wtorek, 15 czerwca 2010

Konferencja promująca równe prawa i obowiązki kobiet i mężczyzn


Z rańca Indianka udała się swoim "odrzutowym Błękitnym Gromem" na powyższą konferencję.
Kilka dni temu dostała pisemne zaproszenie od samej Wójt (!), więc nie wypadało odmówić, a i sam program konferencji dość ciekawy i rokujący jakąś szansę na ruch w interesie tj. na zdobycie finansów na działalność agroturystyczną. Niestety – nadzieja okazała się złudna. Wprawdzie bezrobotny może uzyskać dofinansowanie w wysokości ok. 20.000zł na rozpoczęcie dowolnej działalności gospodarczej – ale rolnik nie!


Natomiast program dla rolników, który stwarza możliwość pozyskania środków unijnych na rozpoczęcie np. agroturystyki – jest niebotycznie trudny do ugryzienia dla osób biednych, niedofinansowanych takich jak Indianka.

Mianowicie, owszem, dofinansowanie jest, ale dla bogatych – ci co mają kasę na sfinansowanie inwestycji np. remontu domu na cele agroturystyczne – ci mogą śmiało się o ten program ubiegać i z dofinansowania skorzystać, ponieważ Unia dokłada 50% kosztu kwalifikowanego inwestycji (czyli nie finansuje VAT i kilkunastu innych kosztów które nie są uważane za koszty kwalifikowane) tyle że po zakończeniu inwestycji i odbiorze jej przez odpowiednią komisję Unijną. W praktyce oznacza to, że jest mus wyłożenia pełnego kosztu inwestycji z własnej kieszeni i czekania co najmniej rok albo i lepiej na zwrot 50% tego poniesionego kosztu.

Czyli np. jeśli beneficjent ubiega się o 100.000zł dotacji – to musi od ręki wyłożyć swoje 244.000zł (w tym VAT - strata na samym Vacie to aż 44.000zł - tyle zarabia państwo na inwestycji rolnika przy dofinansowaniu w wysokości 100.000zł - to cholernie dużo pieniędzy! Plus prowizja dla banków???! Czy te dotacje aby na pewno są opracowywane z myślą o rolnikach, a nie o innych pośrednich beneficjentach, którzy nie ponoszą żadnego ryzyka tylko zgarniają kasę od tej dotacji???). Dla kogoś, kto dopiero chce stanąć na nogi poprzez zainwestowanie w agroturystykę i ruszenie z nią – to rzecz niemożliwa do zrealizowania. Po prostu NIEMOŻLIWA.


Mówiąc krótko: DUPA ZIMNA. Tyle są warte te dotacje. Jesteś bezrobotny – owszem kasę dostaniesz bez własnego wkładu.
Jesteś bogaty – bank ci da kredyt i z dotacji skorzystasz też. Jesteś robotny ale biedny – ch...j dostaniesz!
Panowie od rządzenia – MOJE GRATULACJE! Dobre z was chłopaki, że dogadzacie głównie sobie.  

Nie dość, że pozwolili by Polska weszła do Unii na niekorzystnych warunkach finansowych, to jeszcze tę kasę co jest przyznana na kraj nie potrafią udostępnić potrzebującym rolnikom. Narastająca biurokracja do n-tej potęgi i brak zarządzeń ułatwiających dostęp do kasy. Zostają środki niewykorzystane na daną działalność i potem przesuwają ją na inne działalności. Może o to w tym wszystkim chodzi – aby środki przyznane przez Unię na daną działalność nie mogły być przez potrzebujących wykorzystane i była dzięki temu wymówka, by można było te środki zabrać.

To tyle na temat złudnych dotacji unijnych. 

Konferencję otwarła Wójt Gminy Kowale Oleckie – Pani Helena Żukowska. Zaproszono ok. 300 kobiet z Gminy, przybyło około połowa, ale i tak sala Gminnego Centrum Kultury była niemal pełna.

Najpierw były dwa wykłady pań z Warszawy – wykład Pani Profesor Magdaleny Środy z Uniwersytetu Warszawskiego pt. “Zaradność i przedsiębiorczość kobiet – główne składniki dobrobytu Polski” oraz wykład Pani Elżbiety Ćwiklińskiej-Kożuchowskiej – Prezeski Stowarzyszenia “Klasa Kobiet” w Warszawie.

Obie wykładowczynie zachęcały kobiety by brały sprawy w swojej ręce, m.in. by brały się za politykę, bo żaden nawet najlepszy mężczyzna nie rozumie potrzeb kobiet i nie jest w stanie opracować ustaw, które dla kobiet są priorytetowe. Mężczyźni inaczej myślą – dla nich nie są istotne żłobki i przedszkola, bo nie oni się parają odchowaniem i wychowaniem dzieci i nie rozumieją, jak ważne jest by kobieta miała czas by iść do pracy zawodowej poza domem – wolą państwową kasę wydawać na igrzyska.

Wykładowczynie przekonywały, że praca domowa kobiet to też praca i gdyby zadania, które ona wykonuje prowadząc dom i odchowując dzieci przejął sektor publiczny – to koszt tych mnogich domowych zadań dałby pensję ok. 1200zł/miesięcznie. 

Kobiety tę pracę wykonują za darmo, odciążając tym samym męża i budżet państwa, więc powinny być traktowane z szacunkiem – ich praca powinna mieć należny jej prestiż. 

Ich praca domowa powinna być zabezpieczona prawem do emerytury – np. jeśli małżonek poświęca się pracy zawodowej poza domem, a kobieta tyra w domu – to mimo, że robi to bezpłatnie i bez jakiejkolwiek umowy, to takiej kobiecie powinno przysługiwać pół emerytury małżonka. Indianka się z tym zgadza – gdyby nie praca domowa kobiety – mężczyzna musiałby wydawać znacznie więcej na życie stołując się w restauracjach, korzystając z usług pralni i sprzątaczek, opiekunek do dzieci, a często jego praca nie byłaby możliwa, bo musiałby zajmować się dziećmi, gdyby to żona poszła do pracy zawodowej. Kobietom należy się szacunek za ich pracę w domu. Tak myśli Indianka.






Należy się szacunek i odpowiednie wynagrodzenie – a jeśli go brak, to przynajmniej prawo do połowy emerytury małżonka, który dzięki tej kobiecie może przebywać poza domem i zarabiać na życie, na utrzymanie rodziny. 


Panie podały przykład kobiety, która urodziła i odchowała 5-cioro dzieci. Gdy dzieci dorosły i opuściły dom rodzinny, mąż przestał zupełnie dawać kobiecie pieniądze na utrzymanie jej samej. Podała go do sądu i wygrała sprawę o prawo do połowy emerytury męża. Mąż musiał się z żoną podzielić połową swojej emerytury, a żona nie musiała mu usługiwać, bo przez lata pracy w domu zapracowała na tę emeryturę. 

Wykładowczynie namawiały by kobiety nie prosiły o władzę, lecz się za nią po prostu brały, bo nikt im jej nie da z własnej woli. Podały przykład, który zrobił na Indiance wrażenie – kobiety mogły studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim dopiero po 500set latach od jego powstania! Co za oburzająca dyskryminacja płci! Nikt dobrowolnie nie dał kobietom prawa do nauki przez tyle wieków! 

Podobnie jest z władzą. Dopiero od ok. 100 lat kobiety mogą głosować i dzięki temu mieć jakikolwiek wpływ na politykę państwa. Ale to za mało, by były uchwalane niezbędne ustawy promujące i zabezpieczające rodzinę. Kobiety muszą się znaleźć fizycznie u władzy państwowej by móc wywierać wpływ na politykę państwa.
Gdy kobiety same nie sięgną po władze – mężczyźni im jej sami z siebie dobrowolnie nie oddadzą.
Tylko obecność dużej ilości kobiet u władzy może być gwarantem odpowiedniej polityki socjalnej w naszym kraju. Kobiety mają inne priorytety niż mężczyźni, inne myślenie i sposób działania. 



Kobiety mniej ryzykują kasą niż mężczyźni, także państwową – jeśli biorą kredyt, to myślą jak go spłacą, więc są bardziej odpowiedzialnymi gospodyniami – bardziej odpowiedzialnymi zarządczyniami finansami. Mężczyźni działają bardziej niefrasobliwie i bardziej są narażeni na wtopy. Pół biedy, gdy marnotrawią swoje pieniądze - znacznie gorzej, gdy dzieje się to z pieniędzmi publicznymi. Wszak nie po to płacimy podatki, by ktoś w naszym imieniu nasze ciężko zarobione pieniądze marnotrawił na chybionych pomysłach.



Także Polska będzie miała igrzyska, bo tak wymyślili faceci, ale za to nie będzie żłobków i przedszkoli - kobiety nie będą miały możliwości podjąć pracy zarobkowej. Pozostaną niewolnicami bezpłatnej pracy domowej. Jako kobieta, Indianka serdecznie dziękuje panom rządzącym za taką perspektywę...;>



Kobiety są empatyczne – nie myślą tylko o swoich potrzebach, ale o potrzebach swoich bliskich – dzieci, rodziny. Rodzina to podstawowa komórka społeczeństwa. Jeśli taka komórka jest zaniedbywana przez państwo - to całe społeczeństwo na tym traci. Co te kobiety mają zrobić z dziećmi gdy chcą iść do pracy, bo są samotnymi matkami lub pensja męża nie starcza na utrzymanie rodziny? Tylko kobiety pod kątem rodziny byłyby w stanie uchwalić odpowiednie ustawy – ustawy prorodzinne.


Jako ambasadorka spraw kobiet, swój głos zabrała także znana aktorka – Pani Katarzyna Żak, aktorka Teatru “Rampa” z Warszawy, powszechnie znana m.in.  z dwóch telewizyjnych seriali komediowych – “Miodowe lata” oraz “Ranczo”. W popularnym serialu “Ranczo” gra charakterystyczną rolę postaci Sulejukowej – zahukanej, wiejskiej kobieciny – matki kilkorga dzieci, żony wiejskiego pijaka i utracjusza.

Indianka wiedziała, że będzie na konferencji “Sulejukowa”, a mimo to miała problem z rozpoznaniem kobiety :)
To aktorski sukces dla aktorki – przejść taką niesamowitą transformację osobowości i wyglądu – by być nie do rozpoznania w realu, w swojej prawdziwej postaci. W rzeczywistości Pani Kasia to bardzo ładna, urocza blondynka o swobodnym stylu bycia, ogromnej łatwości wypowiedzi, pozbawiona kompleksów.



Wypowiadała się chętnie i z sensem dźwięcznym, silnym głosem. Namawiała kobiety do aktywności – zwłaszcza kobiety w średnim i starszym wieku. Podała za przykład działalność społecznikowską swojej mamy, która odnalazła się w tej działalności i dzięki czemu świetnie sobie organizuje życie mimo sędziwego wieku. Pani Kasia wspomniała o inicjatywie swojej mamy – o inicjatywie utworzenia i realizacji izby pamięci poświęconej Sybirakom przesiedlonym do Brzegu Dolnego.


Podczas swych wypowiedzi, ujawniła też genezę i tajniki powstania znanego i lubianego serialu “Ranczo”.
Otóż producenci filmu przeczytali kiedyś w Gazecie Wyborczej o Amerykance, która powróciła do kraju i kupiła podupadły dworek na Podlasiu, gdzie się wprowadziła i poczęła obserwować otaczających ją biednych okolicznych mieszkańców i zastanawiać się nad tym, dlaczego żyją tak jak żyją i nie próbują nic z tym robić.
Owa pani z Ameryki, podobno odziedziczyła duży majątek po swoim o 30 lat starszym mężu, który owdowił ją.



Scenarzysta, który pisze scenariusz do tego serialu mieszka na Mazurach, w miejscowości, gdzie znajduje się knajpa o nazwie "Ranczo" - stąd nazwa serialu... :) 

No, mimo pewnych analogizmów, historie Indianki i pani z Ameryki mocno się różnią. Indianka jest ambitna i honorowa -  swój majątek zdobyła sama, a nie poprzez bogate zamążpójście... ;) No i Indianka na wieś nie przyjechała z walizką pieniędzy, lecz z dobrymi chęciami. Cały swój spieniężniony majątek wydała na zakup gospodarstwa i części materiałów budowlanych i wykończeniowych i kasa się skończyła niestety. Nie było żadnej pomocy znikąd. Nadal nie ma.

Też myślała o pracy w szkole jako nauczycielka języka angielskiego, ale jakoś się to rozwiało. O ile dobrze pamięta – nie było wakatu wtedy, gdy pytała o tę pracę. A potem
odstręczyło ją to potraktowanie z buta przez szkołę, gdy poprosiła o używane graty do zagospodarowania się na nowym miejscu.  No i brak postaci takiego Kusego, który byłby się zaopiekował siedliskiem podczas nieobecności Indianki też był istotny. Gdy Indianka przyjechała na Mazury była często nachodzona przez różne podejrzane indywidua, które strzygły oczyma co by tutaj zapierdzielić z siedliska i domu Indianki, więc nie mogła zostawić domu na pastwę złodziei i iść na 8 godzin do pracy. Nadal nie może. Pół roku temu była w domu, byli też jej młodzi goście, a mimo to sąsiadujący wieśniacy dopuścili się kradzieży drzewek owocowych Indianki. Trzeba być na miejscu i pilnować majątku. 

Do podjęcia pracy w szkole nie zachęcała także minimalna pensja, jakiej mogłaby się spodziewać. To były groszowe sprawy, przy wielkości obciążenia psychicznego jakie istnieje we współczesnych szkołach pozbawionych dyscypliny i porządku - niewarte zachodu. Indianka miała za sobą doświadczenia w szczecińskich szkołach w warunkach obłudnego tzw. “bezstresowego wychowania młodzieży”, które w rzeczywistości jest wielce stresujące zarówno dla dzieci jak i nauczycieli, bo szkoła przestała być bezpiecznym miejscem z powodu szkodliwego nadmiernego pobłażania szkolnym chuliganom, a które to były nieprzyjemnymi doświadczeniami i nie zachęcały także do tego rodzaju pracy.


