraz więcej chciały jeść. Satja przeżyła na rancho 8 lat. 8 szczęśliwych lat. I teraz, na starość – straciła dom. Ledwo dwa tygodnie temu ją zaszczepiłam. Codziennie gar ryżu dla suk gotowałam. Gdy miałam mięso – gotowałam na mięsie. Kiedyś kupowałam gotową karmę i mieszałam z ryżem. Miała tu dobrze, choć ostatnio jest mi ciężko i tylko sam ryż lub kaszę dostawały. Niestety – przez dwie przypadkowe lesby z Krakowa Satja została podstępnie wyrwana ze swojego dobrze znanego środowiska. Tutaj była wybiegana na moich łąkach – teraz siedzi w klatce w bezdusznym schronisku. A wszystko to dzięki donosicielskim lesbom z Krakowa, które napuściły na mnie kontrole, które łażą wszędzie, w każdą dziurę zaglądają i do każdej dupereli się czepiają. Powinni się przejść po sąsiadach, co psy na wieś puszczają, a kozy mi zagryzają.

Ja myślę, że w przyszłym roku zaproszę te dwie kablary do moich sąsiadów (do tych co ich nie lubię). Niech się u nich nażrą za darmo, pomieszkają za darmo, a potem niech nakablują na nich tak jak na mnie nakablowały. Ale będzie ubaw ;))). Kontrole przez rok nie wyjdą z tej wsi. Jest tutaj milion dupereli do których się można przyczepić jak się bardzo chce ;)))

Warto też by było ustalić, co na to mieszkańcy bloku w którym lesby mieszkają. Ja na przykład, gdybym miała dzieci nie chciałabym by miały styczność ze zboczeńcami. No bo przecież lesbijstwo to wynaturzenie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jest tak w Polsce na siłę promowane. Przecież to jest chore.

Być może rada mieszkańców zdecyduje, aby usunąć zboczone baby z ich bloku. Warto by sprawdzić. Wpieprzają się komuś w życie, a same nie są w porządku. Darmozjady za darmochę chcą być goszczone, a same nie mają nic do zaoferowania.

Dziki

Dziki, to nie tylko zwierzęta, ale także mianem “dzików” określa się dzikie drzewka owocowe samosiejki. Rośnie u mnie trochę takich na łące, rozsianych przez konie moje. Są to drzewka pochodzące ze starej jabłoni. Ma ona wiele lat. Jabłka rodzi małe, kwaśne, zielone. Żadna rewelacja. Ale jabłoń ta przetrwała tutaj wiele lat i nie wymarzła. Jej młode drzewka też rosną dobrze i przetrwały ostatnie mrozy, więc wykopuję je z łąki i wkopuję je w moim sadzie. Wykopałam dzisiaj jedno skupisko i rozdzieliłam na pięć drzewek. Posadziłam w sadzie. Niech rośnie.

sobota, 22 września 2012

Niewielkie zakupy

Nie mogłam dzisiaj wysiedzieć w domu i po kąpieli wybrałam się na wieś na drobne zakupy.

Kupiłam kurczaka na obiadokolację by sobie humor poprawić. Kupiłam trochę śliwek i pogawędziłam nieco z dwoma ogrodnikami. Wróciłam do domu i już jest ciemno. Trzeba w piecu napalić, ale źle się pali, więc zostawię to na jutro. Dziś kurczaka upiekę w prodiżu, a jutro zabiorę się za rozpalanie w kopcącym piecu.

Nadal mam masę owoców do przerobienia. Potrzebuję na nie co najmniej jeden dzień, albo i 3 dni.

Myślę, że co najmniej 3 dni potrzebuję aby te owoce przerobić. Turczynka chciała wpaść na tydzień, ale po tych przebojach z lesbami mam dosyć obcych bab w moim domu.

W papierach też mam co robić, ale dzisiaj absolutnie nie mogłam się na nich skupić. Ciągle we mnie trwa obraz zamykanej w samochodzie schroniska Satji. Są tacy, co twierdzą, że maluchy tam nie przeżyją, bo w schronisku jest za dużo wirusów. Jest takie ryzyko. Ale kierowca mówił, że one będą w kwarantannie jakiejś, czyli odizolowane od innych psów. Ale maluchy są za małe by je szczepić teraz. Ta kwarantanna im nie pomoże gdy po dwóch tygodniach będą miały styczność z kilkudziesięcioma nosicielami rozmaitych chorób.

