Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 stycznia 2019

Konie zadbane i karmione codziennie




Moje konie są karmione codziennie sianem dobrej jakości i zbożem treściwym.

Są też często szczotkowane.
Ich futro jest czyste, puszyste, pozbawione zaklejek.

Stajnia i podwórko codziennie sprzątane z obornika, który trafia do ogrodu.

Kopyta konie mają mocne, zdrowe. Nie ma gnicia strzałek. Nigdy nie było.

Konie codziennie chodzą na wybieg w ramach ogrodzonego gospodarstwa. Praktycznie 24h na dobę.

Nigdzie nie uciekają. Są pod moją całodobową kontrolą. Na konie też ma oko Brunhilda.

Moja hodowla koni to przykład wzorowej hodowli.

Mam obecnie stadko 7 pięknych, prawidłowych, rasowych koni.

Latem będę potrzebowała pomocy przy ujeżdżeniu 4 dorosłych koni.






piątek, 15 stycznia 2016

Nacięte

Indianka kończyła robić obrządek swoich zwierzątek, gdy niespodziewanie nadjechał traktor (myślała, że nie przyjedzie, bo późno nadjechał - za późno by wyrobić się ze wstawieniem okienka i zwiezieniem całego opału z pola) z przyczepą i sianem. Rozładowali siano, zapłaciła, zabrali piłę, paliwo, klucz do piły oraz pilnik do łańcucha i ruszyli w pole po opał. Pole zryte przez dziki tak głęboko, że mało traktor się nie wywalił. Nacięli prawie całą przyczepę drewna. Z trudem wyjechali z dziurawego pola. Potem pojechali jeszcze raz w inne, łatwiej dostępne miejsce, bo już ciemno było i nacięli drugą, tym razem pełną przyczepę drewna. W sumie dwie przyczepy opału zwieźli pod dom. Na dwa tygodnie starczyć powinno.

Elf naostrzył jej łańcuch i jeszcze raz pokazał jak odpalać skutecznie.
Jutro za dnia Indianka potnie kłody na mniejsze kloce (jak uda się jej odpalić piłę).
Napaliła w piecu fest. Jutro przyniesie wodę, nagrzeje i wykąpie się.

sobota, 2 stycznia 2016

Słoneczny dzień stycznia

Słońce okazało swoją łaskawość Indiance oblewając ją i jej rancho czystym blaskiem. Szczególnie kolorowe klacze wyglądały w tym blasku przepięknie. Zasiliło solarek, a Indiance dodało wigoru, dzięki czemu ochoczo ruszyła na podwórek by czynić obrządek wśród swych licznych córek. Wsio nakarmione i napojone. Przebudowała ganek by zrobić więcej miejsca dla matuszek z małymi. Wszystko cacy. Szło gładko, jak po glacy :-)

W owczarni dościeliła w dużych boxach.
Na polu znalazła trochę suchych gałęzi do pieca.

Sprawdziła wodopój, czy aby nie zamarzł. Jest okay. Woda płynie i płynąć będzie całą zimę, bo tak jest od 13 lat, jak Indianka tu mieszka. Woda wypływa spod ziemi, więc jest cieplejsza niż wody otwarte. Dzięki temu struga nigdy nie zamarza. Woda w strudze Indianki jest czysta, przezroczysta, gdyż nie przepływa obok siedlisk sąsiadów. Nikt do niej nie spuszcza nieczystości komunalnych ani zwierzęcych. Woda spływa bezpośrednio z mocno pagórkowatych pól i pastwisk, gdzie jest filtrowana przez grube pokłady piachu i żwiru. Można pić na surowo. Poprzedni właściciel gospodarstwa tak pił - wprost ze strugi.

Dzikie zwierzęta z całej okolicy przychodzą pić ze strugi Indianki, gdyż jej woda jest najczystsza i zimą najcieplejsza. Z tej strugi piją zwierzęta Indianki od lat, odkąd nauczyła ona je z tej wody korzystać. Z tej strugi wodę do domu i do pojenia zwierząt bierze Indianka.