Jakakolwiek praca w jakimkolwiek biurze byłaby mniej stresująca i bardziej satysfakcjonująca, niż praca w szkole. Chociaż, może w wiejskiej szkole jest większa dyscyplina niż w szkołach miejskich? Tego nie wie i już się nie dowie. Jeśli miałaby uczyć w szkole, to wtedy od razu po przyjeździe na wioskę, gdyby dostała tę pracę, to wciągnęła by się w te tryby na nowo i jakoś by poszło – może fajnie? Któż to wie... Jednak się tak nie złożyło i zrezygnowała całkowicie z tego typu wyzwań, mimo, że lubi uczyć i uczyła latami prywatnie. Tzn. prywatnie może uczyć jak najbardziej, ale w szkole – bleee... ;) Indianka lubi uczyć i lubi szybkie i konkretne postępy u swoich uczniów, a w obecnych szkołach państwowych to jest praktycznie niemożliwe. Szkoły mają loty mocno obniżone i kurczowo się tego trzymają. To niech się trzymają dalej, bez talentu nauczycielskiego Indianki. Szkoda rzucać perły przed wieprze, jeśli obecny system nauczania jest tak uwsteczniony jak jest. Niekontrolowane rozwydrzenie młodzieży do tego niska pensja, niesatysfakcjonująca, nerwowa praca - NIE.

Praca Indianki na jej gospodarstwie daje jej przyjemność i satysfakcję, które równoważą brak zarobków.
Ponadto wcześniej czy później jej starania zostaną uwieńczone sukcesem finansowym. 



Ważne, by w życiu robić to, co się lubi robić, w przyjemnym otoczeniu. Gospodarstwo jest piękne, daje wytchnienie po dniach ciężkiej fizycznej pracy. Praca na ukochanym rancho to pasja Indianki. To gospodarstwo to pasja Indianki. To jest to, o czym od zawsze marzyła i co chciała robić. To styl życia, który sobie dawno wyśniła, choć nie myślała, że będzie aż tak ciężko i tak trudno wcielić w życie plany odnośnie gospodarstwa – zagospodarowania go i urentownienia.
Tzn. w sumie wiedziała, że będzie ciężko. Ale jak ciężko, to zobaczyła dopiero w trakcie życia tutaj, w trakcie borykania się z potężnymi problemami finansowymi i materialnymi oraz z niechęcią otoczenia – głównie z niechęcią wioskowych sąsiadów, którzy wyjątkowo niegościnni i nieprzyjaźni okazali się (z chwalebnymi wyjątkami co prawda – rodzina państwa Domaradzkich to wyjątkowo zacna rodzina – jasny promień na tle tej ponurej, ciemnej, niesympatycznej wsi).
Kolejnym elementem konferencji promującej równe prawa kobiet i mężczyzn były warsztaty pt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej dofinansowanie”
Wbrew tytułowi, nie było informacji o tym jak zakładać działalność gospodarczą, ale były informacje jakie są możliwości pozyskiwania środków – takie jakie wspomniałam wyżej – cienkie jak barszcz.


Dodatkowo Indianka usłyszała kolejną złą wieść – że wniosków o dofinansowanie do Lidera w EGO na agroturystykę nie można składać, bo jest już po terminie. Po prostu cudnie. Chodziła co rusz do ARiMR i dopytywała się o ten program, kiedy rusza – a on ruszył w kwietniu za pośrednictwem Lidera i nikt o tym w miejscowym ARiMR nie wiedział.
Podobno ulotka wisiała w Urzędzie Gminy, ale Indianka nie pracuje i nie bywa w Urzędzie Gminy tylko na swoim gospodarstwie, a tu ta wiadomość o takich możliwościach nie dotarła, mimo, że Indianka kiedyś prosiła panią Wójt, by informować o ważnych szkoleniach i informacjach dla rolników chociażby emailem. Niestety – brak komunikacji pomiędzy Urzędem Gminy, a rolnikiem. Urząd Gminy dba tylko, jak ściągać podatki z rolników, ale jak im ułatwić zagospodarowanie się – to już nie ich problem i mają to gdzieś.

Czarę goryczy tego dnia przepełnił kolejny zły news z ARiMR Olsztyn – Indianka nie dostanie zwrotu za opłatę za kontrolę za rok 2009r, a to kwota 950zł... W tym roku znów tyle samo trzeba zapłacić za kontrolę. Kolejne 950zł, a miało być to finansowane przez ARiMR i praktycznie nie jest, dopóki się nie ma certyfikatu ekologicznego. Indianka rozgoryczona, bo liczyła na zwrot tych 950zł. Chciała przeznaczyć je na wynajęcie hydraulika i zrobienie wody bieżącej w łazienkach i kuchni.
Złe wieści zdominowały te pozytywne, że jeszcze będzie można składać wniosek o zróżnicowanie za pośrednictwem ARiMR Olsztyn, a za kontrole będą zwracać pieniądze, gdy się otrzyma certyfikat ekologiczny.

Indianka wolałaby składać wniosek za pośrednictwem Lidera, bo są na miejscu i udzielają bezpłatnej pomocy w wypełnianiu wniosku i coś mogliby doradzić, może sporządzić biznes plan itp. Jeżdżenie do ARiMR do Olsztyna odpada. Telefonowanie tam z komórki jest za drogie, bo temat obszerny i dużo konsultacji potrzeba by mieć pojęcie jak się zabrać do tego wniosku, do tego programu, a emaile z kont Onetu są odrzucane przez filtry antyspamowe ustawione na poczcie elektronicznej ARiMR.


Po co takie ważne programy są przenoszone do odległego Olsztyna, jeśli na miejscu jest cały budynek lokalnego ARiMR z pełną obsadą pracowników? Przecież znacznie łatwiej byłoby skonsultować się na miejscu w lokalnej agencji. Kolejne utrudnienie dla rolników!
Po warsztatach Pana Pawła Modrakowskiego nt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej finansowanie” wystąpiła Pani Sława Tarasiewicz prowadząca gospodarstwo agroturystyczne w Galwieciach od 10 lat. Kobieta z pasją i wigorem opowiadała o swoim gospodarstwie agroturystycznym i sposobie jego prowadzenia. Indiankę uderzyło to, że ona także sprowadziła się z miasta na wieś, także kupiła zapuszczoną ruderę by prowadzić w niej agroturystykę. 

Na tym podobieństwa się kończą. Pani Sława po sprowadzeniu się na wieś dostała dofinansowanie z Urzędu Pracy jako bezrobotna i za te pieniądze uruchomiła tę swoją działalność, tj. wyremontowała zniszczoną chałupę i ruszyła z agroturystyką. Było jej łatwiej, bo nie była sama – miała u swego boku męża i dzieci, którzy jej pomagali, a miasto z którego się przeniosła na wieś, to miasto oddalone o rzut beretem od wioski do której się przeniosła wraz z rodziną, więc i przyjaciół oraz znajomych kupa z Gołdapii pod ręką w razie co i znajomość miejscowych warunków, możliwości. 

Indiance przykro było, że kobieta ta od 10 lat dzięki dofinansowaniu prowadzi swoją działalność, podczas gdy Indianka od 8 lat nie ma możliwości by ruszyć ze swoją. 

Mama Indianki wspominała coś, że Wójt Gminy ma jakiś fundusz na specjalne potrzeby mieszkańców i podpowiadała, by Indianka zwróciła się do Urzędu Gminy o dofinansowanie na rozpoczęcie działalności agroturystycznej. Indianka wątpi, by Wójt cokolwiek pomógł, skoro nie pomógł przez tyle lat wiedząc o ciężkiej sytuacji Indianki. Nie wierzy, by składanie jakichkolwiek wniosków coś przyniosło pozytywnego – chociażby patrząc z perspektywy niechęci Gminy do konserwacji gminnej drogi dojazdowej przed gospodarstwem Indianki. 


Jeśli takich podstawowych zadań Gmina nie chce zrealizować, to co dopiero mówić o dofinansowaniu na zagospodarowanie się? Wszystko tak tu idzie jak po grudzie – tak ciężko się z tymi ludźmi lokalnymi dogać w jakimkolwiek temacie. Tak mało empatii i zrozumienia z ich strony. To przykre. Z pewnością to nie jest przyjazne miejsce dla obcych, dla przyjezdnych z innych regionów Polski, z innych miast.

Jeśli ktoś tu przyjedzie z kasą – to sobie poradzi. Ale jeśli tej kasy mu kiedyś zabraknie – to nikt mu tutaj nie pomoże. Będzie zdany sam na siebie. 

Ostatni występ podczas konferencji należał do Pani Krystyny Krzyżewskiej z Wiżajn. Temat pokazu: “Moje sery”. Pani Krystyna wyrabia sery podpuszczkowe z krowiego mleka.

Uwieńczeniem konferencji była degustacja i możliwość zakupu wyrobów jadła wiejskiego. Na zewnątrz Centrum Kultury, na czystym, krótko przyciętym trawniku stało kilka granatowych namiotów ze stoiskami spożywczymi. Na Indiance największe wrażenie zrobił o dziwo niby zwykły smalec. Był niesamowicie pyszny, z przeróżnymi dodatkami – cebulką, ziołami, przyprawami. Po prostu pycha. Dopełnieniem pysznego smalczyku był jędrny ogóreczek ze słoja.
Tłumek gości rzucił się na stoiska smakować wystawionych smakołyków i kręcił się wokół nich jeszcze przez jakiś czas. 


Indianka korzystając z wyjątkowej okazji spotkania na żywo Pani Kasi Żak, poprosiła ją o autograf pamiątkowy. Podała swoje zaproszenie, a Pani Kasia użyła pleców Indianki by skreślić parę słów.
Tak oto przez sekundę zetknęły się dwa rancza: Ranczo Wilkowyje i Rancho na Mazurach Garbatych...


Pierwsze fikcyjne, drugie jak najbardziej prawdziwe... :)


Goście z Warszawy wraz z władzami Gminy udały się na obiadek, a Indianka dosiadła swojego błękitnego pojazdu i pognała błyskawicznie na swe ukochane rancho. Jechała szybko dzięki sprzyjającemu ukształtowaniu terenu przez które wiodła droga asfaltowa (a dziurawa chyba jeszcze po tegorocznych mrozach zimowych) i dzięki całkowitemu opanowaniu przerzutek roweru. Jechała na 3ce i 7mce rozpędzając się znacznie.

Szybko zajechała do wsi, gdzie pobrała sadzonki krzewów ozdobnych celem ich ukorzenienia.
Zajechała na rancho i zabrała się od razu do przygotowywania sztobrów, po czym niezwłocznie je posadziła w mokrym i cienistym miejscu. Może się przyjmą? Okaże się za kilka miesięcy...
Powiodła wzrokiem po swych zielonych włościach, pogłaskała pieska, pogłaskała kotka, pogłaskała konika i udała się do domu odpocząć po dniu aktywności...

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dzień domowy

Indianka dzień w domu spędziła – jakaś taka zmęczona była i pogoda ją chyba też zmorzyła...
Napaliła w piecu, nagrzała wody do zmywania, mycia i prania...
Coś tam popisała na komputerku...
Ugotowała obiad...
I dzień się skończył jakoś tak niepostrzeżenie... :)
 
Za to wczoraj kaktusiki posadziła i udekorowała nimi okno w gabinecie.
Ogarnęła też podwórko tj. druty zainstalowała wokół niego i puściła prąd.

sobota, 12 czerwca 2010

Prezent urodzinowy

Indianka pojechała po swój upatrzony prezent urodzinowy... Nie było łatwo - PKS nie przyjechał - pewnie nie chodzi w sobotę... Nie było też pewne, czy byłby jakiś powrotny autobus, więc wróciła do domu i wsiadła na swój błękitny rower i udała się po wymarzoną zdobycz...


Wyprawa była nie lada, bo 40sto kilometrowa... ;) W sumie tego dnia Indianka przebyła pieszo i rowerowo 44km :)
Warto było! :) Przywiozła na bagażniku roweru fotel ogrodowy i dwa krzesła turystyczne... :) śliczne! Jasnozielone...
Piękne i wygodne, zwłaszcza ten fotel z podnóżkiem i regulowanym oparciem...


Teraz, gdy Indianka strudzona po całym dniu pracy będzie - wyciągnie się na łące lub przed domem na swoim luksusowym leżaku ogrodowym... Bosssko... Wszak w życiu piękne są właśnie takie chwile :)


Kupiłaby więcej tych leżaków do kompletu, ale kasy niet... Starczyło za to na te fajne krzesełka, to w razie gości będzie na czym ich posadzić... Wszak duchowe młodzieniaszki się do Indianki wybierają... ;>

Ciekawa propozycja

Wczoraj Indianka dostała ciekawą propozycję - musi się zastanowić, bo duża odpowiedzlalność...
Indianka to ryzykantka lubiąca wyzwania - pewnie w to wejdzie, tak pewnie, jak pewnie przyjechała w ciemno na Mazury 8 lat temu...

środa, 9 czerwca 2010

Aukcja kóz - sprzedam kozy!

Sprzedam stadko kóz!
Indianka zbiera na remont domu... Kto da więcej? :)


Do sprzedania mam 8 białych kóz rasy saaneńskiej i białej polskiej uszlachetnionej, w tym kozła reproduktora rasy saaneńskiej – wybitnie mlecznej rasy. Słodkie 4 koźlęta są właśnie po nim.

