sobota, 5 lutego 2011

Rozmyślania Indianki nad piecokuchnią

Piecokuchnia podczas pobytu Burzana działała znacznie tragiczniej niż teraz.
Główną przyczyną był drobiazg, którego nie zauważył żaden z obecnych w domu Indianki hydraulików.


Żaden z mądrali nie wiedział, do czego służy mała, metalowa blaszka z rączką. Indianka każdego z nich pytała i żaden nie miał pojęcia. Od zmontowania centralnego mijały tygodnie, a piecokuchnia mimo palenia nie nagrzewała domu. Indianka caaaly dzień dowalała drewna do piecyka, a kaloryfery były ledwo letnie albo po prostu zimne. Wzięła instrukcję i zaczęła ją analizować, ale tam też nie było objaśnień do czego służy ta niepozorna płytka. Gdy był hydraulik ze Skierniewic i spalał suche deski to komin ceglany aż był gorący, a kaloryfery ledwo ciepłe po wielu godzinach palenia. Coś było nie tak. Cały żar szedł w komin, zamiast grzać wodę w płaszczu wodnym. No, ale hydraulik się nie zorientował, jaka to była przyczyna niskiej wydolności piecokuchni i wyjechał zostawiając Indiankę z niewydolnym ogrzewaniem. Zasugerował, że to wina pieca, bo ma za mały płaszcz wodny, więc Indianka już nie dociekała, co jest nie tak z tym piecem. Za jego niską wydajność 
obwiniała mały płaszcz, małe palenisko i brak węgla i ogromną powierzchnię domu do nagrzania. Także brak otulin na rurkach.
Indianka długie tygodnie marzła mimo palenia w piecokuchni. Widząc, jak wiele drewna się marnuje, a piecokuchnia właściwego ciepła nie generuje, postanowiła zainwestować w rurę spalinową by wspomóc ogrzewanie domu. Kupiła 4 metry rury ważącej razem 50kg.
Na szczęście Burzan Indiance pomógł te rury przytargać spod domu sołtyski, gdzie dojechał kurier.


Mimo, że akurat wtedy droga była odśnieżona, kurier nie odważył się podjechać pod dom Indianki i Indianka z Burzanem musieli ciągnąć dwie paki z rurami prawie kilometr – drogą po śniegu. Wzięli linki, przewiązali dwa kartony i pociągnęli.
Parę dni później przyjechał hydraulik Krawat usuwać różne usterki i niedoróbki i przy okazji podłączył tę rurę.

Gdy hydraulik odsunął piec od ściany i zaczął gwintować dodatkowe rury przedłużające, Indianka zabrała się za czyszczenie pieca. Rozebrała go z fajerek, zdjęła żeliwną płytę i drucianą szczotką wyszorowała z sadzy i smoły wnętrze pieca.
Wówczas to, podczas owego czyszczenia, Indianka przyjrzała się wnętrzu pieca i zrozumiała, że piec słabo grzeje, bo cały płaszcz wodny nie jest nagrzewany tylko jego mała część. Popatrzyła jak przebiega kanał dymny, złapała leżącą pod ścianą tajemniczą płytkę i zatkała jeden z otworów kanału dymnego. TO BYŁ PRZEŁOM.
W ten sposób wymusiła pełny obieg gorących spalin po płaszczu wodnym. 
Po zamontowaniu rury spalinowej i przykręceniu rur wodnych do pieca, hydraulik napalił w piecokuchni.


Tym razem, dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu wodnym, woda w instalacji zaczęła się natychmiast nagrzewać, kilkakrotnie szybciej niż było to wcześniej. Do tego, zanim kaloryfery nagrzały dom, grzała już rura spalinowa puszczona od piecokuchni w piwnicy, poprzez ceglany sufit do kuchni na parterze, gdzie wchodziła w komin ceglany. Także rura spalinowa natychmiast grzała kuchnię w piwnicy i kuchnię na parterze, zanim woda w płaszczu się nagrzała. Jednocześnie woda w instalacji zaczęła się kilkakrotnie szybciej nagrzewać w płaszczu wodnym dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu i w domu udało się uzyskać 15 stopni ciepła, ale to po kilku godzinach palenia suchym drewnem, deskami itp. Trzeba było jeszcze odpowietrzać instalację, bo była strasznie zapowietrzona i przez to mniej wydajna.
Okazało się, że filtr zawalony brudem i to niby była przyczyna zapowietrzenia. Miał też coś z tym wspólnego zbiornik wyrównawczy i nadal z nim coś jest nie tak. Indianka sądzi, że rurki za wąskie go zasilają i dlatego on nie działa sprawnie, bo gdy Indianka zakręca bojler, to z rurki spustowej od naczynia wyrównawczego chlusta wiadro czy dwa wiadra wody.
Gdy był hydraulik, spalił wszystko co suche, tak, że nawet na rozpałkę nic nie zostawił i gdy wyjechał, Indianka miała trudności z rozpaleniem piecokuchni, bo zostało samo mokre drewno.
Pomęczyła się parę godzin, ale rozpaliła, tyle, że to mokrawe drewno słabo się pali i nie generuje takiej energii aby nagrzać solidnie kaloryfery.
Czasami się to udaje, po wielu godznach palenia lub szybciej, gdy się trafi na jakieś suche wiatrołomy.

Od gorących kaloryferów do ciepła w pokojach daleka droga, bo nawet jeśli kaloryfer jest gorący, to on musiałby być stale gorący przez całą dobę, by doprowadzić do nagrzania pokoi. Kilka godzin palenia tylko podnosi nieznacznie temperaturę. Przy czym trzeba stać przy piecyku i go pilnować by nie wygasł, dokładać co rusz drewno drobno pocięte, bo gdy się postawi pionowo na sztorc dłuższe kawałki, to mają one tendencję do wygasania w tym maleńkim palenisku.
No i takie palenie w piecu to nie ma spokoju, bo co parę minut trzeba zejść i dołożyć do pieca.

Jest to męczące. W dodatku marznie się w stopy, bo mimo, że w piwnicy temperatura podczas palenia w piecu jest kilka stopni wyższa niż na parterze (dzięki tej rurze) to mimo wszystko podłoga jest zimna i ziębi nogi.
Trzeba być cały czas w ruchu by nie przemarznąć, a i tak stopy marzną i trzeba wskoczyć raz po raz pod koc elektryczny i się dogrzać. To syzyfowa praca, to palenie w tej piecokuchni. Trzeba coś innego wymyślić.
Indianki stalowy piec kuchenny świetnie grzał, dopóki się kanał dymny nie uszkodził.
W domu są trzy kanały dymne. Dwa zajęte przez działające piece. Jeden kanał dymny zajęła piecokuchnia w piwnicy, drugi zajmuje piec kaflowy, a trzeci kanał jest uszkodzony i nie ma ciągu w piecu stalowym w kuchni.
Jedyne co można zrobić w tej sytuacji to odłączyć jeden z działających pieców i w jego miejsce podłączyć stalowy piec kuchenny na parterze.
Indianka miała już ten pomysł zanim się hydraulik pojawił by usunąć zapowietrzenie z instalacji i kaloryferów, pozakładać otuliny na rurki i dołożyć rurę spalinową do piecokuchni.
Postanowiła jednak wtedy dać piecokuchni szansę, zobaczyć, jak będzie działała z tą rurą, czy rura da radę nagrzać dom. Okazało się, że rura dobrze grzeje, ale nie na tyle by nagrzać dom, natomiast stalowy piec kuchenny to potrafił.
Szkoda demontować rurę od piecokuchni, bo może piecokuchnia na suchym drewnie będzie znacznie lepiej grzać, a na węglu może na tyle dobrze, że nie trzeba by było ją wymieniać na większy piec...
Póki co, jest jednak w chałupie zimno. Indianka ma dość tego zimna. Pali, pali, rąbie i rąbie to drewno i znowu dokłada i dokłada do pieca, a w chałupie ciągle zimno. Narobi się jak dziki osioł, a i tak zimno jak cholera.
Ledwo 6 stopni Celsjusza w porywie naciąga w pokojach.
Więc wypróbowawszy i rozczarowawszy się piecokuchnią, Indianka przymierza się do ponownego podłączenia do komina swojej zasłużonej stalowej piecokuchni na parterze. Tam nie musi wkładać maleńkich drewienek, bo palenisko jest ogromne. Wchodzą w nie dwumetrowe bale i grzeją długimi godzinami bez uciążliwego podkładania.

Trzeba pomyśleć o przełożeniu rur spalinowych z piecokuchni piwnicznej do stalowej piecokuchni na parterze i po prostu znowu w niej grzać tej zimy, póki Indiankę nie stać na wymianę piwnicznej piecokuchni na wielki piec do c.o.
Warto pomyśleć o dołożeniu płaszcza wodnego lub wężownicy do stalowej piecokuchni na parterze.
Byłoby to znacznie taniej, niż kupować nowy piec do c.o. Jaki by on nie był i tak nie będzie miał tak dużego paleniska jak stalowa piecokuchnia Indianki i nie będzie nawet w połowie tak wydajny jak jej stalowa piecokuchnia, a będzie o niebo droższy. Całe dopłaty pochłonie, o ile Indianka je w ogóle dostanie.
Pora rozejrzeć się za spawaczem, który odpowiednio przerobi stalowy piec Indianki.
Póki Indianka nie ma kasy, podłączy tę wielgachną stalową piecokuchnię tak jak ona jest – w całości.


Niestety, trzeba będzie odłączyć piecokuchnię piwniczną, bo dwa piece nie mogą być podłączone do jednego kanału dymnego. Ten jeden uszkodzony kanał dymny dopiero latem będzie można remontować. Może się to wiązać z rozebraniem całego komina, a to grubsza inwestycja.
No, chyba żeby wpiąć się do kanału kaflaka.  Ale jest on znacznie dalej i szkoda go ruszać, bo tam ma być kominek podłączony latem, aby garsoniera miała niezależne ogrzewanie.
Tak to z lekka podmarzając wieczorem Indianka duma, jak tu rozwiązać problem ogrzewania jej domu.
Ta piwniczna piecokuchnia może by małe mieszkanie ogrzała, ale na dom Indianki za mała jest.

No, i brak suchego drewna robi swoje, że nie wspomi o węglu. Podobno, wg instrukcji, na węglu piecokuchnia by 4 godziny grzała bez podkładania... Może by spróbować palić węglem? Warto chociaż spróbować i porównać. Ale Indianka nie ma węgla i nie ma kasy na węgiel, więc na razie nie porówna. Ciekawe, ile kosztuje tona węgla...? Do piecokuchni Indianki pasuje tzw. kostka lub groszek, ewentualnie węgiel kamienny z miałem.
Indianka po dniu pracy zmęczona, nie ma siły by iść do piwnicy rąbać drewno i wtykać w maleńką kieszonkę paleniska. Mokre to i nie będzie się chciało palić. Szybko zgaśnie, a domu i tak nie nagrzeje. Łatwiej schować się pod kołdrą lub zaszyć w ciepłym śpiworze... Tylko szkoda roślin... Takie piękne były i większość zmarniała...

Odwilż

Ooo jak doobrze... Indianka odmarznie ;))))
Kilka stopni cieplej i Indianka nabrała ochoty do działań domowych.
Zabrała się za porządki, za segregowanie swoich rzeczy.
Kursuje od piwnicy po strych.
 
Ugotowała obiad częściowo na resztce gazu, a częściowo na kuchence elektrycznej, która słabo grzeje, nie tak jak ta gazowa, no ale udało się obiad przyrządzić, choć mięso niedosmażone. Krwisty befsztyk wyszedł.
Smaczny i dał się zjeść.
 
Piecokuchnia stoi na razie odłogiem. Indianka patrzy na nią niechętnie trochę jak na robaka i zastanawia się co z nią począć. Czy sprzedać ją, czy wykorzystać np. w garsonierze lub w koziarni.
Na noc może w niej napali, chociaż to bez sensu bo i tak ten piecyk nie nagrzeje domu.
Piecokuchnia rozczarowała Indiankę i będzie do wymiany na konkretny piec centralnego ogrzewania.
Duuuży piec o dużej pojemności, o duuuużym palenisku. Tym razem byłby to piec o mocy co najmniej 24kw, a najlepiej by było to 30kw.

Indianka chciałaby taki na drewno z dwoma komorami spalania. Taki spala w pierwszej komorze drewno, a w drugiej gaz drzewny wytworzony przez spalane drewno. To jest maksymalne wykorzystanie drewna.
Indianka nie chce kupować węgla, bo ma swoje drewno w lesie, a poza tym węgiel spalany śmierdzi i zanieczyszcza środowisko bardziej niż spalane drewno.
Indianka dąży do samodzielności. Chce używać własne paliwo z własnej ziemi.
 
