środa, 3 lutego 2010

Nieżyciowe przepisy

Indianka ma zajebisty problem z krową. Krowa po porodzie choruje. Jest bardzo słaba i ma się ku padnięciu.
Cierpi. Stęka. Leży. Indianka pojechała do Olecka dowiedzieć się, jak legalnie ma ubić krowę, coby skrócić cierpienie krowy i uratować mięso od niej, bo Indianka głodna i psy też głodne.
 
Dowiedziała się u powiatowego weterynarza, że krowę musi zawieźć do rzeźni, albo poczekać aż zdechnie i oddać do Bakutilu. Krowa o własnych siłach nie wejdzie na samochód – nie da rady – jest za słaba. Rzeźnia nie ma samochodu. Indianka nie ma samochodu ciężarowego by tę krowę przewieźć. Jeśli krowa zdechnie sama – Bakutil też jej nie zabierze, bo nie dojedzie, być może aż do wiosny, możliwe, że dłużej, bo wiosną dojazd wcale nie jest lepszy – ogromne bajora błota uniemożliwiają przejazd. Już teraz warunki drogowe są beznadziejne – śnieżyca, wicher nawiewa wielkie zaspy na drogach. Od kilku dni nie ma dojazdu do gospodarstwa Indianki. Dzisiaj nie ma dojazdu nawet do wsi Indianki – odcinek 5km przed gospodarstwem jest zawalony śniegiem, mimo odśnieżania. Co Gmina odśnieżyła – to zawiało ponownie. Gmina przerwała odśnieżanie, bo to syzyfowa praca. Co odśnieżą, to zaraz telefony mają, że znowu zawiane. Trzeba poczekać, aż śnieżyca przestanie szaleć.
 
Rancho Indianki spowite białym kokonem śniegu. Dróg w ogóle nie widać. Jedna biała płaszczyzna wokół.
Listonosz dojechał tylko do sąsiedniej wsi i utknął. Kupiec skupujący bydło pourazowe  zawrócił 5km przed gospodarstwem Indianki, bo droga zawalona śniegiem i śnieżyca go zniechęciła. Wioska Indianki odcięta od reszty świata. Ani transport, ani weterynarz nie ma szans tu dojechać. Nikt. Krowa leży i cierpi, bo ktoś stworzył nieżyciowy przepis zabraniający uboju gospodarczego na gospodarstwie. Jest możliwość uboju z konieczności, ale to weterynarz musi dać zalecenie o uboju. Indianka dzwoniła do weterynarza, ale on odmówił przyjazdu z uwagi na śnieżycę i śnieg na drodze. „Więc co mam zrobić?” Pytała Indianka. „Czekać aż krowa zdechnie sama? Patrzeć jak się zwierzę męczy?” Ręce opadają... Indianka sama krowy nie zabije. Nie da rady psychicznie. Wystarczy, że krowa spojrzy w oczy Indianki i Indianka nic nie będzie mogła zrobić. Wezwała rzeźnika z uprawnieniami do uboju. Ale czy on dojedzie? Też nie. Chyba, że dojdzie na nogach, bo o dojechaniu do gospodarstwa nie ma mowy. Czy będzie mu się chciało brnąć przez zaspy po pachy taki kawał? Oby. Trzeba będzie słono zapłacić...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Kochani...

Witajcie kochani – dzięki, że jesteście ze mną w tym trudnym dla mnie okresie.
Serdeczne podziękowania składam na ręce szlachetnych dobroczyńców, którzy wspomogli mnie swoimi datkami – nie spodziewałam się takich wysokich wpłat (50-100zł) w sumie 200zł. Serdecznie dziękuję. Bardzo mi to pomogło – także psychicznie. Te wpłaty są dla mnie więcej warte niż udział w głosowaniu na Blog Roku, bo trafiają wprost do mnie, a nie do organizatora konkursu.
 
Będę nadal pisać tego bloga, tylko ostatnio mam za dużo pracy i problemów, by znajdować na pisanie czas, ale postaram się go kontynuować i robić to coraz lepiej.
 
Kominiarze byli. Oczyścili komin – na dachu u wylotu komina była bryła lodu – rozbili ją łomem. Komin odzyskał ciąg. W piecu dobrze się pali. Ciepło wróciło do domu. Co prawda jest to ok. 4C, ale na plusie. Kominiarze za usługę zażądali 200zł i na wódkę dla dwóch – czyli dosyć słono. Poza tym przyszedł koszmarnie wysoki rachunek za prąd – niemal 800zł (w okresie, gdy piec nie palił dogrzewałam się grzejnikiem olejowym – nie miałam pojęcia, że aż taki żarłoczny jest, tym bardziej, że nie był w stanie skutecznie ogrzać mieszkania).
 
Palę w piecu i pouszczelniałam wszystko co się dało, by zatrzymać to ciepło w domu jak najdłużej. Czeka mnie też targanie z pola i rąbanie gałęzi na opał. Codziennie rano robię obrządek zwierząt, a po południu gotuję, zmywam i tak czas leci niepostrzeżenie. Poza tym mam parę spraw papierkowych do dopracowania i na to też muszę znaleźć czas.
 
Pozdrawiam wszystkich...

piątek, 29 stycznia 2010

Martwe cielę

Krowa urodziła martwego cielaka. Co za strata. Pierwsza moja cieliczka, w dodatku simentalka.
Wodnik Tygrysek. Byłaby moją ulubioną krówką...
Krowa miała ciężki poród. Nie mogła urodzić tego cielaka. Gdy zaczęłam ciągnąć cielę, nóżki już były zimne.
Cielę rodziło się tyłem. Udusiła się w środku, zanim ją wyciągnęłam. Nie mogłam jej wyciągnąć wcześniej – nie dałam rady. Krowa słabo parła. Była bardzo osłabiona, pokładała się na ściółce. Jeszcze takiego ciężkiego porodu nie miała. Stękała i stękała. Nadjechał pług śnieżny. Poprosiłam kierowcę, by pociągnął za te nóżki i wyciągnął cielaka, bo ja już siły nie miałam. Wyciągnęłam nogi i zadek jałóweczki i dalej nie mogłam. Traktorzysta nałożył linkę na nogi, mocno się zaparł i wyciągnął już martwego cielaka. Zrobiłam masaż cielęciu w nadziei, że może jeszcze się ocknie. Masowałam i masowałam – daremnie. Nie udało się ożywić cieliczki. Taka szkoda...
Krowa nawet nie spojrzała na cielaka. Dalej stękała. Ledwo na nogach się trzymała. Wymęczył ją ten poród. Może paść.
Indianka zawiedziona. Tyle się wyczekała, aż wreszcie się urodzi cieliczka... Tak bywa z inwentarzem. Porody bywają łatwe lub trudne z powikłaniami. Podobno cielę, które rodzi się tyłem jest bardziej zagrożone uduszeniem. Często taki poród kończy się zgonem. Tym razem, nie dość, że ciele było ułożone tyłem, to jeszcze krowa nie mogła go urodzić. Chyba ten cielak był za duży dla niej, albo miała jakieś schorzenie dróg rodnych.
Poprzednie porody przebiegały znacznie łatwiej. Krowy rodziły z niewielką pomocą Indianki. Raz zdarzył się cielak, który urodził się podduszony, ale wytrwały masaż pomógł go ożywić. Tym razem się nie udało...
Rok czekania i nie ma żadnego cielaka – jedna krowa jałowa, druga urodziła martwe cielę. Indianka przemęczona pracą na gospodarstwie - osłabiona i brak jej sił – ten zgon to chyba znak, aby zdjąć ze swoich bark parę ciężarów. Trzeba zredukować inwentarz. Indiance wystarczy mleko od paru kóz. Nie trzeba też płacić za inseminację i czekać rok na jednego cielaka. Mniej trzeba wysiłku by wydoić ręcznie jedną czy dwie kozy niż jedną krowę. Indianka w zeszłym roku sprzedała duże stado kóz – zostawiła sobie tylko kilka sztuk. Wcześniej musiała ręcznie doić kozy całymi dniami. Za ciężko jednej osobie. Ręce Indiankę bolały – omdlewały ze zmęczenia.
Życie nie może polegać na samym dojeniu. Czas na zmiany. Na potrzeby Indianki w zupełności wystarczą 3 dobre, dojne kozy, kilka kur, królików. Nie ma co się zamęczać nadmiarem obowiązków. Indianka zamęczała się 7 lat i dłużej już nie chce. Teraz trzeba zadbać o siebie i o swoje wygody. Wyremontować dom. Znaleźć czas na wypoczynek. Znaleźć czas na miłość i zabawę. Wszak nie samą pracą człowiek żyje...


poniedziałek, 25 stycznia 2010

Walka z mrozem

Cały zeszły czwartek Indianka siedziała w papierach rolniczych. Temperatura w domu spadła do minus 6 stopni. Piec z trudem się tlił, w końcu wygasł. Nie ma ciągu w kominie. Przy rozpalaniu cały dym idzie na dom, a po zamknięciu pieca ogień w piecu przygasa gwałtownie i ledwo się tli dając niewiele ciepła. Za mało, by ogrzać mieszkanko. Tłuste ogromne plamy wyszły na tynk na kominie. Coś tam się niedobrego dzieje w tym kominie. Indianka musiała włączyć grzejnik olejowy w sypialni, by nie zamarznąć. Szyby okien spowił lód rysując piękne wzory. Teepee Indianki zamieniło się w lodową pieczarę.
 
W piątek w domu także było minus 6 C. Indianka pojechała załatwiać sprawy urzędowe w miasteczku. Wróciła przemarznięta, bo mróz urósł do minus 26 C i wiatr się wzmógł. Twarz jej skamieniała od mrozu, gdy wracała przez lodowiec zaśnieżonych łąk. Ciężko się brnęło przez zlodowaciały śnieg, który utrudniał marsz. Każdy krok wymagał wysiłku. W końcu Indianka dotarła do utęsknionego domku. Wskoczyła natychmiast po powrocie pod kołdrę by się zagrzać, owijając sobie stopy nagrzanym na olejowym grzejniku ręcznikiem.
 
W sobotę dzień zleciał na obrządku zwierzyny i rąbaniu drzewa, uszczelnianiu stajni (konie wygryzły siano w suficie w miejscu braku jednej deski i mróz je z góry atakował – trzeba było wejść na strych i zatkać dziurę deską i nawalić na nią grubą warstwę siana by ocieplić), wieczór to próba uruchomienia elektrycznego kocyka i jaśka.
 
Indianka wymieniła PRLowskie wtyczki pozbawione dziurki na bolec na te nowoczesne z bolcem. Trzeba było odciąć kombinerkami starą wtyczkę, oskubać nożykiem kabel i druty z otoczki, znaleźć uszkodzony czajnik i toster na strychu, odciąć im te dobre wtyczki, oskubać kabel i druty z otoczek, skręcić z właściwymi drutami ze starego kabla od kocyka, zaizolować taśmą izolacyjną dobrze. Stary kabel od kocyka miał dwa kolory kabelków: brązowy i drugi ni to niebieski ni to zielony. W nowym kablu były druty otoczone kolorami: zielonym, żółtotęczowym i niebieskim. Indianka miała dylemat jak te dwa kable z dwóch różnych epok dopasować, który kabelek z którym kabelkiem połączyć, aby zwarcia nie było. Po nacięciu starego kabelka od kocyka, który z wierzchu wyglądał na zielony, pod spodem okazało się, że jest bardziej niebieski. Ufff... więc Indianka połączyła te niebieskie kabelki z obu kabli razem, następnie brązowy z zielonym pomijając ten żółtotęczowy, który to kolor zazwyczaj nosi kabelek uziemiający i... BINGO! Włączyła wtyczkę do prądu – spięcia nie było. Dobry znak. Ale kocyk nie grzał. Zaniepokoiła się. Po kilku minutach zaczął wreszcie grzać. Wciągnęła kocyk pod kołdrę, bo wtedy efekt większy. Jezu, jak pięknie grzeje! :)))) Indiance ciepło pod kołderką. Bardzo ciepło. Gdy wymarznie na dworzu to wtedy wskakuje pod kołdrę i wygrzewa się kocykiem.
 
Rachunki za prąd przyjdą koszmarne. Trzeba uruchomić ten piec. Trzeba kominiarza do komina. Mama Indianki zadzwoniła ze Szczecina do Olecka, do kominiarza by się zlitował i w końcu przyjechał i naprawił komin, bo Indianka zamarznie. Indianka ponownie zadzwoniła i kominiarz tym razem ma być. Podobno tylko jeden kominiarz Spółdzielni Kominiarskiej został do dyspozycji, bo czterech chorych nie pracuje.
 