Kozy są odrobaczone i zdrowe. Zakolczykowane i zarejestrowane. Wśród kóz są trzy dorosłe kozy, w tym jedna mleczna w tej chwili. Obecnie doją ją koźlęta, ale koza jest przyzwyczajona do ręcznego dojenia i daje się łatwo doić, nawet sama podchodzi i upomina się o dojenie. Jest wspaniałą, ciepłą kózką i bardzo wierną – potrafi pójść za mną do sklepu ;)
Kozy są oswojone, przyjazne, sympatyczne. Połowa kóz to kozy rasy saaneńskiej – białe, bezrożne – rasa najbardziej mlecznych kóz na świecie.

Pozostałe niewiele mniej mleczne to kozy rasy białej polskiej uszlachetnionej, uszlachetniane kozłami saaneńskimi.
Sprzedaję te kozy, ponieważ męczy mnie długotrwały brak komfortu w domu i chcę pieniądze uzyskane ze sprzedaży kóz zainwestować w częściowy remont mojej starej, zniszczonej chaty.

Ciężko mi się z nimi rozstawać, bo to ostatnie kozy jakie mi zostały po moim wielkim stadzie, ponadto to najlepsze kozy z tego stada, które miałam. Brak będzie mi ich mleka, do którego się bardzo przyzwyczaiłam i polubiłam i nie wyobrażam sobie, abym miała jakie inne mleko pić i przerabiać na sery, ale niestety – coś za coś. Pora na zmiany w moim domu.
Zdjęcia kóz które oferuję postaram się zrobić i zamieścić niebawem.  Póki co, zapraszam na www.garnek.pl/indianka gdzie zamieściłam zdjęcia jeszcze mojego dużego stada, którego większość sprzedałam dwa lata temu.
Kozy to są wspaniałe, czułe, delikatne, przyjazne zwierzęta, a ich mleko jest po prostu wyśmienite i najzdrowsze. Mogą je pić nawet alergicy, zarówno małe dzieci jak i osoby sędziwe.
Osoby, które nie tolerują mleka krowiego – często dobrze tolerują mleko kozie, ponieważ składem jest ono najbardziej zbliżone do mleka kobiety i przez to bardzo łatwo przyswajalne. Polecam zarówno dla gospodarstw ekologicznych i agroturystycznych, dla gospodarstw agroturystycznych, gdyż małe koźlęta to rozkoszne rozrabiaki, które przyjemnie obserwować jak się bawią i dokazują, co z pewnością będzie wielką atrakcją dla niejednego miejskiego dziecka na wakacjach... :)
Zapraszam zainteresowanych do kontaktu:   
email: CreativeIndianka (małpa) vp.pl


Cena wywoławcza:

Koziol saanenski, dorosly, bezrozny, bialy, kilkuletni reproduktor: 1000zl.
Koziolek saanenski, mlodziutki, paromiesieczny, bezrozny, bialy, 200zl
Koziolek rogaty, bialy, paromiesieczny, rasa polska biala uszlachetniona,
150zl

Koza saanenska, bezrozna, biala, mloda, ok. 1,5 - 2 lata 400zl
Kózka rogata, biala, mloda, rasa polska biala uszlachetniona, ok. 1 roczna,
250zl



Ciekawa pogoda

W związku z ciekawą pogodą – słoneczną i bezdeszczową do południa i deszczową po południu – Indianka zaplanowała sobie dzienne prace podług niej. Do południa zajmuje się zwierzętami i ogrodem, po południu wraca do domu i zajmuje się domem.
 
Dziś posadziła 4 krzewy róży. „Krzewy” to za dużo powiedziane. Raczej marne, przereklamowane sadzonki, ale jest nadzieja, że one się odrodzą i coś z nich wyrośnie. Chociaż niewielka ta nadzieja, bo mimo że sadzonki długo się moczyły w wodzie – nie puściły ani po listku. Wyglądają na martwe. No, ale każda roślina ma wielką wolę życia i mimo marnych rokowań, może jednak zaskoczą ? Czas pokaże.
 
Kury okazały się bardzo pomocne przy wkopaniu jednej z róż. Rozgrzebały i przekopały starannie pusty dołek w obrębie ich zagrody. Miejsce doskonałe na różę – wspaniale naświetlone od wschodu i południa, osłonięte od porywistych wiatrów zachodnich, odchwaszczane regularnie przez kury. Tu będzie rósł Szekspir – piękna róża wielkokwiatowa, idealna na kwiat cięty (o ile się skurczybyk przyjmie).
 
Indianka posadziła różę, odganiając się od kur, które do ostatniej chwili starały się być pomocne przy spulchnianiu gleby pod różyczkę ;)
 
Dzięki temu, że wiedziała, iż ma spaść deszcz, zaoszczędziła sobie trudu podlewania nowoposadzonej rośliny.
Deszcz niebawem spadł rzęsiście nawadniając glebę wokół rośliny.
 
Posiała też trochę fasoli. No, zostało jeszcze kilka sadzonek do posadzenia, ale nie ma pośpiechu, bo moczą się pożytecznie w wodzie, więc spokojnie sobie je wkopie jutro i pojutrze – bez wielkiego ciśnienia, jakie miała rok temu przy takiej ogromnej ilości roślin do wkopania.
 
Wróciła do domu coś zjeść, ale miała zamiar sprawdzić co robi Rumcajs, bo słyszała, jak pracuje jego DET.
Prawdopodobnie zapycha dziurę po wyrwie w grobli, ale Indianka nie ufa swoim wiejskim sąsiadom za grosz i musi być czujna by znowu jakiegoś numeru jej nie wycięli, np. czy przypadkiem Rumcajs nie wpadł na genialny pomysł by wyżłobić gigantyczną dziurę w drodze dojazdowej do gospodarstwa Indianki.
Jest to nieufność jak najbardziej uzasadniona, bo raz po raz mają miejsce różne wkurzające prowokacje wioskowych sąsiadów – samowolnych, rozwydrzonych miejscowych gigantów.
 
Jedną z nich było kilka lat temu zaoranie drogi na Ciche, coby Indianka miała trudniej do sklepu, inną – podebranie gminnego żwiru, który przez to nie trafił na zasypanie wertepów na drodze przed gospodarstwem Indianki, co miało swój tragiczny finał w śmierci ciężko chorego zwierzęcia, do którego weterynarz nie dojechał na czas z braku tegoż dojazdu i swojej niechęci poruszania się po drodze pieszo zamiast samochodem.
 
Tak też, gdy Indianka teraz słyszy jakąś działalność sąsiedzką, woli sprawdzić na gorąco, czy się jaki nowy numer nie szykuje. Licho nie śpi... ;)
 
Jednak w tym rekonesansie przeszkodził deszcz, który spadł, ledwo Indianka skończyła jeść obiadek.
Tak czy inaczej, trzeba skontrolować sytuację po deszczu...

wtorek, 8 czerwca 2010

Pyskówka na miedzy

Indianka poodcinała kawałki swojego drutu wrośniętego w drzewa na miedzy i zabierała partiami na podwórko, aby się nie splątały razem. Została jej końcówka i udała się po nią. Traf chciał, że w międzyczasie na miedzy pojawili się Smrodliwi -Truciciel i jego żona - Zadufana Bromba. Gdy Zadufana Bromba dostrzegła Indiankę, warknęła na nią całą paszczą na całą łąkę. Indianka nie pozostała jej dłużna (wszak długi trzeba spłacać)... ;)
Rozwścieczona odpowiedzią Indianki Bromba ruszyła ze szpadlem w kierunku Indianki.
 
Indianka zastanawiała się przez moment, czy Bromba zaatakuje ją tym szpadlem. Wszystko wskazywało na to, że tak. Pysk Bromby wykrzywiał obłąkańczy wyraz. Indianka zastanawiała się czy nie ustąpić i wdać się w bójkę z rozjuszoną babą, czy ewakuować się z miedzy, a może wezwać policję? Tymczasem Bromba rzuciła się ze szpadlem na drzewo, na którym znajdowały się wrośnięte w korę elektryczne sznurki pastucha Indianki i poczęła je wściekle walić szpadlem, aż w końcu udało jej się je przeciąć... :)
 
Następnie zaatakowała kolejne drzewo i przecięła kolejny odcinek elektrycznego pastucha Indianki.
Gdy tak obłąkańczo waliła szpadlem w drzewo, wyglądała jakby sama była zdrowo trzaśnięta... ;)
Indianka nie przejmowała się jak sądzi psychicznie chorą kobietą i jej niszczycielską działalnością. Sznurki i tak były do odcięcia ;) Indianka po zabraniu reszty drutów i tak miała iść po nożyczki by odciąć linki i pozabierać je do sadu, gdzie bardziej potrzebne. Odkąd Indianka sprzedała swe wielkie stado kóz, gęsty pastuch na miedzy już nie jest potrzebny. Te kilka kóz co zostało, grzecznie pasie się na łące i nie próbuje forsować ogrodzenia.
 
Tymczasem Bromba zmęczyła się wymachiwaniem szpadlem i przerywaniem elektrycznego pastucha Indianki. Jaka szkoda – pomyślała Indianka. Jednak bez nożyczek się nie obejdzie, a już myślała, że babsko ją wyręczy w tym dziele... ;)
 
Zabrała resztę drutów i poszła po nożyczki. W tym czasie Smrodliwy Truciciel i jego Zadufana Bromba oddalili się w głąb pola. Indianka spokojnie poodcinała i gdzie się dało poodkręcała elektryczne linki pastucha i zabrała je na podwórko, gdzie starannie ułożyła razem. Będą w sam raz do sektorowego wypasania krowy w sadzie.
Krowa tymczasowo na łańcuchu, bo bydłuje, ale już jej się ruja kończy, więc niebawem wróci do sadu kosić trawę między drzewkami owocowymi.
 
Indianka choć senna, zmusiła się i wkopała kolejne kilka krzewów owocowych. W tym roku z nich pożytku nie będzie – za biedne są. Ale za rok lub dwa? Będzie owoc.
 
Zajrzała też do swego skromniutkiego warzywnika. Mało co tam rośnie. Ale jednak rośnie to i owo. Po ulewach ruszyły niektóre byliny i warzywa. O dziwo rzodkiewki nic nie ma ani koperku, a posiany był. Niektóre nasiona były przeterminowane, niektóre zbyt głęboko posiane – może dlatego? Może jeszcze wzejdą te warzywka? Na razie tylko widać wschodzącą boćwinkę i gdzieniegdzie fasolę. Zawsze coś!
 
Zeszłoroczna rabata kwiatowa zarosła trawą. Trzeba ją wykosić, bo krowa się nie pali do roboty w tym miejscu, gdyż rabata obłożona obornikiem, to widać jej śmierdzi ;)
 
Niektóre rośliny już dobrze ukorzenione i rozwinięte. Jakiś owoc na spróbowanie już będzie w tym roku.
Z każdym kolejnym rokiem posadzone krzewy i drzewa będą dawały coraz więcej korzyści.
Na razie to są skromniutkie początki – dużo roboty, a wcale lub mało owoca. Z czasem będzie coraz lepiej.
Grunt, że posadzone, ukorzenione, rosną i się rozwijają. Mokra wiosna sprzyja młodym roślinom...

niedziela, 6 czerwca 2010

Strudzone nóżki

Indianka po domu zrobiła chyba z 10 kilometrów dzisiaj – przynajmniej tak się czują jej nóżki... ;)
Nie miała w planach sprzątania kuchni, ale jakoś tak samo wyszło. Najpierw zajmowała się roślinami domowymi i siewem nasion w pojemniczkach w domu, potem napaliła w piecu, nagrzała wody i zaczęła zmywać i prać, więc się w kuchni zrobiło przejrzyściej.
 
Czasem wychodziła na zewnątrz na podwórko, by dać koniom i kozom owsa, kurom pszenicy i skorupek, psom karmy, nazbierać chrustu do pieca, ale większość dnia maszerowała po domku od piwnicy po poddasze i chyba w sumie zrobiła te 10 km... :)
 
A... była też na drodze posprzątać gałęzie...
 
Pogoda piękna, słoneczna. Szkoda ją spędzać w domu, ale domem niestety też czasem trzeba się zająć – posprzątać kuchnię i ugotować obiad.  Aby zachować równowagę w odpowiednich proporcjach czasu spędzanego w domu i na powietrzu, raz po raz Indianka z chęcią wyskakuje z domu na dwór by coś tam zrobić, poprawić, przynieść wody ze stawku do podlania i skąpania roślin domowych (taka miękka, mineralna woda najlepsza dla roślin – o niebo lepsza niż ta twarda chlorowana z kranu) itp.
 
Nie była jeszcze dzisiaj nad rowem melioracyjnym i chyba nie będzie, bo nogi za bardzo bolą.
Wyciągnęła się i wypoczywa z lubością w łóżku przed TV i kompem, a obiadokolacja bulgocze w garnkach... ;)
 
Kicia wróciła ze spaceru i zamiałczała pod oknem, by ją wpuścić przez okno, bo na ganku suka zażarta siedzi i szczerzy kły.
 
Kicia wciągnięta na chatę i nakarmiona resztkami mięsa i tłuszczu. Zadowolona, wyciągnęła się na łóżku.
 
Indianka kurom wlała wodę, przestawiła krowę i udała się pędem do domu na wieczór filmowy...
CSI, Desperate Women... same ulubione seriale Indianki... :)

sobota, 5 czerwca 2010

Roztargniona sobota

Indianka w piękną, słoneczną i ciepłą sobotę taka zamyślona była, że nie pamięta co robiła... :)
Aaa... posiała nasionka rozmaite w pojemniczkach w domu (w tym dziwaczka otrzymanego od koleżanki Blanki ;) ) a potem doglądała zwierzyny i poprawiała ogrodzenie na podwórku. Szczegółem godnym odnotowania, był fakt skąpania się po pas w rowie melioracyjnym podczas nieudanego skoku przez tenże... ;)
 
W zasadzie skok się udał, ale gleba po drugiej stronie rowu była miękka i śliska i Indianka poślizgnęła się i wpadła po pas do wody...  Nie tracąc zimnej krwi, błyskawicznie złapała się za kiść bagiennej trawy i wyciągnęła się z kanału...
 
