środa, 17 listopada 2010

Wielka Krzywda

Podłość ludzka nie zna granic, a mechanizmy jej działania są skomplikowane i poza zrozumieniem prawej, spokojnej, uczciwej Indianki, dlatego gdy ją wczoraj krzywda i perfidna podłość spotkała, Indianka w słup soli się ze zdumienia zamieniła i w tym stanie trwa i próbuje myśli zebrać, by pojąć to co ją spotkało i co z tym począć, bo wszak nie można na podłość zezwalać. Przeto Indianka duma i duma. Na razie doszła tylko do jednego wniosku, że pewnikiem do przesłuchania świadków i podejrzanych w sprawie o kradzież jej drzewek przed sądem nie dopuszczono, bo Indianka zadaje wnikliwe pytania i raz dwa by wykazała, że podejrzani i świadkowie kłamią i mataczą. Na rozprawie była sędzina K.J (niestety inna niż na poprzedniej rozprawie), protokolant, przedstawiciel prokuratury i jeszcze jakiś facet, ale Indianka nie wie kto to, bo oni weszli do sali rozpraw przed Indianką i rozmawiali kilka minut z sędzią zanim pozwolono Indiance do środka wejść. Indianka kilka razy pytała, czy może do sali wejść, bo już po 12.oo było, ale kazano jej czekać na korytarzu. W końcu pozwolono jej wejść do sali rozpraw. Sędzia nie dała się Indiance do końca wypowiedzieć, przerywała jej w pół zdania i szybko zakończyła rozprawę postanowieniem o podtrzymaniu w mocy decyzji prokuratury o umorzeniu podstępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych. Gdy Indianka chciała jeszcze coś dodać, sędzia powiedziała, że już po rozprawie i to co Indianka mówi nie ma znaczenia, bo postanowienie już ogłoszone. Także procesu w sądzie o kradzież drzewek nie będzie i Indianka nie będzie miała szansy udowodnić, że kradzież miała miejsce i kto ją okradł.
Co prawda, ze zgromadzonego niechętnie przez policję i prokuraturę materiału wynika, że kradzież była i są wskazówki kto jej dokonał, ale sędzina uznała że nie było kradzieży i nie ma podstaw do dalszego postępowania wyjaśniającego, nie ma podstaw do dochodzenia i wszczynania procesu przed sądem.
Mała to pociecha, że Indianki wnikliwość budzi postrach wśród mataczy, manipulantów i kłamców.
Bez rozprawy przed sądem z udziałem świadków i podejrzanych gdzie jest możliwość przesłuchania ich w obecności sądu Indianka nie ma jak udowodnić, że kradzież drzewek miała miejsce i kto jest złodziejem.
Co tu robić? Przydałby się jaki przyjazny Indiance, zaangażowany, zdolny prawnik.
Indianka musi gospodarstwem się zajmować, a nie prawo studiować by bronić się przed wyszukaną podłością ludzką.
Indianki nie stać na prawnika, czasu na naukę prawa nie ma, ale nie ma wyjścia – musi je opanować.
Opanowała trzy obce języki w tym jeden perfekt to opanuje i prawo. Za czas jakiś wróci do przegranych spraw i rozliczy z nich tych, którzy są za to odpowiedzialni.
Tymczasem pożaliła się znajomej pani. Pani współczuła i podzieliła się podobnymi doświadczeniami, nawet bardziej drastycznymi. Do rozmowy dołączyła druga pani i ta także miała podobne doświadczenia co Indianka, także choć małe to pocieszenie, to fakt że Indianka nie jest jedyną adresatką zła, bo się na nią uwzięto – jest ciut pokrzepiający. Tak tu po prostu jest i ofiar zgniłego systemu i układów jest więcej. Dużo więcej. Wychodzi na to, że poczciwe, zwykłe, spokojne osoby nie mają co liczyć tu na sprawiedliwość.
Zrozumienie i współczucie tych kobiet pokrzepiło Indiankę, ale z drugiej strony uświadomiło wielkość negatywnego zjawiska w lokalnych organach publicznego zaufania. Dwie poczciwe panie stwierdziły, że one już od dawna nie ufają policji i nie wierzą w ich dobroczynną i obrończą misję. Przytoczyły wiele brzydkich sytuacji z udziałem policji. Jedna z pań stwierdziła, że policja żyje z przestępców, z łapówek – więc nie jest zainteresowana ich łapaniem. Indianka też już nie wierzy w szczerość misji ochronnej i obrończej policji.
Policja zawiodła zaufanie Indianki w oczywistej sprawie. Indianka została rok temu okradziona, widziała złodziei, przyłapała ich na gorącym uczynku, wezwała policję, gdy jeszcze złodzieje byli w sadzie, policja przybyła ale nic nie pomogła. Indianka miała silne wrażenie, że policjanci zanim weszli do sadu z góry założyli, że żadnej kradzieży nie było i dlatego bardzo niechętnie oglądali ślady po wyrwanych świeżo drzewkach., które usiłowała im pokazać Indianka. Niestety nie ma co liczyć na sprawiedliwość – nie ma szans na ukaranie złodziei i uzyskanie od nich zadośćuczynienia za dokonane szkody. To koszmar. Przyczynił się do tego wydatnie świadek, który wypiąl się na Indiankę i jej zdaniem tai co widział i nie chce świadczyć prawdy.
Zdaniem Indianki ten świadek to wielka świnia i żałuje, ze go do swojej chałupy wpuściła, gdy był w potrzebie i nie miał gdzie się podziać i nikt nie chciał mu pomóc. Gdy Indianka była w potrzebie i potrzebowała zwykłego świadectwa tego co widział – typek i jego konkubina zdradzili ją perfidnie.
Indianka myśli, że matka konkubiny typka miała rację, mówiąc, że on nic nie wart.
Indianka parę dni temu włożyła kurtkę roboczą, którą rok temu pożyczyła typkowi do sadu, gdy sadzili drzewka owocowe i w której typek chodził do sadu sadzić drzewka i na patrole, gdy złodzieje nachodzili sad. Indianka teraz po roku nałożyła tę kurtkę i odruchowo włożyla ręce do kieszeni. W jednej z kieszeni wyczuła coś metalowego. Wyjęła to coś. Ku jej zdumieniu zobaczyła pistolet. Był cały rok w kieszeni kurtki! Ale numer...
Typek chodził do sadu uzbrojony. KTO CHODZI Z BRONIĄ DO SADU TEN BOI SIĘ NAPADU.
Zdaniem Indianki, ta broń potwierdza, że typek bał się rabusiów, którzy regularnie szabrowali w sadzie Indianki.
Ale Sąd uznał, że nic się nie stało, że żadnej kradzieży nie było (tym razem inna sędzina niestety była).
To po ch...j typek łaził po sadzie z pistoletem???
Indianka nie wie, czy to broń prawdziwa czy tylko hukowa – nie zna się na tym. Chciała ją zabrać na rozprawę jako dowód w sprawie, że w sadzie było niebezpiecznie, ale gdzieś się jej ona zapodziała. Musi ją poszukać i zanieść na policję. Niech oni ocenią czy to prawdziwka czy fałszywka. Tylko, że Indianka całkowicie straciła zaufanie do lokalnej policji. Niech lepiej niezależny expert oceni. Najlepiej przy świadkach. Jeśli się okaże, że broń prawdziwa, Indianka zda ją na policji i tyle. I pomyśleć, że miała nieświadomie takie coś w domu w kieszeni nieużywanej kurtki przez cały rok... ;) A typek się nic nie przyznał, że zostawił pistolet w kurtce Indianki... ;) Może specjalnie zostawił? Może chciał w coś Indiankę wrobić. Pod koniec pobytu u Indianki zrobił się bardzo pyskaty i pluł na Lecha Wałęsę, czym się bardzo naraził Indiance... Dla Indianki Lech Wałęsa to wielki autorytet i szanuje go bardzo. Bardzo ją drażniło, że małolat bez wykształcenia średniego, bez elementarnej znajomości historii Polski tak obraża dobre imię Wielkiego Polaka. Huknęła na nieuka. Może wyjeżdżając na odchodnym chciał się wszawo zemścić? Ale niedługo po wyjeździe dzwonił do Indianki i tak słodko prosił, by mu stronę www zrobiła... Indianka zrobiła. Dopytywał się też, czy była w sprawie kradzieży na policji i sam chciał złożyć zeznania. Ale gdy się dowiedział, że w notatce z interwencji policji większość faktów pominięta a pozostałe przedstawione tendencyjnie to się przestraszył mataczenia policji i nie chciał zeznawać.
Indianka prosiła go by jednak złożył zeznania bo był ważnym świadkiem zdarzeń, ale przestraszony typek nie chciał zeznawać i odgrażał się, że narobi Indiance problemów gdy go poda na świadka. Indianka go na świadka podała bo musiała, to typek wpierw niby zeznał częściowo co widział, ale tak, by nie wskazać konkretnie kogo widział podczas kradzieży (a może tak mu zasugerowano podczas zeznań?), tzn. zeznał, że widział osoby które wieczorem chodziły po sadzie i coś wynosiły z niego, czyli opisał kradzież, bo z sadu wyniesiono drzewka, ale druga sędzia absurdalnie uznała, że kradzieży nie było, ale podczas kolejnego przesłuchania gdy był przesłuchiwany w jednostce wojskowej do której przedziwnym trafem go nagle powołano gdy miał składać zeznania, zamiast złożyć uczciwe zeznania zaczął kręcić i coraz bardziej enigmatycznie zeznawać. Indianka wie, że on się panicznie bał, że go z tej jednostki wyślą do Afganistanu, bo on podobno komandos przeszkolony i podobno w każdej chwili go mogą powołać. Indiance wydaje się, że naciski na niego były, by zeznał przeciwko Indiance, bo jak nie, to go wyślą do Afganistanu na misję. 

To wielkie świństwo, to co on jej zrobił. Indianka przyjęła go i jego dziewczynę pod dach, gdy nikt inny nie chciał im pomóc, a on tak się Indiance odpłacił. To wielka podłość. Jego strach przed zesłaniem na misję zbrojną go nie usprawiedliwia. Indianka rozważy, czy go nie podać do sądu o ochronę dóbr osobistych. Ta zniewaga krwi wymaga! :(((
To jest nauczka dla Indianki, by nie wpuszczać do domu byle kogo. By lepiej sprawdzać ludzi. By się lepiej zabezpieczać. Bo jak się trafi na szuję i szuja wyczuje, że jakiś chamski numer może wyciąć, bo mu to ujdzie płazem, bo Indianka sama i słaba, bez obrońcy – to szuja numer wytnie. Choćby po to, by się na Indiance zemścić za to, że ona ma piękne gospodarstwo, a szuja nic nie ma i dziadem jest i dziadem będzie.
Cóż można zrobić z tym zgniłym jajem? Z tą nie rozliczoną sprawiedliwie kradzieżą? Rzecznik praw obywatelskich? Strassburg? A może dorwać się do władzy i zmienić prawo, tak, by bardziej zabezpieczało normalnych obywateli przed przestępcami, manipulantami, mataczami, krętaczami i kłamcami i ułatwiało dochodzenie swoich praw przed policją, prokuraturą i sądem.