Za oknem – 27 C
W domu – 4 C

czwartek, 21 stycznia 2010

Indianka zbiera na remont domu

Drogi Czytelniku,
Podoba Ci się ten blog? Chcesz go czytać dalej?  Jeśli tak, wspomóż Indiankę dowolną kwotą... lub zbędnym sprzętem przydatnym na gospodarstwie... dobrym słowem, lub pomocą fizyczną...
Każda, nawet drobna pomoc będzie mile widziana... :)
Z góry dziękuję, nawet za drobne kwoty :) Zmobilizują mnie do dalszego pisania... :)

Pozdrawiam,
Indianka

Liczenie kóz

Za oknem minus 20 C, w domu minus 1C. Indianka w domu liczy kozy – sprawdza numery, uzupełnia dane, przepisuje na czysto. Założyła im porządną komputerową kartotekę. Łatwiej te wszystkie dane będzie ogarnąć i uporządkować.

środa, 20 stycznia 2010

Reorganizacja

Tymczasem od poniedziałku Indianka przeprowadza przyspieszoną reorganizację dnia. Z trzech par rąk trzeba było znowu wrócić do systemu jednej pary rąk. Od rana do 16.00 obrządek i przydomowa krzątaninka typu rąbanie drwa lub porządkowanie podwórka z gałązek, od 16.00 krzątaninka domowa typu gotowanko i zmywanko. Brakuje czasu na papierki, ale Indianka dziś wreszcie założyła duplikaty kolczyków kozom i zaczęła sprawdzać rejestr kolczyków. Kozy kolczykowaniem nie były zachwycone, takoż Indianka, ale żadne ucho się nie rozerwało na szczęście, ani żaden kolczyk nie spadł.
 
Dziś na Rancho minus 15 stopni Celsjusza. W domu ledwo 2 stopnie. Kominiarz się nie pokazał jak na razie.
Dotarła paczka od Mum. W niej dwa elektryczne wynalazki: jasieczek elektryczny i koc elektryczny. Ucieszyły Indiankę te prezenty wielce, ale niestety na razie nie mogą być użyte, bo mają stary typ wtyczek – taki bez dziurek na bolce uziemiające. Wszystkie gniazdka i przedłużacze Indianki mają te bolce. No, jest jeden stary co nie ma, ale Indianka nie jest pewna czy aby nie uszkodzony, więc na razie go nie włącza. Ratuje się układając na grzejnik olejowy np. ręcznik, którym po podgrzaniu owija sobie stopy, by je podgrzać pod kołdrą. W paczce przyszło też podszyte sztucznym futerkiem wdzianko typu kangurka z kapturkiem. Cieplutkie. Indianka wciągnęła wdzianko skwapliwie i nie rozstaje się z nim nawet w łóżku :) Indiance nie jest zimno. Tylko momenty, gdy trzeba wejść do łóżka nienagrzanego są nieprzyjemne, ale wtedy rozgrzany ręcznik jest stosowany. W domu gdy się rusza krzątając w kuchni lub pokoju też nie jest jej zimno. Na dworzu gdy robi obrządek – nie jest zimno. Najgorzej gdy trzeba się umyć w zimnej łazience. No, ale wtedy do wanny jest nalewana gorąca woda i włączany grzejnik olejowy w pokoju, który grzeje ręcznik lub szlafrok, który Indianka wciąga na siebie błyskawicznie po wyjściu z wanny.

Pożegnanie z AAczami

AAcze w poniedziałek rano wyjechali do pracy pod Ostrołękę. W niedzielę Indianka im napisała dobre, zasłużone referencje, ostrzygła Agatę na Egipcjankę. August dokończył ocieplać strop ganku, a Agata spakowała ich rzeczy. Rano w poniedziałek z wielkimi torbami pomaszerowali na Sokółki. Ich pokój opustoszał nagle.

Indianka trochę do nich przywykła i nie za bardzo było jej na rękę by wyjeżdżali, bo roboty huk, a Indianka musi mieć czas na fucking papierki, ale umowa była taka, że tak długo tu będą mieszkali jak obu stronom to będzie odpowiadało. Dostali korzystniejszą dla siebie ofertę mieszkania pod Ostrołęką i po prostu z niej skorzystali.
 
Tam gdzie pojechali będą mieli lepsze warunki (na pewno dużo cieplej w domu!) – do dyspozycji tylko dla siebie ciepłe mieszkanko składające się z pokoju, łazienki i kuchni z bieżącą wodą (u Indianki tylko kuchnia ma bieżącą wodę, do łazienek trzeba nosić wiadrami z kuchni). Dostaną 1000zł pensji na dwoje plus darmowe wyżywienie. Więc pod tym względem znacznie lepsze warunki niż mieli u Indianki. Natomiast pracy będą mieli dużo więcej. Będą pracować przy 70ciu dojnych krowach. Praca od świtu będzie dla Aaczy szokiem, bo będą wstawać o 4.00 rano (u Indianki mieli zaczynać pracę o 7.00, ale regularnie spóźniali się do pracy, wstawali z trudem o 8.oo, a nawet o 9.00, ba, niekiedy zaczynali pracę dopiero o 10.00!) i pracować cały dzień, bez dni wolnych od pracy. No, na wsi nie da się nic nie robić w weekendy – zwierząt trzeba doglądać codziennie, zwłaszcza krów dojnych, gdzie mleko jest zdawane do mleczarni. Za to nie będą wydawali pieniędzy na mieszkanie i wyżywienie, więc zaoszczędzą sobie miesięcznie 1000zł. Za kilka miesięcy będą mieli kasę na wyjazd za granicę i na start tam. Za granicę chcą jechać w czerwcu i tam zarobić na swoje własne mieszkanie w Polsce. A może zostaną w kraju i będą koncerty organizować? August ma talent muzyczny. Pisze chwytliwe piosenki. Czas pokaże. Młodzi są – całe życie przed nimi. Mogą robić co chcą. Nie są uwiązani do ziemi jak Indianka teraz jest... Indianka dorobiła się swojego majątku już dawno, ale za to straciła wolność w podróżowaniu. Gospodarstwo to obowiązek. Nie można zostawić zwierząt, domu, sadu i tak sobie jechać. AAcze nie mają nic materialnego, poza torbą ciuchów i osobistymi drobiazgami, za to mają wolność i siebie. To bardzo dużo jak na początek. Mają też dużo ambicji i energii, która pcha ich ku realizacji ich planów, więc na pewno im się powiedzie w życiu.
 
Na 50 osób do których August zwrócił się o pomoc, o dach nad głową dla siebie i swojej dziewczyny – tylko jedna Indianka odpowiedziała pozytywnie. Rancho Indianki było dla AAczy azylem. Trampoliną, z której wybili się w świat. Tu spędzili swój miesiąc miodowy... Tu nareszcie mogli być razem bez przeszkód. Myślę, że byli szczęśliwi, bo mieli siebie wreszcie tylko dla siebie. Bo mogli mnóstwo czasu spędzić razem, razem jedząc, razem pracując, gotując, kąpiąc się i śpiąc – niczym młode małżeństwo. Niech im się powodzi jak najlepiej w nowym miejscu i w życiu. Tego im Indianka życzy z serca.

Hibernacja

Indianka żyje, nie zamarzła, jeno przeszła w stan hibernacji :)))). Na Rancho temperatura minus 15 stopni za oknem, a w chatce aż 2 stopnie powyżej zera, ale za to pod kołdrą circa about 30 stopni :) Indianka leży pod kołdrą i pisze raporty dla ARiMR i inspektorów weterynarii :)
 
Pozdrawiam martwiących się, zwłaszcza Boską Wolę ;)

niedziela, 17 stycznia 2010

Koniec z przeciągiem

Dziś zamontowaliśmy zasuwy na nowych drzwiach drewnianych na ganku i dokończyliśmy ocieplanie ganku.
Ganek ocieplony łącznie z sufitem. W domku od razu cieplej, bo zimny przeciąg zlikwidowany na ganku.

sobota, 16 stycznia 2010

Drzwi

Dziś dzień drzwiowy. Naprawiliśmy drzwi do boxu ogiera i zrobiliśmy oraz wstawiliśmy dodatkowe drzwi na ganek. Na dworze mróz trzaskający, ale na ganku zrobiło się przytulnie. Nowe drzwi wyglądają niezwykle malowniczo.

piątek, 15 stycznia 2010

Proste patenty

Już wcześniej Agata wspominała o gorących gumowych kaczkach lub butelkach wkładanych do łóżka.
Zadzwoniła Mum i to samo doradziła. Agatka nalała gorącej wody do zwykłej, plastikowej butelki po napoju i dała taką dwulitrową butel Indiance do łóżka. Grzeje! Nagrzała łóżko i kołdrę i grzeje w stopy... Jak miło...
Dziś w domu nie tak zimno – piec słabo, ale grzeje. Gdyby nie trzeba było wietrzyć chałupy po każdym podładowaniu drewnem pieca, to by było dużo cieplej w chałupie.
 
Wczoraj w nocy Indianka dostała takiego ataku kaszlu i tak pękała jej głowa, że nie wytrzymała i włączyła na noc grzejnik olejowy. Pomogło, ale grzejnik to za droga impreza. Trzeba piec doprowadzić do pełnej mocy. W przyszłym tygodniu ma być kominiarz... Jutro Indianka spróbuje dostać się do wędzarni. Gdzieś klucz musi być.
 
Poza tym myśli Indianki krążą wokół alternatywnych sposobów zapewnienia sobie ciepła w domku...

Zimowe porządki

W domu zimno, ale jak się człowiek rusza, to tak nie czuje tego zimna lub mniej. Wczoraj Indianka porządkowała dokumenty, Agata myła okna, a August układał żerdzie. Dzisiaj podobnie.

środa, 13 stycznia 2010

Una bomba

Za oknem minus 18 C. Pora na radykalne środki. Indianka zrobiła wybuchową pochodnię: owinęła długi, cienki badyl swoim ongiś ulubionym wełnianym sweterkiem aktualnie zżartym przez mazurskie mole, a stanowiącym sfilcowaną pamiątkę ze Szkocji... Westchnęła wspominając ekscytujące czasy zamorskich podróży i ciekawych morskich szkoleń ratunkowych i przeciwpożarowych... To wtedy nabyła ten sweterek. W uroczym szkockim miasteczku zwanym Aberdeen. Wielki, luźny był i cieplutki z cudownej znakomitej jakościowo wełny... Długo był ulubionym swetrem Indianki, w czasach gdy pracowała jako stewardesa na statkach sejsmicznych... A i potem też...

Sweterek po latach marnie skończył w paszczękach mazurskich moli. Ostatnie jego zadanie ambitne było. Posłużył jako zapalnik do komina... ;))) Indianka nasączyła nawinięty starannie na badyl sweterek benzyną. Zrobiła też loncik, ale nie był potrzebny. August wcisnął głęboko w przewód kominowy pochodnię. Indianka podpaliła końcówkę innego długiego badyla i przytknęła do sweterka. Pochodnia zapaliła się mocnym, zdecydowanym ogniem, ale na szczęście nie wybuchła. Mocny ogień oblizał ściany komina i zapalił sadzę.

Indianka i AAcze wyszli przed dom by sprawdzić czy sadze wypalają się. Sadze paliły się aż miło. Komin buchał gęstym dymem. Komin drożny! Uradowani ludzie weszli do chaty, by rozpalić ogień w piecu. Rozpalili i... skończyła się radość. NADAL NIE MA CIĄGU! Co jest nie tak???

Musi być gdzieś jakaś nieszczelność, która powoduje osłabiony ciąg. Indianka z Augustem sprawdziła otwory w piwnicy. Sprawdziła i uszczelniła. Nadal nie pomogło. Ze Szczecina zadzwonił tato Indianki – stary Siux ;)))
Uświadomił Indiance, że w strychowej wędzarni może być także jakaś dziura. No, Indianka się tam za dnia wybierze. Także do sąsiedniego pieca w pokoju obok. I tam może być dziura. Piec kuchenny i komin czysty – przyczyna braku odpowiedniego ciągu musi tkwić w dziurze. Teraz tę dziurę trzeba znaleźć. Jutro ciąg dalszy poszukiwań.

Kominiarz

Indianka wreszcie dodzwoniła się do kominiarza. Kominiarz rzekomo zajęty – dopiero za tydzień może przyjechać. W domu ledwo 9C i poprzeziębiani ludzie, marniejące rośliny pokojowe... Jutro ma być na dworze minus 20C. Spadnie temperatura w domu... Trzeba na dach osobiście!