Szczęściem, była skąpo ubrana, więc ciuch nie ucierpiał nadto. Miała na sobie tylko białą koszulkę, majteczki i śliczne, soczysto zielone kaloszki, w których przyjemnie woda chlupotała myjąc stopy, gdy łąkę przemierzała ku podwórku, ciągnąc za sobą swój zdjęty drut i izolatory, które były potrzebne przy przerabianiu pastucha na podwórku, a po który udała się na miedzę za ową wyjątkowo po deszczach głęboką wodę.
 
Krowa bydłuje jakby mniej, ale na łańcuchu trzymana pod kontrolą jest. Indianka przestawiła ją w pobliże stawku coby się wody napiła i trawę przy oczku wystrzygła.
 
Indianka przemierzając łąkę znalazła kolejną skorupkę po jajku. Nabrała podejrzeń, że jakiś zwierz, np. kuna podbiera jajka z kurnika, bo zupełnie nie ma jaj w kurniku, albo co najwyżej jedno czy dwa. Na wszelki wypadek jedną z suk uwiązała w pobliżu kurnika, by miała oko na złodzieja.
 
Kicia od dnia powrotu cała szczęśliwa. Z tego szczęścia z ziemi wskoczyła na wysoki parapet, co było iście olimpijskim wyczynem, bo parapet naprawdę wysoko umiejscowiony, a kotek malutki. Wskoczyła i zamiałczała, by ją wpuścić do środka. Została wpuszczona.
 
Indianka upiekła świeży chlebek i skleciła naprędce jakiś gorący posiłek – tym razem smażony ryż z jajkami sadzonymi przyprószonymi oregano.
 
Na jutro rozmraża się mięso na obiad. Jutro zrobi pożywny, solidny posiłek.
 
Wróciła do domku i odpoczywa. Jeśli jeszcze znajdzie siłę, to wyjdzie i posprząta na drodze, bo krowa jej wczoraj przerwała tę czynność swoją ucieczką. Warto zabrać też resztę drutów i elektrycznego sznurka.
Jednak pod wieczór komary tną nad rowem melioracyjnym, więc Indiance się tam nie chce iść, a jeszcze bardziej znowu wpaść do wody...

piątek, 4 czerwca 2010

Boska sprawiedliwość

Dziś po południu Indianka wyszła na drogę przed swój wjazd, by dokończyć sprzątanie gałęzi.
Zerknęła na staw rybny Rumcajsa. Coś było z nim nie tak... Wyglądał jakoś dziwnie...
Jakiś taki zamulony... Indianka przyjrzała się lepiej... Toż to ulewa wypłukała Rumcajsowi cały staw wraz z rybami! hahaha... :))) Wały pod naporem nadmiaru deszczówki musiały puścić i niemal cała woda ze sztucznego stawu spłynęła w kanał... Wraz z rybami! Ale numer!  :))) Bóg okazał się sprawiedliwy i nawet rychliwy... :)
 
Ledwo pół roku temu Rumcajsy okradły Indiankę z drzewek owocowych i Indianka nie może doczekać się sprawiedliwości ludzkiej... Za to sprawiedliwość boska okazała się skuteczna :))) O większej karze Indianka nie mogła marzyć :))). Boska strona mocy jest zdecydowanie po stronie Indianki... :))) Indianka ledwo pomyślała o tym, by udać się do świątobliwej osoby, a tu taka niespodzianka :))) Bóg mnie kocha :))).
 
Widzisz August – tam gdzie ludzka sprawiedliwość zawodzi, tam palec boży reguluje krzywdy...
No, ale strata Indianki nie jest powetowana. Trzeba i tak się sądzić o odszkodowanie za ukradzione drzewka...
 
Indianka stała na drodze i z satysfakcją napawała się widokiem kary boskiej jaka spotkała podłych Rumcajsów...
 
Gdy wróciła do domku, zadzwonił najporządniejszy listonosz w Rzeczypospolitej Polskiej – Pan Marek z Olecka. Oznajmił, że niesie ciężkawą paczkę do Indianki i by wyszła mu naprzeciw z taczką po tę paczkę, bo droga zalana to on nie dojedzie do Indianki, a kilkaset metrów trzeba tę paczkę nieść.
 
Indianka przywiozła taczką paczuszkę pełną użytecznego i estetycznego dobra. Rozpakowała i poczęła delektować się każdym detalem. Były tu pożyteczne i akurat na czasie koszulki na dokumenty i papierowe teczki, zgrabny, o głębokim odcieniu niebieskości termofor na gorącą wodę na zimne wieczory zimowe, puchate bambosze na mroźne dnie (kochana koleżanka Blanka pamięta jak Indianka wymarzła ostatniej zimy),
rozgrzewające rękawiczki na bolące stawy, soda kaustyczna – akurat rychło w czas, bo Indiance zlew w kuchni się zapchał..., kilka słodziutkich czekolad! ( – Indianka to łasuch na czekoladę i brak jej było słodyczy ostatnio),
rybki w puszkach, koncentrat pomidorowy... Indianka uwielbia rybki... Kiedyś sobie staw wykopie i zahoduje rybki... na razie jej nie stać na taką inwestycję niestety... ale może kiedyś się uda zdobyć odpowiednie fundusze... , w paczce przyjechało też bajeranckie jabłuszko zapachowe (już stoi w sypialni i cudnie wonieje), w kartonie znalazły się też ściereczki, gąbeczki, płyn i pasta do mycia i szorowania... Indianka z prezentów zadowolona i dziękuje serdecznie... :) xoxo
 
Kiedyś, gdy stanie na nogi, odwdzięczy się jadłem wiejskim... Za kilka miesięcy powinna mieć full jaj i całą zamrażarę wołowiny, to się podzieli z chęcią... A od przyszłego roku będzie uprawiać warzywa ekologiczne to i warzywami się podzieli... No, i oczywiście, gdy mleka koziego będzie wreszcie więcej, to i sery zrobi i wyśle też, a jakże :) Może i jaką fajną roślinkę wyhoduje to podeśle też... :)
 
Uradowana Indianka z przyjemnością obejrzała dokładnie każdy drobiazg i przeczytała każdy opis.
Następnie zapadła w sen. Chyba wczorajsza praca przy wycinaniu gałęzi ją mocno umordowała...
Gdy obudziła się, okazało się, że krowa Bernadetta zbiesiła się i poszła w cug.
Indianka z trudem ją dopadła i wzięła na łańcuch. Godzinę albo i półtorej szarpała się z krową nim ją przyprowadziła na kozią łąkę i uwiązała. Krowa bydłuje i sprawia problemy. Jest uwiązana, ale ziemia po deszczach miękkawa, więc może wyrwać kołek. Oby nie... Indianka nie ma już siły latać za zwierzyną...
 
Ledwo żywa wróciła do domu i dała karmę psom. Gdy wołała drugą sukę, nagle spod obory wyskoczyła ukochana zaginiona kotka Kreska. Wow! Indianka nie wierzyła własnemu szczęściu, mimo, że już wczoraj Nowojorczyk dał cynk (dziękuję koledze za cynk :)), że rzekomo widział kotkę aż na końcu Baran. Taki kawał od domu??? Jak ona się tam znalazła? Indianka od kilku dni martwiła się bardzo stratą ukochanej kotki. Nigdy na tak długo nie przepadła. Zawsze wracała. Codziennie. A tym razem nie było jej aż 4 dni. Indianka miała już najgorsze przeczucia, ba nawet pewność, że kotka nie żyje... Nawet wzięła na przesłuchanie tę groźniejszą z suk i ją przepytała surowym tonem, co zrobiła z jej ulubioną kotką?? Oczami wyobraźni już widziała, jak za parę miesięcy przypadkiem, gdzieś na łące znajdzie w zwiędniętej trawie szkielecik kici... A tu kicia żyje i w dodatku wróciła sama do domu! Indianka uradowana! :) Zabrała kicię do domu i dała jajeczko, bo całe mięsko już psy zjadły.
 
Kicia weszła na łóżko i tuli się zawzięcie do Indianki... widać też się stęskniła za Indianką...
Kochana kicia! :) xoxo Futerko ma mięciutkie i czyściutkie, widać ulewa ją też dopadła...
Indianka ukojona dniem obfitującym w pozytywne zdarzenia (z pominięciem numeru krowy) odpoczywa przed komputerkiem i telewizorem...

Pompa z nieba

W czwartkowy wieczór rozszalał się niesamowicie obfity deszcz. Z nieba lały się wiadra wody, chlustały po oknach i dachu indiańskiego domu, wdzierając się przez szczeliny na strych i zalewając go miejscowo oraz przelewając się do kuchni i jednej z sypialni. Gdy te wanny wody przestały chlustać z nieba, Indianka udała się na obchód swoich włości, ze szczególnym uwzględnieniem stanu rzeczki, która gwałtownie przybrała i rozlała się po przybrzeżnych łąkach. Wyglądało to niesamowicie – beżowe skłębione gwałtownym pędem wody Nilu pędziły przed siebie wirując wokół zalanych drzew przybrzeżnych... Wzgórze siedliska Indianki zamieniło się w półwysep otoczony z trzech stron spienionymi wodami spływającymi z pól... Piękny widok... niesamowity żywioł... Indianka zaszła też na gminną drogę przed swoim gospodarstwem zaciekawiona jak owa droga przyjęła taką ilość opadów. Droga zamieniła się w rzekę :) Woda całkowicie wypełniła drogę na odcinku około 150 metrów... Z drogi nie ma spływu do rowu przydrożnego, bo rowu przydrożnego tu nie ma, a pobocza są wyżej niż sama droga, więc ta woda to sobie tutaj postoi dość długo... :) Indianka jest znowu odcięta od świata :)
 
Well, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Taka ilość wody, która spadła na łąki i sady Indianki znakomicie je nawodni, zwłaszcza drzewka. Drzewkom to wyjdzie na zdrowie, także posadzonym kwiatom i posianym warzywom. Trawa bujniej urośnie i będzie co kosić...
 
 
 

 

Gałęzie

Cały wczorajszy dzień, aż do deszczu – Indianka i Nowojorczyk spędzili na rżnięciu.
Wyrżnęli większość gałęzi z wiekowych wierzb przydrożnych, tym samym odmładzając stare i brzydkie rupiecie. Wierzba znakomicie znosi ofensywne cięcie – w miejsce wyciętych starych gałęzi, pojawiają się szybko zielone gałązki, które intensywnie rosną wieńcząc stary, gruby pień gęstą, zieloną chmurą młodych gałązek. Na jednej z wierzb eksperymentalnie zostawili główną środkową gałąź, tworząc tym samym ciekawą kompozycję... :) Całość wygląda tak, jakby z grubego krótkiego pnia wierzby wyrosło nowe drzewo :)))
Inne skojarzenie, to gigantyczna donica zwieńczona smukłą, wysoką palmą... :) Pięknie wygląda na tle błękitu nieba... Kompozycja jawi się inspirująco i stała się charakterystycznym punktem krajobrazu końcowego odcinka drogi gminnej... :) Druga wierzba wygląda jak ambona myśliwska. Rozpościera się z niej malowniczy widok na stawy. Indianka jest zadowolona ze swego kreatywnego dzieła... :)
 
W międzyczasie, gdy Indianka z Nowojorczykiem ostro działali piłą i siekierą, pojawili się chłopcy z Komendy.
Tym razem zadziałali jak należy – sporządzili protokół, zrobili foto skażonej chemikaliami ziemi – nawet technik kryminalistyki pojawił się w tym celu.

środa, 2 czerwca 2010

Chemiczny sabotaż

Kolejny sabotaż Smrodliwego Truciciela – tym razem spryskał chemikaliami ekologiczną ziemię Indianki.
Miesiąc bez prowokacji wioskowego – to miesiąc stracony :)))
Indianka udała się na obchód swojej posiadłości i o zgrozo zobaczyła wypaloną, pożółkłą od chemikalii ziemię wzdłuż ogrodzenia dzielącego ją od Smrodliwego Truciciela. Truciciel Smrodliwy, bez wiedzy i zgody Indianki spryskał jej ziemię środkiem chemicznym, który zniszczył trawę na polu Indianki wzdłuż ogrodzenia. Co ciekawe, T.S. nie spryskał ziemi po swojej stronie, tylko wyłącznie po stronie Indianki. Dość tego warcholstwa! Jakim prawem facet pryska chemikaliami jej ekologiczną ziemię??? I to w miejscu, gdzie ona tak pracowicie sadziła żywopłot? Wkurzona Indianka złożyła zawiadomienie na policji.

wtorek, 1 czerwca 2010

Murzynek

No, nareszcie Indianka wygospodarowała czas na ugotowanie porządnego, pożywnego obiadu i wypiek ciasta. Obiad już gotowy i nawet pożarty – reszta zostanie na jutro – jutro czas zaoszczędzony będzie dzięki temu. Murzynek w trakcie wykonywania.
Za godzinę powinien być! O jakże dawno Indianka pysznego murzynka nie smakowała...
Ostatnio to chyba jeszcze z Augustem i Agatą razem jedli. Gdy oni byli, to się często ciasto piekło. August nawet raz pizzę zrobił – tak od podstaw – ciasto wymięsił z mąki.


Ziemniaków Indianka nie ma, ale ma za to kaszę i ryż. Dziś wołowinka dla odmiany z ryżem.
Jeszcze by się jaka zielenina przydała. Warzywa jeszcze nie urosły i długo trzeba będzie na nie czekać. Chyba, że Indianka zakręci się wokół dzikich ziół... Rośnie ich sporo tu.
Trzeba narwać i zrobić surówkę lub zupę na nich ugotować.


