piątek, 30 września 2011

Macho

Indianka wracając z Olecka na rowerze obładowanym ciężkimi zakupami śpiewała sobie ulubioną piosenkę "What shall we do with the drunken sailor!" aby umilić sobie powrót przez zmierzchającą okolicę. Wiatr rozwiewał jej włosy. Drzewa szumiały intensywnie pochylając się nad nią. Była kompletnie sama na drodze. Spokój, pustka i tylko ten intensywny szum drzew i wiatr we włosach... Pod koniec trasy, ale ledwie za Mściszewem i jeszcze przed Sokółkami - zerwał się łańcuch. Mimo to dalej próbowała jakość dokolebać się na tym rowerze do wsi odbijając się nogą od asfaltu jakby jechała na hulajnodze. Po drodze minęła młokosów, których nastraszyła gdy nagle wychynęła z ciemności jak wampir. Młokosy bryknęły na bok przestraszone. Indianka manewrując karkołomnie na pozbawionym łańcucha rowerze jechała odbijając się nogą od asfaltu i rozmyślała to o tym, to o tamtym i między innymi o tym, że jak na razie to ma dosyć wwooferowania... ;))) Dość obcych na chacie! Fajnie ludzi gościć, jeszcze fajniej byłoby gdyby chałupa była wykończona i te pobyty przynosiły jakieś pieniądze. Indianka dzielnie wytrzymała z wwooferami w sumie 3 miesiące i wystarczy jej na razie - tak sobie powiedziała. Teraz pora na osobisty wypoczynek i komforcik, bez widma przymusu gotowania i kombinowania co tu tym gościom ugotować i z czego, jak już warzywa się zaczęły kończyć. Zrobiła sobie w mieście skromne zakupy zamiast zapłacić raty bankowe, ale już miała dosyć ostatnio monotonnego menu, spowodowanego skończeniem się większości artykułów spożywczych. Lodówka zionie pustką. Można ją otworzyć i krzyknąć, a na pewno odpowie - takie w niej echo. Więc kupiła parę rzeczy. Kupiła też ciężką puszkę z impregnatem do drewna, bo pora domalować belki w stajni no i kolejne słupki ogrodzeniowe. Trzeba też było nowe tarcze do szlifowania kupić, bo poprzednie wwooferzy zdarli doszczętnie. Kupiła też nowe izolatory do ogrodzenia, rozpuszczalnik do farby, bo ma zamiar blachy przeszlifować i pomalować na świeżo póki ciepło na dworze pozwala na to. Nowy pilnik do piły, bo pora naciąć drewna na opał - i to tyle. Same podstawowe, niezbędne rzeczy, a i to nie wszystkie, bo kasy za mało.
 
Tak więc po zakupach i w drodze powrotnej Indianka nastawiła się psychicznie na spokojnie samotne dłubanie w stajni i ogrodzeniu i przy domu. Takie rzeczy jak szlifowanie, malowanie - to pikuś. Robi takie rzeczy od lat. No i jak tak się właśnie nastawiła na spokojną jesień bez gości - wchodzi do domu, a w pokoju komputer ożywiony mimo, że gdy wychodziła wyłączyła go - tak jakby własnym życiem skubaniec żył - komputer chodzi, a na ekranie poczty wyskakuje tajemniczy email, od... równie tajemniczego Greka. No tak - znowu wolontariusz! I co on właściwie chce? Indianka oblukała gościa i trochę ją ciarki przeszły. Jaki macho! Czy on tu na pewno się wybiera tylko na wolontariat??? Indianka skrupulatnie obejrzała wszystkie zdjęcia wolontariusza w tym te roznegliżowane... hmm...  Zwątpiła. Ale facet pisze, że bardzo chciałby pomagać i nawet nauczyć się języka polskiego! No i z drugiej strony zostało jeszcze parę rzeczy do dokończenia na siedlisku i na ziemi. Nawet całkiem sporo. Przydałby się tutaj. Może umie coś remontować. Pomógłby ściany w kurniku i stajni załatać. Ale ten negliż! Indianka musi się zastanowić. I to kilka razy. Nawet, jeśli go zaprosi - na początku ulokuje go w stajni, aby ostudzić jego ewentualne samcze zapędy. Jeszcze jest znośnie ciepło i można tam spać. A jak gościu ostygnie i pojmie swe miejsce w szeregu - wtedy zobaczy się, czy Indianka zaryzykuje jego nocowanie w domu. Musi najpierw typa poznać, a nie tak z marszu na chatę brać. Może gościu jest w porządku? Wygląda na zdecydowanego typa. Oby nie jakiś Kuba Rozpruwacz to był... ;) Ale ten portal to chyba weryfikuje ludzi tj. wolontariuszy? Trzeba się wczytać... Może by go przyjąć na jakiś tydzień lub dwa i zobaczyć czy się nada na Rancho? Z taką myślą Indianka udała się preparować sobie zasłużoną kolację.

czwartek, 29 września 2011

Czym różni się rolnictwo permakulturalne od rolnictwa konwencjonalnego i ekologicznego?

Przykłady:

OGRODNIK KONWENCJONALNY
Gdy konwencjonalny ogrodnik chce pozbyć się chwastów ze swojego ogrodu - pryska chwasty chemikaliami by je wytłuc np. wszystko palącym roundapem.
Mądry rolnik konwencjonalny także korzysta z wiedzy ekologicznej i permakulturowej, ale wykorzystuje ją  marginalnie gdyż koncentruje się na uzyskaniu jak największych plonów jak najmniejszym kosztem.
Rolnik konwencjonalny także jest zobowiązany stosować płodozmian w celu uniknięcia nadmiernego wyjałowienia ziemi. To jest w jego interesie i dba o to, by na tym samym kawałku ziemi co roku inna roślina była siana, gdyż monokultury przyczyniają się do wyjałowienia ziemi i wzrostu zachorowalności roślin - tam gdzie w tym samym miejscu sieje się to samo przez lata, ciągną w to miejsce i rozprzestrzeniają się zawzięcie rozmaite  pasożyty i choroby danej rośliny powodując marne plony.

OGRODNIK EKOLOGICZNY
Gdy ogrodnik ekologiczny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - rwie je łapami i całymi dniami lub pieli ogród intensywnie i wielokrotnie przy użyciu traktora i podpiętego do niego opielacza.
Ponadto ogrodnik ekologiczny wyszukuje różne permakulturowe sposoby na chwasty i pasożyty.
Np. sieje aksamitkę w pobliżu pomidorów - bo aksamitka odstrasza nicienie, które niszczą pomidory.

OGRODNIK PERMAKULTURALNY
Gdy ogrodnik permakulturalny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - ustawia klatkę z kurami, które mu wydziobują chwasty wraz z ich nasionami, co więcej, kury wydłubują z ziemi robale podżerające pożyteczne warzywa, mało tego - kury zostawiają w tym miejscu pożyteczny obornik!
Ogrodnik permakulturowy koncentruje się na wynajdywaniu naturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, które są maksymalnie zgodne z naturą i nie szkodzą naturalnemu środowisku. Ważne dla rolnika permakulturalnego jest to, by produkcja rolnicza była zdrowa zarówno pod kątem jakości płodów rolnych jak i pod kątem metod ich uzyskiwania.
Można by rzec, że ogrodnik permakulturowy, to ogrodnik ekologiczny ortodoksyjny, bo idzie dalej w naturę np. zastępuje użycie maszyn spalinowych czyli traktorów itp. pracą koni.

I w tym momencie mogę o sobie powiedzieć, że ja jestem rolnikiem ekologicznym ortodoksyjnym czyli permakulturalnym :)

Podoba mi się także zawarta w słowie "permakulturalna" słowo "kulturalna", gdyż mam się za taką :)
Wiele czytam na temat ekologicznych i permakulturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, więc jestem kulturalną osobą :)))

Powiem więcej, wiele permakulturalnych sposobów uprawy ziemi i hodowli zwierząt sama odkryłam i stosuję je na codzień!

Oj... niechcący wkleiłam tu post do mojego nowego bloga: http://permakulturalny.blogspot.com/
Jeśli interesują Państwa ekologiczne i permakulturalne metody gospodarzenia zapraszam na mój nowy blog pt.: Blog Permakulturalny - Permaculture Handbook Online.
Jest pisany w języku polskim i angielskim.

środa, 28 września 2011

Ogrodzenie

Dziś Indianka z Witkiem zbudowali kawał ogrodzenia. Bardzo to pracochłonne ogrodzenie, ale zarazem piękne i solidne.

Do wynajęcia

Kawalerka do wynajęcia dla pary w zamian za pomoc przy remoncie i na gospodarstwie, RanchoRomantica@vp.pl, tel.607507811, skype: CreativeIndianka

wtorek, 27 września 2011

Zamknięte koło

Indianka zmęczona. W południe przyjechał człowiek w sprawie remontu. Długo rozmawiali. Wydaje się być w porządku. Nie chciał dużo za remont, ale Indianka nie ma żadnych pieniędzy by mu płacić. I nie będzie miała, dopóki nie zrobi tego remontu i nie zacznie wynajmować pokoi turystom... Zamknięte koło.

niedziela, 25 września 2011

Ładna niedziela

Wiktor zaopatrzony w prowiant na cały dzień, wybrał się do kościoła, a potem na całodniową wycieczkę po okolicy.
Indianka została w domu, bo gospodarstwo to obowiązek - trzeba tu być i wszystkiego doglądać. Jest mnóstwo pracy i każdy dzień jest zbyt cenny, by go tracić na wycieczki po okolicy. Więc Indianka maluje słupki ogrodzeniowe, aby wyschły na następny dzień i by były gotowe do przewiezienia na pole i do ich wkopania.
Ma też sadzonki szczypiorku wieloletniego do posadzenia, a i być może nowy korytarz trzeba będzie ustawić ogierowi.
 
 

piątek, 23 września 2011

Gniazdko

Indianka poczuła chęć umoszczenia sobie wygodnego gniazdka. Co prawda ARiMR zabrała jej dotacje a Gmina nie udzieliła wsparcia na remont kuchni czy korytarza i pokoi, ale to co do tej pory Indianka wyremontowała czyli łazienki i jeden pokoik można wysprzątać i sprawić, by było maksymalnie przyjemne i wygodne. Pora na nieco wytchnienia i wygody. Indianka cały rok ciężko haruje na zewnątrz i wewnątrz domu i tak non stop od 9 lat - pora na nieco odpoczynku i drobne przyjemności. Pora zadbać o swój komfort, tym bardziej, że w tym tygodniu nie czuła się dobrze. Teraz jest lepiej, więc zabrała się za domowe porządki.
 