Nie mam też żadnej pewności że samochód którym je przewożono był dezynfekowany przez odbiorem maluchów. Małe są bardzo podatne na rozmaite wirusowe i bakteryjne zakażenia. Wystarczy, że tym samochodem wcześniej jechał chory pies – małe mogą polec jak muchy pod packą. Coraz wyraźniej widzę bezsens odebrania mi mojego psa wraz ze szczeniętami pod pozorem niby dobra szczeniąt. Nie powinni byli mi ich zabierać. Mogłabym odczekać i szczenięta oddać później, gdy suka je odkarmi. Poza tym nie wiem w jakich warunkach ona tam teraz mieszka. Tutaj mogła się schować w stajni i zakopać w słomie albo siedzieć na ganku, a w mroźne dni wejść do domu. A co jest tam? Mam nadzieję, że ma chociaż ciepłą budę i duży, czysty kojec. I dużo dobrego jedzenia.

Na dworze też jest co robić. Udostępniłam koniom świeże pastwisko. Zajadają całymi pyskami ze smakiem zieloną trawę z koniczyną i ziołami. Tam też mają jabłoń ze spadami. Uwielbiają te jabłka, więc mają teraz podwójną radość z nowego pastwiska. W sadzie większość trawy wyjedzona, zostały tylko osty które koszą teraz kozy.

Dzień po zabraniu Satji

Dzisiaj mam oczy spuchnięte od płaczu i ogólnie czuję się wyczerpana wczorajszymi spazmami płaczu.

Muszę wziąć kąpiel i zmyć z siebie ten ból. Ale najpierw wyszłam do zwierząt. Zgarnęłam konie z pastwiska na podwórko, skąd mają dostęp do sadów gdzie w większości wyjadły już trawę, ale mają tam jeszcze coś do wygryzienia. Ładne, zdrowe, pękate. Wypasione na maksa. Kozy przestawiłam na nowe miejsca – na chwasty których konie nie wyjadły. Kozy akurat te chwasty bardzo lubią i dobrze mleko po nich dają. To ich przysmak.

Nakarmiłam drób, kota i psa. Teraz pora zrobić coś na śniadanie dla siebie. No i zaraz kozy doić, bo już się domagają głośno. A potem upragniona kąpiel.

piątek, 21 września 2012

Wieczór

W tej budzie została wywieziona Satja ze szczeniętami do odchowu szczeniąt w schronisku.
Jak się później okazało - została podstępnie wyrwana z rodzinnego domu  na zawsze :(((
Nie wolno ufać tym ze schroniska w Bystrym ani tym z UG. Absolutnie! :(((

Skończył się gaz. Musiałam w piecu napalić, a źle się pali, bo nie ma ciągu. Nie mam też drewna na zimę.

Trochę suchego na teraz. Zagrzałam mleko na ser, ale się zważyło, bo za długo stało. Wkruszyłam do mleka resztkę chleba jaka mi dzisiaj została i dałam Sabie. Duży gar. Rozdzieliłabym spokojnie na dwie suki i więcej dostałaby Satja, bo właśnie urodziła małe i potrzebuje dużo ożywczego mleka żeby się zregenerować i wykarmić małe. Ale Satja zamiast mleka od dzisiaj będzie chrupać chrupki gdzie indziej. Trochę się martwię o jej żołądek, bo nie jest przyzwyczajona do chrupek, a same chrupki nie są dobre dla psów. No, ale podobno tam też gotują ryż psom.

Po południu przyjechał samochód ze schroniska i zabrał suczkę z całym jej potomstwem. Tam maluchy będą miały dobrze - ja nie byłabym w stanie wykarmić dodatkowych 7 psów. Ale szkoda mi Satji. Samochód był nieprzystosowany do przewozu maleństw. Gdy zobaczyłam wnętrze – chciałam zabrać suczkę i jej małe z powrotem. Ona sama zaczęła wynosić małe z samochodu. Chciała zostać. Tu jej dom. Zrobiło mi się przykro i pożałowałam, że zgodziłam się ją oddać przez wzgląd na małe do schroniska. Wzięli mnie przez zaskoczenie. Osaczyli. Nakłonili. Myślę, że to był błąd. Suczka powinna tu zostać. Mimo wszystko. Najwyżej małe bym oddała do schroniska po ich odkarmieniu. Mam nadzieję, że żadne nie zostało zgniecione po drodze jadąc teraz.