Indianka zeszła do piwnicy i wstawiła ciacho do piekarnika. Przez przypadek zamiast piekarnik -  włączyła lodówkę, która od kilku miesięcy zepsuta. Lodówa zaszumiała! Czyżby się naprawiła? Indianka uradowana: „Bóg mnie jednak kocha”
Jednakże trzeba poczekać kilka godzin, by mieć pewność, że faktycznie chłodzi. 
Byłoby super, gdyby normalnie działała. Indianka mogłaby tam przechowywać żywność wyjętą z zamrażarki lub świeżo kupioną. Co prawda, Indianka spłukana jest i nie przewiduje żadnych zakupów w najbliższym czasie, ale niebawem mleczko będzie od jednej z kóz, to by się ta lodówka przydała do tego mleczka. No i jak kotlety na następny dzień sklepie i przyprawi to byłoby dobrze je do lodówki wstawić.


Dziś Młody Wąs skosił trawę obok pastwiska koni. Konie Indianki stały jak urzeczone, patrząc co te wielkie hałasujące ciągniki zrobiły z trawą. Taka wysoka trawa i położona całkiem. Stały i wpatrywały się w efekt działania traktorów. I niech mi powie ktoś, że koń nie myśli!


KALENDARIUM (odpowiedź na komentarz Olki spod Wrocławia)

Olu, nie bądź głupiutka – poczytaj mojego bloga, to będziesz wiedziała co robiłam wcześniej.
Co prawda, blog piszę online dopiero od niedawna, a mieszkam tu znacznie dłużej...
Żebyś oczęt nie zmęczyła czytaniem w skrócie ci streszczę:

2002 sierpień
Przeprowadzka z miasta na wieś, zakupy podstawowych materiałów budowlanych i artykułów wyposażenia wnętrz. Wstawienie i wymiana okien. Zaprojektowałam i kazałam zbudować stalowy piec. Koniec kasy. Banki odmówiły kredytu na zagospodarowanie się. Straciłam dostęp do internetu i możliwość zarobienia na wyżywienie poprzez tłumaczenia. Wielka bieda. Próby znalezienia wspólnika do otwarcia hodowli koni.

2003
Załatwienie niewielkich kredytów na materiały budowlane i wykończeniowe. Remont domu metodą gospodarczą. Wypadek. Szpital. Niepełnosprawna ręka. Mój pomocnik pobity – złamana szczena, ból, operacja. Remont utknął. Pomocnik wraca, ale okrada mnie. Wyjeżdża i już nie ma tu powrotu. Ja chora – jakieś dziwne bóle, omdlenia.  Wynajmuję sąsiada i koszę trawę.  Ogródek założyłam, bo miałam zaorany kawałeczek. Jesienią i zimą 2002r Stefan często dzwonił z mojego telefonu za granicę i za jedną rozmowę zapłacił zaoraniem ogródka. Napisałam synowi sąsiadki pracę dyplomową o alternatywnych źródłach energii, a on w zamian na wiosnę zabronował mi niewielki kawałek działki (ręcznie, bo koń osłabł). Tego roku miałam warzywa.

2004

Za dopłaty kupuję pierwsze kozy i konie. Cwana, fałszywa Paszko ze stadem koni wprowadza się do mnie i wykorzystuje mnie, moją pracę przy jej koniach, paszę i nie płaci za pobyt jej koni. Wynajmuję usługodawcę do uprawy ziemi. Sieję zboże, koszę trawę. Przy okazji mam zaorany ogródek pod warzywa, więc sieję dużo warzyw. Wtedy miałam warzywa.

2005
Hoduję konie i kozy, koszę trawę. Doję kozy. Kupuję jałówki. Po kilku miesiącach jałówki inseminuję. Nie ma kasy na remont ni czasu na remont, więc remont stoi. Praca przy zwierzętach zajmuje mi większość czasu. Nie mam zaoranego ogródka, więc nie ma warzyw.

2006 

Stado kóz rozrasta się mocno. Doję kozy, krowy wycieliły się – doję krowy. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać, ale zbieram zioła i je wykorzystuję w kuchni.

2007 – 2008 Hodowla kóz zajmuje mi większość czasu. Ręcznie doję całymi dniami i wyrabiam sery. Krowy też muszę doić ręcznie. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła i na nich bazuję.

2008-2009 

sadzę sad owocowy – ponad 1700 drzewek owocowych. Większość drzewek sadzę sama, bez pomocy, całymi dniami. Jestem wykończona. Pojawiają się przypadkowi pomocnicy, na krótko. Szybko wymiękają przy sadzeniu tych drzewek. Nie mam zaoranego ogródka i nie mam czasu ni siły kopać ręcznie. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła.

2010 

Kupiłam dodatkowe sadzonki drzewek i krzewów owocowych, także byliny i sadzę je.
Nadal nie mam zaoranego ogródka i przygotowanej ziemi pod warzywa, ale trochę skopałam ręcznie i posiałam niewielką ilość warzyw, dość późno, bo wcześniej sadziłam sadzonki m.in. posadziłam 100 aronii (to akurat z pomocą kolegi), żywopłot, sporo kwiatów i oczywiście w międzyczasie doglądałam zwierząt i zajmowałam się papierami rolniczymi i innymi.
Mam też stosy papierów do przerobienia, co pochłania mi mnóstwo czasu i odciąga od ogródka.

A teraz powiedz mi przemądrzała Olu, czy ty byś dała radę na moim miejscu tym wszystkim się zajmować i jednocześnie mieć idealnie uprawiony idealny ogródek?

Dodam, że odkąd tu jestem, pracuję całymi dniami bez dnia wolnego. Długo byś tak wytrzymała przemądrzała Olu? Chcesz pomóc – dam ci łopatę i kop. Wyrywaj darń, kop i siej. Ja troszkę posiałam, gdybym miała zaorany ogródek - zaorany i zabronowany – to bym posiała znacznie więcej. Ale nie mam ciągnika, a łopatą tego nie zrobię, bo nie mam tyle czasu ani siły ni zdrowia. Mam jeszcze co najmniej 20 sadzonek do posadzenia, a to oznacza kopanie w gęstej i wysokiej darni. Masz pojęcie, jak to ciężko kopać w takiej wysokiej trawie w dodatku jak masz potłuczony kręgosłup w wypadku?

Chodź do mnie na miesiąc popracować w ogrodzie, to przestaniesz się mądrzyć.
Łopatą skopiesz pół hektara ziemi, to ci bokiem wyjdzie.

poniedziałek, 31 maja 2010

Komentarz

Dostałam taki komentarz:
 
Droga Indianko-kilka dni temu ktoś wysłał do mnie e-maila -do tego z pretensjami dlaczego obserwuję Twego bloga a nawet czasami stoję po Twej stronie.Przyznam szczerze że zdziwił mnie może nie sam e-mail ale osoba która go napisała bowiem często udziela się na Twym blogu. Nie wiem dlaczego akurat to do mnie napisała-chyba myślała(ta osoba) że dobrze Cię znam i to chyba dlatego.
 
Podejrzewam, że ta sama osoba pisze do wszystkich obserwujących mego bloga i pluje na mnie. Jaka zawziętość :) Ta osoba chyba jest chora psychicznie :)
A Pani niech się nie przejmuje – to Pani sprawa, kogo Pani obserwuje. Może Pani mnie obserwować ile chce i wcale nie musi się Pani z tego tłumaczyć jakiejś wariatce czy wariatowi. Niech się leczą psychiatrycznie.
 
W swoim e-mailu napisała że zaczyna powoli wierzyć Twoim wrogom a nie Tobie-kiedyś ponoć chętna była by Ci pomóc w jak najróżniejszej formie ale ostatnimi czasy ponoć dochodzi do wniosku że nie jesteś warta jakiejkolwiek pomocy.
 
To nieprawda. Ta osoba jest obłudna i kłamie. Nic mi nie proponowała, żadnej pomocy.
To tylko takie gadanie, aby mi dopiec. Nie wierzę w dobre intencje tej osoby.
Nawet nie wiem kto to jest, bo takiej rozmowy o jakiejkolwiek pomocy nie miałam z nikim.
Tzn. pewna pani proponowała bojler, ale nic z tego nie wyszło.
 
Zaczęła od tego że dokładnie przestudiowała Twój blog i ma dowody na to że to jednak Ty działasz ludziom na nerwy a nie odwrotnie!
 
Bzdura. Ten blog powstał częściowo dlatego, że miałam po dziurki w nosie chorych pomówień moich sąsiadów. Gdyby tyle nie truli przez tyle lat, to by nie było o czym pisać.
Blog piszę od niedawna, a oni zatruwają mi życie od 7 lat.
 
Swoje zdanie oparła na następujących przykładach:
-zaczęła od tego że na swoim blogu często wyśmiewasz innych ludzi-np.ostatnio obraziłaś ludzi borykających się z powodzią
 
No niestety – straciłam mieszkając wśród gburów i złośliwych prześmiewców swą dawną wrażliwość. To dlatego, że oni non stop naśmiewali się przez lata z moich nieszczęść.
Gdy mi się działo co złego, to na pyskach miejscowych wioskowych widywałam nieukrywaną radość. Z kim przestajesz takim się stajesz :)
Zapewniam was, że lokalni wioskowi mają w nosie tragedie powodzian.
Zapewne powodzianie usłyszeli by, że sami sobie winni, bo kupili lub pobudowali domy na terenach zalewowych. Ja się osobiście zetknęłam tutaj z takimi opiniami miejscowych, że sama sobie jestem sobie winna, że nie mam sprawnego dojazdu do domu, bo kupiłam gospodarstwo na kolonii. To jest taki ich tok rozumowania.
Także moja oferta udostępnienia budynku gospodarczego za darmo dla powodzian, to dla miejscowych śmiech, bo oni by nikomu nic za darmo nie dali.
Tutaj, jak ktoś komuś coś da za darmo to nim gardzą. Taka mentalność.
To samo z pomocą. Gdy ktoś komuś pomaga za darmo, to lokalni nim gardzą.
Z drugiej strony, osoby, którym się pomaga – często okazują się niegodne tej pomocy.
Miałam takie sytuacje – pomagałam tu ludziom różnym – a potem miałam z tego tytułu wielkie nieprzyjemności.
 

-często na swoim blogu używasz wulgarnych słów a to ponoć nie przystoi przyzwoitej wykształconej kobiecie-ha ha!
 
Sorki, ale jak jestem wpieniona, bo gnój mnie regularnie okrada i nie ponosi żadnej konsekwencji – to mnie to doprowadza do szewskiej pasji i ma to swoje odzwierciedlenie w słownictwie. Przynajmniej słowem bydlaka schłostam, skoro nie jestem władna doprowadzić do jego skazania i zapudłowania.
 
-jesteś ponoć bardzo pazerna na pieniądze-wszystko wokół Ciebie kręci się wokół mamony-ponoć są ludzie w gorszej od Ciebie sytuacji a nie żebrzą o kasę tak jak ponoć Ty to robisz-w dodatku ponoć na siłę!
 
Bzdura. Ostatnią rzeczą, jaką można o mnie powiedzieć, to to, że jestem pazerna na pieniądze. Gdyby tak było, wyszłabym za mąż za jakiego nadzianego starucha i miała w nosie problemy finansowe i materialne.
 
Poza tym faktycznie, było tak, że ja głodowałam, a nikt mi nic nie pomógł.
W tym samym czasie ludzie będący w znacznie lepszej sytuacji materialnej i finansowej brali garściami dary z kościoła i z jakiejś tam organizacji. Mnie nawet nikt nie powiedział, że jest taka możliwość. Sami się nachapali, a mi nic nie dali. Tacy tutaj ludzie są.
 
Nie ma ludzi w gorszej sytuacji niż ja jestem. Gdybym miała doskonałe warunki mieszkaniowe, te osoby, które tu czasem docierają by mi trochę pomóc na gospodarstwie – siedziałyby tu znacznie dłużej.
 
-Kolejną przykrą niespodzianką dla tej osoby jest Twój stosunek do okolicznych mieszkańców, do znajomych (Tutaj przytacza sytuację z zeszłego roku jak to uciekła od Ciebie koleżanka z klasy po jeden nocy spędzonej u Ciebie)
 
Co do mojej koleżanki – uciekła, bo chciała uciec. Ja jej nic złego nie zrobiłam. Przecież jej nie wyrzuciłam! Nie chciałam, by wyjechała. Dawno jej nie widziałam i stęskniłam się za nią. Było mi bardzo przykro, że pojechała, że nie chciała ze mną spędzić czasu, odnowić dawnej przyjaźni. Pojechała, bo warunki mieszkaniowe okazały się dla niej ważniejsze niż przyjaźń. Nie odpowiadały jej warunki mieszkaniowe, bo przywykła do miejskich luksusów i nie rozumie mojej sytuacji. Przyjechała z niewłaściwym nastawieniem. Nie przyjechała by MNIE odwiedzić. Przyjechała na agroturystykę. Ja nie prowadzę agroturystyki, bo mnie nie stać na remont kapitalny domu. Wynikło nieporozumienie. Nie chciała ze mną zostać.
Chciała warunki pensjonatowe. Warunki pensjonatowe to było to, czego jej było trzeba. Ja niestety nie mam bieżącej wody w łazienkach, więc wyniosła się po jednym dniu.
 
oraz to że jak wynika z Twych opisów-często zmieniasz pracowników i ich wykorzystujesz-w pracy oczywiście przez co uciekają jak najszybciej z Twego rancza
 
Kolejna bzdura. Po pierwsze, nie mam pracowników, bo mnie na nich nie stać, więc nikogo tutaj nie zatrudniam. Te osoby to pomocnicy w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Nie muszą tutaj być jak im nie odpowiada. Jadąc do mnie, wiedzą, że tutaj nie zarobią. Pomagają, bo chcą pomagać. Z różnych względów, zależne od osoby. Są wolni. W momencie, gdy udaje im się załatwić płatną pracę – wyprowadzają się. Pobyt u mnie to dla nich etap przejściowy. Trafiają tutaj, gdy nie mogą znaleźć płatnej pracy, albo nie mają gdzie mieszkać i za co jeść.
Ja im pomagam dając kąt do mieszkania i wyżywienie, a oni mi pomagają na gospodarstwie. To jest uczciwa wymiana. Gdybym miała lepsze warunki mieszkaniowe to pewnie by tutaj dłużej siedzieli. Gdy znajdą lepszą od mojej oferty - wyprowadzają się i nie mam im tego za złe. Każdy chce dla siebie jak najlepiej. To naturalne.
Niektórzy trafiają tu, bo chcą spróbować wiejskiego życia. Myślą, że to sama sielanka. W momencie, gdy dociera do nich, że to ciężka praca, to wymiękają.
 