 

piątek, 4 lutego 2011

Piecokuchnia

Nnoo, w środę Indianka trafiła na partię suchego drewna i usmażyła na piecokuchni obiadek.
Dobrze hajcowało... Jeden palnik bardzo dobrze grzał. Drugi minimalnie, bo spaliny go omijają przelatując przez wężownicę, która nagrzewa wodę w c.o.
Ale w czwartek znowu kicha. Za słaby żar i nie mogło się w garnku zagotować. Mięso nie chciało się smażyć.
Indianka na wpół surowe zjadła, bo smaczne było mimo wszystko. Indianka wybitnie mięsożerna jest, ot co.
Dzień bez mięsa, to dzień stracony... Indianka musi mieć siły by siano na strych wrzucać, bo konie rozwaliły baloty i nie można dopuścić, by zadeptały i zabrudziły siano... Tylko mięcho daje siłę Indiance.
Dziś głodzio rwie trzewia Indianki, ale Indianka zniechęcona wczorajszą porażką nie ma ochoty schodzić do kuchni. Zajęta na parterze wgryzaniem się w różne dokumenty... ;)
 
Trochę wnerwia ją młoda kicia, która z piwnicy przytargała kawał mięcha i tańczy z nim na skraju łóżka Indianki.
Raz po raz Indianka wywala z sypialni kociaka i jego mięcho, ale uparty kociak wraca szeroką szparą pod drzwiami i perfidnie zakopuje mięcho pod kołdrą Indianki (szczera, uczuciowa kicia dzieli się tym czy ma) lub ponawia taniec z mięchem, polegający na energicznym podrzucaniu kawałka mięsa dwoma przednimi łapkami w pozycji stojącej na tylnych łapach... ;)
 
Kicia potrafi i myszkę Indiance do łóżka włożyć, ale na szczęście chyba już wszystkie gryzonie wytłuczone i zżarte przez bojowe koty Indianki...

Koziołek ukradziony

Wczoraj rano Indianka zauważyła brak jednego, białego, bezrożnego koziołka rasy saaneńskiej.
Koziołek był zakolczykowany kolczykiem numer PL 200000366780.
Koziołka ukradziono z koziarni, prawdopodobnie w nocy.
Indianka zgłosiła kradzież na policji. Przyjechało dwóch młodych policjantów i spisało protokół.
Indianka prosi o kontakt, jeśli ktoś widział tego koziołka lub zna miejsce jego pobytu.
Kontakt przez CreativeIndianka@vp.pl

środa, 2 lutego 2011

Papierkowe porządki

W domu zimno, ręce drętwieją, ale Indianka próbuje dobrać się do papierów.
Gaz się skończył - nie ma na czym gotować obiadów.
Piecokuchnia marnie działa i jest pracochłonna, pochłania wszystkie siły Indianki.
Jednak spróbuje ona na niej coś ugotować.

Piko i jego pan

Dziwne zaiste to najście było, bardzo dziwne. Mianowicie we wtorek, po zmroku, gdy już mocno ciemno było, pod dom Indianki zajechali nieproszeni, obcy ludzie. Wysiedli z busa i zaczęli węszyć wokół domu Indianki zaglądając przez okna i świecąc latarkami po wnętrzu domostwa.
 
Indianka zaniepokojona chwyciła za komórkę gotowa dzwonić po policję, ale wstrzymała się. Uzbrojona w komórkę i wiatrówkę weszła na strych, otworzyła okno by zmierzyć się z tym, co tu ją po nocy najechało i z wysokości pierwszego piętra zadała pytanie w kierunku człowieka stojącego przed busem:
 
A pan to skąd?
A ja z Filipowa.
Aż z Filipowa? A czego pan tutaj szuka?
A pies mi zginął taki rudy, bez ogona, to znaczy z krótkim ogonem. Nie było go tutaj?
 
Rudy?
 
Dla miejscowych wszystkie zwierzęta są albo czerwone, żółte, białe albo czarne. Innych kolorów nie znają. Ten człowiek nie był już z Mazur lecz z Podlasia, więc chyba dlatego znał dodatkowy kolor, ale najwyraźniej nie do końca.
 
Rudy? Raczej beżowy? Taki duży, wielki łeb, z czarną obrożą z nitami? Krótka sierść?
 
Tak, tak. Krótki ogon.
 
On tu często się wałęsa pod moim domem. Ostatnio był tu jakieś 2-3 tygodnie temu. Chciał dostać się na ganek do moich suk.
 
A teraz też był?
 
Teraz nie.
 
Indianka zapomniała powiedzieć facetowi, że jakiś czas temu, mniej więcej w czasie gdy ten pies tu się pojawiał słyszała strzały.
 
To jak pani go zobaczy to go pani zatrzyma i zadzwoni po mnie?
 
Dobrze, niech pan poda komórkę do pana i jak się pan nazywa, skąd pan jest.
 
Ja z Filipowa. 
 
A skąd on panu uciekł? Aż z Filipowa???
 
Niee... Gospodarstwo mam w Kowalach i w Kowalach go trzymam.
Ale on uciekł stąd, tutaj pod lasem koło Domańskich go wypuściłem by się wybiegał.
 
By się wybiegał?...
No to ładnie sobie piesek „biega” że całymi dniami koczuje na indiańskim podwórku. - pomyślała Indianka.
To aż stamtąd tu przyleciał?? To ładnych kilka kilometrów...
Dobrze, zapisałam sobie pana telefon. Jakby się pojawił, wyślę smsa.
 
Mogę tu jeszcze przyjechać jak będę go szukał dalej?
 
Nie. Jeśli on się tu pojawi, sama pana powiadomię, a psa zamknę.
 
Indiance te późnonocne poszukiwania psa wydały się podejrzane.
To facet sobie po 3 tygodniach przypomniał, że ma psa i zaczął go szukać i to po nocy?
 
Dziwne to dziwne. O różnych kradzieżach się słyszy.  Ostatnio są popularne takie „na wnuczka”.
Skoro mogą być „na wnuczka” to mogą być i „na pieska”...
 
Indianka była kiedyś ofiarą metody „na suczkę”, gdy pewien cwaniaczek na podwórko Indianki pod nos jej pięknego, rasowego psa przyprowadził suczkę mającą cieczkę i wyprowadził jej psa daleko na trzecią wieś.
 
Indianka nieufna. Nie lubi, gdy nieproszeni ludzie ją nocami nachodzą, a zwłaszcza, gdy myszkują.

wtorek, 1 lutego 2011

Inwestor

 Inwestor
Indiankę odwiedził mądry inwestor. Wsparł Indiankę mrozoodpornym śpiworem i poradnikiem finansowym.
Indianka leży opatulona w ciepły śpiwór i studiuje meandry ekonomii próbując znaleźć optymalne i rozwojowe rozwiązanie dla swojej trudnej i ciężkiej sytuacji życiowej...
Kaganek wiedzy rozświetlił otumaniony przepracowaniem i przemrożeniem umysł Indianki.
Indianka przelatuje mądre strony i duma nad nimi...
Indianka jest pod wrażeniem tego, co usłyszała od Inwestora i tego co przeczytała w podarowanym przez niego poradniku finansowym...
Inny wymiar życia. Indianka się tu zaharowuje od 8 lat bez zysku, a niektórzy potrafią zręcznie inwestować, obracać pieniędzmi czerpiąc z tego duże zyski i przy tym nie zapracowując się do utraty tchu.
Indianka zbyt długo eksploatowała się nadmiernie fizycznie w ciężkich warunkach materialnych.
Ciało zmęczone, ale mózg odpoczął, choć przytłumiony zmartwieniami. Pora na pobudkę i nowe umiejętności i możliwości...
Koniec z dojeniem kóz od rana po świt. Pora zrobić użytek ze swego genialnego umysłu.
Grzech tego nie zrobić. Wszak dobry Bóg obdarzył Indiankę nieprzeciętnym umysłem. Trzeba go wykorzystać, aby wydobyć się z bagna w jakie zepchnęły Indiankę niesprzyjające okoliczności i ludzie złej woli...

piątek, 28 stycznia 2011

Bez dopłat

Indianka nie dostała dopłat unijnych i nie ma za co wykończyć dom pod agroturystykę.
Potrzebuje pomocy w wykończeniu tegoż domu, by stworzyć sobie źródło dochodu od tego lata.
Pomoc potrzebna jest TERAZ by zdążyć dom wyremontować przed wiosną i latem.
Mile widziana każda pomoc finansowa, fizyczna lub materialna.
W zamian oferuje bezpłatne wakacje na rancho po wykończeniu łazienek i pokoi, lub pobyt na przyzagrodowym polu namiotowym przed ich wykończeniem.

piątek, 7 stycznia 2011

Kurz

Kurz
No cóż, wielki na strychu kurz,
gdy Burzan szaleje z Indianką
ocieplając podłogę wełnianką.
Indianka korzystając z odwilży wzięła gorącą kąpiel w niewykończonej łazience pistacjowej.
Ściany jeszcze trzeba wykafelkować, dołożyć osobne gniazdko do termy, zbadać wyciek przy kraniku do wc i wymienić pękniętą płytkę. Burzan założył Indiance dwa nowe kinkiety, umywalkę, poprawił syfon pod wanną – już nie cieknie. Pożyteczny i uczynny ten Burzan. Dobry człek.
W chałupie zimno, tylko w graciarni kaflowy piec działa. Instalacja c.o. do bani – całkiem się schrzaniła.
Świszczy, piszczy, chlupie i bulgocze. Dwa dni tak zziębniętych mieszkańców teepee wnerwiała nie ogrzewając domu, aż Indianka zdecydowała się ją zdemontować i wrócić do starego, sprawdzonego ogrzewania piecowego.
Ogrzewanie piecowe trzeba podrasować nową rurą spalinową, to będzie hulało lepiej niż dawniej.
Indianka spuściła wodę z instalacji c.o. coby mróz nie rozwalił jej i przymierza się do remontu starego kuchennego pieca, który najlepiej jej tu służył ze wszystkich możliwych mediów grzewczych.
Prosty i solidny – niezawodny. Trzeba mu nową rurę spalinową wstawić i będzie grzał parter jak dawniej.
Burzan dodatkowy kinkiet w kuchni założył ku uciesze Indianki. Ciut jaśniej przy piecu kuchennym będzie, gdzie gdy on działał, Indianka zwykła grzać wodę do mycia i gotować karmę dla psów i innych zwierząt w miarę potrzeby, a nawet gotować sobie obiady, smażyć konfitury.
Wiele jest w domu do zrobienia, a kasy niet, ale jakoś pomału do przodu remoncik się posuwa drobnymi kroczkami. Ważne by było ciepło w domu, to będzie można wykafelkować łazienkę. Czyli najpierw trzeba podnieść temperaturę w chacie. Burzan nie cierpi zimna. Indianka już przywykła, ale nie służy jej ono.
Źle na stawy wpływa, więc woli spać w ogrzewanej kaflowym piecem graciarni niż w swojej zimnej, a niekiedy lodowatej sypialni. W graciarni temperatura oscyluje pomiędzy 4 a 8 stopni Celsjusza. Dziś nawet 10 C, bo odwilż, bo strop ocieplony i cały dzień Indianka pali w piecu kaflowym.
Niech tylko indiański piec kuchenny zagra, to zrobi się momentalnie w chacie ciepło.

czwartek, 6 stycznia 2011

Kipisz na strychu

Dziś Indianka i Burzan zarządzili kipisz na strychu. Usunęli klamoty z nad sufitu garsoniery i rozłożyli między belkami wełnę mineralną celem ocieplenia tej oazy ciepła w teepee indiańskim.
 
Burzan zatroskany – tęskni za swoją panną. Panna się mocno gniewa. Burzan pokutuje w zimnym domu Indianki. Może panna się zlituje mając na względzie jego katusze? Indianka nie wie jak pocieszyć Burzana. Wynajduje mu zajęcia, by zajął czymś myśli...

wtorek, 4 stycznia 2011

Burzan

Gość z daleka szaleje po indiańskim domu jak burza rozprawiając się bez pardonu z bałaganem remontowym i robiąc drobne naprawy, przeróbki, montaże. Skręcił dwie szafki, naprawił szuflady, powiesił 4 karnisze, przykręcił dwa wieszaki, wymienił 4 kinkiety, naprawił światło w piwnicy i na parterze, naciął drewna do pieca.
 
Gość przyjechał na 1-2 miesiące, ale jest przerażony warunkami mieszkalnymi, zwłaszcza niską temperaturą w domu, więc może uciec prędzej. Oby nie :)
 
Indianka czeka na rury spalinowe i doczekać się nie może... Kiedy kurna chata te rury przyjadą??? W chałupie zimno! Instalacja centralnego ogrzewania nie daje rady nagrzać chałupy. Mimo ofensywnego palenia jest ciągle zajebiście zimno... :( Temperatura w domu to około 0 stopni... :( Tylko w pokoju, gdzie stoi kaflowy piec w którym dodatkowo się pali jest temperatura ok. 8 stopni...
 