Indianka przeto ściera kurze, myje szyby, układa i segreguje dokumenty, kąpie i ustawia rośliny, zmywa naczynia, pali w piecu i gotuje potrawy.
Porządki zaczęła od małego pokoiku-gabineciku. Musi mieć uporządkowane dokumenty i papiery rozmaite i zabrać się za odpowiedzi na bezduszne odmowy jakiejkolwiek pomocy z urzędu. Indianka nie ma dochodu i nie ma z czego żyć. Gdyby jej pomocy finansowej na remont kuchni i pokoi udzielono tak jak prosiła o nią wiosną - mogłaby już latem zacząć wynajmować pokoje za pieniądze i mieć jakikolwiek dochód. Niestety - pomocy nie udzielono i Indianka nadal nie ma z czego żyć i na czym zarabiać. Za to bogaczom przyznają po 6.000zł wsparcia na remonty i modernizacje. Indiance nic nie dali. Ani jednego tysiąca, by mogła nająć fachowca by jej wykończył kuchnię. Nic nie dali :((( Ohydni, pazerni egoiści. Tylko o swoje tyłki dbają... Całą kasę ciągną pod siebie bez żadnych skrupułów i sumienia. I jeszcze nasyłają wywiady na rodzinę by ją skłócić z Indianką...

wtorek, 20 września 2011

Pogodny jesienny dzień

Indianka napoiła i nakarmiła drób, pomalowała słupki ogrodzeniowe, stół ogrodowy i drzwiczki do kurnika, napaliła w piecu i ugotowała obiad. Witek wywoził obornik na pole.

Indiance pomalutku udaje się odrestaurowywać zabytkową stajnię. Wymieniła w niej słupy, przeszlifowala je i pomalowała. Stajnia wybielona, wyczyszczona. Zasypana przed laty piwnica częściowo odkopana odsłania ciekawe elementy np. schodki do piwnicy.

niedziela, 18 września 2011

Minęło lato - idzie jesień

W sierpniu był Wiktor i Francuzi, potem Witek wyjechał na kilka dni i we wrześniu znowu wrócił. Ciągnie tutaj już trzeci miesiąc. Francuzi byli 9 dni. Po nich przyjechała Krakowianka. Zakochała się w Witku i wyjechała. W tym samym dniu wpadł Szczepan. Po paru dniach dostał robotę w Warszawie i wyjechał. Ma wrócić zimą na narty, bo tu górek sporo więc jest po czym jeździć...

Tymczasem skończyło się lato. Już jesień. Robi się coraz chłodniej. Witek na poddaszu stajni śpi w śpiworze i pod grubą kołdrą. Niebawem i on wyjedzie. 

Zastanawiam się czy przyjmować jeszcze wwooferów o tej porze roku. Musiałabym już ich w domu nocować, a nie bardzo mam na to ochotę. No i trzeba w końcu zabrać się za remont...

To już chyba będzie koniec sezonu wwooferowego na ten rok... Teraz potrzeba konkretnych ludzi z konkretnymi umiejętnościami budowlano-wykończeniowymi...

piątek, 16 września 2011

Lało i zimno było

Lało obficie dziś, a i wczoraj też - nawet grad się pojawił pomiędzy kroplami deszczu. Było dość zimno. Szczepan dostał robotę w Warszawie i pojechał przygotować się do niej. Wiktor dziś wybierał obornik ze stajni i szlifował słupki ogrodzeniowe. Indianka przestawiła pastuch ogierowi i udostępniła mu kolejny zielony korytarz w sadzie oraz dodatkowo jeszcze jedną kwaterę przy rzeczce.

 

Pod dębem leży pokaźna ilość żołędzi. Dziki nie śmią podchodzić pod dąb widząc i czując ogiera, który rządzi pod dębem. Jest okazja, by uzbierać sporo żołędzi na siew.

 

Wiktor poprosił o skrócenie dnia pracy i dostał to skrócenie, pod warunkiem, że nie będzie oszukiwał i byczył się, gdy Indianka nie widzi co robi.

 

Wykąpał się i poszedł na wieś udzielać się towarzysko.

 

Indianka siedzi przed komputerem i próbuje rozgryźć problem z brakiem dźwięku na stronie googlowskiego tłumacza. Wpisała na ekranie do przetłumaczenia słowo „dupa”. Automatyczny tlumacz przetłumaczył na angielski: „ass” ale głośnik klikany nie działa, tj. nie wymawia słowa owego na głos. Wiktor zasugerował, że może to dlatego, że tłumacz wstydzi się takie słowo wymawiać głośno. Ale Indianka wpisała także słowo „dom” i mimo to głośnik nadal nie działa.

 

W związku z powyższym Indianka ściąga różne dodatki próbując uruchomić ów głośnik. Jak na razie na próżno.

 

Chyba sobie zrobi przerwę i pójdzie się wykąpać. Może ją ta kąpiel oświeci czego na jej komputerze brak. Witek nie wie.

Kawalerka na Rancho do wynajęcia

Wynajmę dwie umeblowane kawalerki na Rancho na Mazurach Garbatych!


Kawalerka nad Stawem
Kawalerka składa się z:
  • pokoju z oknem wychodzącym na las, staw i na pastwisko koni,
  • dużej pięknej łazienki z oknem, z wanną, umywalką, wc i prysznicem oraz z dużym regałem i dwoma szafkami lustrzanymi oraz z dużej, pojemnej pralki.
Kawalerka ma bezpośredni dostęp do kuchni lub może mieć swoją własną niezależną kuchnię za dopłatą 50zł.
Łazienka jest wyposażona w bieżącą zimną i gorącą wodę.
Kawalerka jest zaopatrzona w dostęp do internetu oraz w czystą pościel.
Miesięczny koszt wynajmu kawalerki to 600zł, na które składają się opłaty m.in.: opłata za prąd, wodę, gaz (50zł miesięcznie), internet (50zł miesięcznie), opał.


Kawalerka pod Bocianiem Gniazdem
Składa się z:
  • pokoiku z oknem wychodzącym na bocianie gniazdo i podwórko.
  • ślicznej łazienki z oknem, wc, umywalką, brodzikiem i prysznicem.
Pokoik jest umeblowany, wyposażony w dostęp do internetu.
Kawalerka ma dostęp do wspólnej kuchni lub może mieć swoją własną kuchnię.
Łazienka jest wyposażona w bieżącą zimną i gorącą wodę.

Kawalerka jest zaopatrzona w dostęp do internetu oraz w czystą pościel.


Koszt wynajmu pojedynczej kawalerki: (koszt na jedną osobę)
Pobyt czterotygodniowy: 600zł/30 dni (20zł dziennie)
Pobyt trzytygodniowy: 500zł/21 dni (23,80 zł dziennie)
Pobyt dwutygodniowy: 400zł/14 dni (28,57zł dziennie)
Pobyt tygodniowy: 300zł/7 dni (42,85zł dziennie)
Dopłata do osobnej kuchni: 50zł
Płatne z góry.
Cena pobytu nie zawiera ceny wyżywienia.


Oferta ważna od wiosny 2012
Rezerwacje: RanchoRomantica@vp.pl
tel. 607507811


W tej opcji nie oczekuję pomocy fizycznej na gospodarstwie ni w domu!


Dojazd z Warszawy do Olecka: autokarem Polonus, bilet ok. 40zł, tel. do kierowcy autokaru: 608313460
O godzinie 16.00 ostatni PKS z Olecka do Baran, koszt biletu ok. 7 zł
Taxi na Rancho: 50zł/kurs, tel. do taryfiarza: 608852278

czwartek, 15 września 2011

Chłopcy pomagają

Indianka zadowolona. Wiktor i Szczepan pomagają odkopać zasypaną piwnicę w stajni. Indianka zorganizowała im pracę, udzieliła wskazówek i porad co i jak, aby to co robią przynosiło wymierne efekty i chłopaki ospale i nieco nieporadnie, ale działają ;))) Niestety, najwydajniejsi są tylko wtedy, gdy Indianka z nich oka nie spuszcza. Gdy tylko odejdzie na chwilę – zaczyna się marnowanie czasu – bezczynne przesiadywanie,  nieefektywne czynności marnujące czas…  W sumie samo pilnowanie aby praca gładko i szybko szła jest również pracochłonne i zajmuje Indiance cenny czas, który by chciała przeznaczyć na różne swe zaległości… Jak na razie pracę chłopakom ustawiła – pora zająć się tymi zaległymi sprawami… Tylko dziś się nie czuje dobrze. Ale spróbuje zrobić to co sobie zaplanowała, a przynajmniej część tego…

wtorek, 13 września 2011

Rodowity Warszawiak przybył

Na parę dni. Ma 24 lata, 190cm wzrostu i chce coś pomóc.

Jest zabójczo przystojny i w ogóle tzw. ciacho. Co on tu robi??? ;)))

Powinien latać po dyskotekach i klubach Warszawy i się bawić!...

A tu taczka na pana Warszawiaka już czeka. Jutro będzie śmigać z obornikiem po sadzie : )))

Zakwitła miłość na Rancho

Na Rancho zakwitła miłość. Wicia zbajerował Krakowiankę... Krakowianka przestraszyła się swoich uczuć i abnormalnej postawy Witka i opuściła Rancho.
Witek nie umiał dać z siebie więcej, stawiał blokady - a teraz już za późno - fajna dziewczyna uciekła! Witek żałuje, że nie powiedział tego, co ona chciała usłyszeć... Może da się coś jeszcze naprawić? Zabrakło mu 3,5 minuty by wydusić z siebie, że chce z nią być. Nie powiedział tego gdy ją odprowadzał, więc odjechała. Ah, faceci to takie tępe młoty jeśli idzie o uczucia!...

piątek, 9 września 2011

Indianka duma

Indianka duma wieczorową porą. Duma i duma. Zainspirowana nową witryną, zaczyna krystalizować nowe pomysły na życie... Zaprawdę internet to ciekawe miejsce... Z każdym rokiem coraz ciekawsze...