Także te procedury policyjne wydają się Indiance nieskuteczne a śledztwa niewiarygodne i nieudolne. Coś trzeba z tym zgniłym jajem zrobić. Nie można takiego stanu rzeczy tolerować. Być okradzionym, wiedzieć kto i nie móc dojść sprawiedliwości z winy policjantów?
A jeśli idzie o fałszywych gości – to trzeba się dobrze zabezpieczać na piśmie przed ewentualnymi szujami i ich wybrykami. Bo oni jak coś chcą to tacy mili i słodcy są, ale gdy trzeba złożyć zeznanie, to nawet tyle nie potrafią zrobić rzetelnie. No i fakt, że dają sobie wciskać sugerowane odpowiedzi, by zeznanie było po myśli policjanta, któremu nie zależy, by Indianka uzyskała sprawiedliwość, lecz by postępowanie umorzono. Tak działalność policji widzi Indianka. Wszystko zrobić by umorzyć. Wszystko zrobić, by sprawiedliwości nie stało się zadość. Dlaczego? Jakim prawem?
Ludziska są różne. Wiele w nich podłości. Wyszukanej, perfidnej podłości. Dlatego Indianka woli samotność i obcowanie z przyjaznymi zwierzętami, niż ze zdemoralizowanymi ludźmi.
Niech zgniłki kiszą się ze zgniłkami z dala od Indianki. Życie jest za krótkie by psuć sobie humor obcowaniem z degeneratami. Jak najmniej kontaktu ze zgnilizną tego świata.
A na gości bardziej uważać trzeba. Nie każdy kto tu przyjeżdża ma czyste intencje. Nie każdy jest godzien, by przestąpić próg domu Indianki.
Indianka głęboko zamyślona po rozprawie wróciła na rancho. Przywitała ją suka Satja, kotka Kreska i kicia Afrodytka. Drugi pies w domu siedział z pozostałymi kociakami.
Wracając do domu zrobiła zakupy którymi się teraz raduje. Teraz wyciszy emocje w zaciszu domowym i pomyśli o czymś przyjemnym...

sobota, 13 listopada 2010

Sobota śmignęła

Sprzątu sprzątu. W piątek Indianka zmyła naczynia, sprzątnęła jedną łazienkę i pokoik, w sobotę umyła drugą łazienkę i regał w sypialni i zaczęła myć okno w sypialni, ugotowała obiad, obeszła cały pastuch usuwając przebicia, nakarmiła koty, wstawiła pranie i tak cały dzień zleciał.
 
Po usunięciu przebić pastuch wali jak cholera. Suka Satja ocierała się o Indiankę, gdy Indianka poprawiała ostatnie przebicie i poraziło sukę tak, że uciekła z piskiem kilkadziesiąt metrów dalej... ;) Indianka zastanawia się, czy tam aby na pewno jest tylko 12 Volt... ;) Znów poczuła swąd tym razem palonej sierści suki... ;) Kiciuś też wrzasnął, gdy próbował wdrapać się na Indiankę... Wychodzi na to, że Indianka miota błyskawice niczym Posejdon czy Zeus... ;) Dobrze, że pastuch silnie działa. Z przebiciami tylko nieprzyjemnie szczypał, teraz gołą łapą się go nie dotknie, bo odrzuca... ;)

piątek, 12 listopada 2010

Drut i taśma

Indianka opracowała i częściowo wykonała nowy system grodzenia wybiegu dla koni.
Górą idzie niezawodny drut z mocno bijącym prądem, dołem sznurek elektryczny ze słabszym prądem, a nad drutem  dobrze widoczna taśma elektryczna. W zasadzie drut górą i sznurek dołem by wystarczył, ale o zmierzchu i wieczorem, gdy szybko zapadają ciemności biała taśma bardziej widoczna dla konia. Jeszcze Indianka rozważa, czy jakichś dzwoneczków nie powiesić, aby koniom było łatwiej lokalizować pastuch i go unikać.
 
Indianka, gdy przerabiała prąd omyłkowo złapała dwa druty, a sama stała się na moment ogniwem łaczącym te druty i nieźle ją poraziło... ;) Aż swąd palonej skóry poczuła ;) Znaczy to, że elektryzator mocno działa ;)
 
Pod domem prąd najmocniej stuka. Konie weszły do zagródki obok domu i Indianka ją zamknęła. Ogier próbował prześliznąć się pod akurat pojedynczym tu drutem, ale go porządnie trzasnęło, to cofnął się i nabrał pokory. Trzeba koniom odświeżyć pamięć, aby więcej respektu dla ogrodzenia miały. Konie mają znakomitą pamięć.

Kulinarne rozkosze

Indianka ubolewa nad tym, że nie ma porządnej kuchni, ale nie przeszkadza jej to gotować co raz to nowe potrawy. Stara się, by codziennie inna potrawa była. Zatem ostatnio przyrządziła i ze smakiem zjadła:
 
 Kozią wątróbkę w sosie cebulowym z tartymi buraczkami, bułka z ziarnem słonecznika i sezamem
 Barszcz biały ugotowany na żołądkach koźlęcych
 Smażoną wątróbkę wołową w sosie cebulowym plus ugotowane ziemniaki tak zwane “z wody”
 Gulasz sercowy wołowy z warzywami i ryżem
 Barszcz czerwony
 Grzanki polane rozpuszczonym serem żółtym, przybrane porem siekanym
 Polędwica wołowa z sosem mięsnym i ziemniakami oraz tartą marchewką
 Ozór wołowy w sosie musztardowym francuzkim z ziemniakami
 Golonka duszona w piwie, podana z musztardą, chrzanem i pajdą chleba
 Galareta mięsno-marchewkowa skropiona cytryną, bułka z ziarnem
 Rosół wołowy
 Ziemniaki zasmażone z czerwoną cebulą i serem mozzarella
 Bitki wołowe zasmażane z cebulą i gotowane ziemniaki
 Gulasz wołowy duszony z selerem i gotowane ziemniaki
 Polędwiczka koźlęca w czerwonym winie
 
Czyli Indianka gotować umie ;)))  Szkoda, że nie ma dla kogo...
No i szkoda, że nie ma tej kuchni i jadalni wykończonej, tak by się wygodnie gotowało i przyjemnie jadało...
 
Indianka generalnie gotuje polską kuchnię, z dużą ilością mięsa – bo lubi mięso.
W restauracjach i na statkach z kolei chętnie jadała potrawy egzotyczne, chińskie, koreańskie itp.
Indianka kulinarnie jest otwarta na cały świat – lubi kosztować wykwintne, wyszukane jak i egzotyczne potrawy.
Nie stroni od owoców morza. Lubi krewetki, kraby, ośmiornice, małże.
Ulubiona ryba – łosoś norweski.
Ulubiona roślina – oliwka zielona marynowana
Ulubiony napój: koktail bananowy z koziego mleka
Ulubiony drink: advocat
Ulubione piwo – żywiec porter
Ulubione wino – czerwone, słodkie
Ulubiony owoc – malina
Ulubione lody – śmietankowo-waniliowo-kakaowo-czekoladowe, polane toffee i rumem
Ulubiony deser – lana czekolada z orzechami i bitą śmietaną (specjalność kawiarni Duet w Szczecinie)
Ulubiony tort – waniliowo-czekoladowy z orzechami, wiórkami kokosowymi i bita śmietaną
Ulubione ciasto – sernik z galaretką owocową, ciasto Murzynek, ciasto z bitą śmietaną, jabłecznik
Ulubione pieczywo – bułki z całym ziarnem słoneznika, dynii, sezamu, z makiem
 
Bułkę z makiem zawsze zjem ze smakiem... ;)

czwartek, 11 listopada 2010

Szary Wilczku...

... aleś się rozgadał ;))) Postaram się odpowiedzieć na wszystkie Twe pytania i komentarze, w miarę mego ledwo kołaczącego się na małej, mazurskiej wiosce Internetu... :)
Sam walczysz od 8śmiu lat w dziczy kosmatej? Podziwiam i gratuluję. Doskonale wiem co to znaczy samotnie walczyć o przetrwanie w surowych warunkach, bez kasy i w otoczeniu nienawistnych ludzi pełnych złej woli...
Ale jak przetrwałeś 8 lat to przetrwasz następne osiem. Jesteś bogatszy o ośmioletnie doświadczenia. Zahartowany w boju tak jak ja. Fajnie mi wiedzieć, że gdzieś w Polsce żyje i działa podobny pasjonat natury co ja... :) My pionierzy i dzielni samotnicy musimy się wspierać, wymieniać doświadczeniami... Internet daje nam taką możliwość – poznania się i takiej wymiany, może przyjaźni... :)
 
Ja mam nadzieję, że moja katorga zamieni się już niedługo w beztroskie życie na łonie natury... :)
Natura już jest, przepiękna, cudne zwierzęta. Są też wielkie plany i uparta Indianka, która wie czego chce i realizuje to konsekwentnie wbrew przeciwnością losu i wbrew lokalnym zawistnikom.
 
Konie owszem wyhodowałam sobie piękne – kosztem niedojadalnia, ciężko pracując, nosząc im zimą wodę wiadrami z rzeczki po kilkaset metrów, w mrozie minus 40 stopni. Zanim takie wiadro doniosłam do stajni, woda w nim zamarzała. Jestem zatem twarda.
 
Droga? Nie jest dobrze, ale coś tam uzyskałam – jedną dojazdową kupiłam i czeka aż będę miała kasę by ją udrożnić (wymaga ogromnych nakładów – trzeba wykonać zajebisty nasyp), a druga droga tym razem gminna – została trochę poprawiona po moich wieloletnich staraniach, ale odwodnienia nie ma.
 
W tym roku jej przedłużenie wspólnymi siłami ja i robotnicy zatrudnieni przez moją Gminę oraz maszyna rębak wykarczowaliśmy. Droga stała się przejezdna. Ten sukces wywołał zazdrość i wściekłość sąsiadujących Rumcajsów, którzy mściwie napuścili na nas wszystko co się da i próbują wrobić nas w rzekomą kradzież drzewa, podczas, gdy sami bezkarnie kradną drzewo od lat m.in. wycięli z mojej ziemi sędziwe drzewa o średnicy 3 metrów. Policja nie zainteresowała się, kto wyciął z mojej miedzy takie potężne, cenne drzewa, natomiast robi szum wokół wycinki krzaków zarastających gminną drogę, które muszą być wycięte, by droga pełniła swoją drogową funkcję. Jak drogą ma ktokolwiek samochodem czy choćby ciągniekiem przejechać, jak na jej środku rosną krzaki i młode drzewa, jak leżą w poprzek kadłuby ściętych z mojej ziemi ogromnych drzew? Tutaj wszystko na głowie stoi. Wielu tu ludzi kieruje się nienawiścią zamiast dobrem publicznym, zamiast dobrem lokalnej wspólnoty. Jak ktoś coś pozytywnego osiągnie, to mszczą się na nim okradając go i napuszczając na niego różne urzędy. Ten narodek to ma w sobie tyle nienawiści, że się w pale nie mieści.
Od lat z każdej strony do lasu podjężdżają różni szabrownicy ciągnikami i wycinają nielegalnie z lasu drzewo, to Rumcajse policji nie wzywają, tylko jak Gmina ze mną zabrała się za karczowanie drogi to policję napuścili i szukają dziury w całym by się do czegokolwiek dopieprzyć i mściwie zaszkodzić. Bo oni tyle lat tu mieszkają i o drogi nie dbają i nic nie robię w tej sprawie, a jak samotna doprowadziła do cudu udrożnienia kawałka drogi, to z zawiści dołki kopią. Takie aspołeczne zachowania to są typowe chyba nie tylko dla mojej wioski, ale ogólnie dla wiosek mazurskich. Jak się znajdzie jakiś społecznik, który będzie chciał poprawić lokalną infrastrukturę drogową, to zamiast wsparcia może spodziewać się świńskich zagrywek ze strony najbliższych “sąsiadów”.
 