Palenie w piecach zajmuje mnóstwo czasu, ale niestety jest niewydajne. Marne efekty. Muszą być rury spalinowe dołożone do pieca by podnieść temperaturę w domu. Trzeba będzie spuścić wodę z instalacji, zakręcić większość kaloryferów i napełnić tylko 5 grzejących dwie sypialnie i dwie łazienki, to może wtedy piec da radę ogrzać te dwa pokoje i łazienki, a rura spalinowa ogrzeje kuchnię. W trzecim pokoju natomiast w kaflowym piecu trzeba będzie palić równolegle z paleniem w piecu c.o.

piątek, 31 grudnia 2010

Akcja odśnieżanie

Do Indianki gość z daleka wybrał się autem. Jechał nocą 600km by pomóc Indiance w remoncie domu, ale utknął 1km od gospodarstwa, bo droga totalnie zawalona półmetrowym, a nawet miejscami i metrowym śniegiem.
 
Indianka poruszyła ziemię i niebo, czyli gminę i policję, by człowiek w końcu mógł dotrzeć do gospodarstwa. Cały dzień wydzwaniała do urzędu gminy z prośbą o odśnieżenie drogi na jej kolonię, ale bezskutecznie – pług nie przyjechał na kolonię, mimo, że odśnieżył wieś. W końcu skończyła jej się karta telefoniczna, więc przerażona, że człowiek pozostawiony w tym śniegu i wyczerpany długą jazdą w końcu zamarznie na tej drodze, zadzwoniła na policję z prośbą o pomoc, a pan dyżurny ładnie się zachował, bo nie zostawił bezdusznie człowieka w śniegu, lecz powiadomił dzielnicowego o sytuacji, a ten z kolei gminę i w końcu pług przyjechał i odśnieżył drogę.
 
Ale nie było łatwo. Auto utknęło na wąskiej drodze i zatarasowało przejazd. Trzeba było na taśmie wyciągnąć je z gminnej drogi z powrotem na wieś i dopiero wtedy pług mógł odśnieżyć drogę na kolonię. Śniegu taka masa napadała, że i jednokrotne odśnieżanie niewiele pomogło, trzeba było wziąć auto na hol i zaciągnąć na gospodarstwo. Tak więc ciągnik jednocześnie odśnieżając drogę, ciągnął za sobą samochód, który płynął na grubej warstwie śniegu. Śniegu tyle, że i ciągnik ledwo ujechał po tym białym morzu. Z trudem zaciągnął samochód na gospodarstwo Indianki, gdzie auto zaryło się w śniegu po szyby i tak będzie stało aż do wiosny, gdy stopnieją śniegi... Dobrze, że gość prowiant przywiózł na zimę, bo z dostawami żywności teraz krucho będzie – nigdzie to auto już długo nie pojedzie.
 
Indianka ma rury spalinowe do odebrania i martwi się czy kurier dojedzie o własnych siłach, bo na drodze nadal sporo śniegu, a przejazd bardzo wąski i śliski z wysokimi burtami śniegu po obu stronach.
Droga przypomina wąskie koryto. Rury ciężkie. Razem 50kg. Będzie zajebisty problem by je przytargać na gospodarstwo ze wsi, gdy kurier nie dojedzie na kolonię i gospodarstwo. Indianka ma chory kręgosłup, gość też. Oj mogą sobie nie poradzić, bo ciężko iść w takim śniegu, a co dopiero ciągnąć jeszcze ciężką pakę przez 2km. Oj się będzie działo... Zapowiada się niezły hardcore. W takiej sytuacji przydałyby się sanie i przyuczenie koni do nich... No, ale Indianka nie ma sani (ukradziono je z gospodarstwa zanim się na nie wprowadziła) i niestety będzie cholernie ciężko te rury przytargać na gospodarsstwo...

Nno...

Nnno...

wtorek, 28 grudnia 2010

Starodrzew zniszczony... :(((

To były wiekowe, nawet dwustuletnie i starsze, zdrowe szlachetne drzewa liściaste - platany i graby, niektóre dochodzące do obwodu 3 metrów i wysokości kilkudziesięciu metrów. Drzewa potężne, majestatyczne, szlachetne, o ile mi wiadomo, wycinka takich drzew wymaga zgody Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody, ponieważ takie drzewa zaliczajają się do zabytków przyrody i nie wolno ich sobie ot tak wyrżnąć.
 
Drzewa rosły na poboczu drogi z dala od jezdni, nie utrudniały w żaden sposób poruszania się. Stanowiły wielką ozdobę tej drogi i samych Sokółek jak i walor przyrodniczy Gminy Kowale Oleckie.
 
W upalne dnie rzucały cień i dostarczały miłego chłodu na tej drodze, na której dzieci biegają na lekcjach gimnastyki. Z tego co widziałam, zostały wycięte wszystkie grube szlachetne drzewa około 30 sztuk.
Leżą obecnie ich ścięte kadłuby na poboczu. W miejscach ścięcia widać wyraźnie słoje - można policzyć wiek wyciętych drzew. Widać także, że drzewa te były całkowicie zdrowe. To wielka strata. Spuścizna poprzednich pokoleń zaprzepaszczona. Te drzewa mogły nadal żyć, rosnąć i być świadkami kolejnych uczących się w pobliskiej szkole pokoleń i towarzyszyć im w dorastaniu...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Platany wyrżnięte

Rano Indianka wybrała się przez śniegi i lody do Olecka, ale utknęła w Sokółkach, bo okazało się, że do 3 stycznia ŻADEN autobus nie będzie jechał ani do Olecka, ani z Olecka. Hmm...

Skoro już była w wiosce – zrobiła zakupy i zapłaciła rachunek. W wiosce było pogodnie, słonecznie, biało, spokojnie. Tylko kilka osób Indianka spotkała tam. Nikt Indianki nie wkurwił - spotkane osoby były spokojne, otwarte, a nawet uprzejme.


Idąc do Sokółek, po drodze minęła powalone kadłuby wiekowego drzewostanu. Do niedawna piękna aleja składająca się z majestatycznych, ogromnych, około trzydziestu zdrowych drzew teraz leżała zarżnięta piłami spalinowymi... Drzewa mające po 200 lat i dochodzące do 2 metrów obwodu, szlachetne platany – wszystkie wyrżnięte. Stało się to, czego obawiała się Indianka. Ostatni bastion cennych przyrodniczo drzew padł. Zostawiono tylko brzydkie krzaki i jeszcze brzydsze, pokręcone, rakowate olchy. Natomiast piękne, majestatyczne, wysokie platany zostały wyrżnięte co do jednego... 


śmierć wiekowej alei w Sokółkach :((( 
Szkoda, że nie położyła swojej rękawiczki na jednym z tych pni,
 to by było widać jak ogromne to drzewa były...
Wstrząśnięta masakrycznym widokiem zniszczonej przepięknej alei Indianka minęła trupy wyrżniętego szlachetnego drzewostanu i stanęła by sfotografować i nagrać zniszczoną przyrodę. Była wzburzona do głębi. Postanowiła, że coś z tym musi zrobić. Nie może być tak, że niszczy się bezkarnie i masowo pomniki przyrody - takie cudowne, piękne, wiekowe drzewa. Zrobione zdjęcia i zgłoszenie popełnienia przestępstwa przeciwko pomnikom przyrody wysłała do lokalnej prokuratury. Wezwała dzielnicowego, który niechętnie, ale przyjechał. Niechętnie obejrzał drzewa. Prosiła go, aby się zajął sprawą i ustalił, kto to zrobił. Okazało się, że to Powiatowy Zarząd Dróg wyciął te zabytki przyrody za zgodą i pozwoleniem Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Podobno te święta drzewa zostały przerobione na... banalne palety... Po pewnym czasie przyszło pismo z prokuratury, w którym Indianka została poinformowana, że prokuratura odmawia zajęcia się tym problemem. Przykre. Zabrakło w pobliżu prawdziwych ekologów i doświadczonych prawników d/s ekologii. Indianka jako jedyny prawdziwy ekolog w gminie sama nie dała rady obronić drzew. Poległy wszystkie. Ma gdzieś na dysku uszkodzonego komputera zdjęcie tej alei za jej życia zrobione latem. To był przepiękny kompleks parkowy drzew. Dawał cień w upalne dnie. Górował majestatycznie nad całą okolicą. Szumiał soczyściezielonymi, lśniącymi dużymi liśćmi... Było tak piękne i sielankowo wśród tych drzew spacerować drogą... Już ich nie ma. Zostało tylko karczowisko składające się z martwych, potężnych pni wielkości stołów.




Śliską drogą udała się do domu. Droga pokryta warstwą śniegu migotała miliardem zielonych, niebieskich, turkusowych, złotych i kryształowych iskier...

Pod koniec trasy musiała przejść ciężki kawałek – 500 metrów śnieżnej, twardej i śliskiej czapy.

Z wielkim mozołem przemierzała lodową czapę, z trudem wyrywając stopy ze zlodowaciałego śniegu.


W połowie pola padła wyczerpana w śnieg by odpocząć. Towarzysząca jej dalmatynka uwaliła się na niej całym ciężarem spasionego ciała wywołując głośne protesty Indianki i wkurzone przygwożdżeniem do śniegu wierzgnięcia. Po krótkiej szamotaninie suka zlazła z wyczerpanej marszem przez głęboki, zlodowaciały śnieg Indianki i położyła się obok, ale po chwili znów próbowała wgnieść Indiankę mocniej w śnieg, więc Indianka wstała i ruszyła dalej do domu ciągnąc za sobą torbę z zakupami.



Po lewej Saba, po prawej Satja.
Tymczasem suka Satja tarzała się przed Indianką w śniegu raz po raz cała szczęśliwa z tego spaceru.

Gdy Indianka doszła do podwórka – przywitał ją ogier. Weszła do domu i zaniosła zakupy do lodówki.
Zrobiła sobie owocową herbatę z pigwą i zjadła smaczne ciastko kupione w wiejskim sklepie.


Potem zabrała się za porządki na ganku, za znoszenie drewna i jego cięcie na krótkie kawałki bo tylko takie wchodzą do pieców.

Napaliła w kaflowym, a potem piecokuchni i ugotowała obiad. Gdy skończyła pracę, był już wieczór.

Zmęczona położyła się do łóżka i ledwo klika pisząc tego posta... ;)

niedziela, 26 grudnia 2010

Przespane święta

Indianka zmęczona i śpiąca całe święta. Już ją nic nie boli z wyjątkiem nadwyrężonej ręki.
Dzisiaj wyszła do koni i kóz by zrobić porządek z rozgrzebanym sianem... i go zrobiła ;)
Potem ugotowała gulasz i kompot. Kurki obdarowały ją w święta 5cioma jajkami.
Indianka ma teraz już wszystkie składniki by upiec ciasto, tylko sił brak. Ciągle taka senna jest. Jak śpiąca królewna. W Sylwestra pewnie będzie spała jak niedźwiedź.
Nacięła drewno do pieców, ale już nie ma siły napalić. W ostatnie dni była odwilż, to nie musiała palić w piecach. Dziś chwycił mróz, na razie niewielki. Do jutra temperatura w domu może spaść do zera, i jutro już trzeba będzie napalić. Indianka chciała coś jeszcze dzisiaj porobić, także wykąpać się – ale za bardzo zmęczona i śpiąca już jest. W dodatku światło się w części domu zepsuło i ciemnawo jest.
Ciemno i zimno. Nie chce się z łóżka wstawać.
Kociak wszedł jej na ramię, wcisnął się w głowę i dyszy jej do ucha, a ona bicia serca malucha słucha...
ps. Serdecznie dziękuję za życzenia smsowe, blogowe, gadu gadowe tym wszystkim, którzy o mnie nie zapomnieli w ten świąteczny czas, a zwłaszcza tej osobie, co mi paczuszkę smakowitą przysłała z przepysznym adwokatem... niam... ;))) Taki słodziutki likier to balsam na me skołatane, zmartwione serce... :)