Wszystko na ranczu Indianki jest pod jej kontrolą. Najlepszą z możliwych kontroli, bo pod okiem bardzo dobrej Gospodyni, jaką jest Indianka.

To zadziwiające, że tylko jedna osoba obsługuje tyle zwierząt i daje radę je ogarnąć :-)
Byłoby jej łatwiej, gdyby nie musiała jeździć na te debilne sprawy wytaczane jej przez policje o różne wyssane z palca duperele.

Sporo czasu marnuje na to, zwłaszcza, że sędziów poniosła całkiem fantazja i obsesyjnie każą ją wywozić na bezsensowne badania psychiatryczne przy każdej gównianej sprawie o gówniane, wyssane z palca wykroczenie. Taki wywóz to zmarnowane kilka dni, bo powrót stopem z odległego o 80 km Węgorzewa to mordęga wysysająca siły z chorego fizycznie człowieka. Po takiej zsyłce kilka dni dochodzi do siebie. Tak jej organy ścigania i uciskania utrudniają gospodarzenie i właściwą opiekę nad jej zwierzętami.

Sądowi nie wystarczy, że raz psychiatra napisał mu, że Indianka jest zdrowa na umyślnie i psychicznie. Sąd ma wątpliwości, gdyż Indianka się broni przed oszczerstwami pisząc kolejne wnioski dowodowe. Broni się, zamiast dać się pokornie skazać za coś czego nie zrobiła? Zaiste podejrzane. Wszak monopol na prawdę mają sądy, a nie jakaś biedna rolniczka. Więc jest wysyłana na kolejne uciążliwe badania pod przymusem.

Taka przemoc to jest kara sama w sobie, stosowana na niewinnej osobie.
Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Bym prosiła Sejm, aby odebrał sędziom takie uprawnienia. Są one sprzeczne z Konstytucją RP.

Niewinnego, nieskazanego człowieka nie powinno się w ten sposób szykanować, albowiem jest to pogwałcenie podstawowych wolności i praw człowieka.

Oni mi po prostu zatruwają życie. Nękają :(((



wtorek, 19 lutego 2013

Bolognese profanum



Sypie śnieg. Śnieży delikatnie, ale wytrwale. Na szczęście nie wieje. Biały puch śnieżny spowija budynki gospodarcze i dom Indianki. Całe podwórko białe. Za siedliskiem – takoż biało i śnieżno. W środku tej śnieżnej scenerii – Indianka i jej konie. Konie nakarmione - w stajni zamknione. Kozy takoż. 

Indianka wczoraj zrobiła nowe sanki z nowej taczki. Misa jest gładka, nie uszkodzona – więc płynie z lekkością po śniegu. Indianka przyciągnęła nią opał do pieca z odległego pola. Napaliła porządnie. Piec grzeje, ale nie wariuje, gdyż skończyło się super suche drewno, a to co jest – to nie tak suche i z trudem się pali. Podgrzała na nim ziemniaki i sos, ale dogotować musiała na gazie.

W związku z tym, że opał z ganku wypalony – mogła poprawić szałas Saby. Przesunęła paletę w kierunku ściany i docisnęła ją mocno, tak, że szczelina znikła. Przyniosła dodatkowej słomy i dopchała paletę nią wewnątrz oraz puszyście pościeliła psu w szałasie. Wejście do szałasu zasunęła workiem konopnym, tak, że tylko niewielka dziura na głowę psią została. Zaprosiła do środka Sabę. Saba weszła do szałasu i rozwaliła się na słomie pokazując Indiance swój psi brzuszek. Indianka zamknęła drzwi ganku, ale tak, by piesek mój wyjść na dwór i się załatwić w razie potrzeby.
Ewentualnie pogonić przypadkowego intruza, chociaż nikłe ryzyko, by się tutaj ktoś zapuścił w tę pogodę i śmiał niepokoić Indiankę.