 

Para młodych ludzi – praktykantka Marysia i wwoofer Wiktor spisują się nieźle.

Indianka zadowolona. Chyba bardziej niż z Francuzów... Zdecydowanie bardziej są przydatni na gospodarstwie niż Francuzi... No i odpoczęła od języka angielskiego. Nareszcie w języku ojczystym można sobie gawędzić i dyskutować. Ale łapie się na tym, że brakuje jej jakiegoś słowa po polsku, a zamiast jego nasuwa się odpowiednik angielski. I tak na przykład dzisiaj długo musiała się zastanawiać, jak jest po polsku „plum” czyli śliwka.

 

Młodzi pomagają coraz lepiej, dzięki dobrej organizacji pracy o jaką dba Indianka, ale i tak ma za dużo pracy tutaj. Nie wyrabia się ze wszystkimi zadaniami. Jest przemęczona i śpiąca. Rano rozdziela zadania i dba, by nie było marnowania czasu na puste przestoje. Opracowuje plan dnia i stara się realizować jego punkty systematycznie. Czasem jednak wyskakuje coś nieprzewidzianego, tak jak wczoraj. Wczoraj rano Witek odkrył w kurniku zaduszone młode gąski. Trzeba było je oskubać, opalić nad palnikiem, wypatroszyć i ugotować.

 

Dziś jedzą pożywny gęsi rosół. Wyszedł bardzo smaczny. Indianka pierwszy raz w życiu przyrządzała gęsinę.

Kury słabo się niosą. Brak pszenicy się kłania. Ale puszczone na wybieg, dodatkowo karmione resztkami z kuchni oraz dokarmiane mąką i kaszą jęczmienną – powoli się pierzą i zaczynają znosić jaja. Na razie tych jaj bardzo mało. Ledwo 2-4 sztuki dziennie, ale lepsze to niż nic.

 

Wczoraj także miał miejsce wkurzający incydent z kozami. Dostały się do warzywnika i wpierdzieliły ponad połowę warzyw, w tym całą fasolkę szparagową. Warzywnik ogrodzony pastuchem, ale kozy i tak przez niego przeszły mimo prądu w nim płynącego. Trzeba pilnie robić ogrodzenie stałe w postaci słupków i żerdzi. Plastikowe tyczki i drut z prądem nie jest skutecznym zabezpieczeniem. 

czwartek, 8 września 2011

Lista zadań do wykonania

Indianka ułożyła ambitną listę zadań do wykonania dla trójki zamieszkującej Rancho: dla Wici, Krakowianki i Indianki. Grunt to dobra organizacja pracy, a jej podstawą jest planowanie i konsekwetne realizowanie zadań jedno po drugim.

Krakowianka, gdy zobaczyła listę zadań do wykonania lekko zbladła, ale to dzielna dziewczyna i da sobie radę :) Jak staż, to staż :)

Krakowianka to studentka ochrony środowiska i rolnictwa ekologicznego.

Wicia to informatyk. Jego umiejętności też się tutaj przydają, gdy indiański komputer szwankuje.

środa, 7 września 2011

Wicia wrócił

Dziś wrócił z Gdyni Wicia na jeszcze trochę, a wczoraj przyjechała Krakowianka na rowerze z Krakowa. Dziś Indianka z Krakowianką wkopała słupki ogrodzeniowe odgradzające sad od pastwiska.

Rano też Indianka z Krakowanianką wydłużyły zielony korytarz ogierowi w sadzie.

Indianka także klaczkom udostępniła osobny zielony pas w drugim sadzie.

Wieczorem Wicia i Krakowianka poszli na spacer na wieś.

poniedziałek, 5 września 2011

Abonament spożywczy


Barbara opowiadała o tym, jak to we Francji funkcjonują małe gospodarstwa rolne. W Polsce małe gospodarstwa padają, zastępują je wielkoobszarowe latyfundia na których często rosną cherlawe orzechy posadzone pod dopłaty, a kasa z dopłat płynie wprost do kieszeni właścicieli ziemskich, którzy nawet nie są rolnikami, a we Francji małe kilkuhektarowe gospodarstewka z pomocą państwa fracuskiego i systemów wsparcia chłopów małorolnych – świetnie sobie radzą, produkując zdrową żywność wprost na rynek fracuski.
Natomiast u nas w tradycji jest gnojenie chłopów małorolnych takich jak Indianka i odmawianie im jakiegokolwiek pomocy i wsparcia.
Dziadek Indianki też był gnojony przez komuchów, którzy go co roku na wiosnę, gdy najwięcej roboty w polu zamykali w pierdlu w ciemnej piwnicy wypełnionej lodowatą wodą, bo po pijaku pluł na Stalina (na mordercę 10 milionów chłopów sowieckich) i nie chciał wszystkiego co wyprodukował w swoim gospodarstwie oddawać za darmo komuchom z miasta, którzy go regularnie nachodzili i podpierdali co się dało, tak, iż niekiedy nawet mu ziarno na siew zabierali, więc chłopina nie mógł nawet pola własnego obsiać zbożem, a do tego jeszcze musiał pole za darmochę obrabiać pegieerom, gdzie i Babcia straciła zdrowie pracując ponad siły odrabiając pańszczyznę dla komuchów z partii czerwonej.
Natomiast gospodarstwa rolne we Francji są hołubione. Dopieszczane troskliwie. Rząd francuski dba o francuskiego chłopa, bo rozumie, że rodzimy produkcja rolna jest w jego interesie. Małe gospodarstwa ekologiczne są zrzeszone w grupach producentów rolnych, do której zgłaszają się konsumenci z miast, którzy pragną nabywać tą drogą świeżą, zdrową żywność wprost od producentów z pominięciem pośredników.
Dzięki temu systemowi, konsumenci uzyskują regularne dostawy świeżych warzyw i nabiału wprost od drobnych farmerów do domu, a ponieważ w tym handlu  są pominięci zakichani pośrednicy – konsumenci otrzymują towar z pierwszej ręki i to towar wysokiej jakości i tańszy niż w sklepie, mimo wysyłki pocztą lub kurierem.
Farmerzy dzięki temu systemowi zyskują stałe i pewne źródło zarobkowania na wytworzonych produktach rolnych i mogą spokojnie planować uprawy.
Farmerzy w razie nieurodzaju nadal otrzymują comiesięczne wpłaty z abonamentu lub korzystają z jednorazowej opłaty konsumenta za cały rok dostaw. Po prostu w czasach klęsk urodzaju wysyłają mniej warzyw i owoców lub wcale o ile ich nie mają, za to w czasach wysypu owoców i warzyw – nadrabiają zaległości i wysyłają konsumentom więcej produktów. Specyfika działalności gospodarstwa rolnego jest taka, iż są okresy dużego wysypu warzyw i owoców czyli latem, a są też okresy martwe takie jak zima, kiedy z reguły produkcja warzyw i owoców zanika na ten czas, za to nadal ma miejsce produkcja zwierzęca i nadal rolnik z czegoś musi żyć i płacić pieprzone rachunki. Zdarzają się też lata, gdy owoce lub warzywa słabo obrodziły z uwagi na złe warunki klimatyczne lub z uwagi na atak chorób lub szkodników na rośliny. Jednak konsumenci nie muszą się obawiać o swoje obiecane produkty, gdyż mają podpisaną długofalową umowę z farmerem na dostawę produktów rolnych i jest tam klauzula, że jeśli w danym roku nastąpi klęska urodzaju i nie będzie warzyw lub owoców, to w kolejnym gdy warzywa i owoce obrodzą, Konsumenci dostaną ich znacznie więcej, z nawiązką.
Indiance pomysł abonamentu się podoba i postanowiła zastosować tę ideę na gruncie polskim. Wobec tego powyższego, oferuje swoje warzywa i owoce oraz nabiał a także mięso kozie (na zamówienie mięso cielęce), dla osób z miasta, które byłyby skłonne podpisać z nią umowę na stałe dostawy produktów rolnych wprost z jej gospodarstwa.
Szczegóły są do omówienia via email: RanchoRomantica@vp.pl
W tym roku Indianka ma niewiele warzyw i owoców oraz nabiału, ale jeśli dostanie zastrzyk gotówki w tym roku, w przyszłym postara się wyprodukować w/w produktów znacznie więcej.
W przeszłości miewała dużo mleka koziego i przetworów z niego, mnóstwo jaj, mleko krowie i przetwory z niego, mięso wołowe i kozie, natomiast nie miała dostatecznego zbytu na swoje produkty, więc ograniczyła produkcję do minimum na własne potrzeby.
Jednak Indianka jest w stanie wyprodukować dostatecznie ilości jadła dla kilku rodzin z miasta, a po zakupie traktora – dla kilkudziesięciu. By to zrobić, musi mieć motywację w postaci zabezpieczonego dochodu z produkcji produktów rolnych, po to by móc zainwestować w wynajem ciągnika do obróbki pola pod warzywa (by były warzywa w następnym roku na wiosnę prawidłowo pole trzeba zaorać już w tym roku na jesieni, a wcześniej wywieźć na nie tony obornika by użyźnić to pole).
 Reasumując, Indianka jest zainteresowana podjęciem współpracy z bezpośrednimi odbiorcami jej produktów rolnych i podpisaniem stosownym umów po uprzednich konsultacjach z danymi konsumentami.
Osoby zainteresowane proszę o kontakt na email: RanchoRomantica@vp.pl
Pozdrawiam mazursko – z rejonu noszącego miano: „Zielonych Płuc Polski” – rejonu gdzie jest produkowana najzdrowsza żywność w Polsce i Europie!
Tu jest tak czysto tj. powietrze i natura tak czysta, że nawet żywność produkowana metodami nieekologicznymi jest sto razy bardziej ekologiczna niż żywność produkowana w skażonej ciężkim przemysłem i szkodliwymi związkami metalu Zachodniej Europie!
Byli u mnie Francuzi i zajadali się moimi warzywami z wielkim smakiem!
Plujcie na przemysłowe owoce i warzywa – kupujcie od drobnych chłopów małorolnych – pomijajcie chciwych pośredników, którzy koszą największą kasę na handlu żywnością. Rolnik tyra za psie grosze. Jabłka skupują od niego po 30 groszy za kilogram, a w sklepie wystawiają do sprzedaży nawet po 3zł/kg. Olejcie pośredników – kupujcie u polskich chłopów, którzy ciężko tyrają na swoich gospodarkach całymi dniami by wyprodukować cokolwiek. Praca rolnika to bardzo ciężka praca. Szanujcie ją i szanujcie nas.
Wspierajcie rolnika polskiego – zacznijcie od wsparcia biednej , przepracowanej Indianki, której niesprawiedliwi urzędnicy odebrali dopłaty mimo produkcji metodami ekologicznymi i mimo ciężkiej harówy na roli i biedna nie ma za co skończyć remontu domu i kupić ciągnika ani rekultywować sadu po stratach…

niedziela, 4 września 2011

Goście, goście i po gościach


Ostatni goście wyjechali. Wczoraj wieczorem Indianka pożegnała Francuzów. Dała im na drogę swój świeżo upieczony chleb, jabłka i wodę. Zamówiła im taksówkę na dworzec, zadzwoniła do autokaru Polonusa by się upewnić, że jest z Olecka do Warszawy kurs o 00.20 w nocy, bo w Internecie tego połączenia program nie pokazywał w sobotę, choć pokazywał je w piątek i Francuzi mieli obawy, czy ten kurs nie został anulowany.