Remont? Utknął, bo kasy brak. Ale muszę go zrobić, by móc ruszyć z agroturystyką, by mieć normalne warunki mieszkaniowe także dla siebie. Czym grzeję? Aktualnie niczym. Muszę pożyczyć pieniądze i sfinansować centralne ogrzewanie. Całe szczęście, że jeszcze nie ma mrozów...
 
Zwierzęta? Bywały czasy, że trzymałam i sama pracowałam przy: 6 koniach, 4 sztukach bydła, 50 kozach, 40 kurach, 12 królikach... Obecnie redukuję zwierzynę, bo zamiast kupować lub wytwarzać wynajętym drogo sprzętem (bo nie mam swojego bo nie stać mnie na zakup) paszę, chcę dom doprowadzić do porządku.
Poza tym po 8miu latach ciężkiej pracy jestem po prostu przemęczona i mam dość. Muszę mieć czas dla siebie a nie orać sobą od świtu do nocy.
 
Dotacje unijne? W przypadku mojego gospodarstwa są niskie. Na te większe mnie nie stać, bo trzeba wyłożyć swoją kasę w całości – zaryzykować wysokooprocentowane kredyty, użerać się z budowlańcami, ryzykować, że nie wyrobią się w terminie i dotację szlag trafi i pójdę z torbami, więc nie zaryzykuję składania wniosku o dofinansowanie na agroturystykę. Za dużo haczyków. To dotacja dla bogaczy, a nie takich skromnych żuczków jak ja. Do tego 22% VATu nie jest dotowane. A budowlańcy jak wyczują, że musisz wyrobić się w terminie, to ci ceny podniosą kilkakrotnie za swoje zakichane usługi. Więc wolę remontować po troszku, skromnie, w miarę niewielkich pożyczek.
 
Jest wiele trudności, stare długi, które stopniowo spłacam z dotacji i pożyczek, a które wolałabym spłacać z dochodu którego nie mam. Chciałabym finansować moją działalność wpływami z agroturystyki, uprawy np. warzyw i wyrobu serów. Za zakichany KRUS zapłaciłam ostatnio 8.000zł czyli całe moje dotacje obszarowe. Na założenie sadu w sumie wydałam kilkanaście tysięcy w zeszłym roku, a lokalne gnoje powyrywali mi drzewka, a policja nie chce nawet zająć się śledztwem. Kupiłam kilka podstawowych narzędzi mechanicznych do uprawy i zagospodarowania ziemi i nic nie zostało na remont. 
 
Dlatego zredukowałam zwierzynę, bo nie chcę tracić pieniędzy na paszę. Kozy i ich mleko, sery z nich będą potrzebne gdy będę miała agroturystykę, obecnie te parę sztuk na moje potrzeby starczy. Konie na razie rosną, a nie pracują, bo to wymaga kolejnych wydatków na ich trening i osprzęt. Rok temu posadziłam sad, trzeba go pielęgnować a to kolejne wydatki, a to co mi chu...e nakradli muszę uzupełnić i ogrodzić się by mi łajzy znów nie nakradły. Suma summarrum – życie na wsi jest złożone i niełatwe. Trudno jest na siebie zarobić i przetrwać.
Jeszcze trudniej dostatnio żyć.  Tylko ci co mają ok. setkę hektarów i komplet maszyn rolniczych, produkcję rolną w toku – tylko tacy mogą sobie pozwolić na dostatnie życie i nie harować tyle całymi dniami,  bo stać ich na pracowników najemnych i na mechanizację gospodarstwa.
 
Pomoc sąsiedzka? Nie istnieje. Jak nie masz swoich maszyn rolnych to nikt ci nie pomoże. Każdy łapczywie łypie okiem na twoją ziemię i liczy że zbankrutujesz, więc z satysfakcją odmawia ci pomocy w zaoraniu czy koszeniu, bo to nie w jego interesie by ci się darzyło w polu i zagrodzie.
 
Miałam piękne stado kóz – szczuli psami.
Posadziłam drzewka – powyrywali.
Najęłam budowlańców do remontu – wyłączono mi prąd na tydzień by roboty hydraulicy nie skończyli, a potem podpuszczono budowlańców by robili na odpierdol i nie kończyli roboty.
To są typowe zachowania lokalnych wieśniaków mazurskich – aspołeczne zagrywki na co dzień.
 
Ale to nic. Co ma wisieć nie utonie. Co sobie zaplanowałam i tak zrealizuję. A ciulów pogonię.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mokro i błotniście

Za oknem mokro, zimno i błotniście. Brak Słońca. Nie chce się wychodzić z domu. Internet nie działa - wielokrotne próby połączenia się z nim kończą się fiaskiem i nic nie można załatwić. W TV jakieś chore pierdoły aż odrzuca. Nędzny ten poniedziałek i samopoczucie nędzne. Rozdrażnienie, rozkojarzenie, ból jajników, ból głowy. Ogólnie migrena. Paskudny poniedziałek. W domu zimno i bałagan. Sterty nie załatwionych papierów piętrzą się. Nawet nie ma się siły ni ochoty na nie spojrzeć. Jak zagospodarować taki nędzny dzień w tych uwarunkowaniach by nie był całkiem zmarnowany? Trzeba się zmusić i zrobić cokolwiek, choćby psy i koty nakarmić, pozmywać naczynia, uprać bieliznę, umyć okno i rośliny pokojowe poustawiać. Powycierać kurze z mebli i je poprzestawiać. Organizm ma prawo czasem zastrajkować i nic nie robić, ale chyba Indianka mu na to nie pozwoli. Muzyka na full by rozbudzić i pobudzić ledwo przytomne myślenie, ubrać się ciepło i do dreptania domowego przystąp! Obiad wszak trzeba ugotować. Indianka dziś wszystkim papierom nie sprosta. Pewnie żadnym. Jest za słaba na to, ale spróbuje choć domem się zająć... Gdy choć małą część z tego co sobie zaplanowała zrobi to i tak dobrze będzie...
Na świecie żyją tysiące ludzi, którzy nic nie robią i dobrze żyją, więc nie ma co się na siłę zadręczać i zmuszać do wielkich wysiłków, gdy sprawność organizmu chwilowo padła... Chyba Indianka zadba o swoje samopoczucie biorąc kąpiel i próbując nie stresować się problemami jakie ma na głowie. Musi odpocząć i tyle.
A wy internauci do roboty! ;))) Was nic nie usprawiedliwia :))))) Pracować-pracować! Zarabiać kasę na mieszkania, samochody, wille i wczasy ;)

niedziela, 7 listopada 2010

Niedysponowana niedziela

Indianka dzisiaj nieszczególnie się czuła, zwłaszcza do południa. Wszelako zmusiła się do wstania i manewrów wokół domu i siedliska.
Po południu wpadli znajomi na chwilę pogadać. Gdy pojechali, Indianka gulasz upichciła z delikatnego mięsa koźlęcia. Pycha.
Teraz wieczór. Przydałby się na deser jakiś spory kawałek czekolady, bo cosik słodkiego się chce...
Trzeba to łaknienie miłości jakoś łatać... ;)
 
 

środa, 3 listopada 2010

Piec kaflowy sprzedam

Sprzedam zabytkowy piec kaflowy w dobrym stanie. Piec jest sprawny, kafle w kolorze miodowym.
Sprzedam w całości lub rozebrany 1000zł
 
oraz sprzedam kafle kremowe i brązowe z rozebranych pieców, 3zł/sztukę
 
tel. 607507811, okolice Olecka

poniedziałek, 1 listopada 2010

Zaduszki

Dzisiejsze zaduszki ciepłe i miłe. Nie miały nic wspólnego z dawnymi lodowatymi, przejmująco zimnymi zaduszkami z dawnych lat, gdy Indianka dziewczynką będąc z rodzicami błądziła po ogromnym Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Cmentarz potężny, rozległy, tłumy ludzi – nie sposób nie zabłądzić, także tradycyjnie co roku rodzina Indianki błądziła po niezliczonych alejkach próbując znaleźć grób Dziadka a potem grób kuzyna Roberta.
 
Dziś tato zadzwonił z okazji Święta Zmarłych. Leży w szpitalu na rehabilitacji i się nudzi, więc nęka Indiankę porannymi telefonami:
„Śpisz???” - tato
„Nie śpię. Dlaczego miałabym spać?” - Indianka
„Myślałem, że śpisz”
„A ty śpisz??!”
„Nie śpię! Przecież rozmawiam z tobą”
„Ale może przez sen gadasz... ;) Jesteś pewien, że nie śpisz? :))) „
„Idziesz na cmentarz?” - tato
„A co ja miałabym tam robić? Przecież nikt bliski tutaj nie leży”
„Ale Polacy leżą!” tato
„Tak... Krewniacy tych co mi tutaj życie zatruwają. Jakby żyli to też by pewnie mi dokuczali... ;)))” - podsumowała sceptycznie Indianka.
 
Dzień minął Indiance na porządkowaniu domu i dokańczaniu rozstawiania przenośnego pastucha dla koni, coby im udostępnić nowe przestrzenie. Kocięta wszędzie Indiance towarzyszyły. Wierne maleństwa. Także dorodna, szerokopiersiasta, spasiona i silna suka Saba.
 
Suka dopadła lisa i zagryzła go na śmierć. Lis dziwnie nie uciekał. Może wściekły? Na szczęście Saba zaszczepiona kilka dni temu.
 
Lis to szkodnik – zagryzał Indiance kury. Ale ten lisek był młody i miał taki niewinny pyszczek. Indianka mu się przyjrzała, gdy Saba liskowi gruchotała kości kręgosłupa aż chrząszczały. Nagle Indiance zrobiło się szkoda liska. Już po jego zgodnie. Co on winny, że on lis? Jest elementem lokalnego ekosystemu. Jest potrzebny. Redukuje nadmiar gryzoni i zajęcy. Taka jego rola. Biedak, sam został zredukowany przez waleczną Sabę, która dzielnie broni ziemi indiańskiej przed intruzami. Indiance łzy stanęły w oczach, ale pochwaliła Sabę, bo to jej zadanie, bronić inwentarza i dobytku przed intruzami i napastnikami...
 
Tak więc paradoksalnie, Święto Zmarłych zakończyło się śmiercią lisa. Może jaka zbłąkana dusza go do siebie powołała? Podobno w ten dzień duchy krążą wśród żywych...
 

 

niedziela, 31 października 2010

Pogodna niedziela

Pogodna niedziela minęła niepostrzeżenie. Indianka cały dzień spędziła na dworze, głównie na podwórku, gdzie w asyście kociąt i kur przesadzała i sadzonkowała rośliny pokojowe. Napracowała się długie godziny, ale nie czuła tego, bo robiła to sprawia jej przyjemność – obcowała z ulubionymi roślinami i zwierzętami. Skończyła o zmierzchu. W międzyczasie sprawdziła ogrodzenie wybiegu dla koni. Konie podeszły przywitać się przyjaźnie i przytulić się do Indianki. Indianka sprawiedliwie każdego konika pogłaskała czule. Zeszła z ich wybiegu i poszła rozstawić pastuch w sadzie, bo tam dużo soczystej trawy dla koni czeka. Indiańskie konie puszczane tam w dzień, nie tratują drzewek. Ostrożnie je omijają wyjadając trawę z międzyrzędzi. Starannie wyjadają trawę krótko strzygąc ją tuż przy samej ziemi. Ładnie... żarłoki tłuste są i leniwe, ale lubią i sobie pogalopować po hektarach ziemi indiańskiej rozwijając pełną prędkość i ćwicząc wszystkie partie mięśni wbiegając i zbiegając ze wzgórz. Ganiają się radośnie po łąkach w blasku jesiennego słońca... Ich sierść już gruba, zimowa, gęsta, miękka i lśniąca. Oznaka zdrowia i przystosowania do mazurskich warunków klimatycznych. Koń jak ma dużo ruchu, to mu mróz niestraszny. Konie Indianki są piękne, silne i zdrowe. Pora przyuczyć je do pracy, coby Indiance w ciężkich robotach ulżyły i tym samym za jej ofiarną kilkuletnią opiekę odwdzięczyły...