Przemeblowanie

Indianka powoli zdrowieje. Organizm osłabiony, ale mózg pracuje niezmordowanie tryskając dziesiątkami pomysłów na godzinę. Ganek ocieplony – desek nie ma, by go od wewnątrz obić, więc będą nabite żerdzie.
August wycina siekierą odrosty i samosiejki nad stawem. Cienkie są, ale jakby je gęsto nabić, to spełnią swe zadanie, a do tego efekt plastyczny będzie ciekawy. Żerdzie zanim trafią na ściany ganku zostaną poddane obróbce przez kozy, których zadaniem będzie okorowanie żerdzi. Drewno nieokorowane jest atakowane szybko przez pasożyty, które żerują wpierw pod korą, następnie toczą całe drzewo. Kozy zatem będą miały uciechę, bo zimową porą kora drzew smakuje im wybornie. Kora drzew jest źródłem witamin i garbników, które kozy potrzebują do prawidłowego trawienia.
 
Agata umyła już zamrażarki i podłogę w jej i jej chłopaka pokoju. Teraz myje drzwi wejściowe do domu.
Wczoraj Indianka zarządziła totalne przemeblowanie. Razem z Augustem zniosła zamrażarki i lodówkę do piwnicznej kuchni. Na parterze zrobiło się luźniej, ale nadal jest zagracony, więc dziś ciąg dalszy przemeblowania i porządkowania.
Kufer Indianki wybebeszony z ciuchów i przeniesiony do jej sypialni i umyty. Ciuchy przeglądane i składane inaczej niż były, coby się nie odbarwiły na miejscach pierwotnych zagięć.
 
Pogoda piękna, więc August został oddelegowany do cięcia żerdzi, Trzeba naciąć materiału na te ścianki gankowe.
Jutro ma być ostry mróz, więc dziś trzeba podziałać na dworze, póki ładna pogoda i temperatura znośna. Na termometrze na zewnątrz minus 9C w cieniu, w słońcu w którym pracuje August – kilka stopni cieplej. Nawet się zagrzał. „Tylko się nie rozsuwaj” – doradziła Augustowi Agata... ;) „Tak, tak – nie rozsuwaj się” – dodała Indianka... ;) August się uśmiechnął: „No, nie rozsuwam się”  ;) ...
 
Wczoraj po przytarganiu do piwnicy ogromnych zamrażarek i wysokiej lodówki z niemałym, a wręcz karkołomnym trudem i cyrkową zręcznością – Indianka nabrała ochoty na wykonanie drzwi do kuchni piwnicznej. Jak pomyślała tak i wykonała je społem z Augustem. Efekt zadowalający. “Nawet ładnie te drzwi wyglądają” rzekł August. Indianka dechy na te drzwi kupiła dwa lata temu. Takoż dwa lata temu je przeszlifowała i pomalowała lakierobejcą na piękny, ciepły rudawo-czerwonawy kolor. Drzwi osobiście wykonane z prawdziwego drewna cieszą podwójnie, tym bardziej, że rzeczywiście pięknie się odcinają od bieli kuchni piwnicznej...
 
Kuchnia piwniczna w zasadzie już urządzona. Jeszcze trzeba będzie dokładnie podłogę umyć i można by tu gotować na gazie lub na prądzie, bo kuchni opałowej tu na razie nie ma, chociaż dojście do przewodu kominowego jest, bo tu był parnik podłączany ongiś, no ale temperatura w kuchni piwnicznej jest obecnie za niska by stać i gotować. Za to latem będzie w sam raz do gotowania. No i w trakcie remontu parterowej kuchni, z musu będzie się na dole gotowało. Kiedy remont kuchni parterowej? Nie ma dopłat, nie ma kasy na materiały, nie ma też dojazdu do gospodarstwa, ale są w kuchni tynki do skucia, parapety do wyklejenia, więc i tak jest co robić.

wtorek, 12 stycznia 2010

Kamienne domy

Indianka latem będzie miała do remontu stare, kamienno-gliniane obory, więc cieszy się, że trafiła na forum ludzi, których pasjonuje ta sama tematyka... Warto dzielić się swymi doświadczeniami, by uniknąć popełnienia błędów i by znajdować optymalne rozwiązania nurtujących budowniczego dylematów...

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Ganek ocieplany

August zabrał się za ocieplanie ganku wełną mineralną, którą Indianka kupiła i przywiozła przed świętami. Indianka i Agata z doskoku mu pomagały. Ścianki ocieplone. Pora ocieplić dach ganku. To już jutro. 


Ścianki i sufit trzeba będzie obić deskami, ale to już później, gdy Indianka dostanie dopłaty, bo aktualnie kasy niet. Nie ma też dojazdu do gospodarstwa – zawalony śniegiem. A może by tak kupić krajzegę i narżnąć desek z własnego drewna? Co prawda u Indianki prawie nie ma szlachetnych drzew, jest tylko olcha, no ale i olchą można by obić te ścianki... Krajzega to byłoby optymalne rozwiązanie: oszczędność na kupnie desek z tartaku i transporcie ich na gospodarstwo, możliwość docinania na bieżąco tylko tyle ile akurat potrzeba, wygodne cięcie drewna i gałęzi na opał i przede wszystkich niezależność i wygoda w dostępie do taniego budulca. Olcha to słabej jakości drewno na deski, bo łatwo pęka i się odkształca, ale świeżo ścięta i przybita się trzyma, poza tym jest bardziej odporna na warunki atmosferyczne niż sosna itp.  


Obecnie to i tak zwykłe dumanie, bo Indianka nie ma możliwości kupienia krajzegi do tarcia desek, ani operowania piłą spalinową, która ostatnio wysiadła. No i w przypadku cięcia grubych drzew trzeba by najpierw wystąpić o pozwolenie i za nie zapłacić. Do wycinania gałęzi, odrostów i młodych samosiewów pozwolenia nie trzeba. Są to cięcia sanitarne, niezbędne do utrzymania ziemi w dobrej kulturze rolniczej. Naciętych gałęzi starczy do ogrzania domu. W lesie Indianki leży też wiele samoistnie opadłych gałęzi i gałązek, są wiatrołomy, trafiają się uschnięte kikuty drzew - w pierwszej kolejności najpierw to drewno trzeba zagospodarować z pożytkiem dla gospodarstwa i domu.



Co prawda sąsiadujący tubylcy rżną drewno kiedy chcą, jakie chcą i ile chcą i to nie swoje, ale państwowe i nikt ich za to nie ściga i nie karze, ale zapewne gdyby Indianka ścięła nielegalnie jedno swoje drzewo, to zawistni szabrownicy donieśliby do Gminy, a gminiarze nie omieszkaliby przyczepić się do Indianki i wymierzyć karę grzywny za nielegalną wycinkę. Gminiarze pobłażają miejscowym, zasiedziałym osadnikom i patrzą przez palce na ich wykroczenia i inne rozmaite grzeszki, a nowych osadników nienawidzą i tępią.


Gdy lokalne pijaczki nie mają za co się nachlać, to bezczelnie podsypują solą w samym środku wsi wielkie, stare, szlachetne, wartościowe drzewo i taki zabytek przyrody usycha. Następnie piszą wniosek do Gminy o zgodę na wycinkę tego zatrutego, suchego drzewa. Dostają zgodę i ścinają to ukatrupione drzewo, a jego drogocenne drewno sprzedają, a za zarobioną kasę chleją do upadłego.

niedziela, 10 stycznia 2010

Zapchany komin

To już 10 dzień nowego roku jak komin chatki Indianki poważnie szwankuje.
Nie ma ciągu jak należy i chałupa niedogrzana. W piecu ledwo się tli. Prawie nie ma ciągu.
Pora wezwać kominiarza. Trzeba na dach.




Przeczyścić komin próbowałam starym indiańskim sposobem, który do tej pory działał tj. mocno rozgrzać piec i przepalić silną strugą ognia i gorącego powietrza komin i wypalić sadzę, która na ogół zapychała komin, ale tym razem chyba się tam coś w środku obsunęło (cegła, lub gniazdo ptasie, a może lód czy zaspa śnieżna) bo prześwit komina jest minimalny i ilość dymu tam z trudem się wydostająca jest zbyt mała by komin rozgrzać i ewentualne sadze wypalić lub lód rozpuścić czy gniazdo spalić. Palimy non stop, ale po Sylwestrze ogień wygasł i od tej pory nie chce się palić. Strasznie się dymi z pieca.

Mam nowy pomysł jak rozgrzać ten komin... ;>
Zrobić bombę benzynową i ją umieścić w kominie, podpalić lont i... :))))
Jutro spróbujemy... ;>


A tak na poważnie, to ma być podpalony badyl owinięty szmatą umaczaną w benzynie czyli coś jakby pochodnia włożona w przewód kominowy od strony pieca.

A tu znalazłam podobne i alternatywne pomysły:
http://forum.info-ogrzewanie.pl/lofiversion/index.php?t472.html

Szczotę i stalową linkę mam, obciążnika nie ma, ale myślałam o zastosowaniu np. obciążonej lodem lub piaskiem puszki. Tyle że na spadzistym dachu leży warstwa śniegu i ja tam na pewno nie wejdę.
Może August, ale boję się o niego aby się nie ześliznął. Myślałam o tym, by użyć dwóch drabin – jedną do wejścia na dach, a drugą do oparcia na spadzistym, zaśnieżonym dachu by po niej dostać się do komina.
August uważa, że ta dachowa drabina zjedzie, że ta dolna jej nie zatrzyma swym podparciem.

Dlatego wymyśliłam alternatywny sposób dostania się na dach do komina:  po ganku. Wejść na ganek, zamontować w ścianie szczytowej nad gankiem masywne kotwy z oczkami, przez oczka przepuścić grube, mocne liny mające pełnić rolę szczebli jak w drabinie, po tych szczeblach wejść na szczyt, przeczołgać się po szczycie okrakiem do komina, przywiązać się do komina, wstać i go przeczyścić szczotą z obciążnikiem.

Inna opcja – przywiązać drewnianą drabinę  do kotw zamontowanych w ścianie szczytowej i po niej wejść na szczyt. 




Niestety, dach ganku jest spadzisty, więc oprzeć na nim drabiny tak po prostu się nie da. 

Najpierw Indianka spróbuje ściągnąć kominiarza. Dawno się tutaj nie pokazywał, a ostatnio, gdy był, to był bez narzędzi i nie mógł wejść na dach. Ciekawe po co przyjechał? Zresztą nigdy przy sobie nie ma drabiny kominiarskiej. Ciekawe jak on będzie wchodził po zaśnieżonym dachu bez drabiny, jeśli Indianki ciężka, drewniana drabina okaże się nieodpowiednia. Może znów nic nie zrobi? Poza tym na pewno będzie kwękał, że zły dojazd i nawet jeśli będzie miał ze sobą drabinę, to pewnie nie będzie mu się chciało iść kilkaset metrów, jeśli nie da rady dojechać samochodem. A jeśli już dojdzie to będzie żądał podwójnej albo potrójnej zapłaty. Indianka ceni sobie niezależność i oszczędność. Może warto pomyśleć o zaopatrzeniu się w rozsuwaną, długą kominiarską drabinę z kotwicą? Wtedy kominiarskie usługi będą tu zbędne, a komin czyszczony regularnie i bezpłatnie we własnym zakresie.

sobota, 9 stycznia 2010

Indianka chora

Nadal Indianka chora, ale zabrała do łóżka dokumentację rolniczą i ją porządkuje odpoczywając często, bo się szybko męczy, taka osłabiona jest.



Co prawda Indianka dziś nic od AAczy nie chce – pozwoliła im pospać i odpoczywać, ale August zmobilizował się sam i rozpruł schody na strych chałupy, a teraz je składa.


Agata zainspirowana programem w TV eksperymentuje z kajmakiem. Ciasteczka już upieczone, teraz pora na kajmak... Kajmak na kozim mleku of course... :) 
A wcześniej usmażyła placki ziemniaczane. Też dobre.

piątek, 8 stycznia 2010

Serce

Indiankę boli serce. Musi odpocząć. Dzisiaj chyba AAcze będą musieli sobie sami ugotować obiad. 

Wiele spraw przytłacza Indiankę. Zabierze się za nie stopniowo, po kolei.