czwartek, 23 grudnia 2010

Nagrzewanie chałupy i refleksje

Indianka nie ma gotowej rozpałki, więc szykuje sobie co palenie nową.
To papier, karton, drzazgi, trociny, drobne, wysuszone szczapki.
Rozpala ogień najpierw w piecu kaflowym w garsonierze, bo prędzej są tego palenia efekty no i łatwiejszy dostęp do pieca i palenisko trochę większe niż w piecokuchni, więc łatwiej w nim manewrować szczapami.
Gdy w piecu kaflowym powstanie żar, bierze ten żar na metalową szuflę i znosi do piwnicy do piecokuchni. Podkłada żar na oczyszczony z popiołu ruszt, kładzie na niego drobniejsze szczapki i w ten sposób rozpala piecokuchnię.
Paląc jednocześnie w piecu kaflowym i w piecokuchni, zauważyła, że efekty są odczuwalne prędzej przy paleniu w piecu kaflowym. Po kilku godzinach w garsonierze jest wyraźnie cieplej, a sam piec nagrzewa się i zaczyna emanować ciepło poprzez kafle. Natomiast piecokuchnia nie daje odczuwalnego ciepła, chociaż temperatura wody w instalacji wzrasta do kilkunastu a potem dwudziestu paru stopni – ale to po wielu godzinach palenia. W pokojach okna stają się przejrzyste – z szyb znika mróz i mgła, widać że cieplejsze powietrze porusza liście roślin i robi się minimalnie cieplej w pokojach, ale nie oznacza to że ciepło. Piecokuchnia jest za słaba do ogrzania tego domku. To dziwne, bo w danych pieca podano moc grzewczą 13kw, więc powinno wystarczyć. Być może określono tę moc grzewczą dla węgla lub koksu, a mokrawe drewno olchowe nie jest w stanie wygenerować takiej wysokiej temperatury co węgiel, niemniej jednak, Indianka porównując efekty palenia w swoim dawnym stalowym piecu kuchennym z efektami palenia w piecokuchni – jednak widzi słabość i niską wydajność tej ostatniej. Po prostu ta piecokuchnia się nie sprawdza do tego jest wysoce drewnożerna, a jej obsługa pracochłonna, a nawet męcząca wielce.
Nie stać Indianki na piec za 8.000zł – kupiła najtańszy jaki znalazła w Polsce – za 1300zł. Teraz trzeba mu dodatkowo wstawić rury spalinowe za ponad 500zł, by był w stanie ogrzać choć dwie kuchnie i podgrzać nieco temperaturę w całym domu. Gdy temperatura ogólna w domu będzie wyższa to i kaloryferom będzie łatwiej nagrzać pokoje i łazienki. Także drzwi wejściowe okazały się porażką - zamiast zatrzymywać ciepło – wpuszczają masę mrozu. Są oblodzone, zimne i nieszczelne, a tanie nie były – niemal 1500zł za sztukę. Trzeba będzie je przełożyć do wewnątrz domu, a w ich miejsce wstawić solidne, drewniane, tym razem bez szybek. Także okna w domu trzeba zabezpieczyć chociażby karniszami z grubymi kotarami oraz wejścia do łazienek zasłonami, aby para wodna nie przemieszczała się do sypialni i nie zawilgacała pomieszczeń.
Wiele jest do zrobienia, do wykończenia, do przerobienia, a tu dopłat nie ma i długo nie będzie, bo Indianka kontrolę w listopadzie miała. Fatalnie się składa. Wszyscy we wsi już dostali dopłaty i mają bogate stoły świąteczne, a u Indianki bieda i dom rozgrzebany w remoncie. Każdy pożyczony grosz idzie na remont. W domu zimno, nieprzyjemnie. Palenie w piecokuchni męczące jest, a daje mizerne efekty. Tylko długa rura spalinowa może pomóc. Chociaż ona będzie nagrzewać natychmiast powietrze.
Indianka w wolnej chwili zajrzy do schematu piecokuchni i określi, co sprawia, że ona tak cienko działa. Zaprojektuje nowy piec i latem go każe zrobić i wstawić w miejsce tej rozczarowującej piecokuchni. Łazienki są do wykończenia, kuchnie do kapitalnego remontu. Aby chociaż łazienki wykończyć przed wiosną się udało. Teraz dodatkowe utrudnienia w postaci niskich temperatur i braku dojazdu do gospodarstwa znacząco wydłużają remont, bo ciągle czegoś brak by porządnie wykończyć instalację lub ściany, a tu nie ma jak tego dostarczyć, bo znów droga zawiana po pas śniegiem, bądź konieczność cięcia, rąbania i podkładania drewna do piecy zabiera mnóstwo czasu, niezbędnego do ogarnięcia domu.
Także zaprawy w niskich temperaturach słabo schną.
Indianka prze do przodu z tym remontem, bo chce zdążyć przed wiosną dom wyremontować by móc wynajmować pokoje turystom i zacząć zarabiać na życie i by mieć na dalszy remont domu i jego doposażanie. Gdyby nie musiała rok temu oddać dla KRUSu 6000zł to by rok temu ten remont zrobiła i teraz już by było znacznie mniej do wykończenia i można by było spróbować urządzić Sylwestra, a tak Indianka przyblokowana ze swoimi planami. KRUS nawet odsetek od 6000zł nie umorzył i ściągnął z Indianki dodatkowo 2500zł z czego niemal połowę z jej odszkodowania za wypadek w lutym 2010r.
Indianka najchętniej odcięłaby się od wszelkich instytucji, bo one więcej biorą niż dają w zamian. Indianka podejrzewa, ma wręcz pewność, że gdy przyjdzie pora wypłaty rolniczej emerytury – g....no dostanie, bo ten system ubezpieczeń jest tak niesprawiedliwie i wadliwie skonstruowany. Indianka w 2003r. też miała wypadek i g.... no za niego dostała, chociaż był poważniejszy niż ten w lutym 2010r. Nawet jej nie umorzono odsetek od składek, bo wg KRUSowskich przepisów „roszczenie przeterminowane”. Nikt Indiance w 2003r. nie powiedział, że należało jej się jakieś odszkodowanie, jakieś chorobowe.
Nikt się nie zainteresował, czemu przestała wtedy płacić składki i co się z nią działo. Że była kontuzjowana i głodna i żyła w strasznych warunkach materialnych. Teraz warunki nadal są fatalne, ale chociaż instalacja wodna częściowo wymieniona i zrobiona no i to centralne choć wadliwe ale jest.
W 2003r. nie skorzystała wtedy z odszkodowania, ani chorobowego, ale składki za ten okres musiała zapłacić plus odsetki od nich. Nie ma sprawiedliwości. Instytucje sprawnie wyciągają z ludzi pieniądze na składki, podatki, ale w zamian bardzo niechętnie cokolwiek dają.
To ciekawe, że po 6 latach obowiązek wpłacenia zaległych składek nie przemija, natomiast przemija prawo do odszkodowania z tytułu wypadku.

W 2003r. Indianka spadła ze strychu na beton i miała wstrząs mózgu i wybity bark, naderwane ścięgna. Trafiła na półtoratygodnia do szpitala. Wyszła na własną prośbę wcześniej, bo w domu psy same bez opieki zostały no i jej skromny, ale majątek.


Psy nie były same przez półtora tygodnia, lecz krócej. Chyba dzień. 
Gdy zdarzył się Indiance wypadek w domu był Sławek.
On karmił psy. 
Gdy zaś on został skatowany na wsi i trafił do tego samego szpitala, na ten sam oddział, gdzie była Indianka, to wówczas Indianka nie miała wyjścia i musiała się wypisać ze szpitala szybciej, zanim całkiem wyzdrowiała. 
Przez 8 miesięcy nie mogła władać ręką – bolał stłuczony bark, nie mogła do góry podnieść ręki. Powinna była dostać za to odszkodowanie, chorobowe – nie dostała nic, ale kierowniczka KRUS po latach zmusiła ją by zapłaciła składki za tamte lata wraz z odsetkami i głucha była na podania Indianki aby umorzyć jej chociaż odsetki od tych składek. Bezduszne, nieludzkie instytucje, obsługiwane przez ludzi zimnych jak roboty, kierujących się prawem, które takie zimne, nieludzkie postawy usprawiedliwia. Specjaliści od prawa i administracji mówią, że Polska jest jednym z najbardziej nieprzyjaznych dla człowieka krajem jeśli idzie o traktowanie człowieka przez instytucje i prawo. To chyba jeszcze pozostałość z czasów komuny, kiedy pojedynczy człowiek był tu niczym, był dla władz nic nie znaczącym robolem bez prawa głosu i w ogóle jakiegokolwiek prawa.
Kapitalistyczna Szwecja była i jest bardziej socjalistyczna niż socjalistyczna Polska była – tam dbało się i dba o rodzinę, o dzieci, o bezrobotnych, o młodzież studiującą, o emerytów.
Tutaj w urzędzie petent dla urzędnika to był natręt, który przeszkadzał pić kawę.
Chyba coś z tamtych czasów jeszcze zostało.
Masz płacić i nic nie chcieć, a jak coś nie daj Boże zachcesz, to będziesz sprawdzany jak jakiś kryminalista, bo urząd jakby z góry zakłada, że każdy petent to naciągacz. Nawet jak cię sprawdzi, że faktycznie zły stan zdrowia, był wypadek, złe warunki materialne, brak dochodu – to i tak ci nie umorzy odsetek od składek. Przyjdzie kiedyś czas wypłat emerytur – gó...no z tych składek będzie. To co teraz wyciągają z rolników, te składki – przecież one nie są inwestowane, pomnażane... Za lata te składki, ich suma będzie symboliczna.
Może starczy na paczkę papierosów?
Teraz za takie 8500zł Indianka mogłaby zrobić podstawowy remont chałupy by stworzyć sobie godne do życia warunki jakie ma np. taka pani kierownik KRUS w swoim domu i by stworzyć sobie miejsce pracy przy obsłudze ruchu agroturystycznego = a tymczasem KRUS połknął 8500zł i remont stoi kolejny rok i kolejny rok Indianka nie ma z czego żyć. Za te 8500zł mogłaby kupić porządny piec, który by ogrzał cały dom, a tak marznie kolejny rok w niedogrzanym domu i zapadając coraz bardziej na zdrowiu. Ważne, że pani kierownik ma co miesiąc pensję i jest z siebie nieziemsko zadowolona, jak to dokopała biednej, samotnej rolniczce, która od lat zaharowuje się, by zagospodarować gospodarstwo i by zdobyć środki na remont domu i stworzenie sobie miejsca pracy zarobkowej.
W takim dość smętnym nastroju chodzi zmarznięta Indianka po chałupie i głośno mówi, co myśli na temat pani kierownik KRUS i jej podobnym przeszkadzaczom i utrudniaczom indiańskiego życia...
Ona ma zapewne bogaty wigilijny i świąteczny stół - a Indianka nawet stołu nie ma...

Ósme święta Bożego Narodzenia

To już ósme święta Bożego Narodzenia na obczyźnie wśród nieprzyjaznych, nieżyczliwych, chorych na znieczulicę lokalnych ludzi w sąsiedztwie. Ósme ubogie, smutne i bylejakie święta. Aż się nie chce obchodzić.
Indianka marzy o tym, że kiedyś będzie spędzać święta z bliską sercu osobą, a dom będzie pełen ciepła, kolorów, odświętny, będzie miała duży stół zastawiony wykwintnymi potrawami, a pod pachnącą choinką piękne, wartościowe prezenty, a dni te będą przepełnione wzniosłymi uczuciami i doznaniami, pełne serdeczności...
Kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie w tym roku... Najpierw Indianka musi się wydobyć z wielkiej biedy na którą cierpi od ośmiu lat i poznać wreszcie dobrego, wartościowego człowieka, z którym będzie chciała dzielić kolejne święta...
Tymczasem o Bożym Narodzeniu przypomniała Indiance paczuszka z Zielonej Góry. Indianka nie jest pewna od kogo, bo adres zatarty - listonosz mówił, że z Zielonej Góry... Chyba od Kasi? Dziękuję serdecznie... To miła niespodzianka była... Taki sympatyczny akcent świąteczny...
W sypialni w łóżku Indianki leżakują koty - gdy wstaje ona by zejść do piwnicy i zrobić coś do jedzenia lub napalić w piecu - towarzyszą jej stale. Teraz baraszkują skacząc po łóżku, wspinając się niczym małpki po szafach i półkach... Pocieszne zwierzątka są...Takie przymilne, przytulne... wpełzają pod kołdrę Indianki i wtulają sie w nią mocno czasem zaczepiając ją noskiem o twarz...  Najchętniej siedzą Indiance na ramieniu wtulone w jej włosy...
Indianka ma nieciekawe samopoczucie - bolą ją jajniki i ogólnie czuje się fizycznie źle, więc poleguje w łóżku od dwóch dni... Wczoraj zmusiła się do sprzątania - sprzątnęła nieco łazienkę, kuchnię...
W TV nudy - oklepane od lat filmy typu Kevin sam w domu czy Powrót do przeszłości czy Szklana pułapka.
Jak można co roku te same filmy puszczać??? Aż się niedobrze robi... Jaki ograniczony repertuar... gee...
Więc Indianka spaceruje po domu dokładając do pieca kaflowego i piecokuchni w ciszy medialnej - tzn. nie gra ni TV ni radio, które też niewiele ma do zaoferowania. Kiedyś jakoś więcej było porywających szlagierów - teraz same puchy - czasem coś fajniejszego się trafi, ale rzadko, a stare covery w wykonaniu nowych wykonawców nie są lepsze od oryginałów sprzed lat i takie wydają się jak odgrzewane tygodniowe kotlety choćby Cruel Summer w tej nowej, powolnej wersji bez życia - jakby zombi śpiewały, a nie te pełne energii i radości życia dziewczyny z Bananarama... Więc Indianka chodzi po domu w ciszy, ale nie absolutnej - cisza wyzwala głośne myślenie i Indianka bezwiednie zaczyna na głos artykułować swoje myśli... Dźwięk jej spokojnego głosu przyciąga zwierzęta. Stale towarzyszą jej koty, za drzwiami odzywają się psy i stukają o śnieg kopytami konie zapatrzone w okna domu... i kozy podchodzą do okien piwnicy i zaglądają do środka co Indianka tam robi...
Indianka marzy, że uda jej się doprowadzić dom do normalnych warunków mieszkaniowych - wyremontować ładnie tak by stworzyć sobie wygodny i przytulny dom i by mogła od przyszłego roku zacząć wynajmować pokoje i zarabiać na życie... że w końcu zacznie normalnie funkcjonować w nowej rzeczywistości - w nowym miejscu - i że wróci do niej dawna dobra passa, która nie opuszczała jej, gdy mieszkała w swoim rodzinnym mieście...
Kupiła wymarzone gospodarstwo, kupiła wymarzony, własny dom - trzeba go wyremontować i zacząć zarabiać na życie na agroturystyce - tak jak sobie to zaplanowała osiem lat temu, gdy wyjeżdżała z miasta na Mazury...
Szkoda, że plany życiowe musi realizować sama - chciała realizować je ze swoim partnerem, dobrym, kochającym, wartościowym człowiekiem, którego niestety nie poznała w swoim życiu i już nie liczy, że go pozna... 'Widać nie każdemu dane poznać swoją Miłość życia. Może się taki nie urodził, a może już dawno zajęty? Indianka przestaje wierzyć w miłość... Przestaje chcieć kochać...
Choć Indianka wybredna i trudnokochliwa, jednak jej serce otwarte i głodne miłości przez całe życie było... Teraz jej serce już się zamyka... Już nie chce kochać... Za długo na miłość czeka...
Trzeba się skupić na tym, na czym skupia się większość narodu - na sprawach przyziemnych, egzystencjonalnych, na zabezpieczeniu sobie wygody i źródeł utrzymania...
Oczywiście dalej zagospodarowywać swoje gospodarstwo i rozwijać hodowlę koni, rozkręcić agroturystykę i jeszcze coś równolegle...
Znależć czas na rozwijanie swoich talentów i hobby... Po prostu żyć pełnią życia... Może gdy Indianka o miłości zapomni, któregoś dnia się ona sama objawi i rozświetli dni Indianki szczęściem?