Było ich siedem. W samochodzie powinien być jakiś kojec, coś miękkiego na co można by było położyć maleństwa. Nie było nic. Sama guma. A droga do Giżycka daleka. A one ledwo co urodzone. Zestresowana suka może je nawet pozagryzać przez taki transport. Za późno o tym pomyślałam. Za szybko się to wszystko działo dziś. Ale oni powinni to wiedzieć i nie namawiać mnie na oddawanie suki z małymi do transportu zaraz po porodzie. Więcej nigdy w życiu się na coś takiego nie zgodzę. Po tym jak zobaczyłam w jaki sposób jest zabierana suka z ledwo narodzonymi małymi - nie wierzę, że zwierzęta są zabierane do schroniska dla ich dobra. Myślę, że raczej dla kasy. Ktoś na tym zarabia. Interes się kręci. Są dofinansowania. Tu nie chodzi o dobro zwierząt, tylko o czysty biznes. Niepotrzebnie dałam się wkręcić w to oddawanie psa do schroniska. Mam wystarczająco dużo mleka by odkarmić zarówno suczkę po porodzie jak i wykarmić ją podczas karmienia szczeniąt. Ryż też mam. Nie mam w tym roku mięsa. Ale na ryżu, mleku i jajkach psy też spokojnie mogą przetrwać. Niepotrzebnie dzisiaj przyjechali. Mieszają się do czyjegoś życia z racji durnych, bezdusznych przepisów i sieją tylko zamęt i przykrości. Gmina woli płacić 350zł miesięcznie na utrzymanie psa w schronisku niż dać 100 złotych rolnikowi na zakup karmy dla psa? Jaki pies się czuje szczęśliwy w schronisku dla psów?

Suczka tu miała swobodę, możliwość wybiegać się. Znane otoczenie. Była karmiona, głaskana i kochana. A tam będzie siedziała w klatce? Nie. Tak nie może być. Pojadę po nią!

Saba dostała gar mleka z wkruszonym do niego chlebem mlecznym. Kicia jajeczko, mleczko i naleśnika. Mi dzisiaj nie chce się jeść. Jestem przybita. Postanowiłam, że pojadę po Satję gdy odchowa młode i zabiorę ją do domu. Młode zostaną w schronisku do adopcji. Ładne psiaczki – na pewno się znajdą chętni na nie. Nie wiedziałam, że była w ciąży. Wiązałam ją, gdy miała cieczkę, ale tutaj psy sąsiadów latają na moje gospodarstwo, gdy suczki mają cieczkę i nie można się od nich opędzić. Wygnasz przez drzwi stajni – wraca przez okno, albo znajdzie jakąś dziurę by się dostać do suki. No i stało się. I potem ja mam problem co zrobić ze szczeniakami.

Suczka Saba wygląda dobrze, ale też trzeba ją odrobaczyć. Zostały mi jakieś środki.

Piękna Saba na trawie, na wolności - z lubością wyciąga się na łące.
A jej siostra Satja? W niewoli, za kratami :(((

Trzeba będzie jej jutro zadać. Konie odrobaczyłam, ale małą klaczkę trzeba częściej odrobaczać. Mam jeszcze dawkę dla niej. Nie będzie łatwo jej złapać, ale mam swoje sposoby perswazji ;)

Kicia się oswaja, ale nie podchodzi na razie za blisko. Jeszcze potrzebuje trochę czasu aby nabrać zaufania na tyle, aby dać się wziąć na kolana i pogłaskać. Ale już jest dużo ufniejsza. Coraz odważniej przemyka po pokojach i śpi razem ze mną w tej samej sypialni. Co prawda na drugim łóżku, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, jako że kicia chyba ma pchełki ;)

Zastanawiam się czym tu ją odpchlić... Kiedyś kupowałam takie super środki, które jednocześnie odrobaczały i odpchlały. Są drogie, ale skuteczne. Na razie nie mam kasy na to, ale trzeba się będzie rozejrzeć może za czymś tańszym. Priorytet to zakup paszy i słomy na zimę. Owies, pszenicę i ziemniaki już mam umówione. Pszenicę w zasadzie już mam zapas na całą zimę i wiosnę. Następnie siano i słomę trzeba będzie kupić. Najlepiej w kostce...