* * *
Indianka chora. Chora i osłabiona. Leży i słabym głosem dyryguje z łóżka AAczami. Kazała Augustowi rozebrać klaustrofobiczne, drewniane ścianki na korytarzu. Zrobiło się przestronnie – tak jak lubi Indianka. Ogołocone z cienkiej zabudowy schody na korytarzu wyglądają ciekawie. Te na strych wyglądają tyrolsko, a te do piwnicy – sycylijsko. Przedsmak zagranicy...

czwartek, 7 stycznia 2010

Przemęczona

Indianka przemęczona. Przemęczona i zamyślona... Musi troszkę odpocząć... Nabrać sił...


Na obiad kartoflanka. Do kolacji i na jutrzejsze śniadania Indianka ukręciła majonez domowej roboty do kanapek. Tym razem dużą ilość, bo poprzedni szybko został zjedzony. 


Ostatnie słoiki konfitur zostały napełnione. Będą w sam raz na szarlotkę. Szarlotka zaplanowana na jutro.

środa, 6 stycznia 2010

żerdzie

Indianka kazała Augustowi naciąć żerdzi i wyłożyć nimi włazy na strychy obory i stajni, a następnie rozrzucić na nich grubą warstwę siana. August pochwalił Indiankę za pomysłowość. „Zwykły chłop by na to nie wpadł. Jakby nie miał pieniędzy na zakup desek, to by włazy zostawił otwarte. A Pani wpadła na to jak tanim kosztem ocieplić strychy.” Indianka doceniona. Lubi pochwały ;). Potem wrzucili na strychy dwa baloty, by docieplić oborę i stajnię. Na jutro August dostał wytyczne, jak docieplić pozostałe słabe punkty obory.

Agata wyszorowała kawałek ceglanej podłogi w piwnicy. Nawet ładnie ta podłoga zaczyna wyglądać...

Dziś na obiad Indianka naszykowała medaliony cielęce z cebulką. Zapowiadają się smakowicie...

wtorek, 5 stycznia 2010

Przeziębieni

Dziś Indianka i AAcze dłużej pospali, bo wczoraj przemarzli w stopy i zaczęli kaszleć. Dzień upłynął na domowej krzątaninie.


Na obiad Indianka ugotowała fasolę po indiańsku ;)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Mróz siarczysty

Zimno. Mróz siarczysty nocą, ale dzień słoneczny był i bezwietrzny. Rano Indianka z Augustem zrobili obrządek zwierzyny i w dom się zagłębili. Agata podłogę w kuchni podziemnej skrobała, August bielił ponownie ściany tejże kuchni, a Indianka sprzątała na strychu i schody na strych i gotowała gulasz w kuchni na parterze. 

Wieczorem Indianka zeszła do podziemnej kuchni zerknąć jak sobie August z gniazdkiem radzi. W okienku piwnicznym przesunął się zwierz. Lis! Jaki wypasiony! Puchaty i okrągły. Wcale się nie śpieszył! Indianka po raz pierwszy widziała lisa z odległości 1 metra. Niesamowite wrażenie...

niedziela, 3 stycznia 2010

Pierwsza Niedziela 2010

Pierwsza niedziela nowego roku... Piękna, słoneczna... Indianka z AAczami nie ustaje w dbałościach o inwentarz. Dziś 3 okienka wymienili. Dwie stajnie dostały po przeszklonym oknie oraz jedno przeszklone okno dostała koziarnia. Ponadto dwa okienka zabezpieczono drewnianymi kołkami przed przypadkowym wytłuczeniem szyb przez konie.


Schody na strych w stajni zostały rozebrane, bo i tak zdewastowane przez konie, a dechy z tych schodów przydadzą się do łatania zniszczonej bramy do stajni. Także bramę do drugiej stajni August podreperował. Ta brama jest w bardzo dobrym stanie – Indianka zrobiła ją osobiście ok. 2 lata temu, ale konie wyrwały dwie dechy i nieco obgryzły krawędzie. Trzeba było nabić brakującą dechę i dobić drzwi, bo się dechy nieco obluzowały i częściowo zeszły z gwoździ.


Na obiad Indianka uszykowała pikantne gołąbki z ziemniakami. Na wieczór AAcze zabrali się za wyrób pizzy. Pewnie świeżo kupiony przez Indiankę specjalny nóż do pizzy zostanie wypróbowany... Fajny ten nóż – to takie kółko na rączce. Chyba do cięcia ciasta na pierogi itp. też byłby dobry...


Szatkownica do warzyw sprawdza się, choć całych cebul nie sieka. Trzeba pociąć cebulę na plastry i te plastry podkładać do szatkowania. Za to frytki wychodzą bardzo szybko i sprawnie. Także czosnek można szybko wstępnie posiekać, aby go dosiekać ręcznie, bo nieco za duże te cząstki wychodzą z szatkownicy jak na czosnek.


Wczoraj Indianka poszatkowała tą szatkownicą ziemniaki na frytki i cebulę na drobną kostkę. Usmażyła frytki na płytkim oleju na teflonowej patelni co nie przypala, dodała cebulkę, wbiła jaja i taki prędki obiadek powstał. 


Pizza wyszła AAczom wyborna, takoż sałatka Indianki do niej... Pycha! Nóż, a raczej kółko do cięcia pizzy sprawdziło się znakomicie... 


Duch domu daje znaki... zepsuł wtyczkę do piekarnika i zwalił badyl zapierający się o bojler...  
Niedawno zwalił talerz Augustowi, rano mało nas nie zaczadził, choć Indiankę obudził w porę...

Indianka zastanawia się, o co chodzi duchowi... Piekarnik używali AAcze, takoż jeden z AAczy zaparł badyl, a drugi wszedł do kuchni, gdy badyl nagle zleciał strasząc Agatę...
Indianka dawniej myślała, że duch odszedł, ale widać wrócił znowu, albo po prostu cały czas tu był i siedział cicho, a teraz gdy obcy zamieszkali z Indianką uaktywnił się ponownie... Ciekawe czemu? Co chce? A może to tylko przypadkowe zdarzenia niezwiązane z duchem?

sobota, 2 stycznia 2010

Prześwietlenie

Indianka z AAczami prześwietlili wysoko drzewa w pobliżu siedliska. Dolne gałęzie zostały odcięte odsłaniając widok na drogę i sad. Prześwietlanie dało też drewno na opał i materiał na trzonki do młotków, siekier, wideł, płozy do sań, wieszaki na odzież itp.

Konie śpią dziś w ciepłym boxie. W dzień mają do dyspozycji otwartą stajnię. Na noc Indianka zabiera je do ocieplonego boxu.

piątek, 1 stycznia 2010

Happy New Year!

Hapy New Year to everyone! :)

Nowy Rok



Indianka i AAcze z okazji Nowego Roku pospali sobie znacznie dłużej. Potem próbowali rozpalić wygasły piec, ale coś nie bardzo palenie szło – być może komin oblodzony lub wymarznięty. Strasznie się dymiło, a nie paliło. Drewno mokre, więc dawało więcej dymu niż ognia.

Indianka zainteresowała się wczorajszym zakupem – ręczną, mechaniczną szatkownicą do szatkowania twardych warzyw. AAcze próbowali jej użyć do szatkowania cebuli, ale nie bardzo to szło. Szatkownica najwyraźniej przereklamowana. Indianka spróbuje jeszcze później nią coś pociąć – może lepiej pójdzie.
***
 
Indianka wieczorem oswoiła szatkownicę. Szatkownica ciacha cienkie plastry cebuli, tnie całe ziemniaki na frytki.
Indianka nacięła dwie miseczki cebuli i miskę frytek. Frytki usmażone i zżarte już. Cebulka będzie na okrasę do pierogów...

Wczoraj Murzynek był upieczon - dziś pożarty ze smakiem... Indianka będąc w miasteczku kupiła sporo kostek margaryny, więc co najmniej jedno ciacho tygodniowo musi być w menu.

Sylwester

Czwartek, 30 grudnia 2009
Indianka ostatniego dnia 2009 roku udała się z rana do miasteczka, by załatwić pilne sprawy w ARiMR.





Autobus sunął śnieżną aleją skąpaną w pełnym słońcu. Drzewa przyozdobione śnieżną szadzią lśniły milionem kryształów. Było ślicznie. Indianka chłonęła piękno mazurskiej ziemi szeroko otwartymi oczyma.



Po dojechaniu do miasteczka pomknęła załatwiać sprawy. Przy okazji poczyniła drobne zakupy, w tym kupiła niezbędny do przykręcenia karniszy śrubokręt.


Wróciła fuksem. Okazało się, że spodziewany PKS nie nadjechał. Zorientowała się, że informatorka na dworcu PKS pomyliła się i błędnie poinformowała o kursie autobusu, w związku z czym Indianka nie ma czym wrócić na chatę. Po 10 minutach nadjechał PKS na Gołdap, więc Indianka załadowała się w niego i podjechała do Stożnego. Stamtąd ruszyła piechotą na Sokółki. Przeszła ledwo kilkadziesiąt metrów, gdy nadjechał dobry Samarytanin ze Stacz – młody ojciec z córcią. Fartem jechał samochodem typu kombi, więc miał miejsce na wózek zakupowy Indianki. Załadował wózek i podwiózł Indiankę do Sokółek. Zadowolona Indianka dała kierowcy na piwko i życzyła pomyślnego nowego roku. Kierowca też złożył Indiance życzenia, a szczególnie życzył, by gminiarze odśnieżali Indiance drogę do jej gospodarstwa :)

Znalazłszy się w Sokółkach, Indianka powiadomiła AAczy, że właśnie wylądowała we wsi i by wyszli po nią.
Tymczasem pociągnęła wózek przez wieś i wyszła na żwirówkę. Nagle nadjechał znajomy i podwiózł Indiankę do dzikiej jabłoni, przy której znajduje się zjazd ze żwirówki i krowia ścieżka przez pole wiodąca do gospodarstwa Indianki. Indianka udała się tą ścieżką ku swemu ranch’u. Po drodze spotkała Aaczy, którzy pomogli nieść przez śnieg wózek z zakupami.


Na podwórku Indianka zorientowała się, że AAcze dzielnie przytargali wszystkie nacięte żerdzie pod stajnię i ułożyli z nich mocny sufit w stajni. Jest tak mocny, że można po nim chodzić. Teraz tylko rozłożyć na nim siano i w stajni zrobi się przytulnie. No, ale jeszcze drzwi trzeba będzie wymienić, bo konie pogryzły je tak skutecznie, że jedno skrzydło zupełnie rozwalone. Indianka nie ma desek na tę bramę, ale ma deski, które naszykowała na zrobienie stołu i półek w domu, więc ostatecznie tych użyje, o ile nie uda się kupić grubych dech w tartaku. Trochę szkoda tych desek na tę bramę, bo i tak są za cienkie, a takie jakie są byłyby idealne na ganek do ocieplenia ścianek... No, ale trzeba koniom nową bramę zrobić... ewentualnie przenieść je do innego boxu z dobrymi drzwiami. To ostatecznie, bo tam gdzie są to mają najwięcej miejsca i dobry dostęp do wybiegu. Póki w miarę ciepło, to zostaną w tym dużym boxie, a w przypadku dużego mrozu przeniesie się je do szczelnego boxu. A może by tak nową bramę z żerdzi sklecić? ;>

środa, 30 grudnia 2009

Obora docieplona

Indianka i jej AAcze docieplili sianem drugą oborę oraz częściowo stajnię. W stajni najwięcej roboty. Zostało na jutro do dokończenia. Dziś wieczorem jeszcze Indianka i August wymalowali jedną izbę piwniczną oraz korytarzyk do niej prowadzący... Indianka nie może się doczekać efektu końcowego – białe, śnieżnobiałe wapno wygląda tak olśniewająco, gdy wyschnie... Indianka lubi wapno – jest śliczne, śnieżnobiałe, czyste, dezynfekujące ściany i podłogi oraz rozjaśnia pomieszczenia... Do tego jest tanie! Indianka uwielbia malować wapnem ściany...


Fajnie dziś się malowało. Wygodnie, bo nowymi, odpowiednimi do tego celu dużymi, lekkimi pędzlami... Indianka je wypatrzyła bystrym oczkiem w nowym markecie budowlanym w miasteczku. Indianka ma już rozrobioną całą kastę kilkudziesięciolitrową wapna. Jest za zimno by malować na dworzu, ale w piwnicy da się. Jest co malować. Piwnica ma 100m2 powierzchni. Do malowania są ściany i sufity. To jedno pomieszczenie już pięknie bieleje... Jak ślicznie bieleje! :)


Indianka, gdy ongiś podróżowała, w zamorskich krainach podziwiała, jak to ludzie tam potrafią ze skromnego domku zrobić przytulne gniazdo. Tanim kosztem odnawiają domki. Np. malują domek na biało, a drzwi i okiennice na niebiesko lub czerwono – zdecydowany kolor o pięknym odcieniu. Indianka nie jest bogata, ale też chce mieć przytulne siedlisko, w miarę możliwości zadbane, wymuskane i ozdobione.

wtorek, 29 grudnia 2009

Siano na strychy!