Dzisiaj na obiad Indianka znalazła pyszny oryginalny włoski sos bolognese. Niewiele go było, więc go rozmnożyła.
Dodała wody, grzybów, wkroiła marchewki, dodała rosołu oraz listek laurowy. Wyszło dwa razy tyle przepysznego sosu. Włoch by się pewnie przekręcił, gdyby zobaczył jak Indianka przerobiła jego włoski sos na sos indiański :) Do sosu ugotowała ziemniaki. Polała swoim sosem ziemniaki i zjadła całość potrawy z wielkim smakiem. Zostało jeszcze danie na jutro i ziemniaki do sałatki warzywnej. Pora wstawić chlebek do pieczenia na noc i spać.


piątek, 11 stycznia 2013

Sante


Parę dni temu, w środę przyjechał Sante. Sante jest Włochem. Przyjechał, by pomóc Indiance naciąć drewno do pieca, bo Indiance coś zimno... ;)

Indianka do ostatniej chwili nie wierzyła w jego przyjazd, mimo że bilet lotniczy miał już kupiony w garści, a paka z dobrociami włoskimi wysłana do Indianki z samej Italii już szła kurierem.
Indianka w dzień przyjazdu Włocha pracowała jak co dzień. Napaliła dobrze w piecu resztkami drewna i wieczorem poszła się wykąpać korzystając z okazji, że gościa jeszcze nie ma i nikt się jej obcy po domu nie plącze.

Wykąpawszy się w gorącej kąpieli, porządnie wymoczywszy i wygrzawszy – spojrzawszy na zegarek stwierdziła, że warto opuścić wannę, jeśli nie chce by gość ją w niej zastał. Owinięta w dwa ręczniki – mokra wskoczyła pod pierzynę i prawie zasnęła. Była totalnie zmęczona dniem pracy i senna po gorącej kąpieli. Za nic w świecie nie chciało jej się wstawać, ubierać i chałupę ogarniać, by gość zbyt dużego szoku nie doznał. Doszła do wniosku, że nawet jeśli ogarnie kuchnię i sypialnię, to gość i tak tego nie zauważy, bo chałupa w środku tak niemiłosiernie obdrapana, że żadne sprzątanie tego nie zagłuszy. Zatem na wpół drzemała w swym przepastnym łożu zastanawiając się, jak długo nowy gość wytrzyma w warunkach jej dzikiego tipii i czy warto w ogóle coś w związku z tym robić. ;)

Nadeszła godzina 20.00, a gość miał dotrzeć do Olecka przed tą godziną. Pewnie już jest w Olecku i ładuje się do taryfy. Indianka nie mogła się przemóc, by wstać i się ubrać. Na brzegu jej łóżka usiadło coś jakby sumienie i wymownie spojrzało na nią: “Człowiek jedzie do Ciebie z końca świata, z drugiego końca Europy by Ci drewno do pieca naciąć, a Ty nawet nie wstaniesz by się ubrać??? Chcesz go przywitać owinięta w ręcznikach i z mokrą głową???"

Indianka spojrzała na sumienie krzywo z wyraźną niechęcią. Była zbyt zmęczona, by dać się sprowokować. Ale przypomniała sobie, że ma butlę gazu odebrać od zaufanego pana taksówkarza, który jednocześnie ma gościa dostarczyć na jej rancho. Może się okazać, że trzeba będzie iść po tę butlę kilometr jeśli taryfa nie dojedzie przez śnieżną drogę.
"Kurna!" - warknęła sennie. Nie ma wyjścia – trzeba wstać.

Z trudem wstała, ubrała się i zanim zapaliła światła na podwórku – gość już zajechał. Indianka zneutralizowała wściekłą sukę w swoim gabinecie, bo by inaczej gość do domu nie wszedł.

Wyszła się przywitać. Rozładowali taryfę z zakupów i bagaży. Pożegnali się z panem taksówkarzem i postali chwilę na dworze rozmawiając. Potem wnieśli wszystkie klamoty na chatę próbując się nie potknąć o któryś z licznych skarbów Indianki rozsianych po całym domu.

Następnie sprzątnęli ze stołu i zrobili kolację podczas której usta im się nie zamykały. Przegadali cały wieczór i pół nocy. Poszli spać (każde osobno of course) by następnego dnia zabrać się za wycinkę drzewa.