niedziela, 19 grudnia 2010

Moc grzewcza

Indianka duma, jak tu zwiększyć moc grzewczą swej małowydajnej piecokuchni i już wydumała. Zainspirowana mega rurą w oleckim Agromaszu (rura ma chyba z 40 metrów wysokości i ogrzewa wielką halę) oraz znacznie krótszą za to bardzo estetyczną rurą spalinową do wkładu kominkowego podejrzaną u wioskowego Warszawiaka – zdecydowała się zastosować podobną do swej piecokuchni. 

Będzie kłopot z połączeniem prostopadłościennego czopucha piecowego z owalną rurą, no ale da się to zrobić i Indianka przestanie marznąć paląc w piwnicy, bo to niezdrowo przesiadywać w zimnej piwnicy cały dzień dokładając do pieca i marznąć. 
Ponadto na pytanie Indianki skąd wytrzasnąć skrzata, który by po nocach palił w piecu gdy Indianka śpi – jak na zawołanie zgłosiła się para Francuzów na wolontariat. Oby dotarli... ;)))
Póki co, na noc włącza grzałkę w kaloryferze by woda w instalacji podczas jej snu nie zamarzła, a sama dogrzewa się kocem elektrycznym...

piątek, 17 grudnia 2010

Odpowietrznik automatyczny

Hydraulik założył na najwyżej powieszonym kaloryferze automatyczny odpowietrznik i instalacja grzeje lepiej – szybciej się nagrzewa. Widocznie była zapowietrzona. Teraz temperatura instalacji rośnie w oczach. W domu chłodno, zimnawo, ale nie ma mrozu. Jakby kto stał całą dobę przy piecu i dokładał to by w domu było ciepło.

No, ale nie da się tak. Trzeba zainstalować wymiennik wody i rurę spalinową do pieca. Te zabiegi zwiększą wydajność ogrzewania. Trzeba też powiesić karnisze i  grube kotary aby zatrzymać dłużej ciepło w domu. Trzeba też będzie pomyśleć o ociepleniu budynku styropianem i montażu okiennic.

czwartek, 16 grudnia 2010

Pan Krawat

Pan Krawat jest okay. W 3 dni zmontował mi centralne ogrzewanie za 800zł - czyli nie zdarł ze mnie skóry tak jak inni próbowali... ;)
Teraz przerabia i kończy rozprowadzenie wody po partaczu z Filipowa.
Pan Krawat sam zrobił więcej w kilka dni niż cała ekipa patałachów w kilka miesięcy zrobiła.
żałuję, że nie trafiłam na niego wcześniej, to bym zaoszczędziła sobie problemów i dawno byłoby po remoncie instalacji.
Syfon? On już z nóg leciał na twarz gdy mi ten syfon przykręcał. Za to ładnie zakafelkował ubytki w ścianach i poprzykręcał baterie. Zrobił też wodę w kuchni piwnicznej.
Wróci i mi tutaj wszystko porządnie pokończy... :)))

Wanna

No, nareszcie woda bieżąca podłączona do wanny – Pan hydraulik ze Skierniewic podłączył. Co prawda syfon pod wanną mu się przekrzywił, a może pękł podczas montażu i woda zalewa łazienkę podczas kąpieli, ale Indianka wreszcie wykąpała się w ciepłej bieżącej wodzie z termy. Wanna ma być jeszcze podłączona do wody z bojlera, który jest nagrzewany przez kocioł c.o. aby koszty kąpieli nie były tak potwornie drogie. No i mus ten syfon poprawić.

Także Indianka ciekawa czy jej stara pralka automatyczna jeszcze działa po tak wieloletnim przestoju. Ma co prać! Całe sterty zakurzonych, pleśniejących łachów czekają na pranie... Powolutku Indianka zbliża się do normalnych mieszkaniowych warunków, ale jeszcze huk roboty tutaj do zrobienia jest aby w tym domku dało się normalnie mieszkać...
Dom jak pobojowisko wygląda z porytymi ścianami i podłogami. Masa sprzątania, ale i tak ten bałagan nie da się ogarnąć dopóki ściany nie będą wykafelkowane, a podłogi wylane i wykafelkowane, okna obrobione, parapety założone... Jeszcze mnóstwo pracy i kredytów w ten dom trzeba włożyć...
A kredyty potem spłacać latami...
Duży bojler dwupłaszczowy się Indiance śni, bo kocioł niewydajny jest.
Noce zimne gdy kocioł wygasa, a wygasa gdy się przy nim nie stoi non stop i nie dokłada. Niestety, pożyczka się już skończyła i nie ma skąd dołożyć do remontu, a do dopłat daleko... ;(

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Rocznica kradzieży

7 grudnia minęła niechlubna rocznica kradzieży drzewek owocowych Indianki. Rok temu ukradziono 233 drzewka owocowe z nowoposadzonego sadu Indianki. Indianka ciężko pracowała cały rok przy zakładaniu plantacji, a gdy praca była niemal ukończona – parszywe, nienawistne ścierwa złośliwie powyrywały własność Indianki niwecząc jej ciężką pracę i poniesione nakłady na założenie sadu.

7 grudnia Indianka przyłapała złodziei na gorącym uczynku podczas kradzieży w jej sadzie.
Wezwała miejscową policję. Dwaj policjanci przyjechali na interwencję, ale nie zatrzymali sprawców. Plantacja Indianki zniszczona, a złodzieje pozostali bezkarni i mszczą się na Indiance wszelkimi możliwymi sposobami do dnia dzisiejszego.
Indianka nie da się gnojom. Znajdzie na gnidy sposób.
A ty August spadaj zdrajco!!! Wstyd mi za ciebie :(((

 

Grudniowa noc

Późna noc. Indianka nie śpi. Cały dzień pracowała, a wieczorem oglądała filmy jeden po drugim. Trochę zasnęła. Teraz znów się obudziła.
 
W sobotę natargała drewna do domu, a w niedzielę pocięła je na drobne szczapy i napaliła nimi w piecu. Temperatura kaloryferów doszła do około 20-30 stopni, ale to za mało, by w domu zrobiło się ciepło. Kaloryfery powinny mieć temperaturę co najmniej 60 stopni. Faktycznie piec wymaga węgla lub koksu. Drewno za słabe do niego jest, ale Indiankę nie stać na węgiel czy koks, więc pali tym co wyrosło na jej ziemi.
 
W niedzelę miła niespodzianka ze strony Gminy a właściwie pana K.L. i traktorzysty – odśnieżanie. Indianka odśnieżona. Na podjazd wysypała gruz i popiół by łatwiej było brakującym materiałom instalacyjnym podjechać na podwórko. Remont instalacji pochłonął całą pożyczkę, ale trzeba go skończyć. Indianka ma dość bałaganu w domu. Chce mieć nareszcie względnie normalne warunki mieszkaniowe. Ciężko fizycznie pracuje na gospodarstwie od lat i musi mieć w domu bieżącą ciepłą wodę i sprawne ogrzewanie – ciepły dom.
Także aby założyć rodzinę zastępczą i wziąć pod opiekę dzieci, podstawowy wymóg to dom musi mieć wszystkie niezbędne media i wygody.

niedziela, 12 grudnia 2010

Centralne zmontowane

Radość umiarkowana – jakoś to działa, ale niewydajne i pracochłonne jest.
Indianka cały dzień musi siedzieć w piwnicy i dokładać do pieca co 15 minut drewno – a piec zimny i zimny i zimny – kaloryfery po wielu godzinach palenia w piecu – ledwo letnie.
Wystarczy, że Indianka na dłuższą chwilę odejdzie od pieca – a on gaśnie i kaloryfery robią się momentalnie zimne. Ogólnie te całe centralne ogrzewanie to jedno wielkie rozczarowanie. Jeden plus tej męczarni, że w domu już nie ma mrozu i szyby okien już nie są zamrożone lub zaparowane. Jednak mimo wielogodzinnego palenia w domu nadal zimno. Rano ledwo 6 stopni Celsjusza.
Od rana do nocy palenie non stop i nie ma czasu na inne zajęcia, bo co 15 minut trzeba schodzić do piwnicy i podkładać lub ciąć i rąbać drewno na drobne kawałki, bo palenisko pieca maleńkie jest – taka kieszonka - wąska. Ciąg w kominie jest bardzo dobry. Piec ma króciutki czopuch – za krótki, by ogrzać piwnicę. Spaliny idą od razu w komin marnując generowaną przez piec energię. Musowo trzeba długi czopuch wstawić, a instalację uzupełnić o wymiennik ciepła, by ta gorąca woda po instalacji trochę dłużej krążyła po wygaśnięciu pieca i by była możliwość dogrzewania grzałką elektryczną podczas snu lub na wypadek braku ciągu w kominie.
Z ostrymi mrozami sobie to śmieszne centralne i tak nie poradzi – chałupę trzeba dogrzewać piecami – kaflowym w garsonierze i kuchennym w kuchni na parterze.
Kaflowy też wymaga wielogodzinnego palenia zanim się nagrzeje, bo ma w środku uszkodzony obieg spalin – cegły są w środku wykruszone i nagrzewanie pieca trwa dłużej. Natomiast piec kuchenny nie grzeje, bo kanał dymny w kominie uszkodzony. Tzn. można w tym piecu napalić ale chałupa cała spowita gęstym dymem wymaga wietrzenia i razem z dymem otwartymi oknami uchodzi ciepło. Trudno się w nim rozpala, ale gdy już duży żar w nim jest, to on grzeje nieźle, choć nie tak wspaniale jak ongiś.
Dopóki kanał dymny był niedziurawy – piec działał znakomicie. Ogrzewał całe mieszkanie, tyle że nierównomiernie. W kuchni było bardzo gorąco, a im dalej od kuchni tym chłodniej i wilgotniej, ale i tak znacznie cieplej niż teraz przy tym centralnym. Ponadto kaloryfery się zapowietrzają – trzeba będzie wstawić automatyczne odpowietrzniki, być może także do samej instalacji. Prawdopodobnie także nie obejdzie się bez nałożenia izolacji na rurki, bo straty ciepła w piwnicy odbijają się na marnym grzaniu na parterze.
No i sam piec od centralnego trzeba będzie wymienić na coś bardziej wydajnego. Ten to porażka, ale aż dziw, że takie produkują i sprzedają. W końcu to ma grzać, a nie stać niczym atrapa pieca. Z tą wymianą pieca to trzeba będzie poczekać do lata, bo to za duży wydatek na teraz i ryzyko, że przez kilka dni znów będzie bez ogrzewania, a jak pójdzie coś źle, to może być znowu bez ogrzewania na całą zimę. Póki co, trzeba poprawić i dokończyć tę instalację co jest, a nad piecem Indianka się zastanowi i zaprojektuje nowy, a skuteczny i w swoim czasie zleci do wykonania.
Stalowy piec kuchenny projektu Indianki był dużo wygodniejszy i bardziej efektywny i ekonomiczny w użytkowaniu i nagrzewał się szybko i grzał długo bez podkładania. Podczas rozpalania robiło się momentalnie ciepło w kuchni, bo piec emanował gorąc całą swoją powierzchnią. Wchodzą w niego dwumetrowe bale i wystarczyło 3 takie włożyć na noc i zamknąć piec i do rana piec grzał dom, jednocześnie nagrzewając wodę do mycia, prania i zmywania. Indianka rano do pieca dokładała i grzał on niewygasając nieprzerwanie po kilka dni lub nawet tygodnie całe.
Ten piecyk do centralnego to w porównaniu do pieca kuchennego Indianki to taka nędzna pipidówka pożerająca mnóstwo czasu i robocizny i w dodatku niewydajna. Koniecznie choć dodatkowy długi czopuch trzeba mu wstawić, a najlepiej wymienić cały piec na coś lepszego.



poniedziałek, 6 grudnia 2010

One good news...