środa, 27 października 2010

Mglisty poranek

Indianka wstała z rana lekko niewyspana, bo noc wcześniej do późna pracowała w spiżarni i kuchni. Zrobiła śniadanie.

Po śniadaniu poszła na obchód ogrodzenia wybiegu dla koni, bo dzień wcześniej kawałek pastucha było przez kogoś zdjęte i konie wyszły z ziemi indiańskiej i pomaszerowały na opustoszałe i jałowe pastwisko Młodego Wąsa, który skwapliwie wezwał policję na tę okoliczność domagając się ukarania Indianki karą grzywny, mimo, że żadnej straty tam nie miał i co więcej jeszcze tego samego dnia one pastwisko gnojowicą nawoził. Po prostu typ szuka zwady i tyle.

Indianka konie odnalazła i pognała je w kierunku swojej ziemi. Pogalopowały we mgle bezbłędnie trafiając na swoje pastwisko. Gdy Indianka doszła do swego pastwiska - poprawiła wówczas ogrodzenie i wzmocniła je. 

Zadzwoniła na policję i zdała dyżurnemu relację. Do Wąsa wysłała smsa, że za to podpierdalanie ją na policji on ją popamięta jak tylko choć jedna jego krowa jeszcze raz wejdzie na jej ziemię – też wezwie policję i złoży wniosek o ukaranie.

Dyżurny zamiarował wysłać na wioskę wczoraj dzielnicowego w sprawie jej koni, ale gdy wkurzona Indianka przy okazji złożyła skargę, że od Rumcajsa konie które on pasie dla handlarza koni ustawicznie wchodzą jej do sadu i tratują młode drzewka, to dyżurny nagle zaczął Indiankę zagłuszać i rozłączył się. Widać nie chcą ruszać Rumcajsa, więc w ogóle odpuścili sobie wysyłanie dzielnicowego w sprawie koni... ;)

Dziś indiańskie koniki grzecznie pasą się na swoim wybiegu pod domem. Na wycieczkę kontrolną sprawdzającą stan ogrodzenia wybrały się za Indianką jej wierne, kochane kocięta: białoruda Afrodytka, Rudy Rydz oraz czarny jak smoła Diabełek vel Czaruś. Słodkie kociaki. Dzielnie obeszły z Indianką wielki kawał ziemi, mocząc futerka rosą. 

Indianka przy okazji obchodu zauważyła brak kóz. Znalazła je zaplątane w krzakach. Uwolniła kózki. 

Wracając pozbierała folie rozdmuchane po ziemi przez wiatr. Znalazła też kopczyki krecie, użyteczne jako źródło ziemi do roślin doniczkowych, które właśnie Indianka przesadza, bo korzenie poprzerastały doniczki kompletnie i brak im składników odżywczych.

Wróciła do domu by ponownie zająć się pracą w spiżarni i kuchni. Umyła zamrażarkę i poczęła zapełniać ją zapasami mięsiwa na zimę. 

Wpadł zacny Pan Listonosz i przywiózł pocztę i suchy chleb dla zwierząt. Kury dostały to pieczywko. Może jaja będą w końcu?

Zabrakło woreczków do pakowania, więc Indianka wzięła rower i śmignęła nim do sąsiedniej wsi, gdzie są jakieś sklepy. Po drodze minęła Młodego Wąsa, który właśnie jechał drogą traktorem ciągnąc cysternę z gównem. 

Gdy zobaczył Indiankę, otworzył w trakcie jazdy drzwi traktora i zaczął coś pyskować do Indianki. Indianka nie zatrzymując się i nie słuchając upierdliwego typa zgasiła go krótko wściekłym wrzaskiem i pojechała spokojnie dalej na wieś.

Wróciła ze sklepu do domu po drodze zauważając, że Rumcajs zabrał "swoje" konie spod sadu Indianki - pod jego siedlisko. Widać mu doniesiono, że są utrapieniem dla sadu Indianki i może być wniosek o ukaranie niedbałego pastucha koni.

Późnym popołudniem zabrała się za gotowanie obiadu. Tę czynność niespodziewanie przerwała wizyta zaniepokojonej sąsiadki Anette, która zgubiła półrocznego cielaka i latała po całej okolicy szukając onego. 

W poszukiwaniu zaginionego bydlaka, Anette dotarła aż na rancho Indianki. 

Niestety - po cielaku ani śladu. Może zmieszał się z którymś stadem pasących się jeszcze na łąkach krów?

Indianka zaprosiła Anette na herbatę, ale sąsiadka zbyt zestresowana brakiem cielaka była i spieszyła się by przed zmierzchem oblecieć jeszcze kolejne gospodarstwa.

Więc Indianka życzyła powodzenia w poszukiwaniach i weszła do domu pichcić obiadek. Ugotowała boskie danie - schabowe z ziemniakami i sosem mięsno cebulowym. Całość - pycha.

Było tak smaczne, że Indianka zjadła aż dwie podwójne porcje. Widać organizm potrzebował pożywny, obfity posiłek - wszak Indianka ciężko fizycznie pracuje, dużo się rusza po gospodarstwie to musi jeść.

wtorek, 26 października 2010

Wypromuję budowlaną firmę...

Wypromuję za darmo firmę budowlaną, która pomoże mi wyremontować mój dom na Mazurach i zamienić go w przytulną, ciepłą oazę.
Pozdrawiam,
Indianka
Kontakt:

sobota, 23 października 2010

Jesienne zmęczenie

Indianka zmęczona i śpiąca.Pogoda dziś ładna. Zwiozła taczką trochę opału pod dom. Zajrzała do zwierząt. Posprzątała trochę w domu. Pozmywała naczynia. Zajrzała do netu. Dzień skończył się niepostrzeżenie.

piątek, 22 października 2010

Dodatkowa praca

Podejmę dodatkową pracę w miejscu zamieszkania.
Preferuję pisanie tekstów reklamowych, tłumaczenia językowe z języka angielskiego na polski, fotografię artystyczną i reklamową, projektowanie i wykonanie ofert na Allegro, projektowanie i wykonanie stron www, przepisywanie tekstów, pisanie podań, zbieranie zleceń dla firm budowlanych itp.
 
tel. 607507811
GG: 20473683 CreativeIndianka

Wczasy tygodniowe na Mazurach

Indianka zbiera kasę na remont domu. Chce wyremontować dom do takiego poziomu, by pokoje w nim nadawały się do wynajęcia dla wczasowiczów od wiosny/lata 2011r. Mają to być 3 pokoje z łazienkami, 2 kuchnie.
Dom znajduje się na wsi, na kolonii, w przepięknej, zielonej okolicy, na 11 hektarowym gospodarstwie o urozmaiconej rzeźbie terenu (wzgórza, pagórki, strumyki, stawiki, las, zagajniki a wokół tylko pastwiska i pola).
W związku z planowaną inwestycją Indianka sprzeda 7 dniowe pobyty dla dwóch osób w pokoju z łazienką.
Pobyty do wykorzystania po zakończeniu remontu parteru tj. planuje się zakończenie remontu  parteru na wiosnę 2011r. a wynajem od lata 2011r.
Koszt 7 dniowych wczasów dla dwóch osób: 700zł
W tym zakwaterowanie w pokoju dwuosobowym z łazienką oraz wyżywienie dla dwóch osób.
Koszt dzienny pobytu: 50zł/osobę
25zł/pokój + 25zł/wyżywienie
Serdecznie zapraszam do składania swoich ofert pobytu.
Przyjmę także pomoc materialną lub/i fizyczną w wykończeniu domu.
Istnieje możliwość zamiany ceny pobytu na pomoc materialną lub/i fizyczną w wykończeniu domu.
zdjęcia rancza i okolicy: www.garnek.pl/indianka

Remont domu

Indianka przygnębiona. Dom nie nadaje się do mieszkania ani pokoje tym bardziej do wynajmu dla agroturystów. Dom wymaga kapitalnego remontu. Materiały budowlane i wykończeniowe oraz usługi budowlane strasznie zdrożały. Indianka pilnie potrzebuje dofinansowanie na remont domu i pomocy w jego wykończeniu...

środa, 20 października 2010

20.10.2010 Ciekawa data

Jedyna w swoim rodzaju. Ale to nie dlatego Indianka jest zmęczona i rozdrażniona. Ma po dziurki w nosie pewnych sytuacji.
 
 

czwartek, 14 października 2010

Tablica pamięci

Indianka pokryła zapiskami całą szafę. Musi sobie zorganizować tablicę na której będzie mogła zapisywać lub przyczepiać informacje z licznymi rzeczami do załatwienia... Tych spraw jest tyle, że łatwo coś może umknąć, wylecieć z pamięci... Tablica ułatwi organizację czasu pracy...

ślimaczenie

Indianka jest sama na siebie zdziwiona ;))) że tak wolno jej wszystko idzie, ale jednak idzie. Powolutku, ale nieuchronnie realizuje swoje plany. Wnerwia ją, że tak wolno toczą się sprawy, ale mimo wszystko toczą się, ponadto ktoś inny na miejscu Indianki nie zdziałał by nawet 1/10 części spraw, jakie ona załatwia i popycha do przodu. Tylko ona zdziwiona jest powolnością rzeczy, bo zwykła działać błyskawicznie. Ale to było dawno.
Teraz dźwiga na swych barkach dziesiątki spraw, problemów – całe gospodarstwo i jego funkcjonowanie jest na jej słabych barkach. O wszystko trzeba zadbać samemu. Nie ma lekko. Jest przepracowana. Brak maszyn i auta czyni pracę ciężką - wszystko trzeba ręcznie robić. Dobre dusze czasem coś pomogą, ale to kropla w oceanie potrzeb. Generalnie wszystko na jej głowie. Czasem czuje się, jakby dźwigała cały świat.
O tylu rzeczach musi pamiętać, dbać, tyle zrobić. Jest jej ciężko, dlatego tak powolnie reaguje. Mimo tego ciężaru reaguje, działa i załatwia sprawę po sprawie. Ponadto są rzeczy, sprawy – których nie przyspieszy, bo są zależne od innych ludzi lub uwarunkowań. Tak więc mozolnie buduje swój świat zmierzając się z licznymi wyzwaniami, a niekiedy i przeszkodami... Jeszcze musi ciężko popracować, aby samodzielnie stanąć na nogi.
Ma nadzieję, że to już ostatni ciężki rok...