-osoba ta uważa także że często wchodzisz w konflikty z innymi ludźmi i często ingeruje w nie policja-ba nawet do niej masz ponoć pretensje-ogólnie to pisze że nie ma takiej rzeczy i osoby (poza Tobą) do której byś nie miała jakiś pretensji-he he
 
To bzdura, że ja „wchodzę w konfikty” – ja jestem w nie bezczelnie wciągana. Wybacz, ale jeśli Ty byś była okradana, to byś nazwała siebie konfliktową? Gdyby Tobie zdewastowano jedyną drogę dojazdową do gospodarstwa, to byś nazwała siebie konfliktową?
 
Ja tu jestem poszkodowana i mam pełne prawo, by się przed tymi ludźmi bronić.
Odmawiasz mi prawa do obrony? Sama byś sobie tego prawa odmówiła?
Gdyby Tobie sąsiad ukradł coś z domu, to byś nazwała siebie konfliktową?
Gdyby wykopał dziurę przed Twoimi drzwiami do domu, to byś określiła siebie, jako osobę która „wchodzi w konflikty”? Nie widzisz, że to totalna bzdura? Totalnie chora bzdura? To jest po prostu mega dyrdymał!
 
Tak upraszczają tendencyjnie ludzie złej woli, którzy udają, że nie widzą, jaka jest rzeczywistość, jaka jest prawda, kto tu jest faktycznie winny i konfliktowy.. Zamiast potępić moich konfliktowych sąsiadów – mnie doczepiają na siłę łatkę i snują te swoje brednie wszem i wobec.
 
Prawda jest taka, że celowo konfliktowe osoby z mego otoczenia robią mi na złość, celowo prowokują konflikty. W zeszłym rok ukradli mi 233 drzewka owocowe. W tym roku rozjechali ciężkim ciągnikiem drogę przed moim gospodarstwem, tak, że kurier nie mógł dostarczyć przesyłki.
 
Nadal pozwalają, by ich klienci rozjeżdżali tę słabą drogę gruntową przed moim gospodarstwem, która nie jest w stanie wytrzymać tak dużego natężenia ruchu kołowego, bo jest za słaba. Nie utwardzona. Podmokła. A oni wszyscy tu się pchają na potęgę na nią.
Za ciężkie tyłki mają, by zaparkować pod chałupą sąsiadara i przejść kilkaset metrów z kosmicznie ciężką wędką. Do moich sąsiadów przyjeżdża dziennie po 20 wędkarzy. Powinni parkować pod jego domem i dalej pieszo zejść nad staw, a nie tarasować mi drogę dojazdową do mego gospodarstwa.
 
Nie dość, że niszczą słabą nawierzchnię drogi gruntowej, która nie jest ani utwardzona, ani odwodniona i woda często zalega na niej – to jeszcze tarasują dojazd do mego gospodarstwa, mało tego - śmiecą wokół siebie. Rozrzucają śmieci na drodze i wrzucają na moje gospodarstwo.
 
Właściciel stawów oczywiście nie sprząta po swoich klientach. On tylko bierze kasę za ryby, a syf po jego klientach zostaje dla mnie plus zdewastowana droga. Do niego droga dojazdowa jest wzmocniona przez żwirowanie i rów odwadniający. Gmina mu zrobiła. Dalej do mnie - NIE (facet ma w tym swój udział, bo był przeciwko moim staraniom o konserwację końcowego odcinka drogi – „cooo???!!! Robić drogę dla jednej osoby????!!!!”), ale wszyscy jego klienci pchają się nachalnie na tę słabiutką drogę gruntową przed moim gospodarstwem, jakby nie mogli zaparkować pod jego chałupą. W końcu to jego klienci i on czerpie zyski z łowiska, więc niech u niego parkują, a nie pod moim gospodarstwem. Dewastują i tarasują drogę do mego gospodarstwa i robią mi problem z dojazdem, bo potem moi znajomi czy kurierzy nie mogą dojechać. Ostatnio kolejny kurier awanturował się, że on do mnie nie może dojechać i zostawił paczkę na drodze gminnej przed wielką kałużą wody kilkaset metrów od mego domu. Ja, mając chory kręgosłup musiałam tę paczkę taki kawał ją dźwigać!
 
Zadufanego sąsiadara gówno to obchodzi, że mi drogę ciągnikiem zdewastował i zrobił mi problem z dojazdem, a jego klienci tę dewastację pogłębiają jeżdżąc tu ciągle. Powinien być znak zakaz wjazdu na tę końcówkę drogi, skoro Gmina jej nie odwadnia i ta woda się tu ciągle zbiera.
 
Inny typek pali setki worków foliowych tuż pod moim gospodarstwem przez tygodnie, smród zatruwa powietrze nad moim gospodarstwem, wdziera się do domu przez okna.
I Ty to nazywasz, że JA „wchodzę” w konflikty? To co, ja ich zapraszałam, by okradali mnie? Ja ich prosiłam, żeby zdewastował mi drogę? Ja drugiego prosiłam, aby mi smrodził pod bokiem? Zastanów się co piszesz. Konfliktowi, to są moi sąsiedzi, a nie ja.
 
Jak nic się nie dzieje, to nie ma potrzeby reagować i ja nie reaguję.
Nie mam czasu ni ochoty się z tymi ludźmi szarpać, ale nie mam wyjścia, bo wchodzą mi na głowę, jak nie reaguję. Przez pierwsze lata nie reagowałam to się rozwydrzyli ponad miarę.
Doszło do tego, że perfidnie szczuli mi psami moje kozy, ukradli drzewka owocowe.
 
Nie da się nie wzywać policji, bo to są przestępstwa, które trzeba ścigać.
A ten anonimowy co do Ciebie napisał, to prawdopodobnie ta sama wielka łachudra jest co mnie w zeszłym roku okradła z drzewek owocowych.
 
Sama ponoć siebie zbyt mocno wywyższasz a jak już coś złego się dzieje to jest wina całego świata tylko nie Twoja.
 
Nie wywyższam się (a gdybym się wywyższała to nie jest to zbrodnia). Jestem po prostu ponad te ohydne zagrywki. Nie mam pretensji do całego świata, tylko do konkretnych osób, które mi brużdżą. Kilka osób, to jeszcze nie wielki świat. Chyba, że te kilka osób ma się za wielki świat – to by znaczyło, że mają jakąś manię megalomanii.
 
-ponoć kiedyś napisałaś że negatywne komentarze o sobie kasujesz-a więc nie dajesz dojść do głosu Twoim przeciwnikom-ha ha
 
Ja występuję tutaj z otwartą przyłbicą. Komentarzy anonimów w ogóle nie powinnam publikować. Poza tym ten blog to przedłużenie mojego domu. Nie chcę mieć w domu śmieci.
Jak ktoś ma coś rzeczowego do napisania, to mogę jego komentarz puścić, ale jeśli zieje samą nienawiścią – to ja nie chcę tutaj takich śmieci.
 
Kończąc-bo jeszcze parę było takich ochów i achów-wspomnę że pisząc do tej osoby i proponując jej żeby napisała to wprost do Ciebie a nie do mnie napisała że boi się tego bo możesz usunąć ją (tę osobę) ze swych znajomych a ona często udziela się na tym blogu.
 
A co to za osoba? I dlaczego mam Tobie uwierzyć? Może to Twój podstęp, aby kogoś poczciwego wykasować z mojej listy znajomych? Nikogo bez konkretnych dowodów nie będę wyrzucać z listy obserwujących. Tym bardziej, że i Ty się nie podpisałaś, tylko piszesz jako anonim. Ja wypowiedzi anonimów traktuję z przymrużeniem oka :)
 
Co ja o tym myślę-nawet jeśli to prawda co sugeruje ta osoba to moim zdaniem bez sensu są te GORZKIE ŻALE!
 
Nie, to absolutnie nie jest prawda. A skoro tej osobie ze złości gnije wątroba, to jej problem.
Niech zmieni swoje nastawienie do mnie, to nie będzie problemu.
 
Jak komuś się nie podoba co piszesz- to niech tego po prostu nie czyta-to jasne chyba jak słońce! Po za tym nie dziwię się że się boisz zaufać np.tym lokalnym wieśniakom skoro tyle razy już się sparzyłaś. Tak działa po prostu człowiek! Mam nadzieję że ustosunkujesz się do tego całego komentarza-no i może wypowiedzą się inni internauci co o tym wszystkim sądzić......
 
Tak jak widać – ustosunkowałam się.
 

 

Senny poniedziałek

Po ogrodowej niedzieli, pora na papierowy poniedziałek. Aura sprzyja – pochmurnie i chłodno – ogród nie kusi tak jak wczoraj. No i obowiązek sadzenia nie aż taki pilny – pozostałe rośliny mogą parę dni poczekać.
Dziś trzeba zając się domem i papierami. Jednak i tak Indianka musi na tlen wyjść chociaż na trochę, bo bez dotlenienia płucek, czegoś jej brak i chęci na papiery nie ma.

                                               ***
20:52
Dzień okazał się niewiarygodnie senny. Indianka totalnie zmęczona i śpiąca zapadła w długi sen w ciągu dnia, by obudzić się dopiero wieczorem... Jednak, zanim zmorzył ją sen, posadziła kilkadziesiąt sztobrów bzu czarnego, brocząc w wodzie niczym Chińczyk z sadzonkami ryżu... :) Posiała też ździebko aksamitki. Nakarmiła  psy i kury, upiekła sobie nowy chlebek. Przestawiła kozła w nowe miejsce łąki. Obiadu nie ugotowała. Papierów nie przerobiła, ale choć rachunki popłaciła, tj. część rachunków.
Jedna rata, telefon i część prądu. Na resztę zabrakło kasy. Brakuje kasy na wykup kolczyków dla koźląt, na prąd, na KRUS, na pozostałe raty bankowe. Może kozy sprzedać? Trzeba zrobić ogłoszenie i sprzedać kozy.

Aparat foto uszkodzony, tj. rozłącza się sam, bo baterie wylatują, trzeba będzie się pomęczyć, by zrobił jakie sensowne zdjęcia, ale powinno się udać. No i oprogramowanie odpowiednie wgrać na komputer, by można było te zdjęcia zgrać. W tym roku warzywa drogie, to obowiązkowo trzeba mieć swoje, ale ogródek Indianki nie zaorany, więc trzeba się męczyć z łopatą i wycinać darń, by przekopać kawalątek ziemi pod siew warzyw.  Po troszeczku coś tam posieje, aby choć na spróbowanie było tych warzyw.

Już wieczór. Obudziła się, ale nadal jest śpiąca i zmęczona. Wyjrzała na dwór zerknąć, co robią zwierzęta i czy wszystko okay, ale zaraz z powrotem do łóżka powędrowała. Radio gra i mówili coś o osuwiskach, że ludziom się domy rozjeżdżają od tej powodzi i nie będą mogli tam wrócić na te same miejsca. No to mają problem.

Indianka też musi zadbać o swój domek, niestety nie ma kasy na remont. Poza tym, póki co, ma jeszcze pracę w ogrodzie – trzeba posadzić wszystko co się ma do posadzenia i posiać wszystko co się ma do posiania.
Potem trzeba będzie pielić warzywa i pod drzewkami, naciąć gałęzi na zimę, skosić trawę w tej części sadu, gdzie zwierzęta się jeszcze nie pasą.

niedziela, 30 maja 2010

Ogrodowa niedziela

Indianka cały dzień spędziła w ogrodzie sadząc głównie byliny.
Nabrała też żyznej ziemi do doniczek i pojemniczków, celem wykorzystania ich do wysiewu ziół i zrobienia rozsady roślin domowych. W razie niepogody – będzie mogła w domu podziałać.
 
Przestawiła pastuch krowie, coby mogła paść się na nowym pasku zieleni.
Do kur ledwo zajrzała – tym razem słabo z jajami – tylko dwa jajka znalazła.
 
Dzień szybko minął. Wieczorem zmęczona zeszła z pola. Zajęta w ogrodzie, nawet nie zauważyła, kiedy dopadło ją zmęczenie.
 
Ugotowałaby obiad na jutro i ma chęć na ciasto, ale śpiąca już... Trzeba odłożyć to do jutra.
 
 

sobota, 29 maja 2010

Kwiatuszki

Indianka z dużą przyjemnością sadzi kwiatuszki i z jeszcze większą opala blade cycuszki... ;>
 
Posadziła też winogrono i przymierza się do posiania fasoli. Do domku zaniosła pojemniczki z ziemią.
Przydadzą się do wysiania pozostałych nasion, m.in. ziół.
Wczoraj posiała już kilka doniczek ziół. Stoją na schodach na strych i czekają na wieczór lub deszcz, aby Indianka wniosła je na górę, bo Indiance szkoda dnia na chodzenie na strych – woli spędzić cały czas na dworze działając w ogrodzie i wśród zwierząt.
 