Pan Karp wsparł... Thank you very much :))) To piękny prezent na Świętego Mikołaja i jakżesz potrzebny akurat teraz gdy walka z mrozem w toku! :)
 
Panie Howk, co z tymi konserwami? ;)))
I gdzie te parówki Panie Szary Wilk??? ;)))

piątek, 3 grudnia 2010

Zu zu zuu...

To byl emocjonujący dzień. Chcesz wiedzieć więcej??? Wrzuć monetę! Nakarm Indiankę... ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

Hydraulik ze Skierniewic

Pan hydraulik dzielnie z rurami walczy, ale czy mu materiału i czasu starczy?
Wioska odcięta od świata -  zwałami śniegu zasypana.
Nie ma jak dostarczyć rury i inne hydrauliczne bzdury...
Na dworze huczy śnieżyca.
Dom ma ośnieżone wysoko lica.
Czy to centralne w końcu powstanie?
Czy Indiance grozi zamarzanie?
ps. Pozdrawiam wszystkich moich zatroskanych Przyjaciół :)
żyję i walczę o normalne warunki mieszkaniowe wbrew wszystkiemu...

Zzzimmnoo...

Zzzimno jak cholera.
Mróz oknami i ścianami się do domu wdziera,
Indianka nie ma w domu ogrzewania
na skute lodem okna spoziera
bez dochodu, okradziona, bez ogrzewania
za to musi dopłacić 600zł do złodzieja... :(((
Nie ma sprawiedliwości na świecie
a przyczyniły się do tego zdradliwe kmiecie...
Indianka w łóżku, słaba, z zimna skostniała.
Stawy zesztywniały - nie ma siły się ruszać...
Dzielnie walczy z mrozem i ani myśli się poddawać...
Tylko że coraz bardziej słaba...

poniedziałek, 22 listopada 2010

Przedzimowy poniedziałek

Wstał listopadowy poniedziałek - jeszcze ciepły, ale to ostatni przed śniegiem. Indiankę bolą stawy i jest niewyspana - nie chce się wstawać, ale zmusi się. Trzeba coś porobić w domu i wokół domu.

Czekoladowy weekend

Indianka spędziła ten weekend w łóżku, przed TV i komputerem, objadając się kanapkami i czekoladą oraz flirtując przez Internet i próbując jednoczesnie załatwić interes. Internet fatalnie chodzi, nie sposób się zalogować całymi godzinami, a po zalogowaniu też często stoi. Nie chciało się wstawać, bo w łóżku ciepło, a poza nim nie, no i stawy bolą. Pewnie po ostatniej wyprawie do Olecka i Kowal Oleckich. Być może także w związku ze zbliżającą się zimą.
 
 

czwartek, 18 listopada 2010

Nici z randki

Randka odwołana.
 
 

środa, 17 listopada 2010

Papiery

Indianka zmęczona, znużona – ale nie ma wyjścia, musi zająć się papierami, których stosy piętrzą się przed Indianką i wołają jej uwagi. Wkurza ją to. Papierzyska czas zajmują niepotrzebnie.
Ale jak mus to mus. No i trzeba będzie Kodeks Karny kupić i pewnie nie tylko. Studiować ustawy i rozporządzenia. Gabinet uporządkować i papierzyska zaatakować skutecznie.
Pozałatwiać swoje sprawy wszystkie zaległe. Załatwić pożyczkę i remont kapitalny domu przeprowadzić, coby na wiosnę dało się ruszyć z agroturystyką i tym samym zdobyć źródło utrzymania.
No i o sad trzeba zadbać – ogrodzić, ubytki uzupełnić, o trening koni... O uprawę ogrodu... Tyle spraw na głowie... Tyle wydatków...
 
Dziś w łóżku odpoczywa zmęczona po wczorajszej wyprawie do miasteczka... Zmęczona powrotem z torbami wyciągającymi jej ręce po ziemię i długim marszem po Olecku i potem od PKSu do domu błotnistą drogą 3,5km...
 
Znużona też długą i bezskuteczną walką o sprawiedliwość i psychicznie przygnębiona niekorzystnym postanowieniem sądu...
 
Za to może się w końcu jaka fajna randka uda? ;) Indianka musi się zrelaksować i odpocząć psychicznie od spraw przykrych a męczących...

Wielka Krzywda

Podłość ludzka nie zna granic, a mechanizmy jej działania są skomplikowane i poza zrozumieniem prawej, spokojnej, uczciwej Indianki, dlatego gdy ją wczoraj krzywda i perfidna podłość spotkała, Indianka w słup soli się ze zdumienia zamieniła i w tym stanie trwa i próbuje myśli zebrać, by pojąć to co ją spotkało i co z tym począć, bo wszak nie można na podłość zezwalać. Przeto Indianka duma i duma. Na razie doszła tylko do jednego wniosku, że pewnikiem do przesłuchania świadków i podejrzanych w sprawie o kradzież jej drzewek przed sądem nie dopuszczono, bo Indianka zadaje wnikliwe pytania i raz dwa by wykazała, że podejrzani i świadkowie kłamią i mataczą. Na rozprawie była sędzina K.J (niestety inna niż na poprzedniej rozprawie), protokolant, przedstawiciel prokuratury i jeszcze jakiś facet, ale Indianka nie wie kto to, bo oni weszli do sali rozpraw przed Indianką i rozmawiali kilka minut z sędzią zanim pozwolono Indiance do środka wejść. Indianka kilka razy pytała, czy może do sali wejść, bo już po 12.oo było, ale kazano jej czekać na korytarzu. W końcu pozwolono jej wejść do sali rozpraw. Sędzia nie dała się Indiance do końca wypowiedzieć, przerywała jej w pół zdania i szybko zakończyła rozprawę postanowieniem o podtrzymaniu w mocy decyzji prokuratury o umorzeniu podstępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych. Gdy Indianka chciała jeszcze coś dodać, sędzia powiedziała, że już po rozprawie i to co Indianka mówi nie ma znaczenia, bo postanowienie już ogłoszone. Także procesu w sądzie o kradzież drzewek nie będzie i Indianka nie będzie miała szansy udowodnić, że kradzież miała miejsce i kto ją okradł.
Co prawda, ze zgromadzonego niechętnie przez policję i prokuraturę materiału wynika, że kradzież była i są wskazówki kto jej dokonał, ale sędzina uznała że nie było kradzieży i nie ma podstaw do dalszego postępowania wyjaśniającego, nie ma podstaw do dochodzenia i wszczynania procesu przed sądem.
Mała to pociecha, że Indianki wnikliwość budzi postrach wśród mataczy, manipulantów i kłamców.
Bez rozprawy przed sądem z udziałem świadków i podejrzanych gdzie jest możliwość przesłuchania ich w obecności sądu Indianka nie ma jak udowodnić, że kradzież drzewek miała miejsce i kto jest złodziejem.
Co tu robić? Przydałby się jaki przyjazny Indiance, zaangażowany, zdolny prawnik.
Indianka musi gospodarstwem się zajmować, a nie prawo studiować by bronić się przed wyszukaną podłością ludzką.
Indianki nie stać na prawnika, czasu na naukę prawa nie ma, ale nie ma wyjścia – musi je opanować.
Opanowała trzy obce języki w tym jeden perfekt to opanuje i prawo. Za czas jakiś wróci do przegranych spraw i rozliczy z nich tych, którzy są za to odpowiedzialni.
Tymczasem pożaliła się znajomej pani. Pani współczuła i podzieliła się podobnymi doświadczeniami, nawet bardziej drastycznymi. Do rozmowy dołączyła druga pani i ta także miała podobne doświadczenia co Indianka, także choć małe to pocieszenie, to fakt że Indianka nie jest jedyną adresatką zła, bo się na nią uwzięto – jest ciut pokrzepiający. Tak tu po prostu jest i ofiar zgniłego systemu i układów jest więcej. Dużo więcej. Wychodzi na to, że poczciwe, zwykłe, spokojne osoby nie mają co liczyć tu na sprawiedliwość.
Zrozumienie i współczucie tych kobiet pokrzepiło Indiankę, ale z drugiej strony uświadomiło wielkość negatywnego zjawiska w lokalnych organach publicznego zaufania. Dwie poczciwe panie stwierdziły, że one już od dawna nie ufają policji i nie wierzą w ich dobroczynną i obrończą misję. Przytoczyły wiele brzydkich sytuacji z udziałem policji. Jedna z pań stwierdziła, że policja żyje z przestępców, z łapówek – więc nie jest zainteresowana ich łapaniem. Indianka też już nie wierzy w szczerość misji ochronnej i obrończej policji.
Policja zawiodła zaufanie Indianki w oczywistej sprawie. Indianka została rok temu okradziona, widziała złodziei, przyłapała ich na gorącym uczynku, wezwała policję, gdy jeszcze złodzieje byli w sadzie, policja przybyła ale nic nie pomogła. Indianka miała silne wrażenie, że policjanci zanim weszli do sadu z góry założyli, że żadnej kradzieży nie było i dlatego bardzo niechętnie oglądali ślady po wyrwanych świeżo drzewkach., które usiłowała im pokazać Indianka. Niestety nie ma co liczyć na sprawiedliwość – nie ma szans na ukaranie złodziei i uzyskanie od nich zadośćuczynienia za dokonane szkody. To koszmar. Przyczynił się do tego wydatnie świadek, który wypiąl się na Indiankę i jej zdaniem tai co widział i nie chce świadczyć prawdy.
Zdaniem Indianki ten świadek to wielka świnia i żałuje, ze go do swojej chałupy wpuściła, gdy był w potrzebie i nie miał gdzie się podziać i nikt nie chciał mu pomóc. Gdy Indianka była w potrzebie i potrzebowała zwykłego świadectwa tego co widział – typek i jego konkubina zdradzili ją perfidnie.
Indianka myśli, że matka konkubiny typka miała rację, mówiąc, że on nic nie wart.
Indianka parę dni temu włożyła kurtkę roboczą, którą rok temu pożyczyła typkowi do sadu, gdy sadzili drzewka owocowe i w której typek chodził do sadu sadzić drzewka i na patrole, gdy złodzieje nachodzili sad. Indianka teraz po roku nałożyła tę kurtkę i odruchowo włożyla ręce do kieszeni. W jednej z kieszeni wyczuła coś metalowego. Wyjęła to coś. Ku jej zdumieniu zobaczyła pistolet. Był cały rok w kieszeni kurtki! Ale numer...
Typek chodził do sadu uzbrojony. KTO CHODZI Z BRONIĄ DO SADU TEN BOI SIĘ NAPADU.
Zdaniem Indianki, ta broń potwierdza, że typek bał się rabusiów, którzy regularnie szabrowali w sadzie Indianki.
Ale Sąd uznał, że nic się nie stało, że żadnej kradzieży nie było (tym razem inna sędzina niestety była).
To po ch...j typek łaził po sadzie z pistoletem???
Indianka nie wie, czy to broń prawdziwa czy tylko hukowa – nie zna się na tym. Chciała ją zabrać na rozprawę jako dowód w sprawie, że w sadzie było niebezpiecznie, ale gdzieś się jej ona zapodziała. Musi ją poszukać i zanieść na policję. Niech oni ocenią czy to prawdziwka czy fałszywka. Tylko, że Indianka całkowicie straciła zaufanie do lokalnej policji. Niech lepiej niezależny expert oceni. Najlepiej przy świadkach. Jeśli się okaże, że broń prawdziwa, Indianka zda ją na policji i tyle. I pomyśleć, że miała nieświadomie takie coś w domu w kieszeni nieużywanej kurtki przez cały rok... ;) A typek się nic nie przyznał, że zostawił pistolet w kurtce Indianki... ;) Może specjalnie zostawił? Może chciał w coś Indiankę wrobić. Pod koniec pobytu u Indianki zrobił się bardzo pyskaty i pluł na Lecha Wałęsę, czym się bardzo naraził Indiance... Dla Indianki Lech Wałęsa to wielki autorytet i szanuje go bardzo. Bardzo ją drażniło, że małolat bez wykształcenia średniego, bez elementarnej znajomości historii Polski tak obraża dobre imię Wielkiego Polaka. Huknęła na nieuka. Może wyjeżdżając na odchodnym chciał się wszawo zemścić? Ale niedługo po wyjeździe dzwonił do Indianki i tak słodko prosił, by mu stronę www zrobiła... Indianka zrobiła. Dopytywał się też, czy była w sprawie kradzieży na policji i sam chciał złożyć zeznania. Ale gdy się dowiedział, że w notatce z interwencji policji większość faktów pominięta a pozostałe przedstawione tendencyjnie to się przestraszył mataczenia policji i nie chciał zeznawać.
Indianka prosiła go by jednak złożył zeznania bo był ważnym świadkiem zdarzeń, ale przestraszony typek nie chciał zeznawać i odgrażał się, że narobi Indiance problemów gdy go poda na świadka. Indianka go na świadka podała bo musiała, to typek wpierw niby zeznał częściowo co widział, ale tak, by nie wskazać konkretnie kogo widział podczas kradzieży (a może tak mu zasugerowano podczas zeznań?), tzn. zeznał, że widział osoby które wieczorem chodziły po sadzie i coś wynosiły z niego, czyli opisał kradzież, bo z sadu wyniesiono drzewka, ale druga sędzia absurdalnie uznała, że kradzieży nie było, ale podczas kolejnego przesłuchania gdy był przesłuchiwany w jednostce wojskowej do której przedziwnym trafem go nagle powołano gdy miał składać zeznania, zamiast złożyć uczciwe zeznania zaczął kręcić i coraz bardziej enigmatycznie zeznawać. Indianka wie, że on się panicznie bał, że go z tej jednostki wyślą do Afganistanu, bo on podobno komandos przeszkolony i podobno w każdej chwili go mogą powołać. Indiance wydaje się, że naciski na niego były, by zeznał przeciwko Indiance, bo jak nie, to go wyślą do Afganistanu na misję. 