Rankiem następnego dnia zaczęli od starego, suchego kasztanowca, którego obalili i pocięli na szczapy. Gość ciął, Indianka woziła pocięte szczapy drzewa "kastanio" na chatę "kariolą", czyli taczką ;).

Dziś w domu napalone i ciepło jest. Indianka na obiad upichciła pieczonego kurczaczka, gniecione ziemniaki, sosik cebulowy. Do popicia było piwko i szampan. Na jutro rano zrobiła sałatkę warzywną z kaparami (kapary wyglądają jak pełne odwłoki kleszczy, więc miała mieszane uczucia zgryzając je), zakrapianą prawdziwą oliwą z oliwek (z pierwszego tłoczenia), która przyjechała tutaj prosto z odległej Italii. Kapary i oliwa przyjechały razem z Sante prosto z serca Italii. Także ciekawe torrone (Torrone di Tonara czyli Torrone ze wsi Tonara) – włoska słodycz składająca się z masy białkowo-cukrzano-miodowej w której były zatopione orzechy, migdały i bakalie. Indianka zajadała się tą słodyczą tak namiętnie, że pożarła spory baton w ledwie dwa dni. W niedzielę jej kolej na coś słodkiego. Zamiaruje upiec ciacho. Przeto skrzętnie zbiera jaja kurze i skórki od pomarańczy i mandarynek. 

piątek, 7 grudnia 2012

Śnieżno i Słoneczno


Pięknie dziś. Pięknie było i wczoraj. Ziemia spowita białym puchem. Drzewa i krzewy przyozdobione ślicznymi białymi koronkami. Cudnie.

Na czeremchowej gałęzi stoi ptaszek i skubie drobne gałązki. Indianka spróbowała mu zrobić zdjęcie, ale ma zbyt lichy aparat by ujął maleńkiego ptaszka. Przydałby się jakiś taki aparat co robi ostre zdjęcia w skali mikro.
Latem jest tu tyle ciekawych żyjątek, a i zimą jest co uwieczniać - choćby te urocze, misternie utkane przez szadź i mróz koronki.

Wczoraj Indianka widziała ciekawe zjawisko - mleczną, gęstą, wiszącą kilka metrów nad ziemią szadź. Niebo było jasno fioletowe. Tylko czuły aparat fotograficzny dałby radę uchwycić to ulotne piękno.

Dzisiaj chodząc po swojej ziemi też widziała takie widoki, że dech zapierało. Piękna i dziewicza jest ziemia Indianki. Drzewa obsypane płatkami śniegu i igiełkami lodu lśniły w słońcu jak usiane drogocennymi klejnotami.

Indianka zamknęła niesforne konie i kozy w stajni. Nakarmiła towarzystwo sianem i owsem.
Skarciła sukę, za paskudzenie w stajni. Już tam suczuś nie wejdzie. 
Darek działa w polu. Pora zobaczyć jak tam mu idzie i dołączyć do niego.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Platany wyrżnięte

Rano Indianka wybrała się przez śniegi i lody do Olecka, ale utknęła w Sokółkach, bo okazało się, że do 3 stycznia ŻADEN autobus nie będzie jechał ani do Olecka, ani z Olecka. Hmm...

Skoro już była w wiosce – zrobiła zakupy i zapłaciła rachunek. W wiosce było pogodnie, słonecznie, biało, spokojnie. Tylko kilka osób Indianka spotkała tam. Nikt Indianki nie wkurwił - spotkane osoby były spokojne, otwarte, a nawet uprzejme.


Idąc do Sokółek, po drodze minęła powalone kadłuby wiekowego drzewostanu. Do niedawna piękna aleja składająca się z majestatycznych, ogromnych, około trzydziestu zdrowych drzew teraz leżała zarżnięta piłami spalinowymi... Drzewa mające po 200 lat i dochodzące do 2 metrów obwodu, szlachetne platany – wszystkie wyrżnięte. Stało się to, czego obawiała się Indianka. Ostatni bastion cennych przyrodniczo drzew padł. Zostawiono tylko brzydkie krzaki i jeszcze brzydsze, pokręcone, rakowate olchy. Natomiast piękne, majestatyczne, wysokie platany zostały wyrżnięte co do jednego... 