Dziś zajęła się też roślinami domowymi. Po mroźnej zimie są w marnym stanie. Wiele z nich padło całkiem, niektóre może uda się jeszcze reanimować. Cytrynka zrobiła niespodziankę i wyrosła z nasion. Bananowiec o dziwo przetrwał tę zimę. Zuch! :)
 
Indianka w porze obiadowej udała się do domku, celem konsumpcji pożywnego obiadu.
Człek, jak z łopatą po ogrodach lata, to musi mieć siłę do tej łopaty... :)
 
Po obiadku - krótka sjesta i regeneracja sił w łóżeczku przed komputerkiem... :)

piątek, 28 maja 2010

60.000 wejść

Ooo, to już przeszło 60.000 wejść na mego pasjonującego bloga :))))
Gratuluję wytrwałości, drogim czytelnikom i czytelniczkom :)
Jakaż szkoda, że ta ilość nie ma swego odzwierciedlenia w brzęczącej walucie :)))).

czwartek, 27 maja 2010

Pies na czerwonej lince

Wczoraj wieczorem na gospodarstwo Indianki przywałęsał się duży, beżowy pies, o krótkiej, gładkiej sierści, dużym pysku i krótkich uszach. Pies na szyi miał wąską kolczatkę. Tego psa Indianka widywała kilkakrotnie na swoim gospodarstwie (August, to ten sam pies coście go widzieli, gdy byliście tu zimą). Indianka ma maleńkie koźlęta, a taki pies to zagrożenie dla maleństw. 

Indianka złapała psa i uwiązała go na lince przy drzewie, by nie pogryzł Indiance kóz i by następnego dnia oddać tego psa koledze, który parę dni temu prosił Indiankę o dużego, ładnego psa do pilnowania posesji jakby się jaki przywałęsał. Traf chciał, że się akurat wczoraj przywałęsał. Niestety, pies w nocy przegryzł linkę i uciekł razem z linką... Strata podwójna – kolega nie ma nadal psa, a Indianka straciła porządną, grubą, długą linkę z solidnym kołowrotkiem i karabińczykiem... :(

Znalazca beżowego psa z czerwoną, długą linką proszony jest o przyprowadzenie psa na gospodarstwo Indianki. Czerwona linka oczywiście do zwrotu dla Indianki - to jej własność. Natomiast sam pies trafi w dobre, opiekuńcze ręce. Człowiek, który się nim zajmie, zadba o psa. Dobrze go nakarmi i będzie pilnował, by pies nie wałęsał się po wsi. Pies zyska miłość, troskę i dom, a Indianka bezpieczeństwo swoich kóz.

środa, 26 maja 2010

Lepsze samopoczucie

Indianka czuje się lepiej. Znacznie lepiej :) Dziś od rańca podziałała porządkowo w kurniku i na wybiegu dla kur. Znalazła mnóstwo jaj! Nareszcie! Kury niosły się skrycie w dwóch zakamarkach i uzbierały się dwie kopy jaj. Indianka skwapliwie pozbierała jajca i usmażyła jajecznicę oraz zaplanowała ciacho jej ulubione czyli Murzynka. Przydałoby się kozę wydoić by mleczko pobrać do tego ciacha, ale za wcześnie jeszcze – koza dopiero co odrobaczona. Trzeba odczekać, aż lekarstwo przestanie działać. Po odrobaczeniu koza czuje się i wygląda znacznie lepiej, także jej wymiona powiększyły się znacznie. Niebawem będzie od niej mleko i Indianka zrobi budyń i upiecze więcej ciast.
 
Rozwieszenie siatek nad wybiegiem dla kur nieuniknione – ptaszydło siadło już na ogrodzeniu wybiegu i wybierało sobie kurkę do zadziobania, kiedy Indianka nagle weszła na wybieg i wypłoszyła drapieżnika. Indianka chętnie już by rozwiesiła te siatki, ale jeszcze za mało drutu stelaża na którym mają zawisnąć siatki. Trzeba najpierw rozbudować stelaż, a dopiero na nim umieścić siatki. W tym celu udała się pod miedzę, gdzie kiedyś rozciągnęła druty, by kozy nie wyłaziły z jej ziemi.
Zabrała resztki drutu i z radością zauważyła, że dziki bez przyjął się i rośnie. Ekstra! Będzie syropek i winko kiedyś...
 
Krowę trzeba było zatrzymać, bo wyszła jakoś z pastucha i pomaszerowała na sad. Gdyby tylko jadła trawę to mogłaby sobie tam być, ale krowa lubi się czochrać o drzewka, więc mowy nie ma, by chodziła tam luzem. Indianka próbowała zagonić krowę z powrotem na jej wybieg, ale zwierzyna nie chciała, więc Indianka wzięła tyczki i linkę i ogrodziła ją tam gdzie się pasła. Jak wyjdzie z tego ogrodzonka, to chyba pójdzie na łańcuch już, bo Indianka nie chce ryzykować połamania delikatnych sadzonek. Albo będzie trzeba dawać podwójną taśmę w sektorku wydzielonym krowie. Może to wystarczy.
 
Indianka wróciła na lunch, wstawiła chleb do pieczenia i wskoczyła na chwilę do łóżka, by odpocząć ździebko, bo jakoś się męczy łatwo i przy byle wysiłku kręgosłupek doskwiera...

wtorek, 25 maja 2010

Pomoc dla powodzian

Bezpłatnie, na okres wakacji, tj. do września, udostępnię budynek gospodarczy dla rodziny wiejskiej, która straciła dom i dorobek swojego życia i nie ma gdzie się podziać z inwentarzem.
Kontakt via GG.

poniedziałek, 24 maja 2010

Boli brzuszek :(

Indianka cierpi straszliwe katusze, bo okropnie boli ją brzuszek...
Dzisiaj umęczona w łóżku uziemiona...

Oj, jakże brzuszek doskwiera!...
Indianka nie jest w stanie myśleć... z bólu umiera...
Tabletka wzięta, a i tak boli... i głowa też pęka...
Co za męka! :( 

Gumiś molestowany

Gumiś skruszony zadzwonił, by wyznać, że on u tego świniarza to długo nie był, bo tylko jedną noc nieprzespaną, ponieważ bał się spać, bo świniarz się do niego dobierał.....
„hahahaha :)))))))) Dobrze ci tak!” – odrzekła ubawiona Indianka.
To fakt, wtedy następnego dnia z rana po tej upiornej dla Gumisia nocy, zdesperowany Gumiś do Indianki wydzwaniał, czy może przyjechać, ale była na niego wkurzona i nie odbierała. Gumiś pojechał więc z powrotem na Śląsk. Teraz wygląda na to, że znowu chce wrócić na rancho, ale Indianka nie bardzo go tu chce pod swoim dachem. W dodatku to uciążliwy palacz. Z drugiej strony, ktoś by do pomocy tu się przydał... tylko żeby więcej problemu z nim niż korzyści z jego pobytu tutaj nie było!

niedziela, 23 maja 2010

Ptaszyna

Z ranka do sypialni Indianki wpadła maleńka ptaszyna. Nałopotała się skrzydełkami, obleciała całe mieszkanie zanim Indianka ją złapała i na wolność wypuściła. Śliczny ptaszek. Często się zdarza, że ptak wleci do domu. Jak Indianka tu mieszka, to takie zdarzenia miały miejsce kilkanaście razy w sumie.
 
Niedziela, pogoda ładna, ale samopoczucie popsuło się z przyczyn kobiecych. W ostatnim tygodniu Indianka zrobiła na rowerze 160km. Wystarczy. Na szczęście zakwasów nie ma, ale taki wysiłek wymaga regeneracji. Kręgosłupek musi też odpocząć. Nie ma co go przeciążać. Zatem niedziela zapowiada się wypoczynkowo, choć cebule i sadzonki czekają na posadzenie. Może małe co nieco chociaż posadzi? No i trzeba w końcu porządny obiad ugotować i porządek zrobić w kurniku.

sobota, 22 maja 2010

Indianka zajrzała...

W piątek Indianka zajrzała do akt prokuratorskich w sprawie kradzieży drzewek i włos na głowie się jej zjeżył, gdy ujrzała szereg nieprawidłowości. Niepełne, wybiórcze, tendencyjne, nieprawdziwe, a niektóre w całości kłamliwe notatki policyjne (np. że była wezwana na przesłuchanie) doprowadziły ją do szewskiej pasji. Policjanci odmówili spisania zeznań na gorąco 7 grudnia 2009r, a w notatkach urzędowych wypisują banialuki. Indianka podała na interwencji kto ją okradł, a policjanci to przemilczeli i wpisali sprawca nieznany. Pominęli też szereg innych istotnych faktów, m.in. to, że rozmawiali z podejrzanymi podczas tej interwencji i oglądali dołki po wyrwanych drzewkach. Znów zamiast cieszyć się wiosną i działać w ogrodzie musi pisać zażalenia!

Wnioski powodziowe

To mówicie rodacy, że wam powódź przeszkadza? Bo ja patrząc na te tłumy gapiów łażących po wałach zamiast zabezpieczać mienie i przenosić je gdzieś wyżej, odniosłam wrażenie, że lubicie sensację i jak się coś dzieje. Poza tym, nie rozumiem, dlaczego nie myślicie logicznie, dlaczego żadnych wniosków powodziowych po ostatniej powodzi roku 1997 nie wyciągnęliście? Przecież ledwo 13 lat temu też była duża powódź, pozalewało miasta i co? Zbudowaliście zbiorniki retencyjne? Nowe, solidne wały i tamy? Na woreczkach z piaskiem daleko nie zajedziecie, bo to tylko doraźny zabieg, nie gwarantujący szczelności i skutecznej ochrony przed wielką wodą.
 
Wybierzcie mnie na prezydenta, a załatwię wam sucho na cały wiek. W końcu płacicie podatki, więc się wam należy ochrona antypowodziowa. Powołam zespół inżynierów i ekspertów, których zadaniem będzie opracowanie skutecznego systemu antypowodziowego, opartego na sieci zbiorników retencyjnych, kanałów antypowodziowych  solidnych, masywnych wałów wokół miast i zagrożonych wiosek, solidnych tam na rzekach, sieci kanałów melioracyjnych odwadniających i nawadniających w razie suszy, bo nie tylko z kataklizmem powodzi musicie sobie radzić, ale i z suszami. Dopiero rozbudowany zintegrowany system antypowodziowy i antysuszowy zabezpieczy was przed tymi kataklizmami. Jak nie chcecie być zalewani, to weźcie się za to sami, albo wybierzcie mnie, to ja zarządzę co trzeba i skończą się szopki z pontonami w miastach.
 
Patrzcie na Holandię – cała leży kilka metrów pod poziomem morza, a jakoś jej nie zalało. Bo o system powodziowy trzeba dbać, budować go i konserwować. Samo się nie zrobi.

piątek, 21 maja 2010

Wielka Woda

Indianka włączyła TV wiadomości i zobaczyła rodaków pływających pontonami i łodziami po ulicach ich miast rodzinnych :))) Kurczę, Wenecja w Polsce! :) Ale mają fajnie :)
Rodacy, niech sucha strona mocy będzie po waszej stronie! :)

czwartek, 20 maja 2010

Ogrodowo

Indianka spędza dzień wybitnie ogrodowo, a i weekendu nie ma zamiaru inaczej spędzać :)
Jak cudownie miotać się po swoich hektarach sadząc i siejąc rośliny i doglądając sympatycznych zwierząt :)))... Indianka całkiem w swoim żywiole! :)

środa, 19 maja 2010

Rower

Rower to fajna rzecz. Indianka od soboty do środy zrobiła na rowerku 120km i nawet zakwasów nie ma... :) Deszcz Indiance niestraszny – dziś znowu totalnie skąpana  :))) Deszcz był tak rzęsisty, że oczy indiańskie zalewał, gdy śmigała na rowerku do domu z miasteczka. Indianka mokra, jakby w basenie pływała, mimo rzekomo wodoodpornej kurteczki. Kurteczka tylko połowicznie wodoodporna, tzn. wytrzymała ok. 15 minut deszczu, a potem przesiąkła, nabrała wody tyle, że po półtoragodzinnej jeździe w deszczu Indianka po litrze wody z każdego rękawa wylała... :)
 
Deszcz jest dobry dla włosów, bo woda jest miękka. Indiańskie włosy fajnie się falują po tej ulewie... :)
Wody z nieba było tyle, że Indianka podczas jazdy otwarła dziób i napiła się do syta :)))
 
No, ale pora zabrać się za rośliny – posadzić ostatnie sadzonki, posiać więcej warzyw...  no i niestety dopilnować różnych papierów...

wtorek, 18 maja 2010

Spłukana

Indianka jest spłukana. Ostatnie 2 złote wydała na pączka i drożdżówkę, by mieć siłę załatwiać różne sprawy w Olecku i by mieć siłę na powrót do domu.
Wracając z miasteczka na chatę, 20km przejechała rowerem w strugach rzęsistego deszczu, także jest podwójnie spłukana i w dodatku wyczerpana w sumie 40km kursem... :)
Dziś pora na regenerację sił... i trza do zwierzyny zajrzeć!

niedziela, 16 maja 2010

Ogródek i papierki

Indianka dzieli ostatnio dobę pomiędzy ogródek i papierki. W dzień sieje i sadzi oraz dogląda zwierzyny, a nocami dłubie w papierkach. Dziś niedziela. Pora na chwilę relaksu i porządną kąpiel...
Może ciacho upiec? Dawno nic nie piekła...
 

czwartek, 13 maja 2010

Odchwaszczanie drzewek

Indianka przekopuje i odchwaszcza ziemię pod drzewkami.. Ważne, by pod każdym drzewkiem był czysty okrąg ziemi..
W zeszłym roku i w tym roku każde drzewko dostało po krowim placku coby dobrze rosło... Teraz pora na przekopanie gleby pod każdą sadzonką...
 