To wielkie świństwo, to co on jej zrobił. Indianka przyjęła go i jego dziewczynę pod dach, gdy nikt inny nie chciał im pomóc, a on tak się Indiance odpłacił. To wielka podłość. Jego strach przed zesłaniem na misję zbrojną go nie usprawiedliwia. Indianka rozważy, czy go nie podać do sądu o ochronę dóbr osobistych. Ta zniewaga krwi wymaga! :(((
To jest nauczka dla Indianki, by nie wpuszczać do domu byle kogo. By lepiej sprawdzać ludzi. By się lepiej zabezpieczać. Bo jak się trafi na szuję i szuja wyczuje, że jakiś chamski numer może wyciąć, bo mu to ujdzie płazem, bo Indianka sama i słaba, bez obrońcy – to szuja numer wytnie. Choćby po to, by się na Indiance zemścić za to, że ona ma piękne gospodarstwo, a szuja nic nie ma i dziadem jest i dziadem będzie.
Cóż można zrobić z tym zgniłym jajem? Z tą nie rozliczoną sprawiedliwie kradzieżą? Rzecznik praw obywatelskich? Strassburg? A może dorwać się do władzy i zmienić prawo, tak, by bardziej zabezpieczało normalnych obywateli przed przestępcami, manipulantami, mataczami, krętaczami i kłamcami i ułatwiało dochodzenie swoich praw przed policją, prokuraturą i sądem.

Także te procedury policyjne wydają się Indiance nieskuteczne a śledztwa niewiarygodne i nieudolne. Coś trzeba z tym zgniłym jajem zrobić. Nie można takiego stanu rzeczy tolerować. Być okradzionym, wiedzieć kto i nie móc dojść sprawiedliwości z winy policjantów?
A jeśli idzie o fałszywych gości – to trzeba się dobrze zabezpieczać na piśmie przed ewentualnymi szujami i ich wybrykami. Bo oni jak coś chcą to tacy mili i słodcy są, ale gdy trzeba złożyć zeznanie, to nawet tyle nie potrafią zrobić rzetelnie. No i fakt, że dają sobie wciskać sugerowane odpowiedzi, by zeznanie było po myśli policjanta, któremu nie zależy, by Indianka uzyskała sprawiedliwość, lecz by postępowanie umorzono. Tak działalność policji widzi Indianka. Wszystko zrobić by umorzyć. Wszystko zrobić, by sprawiedliwości nie stało się zadość. Dlaczego? Jakim prawem?
Ludziska są różne. Wiele w nich podłości. Wyszukanej, perfidnej podłości. Dlatego Indianka woli samotność i obcowanie z przyjaznymi zwierzętami, niż ze zdemoralizowanymi ludźmi.
Niech zgniłki kiszą się ze zgniłkami z dala od Indianki. Życie jest za krótkie by psuć sobie humor obcowaniem z degeneratami. Jak najmniej kontaktu ze zgnilizną tego świata.
A na gości bardziej uważać trzeba. Nie każdy kto tu przyjeżdża ma czyste intencje. Nie każdy jest godzien, by przestąpić próg domu Indianki.
Indianka głęboko zamyślona po rozprawie wróciła na rancho. Przywitała ją suka Satja, kotka Kreska i kicia Afrodytka. Drugi pies w domu siedział z pozostałymi kociakami.
Wracając do domu zrobiła zakupy którymi się teraz raduje. Teraz wyciszy emocje w zaciszu domowym i pomyśli o czymś przyjemnym...

sobota, 13 listopada 2010

Sobota śmignęła

Sprzątu sprzątu. W piątek Indianka zmyła naczynia, sprzątnęła jedną łazienkę i pokoik, w sobotę umyła drugą łazienkę i regał w sypialni i zaczęła myć okno w sypialni, ugotowała obiad, obeszła cały pastuch usuwając przebicia, nakarmiła koty, wstawiła pranie i tak cały dzień zleciał.
 
Po usunięciu przebić pastuch wali jak cholera. Suka Satja ocierała się o Indiankę, gdy Indianka poprawiała ostatnie przebicie i poraziło sukę tak, że uciekła z piskiem kilkadziesiąt metrów dalej... ;) Indianka zastanawia się, czy tam aby na pewno jest tylko 12 Volt... ;) Znów poczuła swąd tym razem palonej sierści suki... ;) Kiciuś też wrzasnął, gdy próbował wdrapać się na Indiankę... Wychodzi na to, że Indianka miota błyskawice niczym Posejdon czy Zeus... ;) Dobrze, że pastuch silnie działa. Z przebiciami tylko nieprzyjemnie szczypał, teraz gołą łapą się go nie dotknie, bo odrzuca... ;)

piątek, 12 listopada 2010

Drut i taśma

Indianka opracowała i częściowo wykonała nowy system grodzenia wybiegu dla koni.
Górą idzie niezawodny drut z mocno bijącym prądem, dołem sznurek elektryczny ze słabszym prądem, a nad drutem  dobrze widoczna taśma elektryczna. W zasadzie drut górą i sznurek dołem by wystarczył, ale o zmierzchu i wieczorem, gdy szybko zapadają ciemności biała taśma bardziej widoczna dla konia. Jeszcze Indianka rozważa, czy jakichś dzwoneczków nie powiesić, aby koniom było łatwiej lokalizować pastuch i go unikać.
 
Indianka, gdy przerabiała prąd omyłkowo złapała dwa druty, a sama stała się na moment ogniwem łaczącym te druty i nieźle ją poraziło... ;) Aż swąd palonej skóry poczuła ;) Znaczy to, że elektryzator mocno działa ;)
 
Pod domem prąd najmocniej stuka. Konie weszły do zagródki obok domu i Indianka ją zamknęła. Ogier próbował prześliznąć się pod akurat pojedynczym tu drutem, ale go porządnie trzasnęło, to cofnął się i nabrał pokory. Trzeba koniom odświeżyć pamięć, aby więcej respektu dla ogrodzenia miały. Konie mają znakomitą pamięć.

Kulinarne rozkosze

Indianka ubolewa nad tym, że nie ma porządnej kuchni, ale nie przeszkadza jej to gotować co raz to nowe potrawy. Stara się, by codziennie inna potrawa była. Zatem ostatnio przyrządziła i ze smakiem zjadła:
 
 Kozią wątróbkę w sosie cebulowym z tartymi buraczkami, bułka z ziarnem słonecznika i sezamem
 Barszcz biały ugotowany na żołądkach koźlęcych
 Smażoną wątróbkę wołową w sosie cebulowym plus ugotowane ziemniaki tak zwane “z wody”
 Gulasz sercowy wołowy z warzywami i ryżem
 Barszcz czerwony
 Grzanki polane rozpuszczonym serem żółtym, przybrane porem siekanym
 Polędwica wołowa z sosem mięsnym i ziemniakami oraz tartą marchewką
 Ozór wołowy w sosie musztardowym francuzkim z ziemniakami
 Golonka duszona w piwie, podana z musztardą, chrzanem i pajdą chleba
 Galareta mięsno-marchewkowa skropiona cytryną, bułka z ziarnem
 Rosół wołowy
 Ziemniaki zasmażone z czerwoną cebulą i serem mozzarella
 Bitki wołowe zasmażane z cebulą i gotowane ziemniaki
 Gulasz wołowy duszony z selerem i gotowane ziemniaki
 Polędwiczka koźlęca w czerwonym winie
 
Czyli Indianka gotować umie ;)))  Szkoda, że nie ma dla kogo...
No i szkoda, że nie ma tej kuchni i jadalni wykończonej, tak by się wygodnie gotowało i przyjemnie jadało...
 
Indianka generalnie gotuje polską kuchnię, z dużą ilością mięsa – bo lubi mięso.
W restauracjach i na statkach z kolei chętnie jadała potrawy egzotyczne, chińskie, koreańskie itp.
Indianka kulinarnie jest otwarta na cały świat – lubi kosztować wykwintne, wyszukane jak i egzotyczne potrawy.
Nie stroni od owoców morza. Lubi krewetki, kraby, ośmiornice, małże.
Ulubiona ryba – łosoś norweski.
Ulubiona roślina – oliwka zielona marynowana
Ulubiony napój: koktail bananowy z koziego mleka
Ulubiony drink: advocat
Ulubione piwo – żywiec porter
Ulubione wino – czerwone, słodkie
Ulubiony owoc – malina
Ulubione lody – śmietankowo-waniliowo-kakaowo-czekoladowe, polane toffee i rumem
Ulubiony deser – lana czekolada z orzechami i bitą śmietaną (specjalność kawiarni Duet w Szczecinie)
Ulubiony tort – waniliowo-czekoladowy z orzechami, wiórkami kokosowymi i bita śmietaną
Ulubione ciasto – sernik z galaretką owocową, ciasto Murzynek, ciasto z bitą śmietaną, jabłecznik
Ulubione pieczywo – bułki z całym ziarnem słoneznika, dynii, sezamu, z makiem
 
Bułkę z makiem zawsze zjem ze smakiem... ;)

czwartek, 11 listopada 2010

Szary Wilczku...

... aleś się rozgadał ;))) Postaram się odpowiedzieć na wszystkie Twe pytania i komentarze, w miarę mego ledwo kołaczącego się na małej, mazurskiej wiosce Internetu... :)
Sam walczysz od 8śmiu lat w dziczy kosmatej? Podziwiam i gratuluję. Doskonale wiem co to znaczy samotnie walczyć o przetrwanie w surowych warunkach, bez kasy i w otoczeniu nienawistnych ludzi pełnych złej woli...
Ale jak przetrwałeś 8 lat to przetrwasz następne osiem. Jesteś bogatszy o ośmioletnie doświadczenia. Zahartowany w boju tak jak ja. Fajnie mi wiedzieć, że gdzieś w Polsce żyje i działa podobny pasjonat natury co ja... :) My pionierzy i dzielni samotnicy musimy się wspierać, wymieniać doświadczeniami... Internet daje nam taką możliwość – poznania się i takiej wymiany, może przyjaźni... :)
 
Ja mam nadzieję, że moja katorga zamieni się już niedługo w beztroskie życie na łonie natury... :)
Natura już jest, przepiękna, cudne zwierzęta. Są też wielkie plany i uparta Indianka, która wie czego chce i realizuje to konsekwentnie wbrew przeciwnością losu i wbrew lokalnym zawistnikom.
 
Konie owszem wyhodowałam sobie piękne – kosztem niedojadalnia, ciężko pracując, nosząc im zimą wodę wiadrami z rzeczki po kilkaset metrów, w mrozie minus 40 stopni. Zanim takie wiadro doniosłam do stajni, woda w nim zamarzała. Jestem zatem twarda.
 