Dzisiaj Indianka i jej AAcze wrzucili siano na strychy obory, stajni, koziarni. Tym samym te miejsca poniżej są dobrze docieplone. W koziarni i jednej z obór ciepło jak w uchu. Jutro jeszcze docieplą drugą oborę i stajnię.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

T.I.R.

Nareszcie nadjechał upragniony T.I.R. siana. Zwierzęta zabezpieczone. Indianka uspokojona...

Indianka z AAczami i tymi co przywieźli siano rozładowali ręcznie T.I.R'a z bel.


Następnie AAcze zabrali się za wtaczanie bel do paszarni, a Indianka udała się T.I.R'em do miasteczka na zakupy i oddać piłę spalinową do ustawienia obrotów, bo za słabe. Indiance podobała się jazda T.I.R'em. Indianka lubi duże pojazdy... :) Jechała olbrzymem niczym królowa majestatyczną karetą... :)) Podobało się Indiance, oj podobało... :)))

niedziela, 27 grudnia 2009

The Global Internet Village

Thanks to the Internet our planet becomes a global internet village...
People from all of the world can share their knowledge, experience, can make friends and support each other mentally... That’s wonderful... I love the Internet for that!
Merry Christmas to everyone! :)

sobota, 26 grudnia 2009

Bielenie

Dziś Indianki AAcze (August i Agata) korzystając z dodatniej temperatury wybielili oborę i koziarnię.

Następnie uszczelnili koziarnię plandekami, foliami i workami. Już jest dobrze. Inspektorzy powinni być zadowoleni. Indianka poprawiła ogrodzenie pastwiska, bo ma zamiar wypuścić zwierzaki na dłuższy spacer aby zaznały więcej ruchu. Także napisała tabliczki „Zakaz wstępu” do umieszczenia na oborze. Na razie to będą zwykłe kartki w koszulkach umocowane na drzwiach do obory, koziarni i stajni. Natomiast Indianka ma w planie solidniejsze tabliczki. Może z drewna? 


Indianka jeszcze duma nad alternatywnym ociepleniem ścianek ganku. Ma trochę gotowych, przeszlifowanych i pomalowanych desek... Można by je nabić na belki, a w lukę między deskami wcisnąć cokolwiek – trociny, słomę, suche liście... Myszom tam będzie za dobrze, ale za to ścianki byłyby ciepłe... A może tylko od dołu dać wełnę szklaną, a od góry nasypać czegokolwiek? Choćby wystudzonego popiołu? Myśl godna przemyślenia...

piątek, 25 grudnia 2009

Wywrotowe święta

Indianka nie może opanować papierów, dopóki nie zmierzy się z artystycznym rozgardiaszem panującym w jej domu. W związku z tym zniecierpliwiona, że nie ma jak się w tej chałupie ruszyć, bezpardonowo zaatakowała domowy bałagan. Wywróciła z kmieciami domek do góry nogami. Lodówki z łazienki wyleciały do jednej ze sklepionych izb piwnicznych. Takoż naczynia. Tam teraz kuchnia będzie. I to nie koniec zmian. Jutro też będzie wszystko fruwało. Pora na generalne porządki i wstępną przymiarkę do remontu chałupy. Wełna mineralna okazała się niewłaściwa na ścianki ganku – trza będzie kupić nową. Ta kupiona powędruje na ocieplenie poddasza, skoro już jest. No, ale to wiosną lub latem. Teraz to trzeba wełnę do ocieplenia ganku zdobyć. No i dechy sosnowe. Wapno już zgaszone moczy się na jutro.

Święta Bożego Narodzenia 2009

Dziś pierwszy dzień świąt. Indianka obudziła się pierwsza i jak zwykle podłożyła drzewo do pieca.
Jej stalowy wynalazek pali się nieprzerwanie od wielu już dni. Nie można dopuszczać do zagaśnięcia w takie mrozy jak były, bo momentalnie chałupa się wychładza, a potem trudno rozpalić w piecu. Tak więc piec pali się nieprzerwanie regularnie zasilany dużymi gałęziami i drobnym chrustem.



Indianka myśli o udoskonaleniu pieca. Najpraktyczniej byłoby wstawić długą rurę kominową dodatkowo ogrzewającą kuchnię. Szkoda, by tyle żaru marnowało się w ceglanym kominie, podczas gdy ta energia jest potrzebna wewnątrz domu. No, to udoskonalenie to zostawi sobie na lato, gdy się w piecu prawie nie pali, bo teraz to byłoby ryzykowne – mogłoby coś pójść  nie tak i w środku zimy i mrozów siarczystych Indianka i jej goście zostali by bez ogrzewania.


Indianka niedawno kupiła wełnę mineralną do ocieplenia ganku. Ocieplenie jest do zrobienia od ręki. Wełnę przywiozła parę dni temu i już można działać. Tęgie mrozy mają wrócić zaraz po świętach. Ciepły ganek to cieplejszy dom. 


Znajomi zaprosili Indiankę na święta. Indianka nie może jechać, bo ma za dużo zmartwień tutaj obecnie.
Nie umiałaby się wyluzować i cieszyć tą wizytą. Musi zostać w domu i dopilnować wszystkiego.



Indiance przykro, że nie zdążyła kupić żywych świerczków w donicach ni prezentów dla jej młodych gości, ani zdobyć opłatka i święconej wody... No, ale chociaż kupiła zapasy żywności na zimę i jest co jeść, a w domu ciepło. Także dla zwierzęt udało się kupić owsa, pszenicy, lizawki, siano.


Teraz gdy sytuacja z grubsza opanowana, chce przynajmniej dom ogarnąć i doprowadzić do porządku na ile się da w istniejących warunkach... Kupiła karnisze do pokoju jej gości. Chcieli je zamontować na święta i powiesić ładne zasłony, ale niestety śrubki od karniszy mają tak małe gwinty, że trzeba kupić specjalny śrubokręt krzyżakowy o bardzo drobnej rozetce. To już po świętach... 


Jedno jest pewne - obecny Urząd Gminy Kowale Oleckie to wróg numer jeden rolnika. Absolutnie nie można zwracać się do gminiarzy o jakąkolwiek pomoc, bo na pewno nie pomogą, a co gorsza natychmiast nasyłają rozmaite urzędy, by pognębić rolnika jak się tylko da, tak jak zrobił to tuż przed świętami Locman i Kucharzewski. Nie chce im się drogi gminnej odśnieżać, więc nienawistnie napuścili weterynarza powiatowego by odebrał Indiance zwierzęta i dopłaty. Locman i Kucharzewski zepsuli Indiance i jej gościom ważne święta. Zakłócili mir domowy w same Boże Narodzenie. Niech Bóg ich doświadczy tą samą niegodziwością. Co za podli ludzie bez krzty sumienia i przyzwoitości... :((((
I tacy się do władzy rwą... Masakra...



Tymczasem Indianka i jej goście próbują ratować te święta. Ciasto smaczne upieczone - pora jakieś lepsze potrawy wymyślić. Nie będą to tradycyjne potrawy, bo nie ma niezbędnych składników, ale przynajmniej dostatnio na stole będzie.


Indianka kupiła dużo mąki, kury zaczęły się nieśmiało nieść, koza daje kapkę mleka – jest z czego ciasta piec.
Pora na wypieki.

czwartek, 24 grudnia 2009

Wigilia

Dziś, w związku z wczorajszą wizytą inspektorów weterynarii powiatowej, Indianka i jej ludzie uszczelniali obory czym się dało i jak się dało oraz wypełniali inne wytyczne związane z dobrostanem zwierząt m.in. parnik wyleciał z koziarni do komórki, a siano z jednej beli stojącej pod koziarnią powędrowało do wysprzątanej i uszczelnionej paszarni, a druga bela została dobrze przykryta jeszcze wczoraj plandeką.

Otwory okienne w paszarni zostały zabite grubymi konarami, sufit uszczelniony żerdziami, jedno z okien gęsto zabite dechami, podłogi dokładnie zamiecione, żłoby wyszorowane, dziura wygryziona w drzwiach stajni przez kundla sołtysowej – załatana. Zwierzęta standardowo nakarmione, napojone. Podjazd na podwórko wyżwirowany. Kury dostały siano do gniazd. Suki dostały nowe legowiska na ganku.
 
Po pracy wszyscy zjedli zwykły obiad, bo zgłodnieli, a nie było czasu na szykowanie tradycyjnych potraw.
Nie było dzięki gminiarzom, którzy napuścili inspektorów w przeddzień Świąt Bożego Narodzenia! Potem pora na Wigilię. Indianka przystroiła pokój Augusta i Agaty niedawno kupionymi ozdobami choinkowymi, znalazła też sztuczną choineczkę, bo żywej nie zdążyła kupić przez ten najazd i ubrała ją oraz zaniosła do pokoju młodych, a młodzi upiekli ciasto. Święta!

środa, 23 grudnia 2009

Wizyta weterynarzy

Indianka zmęczona. Wczoraj dzień zleciał na załatwianiu wielu spraw w tym przede wszystkim na załatwieniu dwóch ogromnych bel siana. Te bele dowiozła na własną rękę, ale potrzebuje więcej - większy transport niż mała załadowana klamotami innego klienta ciężarówka.


Próbowała uzyskać pomoc z Gminy na przewiezienie pozostałych bel siana. Dziś dostała chamską odpowiedź z Gminy, że nie użyczą transportu do przewiezienia siana, a poza tym na rancho przybyli nasłani przez mściwych gminiarzy weterynarze powiatowi.


Jednak weterynarze okazali się ludzcy i życzliwi w przeciwieństwie do nikczemnych gminiarzy. Skontrolowali, doradzili, zalecili to i owo i dali czas na wykonanie zaleceń. W sumie dobrostan zwierząt Indianki jest okay – Indianka dba o zwierzęta tak jak potrafi najlepiej w istniejących warunkach. Zwierzęta są zdrowe, najedzone i czyste. To naturalne, że Indianka kocha swoje zwierzęta i pragnie ich dobra, czego nie można powiedzieć o stosunku do jej zwierząt wrednych gminiarzy.

Wszak gminiarze tolerują rozpasanie chłopów, którzy niefrasobliwie puszczają na wieś swe psy bez dozoru, a co niektórzy wręcz złośliwie szczują psami kozy Indianki. Na takich to gminiarze nie potrafią wezwać powiatowego weterynarza, gdzie się prawdziwa krzywda zwierzętom dzieje. Gminiarze potrafią tylko posługiwać się powiatowym weterynarzem wyłącznie w celu dokopania buńczucznej Indiance, która otwarcie domaga się od gminiarzy aby wywiązywali się ze swoich gminnych obowiązków i zrobili w końcu jak należy tę cholerną drogę gminną.
Skoro żwirują publicznym żwirem wbrew przepisom prywatne podwórko sołtysowej, to muszą mieć tym bardziej żwir na żwirowanie wądołów na drodze gminnej o której dbałość należy do ich obowiązków. Rzekłam.

wtorek, 22 grudnia 2009

Siano jest!

Indianka zdobyła siano! Niewielką ilość, bo nie było dostępnego odpowiednio pojemnego pojazdu, ale na jakieś dwa tygodnie starczy. Jest czas, by rozejrzeć się za większym transportem. Umówiony tir zepsuł się i nie dojechał, więc Indianka kupiła siano u innego rolnika. Aby je przewieźć, musiała się nieźle nakombinować, no, ale udało się i zwierzęta znowu mają pełne brzuszki.

Natomiast Gmina palcem nie kiwnęła by pomóc Indiance w przewiezieniu siana, mało tego, mściwi gminiarze zamiast brać się porządnie za gminną drogę, złośliwie napuścili na Indiankę powiatowego weterynarza.

No to Indianka napuści na przewrotnych gminiarzy inspektora budowlanego. Najwyższy czas, by odpowiednie służby zainteresowały się stanem technicznym tej upiornej drogi gminnej i rozliczyły Gminę z jej wieloletnich zaniedbań.