Indianka posiała też garść nasion warzyw, aby było tych warzyw choć na spróbowanie, bo warzywa w sklepie daleko i drogo...

piątek, 7 maja 2010

Wysoka poprzeczka

Indianka zawsze wyznacza sobie więcej zadań do wykonania niż jest w stanie zrobić.
Tym razem też tak wyszło. No, ale jedna para rąk, a zadań mnogo, więc trzeba czasu na każdą czynność. Bywają też nieoczekiwane sytuacje np. czasem jakieś zwierzę ucieknie lub zachoruje i trzeba interweniować. Trzeba też czasem gorący obiad ugotować, a nie tylko na kanapkach jechać.
 
Znalazła krzew jagód lub borówek dawniej posadzony i zapomniany, bo zmarniał zniszczony przez kozy. Krzew się odrodził i ma się dobrze. Dziś ciepło i wilgotno, więc Indianka pocięła krzew na sztobry i wsadziła je w miękką, mokrą ziemię. Sztobry powinny się ukorzenić dając w przyszłości cenne sadzonki krzewów owocowych. Także zdziczałe maliny są do uporządkowania. Trzeba je wyciąć i posadzić sensownie.
 
Przestawiła też ogrodzenie sadu jabłoniowego, by koniom udostępnić trawę w sadzie, która bujnie tu zaczyna rosnąć. Konie nie powinny zniszczyć sadzonek drzewek, za to wygryzą trawę pomiędzy szpalerami.
 
Indianka odgrodziła od koni klomby z kwiatami. Posadziła też ze trzydzieści bylin tu i tam.
 
Pozbierała kilkanaście kamieni z pastwiska i sadu.
 
Gęstą, plastikową siatką uszczelniła wybieg dla kur i dołożyła kilka sznurków do sieci nad wybiegiem, bo drapieżne ptaki latają coraz częściej i bliżej wybiegu.
 
Drzewko owocowe na wybiegu u kur obłożyła kamieniami, a pod pozostałymi grabiami rozgrzebała ziemię, by kury wygrzebały chwasty i robale spod drzewek.
 
Zrobiła osłonki na tulipany, coby kury nie rozdziobały kwiatów.
 
No, teraz pora na odpoczynek i obiadokolację...
 
Indianka ma jeszcze ochotę podziałać na klombach, ale burza idzie. W sumie świetnie – to co dziś posadziła będzie dobrze podlane i nie uschnie, a wręcz przeciwnie – przyjmie się i będzie rosło.
 
Ależ to rancho wciąga! :)))

czwartek, 6 maja 2010

Piotry wyjechane

Goście opuścili rancho zniesmaczeni brakiem uciech seksualnych... :) Niemiec Peter był bardzo miły, ale Podlasianin Piotr był wściekły i okazywał to nieprzyjemnie. Piotr niewłaściwie sobie wytłumaczył zaproszenie Indianki... Indianka naiwna była, sądząc, że wpadli do niej wyłącznie towarzysko i by bezinteresownie coś pomóc... W środę rano namówiła ich, by pojechali do miasteczka, by zawieźć zepsute narzędzia Indianki do naprawy i po zakupy. Na wieść o tym, że trza załadować narzędzia na ciężarówkę, panów rozbolały kręgosłupy :))). Indianka z trudem wtachała ciężary na samochód stojący 100 metrów od domu podczas gdy Piotr gawędził sobie beztrosko z Peterem stojąc obok ciężarówki. Peter chociaż pomógł wnieść te narzędzia na ciężarówkę...
 
W milczeniu pojechali do miasteczka i załatwili co mieli załatwić. W drodze powrotnej Indianka pokazała im okolicę i najbliższe agroturystyki. Byli zainteresowani głównie akwenami wodnymi. Wrócili wieczorem. Indianka znużona była załatwianiem napraw narzędzi i innych spraw, ale postanowiła zrobić kolację. Piotr stwierdził, że on sam ugotuje coś w ciężarówce. No to gotował.  Peter przyszedł do kuchni potowarzyszyć Indiance obierając warzywa do potrawy jaką tworzył Piotr w ciężarówce.
 
Nawet mu zjadliwa wyszła. Przyniósł garczek z kaszą gryczaną z warzywami do kuchni i razem zjedli.
Dojedli kanapkami Indianki. Podczas kolacji Piotr zaczął truć Indiance i nadmiernie wnikać w jej sprawy finansowe. Indianka powiedziała, że nie chce o tym rozmawiać. No to dalej ją pouczał, że powinna postawić domki ze słomy dla gości i zrobić agroturystykę. Na to Indianka, że słomiane domy to badziewie, w takim to może trzymać kury albo kozy, a nie ludzi i że szlachetniejszy budulec na chatki ma bo drewno i kamienie i nie musi tego kupować, poza tym obory i dom stoją do remontu i najpierw o to trzeba zadbać. Piotr zły, bo sam stawia słomiane chaty dla gości, bezceremonialnie zażądał, żeby Indianka pozmywała po nim naczynia. Indianka odrzekła, żeby sam zmył. Odpowiedział coś chamsko, tak, że Indianka pożałowała, że go zaprosiła pod swój dach. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Piotr powiedział, że bez seksu to oni tutaj nie będą siedzieli. Indianka pomyślała sobie, żeby spadał na drzewo, ale starała się być grzeczna, jednak chamstwo faceta sprawiło, że przestało chcieć się jej gościć tych mężczyzn. Mężczyźni wyszli i poszli spać do ciężarówki. Rano pojechali nie pożegnawszy się.
 
Indianka poczuła niesmak. Nie o takie odwiedziny jej chodziło! Więcej ostrożności z obcymi, Indianko!
No cóż – pierwsze koty za płoty. Kolejne odwiedziny powinny być bardziej udane, a jak nie, to Indianka wycofa swe zaproszenie, bo nie ma ochoty gościć na swym rancho i pod swym dachem hołoty.
 
Dzisiaj zimno i leje. Indianka zajęła się lepiej zwierzętami, bo obecność gości trochę jej w tym przeszkadzała. Suka wróciła na ganek, którego strzeże jak smok. Konie, krowa i kozy dostały bogato siana i owsa, kury zboża i świeżą wodę, psy mućkę w kawałkach...
 
Indianka dziś zmokła, a wczoraj się przedźwigała i znowu doskwiera jej kręgosłup, więc po obrządku wskoczyła do łóżka i wygrzewa się odpoczywając...

wtorek, 4 maja 2010

Piotr i Peter

Pierwsi goście na indiańskie zaproszenie z netu przybyli. Piotr z Podlasia i Peter z Berlina. Podróżują półciężarówką a la DHL. W niej mają fajnie urządzone spanko – dwa osobne spanka, kuchenkę, zlew. Są samowystarczalni. Rozmawialiśmy po polsku, angielsku i niemiecku. Piotr świetnie mówi po niemiecku. Przyjechali wieczorem, więc wszyscy trochę zmęczeni i senni byliśmy, ale rozmowa potoczyła się wartko...  Fajni ludzie :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Czerwony krasnal

Smrodliwy Truciciel coś knuje. Przylazł na zwiady pod rancho Indianki i przyprowadził ze sobą faceta z dzieciakiem. Widać było po ich naburmuszonych minach, że Truciciel musiał im nieźle naściemniać na Indiankę. Przygarbiony Smrodliwy Truciciel w swym wielkim czerwonym swetrze wyglądał jak gigantyczny krasnal. Mruczał coś do ucha faceta idąc wzdłuż ogrodzenia gospodarstwa Indianki.

Smrodliwy Truciciel nigdy się tutaj nie zapuszcza, a zwłaszcza na pieszo. Na pewno niecne zamiary ma!
 
Tymczasem Indianeczka przycinała krzewinki pod płotem i wzdłuż drogi gospodarstwa wiodącej do siedliska oraz sadziła żywopłot. Posadziła też żywopłot z czarnego bzu. Towarzyszyła jej wierna suka Saba.
 
Wykręciła swoje izolatory z ogrodzenia wschodniego by wkręcić je przy kurniku, bo potrzebne do umocowania siatki. Kury dziobią na wybiegu aż miło, ale jastrzębie latają coraz bliżej, więc siatka nad wybiegiem konieczna.

niedziela, 2 maja 2010

Wieczór majowy

Wspaniały, pogodny, majowy weekend dobiega końca. Indianka na siedlisku i na łąkach dwoi się i troi, wykonując kilka czynności naraz. Robi to, na co ma w danym momencie ochotę, więc ją to wcale nie męczy, a wręcz przeciwnie – wciąga. Jest w swoim żywiole! To nic, że działa dość chaotycznie, ważne że te proste czynności i ich efekty dają jej radość i satysfakcję oraz zmierzają ku konkretnym efektom. Dziś siała kwiaty, sadziła drzewa, róże i groszek pachnący, plotła zadaszenie, układała plastikową siatkę, uratowała zajączka, wyniosła kury na wybieg, przestawiła pastuch, pozbierała patyki na siedlisku i na łące i bacznym okiem przyglądała się drzewom, jakby tu je przyciąć, by poprawić ich pokrój... Pogoda wspaniała, widoki cudowne – wszystko razem zachęca do działań... Wiosna to ulubiona pora roku Indianki. Po deszczach trawa rośnie jak burza, drzewa puszczają zielone pąki... Bosko... Cały dzień na dworze to jest to, co tygryski pokroju Indianki lubią najbardziej... :)

Poczta elektroniczna - porządki

Indianka o świcie zabrała się za porządkowanie skrzynki emailowej, bo niemożliwie zawalona tysiącami emaili. Założyła nowe foldery, ustawiła nowe reguły pocztowe, pocztę posegregowała na katalogi, posprzątała spam. Zrobiło się przejrzyście. Zostały jeszcze dodatkowe podkatalogi do uporządkowania, ale to kiedy indziej zrobi – ma dość na razie sprzątania skrzynki. Wystarczy, że poświęciła na to 4 godziny niedzielne. Niedziela to czas wypoczynku, więc nie ma co się wygłupiać z nudnymi czynnościami.
 
Parę dni temu usunęła kilkaset megabajtów z dysku i założyła antywira, bo komp męcząco wolno chodzi. Wykryła dwa trojany i wywaliła je z trzaskiem :))). Niestety, nadal komp wolno chodzi, więc trzeba dalej zwalniać przeładowany dysk, aż odzyska pełną sprawność. Być może zainstalować jeszcze jednego antywira, bo może ten obecny któregoś wirusa nie wykrył. Poza tym na dysku trzeba tyle zrobić miejsca, aby było możliwe wypalanie płyt. Na razie nie jest, bo program do wypalania potrzebuje więcej pamięci niż dysk oferuje obecnie.

sobota, 1 maja 2010

Wieczorem...

Spokojne czynności na podwórku i wokół podwórka podczas zakładania siatki wokół klombów i wybiegu dla kur uspokoiły Indiankę...
 
Indianka uratowała jeża który wpadł do dołu i nie mógł wyjść. Strasznie wkurzony był, gdy go ruszyła. Warczał jak wściekły...:))) Indianka nie miała pojęcia, że jeże potrafią tak furczeć i warczeć wściekle :)
 
Gdy był Nowojorczyk, innego jeża uratowali, ale tamten był baardzo osłabiony i spokojny...
 
Dzisiaj duże zwierzę przemknęło pod ogrodzeniem wschodnim... sarna albo jeleń...
 
Bociany kursują z gniazda na podwórku na łąki i z powrotem... na polach widać potężne kormorany...

Nad siedliskiem latają jastrzębie i inne drapieżne ptaki, ale Indianka uszczelnia wybieg dla drobiu i nie spuszcza kurczaków z oka. Pies został uwiązany w takim miejscu, by pilnował drobiu i kóz jednocześnie... Fajnie jest mieć tyle dzikich i gospodarskich zwierząt wokół... jest tu jak w raju...
Ten naturalny raj uspokaja i relaksuje Indiankę... Jest bosko – piękna, ciepła wiosna i wszechogarniający spokój tego miejsca...

Maj

Zaczął się maj...  Piękna pora. Wiosna zieleniejąca drzewa, krzewy i pastwiska. Świergot setek ptaków. Kumkanie tysięcy żab w okolicznych stawach i bajorkach. Wczoraj piękna pogoda była – ciepło, przyjemnie... Indianka zabrała się za przebudowę pastucha i instalowanie ogrodzenia klombu oraz uszczelnianie wybiegu dla kur, bo jastrzębie już wypatrują ofiar.
 
Klomb przed kozami i kurami zabezpieczony. Trzeba jeszcze kwiatów dosadzić i przynieść ziemi żyznej, bo klomb potwornie gliniasty i słabo tam cokolwiek rośnie.
 
Natomiast uszczelnianie wybiegu dla kur posuwa się do przodu. Indianka docina gęstą plastikową siatkę i dołem doczepia do tej aluminiowej przewodzącej prąd, by drób przez te większe oczka nie mógł się wydostać na zewnątrz. Zwłaszcza drobny drób typu liliputki czy kurczaki. Ale to nie koniec dzieła. Dołożyła górą druty zadaszające. Tam, na tej drucianej konstrukcji zawiśnie siatka ochronna przed jastrzębiami. Tych drutów trzeba jeszcze sporo przykręcić. Dziś łzawa pogoda, choć ciepło. Przydałoby się skończyć uszczelnianie wybiegu dla kur i w końcu je wypuścić na dwór - niech dziobią trawę i niosą jaja.
 
Jeszcze gałęzie i pędy bzu czarnego zostały to pocięcia na sztobry i do posadzenia. Część już Indianka pocięła i posadziła. Ciekawe, czy się przyjmą? Indianka pierwszy raz to robi. Ciekawe, czy się ukorzenią? Okaże się za kilka miesięcy... Powinny się ukorzenić!