Dzisiaj pierwszy dzień bez obowiązków wobec gości. Indianka nie musi się śpieszyć ze śniadaniem i gotowaniem posiłków dla gości i jednoczesnym wyrabianiem się z pracami gospodarskimi. Nie ma też potrzeby wyszukiwania im zajęć i nadzorowania tego co robią i jak robią. Nareszcie spokój. Nadszedł czas na wyciszenie, zwolnienie tempa i lepsze zajęcie się zwierzętami i spokojne i bez pośpiechu zajęcie się pracami gospodarskimi. Pora na grodzenie sadu. Najcięższa praca spadnie na nią samą. No ale goście za wolno się ruszali i za dużo przerw w pracy sobie robili by zdążyć przed wyjazdem pomóc jej w grodzeniu. Także Indianka musi w sadzie przestawić pastuch by udostępnić koniom kolejny zielony korytarz pomiędzy rzędami drzewek owocowych, urządzić nowy wybieg dla drobiu i wyłapać kozy by je odrobaczyć i uwiązać na łące by nie wchodziły do warzywnika, mimo, że nauczyły się go omijać, jednak zawsze jest ryzyko, że mogą się do niego dostać poprzez druty.

Prąd w pastuchu wali jak trzeba. Konie pokornie pasą się w jego ramach. Jednak jest potrzebne stałe ogrodzenie. Plastikowe tyczki są wygodne w wypasaniu, ale są słabe i łamią się często lub wyginają. Potrzeba co najmniej część z nich zastąpić solidnymi słupkami, tam, gdzie brakuje drzew do naciągnięcia pastucha.

Kotka Czarna Perła przyniosła z dworu na wpółżywą mysz i rzuca nią po pokoju, wciąga na fotel, na łóżko i atakuje ją w podskokach. Gdy mysz wylądowała na łóżku Indianki, Indianka straciła cierpliwość, złapała podekscytowanego kociego sierściucha za sierść i wyniosła z domu na dwór razem z tą zamęczoną myszą.

Indianka zastanawia się, jak zdobyć dodatkowe drzewka owocowe. Miała duże straty w sadzie. Nie ma kasy na zakup nowego materiału nasadzeniowego. ARiMR przyznaje dotacje na wznowienie działalności produkcji rolniczej, ale tylko wybranym rolnikom. Wójtowa przyznaje dotacje na remonty także wybranym, bogatym rolnikom. Indianka chciała zainwestować w kolektory słoneczne i przydomową biooczyszczalnię, ale Wójt pieniędzy jej nie da. Tak Radni w Kowalach Oleckich sformułowali uchwałę, aby nikt biedny się do tych pieniędzy nie dobrał. Dotacje są tylko dla bogatych, których stać na sfinansowanie inwestycji z własnych pieniędzy i poczekanie na wypłatę dofinansowania z Gminy. A firmy budowlane ani myślą czekać na pieniądze. Nie zaczynają roboty bez zaliczek i to grubych zaliczek. Tak więc znowu bogaty dostanie dofinansowanie aby był jeszcze bogatszy, a biedny jak był biedny – nadal będzie biedny. Taka polityka Gminy. Niech rośnie przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi. Niech ci biedni zawsze będą biedni i bez szans.

Wiosną Indianka prosiła Wójt o dofinansowanie remontu domu wewnątrz, aby mogła wreszcie wykończyć dom i ruszyć z płatną agroturystyką i zacząć na siebie zarabiać i przestać być ciężarem dla rodziny w Szczecinie. Wójt nic nie dała. Ani złotówki. Przez 9 lat jak Indianka tutaj mieszka i ma stałe, wieloletnie problemy – Wójt nigdy nic nie dała i nie pomogła w żaden sposób. Żadnego wsparcia – ani finansowego, ani materialnego. Nigdy się nie zainteresowała, jak sobie Indianka – samotna kobieta z miasta – radzi na peryferiach wsi sama, bez samochodu, bez środków do życia – czy nie głoduje, czy nie choruje. O remont głupiej drogi gminnej Indianka musiała się handryczyć latami z Gminą. Gdy wiosną 2011r. Indianka po raz pierwszy zwróciła się o pomoc finansową do Wójt - Wójt odmówiła, pisząc, że nie ma pieniędzy w budżecie. Ale okazuje się, że pieniądze są w budżecie gminy, tyle że przeznaczone tylko dla bogatych. Wójtowa Indiance w biedzie nie pomogła, nie pomogła jej stanąć na nogi, nie pomogła dofinansować remontu domu, ani jednego pomieszczenia, za to Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich napuściła wywiad środowiskowy na rodzinę Indianki w Szczecinie i brat się pogniewał i nie chce pomóc Indiance w dokończeniu remontu domu. Tak więc Indianka została na lodzie. Nie dość, że Gmina ani Opieka Społeczna z Gminy nie dały wsparcia na remont chociażby kuchni – to jeszcze zrazili brata Indianki.

Indianka remontu nie dokończyła, nie może wynajmować pokoi i nadal nie ma z czego żyć i ma problemy finansowe i materialne. Żyje tylko z tego, co jej Mama przysyła, a tego jest za mało, choć Mama robi co może. Gdyby nie ta garść warzyw, które Indianka wyhodowała – byłoby cienko i nie miałaby też czym ugościć wwooferów, którzy jej tu latem trochę pomagali w pracach gospodarskich.

Wójt rocznie zarabia prawie sto tysięcy złotych, więc nie jest w stanie pojąć, jak ciężko jest samotnej kobiecie przetrwać bez dochodu, na obrzeżach wsi, gdzie ledwo można dojechać, bez własnego samochodu i przez większość roku bez jakiejkolwiek pomocy fizycznej.

Indianka dopiero od niedawna korzysta z fizycznej pomocy wwooferów. Jest to pomoc sporadyczna i niedostateczna, w dodatku jest to ciężar dla Indianki, która musi tych wwooferów za swoje pieniądze wykarmić i zapewnić im jako takie zakwaterowanie oraz poświęcać im dużo czasu, bo są to osoby niewykwalifikowane i wszystko trzeba im tłumaczyć jak dzieciom od podstaw, a i tak robią błędy i psują narzędzia.

W dodatku fakt, iż do Indianki przyjeżdżają goście którzy za pobyt nie płacą, został wykorzystany przez m.in. Opiekę Społeczną w Kowalach Oleckich do odmowy pomocy społecznej na remont domu. Na podanie Indianki o dofinansowanie remontu kuchni lub garsoniery która ma służyć do wynajmu dla płacących gości, Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich odpowiedziała odmownie, zarzucając Indiance, że rzekomo prowadzi lukratywną agroturystykę i świetnie na niej zarabia. Gdyby tak było, to chyba miałaby pieniądze na swoje utrzymanie i na remont domu i siedliska?

Oczywiście, Indianka nie zarabia nic na agroturystyce. Mało tego – dokłada do niej, bo goście którzy przyjeżdżają do niej by jej coś pomóc fizycznie na gospodarstwie nie płacą za swoje pobyty. No, ale dla Opieki Społecznej fakt, że do Indianki przyjeżdżają jacyś goście, był doskonałym wykrętem, by nic nie pomóc kobiecie w biedzie.

Lato się skończyło. Remont nie dokończony. Chałupa rozgrzebana. Pieniędzy nie ma. Dochodu nie ma.

Gdyby ta Gmina była mądrze i sprawiedliwie rządzona, to Wójt przyznałaby Indiance wiosną 2011r. dotacje na dokończenie remontu domu i latem Indianka już by zaczęła przyjmować pierwszych płacących za pobyt gości i zaczęłaby zarabiać na siebie – zaczęłaby mieć jakikolwiek dochód.

A tak idzie zima – Indianka bez kasy. Dom niewykończony. Masa planowanych rzeczy nie zrobiona.

Ale bogatym hojną ręką Gmina daje kasę na biooczyszczalnie, kolektory słoneczne i wymianę dachów eternitowych.

U Indianki dachy się po wiosennych i lipcowych burzach i ulewach walą – ale Wójt nic nie dał, nawet komisji do oszacowania szkód nie przysłał.

A kobiety z Opieki Społecznej były na podwórku Indianki tuż bo burzy i widziały spustoszenia w budynkach i nic w protokole nie odnotowały na ten temat.
Wszak spotkały Indiankę jak stała na podwórku w łzach oglądając uszkodzenia ścian i dachów. Widziały rozsypane przez burzę dachówki i cegły ze zniszczonej ściany. Nie napisały tego w protokole. Ale wypytywały Indiankę na wszystkie możliwe tematy. Wszystkie poufne informacje z niej wyciągały, a w protokole tyle napisane co kot napłakał. Indianka podejrzewa, że te informacje z niej wyciągały w innym celu niż udzielenie pomocy społecznej. Indianka podejrzewa, że te poufne informacje były wyciągne w celu zaszkodzenia Indiance, a nie udzielenia jakiejkolwiek pomocy.