śmierć wiekowej alei w Sokółkach :((( 
Szkoda, że nie położyła swojej rękawiczki na jednym z tych pni,
 to by było widać jak ogromne to drzewa były...
Wstrząśnięta masakrycznym widokiem zniszczonej przepięknej alei Indianka minęła trupy wyrżniętego szlachetnego drzewostanu i stanęła by sfotografować i nagrać zniszczoną przyrodę. Była wzburzona do głębi. Postanowiła, że coś z tym musi zrobić. Nie może być tak, że niszczy się bezkarnie i masowo pomniki przyrody - takie cudowne, piękne, wiekowe drzewa. Zrobione zdjęcia i zgłoszenie popełnienia przestępstwa przeciwko pomnikom przyrody wysłała do lokalnej prokuratury. Wezwała dzielnicowego, który niechętnie, ale przyjechał. Niechętnie obejrzał drzewa. Prosiła go, aby się zajął sprawą i ustalił, kto to zrobił. Okazało się, że to Powiatowy Zarząd Dróg wyciął te zabytki przyrody za zgodą i pozwoleniem Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Podobno te święta drzewa zostały przerobione na... banalne palety... Po pewnym czasie przyszło pismo z prokuratury, w którym Indianka została poinformowana, że prokuratura odmawia zajęcia się tym problemem. Przykre. Zabrakło w pobliżu prawdziwych ekologów i doświadczonych prawników d/s ekologii. Indianka jako jedyny prawdziwy ekolog w gminie sama nie dała rady obronić drzew. Poległy wszystkie. Ma gdzieś na dysku uszkodzonego komputera zdjęcie tej alei za jej życia zrobione latem. To był przepiękny kompleks parkowy drzew. Dawał cień w upalne dnie. Górował majestatycznie nad całą okolicą. Szumiał soczyściezielonymi, lśniącymi dużymi liśćmi... Było tak piękne i sielankowo wśród tych drzew spacerować drogą... Już ich nie ma. Zostało tylko karczowisko składające się z martwych, potężnych pni wielkości stołów.




Śliską drogą udała się do domu. Droga pokryta warstwą śniegu migotała miliardem zielonych, niebieskich, turkusowych, złotych i kryształowych iskier...

Pod koniec trasy musiała przejść ciężki kawałek – 500 metrów śnieżnej, twardej i śliskiej czapy.

Z wielkim mozołem przemierzała lodową czapę, z trudem wyrywając stopy ze zlodowaciałego śniegu.


W połowie pola padła wyczerpana w śnieg by odpocząć. Towarzysząca jej dalmatynka uwaliła się na niej całym ciężarem spasionego ciała wywołując głośne protesty Indianki i wkurzone przygwożdżeniem do śniegu wierzgnięcia. Po krótkiej szamotaninie suka zlazła z wyczerpanej marszem przez głęboki, zlodowaciały śnieg Indianki i położyła się obok, ale po chwili znów próbowała wgnieść Indiankę mocniej w śnieg, więc Indianka wstała i ruszyła dalej do domu ciągnąc za sobą torbę z zakupami.



Po lewej Saba, po prawej Satja.
Tymczasem suka Satja tarzała się przed Indianką w śniegu raz po raz cała szczęśliwa z tego spaceru.

Gdy Indianka doszła do podwórka – przywitał ją ogier. Weszła do domu i zaniosła zakupy do lodówki.
Zrobiła sobie owocową herbatę z pigwą i zjadła smaczne ciastko kupione w wiejskim sklepie.


Potem zabrała się za porządki na ganku, za znoszenie drewna i jego cięcie na krótkie kawałki bo tylko takie wchodzą do pieców.

Napaliła w kaflowym, a potem piecokuchni i ugotowała obiad. Gdy skończyła pracę, był już wieczór.

Zmęczona położyła się do łóżka i ledwo klika pisząc tego posta... ;)