środa, 19 września 2012

Przygotowania Do Zimy

Wstał piękny dzień a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)))

Pora ogarnąć piwnicę i spiżarnię oraz przygotować wagę, bo niebawem transport ziemniaków, owsa i pszenicy przyjedzie :) O le le lee... ;)

poniedziałek, 10 września 2012

Zamień drzewko na piwko :)

Każdy z was, który mieszka na gospodarstwie ma przy domu stary sad z dużymi, starymi drzewami owocowymi. W tym sadzie, pod tymi starymi drzewami, często wyrastają z nasion młode drzewka owocowe. Nie wiadomo co z nich wyrośnie. Nie ma żadnej gwarancji, że owoce z tych drzewek będą miały cechy rośliny matecznej. Możliwe, że będą małe i kwaśne – po prostu nieciekawe. Dlatego są z reguły koszone, wyrywane lub wycinane.

Natomiast Ja, tworzę bank nasion i roślin rodzimych, które nie są genetycznie modyfikowane, a które są starymi, oryginalnymi odmianami. W związku z tym kolekcjonuję takie dzikie drzewka.

Dlatego przyjmę każdą ilość drzewek owocowych ze zdrowym, nie pokaleczonym korzeniem i pniem, najlepiej wysokości około metra, ale mogą być też wyższe lub nieco niższe.

W zamian za każde ładne 5 dzikich drzewek owocowych oferuję 5zł lub paczkę papierów lub dwa piwa.

Gdy uzbierasz odpowiednią ilość drzewek, przynieś je do mnie i zadzwoń abym do ciebie wyszła przed bramkę gospodarstwa (nie pchaj się na gospodarstwo, bo cię psy pogryzą): komórka: 607507811

Na bramce wejściowej wiszą puszki po piwie, które wypili ci, co mi takie drzewka już przynieśli ;)))

Więc do dzieła chłopy i chłopcy, szpadle w dłoń i KOPAĆ :)))

 

Zapasy na zimę

Kupię ziemniaki, pszenicę, owies, słomę, siano.
Zielona trawa do skoszenia na siano lub sianokiszonkę.
tel. 607507811, Gmina Kowale Oleckie

niedziela, 9 września 2012

Nowa Kotka

Nowa kotka dostała imię Miriam. Indianka przyniosła ją ze wsi, od dobrej kobiety, która troszczy się o los zwierząt. Miriam jest dzikawa, ukrywa się, ale z każdym dniem nabiera odwagi i zaczęła się pokazywać swojej nowej gospodyni. Nocami buszuje po całym domu łowiąc zawzięcie myszy. Przydałaby się jej jeszcze jedna ładna koleżanka kotka do towarzystwa i do wspólnych polowań.

czwartek, 6 września 2012

Słomę kupię!

Słomę kupię, najlepiej w kostkach i z dowozem, tegoroczną, gmina Kowale Oleckie. tel. 607507811
 

czwartek, 30 sierpnia 2012

Jeff

Tydzień temu przyjechał Anglik Jeff. Jest bardzo pracowity i technicznie uzdolniony. Próbuje naprawić pralkę i naprawił łóżko. Teraz poszedł na spacer pozwiedzać okolicę.

wtorek, 21 sierpnia 2012

A new Irish arrived :)

Colin arrived today. A new Irish :) I like Irish people. They are decent people :) Colin arrived by bike from Olecko. He is very nice, talkative person. An artist. A vegan. He is delicate. He decided to take care of the house and cooking :) So I will have more time for outside farmworks and for my rural papers and registers...

ps.
Pozdrowienia dla wrednych lesb z Krakowa :)))
Bujajcie się dziouchy :)))
Mój blog i moje prawa. Wypad mi stąd! :)))

Nareszcie przyjechała do mnie pozytywna, pomocna dusza, a nie pseudo turystki o oczach wyrachowanych bazyliszków, nie pseudo goście co świnie podkładają gospodyni...
Porządny człowiek do mnie nareszcie przyjechał... Pomoże mi w domu czego wyście nie zrobiły. Nawet talerza po sobie nie umyły leniwce pospolite!
A wy pretensjonalne bźdźiągwy WON!
do swojej krakowskiej nory!
Nikt was tutaj na Mazurach nie chce!

niedziela, 19 sierpnia 2012

Fajna muzyka

Na prośbę mojego czytelnika - fajna muzyka:

Drzewka owocowe

Poszukuję tradycyjne drzewka owocowe. Przyjmę każdą ilość!
 