Email do kierownika ds. konserwacji dróg gminnych


Urząd Gminy
ul. Kościuszki 44
19-420 Kowale Oleckie
Tel./Fax 087 523 82 79
523 82 74


Do Pana Krzysztofa Locmana,


Sprawa: umożliwienie dostawy siana


Tak jak mówiłam wczoraj przez telefon w rozmowie z Panem, zamówiłam na dziś na moje gospodarstwo dostawę siana. Ponieważ to siano będzie jechało tirem (innego transportu nie dało się załatwić), więc może utknąć na za wąskiej drodze gminnej (nie poszerzanej, nie żwirowanej i nie równanej przez cały rok mimo moich próśb) i będzie potrzebna pomoc w wyciągnięciu tego tira, czyli silny traktor o dużej mocy z mocną liną holowniczą, a najlepiej z łańcuchem.

Wczoraj wyręczając Gminę JA sama wycięłam gałęzie sterczące nad drogą gminną w pobliżu mojego gospodarstwa, które zatrzymałyby tira, gdybym ich nie wycięła, ale może się okazać, że jakaś gałąź wcześniej na odcinku Czukty Krzyż - a moje gospodarstwo zahaczy o pakę i zatrzyma ciężarówkę wcześniej, więc proszę przygotować pilarzy na tę okoliczność i niech wytną wszelkie sterczące nad drogą gminną gałęzie (moja piła spalinowa odmówiła posłuszeństwa i cięliśmy ręcznie te gałęzie wczoraj – jednego grubego konara na drodze gminnej w pobliżu mojego gospodarstwa nie udało nam się odciąć, a sterczy tak konkretnie, że na pewno ciężarówka o niego zawadzi).

W razie problemu z dojazdem lub wyjazdem ciężarówki będę dzwonić. Dostawa ma być około południa. Proszę być przygotowanym na ewentualność pomocy w wyciąganiu tej ciężarówki (jak Państwo wiecie, nie mam swojego ciągnika, by sama tę ciężarówę wyciągnąć w razie potrzeby, a okoliczni chłopi nie wypożyczają swoich traktorów).

Pozdrawiam,
I.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Wielkie przygotowania na wielkiego przybysza

Po tym jak awanturujący się gminiarz (przydomek "Kucharz") odjechał, Indianka i August poszli szykować drogę na przyjazd oczekiwanego wielkiego przybysza. Zawieźli taczką nieco gruzu i popiołu na drogę gminną by zasypać koleinę. Niewiele go zawieźli, bo gruz zamarzł i nie dawał się ładować na taczkę, no, ale zawsze coś. To Gmina powinna te dziury łatać. Nie robią tego, więc Indianka postanowiła za nich wykonać robotę, bo zależy jej na tym, by tir dojechał bezproblemowo na jej rancho. Na szczęście dzisiejsze równanie drogi szuflą wyrównało ją na tyle, że powinna być dostatecznie przejezdna. Okaże się jutro, czy wystarczająco przejezdna dla tira.

Indianka i August przez cały dzień wycinali sterczące nad drogą gałęzie, co by tir mógł przejechać nie utknąwszy na tych zwieszających się nad drogą gałęziach. Praca była trudna, tym trudniejsza, że piła spalinowa odmówiła posłuszeństwa i trzeba było ręcznymi piłkami ciąć te gałęzie.

Odśnieżanie

Wczoraj przed południem zdesperowana Indianka wysłała błagalny email do Urzędu Gminy, by odśnieżono drogę gminną prowadzącą do jej położonego na kolonii gospodarstwa. W email’u prosiła też Gminę o pomoc w dowiezieniu na gospodarstwo Indianki siana i słomy od innych rolników, bo droga słaba, nie nadaje się do jazdy ciężarówkami i nawet odśnieżenie gminnej drodze niewiele pomoże i może okazać się niewystarczające, bo droga gruntowa wymaga równania, żwirowania i poszerzania, którego to w tym roku całkowicie zaniechano na odcinku od sołtysa do rancho Indianki, a Indianka z kolei mimo usilnych prób nie ma możliwości wypożyczenia ciągnika, który by bez trudu pokonał gminne wertepy.


Dziś przed południem pracownik gminy nadjechał traktorem z szuflą i zdarł śnieg na drodze gminnej, a nawet wjechał na wewnętrzną drogę gospodarstwa i też rozepchnął śnieg aż na podwórko Indianki, tyle że zostawił sporą zaspę na środku podwórka, która utrudni manewrowanie tirem z sianem, który Indianka zamówiła na jutro.


Tak czy inaczej, Indianka miło zaskoczona była, że odśnieżono drogę tak szybko i bez tygodnia telefonowania po kilka razy dziennie dzień w dzień przy zużyciu całej karty telefonicznej, jak to bywało ongiś. Zdziwiła się, że Gmina zareagowała na email Indianki i to w dodatku szybko! Dawniej emaile Indianki były ignorowane. Indianka musiała telefonować i wysyłać listy polecone lub wozić pisma do gminy z podaniami o odśnieżenie kawałka gminnej drogi, który na ogół jest pomijany przy odśnieżaniu wsi w obrębie której Indianka ma swe gospodarstwo.
To monitowanie osobiste było upiorne i pracochłonne, a na reakcję Gminy trzeba było czekać w nieskończoność. Tym razem reakcja była błyskawiczna!



Ucieszona Indianka podeszła do pracownika Gminy, który siedział za kierownicą traktora i chciała mu podziękować i dogadać się, aby przywiózł zwierzętom Indianki parę bel słomy i siana na dziś tu z bliskiej okolicy, dopóki tir z większą ilością bel siana nie dojedzie.


Traktorzysta otworzył drzwi traktora i.... tu nastąpił nieprzewidziany zwrot akcji....
Zanim Indianka zdążyła otworzyć usta... -  gminiarz naszczekał na nią jak wściekły pies!

Oczywiście, o żadnym przywiezieniu beli siana czy słomy nie było mowy.

Zapieniony gminiarz darł ryja na całe podwórko, że Indiance siana nie pomoże przywieźć, ale za to chętnie jej konie sobie przywłaszczy.

Gdy Indianka usłyszała o chciwych zapędach wrogiego oszołoma, straciła zimną krew i ryknęła na obmierzłego typa wielkim głosem, aż echo rozniosło go po dolinie:
„Do prokuratora pana podam za te pogróżki i zaniedbania w utrzymaniu gminnej drogi w stanie przejezdności! Pan mi łaski nie robi, że raz na cały rok drogę odśnieży abym mogła paszę dowieźć! Podatek dla Gminy zapłaciłam za cały rok z góry, a nic na drodze nie było robione przez cały rok, żadnego równania, żwirowania, poszerzania drogi! Nic! Biorą pieniądze za darmochę i nic cały rok nie robią tylko durni strugają! Czekają aż przyjdzie zima i te nierównane wertepy zamienią się w przeszkody nie do przebycia! I jeszcze mi tu typ wygraża zamiast zamknąć pysk i zrobić co do niego należy i za co mu płacą!”



Oczy Indianki miotały pioruny na bezczelnego typa podczas, gdy go z wielką energią beształa.
Typ miał szczęście, że żadnego narzędzia pod ręką nie miała, bo by mu pokazała, gdzie raki zimują, tak ją cham rozsierdził. Tymczasem typ arogancko przekrzykiwał Indiankę, odgrażał się w końcu zabrał dupę w troki i odjechał tym ciągnikiem. 



Oczywiście siana ni słomy nie podwiózł, chociaż mógł i był blisko tej słomy. Mógł co najmniej jeden balot podrzucić tym ciągnikiem na jego szufli, ale nadęty gminiarz był o całe lata świetlne od jakiegokolwiek pomagania, a samo to odśnieżanie wymuszone z urzędu doprowadziło faceta do wściekłej furii. 


Najchętniej to by nic nie robił tylko brał kasiorę co miesiąc i mądrzył się. Wszak Gmina to jego prywatny folwark i może robić co chce, a tu mu jakaś rolniczka śmie przeszkadzać w piciu kawy w ciepłym biurze i gania go po zaśnieżonych drogach, bo jakiś głupi tir ma siano przywieźć dla głodnych zwierząt...

niedziela, 20 grudnia 2009

Bolące oczęta

Indiankę bolą oczęta. Pieką. Biedna dzidzia nie wie od czego. Z przemęczenia? Od dymu piecowego? Z niewyspania? Tak czy inaczej – bolą dzidzię oczęta...
Indianka nie może spać po nocach ze zmartwień. Budzi się wielokrotnie i martwi o zwierzęta. Chyba jednak z niewyspania te bolące oczęta... Indianka nie spocznie i nie odpocznie dopóki nie zdobędzie paszy i ściółki dla jej zwierząt... Tubylcy tępo nie rozumieją groźnej sytuacji, ale Indianka nie poddaje się i próbuje dalej.

Mróz

Siarczysty mróz do minus 19 C. Jutro też ostry mróz.
Od wtorku do piątku pogoda na rżnięcie opału i potem od soboty znowu ostry mróz.

Brak dojazdu

Indianka jest przygnębiona. Brak dojazdu do gospodarstwa. Trzeba siano dowieźć. Nie ma jak. Droga nieodśnieżona. Nieprzejezdna. Zwierzęta głodne. Będzie tragedia. Zwierzęta popadają z głodu... :((((

She's dreaming...

She’s dreaming about somebody who doesn’t exist...
She’s dreaming about feelings which are impossible...
She’s dreaming about the wonderful world which is alive only in her mind and soul...


Her heart is hot, her soul is noble...
She was trying, but there was no response...
No response... She is tired of it...
She wants to fall asleep and dream and never wake up...
There is no one for whom she would like to rise and shine...

There is no one...

sobota, 19 grudnia 2009

Kwitnąca miłość w środku mroźnej zimy...

Indianka jest świadkiem kwitnącej miłości Augusta i Agaty... Jakie to piękne zjawisko... Przyjemnie na tę zakochaną parę patrzeć...

środa, 16 grudnia 2009

Mroźno

Dziś zaiste mroźno. Indianka kupiła na zimę ziemniaki, owies i wełnę mineralną do ocieplenia ganku.

wtorek, 15 grudnia 2009

Boli serce

Indiankę boli serce od nadmiaru zmartwień. Boli, bo je ma. Sąsiadujących wieśniaków nic nie boli, bo mają zimne kartofle w miejsce serc. Lokalnych wieśniaków napędza tylko interesowność i zawiść. Szlachetne uczucia są im obce. Są zbyt przyziemni by kierować się czymś innym niż pazerność, zawiść i zimna znieczulica. Jakie to odpychające... :(

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Nędzne samopoczucie

Dziś Indianka nędznie się czuje. Bolą nerki, jajniki. Źle spała w nocy. Dziś śnieg na dworze, choć płytki.
Misiaczki rozdysponowane do prac gospodarczych radziły sobie dzielnie same: August ciachał gałęzie, Agata sprzątała w oborze.

Wczoraj w nocy z soboty na niedzielę K.N. przedziurawił koło u taczki i w niedzielę mieliśmy utrudnienie w zwożeniu opału pod dom, bo ta druga taczka chybotliwa i za słaba do ciężkiego drewna.

Dobre rady

Dziękuję tym zacnym czytelnikom mojego bloga, którym leży na sercu moje dobro i ślą mi mądre i dobre rady. Dziękuję za nie. Rozważę je na spokojnie i wybiorę optymalne rozwiązanie z obecnej sytuacji powtarzających się kradzieży, najść, nękania i gróźb. Serdecznie dziękuję za troskę.


Szczególnie pozdrawiam Sarenzir i Ludkę :)

niedziela, 13 grudnia 2009

Groźne znaki

Wczoraj w nocy z piątku na sobotę, pod moim domem K.N. ułożył znaki grożące śmiercią, jeśli złożymy doniesienie na policji w sprawie kradzieży drzewek. Rano w sobotę pod oknami kuchni znaleźliśmy podrzucone tam kawałki drzewek wiśni i gruszy, ułożoną z gałązek strzałkę wskazującą ułożony duży krzyż (czyli groźba śmierci dla człowieka) oraz obok mały krzyżyk symbolizujący śmierć zwierzęcia. Tego dnia K.N. dwukrotnie postrzelił koziołka i koziołkowi pękł żołądek od siły uderzenia. Konał w strasznych męczarniach. Musieliśmy go dobić.