Droga? Nie jest dobrze, ale coś tam uzyskałam – jedną dojazdową kupiłam i czeka aż będę miała kasę by ją udrożnić (wymaga ogromnych nakładów – trzeba wykonać zajebisty nasyp), a druga droga tym razem gminna – została trochę poprawiona po moich wieloletnich staraniach, ale odwodnienia nie ma.
 
W tym roku jej przedłużenie wspólnymi siłami ja i robotnicy zatrudnieni przez moją Gminę oraz maszyna rębak wykarczowaliśmy. Droga stała się przejezdna. Ten sukces wywołał zazdrość i wściekłość sąsiadujących Rumcajsów, którzy mściwie napuścili na nas wszystko co się da i próbują wrobić nas w rzekomą kradzież drzewa, podczas, gdy sami bezkarnie kradną drzewo od lat m.in. wycięli z mojej ziemi sędziwe drzewa o średnicy 3 metrów. Policja nie zainteresowała się, kto wyciął z mojej miedzy takie potężne, cenne drzewa, natomiast robi szum wokół wycinki krzaków zarastających gminną drogę, które muszą być wycięte, by droga pełniła swoją drogową funkcję. Jak drogą ma ktokolwiek samochodem czy choćby ciągniekiem przejechać, jak na jej środku rosną krzaki i młode drzewa, jak leżą w poprzek kadłuby ściętych z mojej ziemi ogromnych drzew? Tutaj wszystko na głowie stoi. Wielu tu ludzi kieruje się nienawiścią zamiast dobrem publicznym, zamiast dobrem lokalnej wspólnoty. Jak ktoś coś pozytywnego osiągnie, to mszczą się na nim okradając go i napuszczając na niego różne urzędy. Ten narodek to ma w sobie tyle nienawiści, że się w pale nie mieści.
Od lat z każdej strony do lasu podjężdżają różni szabrownicy ciągnikami i wycinają nielegalnie z lasu drzewo, to Rumcajse policji nie wzywają, tylko jak Gmina ze mną zabrała się za karczowanie drogi to policję napuścili i szukają dziury w całym by się do czegokolwiek dopieprzyć i mściwie zaszkodzić. Bo oni tyle lat tu mieszkają i o drogi nie dbają i nic nie robię w tej sprawie, a jak samotna doprowadziła do cudu udrożnienia kawałka drogi, to z zawiści dołki kopią. Takie aspołeczne zachowania to są typowe chyba nie tylko dla mojej wioski, ale ogólnie dla wiosek mazurskich. Jak się znajdzie jakiś społecznik, który będzie chciał poprawić lokalną infrastrukturę drogową, to zamiast wsparcia może spodziewać się świńskich zagrywek ze strony najbliższych “sąsiadów”.
 
Remont? Utknął, bo kasy brak. Ale muszę go zrobić, by móc ruszyć z agroturystyką, by mieć normalne warunki mieszkaniowe także dla siebie. Czym grzeję? Aktualnie niczym. Muszę pożyczyć pieniądze i sfinansować centralne ogrzewanie. Całe szczęście, że jeszcze nie ma mrozów...
 
Zwierzęta? Bywały czasy, że trzymałam i sama pracowałam przy: 6 koniach, 4 sztukach bydła, 50 kozach, 40 kurach, 12 królikach... Obecnie redukuję zwierzynę, bo zamiast kupować lub wytwarzać wynajętym drogo sprzętem (bo nie mam swojego bo nie stać mnie na zakup) paszę, chcę dom doprowadzić do porządku.
Poza tym po 8miu latach ciężkiej pracy jestem po prostu przemęczona i mam dość. Muszę mieć czas dla siebie a nie orać sobą od świtu do nocy.
 
Dotacje unijne? W przypadku mojego gospodarstwa są niskie. Na te większe mnie nie stać, bo trzeba wyłożyć swoją kasę w całości – zaryzykować wysokooprocentowane kredyty, użerać się z budowlańcami, ryzykować, że nie wyrobią się w terminie i dotację szlag trafi i pójdę z torbami, więc nie zaryzykuję składania wniosku o dofinansowanie na agroturystykę. Za dużo haczyków. To dotacja dla bogaczy, a nie takich skromnych żuczków jak ja. Do tego 22% VATu nie jest dotowane. A budowlańcy jak wyczują, że musisz wyrobić się w terminie, to ci ceny podniosą kilkakrotnie za swoje zakichane usługi. Więc wolę remontować po troszku, skromnie, w miarę niewielkich pożyczek.
 
Jest wiele trudności, stare długi, które stopniowo spłacam z dotacji i pożyczek, a które wolałabym spłacać z dochodu którego nie mam. Chciałabym finansować moją działalność wpływami z agroturystyki, uprawy np. warzyw i wyrobu serów. Za zakichany KRUS zapłaciłam ostatnio 8.000zł czyli całe moje dotacje obszarowe. Na założenie sadu w sumie wydałam kilkanaście tysięcy w zeszłym roku, a lokalne gnoje powyrywali mi drzewka, a policja nie chce nawet zająć się śledztwem. Kupiłam kilka podstawowych narzędzi mechanicznych do uprawy i zagospodarowania ziemi i nic nie zostało na remont. 
 
Dlatego zredukowałam zwierzynę, bo nie chcę tracić pieniędzy na paszę. Kozy i ich mleko, sery z nich będą potrzebne gdy będę miała agroturystykę, obecnie te parę sztuk na moje potrzeby starczy. Konie na razie rosną, a nie pracują, bo to wymaga kolejnych wydatków na ich trening i osprzęt. Rok temu posadziłam sad, trzeba go pielęgnować a to kolejne wydatki, a to co mi chu...e nakradli muszę uzupełnić i ogrodzić się by mi łajzy znów nie nakradły. Suma summarrum – życie na wsi jest złożone i niełatwe. Trudno jest na siebie zarobić i przetrwać.
Jeszcze trudniej dostatnio żyć.  Tylko ci co mają ok. setkę hektarów i komplet maszyn rolniczych, produkcję rolną w toku – tylko tacy mogą sobie pozwolić na dostatnie życie i nie harować tyle całymi dniami,  bo stać ich na pracowników najemnych i na mechanizację gospodarstwa.
 
Pomoc sąsiedzka? Nie istnieje. Jak nie masz swoich maszyn rolnych to nikt ci nie pomoże. Każdy łapczywie łypie okiem na twoją ziemię i liczy że zbankrutujesz, więc z satysfakcją odmawia ci pomocy w zaoraniu czy koszeniu, bo to nie w jego interesie by ci się darzyło w polu i zagrodzie.
 
Miałam piękne stado kóz – szczuli psami.
Posadziłam drzewka – powyrywali.
Najęłam budowlańców do remontu – wyłączono mi prąd na tydzień by roboty hydraulicy nie skończyli, a potem podpuszczono budowlańców by robili na odpierdol i nie kończyli roboty.
To są typowe zachowania lokalnych wieśniaków mazurskich – aspołeczne zagrywki na co dzień.
 
Ale to nic. Co ma wisieć nie utonie. Co sobie zaplanowałam i tak zrealizuję. A ciulów pogonię.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mokro i błotniście

Za oknem mokro, zimno i błotniście. Brak Słońca. Nie chce się wychodzić z domu. Internet nie działa - wielokrotne próby połączenia się z nim kończą się fiaskiem i nic nie można załatwić. W TV jakieś chore pierdoły aż odrzuca. Nędzny ten poniedziałek i samopoczucie nędzne. Rozdrażnienie, rozkojarzenie, ból jajników, ból głowy. Ogólnie migrena. Paskudny poniedziałek. W domu zimno i bałagan. Sterty nie załatwionych papierów piętrzą się. Nawet nie ma się siły ni ochoty na nie spojrzeć. Jak zagospodarować taki nędzny dzień w tych uwarunkowaniach by nie był całkiem zmarnowany? Trzeba się zmusić i zrobić cokolwiek, choćby psy i koty nakarmić, pozmywać naczynia, uprać bieliznę, umyć okno i rośliny pokojowe poustawiać. Powycierać kurze z mebli i je poprzestawiać. Organizm ma prawo czasem zastrajkować i nic nie robić, ale chyba Indianka mu na to nie pozwoli. Muzyka na full by rozbudzić i pobudzić ledwo przytomne myślenie, ubrać się ciepło i do dreptania domowego przystąp! Obiad wszak trzeba ugotować. Indianka dziś wszystkim papierom nie sprosta. Pewnie żadnym. Jest za słaba na to, ale spróbuje choć domem się zająć... Gdy choć małą część z tego co sobie zaplanowała zrobi to i tak dobrze będzie...
Na świecie żyją tysiące ludzi, którzy nic nie robią i dobrze żyją, więc nie ma co się na siłę zadręczać i zmuszać do wielkich wysiłków, gdy sprawność organizmu chwilowo padła... Chyba Indianka zadba o swoje samopoczucie biorąc kąpiel i próbując nie stresować się problemami jakie ma na głowie. Musi odpocząć i tyle.
A wy internauci do roboty! ;))) Was nic nie usprawiedliwia :))))) Pracować-pracować! Zarabiać kasę na mieszkania, samochody, wille i wczasy ;)

niedziela, 7 listopada 2010

Niedysponowana niedziela

Indianka dzisiaj nieszczególnie się czuła, zwłaszcza do południa. Wszelako zmusiła się do wstania i manewrów wokół domu i siedliska.
Po południu wpadli znajomi na chwilę pogadać. Gdy pojechali, Indianka gulasz upichciła z delikatnego mięsa koźlęcia. Pycha.
Teraz wieczór. Przydałby się na deser jakiś spory kawałek czekolady, bo cosik słodkiego się chce...
Trzeba to łaknienie miłości jakoś łatać... ;)
 
 

środa, 3 listopada 2010

Piec kaflowy sprzedam

Sprzedam zabytkowy piec kaflowy w dobrym stanie. Piec jest sprawny, kafle w kolorze miodowym.
Sprzedam w całości lub rozebrany 1000zł
 
oraz sprzedam kafle kremowe i brązowe z rozebranych pieców, 3zł/sztukę
 
tel. 607507811, okolice Olecka

poniedziałek, 1 listopada 2010

Zaduszki

Dzisiejsze zaduszki ciepłe i miłe. Nie miały nic wspólnego z dawnymi lodowatymi, przejmująco zimnymi zaduszkami z dawnych lat, gdy Indianka dziewczynką będąc z rodzicami błądziła po ogromnym Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Cmentarz potężny, rozległy, tłumy ludzi – nie sposób nie zabłądzić, także tradycyjnie co roku rodzina Indianki błądziła po niezliczonych alejkach próbując znaleźć grób Dziadka a potem grób kuzyna Roberta.
 
Dziś tato zadzwonił z okazji Święta Zmarłych. Leży w szpitalu na rehabilitacji i się nudzi, więc nęka Indiankę porannymi telefonami:
„Śpisz???” - tato
„Nie śpię. Dlaczego miałabym spać?” - Indianka
„Myślałem, że śpisz”
„A ty śpisz??!”
„Nie śpię! Przecież rozmawiam z tobą”
„Ale może przez sen gadasz... ;) Jesteś pewien, że nie śpisz? :))) „
„Idziesz na cmentarz?” - tato
„A co ja miałabym tam robić? Przecież nikt bliski tutaj nie leży”
„Ale Polacy leżą!” tato
„Tak... Krewniacy tych co mi tutaj życie zatruwają. Jakby żyli to też by pewnie mi dokuczali... ;)))” - podsumowała sceptycznie Indianka.
 
Dzień minął Indiance na porządkowaniu domu i dokańczaniu rozstawiania przenośnego pastucha dla koni, coby im udostępnić nowe przestrzenie. Kocięta wszędzie Indiance towarzyszyły. Wierne maleństwa. Także dorodna, szerokopiersiasta, spasiona i silna suka Saba.
 
Suka dopadła lisa i zagryzła go na śmierć. Lis dziwnie nie uciekał. Może wściekły? Na szczęście Saba zaszczepiona kilka dni temu.
 
Lis to szkodnik – zagryzał Indiance kury. Ale ten lisek był młody i miał taki niewinny pyszczek. Indianka mu się przyjrzała, gdy Saba liskowi gruchotała kości kręgosłupa aż chrząszczały. Nagle Indiance zrobiło się szkoda liska. Już po jego zgodnie. Co on winny, że on lis? Jest elementem lokalnego ekosystemu. Jest potrzebny. Redukuje nadmiar gryzoni i zajęcy. Taka jego rola. Biedak, sam został zredukowany przez waleczną Sabę, która dzielnie broni ziemi indiańskiej przed intruzami. Indiance łzy stanęły w oczach, ale pochwaliła Sabę, bo to jej zadanie, bronić inwentarza i dobytku przed intruzami i napastnikami...
 
Tak więc paradoksalnie, Święto Zmarłych zakończyło się śmiercią lisa. Może jaka zbłąkana dusza go do siebie powołała? Podobno w ten dzień duchy krążą wśród żywych...