Creative.Indianka  (at)  vp.pl
tel. 607507811

Słoneczna niedziela

Last night I went to bed late, because I was burning wood in my Big-Big Oven and cooking food for dogs. Lots of food. I slept well, thanks to window wide open all night. No mosquito dared to bite me :) House was full of smoke from the oven. Insects hate smoke. Today water in the huge pots standing on the oven is still warm enough to wash dishes and some clothes. So I am having benefit from it. I stood up in the morning and first washed my teeth, then dishes and one blouse. I also fed dogs. Then I have eaten breakfast. All night was playing radio online – the chillout station. I think I like the music. Is really relaxing.

Przetłumaczę później, jestem zajęta! :)

 

sobota, 18 sierpnia 2012

Słoneczna Sobota

Po serii pochmurnych dni słoneczko wróciło. A wraz z nim nadzieja na lepsze jutro i miłe towarzystwo. Do Indianki jedzie dwóch zagranicznych podróżników – Japończyk i Anglik. Japończyk będzie przejazdem, natomiast Anglik jest szczerze przyjazny, miły i zabawny. Zapowiada się dłuższa przyjaźń. To nie zmanierowani, wygodni turyści – to zahartowani podróżnicy całą gębą, którzy od miesięcy lub lat jeżdżą po całym świecie. Takich gości Indianka chce tu widzieć. Nowi goście to miła odmiana po zetknięciu z tymi kretynkami z Krakowa, którym przeszkadzało, że moje konie po moim gospodarstwie latają swobodnie. I mają latać! To ich dom, to ich miejsce, gdzie mają się czuć dobrze.

Moje konie mają swobodę i czują się u mnie szczęśliwe. To konie są dla mnie ważne, nie przypadkowe bźdźiągwy z miasta, które przyjechały tu na kilka dni by wykorzystać moją gościnność i mi problemów narobić.Paniusie z Krakowa były tu gościnnie. Nie umiały się dostosować do warunków gospodarstwa i stylu hodowli jaką prowadzę, więc musiały się stąd wynieść. Przede wszystkim JA i MOJE ZWIERZĘTA mają się czuć tu dobrze, bo to NASZ DOM. Moje gospodarstwo, to gospodarstwo rolne i tu zwierzęta i ich dobrostan jest ważny.

To nie gospodarstwo agroturystycznie gdzie się wszystko robi pod marudnego klienta. Osoby, które nie lubią bliskiego kontaktu z naturą, którym przeszkadzają konie swobodnie chodzące po łąkach i sadach powinny siedzieć w hotelach, a nie zawracać gitarę gospodarzom na ich włościach.

No, ale za hotel to trzeba płacić, a damule na wakacje wybrały się bez kasy i liczyły na drapane. Że coś udrapią z gospodarstwa – więcej niż rolniczka była skłonna dać. To był wielki błąd, że zgodziłam się ugościć te dwie odpychające, zmanierowane, egoistyczne damulki. Moje rancho to nie miejsce dla takich osób. Na moim rancho gościć będę tylko osoby prawdziwie przychylne, przyjazne i ciekawe osobowościowo. Te dwie nudziary nie miały nic ciekawego do zaproponowania. Liczyły, że wszystko im się poda gotowe, one tylko będą brać i korzystać. Zachowywały się jak turystyki co płacą za pobyt słone pieniądze, a nie płaciły nic i jeszcze za plecami nakablowały. Leniwe dziumdzie nawet talerza po sobie nie umyły. Takie marne towarzystwo miałam przez 3 dni i jeszcze na dokładkę mi problemów fałszywe bźdźiągwy narobiły na odchodnym.

No, ale najbliższa przyszłość rysuje się pozytywnie, także cieszę się, że spotkam dwóch ciekawych podróżników.

Pozdrowienia dla Artura i innych sympatycznych czytelników :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Lubię Zapach Koni i Przytulić Się Do Nich

Po obiedzie odpoczęłam trochę, zrobiłam budyń i zalałam płatki mleczkiem w
ramach słodkiego deseru, którym się uraczyłam chętnie. Dałam radę jeszcze
przejść się do sadu. Tam konie mnie przyjaźnie
przywitały i pieszczotliwie smyrgały po plecach, zaczepnie skubały rękawy mojej kangurki. Milusie są. Prawdziwa słodycz. Kochane istoty. I tak ładnie
pachną. Lubię zapach koni i przytulić się do nich. O, jaki zgrabny rym się ułożył :)

Przeszłam się po sadzie, wycięłam następną partię samosiejek. Wyrwałam
kilkanaście potężnych chwastów które konie nie lubią jeść, a które świetnie rosną na oborniku osiągając rozmiary małych drzewek. Ten obornik w sadzie to
wywiozłam taczkami na jesieni i podsypałam nim drzewka. Na nim się chętnie
plewią te wielkie chwaściory. Wyrwanymi chwastami wyściółkowałam redliny w
rzędach drzewek. Kolejne samosiejki wycinałam aż zrobiło się ciemno. Jest
21.00. Jestem na nogach od 6.00 rano, czyli... jakieś 14 godzin zasuwam. Tak
się pracuje na roli!