Po oględzinach kuchni, kobiety z Opieki Społecznej w Kowalach Oleckich uznały, że 2500zł o które m.in. wnioskowała Indianka nie wystarczą na wyremontowanie kuchni, więc nie dały nic. Ani złotówki. Tak pomogły kobiecie w biedzie. Doradziły, aby sprzedała gospodarstwo i wyprowadziła się. Oto pomoc Opieki Społecznej. Masz problemy finansowe i materialne w Gminie Kowale Oleckie - to sprzedaj gospodarstwo i wyprowadź się, aby paniom z Gminy nie przeszkadzać w zajmowaniu stołka za publiczne pieniądze.

Budynek Urzędu Gminy już drugi remont kapitalny miał zafundowany za publiczne pieniądze. Jest piękny, nowoczesny. Podjazd zrobiony. Droga w Kowalach odwalona wielka jak autostrada. No i dobrze, ale pora pomyśleć o tych mieszkańcach gminy, którzy tej pomocy finansowej bardzo potrzebują, a w dodatku są pracowici i chcą coś pozytywnego robić i mają wielki potencjał zarówno osobisty jak i materialny by coś wspaniałego stworzyć w tej gminie i dla tej gminy.

Indianka od lat promuje za darmo Mazury Garbate. Gmina ma środki na promocje. Gmina wydaje grube środki na promocje Kowal Oleckich, a ta jej promocja nawet w 1/10 części nie jest tak skuteczna i o takim ogólnopolskim, ba, nawet ogólnoświatowym zasięgu jak promocja regionu i gminy poprzez strony i blog Indianki.

Indianka za darmo promuje region i gminę od lat, a Gmina nawet remontu zakichanej kuchni nie chce jej dofinansować. Wstyd i hańba.
Gdzie są te tysiące wydawane na promocje Gminy Kowale Oleckie? Nie widać ich. Żadnego efektu. Pieniądze wtopione w błoto. Zmarnowane.
A tu kobieta za darmo robi spektakularną promocję Gminy na skalę krajową, a nawet światową, a nie dostała ani grosza dofinansowania na ten cel. Wstyd!
Wstydź się Pani Wójtowo! Zarabia Pani prawie 100.000 złotych rocznie. Niech się Pani podzieli z biedną kobietą. Niech Pani da trochę kasy na remont kuchni i garsoniery, aby Indianka mogła wreszcie usamodzielnić się finansowo. Gmina też na tym skorzysta, gdy Indianka zacznie tu ściągać tłumy płacących za pobyt i nie tylko turystów.

Taki turysta nie tylko da Indiance zarobić, ale dzięki temu, że Indianka będzie zarabiała - będą miały pracę firmy budowlane z okolicy i pracownicy do obsługi ruchu agroturystycznego oraz pracownicy do uprawy ziemi i obsługi zwierząt gospodarskich na gospodarstwie Indianki.

Gdy Indianka rozkręci agroturystykę i będzie zarabiała porządnie - może i otworzy jaką firmę? Np. zakład krawiecki, albo przetwórnię warzyw i owoców? serowarnię? Zatrudni ludzi do pracy z okolicy i zmniejszy bezrobocie w Gminie? Nie pomyślała Pani o tym? Indianka jest osobą wysoce kreatywną i przedsiębiorczą. Potrzebuje wsparcia by móc rozwinąć w pełni swoje umiejętności i rozkręcić biznesy. Takie ciągłe odmawianie, odmawianie i odmawianie jakiekolwiek pomocy oraz napuszczanie szkodliwych kontroli do niczego dobrego nie prowadzi. Na prawdę nie potrafi Pani wykorzystać potencjału Indianki? Indianka nie jest Pani wrogiem. Indianka walczy o swoje, bo ma takie prawo. Tak jak Pani ma prawo zarabiać 100.000 zł rocznie - tak i Indianka ma prawo cokolwiek zarobić na swoje utrzymanie i ma prawo realizować swoje pomysły i rozwijać przedsiębiorczość.

sobota, 3 września 2011

PRACA ZA PRACĘ / EKOTURYSTYKA ZA FREE


Przyjmę pod mój dach, ugotuję, upiorę, ubiorę, nakarmię, nauczę języka angielskiego i obsługi komputera oraz ekologicznych metod gospodarzenia w zamian za pomoc przy remoncie domu na pięknym gospodarstwie ekologicznym na Mazurach. Tel.607507811, RanchoRomantica@vp.pl

piątek, 2 września 2011

Indianka zadumana

Lato skończyło się. Indianka zadumała się nad letnimi dniami, które przeminęły...

I co dalej? Niechybnie coś wykręci, tylko jeszcze nie wie co... ;) Zainspirowała ją nowa witryna internetowa, którą poznała dzięki Francuzom... ;)

czwartek, 1 września 2011

Wicia wyjechał


Dzielny chłopina wytrzymał całe dwa miechy :)))
Francuzi jeszcze są i pomagają. Porządkują siedlisko i stajnie. Roboty na 10 osób, ale Francuzi choć powoli, ale starannie robią swoje. Indianka równie powoli przyzwyczaja się do tempa przyjezdnych. Niebawem mają przyjechać Amerykanie, ale Indianka nie pamięta dokładnie kiedy i na jak długo. Zajęta jest swoimi sprawami. Chyba trzeba będzie wpisywać gości do terminarza i śledzić go od czasu do czasu, aby znów nie było zaskoczenia, jak wtedy, gdy na Rancho niespodziewanie wylądował Kolumbijczyk... ;)

Zmęczona

Indianka jest zmęczona. Baaardzo zmęczona... :(

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wstał dzień

Wstał dzień, a wraz z nim wstała pracowita Indianka. Spogląda przez okno na zielone łąki i sady skąpane w porannych złocistych promieniach Słońca. Drzewa rzucają na pola niewiarygodnie dłuugie cienie. Takoż i dom sam.

 

Wczoraj wwooferzy ładnie się spisali. Indianka zadowolona. Robota paliła się im w rękach. Ciekawe, jak dzisiaj będzie? ;) Jak na razie ociągają się ze wstawaniem...

Wczoraj wpadł też znajomy DD. Pomógł naprawić kółko u drugiej taczki.

 

Indianka wypasa ogiera w sadzie, bo spokojny i nie depcze drzewek. Ładnie goli trawę w międzyrzędziach. Pora udostępnić mu nowy zielony korytarz.

sobota, 27 sierpnia 2011

WWOOFERowanie


Indianka zadowolona, bo udało się zagnać Francuzów do roboty. Indianka się trochę obawiała, że ludzie z wygodnych i bogatych krajów Europy Zachodniej będą zbyt rozleniwieni i rozpieszczeni przez życie, by dać coś z siebie więcej niż ruchy pozorowane. Pomagają bardzo powoli i nieporadnie, do tego trochę się ociągają i niektóre prace ich przerażają, zwłaszcza te siłowe, tym bardziej, że pierwszy raz w życiu pracują fizycznie, ale Indianka trzyma rękę na pulsie i umiejętnie dobiera im zadania, by się nie wypłoszyli za szybko, a jednak zrobili coś pożytecznego potrzebnego na jej gospodarstwie, bo roboty huk, a Indianka sama jedna na tym świecie ze wszystkim musi sobie poradzić i to przed zimą. Dyplomatycznie daje im trochę luzu, aby nie uciekli za prędko. Mają skłonność do skracania dnia pracy, a na wsi się tak nie da, bo zawsze jest mnóstwo zadań do zrobienia i nigdy nie ma końca, więc brakuje i dnia na to. Indianka pilnuje, by zawsze coś robili. Niech to będzie jakaś pierdoła, ale niech robią, a nie siedzą.

Wicia niedługo wyjeżdża. Indianka nauczyła go wielu rzeczy, a Francuzów trzeba uczyć od zera, poza tym będą tu zaledwie parę tygodni i raczej mają nastawienie wakacyjne, bo w końcu przyjechali tu na wakacje, a nie do roboty, choć na pewno chcą się wiele nauczyć, bo planują kupno własnej farmy i wyrób zdrowej żywności. No, ale trzeba korzystać z takiej pomocy jaka jest, bo na inną Indiankę nie stać. Na tą też nie stać, bo musi się zapożyczać by im jedzenie kupować, ale zaryzykowała udział w tym programie i próbuje wynieść z niego jakąkolwiek korzyść, jednocześnie obserwując jego działanie w praktyce.

Indianka gotuje im pyszne posiłki. Dogadza gościom. Stara się jak może. Gościom smakują potrawy Indianki. Indiankę cieszy to. Ale gdyby miała zrobioną kuchnię, to dopiero by kulinarnie zaszalała...

Tak czy inaczej, mimo, że goście mają tendencję do skracania dnia pracy, a mężczyzna do częstego wysiadywania, Indianka jest zadowolona. Gdy gość zaczyna wysiadywać, Indianka go szybko namierza i daje mu nowe zadanie, aby nie siedział bezczynnie. Robią to, o co się ich prosi i do tego są miłymi, inteligentnymi ludźmi, z którymi można porozmawiać na ciekawe tematy... To naukowcy z Paryża. Porzucili swe obiecujące kariery, by podróżować przez rok po różnych farmach i uczyć się ekologicznych metod gospodarzenia. Farma Indianki, to ich druga farma na tym długim szlaku, sięgającym Indii i Australii...

Chociaż ogólnie wwooferzy często mają tendencję do luźnej postawy wobec pracy na roli, Indianka sobie z tym radzi. Czuwa nad nimi nieustannie, instruuje i dobiera im odpowiednie zadania, tak, by było zrobione to, co ona musi mieć zrobione na gospodarstwie i by gości nie zrazić ciężarem, monotonią, długością czy pracochłonnością danego zadania.