poniedziałek, 11 października 2010

Extreme makeover

Indianka właśnie siłowała się ze swoją jedyną krnąbrną krową, gdy znienacka pojawiła się czerwono odziana postać. Umocowawszy krowę, Indianka podeszła do postaci.
„Ma Pani dubeltówkę?” zapytał mężczyzna widząc nieufny i lekko zadziorny wyraz twarzy Indianki.
„Noooo... powinnam mieć na takim odludziu... ;)
Był to mężczyzna w średnim wieku – Pan Piotr z Ostródy, jak się niebawem okazało. Indianka miała pilną polową pracę do dokończenia i zaproponowała, by Pan Piotr jej w niej towarzyszył podczas wyłuszczania przyczyny swoich odwiedzin. Indianka zadołowała drzewka, zebrała jabłka rozmawiając z Panem Piotrem, który miło zaskoczył ją propozycją gratisowego remontu. Pan Piotr zaproponował pomoc w remoncie starej chałupy Indianki. Niestety, dopiero na wiosnę, ale może pod koniec tego października uda się Panu Piotrowi wpaść na kilka dni i coś podziałać, aby dom Indianki zaczął nadawać się do mieszkania. Panu Piotrowi zostały końcówki kafelków i chciałby je wykorzystać do kafelkowania. Można by fajne mozaiki potworzyć.
Póki co, Pan Piotr użyczył swego auta i pomógł Indiance zwieźć opał pod dom... To zadziwiające, że tacy ludzie jak Pan Piotr istnieją – ludzie, którzy potrafią coś bezinteresownie z siebie dać... Indianka zaprosiła na herbatę do piwnicznej kuchni, gdzie porozmawiali o różnych ciekawych rzeczach, w tym specyfice mieszkania na Mazurach Garbatych... A na wiosnę upragniony remont! :)

czwartek, 7 października 2010

Zimno, zimno

Ujjj jak zimno! Piec nie działa, komin nie działa. Zimno jak cholera :)))
Kurna, a ma być ostra zima... Olaboga – co to będzie co to będzie???!!!
Indianka się martwi tym i dziesiątkami innych rzeczy... :(

sobota, 25 września 2010

Idzie zima

Idzie zima, a tu ogrzewania ni ma... co to będzie, co to będzie? Indianka zamarznie jak pieca i komina nie wyremontuje...
 
Zgłosiła się do pomocy młoda wolontariuszka – Amerykanka. Indianka myśli, że i tak ta pomoc nie wypali, bo ci wolontariusze tak naprawdę szukają wrażeń i darmowych wakacji z lekką, sporadyczną, urozmaiconą pracą w małych dawkach, a tak się nie da.
Indianka owszem, potrzebuje pomocy, ale konkretnej. Wolontariusze to zazwyczaj robią mnóstwo zamieszania, a ich praca totalnie niewydajna jest, a pobyt uciążliwy dla gospodyni... Oni chcą luksusu, a tu brak. Trzeba wokół nich skakać. Chcą lekkie, urozmaicone zadania, niektórzy chcą się nauczyć cennych umiejętności za darmo w czasie pracy, odstawiając na bok zadania konieczne na gospodarstwie. Za wiele z siebie gospodarstwu dać nie chcą, bo to nie ich. Wyżywienie ich uciążliwe jest – trzeba kombinować i cały dzień stać przy garach by im smakowało, by im dogodzić ich gustom kulinarnym, a żywność bardzo zdrożała, w dodatku przytarganie jej z miasta na rowerze uciążliwe jest.
Skórka nie warta wyprawki. Już Indianka woli sobie radzić sama niż korzystać z ich zdawkowej pomocy tym bardziej, że Indiance się nie przelewa. Tylko duże gospodarstwa stać na zatrudnianie parobków lub wolontariuszy – Indiance za ciężko jest by utrzymać choćby jednego wolontariusza.

środa, 22 września 2010

Po księżycowej nocy

Indianka jakaś taka zmęczona, niewyspana. źle w nocy spała. Psy strasznie ujadały w nocy. Jakieś zwierzę krzyczało, ale nie rozpoznała tego dźwięku, bo z daleka dochodził rano obudziła się z trudem, zrobiła i zjadła śniadanie i próbuje coś załatwić, ale jakoś wolno jej wszystko idzie. Za to kociaki buszują pod kołdrą Indianki na całego skupiąc Indiankę za stopy. Gdy Indianka zeszła do piwnicy na śniadanie - maluchy podążyły za nią i zjadły swoją karmę. Teraz wróciły pod kołdrę i drą Indiance spodnie ;)))

Kotki trzy

Były sobie kotki trzy, kotki trzy, kotki trzy
Rudy, czarny no i ty, no i ty, no i tyyy
A jaki ty? - Srokatyyy... ;)
 
Kociaki szaleję - wspinają się po półkach, skaczą po łóżku...
W ogóle się Indianki nie boją - śmiałe maluchy - mieszkają w łóżku Indianki... ;)
Kicia mama nosi im myszy - czasem i do łóżka wniesie upolowanego gryzonia... ;)))
Na szczęście rzadko się to zdarza - przeważnie posilają się na podłodze przed łóżkiem...
 
Wielka pompa z nieba dziś chlusnęła - zalała okna i piwnicę...
Ciśnienie powaliło Indiankę do łóżka - zapadła w letarg osłabiona...
 
Wieczorem ocknęła się i ugotowała ogórkową...

niedziela, 19 września 2010

Złote klamki i kociaki

Indianka dostała złote klamki do swego domku. Zadowolona - pasują :)
Kolega pomógł zwieźć autem trochę drzewa pod dom - zawsze już mniej pracy do wykonania będzie...
Parobki wczoraj wymiękły po 3 godzinach wożenia drzewa taczką. W dwóch jedną taczką jeździli. Niewiele zwieźli. Pewnie wysiadywali w lesie obijając się zamiast pracować..
 
Kocięta Kreski wprowadziły się na dobre do łóżka Indianki i szaleją w nim skacząc po kołdrze i Indiance...
Słodkie maluchy... ;) Jakie pocieszne szkraby! Jak dokazują! Wariują jak szalone... ;)

Rola parobka na roli

... na przykładzie przypowieści góralskiej na stronie http://e-zakopane.pl/legendy/jedrek_i_maryna.html
 
 

Demaskowanie leniwego parobka

Gdy leniwy parobek ma wozić z drewnem taczkę
natychmiast dostaje ostrą padaczkę... ;)
 
Gdy leniwa klucha poleceń służbowych nie słucha
staje się zbędna niczym upierdliwa mucha ;)

Zagadka

Kto to jest: parę godzin robi, a resztę czasu się opierdala?
PAROBEK! :)))

sobota, 18 września 2010

środa, 15 września 2010

Bez prądu

Indianka 6 dni bez prądu była! grrrr... Strasznie wkurzona odcięciem prądu i sposobem potraktowania Indianki i jej sprawy przez PGE Białystok - zmienia dostawcę prądu na Vattenfall. Vattenfall ma tańszą energię i jest nowocześnie zorganizowany - jest bieżący kontakt przez www i darmowa infolinia. Tymczasem w PGE Białystok Indianka straciła 60zł na rozmowy reklamacyjne przez telefon.z Biurem Obsługi Klienta w Ełku i czekała aż 5 dni (od piątku rano do środy rano) na podłączenie wyłączonego w piątek rano prądu. Co za męka i niedogodność! Mięso w zamrażarce zgniło... :(



piątek, 3 września 2010

Zimno i mokro

To był wyjątkowo zimny i mokry dzień, ale bardzo owocny.
Indianka wreszcie dopięła swego... :)

czwartek, 2 września 2010

Pochmurny poranek

Indianka obudziła się jak zwykle wcześnie rano, ale dzień zimny, pochmurny – nie nastraja do wyjścia na dwór. Mimo to, Indianka wyjdzie, bo lubi a nawet musi ;))) Na razie przyrządziła obfite śniadanie, gdyż czeka ją wysiłkowe zadanie – zaplanowała sobie na dziś drzewek wkopanie i drewna z drogi sprzątanie.
 
Kręgosłup doskwiera. Indianka wczoraj do Urzędu Gminy rowerowo się udała. Złożyła wniosek o dokończenie przerwanego przez Rumcajsową remontu drogi. Niestety z rozmowy z kierownikiem K.L. wywnioskowała, że na razie na kontynuację remontu tej drogi gminnej się nie zanosi. Za dużo szumu rodzina Rumcajsów wokół tego narobiła. No szkoda. Wstyd, aby przez jedną rodzinę cała wieś na tym cierpiała i drogi wyremontowanej nie miała (synalek Rumcajsowej wezwał na robotników drogowych policję i zrażeni tym robotnicy roboty nie dokończyli).
 
Ale Indianka nadal będzie wnioskować o remont. Wnioskuje o to od 8 lat, więc teraz, skoro prace zaczęte – tym bardziej trzeba je skończyć i drogę uruchomić. Tym bardziej, że Indianka poświęciła mnóstwo swojej ciężkiej pracy, by pomóc tę drogę udrożnić. Ofiarnie harowała ponad tydzień po 16 godzin dziennie by drogę doprowadzić do porządku. Przez to straciła okazję na złożenie wniosku o dotacje na agroturystykę, bo tak przepracowana ciężką pracą była, że termin składania wniosków przegapiła.
 
Skoro tyle poświęciła – to droga musi być tym bardziej dokończona, udrożniona i uruchomiona. I o to się będzie Indianka starać – tak jak się starała o remont dróg w całej wsi od lat odkąd tutaj zamieszkała. Jednak będzie trudno przy Rumcajsowej o postęp w remoncie dróg, bo niestety Rumcajsowa na sołtysową się kilka lat temu zgłosiła i ponieważ nikt inny wtedy sołtysem być nie chciał – na odczepnego została wybrana i jest sołtysem nadal. Zdaniem Indianki – to najgorszy sołtys jaki tylko może być, bo zdaniem Indianki kierujący się zawiścią i prywatą. Może dopiero nowy sołtys pchnie prace do przodu?
 
Miejscowy Warszawiak stał się ostatnio człowiekiem postępowym. Zaczął optować za remontem dróg we wsi. Także okazał się osobą proekologiczną, świadomą walorów mazurskiej ziemi. Ponadto mieszka w środku wsi i jest przez wszystkich uwielbiany. Indianka chętnie by go widziała na stanowisku sołtysa. Może by zadbał lepiej o sprawy wsi? Jako człowiek wykształcony, bywały w świecie – powinien. Na pewno ma więcej czasu niż przeciętny rolnik by koło różnych spraw chodzić i bardziej wygadany jest. Ma też samochód – więc bardziej mobilny jest od Indianki, która by złożyć wniosek musi wsiadać na rower i wieźć go do urzędu tracąc czas i siły.
 
Co prawda, Indianka wnioski także składa emailem, ale jakby są mniej honorowane – jednak papier z osobistym podpisem robi większe wrażenie w Gminie. Więc nie ma rady – od czasu do czasu Indianka musi do Gminy pedałować. A taki pan Warszawiak ma auto i w każdej chwili może podjechać do oddalonego o 11km Urzędu Gminy. Indianka na niego będzie głosowała podczas następnych wyborów na sołtysa.
 
Indianka gdy w Gminie była, zachwyciła się jakością dróg i chodników we wsi gminnej. Ulice w Kowalach Oleckich są zadbane, ładne i szerokie jak w mieście. W niejednym mieście takich szerokich chodników nie ma. Te w Kowalach, to chyba od razu na rowery mają pasy zrobione, dlatego są takie szerokie. Co prawda wioska w której mieszka Indianka nawet jednego metra chodnika czy asfaltu nie ma i przez większość roku tonie w błocie, ale chociaż wieś gminna wygląda porządnie i wręcz europejsko.
 