A bźdźiągwy z miasta co tu ledwo dwa dni po 5 godzin pomagały gałęzie wycinać - mało się nie posrały z przepracowania :))) I w dodatku postanowiły
się zemścić za ich wielce potężny trud napuszczając na mnie co się da... :))
Gdy ktoś nigdy na wsi nie pracował, nie ma bladego pojęcia ile to pracy jest
codziennie na gospodarstwie: świątek - piątek, od świtu do nocy, a czasem i
w nocy, gdy się klacz źrebi lub krowa cieli...

Zanim kogokolwiek tutaj zaproszę strzelę mu potrójnego psychologicznego
rentgena by mieć pewność, że mi podobnego numeru nie wywinie - takiego jaki
te żałosne lesby wywinęły.

Japończyk dostał już formularz do wypełnienia, na podstawie którego robię
wstępną analizę, czy się człowiek nadaje na wieś. Czekam aż mi odeśle.
Chociaż Japończycy z reguły są pracowici i żadnej pracy się nie boją. Ten
coś tam nawet potrafi - podobno potrafi obsługiwać piłę spalinową. Mam
nadzieję, że wytrzyma tu chociaż z dwa tygodnie bez ekscesów. Był już
wcześniej w surowych, polowych warunkach, więc mój dom nie powinien być mu
straszny. Myślę, że on da radę, ale to się okaże gdy tu dotrze.

Zabiegi agrotechniczne i permakulturalne

Umordowałam się setnie. Przed obiadem wyszłam w pole by wyciąć z sadów samosiejki i przestawić kozy. Wycięłam ile dałam radę i już miałam iść do kóz, gdy konie zaczęły same przestawiać jedno ogrodzenie. Skoro zaczęły, a i tak w planie to ogrodzenie było do rozebrania, więc je rozebrałam doszczętnie co zajęło sporo czasu. Rozebrałam i przestawiłam w inne miejsce. Teraz konie wypasają się w dwóch sadach jednocześnie: jabłoniowym i śliwowym. Miejscami trawa wygolona do samej ziemi, a miejscami duże kępy jeszcze nie wykoszone. Ale moje koniki są staranne i koszą dokładniej niż jakakolwiek kosiarka rotacyjna :) Ostatnio gdy wynajęłam jednego rolasa by mi skosił trawę na łące, to kosił pół metra nad ziemią, co zakrawa na kpinę. Wniosek: trzeba mieć własny traktor i uniezależnić się od bezczelnych dupków. Gdyby mi nie zapier...li dopłat w tym roku i poprzednim, kupiłabym używaną 30 lub 60tkę i bym kosiła sobie kiedy chcę i jak chcę. A tak muszę się jeszcze co najmniej jeden rok lub dwa przemęczyć bez traktora. Najmować kogoś do koszenia lub kupować gotowe siano.

Uzupełniłam dane w rejestrze koni i rejestrze zabiegów pielęgnacyjnych i hodowlanych, założyłam nową kartę zabiegów agrotechnicznych. Pierwsze już wydrukowane, drugiego nie idzie, bo albo drukarka się zawiesza albo Word. Chyba trzeba będzie przeinstalować Word’a.

Po powrocie z pola ugotowałam obiad i jestem już padnięta. Nie mam siły robić przetworów. Może trochę potem. Trzeba w piecu napalić i nagotować psom karmę oraz smażyć leczo i konfitury, zrobić twaróg.

Dżdżyście

Na dworze zrobiło się dżdżyście.
O nie! O nie!
Nie przeszkadza to nam oczywiście :)))
 
Od deszczowej, miękkiej, czystej wody
Włosy nabierają uroczo kręconej urody :)

Pochmurny Dzień Farmerski

Today no Sun. I went to the goat meadow to milk the goats. The young mares went after me all way long until the electric fence which separates horse meadow from goat’s meadow. Their mum didn’t noticed when we all disappeared in wood and got into panic. She started to gallop around the horse meadow and scream. I called her and she stopped, looked at me and accompanying me mares and became calm. She stood still. She didn’t come after us, as her leader’s honour didn’t allow her to show she is weak. She is the mum and the young mares should respect her and follow her when she calls them. So she stood in the horse meadow and patiently waited for her daughters to come. They young mares didn’t care much about their mum in this moment, as they were curious to see where I was going and they wanted to follow me further, but electric fence was on and they felt the current running in it and escaped, but returned after a while, tried it again and again escaped this time for good and then joined their mum.