K.N. bardzo dużo drzewek ukradł lub zniszczył. Przyłapaliśmy go na kradzieży, gdy kradł drzewka z mojego sadu. Straty są ogromne. Ale jemu nie wystarczyło to. Co noc K.N. łazi po moim gospodarstwie, panoszy się pod moim domem, kradnie kolejne drzewka, narzędzia, sprzęty gospodarskie, niedawno swoim psem zaszczuł kozę, potem ukradł młodego koziołka spod domu, jakiś czas temu przebił opony w taczce i wozie konnym, układa groźby śmierci pod moim domem adresowane do mnie, teraz zabił drugiego koziołka, a policja nic nie robi by go powstrzymać. Bandzior dalej łazi i plądruje bezkarnie.

To jego agresywne i kryminalne postępowanie nosi wszelkie znamiona przestępstwa i nic nie powstrzyma nas przed złożeniem doniesienia do prokuratury. Ten facet jest niebezpieczny i powinien być zamknięty. Jeśli chce sprawę załatwić polubownie i wywinąć się z pierdla, ma mi zapłacić odszkodowanie za poniesione straty w wysokości 5.000zł. Ma na to tydzień. Za tydzień składam doniesienie wprost do prokuratury z pominięciem tych niepoważnych pajacyków co udają policjantów i kryją dupę bandyty.

Dziś znowu ułożone z patyków nowe krzyże!

piątek, 11 grudnia 2009

Genialny pomysł

Mam dwudzień genialnych pomysłów.
Wymyśliłam jak tanio i szybko zrobić mega foliak. Ba, to wybiegofoliak będzie.
Gdy powstanie - zrobię foto i zamieszczę.
 
Dziś z rana wstaliśmy i zrobiliśmy obchód, bo w nocy jakiś oszołom dobijał się do kuchni przez okno.
Potem z Augustem zabraliśmy się za krycie papą ganku, a Agata sprzątaniem w oborze.  Wieczorem parka udała się na patrol sadu.
 
Jutro kończymy kryć ganek, ale już widać, że przymało papiaków. Zrywamy te stare co zostały na dachu. Może jakoś starczy? No i trzeba będzie przyciąć krawędź daszku, bo nierówna i papę wiatr podwiewa i rwie przy silniejszych podmuchach.
 
Kolejny etap to będzie kupno wełny mineralnej do ocieplenia ganku i desek sosnowych do obicia ganku w środku. Dobrze zaizolowany ganek to cieplejszy dom. Wełny szklanej taryfą raczej nie przywiozę, bo widziałam, że 10 paczek zajmuje sporo miejsca.
 
Na kupno wełny to będę musiała poczekać na dopłaty i transport mebli, ale drzwi możemy nowe zrobić i wstawić na ganek, bo deski kupiłam, przeszlifowałam i pomalowałam już rok temu – tylko czekają na zbicie w drzwi.
 
Papy zostało na pokrycie dachów bud dla psów i jakiegoś niewielkiego składzika na opał.

Emocje

Nadchodzi weekend. Pora uspokoić emocje wywołane ostatnimi zdarzeniami...

czwartek, 10 grudnia 2009

Milicja obywatelska

Pracowite misiaczki skończyły wkopywać ostatnie drzewka, a wieczorem znowu zaczął się nalot wieśniaków pazernych na Indianki własność. Dziarski komandos August z uroczą narzeczoną Agatą patrolował gospodarstwo i jego bezpośrednią okolicę, potem dołączyła do nich Indianka. Indianka ze swoimi ukochanymi misiaczkami doszła do wniosku, że jak tak dalej pójdzie, to założą lokalną milicję obywatelską i będą patrolować okolicę do skutku, aż ustaną kradzieże i we wsi zapanuje ład i porządek. Trzeba sobie radzić, gdy powołana do strzeżenia bezpieczeństwa i porządku publicznego policja umywa ręce i nie chce pomóc w złapaniu złodziei. Policja powinna pomyśleć o dzieleniu się swoim budżetem z lokalną MO, skoro lokalna MO będzie odwalać za nich robotę. Niech oddadzą swoje premie dzielnej milicji obywatelskiej, skoro sami nie zasłużyli na nie. Indianka sporządzi stosowny wniosek w tej sprawie.

Szkolenie ekologiczne

Środa, 9 grudnia 2009
W środę rano Indianka pojechała na obowiązkowe szkolenie do Ośrodka Doradztwa Rolniczego i duże zakupy.
Misiaczki Indianki grzecznie pracowały na polu i pilnowały obejścia.
Pokazało się dwóch podejrzanych typów podających się za policjantów w cywilu. Pętali się po podwórku Indianki, gdy zauważył ich August. Podszedł do nich i zapytał, czego chcą. Wtedy jeden z nich wylegitymował się okazując pośpiesznie policyjną legitymację (tak szybko, że August nie zdążył zapamiętać nazwiska) i błysnął blachą, oraz wyszemrał niezrozumiale swe nazwisko. Typki wyglądające bardziej na gangsterów niż policjantów, zadawały debilne pytania (typu: „A dlaczego to gospodarstwo jest ogrodzone pastuchem” „A byli tutaj goście?”) wzbudzając podejrzenia co do ich wiarygodności jako rzekomych policjantów śledczych. Nie wiadomo, czego tak naprawdę chcieli. Niby chcieli rozmawiać z właścicielem gospodarstwa, ale to dziwne, że przyjechali akurat tego dnia, bo na policji wiedziano, że tego dnia Indianka miała jechać na komendę złożyć zeznanie odnośnie kradzieży drzewek. Wydawało się także, że po raz pierwszy słyszeli o kradzieży drzewek.    


Indianka po powrocie z miasta i po zdaniu raportu przez jej ochroniarza Augusta – zadzwoniła na komendę z pytaniem, czy ci dwaj podejrzanie się zachowujący faceci faktycznie byli wysłani z komendy. Dyżurny nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Kazał zadzwonić następnego dnia i znowu pytać. Następnego dnia kolejny dyżurny też nie miał bladego pojęcia, czy ci dwaj uzbrojeni faceci to byli ich śledczy czy podający się za nich gangsterzy. Indianka odniosła przemożne wrażenie, że na komendzie panuje wszechobecny rozpiździaj i wobec tego nie ma co liczyć na ochronę przez policję jej szacownej osoby i w pocie czoła wypracowanego majątku – trzeba działać na własną rękę.
 
Indianka i jej misiaczki muszą regularnie monitorować sad. Wcześniej czy później złapią złodziei. Parę dni temu już by ich mieli, gdyby policjanci interwencyjni miast zadawać pytania od rzeczy ruszyli się żwawo do łapania złodziei, którzy przyłapani na gorącym uczynku ledwie co zeszli z pola Indianki i byli w pobliżu. Miejscowa policja jest daleka od skuteczności. Skuteczna bywa tylko wtedy, gdy poszkodowanym jest ich dobry znajomy – kolega lub krewniak.


Wtedy umieją być skuteczni. Niestety innych pokrzywdzonych ludzi traktują jak idiotów i lekceważą ostentacyjnie ich zgłoszenia. Jeśli muszą jechać na zgłoszenie – to owszem, pojadą, relaksowym tempem jakby jechali na zakupy do marketu, ale na miejscu zamiast zająć się przestępstwem, jak kłamcę, przestępcę i niedojdę i wroga numer jeden traktują pokrzywdzonego, wmawiając mu, że mu się wszystko wydawało i skupiając się na podważaniu zeznań i pokazywanych dowodów przestępstwa, tak, jakby byli adwokatami przestępców, a nie stali po stronie pokrzywdzonego. Zadają pytania od rzeczy nie związane ze zdarzeniem – chyba tylko po to by zbić z tropu pokrzywdzonego i wyprowadzić zdenerwowanego człowieka z równowagi. Lokalna policja nie jest przyjazna dla przeciętnego obywatela. Najczęściej daje się odczuć opór i niechęć, brak chęci do prawdziwej pomocy. Do kogo ma się zwrócić szary obywatel, który padnie ofiarą przestępstwa?

Za co oni właściwie biorą pensje? Po co utrzymywać takich, skoro są nieprzydatni i nie stoją na straży bezpieczeństwa publicznego?  To bezużyteczne darmozjady czerpiące pensję z budżetu państwa, na który haruje cały naród. Rozwiązanie policji nie wchodzi w grę, więc trzeba leserów pogonić do roboty. Koniec ściemniania na patrolach – więcej łapania przestępców. KONIEC ŚCIEMNIANIA – WIĘCEJ ŁAPANIA. KONIEC KUMOTERSTWA I NAGINANIA PRAWA NA KORZYŚĆ ZIOMALI A KOSZTEM POKRZYWDZONYCH LUDZI. PRAWO JEST JEDNAKOWE DLA WSZYSTKICH, i co jak co, ale człowiek pracujący w organach ścigania MUSI to rozumieć i akceptować. NIE MA PRAWA KRZYWDZIĆ LUDZI w imię kumoterstwa. Jeśli to robi – nie nadaje się na stróża prawa, bo STRÓŻ PRAWA MUSI BYĆ OBIEKTYWNY I UCZCIWY WOBEC WSZYSTKICH OBYWATELI.  POLICJANT SKŁADAŁ PRZYSIĘGĘ POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z PRAWEM. POLICJANT POWINIEN BYĆ WZOREM DO NAŚLADOWANIA. POLICJANT MA OBOWIĄZEK POSTĘPOWAĆ ETYCZNIE, POLICJANT JEST INSTYTUCJĄ PUBLICZNEGO ZAUFANIA I NA NIM CIĄŻY OBOWIĄZEK UCZCIWEGO POSTĘPOWANIA WOBEC WSZYSTKICH.
Jeśli miejscowa policja tego nie rozumie i ma zamiar skrzywdzić bezradną kobietę w imię kumoterstwa – Indianka będzie z tym walczyć, do skutku. Do momentu, gdy ta patologia skończy się.


Indianka wróciła taryfą po zmroku. Tym razem wynajęła starego znajomego, który przynajmniej nie kradnie i bywa bardzo pomocny w zakupach. Taryfa załadowana po brzegi towarem: prowiantem na zimę, benzyną, butlą z gazem, dwiema rolkami papy. Aż cud, że mercedes to wszystko pomieścił. W piątek zaczyna się zima – trzeba skończyć z pracami polowymi przed tym dniem i zabrać się za pielęgnację drzew w parku Indianki i budową ogrodzenia, kryciem ganku. Wieczory i noce zejdą na patrolowaniu sadu, bo złodzieje są bardzo bezczelni, a policja nieskuteczna. Prędzej kobieta złapie złodziei, niż dorośli faceci do tego przeszkoleni i biorący za to comiesięczną pensję. Co za trutnie! Normalnie wstyd i hańba. Wszystko tu stoi na głowie „na tych naszych kochanych Mazurach na których nikt nie kradnie”. Masakra.

wtorek, 8 grudnia 2009

Nagroda za ujęcie złodziei

Nagroda za ujęcie złodziei lub za pomoc w ujęciu złodziei.
Osobie, która złapie lub pomoże w złapaniu złodziei jej drzewek Indianka oferuje 100zł nagrody.

Wsiowi bandyci

Wczoraj wieczorem miejscowe mendy weszły na ziemię Indianki by kraść drzewka. Czterech z latarkami rozstawiło się po polu i drodze Indianki, dwaj z latarkami i paru bez latarek chodziło po sadzie i wyrywało drzewka. Indianka wezwała policję. Bandyci ukryli się u sołtysa, ale co najmniej jeden uciekł z jego domu, podczas gdy policjanci przesiadywali w radiowozie pod domem sołtysa.

Mimo interwencji policji, zuchwali złodzieje wrócili we wtorek wieczorem ponownie na pole Indianki.
Byli tak bezczelni, że siedzieli w zagajniku na wprost sadu Indianki, w odległości jakichś 200m. Dawali sobie znaki latarkami i komórkami. Czekali, aż Indianka i jej kmiecie zejdą z pola. Ściemniło się. Indianka z Augustem i Agatą maszerowali do domu. Od Czukt nadjechał rowerzysta. Koło wjazdu na gospodarstwo Indianki zgasił światło i zaczaił się w ciemnościach. Indianka ze swoimi ludźmi zaniosła narzędzia do domu i wróciła z Augustem  pogonić intruzów. Przeszli wewnętrzną drogą gospodarstwa do bramki wjazdowej i wyszli na drogę gminną idąc w kierunku lasu wzdłuż gospodarstwa. Doszli do lasu i właśnie mieli sprawdzić zagajnik, gdy zadzwoniła Agata, że intruz idzie w stronę domu i jest już przy mostku. Indianka i Augustyn szybko wrócili, znajdując na wewnętrznej, prywatnej drodze gospodarstwa świeże ślady opon roweru. Złodziej znikł lub przyczaił się w ciemnościach. August jeszcze kilkakrotnie wychodził na gospodarstwo szukając intruza, ale ten oddalił się w ciemną dal.