Skrawek porządnej ulicy przydałby się chociaż w centrum wsi – tak od Kozłowskich do Rakowskich, a poszerzenie, utwardzenie żwirem i odwodnienie rowami melioracyjnymi na drogach kolonijnych wioski byłoby konieczne. Taaak... Wieś potrzebuje dobrego gospodarza – lepszego sołtysa niż ma obecnie. Takiego, który by o te sprawy należycie zadbał. Przydałyby się też choć z trzy stylowe uliczne lampy we wsi – na krzyżówkach w centrum wsi – obok Rakowskich, Kozłów i Łukasika. To tak dla zwiększenia bezpieczeństwa.
 
Tymczasem w Sokółkach eleganckie boisko powstaje. No no noo... ;) Może chociaż tam lampy postawią... Byłoby bezpieczniej z asfaltu sokólskiego na żwirówkę do Czukt wyjeżdżać :)
 
 

wtorek, 31 sierpnia 2010

Na drabinie

Niemal cały poniedziałek Indianka wisiała na drabinie i malowała ganek.Ganek – wymalowany! Kolor – szwedzka czerwień. Ganek wygląda teraz jak domek szwedzki, jakie Indianka widywała ongiś w Szwecji.
 
Dziś zabrała się za przestawianie i poprawianie elektrycznego ogrodzenia.
Właściwie to już wczoraj zaczęła robić poprawki. Dziś prawie skończyła.
Uszykowała sobie wygodną i bezpieczną od zwierząt rabatę, na której ma zamiar posadzić kilka drzewek i krzewów. W przygotowaniu rabaty pod nasadzenia wydatnie pomógł ogier, który wydeptał mocno ścieżkę wzdłuż ogrodzenia – wręcz ją skopał. Dzięki temu teraz będzie się kopało lżej.
 
Przy domu Indianka wymalowała ściankę wapnem na biało dla podkreślenia pięknego nowego koloru ganku. Dodała mleka by wapno lepiej przywarło do ściany, ale mimo to może spłynąć z deszczem, bo mleko było zsiadłe i niewiele go. Znajomy mówi, że on dodaje emalii do wapna i wtedy wapno się robi odporne na deszcz. No, jeśli mleko w wapnie nie wystarczy, trzeba będzie rozejrzeć się za emalią. Ponadto Indianka wrzuciła kolejną partię drewna do piwnicy i zwiozła kilka klocków z podjazdu. Powoli robi się porządek. Podjazd sprzątnięty. Pora zwieźć taczką drewno z drogi, bo się nie zapowiada na żadną pomoc. Taczka jest beznadziejna – chwieje się na wszystkie strony i opona szoruje o aluminiowe części taczki. Zwożenie drewna taką taczką to prawdziwa męka. Przydałby się jakiś wygodniejszy wózek.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Męcząca niedziela

To był męczący dzień...
...Indianka wrzuciła część drewna do piwnicy. Powoli usunie drewno spod domu i zgromadzi zapasy opału na zimę...

sobota, 28 sierpnia 2010

Nie chce obcego w domu

Indianka nie chce w domu obcego. Im bliżej do dnia przybycia nowego pomocnika, tym większy wstręt ku niemu w Indiance narasta. Wolałaby jakiego dochodzącego pomocnika co to nie nocowałby w jej domu i dla którego nie musiałaby gotować. Jakiego dorywczego pomocnika, na czas, kiedy ma za dużo roboty na jedną osobę – tak jak teraz...
 
Indianka obudziła się dziś z bólem pleców. Kręgosłup boli. Chyba nie da rady zwieźć pozostałego drewna... W dodatku ta taczka tak się chybocze na boki i ciężko jedzie...

piątek, 27 sierpnia 2010

Coconing

Indianka niedawno wysłuchała reportażu na temat coconingu.
Chodzi o to, że wśród ludzi pracujących zawodowo w stresie, w tłumie innych współpracowników –  robi się modne spędzanie czasu w domu – bardziej niż udzielanie się towarzysko na przyjęciach itp.
Wielu ludzi preferuje np. majsterkowanie w domu lub zaszycie się pod kocem z książką niż chodzenie np. do pubów lub masowe imprezy.
Coconing [kokoninn] to taka forma współczesnego domatorstwa. Właściwie to jest domatorstwo. Domatorzy zawsze istnieli i zawsze istnieć będą. Jest grupa ludzi, która się czuje najlepiej w swoim domu. Są też ludzie bardziej ruchliwi i towarzyscy, ale zmęczeni tłumami w pracy na co dzień, więc i oni wolą domowe zacisze.
Indianka teraz też jest domatorką. Dawniej, we wczesnej młodości latała na dyskoteki, bo uwielbiała tańczyć i ten dreszczyk emocji wywołany czymś nieznanym co wisiało w powietrzu...
Teraz najlepiej czuje się w swoim domu, na swoim gospodarstwie.
Gdy czasem gdzieś trafi w cudzy dom – nie może się doczekać, aby wrócić do siebie – bo tu jej, mimo wielu niedogodności starego, nie wyremontowanego domu – najlepiej.
Także zapraszanie do siebie do domu obcych - nieznanych pomocników czy wolontariuszy – męczy ją dość. Tzn. znoszenie ich obecności w swoim otoczeniu, w swojej przestrzeni życiowej – jest dla niej męczące, a niekiedy drażniące. W końcu nie po to kupiła dom, by znosić obecność przypadkowych osób – nie zawsze szczerych, uczciwych, życzliwych osób, gdyż ludzie trafiają tu różni – obok tych naprawdę życzliwych i fajnych – trafiają tu też różnego rodzaju dwulicowe wyrzutki o nieczystych intencjach...
No cóż – dużo tu pracy na gospodarstwie, dlatego Indianka niekiedy godzi się na takie towarzystwo, ale co raz bardziej niechętnie.
Dom, to w końcu dom. Ostoja spokoju i bezpieczeństwa, zaufania.Trzeba chronić to sanktuarium. Poza tym Indianka od lat tak ciężko pracuje, jak nikt nie potrafi pracować. Nikt kto tu trafił na trochę nie jest w stanie tak ciężko pracować. Indiankę drażni powolność i lenistwo oraz partolenie roboty niektórych pomocników. Niekiedy takie partolenie bywa bardzo kosztowne.

Indianka nie zarabia, więc nie stać jej na utrzymanie obcych osób. Czasami utrzymuje je pożyczając pieniądze, ale to jest przecież bez sensu. Lepiej samemu zrobić co jest do zrobienia i zaoszczędzić sobie kłopotu i niedogodności dzielenia się swym domem z obcymi...

Rok szkolny

W związku ze zbliżającym się nowym rokiem szkolnym, Indianka powzięła decyzję, aby napisać w ciągu najbliższego roku szkolnego powieść fabularną lub scenariusz. Start – 1 września. Dead line – 20 czerwca 2011.
 
Tym razem to będzie cięższa praca, bo wszak trzeba będzie posty lub rozdziały szlifować i ubogacać językowo i rozbudowywać kreatywnie o rozwinięte lub nowe treści – bo ma być to powieść zainspirowana przeżyciami Indianki, a nie blog, za którego niektóre nienawistne gadziny chętnie by Indiankę w łyżeczce wody utopiły... ;)))
 
Tajny blog Indianki będzie opublikowany dopiero po jej śmierci, aby żadna fałszywa wściekła żmija nie gnębiła Indiankę za jej życia nonsensownymi pozwami o ochronę dóbr osobistych ;)))

Runda

Indianka 40sto kilomentrową rundę wczoraj zrobiła i spotkała po drodze dobrego człowieka. Zaprzyjaźnili się, bo gościu bardzo w porządku jest.

Chciałaby więcej napisać, ale nie może, bo ten świat jest tak ograniczony przez ludzi, przez ich nakazy i zakazy – że cokolwiek się napisze, to zawsze może znaleźć się jakaś menda, która wiedzę powziętą na Indianki blogu będzie chciała przeciwko niej lub jej przyjaciołom wykorzystać, menda, która stanie na głowie by zepsuć przyjaźń, więc niestety – najciekawsze historyjki z życia Indianki trzeba będzie wkładać w powieść niedostępną dla szerokiego grona czytelników – przynajmniej do czasu jej publikacji... ;)
 
Póki co, Indianka postanowiła pisać dwa blogi – jeden okrojony i nudny – okrojony dla bezpieczeństwa Indianki i jej przyjaciół, a dostępny dla szerokiego grona czytelników – a drugi pełny i soczysty – tajny blog na którego kanwie powstanie pasjonująca powieść lub scenariusz...
 
Indiankę męczy to, że nie może być w pełni szczera w sieci, że nie może napisać wszystkiego co wie, co ją spotyka, co czuje, co myśli... Ma potrzebę pisania, więc będzie sobie spokojnie i wolnomyślicielsko pisała bez ograniczeń na tajnym blogu, który następnie przerobi na oryginalną powieść lub scenariusz który następnie sprzeda za grubą kasę ;)))
 
Indianka byłaby wdzięczna za wskazówki jak napisać dobry scenariusz?... :)

czwartek, 26 sierpnia 2010

Indianka zmęczona i rozgoryczona

Indianka przemęczona. Kilka taczek drewna wczoraj zwiozła z odległości kilkuset metrów i rozbolał ją kręgosłup. Osłabła i położyła się. Nie zdążyła złożyć wniosku o dotacje na agroturystykę. Za dużo pracy (zasrane karczowanie nie w czas) i spraw ma na głowie (kontrola unijna i realizacja wymogów) za mało pomocy (ci co mieli być i coś pomóc na gospodarstwie zawiedli), za dużo problemów, problemy ze zdrowiem. No i cholernego wniosku nie można było wysłać pocztą. Durny przepis mówi o tym, że rolnik musi osobiście jechać do Olsztyna by złożyć wniosek. Po kiego grzyba???!!! Więc dotacja przepadła po raz trzeci i pewnie więcej naborów nie będzie, albo będą tak utrudnione, że nie do podejścia.
Świadkowie Jehowy twierdzą, że Szatan rządzi światem, a wśród ludzi jest kupa sług jego. Indianka zaczyna w to wierzyć. Indianka widzi, że w ludziach jest więcej zła niż dobra. Ludzi dobrych jest garstka. Ludzi chwiejnych większość. Ludzi złych całkiem sporo i mają wpływ na tę chwiejną większość, a garstka dobrych często nie śmie podskoczyć większości. Bóg przegrał. Szatan rządzi światem. Liczyć na dobrą wolę, na dobroć w ludziach – to naiwność. Większość to sługi Szatana, więc do nich nic dobrego, ludzkiego nie dociera. Jest dobra Indianka, a wokół niej szklana ściana zła. Bezdusznego, okrutnego, zimnego, parszywego zła.

środa, 25 sierpnia 2010

Jadęę, już jadęęę!