I milked the goats. This time they were not so kicking. In fact, two of them were very easy going and the third one which has malicious character – after looking at me milking the other goat got jealous and missed milking as well, so when I approached her – she was relatively calm as well. I brought beautiful milk home and poured through a dense silk. Then I brought it to the fridge to cool it down. I will save the milk for my muesli treat.

Przetłumaczę później. Nie mam teraz czasu na polską wersję :) Rrrobota czeka! :D

 

Nowy dzień

Ahh...
Wstał nowy dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :)
Wczorajszy dzień był bardzo stresujący i męczący. Rano do południa szczegółowa i rozległa kontrola weterynaryjna, po południu wypad do miasta by opłacić zaległe rachunki i umówić się na szczepienie psów.

Spotkałam fajną znajomą - Panią Ewę poznaną dawniej na warsztatach kulinarno-agroturystycznych. Dawno się nie widziałyśmy. Świetnie się składa, że się spotkałyśmy, bo ona organizuje spływy kajakowe, a do mnie wybiera się podróżnik japoński i będę go chciała wysłać na taki spływ.

Koszt spływu to 30-40zł od osoby, czyli niedrogo, a trasy przepiękne. Sama bym chętnie popłynęła, gdyby nie obowiązki na gospodarstwie. Może się kiedyś skuszę, bo mieszkam już 10 lat na Mazurach i na żadnym spływie nie byłam, tylko haruję na mojej ziemi latami - bez urlopu i rozrywek.

Może jakiś przyzwoity wolontariusz/podróznik przyjedzie tutaj kiedyś, to on przypilnuje gospodarstwa, a ja popłynę. Uwielbiam pływać – w wodzie czy na wodzie. Daaawno nie pływałam. Warto sobie zafundować choć jeden spływ po tych 10 latach harówy.

Za oknem konie – piękne i zdrowe. Wylegują się na podwórkowej trawie. Jedna klacz stoi na czatach. 
Trzeba się ubrać i iść wydoić kozy. Jedna się urwała, bo przerwała obrożę. Trzeba ją złapać i założyć nową.

W domu masa roboty. Przetwory trzeba robić pilnie, bo się warzywa i owoce psują.

W papierach też jest co robić. Generalnie to porządek trzeba zrobić i pouzupełniać wpisy przed zbliżającą się kontrolą z jednostki certyfikującej.

Trzeba znależć kogoś kto niedrogo skosi trawę lub zamówić gotowe siano na zimę.

Przydałby się jakiś przyzwoity pomocnik coby pomógł otynkować ściany w kuchni i naprawić dach i komin.
Luksfery w stajni trzeba wstawić przed zimą. To właściwie mogę zrobić sama, chociaż nigdy tego nie robiłam, ale pewnie dokładniej i staranniej bym to zrobiła niż jakikolwiek pomocnik. I co ważne, za darmo :)

Tak czy inaczej, masa roboty przede mną w tym i nadchodzących tygodniach.

Trzeba zaktualizować wszystkie papiery i je wydrukować, bo komputery są zawodne i może być problem w  okazaniu żądanej przez kontrolerów dokumentacji, jeśli się komputer zepsuje akurat podczas kontroli, albo prądu nie będzie by go włączyć. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Podstępne lesbijki

Po Brytyjkach przyjechały 2 lesbijki. Jedna 38 lat, druga 25 lat i brzydka jak krokodyl. Chciałam pokazać, że nie mam uprzedzeń i jestem tolerancyjna, więc zgodziłam się na ich przyjazd. Teraz, po ich pobycie - już mam uprzedzenia. Nie sądziłam, że to takie podłe, podstępne, fałszywe babska. Narobiły mi szkód, dodały dodatkowej papierkowej pracy i zafundowały nieprzyjemności. Nigdy więcej lesbijek w moim domu nie ugoszczę. Ani na gospodarstwie. Na samą myśl o tym, że udostępniłam im swoją sypialnię - robi mi się niedobrze. Pierwotnie miały spać w swoim namiocie, ale nahalnie wprosiły mi się na chatę, bo padało, a łóżko w sypialni akurat było wolne, gdyż Amerykanie nie dojechali.