Indianka uczy się także cierpliwości i tolerancji dla cudzej niskiej wydajności. Ona sama ciężko i ofiarnie pracuje na gospodarce od 9 lat dając z siebie wszystko, oni dopiero przyjechali spróbować swoich sił, więc mają ich wiele w zapasie, więc z jednej strony Indianka uważa, żeby im porządny wycisk farmerski nie zaszkodził – bo co to jest ledwo dwa tygodnie w porównaniu z 9 latami jej ciężkiej, samotnej harówy? Z drugiej strony próbuje ona zrozumieć, że to nie pracownicy lecz wakacyjni goście z zagranicy i to inteligencja, a nie jakieś chamy proste i nie powinna ich nadmiernie eksploatować. Powinni też mieć czas dla siebie – na zwiedzanie okolicy. No, ale jako umysłowi i to mieszczuchy są niewydajni, wolno i nieporadnie pracują, więc by zrekompensować tą niską wydajność powinni udzielać się dłużej. No, gdyby trochę się dokładali do wyżywienia, to Indianka by ich tak nie ganiała po siedlisku i gospodarce. Ale skoro ona ich utrzymuje, to chce by byli możliwie wydajni i zrobili konkretne zadania w konkretnym czasie. Musi trzymać dyscyplinę, bo to ona płaci za ich wakacje na wsi. A trochę różnorodnej pracy na świeżym powietrzu wyciskającej pot im nie zaszkodzi. Od potu się nie umiera, a wręcz przeciwnie – pot oczyszcza ciało z toksyn. Będą mieli przedsmak tego, co ich czeka w przyszłości, gdy kupią swą własną farmę...

WWOOF to eksperyment. Jeśli zda egzamin - Indianka będzie go stosowała dłużej. Na razie obserwuje efekty wwooferowania i nie spuszcza gości z oka - dba, by mieli co robić. Niech to będzie chociaż proste uporządkowanie siedliska, ale niech coś robią.

Indianka rozważa też wprowadzenie symbolicznej dopłaty do wyżywienia od gości. Goście partycypowaliby w kosztach swojego wyżywienia, wtedy Indianka mogłaby im skrócić dzień pracy. Niech by składali się po 10zł dziennie do kosztów wyżywienia, wtedy mogliby pomagać te 5 godzin dziennie i mieć dużo czasu wolnego dla siebie po pracy na zwiedzanie okolicy.

Tylko że jakakolwiek opłata odstraszy gości i z drugiej strony mogą w ciągu tych 5 godzin zrobić tak niewiele, że się to Indiance nie opłaci. Jeśli będzie musiała im gotować i stać pół dnia przy garach i jednocześnie latać za nimi, tłumaczyć jak i co zrobić i pilnować by robili a nie oszukiwali - wtedy może się okazać, że skórka nie warta wyprawki. Do tego jako osoby niewprawne mają tendencję do psusia narzędzi, gubią je, popełniają błędy np. wpuszczają do domu kota który włazi na stół i wsadza pysk w talerze, albo beztrosko otworzą bramkę i wpuszczą konie do warzywnika czy psa do kurnika.

Więc pytanie, czy wwooferowanie to rzeczywista pomoc dla gospodarza nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Może być, ale wymaga to podwójnego wysiłku ze strony gospodarza. Jest to raczej urozmaicenie dla Gospodyni, niż wielka pomoc i ulga. Korzyść jest niewielka, o ile nie trafi się na totalnego lesera i naciągacza.

W tej sytuacji sensowne byłoby wprowadzenie minimalnej dopłaty do wyżywienia w wysokości 10zł/dziennie od osoby. Może taki układ zdałby egzamin. WWOOFing przestałby być tak obciążający finansowo i materialnie dla Gospodarza w kwestii zakupu żywności w mieście.

Dla Indianki sprawa zakupu żywności w mieście jest tym bardziej uciążliwa, że nie posiada swojego środka transportu. Znalazła jednak sposób, by i temu zaradzić. Dogadała się z taksówkarzem, że wioząc do niej gości, robi po drodze zakupy spożywcze i przywozi je razem z gośćmi.

Goście płacą za kurs taryfy, którą jadą na Rancho. Indianka płaci taksówkarzowi za zakupy, które dla niej przywozi z gośćmi. Goście mają pewny, szybki i wygodny transport na Rancho, a Indianka razem z gośćmi dostaje prowiant dla nich. Takie rozwiązanie to na pewno znaczna ulga dla niej - nie musi jechać na rowerze na zakupy do miasteczka i tracić czasu i sił na to. Goście i tak jadą na Rancho, więc przywiezienie zakupów razem z nimi jest jak najbardziej praktycznym rozwiązaniem.

Indianka rozważa jeszcze wprowadzenie dopłaty do wyżywienia dla gości przez pierwsze 3 dni, bo zdażają się tacy, co to przyjeżdżają w nocy by się za darmo wyspać, wykąpać i najeść i następnego dnia lub za dzień czy dwa wyjeżdżają. Robią więcej zamieszania niż to jest warte. Tak było z Czechami.

Indianka miała zarwaną noc, bo Czesi przyjechali w środku nocy i obudzili ją, kąpali się zużywając gorącą wodę, wyspali w świeżo zmienionej dla nich pościeli, a następnego dnia wyjechali nie pomagając nic na gospodarce. W dodatku na przygotowania na ich przyjazd Indianka poświęciła dwa dni. Zamiast robić, to co jej tu najpilniejsze czyli np. wykaszać trawę w sadzie - poświęciła dwa dni na pranie pościeli i jej suszenie oraz wysprzątanie i wymalowanie im izby na poddaszu stajni. Jako, że nie przyjechali taryfą tylko swoim samochodem i to w nocy - nie przywieźli też żadnych zakupów z miasta. Ich wizyta była bezużyteczna i była stratą dla Indianki oraz zawracaniem głowy. Pozostało niewyspanie, niesmak i złość oraz zmarnowany czas.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Udało się

Udało się załatwić transport dla Francuzów i jeszcze przy okazji zakupy. Duże zakupy... ;)

Indianka zadowolona. Francuzi okazali się miłymi intelektualistami, z zawodu naukowcami.

Miło się z nimi gawędzi na tematy wielkie, naukowe i egzystencjonalne.

Francuzi mimo udanych naukowych karier zamierzają osiąść na wsi i prowadzić sielskie życie oraz żyć z wytwarzania zdrowej żywności. We Francji fajnie to jest zorganizowane.

Małe farmy produkują żywność dla np. dwudziestu stałych odbiorców z miasta. Odbiorcy ci płacą coś jakby roczny abonament bez względu na to czy rolnikowi obrodziło w polu czy nie i w zamian otrzymują stałe dostawy żywności od nich. Rolnik jest zabezpieczony – ma zabezpieczony zbyt, a klienci mają zapewnione stałe dostawy zdrowej, wartościowej żywności. Dzięki temu małe francuskie farmy są rentowne i farmerzy nie muszą dorabiać w miastach, by się utrzymać, tak jak to dzieje się w Polsce... Sprzedają warzywa, owoce, mleko, jaja i mięso wprost z farm do miast. BEZ POŚREDNIKÓW. Dzięki temu, są w stanie się z tej produkcji rolnej utrzymać.

Indiankę zaciekawił ten roczny stały abonament. Chyba wypróbuje to w Polsce, jak tylko uda jej się zdobyć traktorek ogrodniczy, coby dać radę obrabiać ziemię pod warzywa dla większej ilości mieszczuchów smakoszów zdrowego jadła. Trzeba zdobyć traktorek, albo przetrenować konia do pracy w polu. Trochę go szkoda, bo szlachetny, ale mógłby popracować zamiast tylko paść się jak ten ostatni darmozjad.

środa, 24 sierpnia 2011

Przyjeżdżają Francuzi!

Dziś przyjeżdżają Francuzi. Indianka głowi się, jak zawiadomić znajomego taksówkarza by ich odebrał z przystanku i zawiózł na Rancho. Nie ma nic na karcie telefonicznej by zadzwonić, a Pan Leszek nie odbiera smsów. Szkoda, że on nie używa emaili. Byłoby tysiąc razy prościej i taniej umawiać odbiór gości  i dogrywać wszystkie szczegóły emailowo no i nie trzeba mieć doładowanej komórki i tracić pieniędzy na rozmowy telefoniczne, a tak zanim Indianka wytłumaczy Panu Leszkowi co, gdzie, kiedy i upewni się, że zapamiętał - impulsy lecą i kasa na koncie komórki topi się błyskawicznie. 6-7zł, a niekiedy i dycha poleci zanim wytłumaczy wszystko dokładnie i zsychronizuje przyjazd i odbiór gościa lub gości. To stanowczo za drogo.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Zadumana Indianka

Indianka duma, duma i duma jak tu doprowadzić do dokończenia remontu domu. Dzień zleciał niepostrzeżenie. Indianka tej nocy spała w stajni na swym wielkim, wygodnym łożu. Spało się dobrze – ciepło i przytulnie. Witkowi się tak dobrze nie spało – kursował całą noc do wychodka. Za łapczywie jadł i coś mu się nie strawiło jak należy. Rano jego materac pokryty był puchem – śpiwór mu się rozerwał i pierze z niego wypada. Wicia cały w tym pierzu jest, łącznie z włosami i brodą. Wygląda jak kuna, która dopiero co pozagryzała kury.

 

Wczoraj w dzień z Witkiem naprawiali stajnie wewnątrz. Powstawiali nowe słupy. Dzisiaj Indianka zajęła się dokumentacją, a Witek montował kinkiety. Opornie mu szło, ale Indianka dała mu instrukcje i udzieliła paru wskazówek i w końcu sam doszedł do wiedzy, jak je zamontować i zamontował je dość dobrze, choć mu to zajęło cały dzień. Jeszcze ze trzy kinkieciki i kuchnia będzie porządnie oświetlona. Wtedy Indianka rozważy osobiste zabranie się za tynkowanie ścian. Wyjdzie jak wyjdzie, ale chociaż będzie tanio i czysto. No i nowego fachu się wyuczy :) Wszak kobieta pracująca jest :)

 

W międzyczasie pomiędzy pisaniem i czytaniem pism, a szukaniem dla Wici tego i owego i doraźnymi wskazówkami co do montażu kinkietów - Indianka upolowała kozy, które uciekły z wybiegu. Wykaszarki się popsuły i nie można kozom kosić trawy, a z wybiegu wszystko wyżarły. Pora na obroże i linki oraz powrót na wypas pastwiskowy. Spryciule wydostały się z wybiegu mimo siatki i latały wokół niego zjadając kwiatki Indianki. Indianka podeszła je chytrze i zamknęła na wybiegu i w koziarni. Do siatki podłączyła prąd, aby zniechęcić kozy przed ucieczkami. Jutro trzeba będzie albo naprawić wykaszarki albo kozy wyłapać i ustawić na pastwisku na linkach, coby się nie dostały do warzywnika, nim zostanie on porządnie ogrodzony stabilnym płotem z żerdzi. Na razie warzywnik okala pastuch elektryczny dość szczelny, ale młode koźlęta wszędzie potrafią się wcisnąć jak im chęć i fantazja przyjedzie. Nie ma co ryzykować, że zjedzą z takim trudem wyhodowane warzywa.