... - Podpitym głosem zameldował się 23 latek... i nie dojechał – małolat spod Ełku :) Miał być do pomocy na gospodarstwie. Miał być w sobotę, ewentualnie w poniedziałek. Odezwał się we wtorek, że jedzie, ale nie dojechał, gdy na pytanie „Ile pani ma lat?” dostał odpowiedź: „Nie twoja sprawa. Kobiet nie pyta się o wiek, poza tym jedziesz tu do pomocy na gospodarstwie, a nie jako kochanek”. Musi odpowiedź małolatowi się nie spodobała, bo rozłączył się nagle i nie dojechał na rancho :)
Ale za to odezwał się starszy rencista. Ten raczej dotrze. Brzmiał rzetelniej i ma w okolicy rodzinę. Ma dość miasta. Pragnie wsi i jej spokoju, a nie ma spokojniejszego miejsca niż rancho Indianki... :)

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Drewno zwiezione

Znalazła się dobra dusza, która pomogła Indiance zwieźć część drewna - małą samochodową przyczepką – najcięższe sztuki. Znajomy Indianki się śpieszył na spotkanie, więc tylko trzy małe przyczepki zwieźli. Lepszy rydz – niż nic. Resztę trzeba taczką... :(.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Indianka wykarczowała drogę dla wsi

Indianka wykarczowała drogę na Ciche. Pomagali robotnicy interwencyjni z Urzędu Gminy. Dzięki Indiance wieś odzyskała starą trasę komunikacyjną. Indianka bardzo ciężko się na niej napracowała. Pracowała 7 dni po 16 godzin dziennie – w upale i deszczu. Wykarczowała totalnie zapuszczoną od lat i zarośniętą drogę. Dzięki jej ciężkiej pracy pełnej poświęcenia są efekty. Indianka zaniedbała własne sprawy by sprostać zadaniu na drodze, ale teraz stara droga odnowiona, przestronna, przejezdna – na razie tylko dla ciągników, bo nawierzchnia poryta przez dziki wymaga równania spychaczem, ale za to jest wystarczająco dużo miejsca by dwa ciągniki minęły się w razie potrzeby.
Droga wymaga jeszcze poprawek. Robotnicy nie wszystko co konieczne dla poprawnego udrożnienia drogi zrobili tu, bo w piątek rano przyszła Rumcajsowa i zaczęła się awanturować. Nastraszyła pracowników Gminy tak, że nie pokończyli zaczętej pracy. Darła się jak nienormalna i chciała ukraść drewno nacięte przez Indiankę, a obiecane jej przez kierownika K.L. w zamian za pomoc w karczowaniu drogi. Przez Rumcajsową droga jest jeszcze niewykończona, bo przestraszeni robotnicy uciekli z drogi nie kończąc pracy. Zostały jeszcze tu sterczące brzydko z ziemi kikuty krzaków i drzew poszarpanych przez niszczycielską maszynę podczas wycinki, są też sterty gałęzi i suchych badyli nie usunięte. Pozostało też kilka krzywulców wierzbowych szpecących drogę i zawężających nadmiernie przejazd. Indianka powoli sprząta co się da, bo chce by ta droga zamieniła się w piękną spacerową aleję – zarówno dla siebie jak i dla gości Indianki, turystów i mieszkańców jej wsi. Poza tym ta nowa aleja ułatwi jej pilnowanie własnej ziemi, bo biegnie wzdłuż jej gospodarstwa.
Wczoraj po raz pierwszy miała przyjemność pokazać aleję swoim gościom. Na alei przydałoby się kilka ławek dla spacerowiczów. Indianka przygotowała miejsce pod jedną ławkę, tylko decha potrzebna do zrobienia ławki.
Wczoraj w nocy zakradła się po cichu na aleję i obserwowała teren, czy przypadkiem Rumcajsowa nie próbuje ukraść jej drewna pod osłoną nocy. Siedziała w ciemności delektując się nocą. Nawet komary nie cięły. Nadeszły dziki na drogę. Nie bała się, choć może powinna. Pomyślała, że może być wśród stadka locha z małymi, a te są agresywne i lepiej zejść im z oczu. Gdy dziki były około 25 metrów od Indianki – wstała ze zrobionego przez siebie stołka i poszła powoli do domu podziwiając księżycową noc.
Ponieważ ona sama się tutaj na tej drodze najbardziej i najciężej społecznie napracowała i to za darmo, swoim sprzętem, na swoim paliwie, w swoim czasie oraz nadal sprząta drogę bez pomocy kogokolwiek ze wsi, mimo że drogę dla całej wsi zrobiła i wszyscy z niej będą korzystać – także Naruszewiczowa, która przeszkadzała w karczowaniu drogi – w uznaniu swoich niewątpliwych zasług, postanowiła nazwać drogę od swojego przydomku.
Niniejszym uroczyście oświadcza, iż dziś nadaje temu odcinkowi drogi nazwę „Aleja Indianki” i zaprasza mieszkańców swojej wsi do korzystania z tej drogi. Jak któryś ma solidną dechę, to niech przyniesie – ławkę Indianka zrobi.

 

czwartek, 19 sierpnia 2010

Udrożnianie drogi

Udrożnianie drogi powoli dobiega do końca. Dziś cała ekipa ostro działała – Indianka i pięciu chłopa z Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Droga robi się z wolna przestronna...

środa, 18 sierpnia 2010

Indianka karczuje drogę

Indianka karczuje drogę pod swoim gospodarstwem. Dziś znów pomagał jej Stanisz. Stanisz to miły, uczynny człowiek... Roboty mnóstwo. Prace powoli posuwają się do przodu. Jeszcze wiele pracy trzeba włożyć w tę drogę, by stała się przejezdna i przestronna. Będzie fajną aleją... Przydałyby się tutaj ławki dla spacerowiczów i nasadzenia szlachetnych gatunków drzew i krzewów...

wtorek, 17 sierpnia 2010

Ciężka praca

Indianka w piątek, sobotę, niedzielę i poniedziałek w pocie czoła ciężko pracowała na gminnej drodze porządkując gałęzie i nacięte drewno. Targała ciężary na taczce po 250 metrów pod górę po wertepach. Pot lał się z niej ciurkiem. To nie do wiary, ale w poniedziałek po południu jeszcze znalazła siły by pojechać na rowerze 40 kilometrową trasę by kupić impregnat do drewna. No, ale dzisiaj to ją całe ciało boli z przepracowania i nadmiaru wysiłku. Musi odpocząć i zająć się zwierzyną.
 
Drutu do pastucha nie kupiła, bo za późno dojechała do miasteczka. No, ale i tak jest co tu robić – kozę wydoić, krowę przestawić, ogrodzenie poprawić, ganek domalować, oborę domalować, psom karmy nagotować, pociąć żerdzie i wrzucić do piwnicy, zająć się papierami różnymi, posprzątać w domu, poprać to i owo, wykąpać się, ugotować obiad, podlać rośliny, przesadzić niektóre...
No i znaleźć hydraulika, który wodę doprowadzi do łazienki i kuchni!
Indianka musi mieć bieżącą, ciepłą wodę w domu do mycia, bo w fizycznej pracy w upały człowiek bardzo się poci i brudzi. Praktycznie codziennie powinna brać prysznic i myć głowę, którą zalepia spływający ciurkiem pot.
 
 

sobota, 14 sierpnia 2010

Zabłądzone konie


Z piątku na sobotę Indianka prawie nie spała. Coś ją niepokoiło, przerażało. Jakieś złe przeczucia. Może to mentalny przekaz od zlęknionych i zbłądzonych koni był? Gdy coś się złego dzieje ze zwierzętami Indianki ma ona męczącą noc lub złe sny. Burza z wieloma błyskawicami targała światem za oknem...
Rano koni nie było na pastwisku ani w stajni. Burza musiała je spłoszyć. Indianka zaniepokojona poszła ich poszukać. Obeszła okolicę. Ani śladu. Zapytała traktorzysty, który nawoził ściernisko obok pastwiska. Powiedział, że objechał całe 90 ha i nigdzie nie widział indiańskich koni. Indianka martwiła się.
Nagle, przy miedzy kilkaset metrów dalej zobaczyła swoje skarby. Zawołała je po imieniu. Klacz Indiana po wielu godzinach błądzenia zobaczywszy i usłyszawszy swoją panią zarżała żałośnie, nie wiedząc jak się dostać do niej. Klacz była daleko. Przed nią pastuch.
Indianka zaczęła wołać klacz Indianę po imieniu i machać do niej. Weszła na ściernisko i dalej machała. Konie zwróciły się w kierunku Indianki i rżąc przygalopowały do niej robiąc duży łuk po ściernisku by wyminąć przeszkodę w postaci rowu i zakrzaczeń nad nim. Przybiegły wprost na Indiankę mało się nie wpakowawszy na nią... przystanęły na chwilę przed Indianką uradowane jej widokiem rżąc radośnie, po czym spokojnie minęły ją i pokłusowały na pastwisko zmierzając do wodopoju. Musiały długo błądzić, bo mocno spragnione były...
Indianka postanowiła, że zabierze je z tego pastwiska na inne, z którego nie będą mogły uciec. Trzeba będzie dokupić drut do pastucha, bo taśmy podniszczone i nie przewodzą prądu jak trzeba. Taśmy będą tylko jako uzupełnienie druta, bo są bardziej widoczne dla koni niż drut. Koń praktycznie drutu nie widzi, więc musi być koniecznie taśma dla widoczności.
Uspokojona powrotem koni, Indianka zajęła się pozostałą zwierzyną, przestawianiem ogrodzenia, dojeniem kozy, karmieniem psów i kotki, pojeniem kur, zbieraniem jabłek, a pod wieczór pocięła drewno na kawałki.
Znów pot kapał z niej jak deszcz, gdy w gorącu piłowała drzewo. Zabrakło sił by zwieźć drzewo taczką. W niedzielę rano to zrobi. Wykąpała się z lubością i wysuszyła w ciepłym letnim wietrze siedząc na jej urodzinowym leżaczku z podnóżkiem i popijając koktail mleczno-owocowy z koziego mleka prosto od własnej kozy oraz podziwiając zielone przestrzenie wokół. Just perfect. Only beloved person lack... :)

Wycinka i kontrola


Wycinka i kontrola = adrenalina. Było ostro. Wielki stres Indianka przeżyła, gdy zauważyła zdewastowane korony drzew rosnących na jej posesji przy drodze! Wściekła się. Po prostu dostała szału. 8 lat prosiła, by wycięto sterczące nad drogą gałęzie. Nie doczekała się wycinki. Sama wycięła. Przycięte drzewa wypuściły młode, zielone gałązki, które okryły pnie drzew gęstymi, pięknymi, zielonym pióropuszami... Drzewa zaczęły prezentować się przepięknie, nie mówiąc o tym, że usunięte stare grube gałęzie przestały zawadzać. No i gdy tak pięknie drzewa zdobiły wjazd na posesję Indianki - nadjechała przeklęta maszyna, która te piękne, harmonijne korony zniszczyła. Indianka się mało nie popłakała, gdy zobaczyła zdewastowane drzewa i zniszczoną swoją i kolegi ciężką pracę nad pokrojem tych drzew. Zaraz potem wpadła w wielki gniew.
 
Nadjechał pracownik urzędu gminy odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Dostał się w samo epicentrum wielkiego gniewu Indianki. Indianka aż się gotowała ze złości. Świerki posadzone przez sołtysową w pasie drogi nie zostały ruszone, tylko starannie wypielęgnowane przez Indiankę jej wierzby rosnące na jej polu. Indianka gotowała się. Zamach na jej własność!!! Zniszczona bezmyślnie przyroda!!! Znów jakaś chora dyskryminacja!!! Brak poszanowania jej własności i ciężkiej pracy!!
 
Ponadto nagle bez uprzedzenia gminie zachciało się robić drogę do lasu wzdłuż posesji Indianki, co wymagało obecności Indianki, coby znowu czegoś nie zniszczono bezmyślnie. Bardzo to było nie na rękę Indiance, bo akurat dziś miała być unijna kontrola gospodarstwa, a Indianka nie zdążyła wydrukować wszystkich potrzebnych dokumentów, bo zaplanowała sobie ten wydruk na ten właśnie poranek.
 
Co więcej, po 4 miesiącach od złożenia podania o wycinkę drzew, niezapowiedzianie pracownik gminy przyszedł sporządzić odpowiedni opis drzew przeznaczonych do wycinki. Akurat w dniu kontroli unijnej!
 