Nocowały w moim domu 3 dni. Żarły za darmo i nocowały za darmo. Chyba liczyły na to, że będą tak żerować na mnie całe 10 dni ich planowanego pobytu, bo okazało się, że przyjechały bez grosza na własne wyżywienie i ani myślały by czymkolwiek dokładać się do wspólnego stołu.
Wymusiły na mnie układ typu "pomoc na gospodarstwie w zamian za wyżywienie" do którego wówczas nie byłam przygotowana. Było mi to nie na rękę, bo nie umiały nic, co by się przydało na gospodarstwie. Na siłę wyszukałam im jakieś zadanie, aby nie żerowały na mnie tak całkiem. Robota znudziła im się po dwóch czy trzech dniach. Nie chciało im się nic robić, ale żreć moje skromne zapasy - jak najbardziej.

Nie zgodziłam się. Powiedziałam, aby sobie same kupowały jedzenie w sklepie, skoro nie chcą pomagać mi, bo ja nie jeleń by je sponsorować. Czwartego dnia z rana opuściły moje gospodarstwo bez wcześniejszego uprzedzenia. Jakby nigdy nic. Wstawiły kit, że ktoś im tam zachorował i muszą wracać. Ale ledwo wyszły z mojego gospodarstwa - pognały do nieżyczliwej mi sołtyski co zwykła szczuć mnie psami, gdy przechodzę obok jej siedliska, i spiknowszy się z sołtyską, która tylko czeka na takie okazje by mi dokopać - z zemsty zdradziecko wraz z sołtyską napuściły na mnie Urząd Gminy, policję i inspektora weterynarii, sanepid!

Aż mnie zatkało, gdy się dowiedziałam, że skarżyły się w Urzędzie Gminy na warunki mieszkalne w moim domu. Przed przyjazdem wiedziały, że jest rozgrzebany remont, bo wynikało to z mojego profilu na Couchsurfing. Po co się pchały do środka? Miały ze sobą swój namiot i miały spać w swoim namiocie, a nie bezczelnie wpraszać mi się do chałupy. Tak było ustalone przed ich przyjazdem. Miały spać w swoim namiocie i nie naprzykrzać mi się. Miały się zająć same sobą. Ewentualnie posiłki miałyśmy robić wspólnie ze składkowych produktów. Raczej one powinny były fundować wspólne jedzonko i zająć się gotowaniem w zamian za użyczenie im mojej kuchni, garnków, naczyń. Tyle, że one przyjechały bez kasy i bez prowiantu!
Z pustymi rękami i brzuchami. Pierwszego dnia nakarmiłam je gościnnie za free. Następnego dnia powinny one były złożyć się na posiłki. Tak jest przyjęte w Couchsurfingu - że ludzie się dzielą posiłkami ze sobą na uczciwych zasadach, wcześniej z góry określonych. A tu lipa. Nie dość, że przyjechały do mnie dwa bezużyteczne dziwolągi, do tego bezczelne, leniwe darmozjady o bardzo wysokim mniemaniu o sobie i postawie roszczeniowej. One sobie ubzdurały, że ja będę dwie dorosłe baby karmić dwa tygodnie na mój koszt za free!

Normalnie szok. Pchać się komuś do chałupy, obżerać go, a potem go wszem i wobec oczerniać i inspektorów napuszczać!

Pięknie odpłaciły mi za gościnę. Była już policja, teraz jest kontrola weterynaryjna. Tak wygląda wdzięczność lesbijek z Krakowa. Darmowy pobyt na Mazurach i ich podłe donosicielstwo za moimi plecami. Brzydzę się takimi kreaturami :((

Nie dość że mam tutaj tony pracy na farmie, w obejściu i w domu - wszystko razem ponad moje siły, to te... kxxxx...jxxxxx dodały mi tu jeszcze dodatkowych zmartwień, stresów, nerwów i dodatkowej papierkowej pracy... Normalnie szlag mnie trafia!

środa, 1 sierpnia 2012

Brytyjki

Wczoraj przyjechały dwie milutkie Brytyjki. Pora obudzić dziewczynki :) Piękna, słoneczna pogoda, cieplutko.
Ogród czeka :)
 
Po domku snuje się chilloutowa muzyka z netu, delikatnie pieszcząc uszy. Zaraz podgłośnimy i dziewczynki obudzimy :)))
 
Hey ho, hey ho - do ogrodu by się szło! :)))