 

Indianka wreszcie znalazła zapodziany przez jednego z wwooferów flex i przymierza się do szlifowania słupów w stajni i tych ogrodzeniowych do budowy stałego ogrodzenia podwórka, warzywnika i sadu.

 

Po wyszlifowaniu zaimpregnuje słupy i wtedy ruszy z Wicią grodzić to i owo. Niewiele tych słupów, ale na początek musi wystarczyć. Trzeba wkopać je w kluczowych miejscach i rozciągnąć pastuch do wypasu kwaterowego koni w sadzie, bo wykaszarki szlag trafił i tylko konie mogą się uporać z trawą w międzyrzędziach. Indianka wykosiła ile dała rady, obkosiła część drzewek, ale popsute wykaszarki pokrzyżowały plany zgromadzenia siana na zimę.

Indianka znalazła instrukcje i dała Wiciowi do przetrawienia. Może wyczai, co im dolega i uda mu się je naprawić.

sobota, 20 sierpnia 2011

Wielkie gotowanie

Jako. że sobota pochmurna i kapiąca deszczem, Indianka zabrała się za wielkie gotowanie. Wicia asystował w tym zadaniu. Indianka ugotowała obiad czyli duszoną wołowinkę z cebulą i zasmażaną kapustą, ziemniaki, bigos z młodej kapusty, kompot, usmażyła powidła, upiekła placek królewski z gruszkami i ciasto jabłkowe z jabłkami oraz upiekła chleb kminkowy (naprawiła piekarnik). Ugotowała też karmę dla psów, a nawet dwa gary tej karmy. Cała masa gotowania, z czego większość na jej cudnym megapiecu. 17.00 godzina się zrobiła, gdy wielkie gotowanie zakończyła. Ugotowałaby więcej, a właściwie usmażyłaby więcej powideł, gdyby nie osłabła z przepracowania i obżarstwa ;) Pora na sjestę. Wicia udał się na spacerek niezrażony mokrą aurą. Indianka postanowiła się zdrzemnąć by odzyskać siły, być może obejrzeć jakiś film jednym sennym okiem (drugie oszczędzając na potem, gdy to pierwsze zmęczy się nadto), a potem relaksować się w wannie w wonnej kąpieli...

 

Smakowitej i relaksującej soboty wszystkim :)

Pochmurna sobota

Indianka wstała rano i jako, że to sobota, nie śpieszy się na pole ni w obejście. Postanowiła w weekend zwolnić tempo pracy i ograniczyć jej zakres. Za oknem szaro-świetliste niebo, mokro, kropi deszcz. Konie pasą się pod domem. W kurniku kwili drób. Wiktor śpi na swoim poddaszu. Lato się kończy. Niedługo nie będzie można przyjmować gości – będzie za zimno na poddaszu dla nich.

 

Remont domu nie zrobiony z braku funduszy. Ziemia i obejście z grubsza ogarnięte, ale nadal mnóstwo roboty do zrobienia.

 

Wiktor zepsuł piekarnik do wypieku chleba i Indianka zastanawia się, co ma podać na śniadanie. Jakie pieczywo stworzyć i na czym. Chyba pora na placki pszenne z patelni.

 

Za oknem wicherek. Targa uchylonym oknem. Indianka duma, czy by się wykąpać teraz czy później.

 

Dzień pochmurny. Dzięki Bogu, że jest ten dzień. Bo kiedyś dni mogą się skończyć w sytuacji, gdy Ziemię dosięgnie jakiś kataklizm lub wojna światowa. Indianka ma świeżo w pamięci artykuł o „meteorycie tunguskim”, który walnął w Syberię na początku zeszłego stulecia i spalił miliony drzew. Ze strzępów opisów naocznych świadków wynika, że nie był to żaden meteoryt, a zaawansowany statek kosmiczny, a nawet dwa i to prawdopodobnie toczące ze sobą bitwę. Tak to wyglądało z Ziemi. Leciały poziomo nad ziemią, strzelały do siebie, a potem się jeden z nich lub oba rozpadły się lub odleciały, pozostawiając za sobą wypaloną ziemię  Całe to zajście można przyrównać do wybuchu bomby nuklearnej o mocy 50megaton. Być może sobie tylko postrzelały i odleciały, lub jeden z tych trafionych rozpadł się lub oba uległy unicestwieniu w wyniku starcia. Jeden z nich leciał ze wschodu na zachód, drugi jakby mu drogę przeciął lecąc z południowego-wschodu na północny-zachód.

Być może celowo starły się nad Syberią, gdzie nikłe zaludnienie, tak, aby ludzie nie ucierpieli.

 

Ale w rejonie, gdzie doszło do wybuchu i wypalenia lasu, prze lata po tym incydencie nic nie rosło ani nie było tam zwierząt, co przypomina scenerię po Czarnobylu, gdzie nastąpił wyciek radiowy z elektrowni atomowej i została skażona ziemia na wiele lat i wiele lat musiało minąć, zanim życie tam wróciło, w dodatku częściowo zmutowane promieniowaniem jądrowym.

 

Podobnie na terenach gdzie miało miejsce zajście tunguskie – zaobserwowano zmiany w roślinności i wśród zwierząt. Nie znaleziono resztek meteoru, co by potwierdzało, że nie był to meteor lecz faktycznie coś innego np. bomba atomowa wysadzona przez jeden ze statków kosmicznych lub katastrofa takiego statku wyposażonego w napęd termojądrowy lub inny bardzo silny i niszczący. No i żaden meteor nie lata poziomo nad ziemią i nie skręca gwałtownie w czasie lotu. To tylko wskazuje na obecność inteligentnych obiektów latających. Tylko inteligentny sztuczny obiekt latający może lecieć poziomo nad ziemią i nagle skręcić by polecieć dalej. Zjawisko zaobserwowało wielu światków z różnych miejsc w pobliżu wybuchu, a także daleko od niego. Aż w Brystolu dostrzeżono zmiany w atmosferze, tzw. białe noce. A może faktycznie to była asteroida i ktoś, jakaś inteligencja z kosmosu lub przyszłości postanowiła Ziemię uchronić przez zagładą i rozwaliła to ciało niebieskie?

 

Niczego nie można wykluczyć. Teorii jest kilka, jednak trend ogólny jest taki, że to nie było zjawisko naturalne, a dziwne, sztuczne, prawdopodobnie powodowane inteligencją pozaziemską. Zaciekawia też fakt, że po latach to Rosjanie pierwsi zbudowali bombę o mocy 50 megaton czyli taką, jaka prawdopodobnie była użyta podczas incydentu tunguskiego.

Być może znaleźli coś co zataili i wykorzystali dla celów militarnych. To mógł być statek kosmiczny lub jego szczątki, to mogli być ocaleni pasażerowie tego statku.

 

Tak więc, Indianka nie narzeka, że dzień pochmurny. Dobrze, że jest on w ogóle.

Ponoć, gdyby te statki kosmiczne spadły na ziemię 5 godzin wcześniej, zgodnie z ruchem Ziemi wyrżnęły by w ludny Sant Petersburg i zginęłoby wielu ludzi, a samo miasto zostałoby zrównane z ziemią. Byłaby to tragedia i zagłada na miarę Hiroszimy, a nawet większa, bo siła użyta podczas incydentu tunguskiego była wielokrotnie większa niż w Hiroszimie i Nagasaki razem wziętymi.

piątek, 19 sierpnia 2011

Wiertarka

Indianka od dawien dawna miała obiekcje co do używania wiertarki. Jakoś tak niepewnie się czuła w tym temacie. Brak jej było wprawy i pewności siebie, dość odwagi, by zacząć używać wiertarkę. Ewidentnie nie wierzyła w swoje siły i umiejętności techniczne. Co prawda flex ma płynnie opanowany, także  używanie piły spalinowej i szeregu innych narzędzi. Jednak wiertarka Indiance wstrętną była. Zatem zaangażowała Wiktora do przykręcania rozmaitych rzeczy. Gdy Wicia przykręcił każdą rzecz krzywo i koślawo, złamał wiertło, zepsuł kołki, pogubił śruby - Indianka wyszła z siebie i wzięła w garść wiertarkę osobiście.

 

Zaczęła od przykręcenia ozdobnego wieszaka do szafy. Dokładnie wymierzyła szafę i wyznaczyła miejsce w którym miał się wieszak znaleźć. Z dziką satysfakcją poprosiła Wicię o asystę – do tej pory to ona przynosiła Wici i innym pomocnikom wszelkie niezbędne narzędzia do wykonania danego zadania, a oni skupiali się tylko na samym zadaniu. Nazywało się, że ten lub owen coś wykonał. O Indiance się nie pamiętało, jak latała po całym domu wyszukując narzędzi i odpowiednich akcesoriów do wykonania zadania i jak je przynosiła pod nos ważnemu wykonawcy. Było: „przynieś to, podaj tamto, przytrzymaj to”

 

Tym razem, dla odmiany - na Indiankę miał spłynąć splendor wykonania zadania, a Wicia był tym anonimowym asystentem co to znosi pod nos wykonawcy narzędzia. Indianka wykonała wiertarką zgrabniutkie dziurki i stabilnie przykręciła do szaf 5 wieszaków. Wicia tym razem spoglądał z zazdrością na samodzielność i niespodziewaną sprawność techniczną Indianki. Do tej pory to on był od rzeczy technicznych.

 

No i co? Prawda, że perfekcyjnie przykręcone? I to mój pierwszy raz z wiertarką w dłoni :) – zagadnęła dumnie Indianka.

 

Ale ja ładnie lampki przykręciłem. – upominał się o splendory Wicia.