Kontrola, wycinka, opis - to wszystko w jednym czasie i dniu. Indianka stresowała się tym wszystkim bardzo. Zamiast zająć się przygotowaniem dokumentacji unijnej do okazania dla kontroli, musiała latać po polu i po drodze. Strasznie wkurzona była. Kłębek nerwów.
 
Pracownik gminy i robotnicy interwencyjni w którymś momencie wykazali chęć współpracy przy wycince, więc w końcu indiańska złość opadła i Indianka dogadała się z nimi, że pomoże im wyciąć zakrzaczenie drogi swoją piłą, a w zamian będzie mogła zabrać nacięte drewno na opał. Dopilnowała, aby wycinka odbyła się jako tako sensownie (na ile to jest możliwe przy udziale robotników rekrutujących się z bezrobotnych branych do prac interwencyjnych i przy udziale niszczycielskiej maszyny bardziej dewastującej niż przycinającej drzewa i gałęzie) oraz pomogła w wycince robotnikom. Przyniosła swoją piłę i wycięła co grubsze drzewa zarastające starą drogę, a których nie mogła pokonać niszczycielska maszyna czy siekiery robotników. Tak oto wspólnymi siłami przetarli z grubsza dawny szlak...
 
Zanim skończyła pracę na drodze, nadjechali kontrolerzy i musiała iść ich obsłużyć. Jeden z robotników pomógł Indiance nieść ciężką piłę i paliwo, a potem naostrzył jej łańcuch, aby mogła pociąć na kawałki i uprzątnąć z drogi nacięte drewno, gdy robotnicy odjadą.
 
Gdy kontrolerzy odjechali poszła na drogę, którą w międzyczasie opuścili robotnicy i niszczycielska maszyna i zabrała się za porządkowanie naciętych gałęzi. Pracowała ciężko w strugach lejącego się z niej potu.
 
Gdy opadła z sił, udała się do domu... Musi na drogę jeszcze wrócić i dokończyć robotę. Pozwozić nacięte gałęzie taczką pod dom. To masa ciężkiej roboty, zwłaszcza dla kobiety, no ale Indianka nie ma ciągnika z przyczepą ani koleżeńskich sąsiadów z ciągnikami, więc nie ma wyjścia – musi taczką zwozić drewno pod dom. Sporo już sprzątnęła, ale i tak jeszcze ma co tam robić. Większość gałęzi pewnie zwiezie jak już równarka przetrze drogę, coby łatwiej się tam można było poruszać taczką, lub ewentualnie wynajętą taksówką z przyczepką, o ile droga będzie wystarczająco równa.
 
Tak czy inaczej, wzdłuż jej gospodarstwa pod lasem otworzyła się nowa przestrzeń – odnowiona stara droga. Jeszcze się nie nadaje do jazdy, bo za dużo tu gałęzi, sterczących z ziemi sęków, korzeni i nierówności terenu, ale po dokończeniu prześwietlania drogi i jej wyrównaniu otworzy się nowy szlak...
 
Pracownik gminy Kowale Oleckie - K.L. obiecał, że zajmie się też udrożnieniem tego szlaku po stronie gminy Świętajno, gdzie gospodarz wykopał przez drogę gminną rów melioracyjny i nie wykonał mostka ani przepustu i tym samym skasował przejazd dla samochodów osobowych. Leży tam jedynie skromna drewniana kładka dla pieszych lub rowerzystów. Po wykonaniu mostku lub przepustu będzie tam można znowu jeździć samochodami... Oby ten plan się powiódł, to wtedy do asfaltu Indianka będzie miała tylko 1 km, a nie 5km...
 
Ponadto dowiedziała się od tego samego pracownika gminy Kowale Oleckie, że w jej wiosce ma być wylany asfalt – oczywiście nie w całej, ale w jej centrum. Chociaż tyle. Najwyższy czas. Mamy XXI wiek, a drogi gorsze niż w XVIII wieku, gdy jeździły dyliżanse... :) Współczesne samochody mają niskie nadwozia i nie są w stanie pokonywać wiejskich wertepów bez uszczerbku... Trzeba wiejskie drogi modernizować... Nie ma wyjścia.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Polskie krzyże

W bezpośredniej okolicy, gdzie mieszka Indianka jest wiele krzyży. Co najmniej 12, w tym 6 na rozdrożach i co najmniej 6 na poboczach dróg w miejscach wypadków śmiertelnych.
 
Te na poboczach upamiętniają poległych w wypadkach ludzi.Te na rozdrożach są wykorzystywane podczas procesji kościelnych oraz mają za zadanie chronić podróżnych, służą także jako punkty orientacyjne.
Są skromne, ale zadbane, pieczołowicie pielęgnowane przez okoliczną ludność.
 
Na szczęście nie ma tu oszołomów, którzy by pieniacko wrzeszczeli, że miejsce krzyży jest wyłącznie w kościele... ;P
 
Zwyczaj stawiania krzyży na rozdrożach i poboczach dróg to lokalna tradycja. Dodają one uroku mazurskim drogom. Tworzą swoisty klimat. Indianka też taki postawi na rozdrożu dróg, gdy wyremontuje sobie drogę do domu. W śnieżne noce krzyż pomoże Indiance trafić do domu, by nie zabłądziła gdzieś w polu i nie zamarzła.
Krzyż też wskaże drogę do Indianki dobrym ludziom... :)
 
fot. Ashley "Krzyż w Cichym"

Krzyż

Krzyż to nieodrodny symbol katolicyzmu i polskości. Wiara w Boga i boską sprawiedliwość to siła, która od stuleci dawała Polakom nadzieję i wolę walki o wolność i sprawiedliwość społeczną. To siła, która podniosła nasz kraj z upadku, z niewoli. Wiara nigdy Polaków nie zdradziła – w przeciwieństwie do polityków, którzy zaprzedali nasz kraj wrogom narodu naszego na pół XX wieku.
 
Krzyż to przede wszystkim symbol cierpienia, także cierpienia naszego narodu długoletnio okupowanego przez wrogich zaborców (Rosjan, Niemców, Austriaków, Prusaków) i okupantów (faszystowskich Niemców i bolszewickich Rosjan).
 
Krzyż jako symbol niezależnej wiary był zwalczany w Polsce socjalistycznej.
Kazano zdjąć go ze ścian wszystkich urzędów, szkół, miejsc publicznych.
W jego miejsce często wieszano portrety ludobójcy Stalina (który wymordował 10 milionów chłopów sowieckich i ciemiężył swój naród i narody bloku Układu Warszawskiego w tym Polaków) lub jego sługusów i kazano ich czcić.
 
Teraz mamy wolną Polskę. O zgrozo – nie szanuje się krzyża i woli narodu, który chce uczcić męczeńską śmierć stu wybitnych Polaków poległych w katastrofie smoleńskiej. Zwalcza się krzyż. Usuwa spod Belwederu jak niechcianą ciążę. Nie wierzę, że to się naprawdę dzieje. Po prostu wstyd mi za decydentów...

wtorek, 10 sierpnia 2010

Indianka cierpi :(

Indianka cierpi straszliwie od 3 dni, krew ją zalewa obficie, bóle rwące targają jej ciałem. Tym razem tabletki przeciwbólowej nie weźmie, pomna skutków ubocznych, które o mało do szpitala ją nie wpakowały ostatnio.
 
Drżącą z osłabienia rączką narwała kwiecia krwawnika i zaparzyła ziółka.
Wypiła i... DZIAŁA! :))). Pomogło! Ból i fatalne samopoczucie znikło!
Trzeba ziela narwać na zapas, na zimę...

sobota, 7 sierpnia 2010

Ambona

Ambona myśliwska - okolica obfituje w dziką zwierzynę: dziki, sarny, jelenie, żubry...

Owies

Owies... ulubione ziarno koni i kóz :)

Zgrabiarka

Stara zgrabiarka konna - przydałaby się taka Indiance...

Jezioro Szwałk

Wreszcie upragniona woda... Indianka śpieszy zanurzyć się w wodach jeziora... ;)

Wieś Szwałk

Ceglany, poniemiecki dom nad jeziorem Szwałk...


Ule

Turkusowo-błękitne ule na Szwałku...

Białe brzozy

Brzezina w drodze na Szwałk
Brzozy to ulubione drzewa Indianki. Zagajnik brzozowy czyli brzezina wygląda tak pogodnie... Indianka uważa, że białe brzozy powinny być sadzone przy drogach. Fajnie wyglądają za dnia - przyjemnie się jedzie wśród nich, a w nocy są bardziej widoczne dla kierowców od innych gatunków drzew... Ponadto, ich drewno jest znakomitym opałem, a żywe drzewa źródłem zdrowotnej oskoły... Gdyby to od Indianki zależało, wszystkie drogi w gminie obsadziłaby brzozami... :) Póki co, pozwala by na jej ziemi rosły te piękne i pożyteczne drzewa :) Już kilka fajnych wyrosło :)

Mostek

Uroczy, prosty, a funkcjonalny mostek... Co prawda trochę obdrapany... Przydałoby się słupki wybielić, a relingi pomalować na świeży niebieski kolorek... Tak niewiele trzeba, by ten mostek wyglądał na prawdę ślicznie...

Tak to  już jest, że gdy się mija coś setki razy nie widzi się detali, nie dostrzega całości tak ostro, jak ostro się widzi tę samą rzecz, gdy mija się ją po raz pierwszy... :) 

Indianka mostka nie pomaluje, bo to nie jej jurysdykcja, ale ubytki mostka zainspirowały Indiankę do odmalowania obramowań okien i drzwi w jej oborze - trzeba dbać o swoje w pierwszej kolejności... :) Obramowania  już są - bieleją śnieżną bielą ku uciesze indiańskiego poczucia estetyki... I to nie koniec... W Indiance obudził się zmysł artystyczny - niejedno jeszcze zmaluje na siedlisku swym... ;))) Trzeba wapna dosypać i wąski pędzel nabyć - może Indianka się rzuci na malowanie fug między kamieniami obory... Jak malować, to na całego :))))

Mazurskie siedlisko

Po drodze na Szwałk uwagę Indianki przykuło typowo wiejskie siedlisko mazurskie...

Cmentarz

Cmentarz w Cichym - wyjątkowo piękne i spokojne miejsce spoczynku - pełne zieleni i śpiewu licznych ptaków...

Wspaniały żyrandol


Wspaniały, imponujący żyrandol góruje nad głowami wiernych poczas każdej mszy... nad nim odkryte niedawno zdobne freski sufitowe...

Chrzcielnica

Przepiękna chrzcielnica w kształcie kielicha...

Figura z dzieciątkiem

Figura z dzieciątkiem wygląda bardzo realnie i sugestywnie...

Święta figura

Figura świętego błogosławi przybywających do kościoła wiernych...

Kościół w Cichym

Kościół w Cichym
Wnętrze zabytkowego kościoła z 1566 roku tchnie niesamowitym klimatem przeszłości i religii...

Dziwnie pomyśleć, że pół tysiąca lat temu tutaj żyli i modlili się ludzie, a my nawet nie byliśmy w planach :)

Oni dawno temu wymarli, a my zajęliśmy ich miejsca... Niesamowite, zaiste :)

Sobotnia wycieczka

W zeszłym tygodniu Indianka zabrała Australijczyka na wycieczkę nad jezioro. Po drodze zwiedzili kilka miejsc.
Pierwszym z nich był zabytkowy kościół w Cichym zbudowany w 1566 roku.

środa, 4 sierpnia 2010

Kicia okociła się

Wczoraj Kicia Kreska urodziła śliczne maleństwa. Indianka zrobiła jej przytulne gniazdo i poi ją mlekiem kozim.