Indianka zamówiła profesjonalny sprzęt do patrolowania Ranch’a. Najwyższa pora zabrać się za regularne kontrolowanie gospodarstwa po zmroku. Nie po to Indianka zaciągnęła kredyt i wykosztowała się na sadzonki drzewek, nie po to harowała cały rok, aby w parę dni wsiowe degeneraty wyrwały wszystko niwecząc ogromne nakłady pracy i pieniędzy.

Gdy Indianka tu na tę wieś przyjechała 7 lat temu – żaden wieśniak bezinteresownie jej nie pomógł zaaklimatyzować się na nowym miejscu (no, z wyjątkiem zacnych chłopców Domaradzkiej – jedynych poczciwych i przyjaznych ludzi w tej wsi, którzy okazali Indiance szczerą życzliwość (zwłaszcza wspaniały Robert), byli bezinteresownie przyjaźni i Indiance pomagali, dopóki ich matka im nie zabroniła tego).

Za to od samego początku najbliżsi tzw. „sąsiedzi” ryli pod samotną kobietą z miasta dołki -  z obecną sołtysową na czele – babą chorobliwie zazdrosną o swojego nieciekawego i niepociągającego faceta, a stającą na głowie, by jak najdotkliwiej dopiec atrakcyjnej sąsiadce, co by wykosić potencjalną konkurencję.

Ale ciemnej babie, nigdy do kurzego, ciasnego móżdżka nie przyszła otrzeźwiająca myśl, że Indiance sołtysowej samiec się nie podoba i absolutnie nie jest zainteresowana kimś takim. Niech sołtysowa lepiej pilnuje sklepowych co by jej chłopa nie uwodziły, a nie czepia się do spokojnej dziewczyny z miasta, która ciężko pracuje na swoim gospodarstwie dzielnie realizując piękne marzenia.

Za to teraz, gdy Indianka o własnych siłach z wielkim trudem podnosi się z wielkiej nędzy wbrew życzeniom podłych, zawistnych wieśniaków – przyłażą łachudry by kraść owoce ciężkiej harówy. Kanalie bez sumienia. Wypierdki społeczne. Gady obmierzłe o zwichniętej moralności. Totalna patologia.

Ale Bóg im odpłaci tym co oni Indiance zrobili. Za każde wyrządzone zło – spotka ich w życiu takie samo zło.

Nagroda za ujęcie złodziei
Nagroda za ujęcie złodziei lub za pomoc w ujęciu złodziei.
Osobie, która złapie lub pomoże w złapaniu rabusiów Indianka oferuje 100zł nagrody.

niedziela, 6 grudnia 2009

Park Indianki

Mikołajkowa niedziela upłynęła pod znakiem pielęgnacji drzew w parku Indianki. Ten park to wg papierów niby las, ale tak mało w nim drzew, że wygląda raczej na przestronny park. Sporo tam wiatrołomów zwłaszcza po ostatnich wichurach, jest też trochę uschniętych drzew i kikutów pni dawniej wyciętych przez miejscowych szabrowników. Pora na uporządkowanie terenu. Trzeba działać teraz, póki nie ma śniegu i śnieżyc, bo potem będzie ciężej pracować, a w śnieżyce Indianka i jej goście będą grzać się przy piecu i zajmować się domem.

sobota, 5 grudnia 2009

Wsiowe mendy

Wsiowe mendy znów podpełzły na gospodarstwo Indianki i ukradły kilkanaście drzewek.
Pora na radykalne kroki. Wszarze chcą wojny – to ją będą mieli.

piątek, 4 grudnia 2009

Znaczenie imienia IZABELLA

 IZABELLA
Opis imienia: IZABELLA

Imieniny obchodzi:

Osobowość: Ta, co odkrywa duszę ludzi i zwierząt
Charakter: 96 %
Promieniowanie: 98 %
Rezonans: 90 000 drgań/sek.
Kolor: Czerwony
Główne cechy: Wola - Aktywność - Intelekt – Uczuciowość - Moralność
Totem roślinny: Jabłoń
Totem zwierzęcy: Pszczoła
Znak: Lew

TYP:
Cechuje je wielkie opanowanie, pozwalające stawiać czoło trudnym sytuacjom. W niektórych okolicznościach stają się agresywne. Stosującym przemoc w rodzinie rodzicom sprawiają trudności wychowawcze, gdyż od najmłodszych lat wykazują się godnością osobistą i buntują się gdy im się cokolwiek narzuca na siłę.

PSYCHIKA:
To ekstrawertyczki, uzewnętrzniające swe reakcje i łatwo przystosowujące się do otoczenia. Są zarazem obiektywne - dzięki logice, i subiektywne - dzięki uczuciowości. Ta dwoistość ich osobowości nieraz zaskakuje, nawet w dzieciństwie. Odczuwają silną potrzebę dawania czegoś z siebie bądź to bliźnim, bądź sprawie narodowej czy charytatywnej.

WOLA:
Ze stali. Potrzebują równie silnych partnerów by nie wejść im na głowę.

POBUDLIWOŚĆ:
Ogromna, lecz nigdy nie przechodzi w nerwicowość. Jak udaje im się zachować zimną krew wśród beczek z prochem, gdzie spacerują z ogniem swej namiętności?

ZDOLNOŚĆ REAKCJI:
Urodzone rewolucjonistki. Nie reagują, ale wybuchają. Jeśli chcecie odwieść je od jakiegoś projektu, to nigdy nie siłą, ale mądrze argumentując i udowadniając, że ten projekt nie przyniesie nic dobrego.

AKTYWNOŚĆ:
Po nocach nie śpią snując zakrojone na szeroką skalę plany. W wyobraźni budują nowe osady, miasta, państwa, ba – nawet nowe cywilizacje. Chcą by wszyscy wokół, a zwłaszcza ich bliscy angażowali się w  realizację ich śmiałych projektów co najmniej tak intensywnie jak one same. Zdarza im się "zużyć" wielu partnerów. Są przebojowe. To jeden z rzadkich typów, dla którego wszystkie drzwi stoją otworem. Nigdy nie tracą wiary we własne siły i w swoje przeznaczenie. Jeśli chwilowo upadają na duchu, to na krótko i tylko po to, by podnieść się ze zdwojoną siłą i energią i by ponownie rzucić się w wir ich ambitnych projektów.

INTUICJA:
Z łatwością odkrywają głęboko ukryte tajemnice otoczenia. Nigdy ich nie okłamujcie, gdyż czytają w waszych myślach i sercu.

INTELIGENCJA:
Znaczna. Talenty językowe i ciekawość egzotycznych kultur pchają je ku podróżom. Posiadają wrodzony zmysł dyplomatyczny, którym posługują się w każdej sytuacji i który zjednuje im ludzi. Doskonała pamięć, analityczna inteligencja, skrupulatność, dokładność, dbałość o szczegół, zmysł estetyczny.

UCZUCIOWOŚĆ:
Jest dla nich głównym motorem działania. Jeśli wierzą i kochają, mogą przenosić góry. Gdy zwątpią, wszystko pada w gruzy. Rodzice, nie traćcie autorytetu w oczach tych dziewczyn, które nie wybaczą wam złego traktowania i braku miłości. Bądźcie uczciwi, sprawiedliwi i kochający wobec nich.

MORALNOŚĆ:
Niezłomna. Rygorystyczna. Surowa. Nie uznaje kompromisów. Przenikliwie widzi ludzi i sprawy takimi jakimi są. Dziecko, które pierwsze zdemaskowało, że „król jest nagi” było małą Izabellą...

ZDROWIE:
Posiadają żywotność salamandry, potrafią zwalczać ciężkie choroby, które innych położyłyby do szpitala lub do grobu. Mają apetyt, dobry smak i lubią wykwintne potrawy.

ZMYSŁOWOŚĆ
Gdy kochają są namiętne, zmysłowe i uwodzicielskie. Dodajmy, ze ich osobowość zawiera sporą dozę cech męskich. To wytrawne często dominujące kochanki, ale są zdolne wszystko poświęcić dla ideałów, nawet życie intymne.

DYNAMIZM:
Na miarę ich wrzącej psychiki. Mają w sobie coś z bohaterek. Potrzebują bohatera, by dorównał im kroku lub zrównoważonego partnera, który by cierpliwie je wspierał w ich śmiałych poczynaniach.

TOWARZYSKOŚĆ:
Czują się swobodnie w każdym towarzystwie. Lubią wystawne bankiety, eleganckie stroje - mają dobry gust. Są gościnne i dyplomatyczne czym zjednują sobie gości. Są pełne godności osobistej, a ich przyjaźń jest wielka, zaangażowana i wierna choć niekiedy bywa despotyczna.

PODSUMOWANIE:
Nie przeszkadzajcie tym uroczym "pszczołom" w ich natchnionej misji budowania ich wymarzonego pałacu nad pełną kwiecia słoneczną łąką... Dajcie im możliwość dyrygowania, rozkazywania, a jeśli zapomną o was w bojowym rozgardiaszu korzystajcie z rzadkich chwil wytchnienia. Jedno jest pewne – owoce ich działań będą wielkie i smakowite – warto się potrudzić, by się ich doczekać.

"Pańskie oko konia tuczy"

Indianka czuje, że jej sprawność na ten week end spada i pewnie nie podziała tyle ile by chciała. Na szczęście kmiecie są w dobrej formie i coś tam podziałają na polu bez Indianki nadzoru. Indianka dobrze kmiecie wyszkoliła – wiedzą jak należy sadzić drzewka. No, zawsze lepiej, gdy Indianka jest na polu z kmieciami i koryguje ewentualne błędy sadownicze. „Pańskie oko konia tuczy” – trzeba doglądać wszystkiego osobiście, jak się chce mieć robotę prawidłowo zrobioną i drzewka dobrze ukorzenione. Jednak samopoczucie Indianki spada i musi też dokończyć papiery, więc zostanie dłużej w domu zamiast iść na pole. No, ale na pole i tak trzeba będzie iść pokazać kmieciom co jeszcze mają zrobić. Zaczynają się nocne przymrozki – trzeba pilnie wkopać pozostałe sadzonki i zabezpieczyć je przed zimą. Trzeba też prowiant przywieźć na zimę. Brak ziemniaków, kaszy i za mało mąki jest.

czwartek, 3 grudnia 2009

Przejmująca piosenka

Oj – nie ma czasu na pisanie bloga. Indianka i jej kmiecie mają dużo roboty przed zimą i mrozami.
Wczoraj dzień zleciał na wkopywaniu drzewek, a wieczór na gotowaniu i obieraniu jabłek.
 
Na polu Augustyn puścił Indiance z komórki piosenkę, którą napisał dla Magdaleny Góreckiej z Poznania. Jej śpiew i melodia – tekst piosenki Augustyna. Piosenka zrobiła na Indiance ogromne wrażenie. Indianka łzy w oczach miała, gdy jej słuchała. Oddała Augustynowi komórkę czym prędzej, by się nie rozryczeć jak bóbr. Augustyn podsumował, że każdy kto słucha tej piosenki płacze, a ojciec panienki po wysłuchaniu tej piosenki przestał pić i stał się przykładnym ojcem. Wierzę! Po wysłuchaniu tej piosenki – zaiste wierzę. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło słuchając piosenki rozpłakać się – tak szczery i przejmujący utwór to jest i w tak pięknym wykonaniu. Nigdy nie słyszałam tej piosenki w radio. Gdybym miała swoje radio – na pewno bym ten utwór puszczała i na pewno stał by się wielkim ogólnopolskim szlagierem. Jest oryginalny, nie wtórny, szczery i z realnego życia wzięty. Nikt tego typu piosenki jeszcze do tej pory nie napisał i w dodatku nie zrobił tego tak trafnie.

wtorek, 1 grudnia 2009

Piosenkopisarz

Wczoraj wkopaliśmy większość pozostałych do wkopania jabłonek. Dziś je okopujemy zabezpieczając przed zimą.
 
Okazuje się, że Augustyn jest zdolnym piosenkopisarzem. Jego piosenki śpiewają m.in. Michał Wiśniewski i Piasek. Obiecałam mu, że stworzę mu ładną stronę z jego piosenkami, by mógł dostawać płatne zlecenia na pisanie piosenek.
 
W ogóle moje kmiecie to bardzo kulturalne i miłe istoty. Fajnie, że tu trafili.