Ale ile razy je poprawiałeś i jak krzywo to wisiało i kołki i wiertło połamałeś zanim jako tako je powiesiłeś? ;) – przypomniała Indianka.

 

Indianka bardzo zadowolona z siebie i z powieszenia nowych wieszaków. Lęk przed używaniem wiertarki pokonany. Od teraz może wiercić do woli :) 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zabójcza kuna

Kuna zaatakowała drób Indianki... :( ... Poległo wiele sztuk drobiu... :(
Indianka mieszka w bogatym w faunę i florę otoczeniu, niekiedy jednak to
bogactwo fauny atakuje jej gospodarskie zwierzęta...
Na drób czyhają lisy, jastrzębie, kuny i tchórze oraz wałęsające się psy...
Najtrudniej obronić się przed kuną, bo to małe stworzenie i wszędzie się
wśliźnie. Potrafi się wspinać nawet po ścianach. Kuna zaatakowała drób
najpierw na wybiegu, a w nocy już w samym kurniku. Nie ma sposobu, żeby drób
przed nią obronić... Może ktoś miał podobne doświadczenia i zna sposób na
kunę?

sobota, 13 sierpnia 2011

Porządki

Indianka dziś króluje w domu. Króluje ze szmatą w dłoni ;))). Myje okna,
zmywa naczynia, pierze ciuchy i rozwiesza je do suszenia. Gotuje obiad.
Ściąga użyteczne pliki z netu, bo ma zamiar się doszkolić. Witek sprząta w
stajni. Dzień upływa spokojnie.

Indianka chcąc zmotywować Witka do żywszych ruchów, wytyczyła mu mały
kawałek podłogi w stajni i obiecała, że jak ją sprzątnie to ma wolne. Wicia
od razu samoistnie wrzucił drugi bieg. Motywacja zadziałała ;)))

środa, 10 sierpnia 2011

Powrót makulatury

Indianka musi rzucić pracę w polu i znowu zasiąść do stert papierzysk, które wymagają jej uwagi i reakcji. Na widok tej makulatury do przerobienia Indianka dostaje czkawki.

Zamiast ładnie pracować sobie w ogródku i sadzie oraz obejściu – musi się mozolić w tym papierowo-prawniczym bagnie. Oj, jakżesz to mierzi!

 

Tylko Wicia ma szczęście siedzieć na zielonej łące i dłubać w drewnie. Indianka z zazdrością spogląda na wwoofera przez okno... Szczęściarz niefrasobliwy! Taki to nie ma żadnych zmartwień...

wtorek, 9 sierpnia 2011

O świcie

Indianka wstała o świcie niepokojona sprawami zaległymi, a niecierpliwie czekającymi na jej atencję. Hmmm... jakżesz ten budzący się do życia dzień najlepiej zagospodarować? Jest tyle roboty do zrobienia... gee... od czego tu zacząć... Dwie osoby nie dadzą rady sprostać licznym zadaniom... trzeba wybrać co najpilniejsze i w czym oboje lub jedno z nich jest mocne to prace pójdą sprawnie...

Zapowiedziani wwooferzy odwlekają przyjazd, a roboty nie maleje...
Tyle spraw do załatwienia, prac do wykonania... i w polu i w domu i w siedlisku i w dokumentacji... Indianka ma dwa wyjścia: albo się sklonować albo zwerbować więcej ochotników do pomocy... Najchętniej by się sklonowała. Takich 10 Indianek to by dało radę sprostać zadaniom. Wwooferów trzeba szkolić i wiecznie nadzorować, poświęcać im mnóstwo cennego czasu... No i nie każdy z nich jest chętny aby udzielać się cały dzień, a cały dzień pracy to normalka tutaj. A takie samodzielne Indianki by sobie poradziły sprawnie bez nadzoru i bez marudzenia. Rano lub wieczorem by tylko naczelna Indianka rozdysponowała zadania, a one by ruszyły ochoczo i zapamiętale do pracy, a że każda z nich ma tendencję do robienia wszystkiego co robi maksymalnie wydajnie, dobrze i przemyślanie oraz perfekcyjnie, więc efekty byłyby zadziwiające... Taaak... klonowanie to byłby najlepszy pomysł... Tylko trudny do wykonania. Jak na razie ludzkość klonuje tylko owce. Jednak natura już dawno wymyśliła pożyteczne rozmnażanie. Może by się tak rozmnożyć? Stworzyć ród Indianek ;))) ? Takie dwanaścioro bystrych, inteligentnych i pracowitych Indianek raz dwa by zawojowało tę ziemię, a i okoliczne by też dały radę ;)))

No cóż, ale fizycznie trudno się rozmnożyć tak masowo i szybko jak to tutaj jest potrzebne.
Może adopcja? Znaleźć tak dwanaścioro sierot, których nikt nie chce i nie kocha, przygarnąć je i zadbać o nie, wychować na wartościowych, pracowitych ludzi, stworzyć im tu dom, którego nie miały w życiu swoim? To byłby dobry pomysł. Trzeba wyruszyć w świat i poszukać odpowiednich sierot. Ślicznych, zdrowych, bystrych...

Nie ma co liczyć, że się spotka wartościowego partnera, który byłby podporą Indianki, tym bardziej że Indianka nigdzie stąd nie wyjeżdża i nie ma możliwości poznać nikogo odpowiedniego.

Obecni przeciętni faceci są bez jaj, albo mają bardzo malutkie te jajeczka. Nie nadają się do ciężkiej pracy na roli. Trza poszukać sierotki młode, które od małego nabiorą krzepy na gospodarce i będzie to dla nich normalka, a nie ekstremalny survival, jak dla typowego mieszczucha rzuconego w wir prac wiejskich to jest... Typowe mieszczuchy pękają po paru dniach pracy jak bańki mydlane. Wymoczki niezdolne do wysiłku fizycznego – wychuchane i wychowane pod miejskimi kloszami słabeusze bez krzepy i charakteru... ;) Tacy się nie nadają na gospodarkę. Dupę posadzić przed komputerem lub telewizorem – to ich typowe zajęcie. Rosną takie tłuste nieruchawe kluchy niezdolne do wysiłku fizycznego. Byle praca ich przeraża. A tu trzeba latać po hektarach i robić! Nie ma siedzenia!

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Zielony burak

Indianka próbuje wyczaić w necie jak przyrządzić zielone liście buraka naciowego. Znalazła coś takiego: „liście podsmażane razem z pokrojoną w piórka cebulą i zmiażdżonym czosnkiem. przyprawy jakie kto lubi, sól i pieprz na pewno. jako dodatek do mięsa”, ale to mało. Coś jej świta, że te liście przyrządza się jak szpinak... Czyli na maśle i dodać mleka lub śmietanki do smaku... No i przed smażeniem powinny być obgotowane. Spróbuje najpierw bez obgotowania i jeśli będzie coś przeszkadzało w smaku to następnym razem obgotuje w wodzie te liście przed smażeniem...

Chleb koperkowy

Indianka zamięsiła zwykły chleb do którego dodała po wstępnym wyrośnięciu ciasta posiekanego koperku, który zmieszała z ciastem chlebowym i pozostawiła do dalszego rośnięcia. W wyniku upieczenia zmieszanego ciasta z koperkiem powstał chleb koperkowy :) To gwoli wyjaśnienia dla koleżanki Blanki :))) 
Fajnie jest do zwykłego chleba dodawać różne ciekawe składniki. Dzięki temu chleb uzyskuje nowe smaki :)

Kompocik

Indianka ugotowała też świeży kompocik z jabłuszek zielonych. Bardzo słodki. Już się nie zmieścił w brzuszkach kapuścianych. W czasie obiadu Indianka i Wiktor pożarli aż po 3 talerze bigosu z młodej kapusty. Przesadzili. Z trudem się ruszają. Niczym mańki-wstańki kiwają się z nogi na nogę. No, ale kto dużo pracuje ten dużo futruje... ;) Aby mieć siłę działać.

Wiktor wysłany po kolejną partię jabłuszek. Indianka sobie zażyczyła większej ilości, bo ma plany rozległe wobec tych jabłek. Ma zamiar upiec jabłecznik, usmażyć świeży dżem, ugotować nowy kompocik i kisiel.

Krótka sjesta i trzeba kończyć pranie tzn. wynieść na dwór i rozwiesić do suszenia. Zebrać te wysuszone, poskładać w kostki i poukładać starannie kolorami na półkach. Już półek brakuje.
Trzeba będzie kombinować. Coś przełożyć, coś wynieść - by półki pozwalniać...

Kuchnia warzywna

Indianka zastanawia się co by tu ugotować nowego z wykorzystaniem warzyw...
I przymierza się do wykorzystania któregoś z przepisów...
Na dziś już jest zrobiony bigos z młodej kapusty – to na obiad, a na kolację Indianka szykuje duszoną cukinię z koperkiem... 
Indianka duma i improwizuje kulinarnie dzieląc obowiązki pomiędzy kuchnię, siedlisko, ogród i sad...
Aaa... i ciasto trzeba upiec. Wwoofer Wiktor prosił o ciacho. Indianka upiecze Murzynka i ciasto gruszkowe...
Póki co, upiekła chleb koperkowy. Pycha :)

niedziela, 7 sierpnia 2011

Domowe porządki

Indianka i Wiktor zabrali się za domowe porządki. Nie, żeby skończyli pracę na polu i w obejściu, po prostu czasem trzeba się zająć domem...
Indianka robi megapranie i obiad, Wiktor zmywa naczynia, garnki i wynosi na strych to co zbędne lub nie ma gdzie wcisnąć, bo wszak brak mebli kuchennych jeszcze, a sama kuchnia do remontu jest i czeka na ten remont i czeka!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Work for work

Praca za pracę. Oferta wykonania usługi agroturystycznej w zamian za wykonanie remontu domu wiejskiego lub poszczególnych prac takich jak:
przeróbka i rozbudowa instalacji hydraulicznej
wymiana podłóg
wymiana sufitów
kafelkowanie
założenie rynien
wymiana dachu
wymiana komina
wykonanie ogrzewania podłogowego
montaż okien dachowych
montaż kolektorów słonecznych
ocieplenie poddasza
rozbudowa elektryki
Oferty współpracy typu work for work proszę kierować na CreativeIndianka at vp.pl lub GG CreativeIndianka 20473683