Pokazywanie postów oznaczonych etykietą survival. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą survival. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 lipca 2016

Noclegi w zabytkowej stajni na Rancho na Mazurach Garbatych

Stajnia "Hiacyntówka"


Zgodnie z obowiązującą ustawą z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami zabytek to nieruchomość lub rzecz ruchoma, ich część lub zespoły, będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową (art. 3 pkt. 1).

Do rejestru zabytków wpisuje się zabytek nieruchomy na podstawie decyzji wydanej przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z urzędu bądź na wniosek właściciela zabytku nieruchomego lub użytkownika wieczystego gruntu, na którym znajduje się zabytek nieruchomy. Do rejestru może być również wpisane otoczenie zabytku wpisanego do rejestru zabytków, a także jego nazwa geograficzna, historyczna lub tradycyjna  (art. 8, 9 pkt. 1, 2). 


W Polsce jest wiele niezarejestrowanych zabytków, gdyż ich rejestracja ogranicza lub uniemożliwia adaptacje i modernizacje.

De facto, dobrowolne wpisanie budynku do rejestru zabytków jest głupotą, albowiem ogranicza prawa właściciela do swobodnego dysponowania własnym budynkiem. Z drugiej strony państwo polskie nie zapewnia środków na remont takich budynków.
Zatem moje zabytkowe siedlisko nie jest wpisane do rejestru zabytków i dzięki temu można je swobodnie remontować na własną rękę bez ubiegania się o zgodę konserwatora :)
Rower na grzybobranie


Indorek, ciekawski towarzysz posiłków pod chmurką ;)


Jajecznica od wolnych kur łąkowych :)


Pyszna herbata różana :)


Oferta dla miłośników wędkowania lub wypoczynku na farmie wśród zwierząt czy w siodle.

Na farmie mieszkają dziesiątki mniej lub bardziej oswojonych zwierząt.
Można pogłaskać kózkę, owieczkę, konika, kotka, pieska, a nawet kurkę.

Nocleg w zabytkowej, kamiennej stajni: 25 zł/osobodoba
Wielki strych i parter.
Tutaj cała drużyna, a nawet dwie się zmieszczą.
Obecnie budynek pusty.

Zmieści się 40 osób, to 4 tym bardziej :))
Są materace sprężynowe i dmuchane na drewnianej podłodze.
Trzeba mieć swoje śpiwory i latarki.
Wskazana moskitiera, np. drobna siateczka do rozwieszenia nad materacem lub tkanina.

W pobliżu stawy rybne i możliwość odpłatnego wędkowania u sąsiada (płacisz właścicielowi stawów od złowionej i zważonej ryby).

Na Rancho zajeżdżone konie indiańskie i możliwość jazdy konnej dla osób dobrze jeżdżących konno.

Większość posesji jest ogrodzone.

Posiłki w towarzystwie licznych zwierzątek gospodyni (konie, owce, kozy, kury, indyki, psy, koty - wskazane pilnować talerza z zawartością ;))).

Woda pitna w czystym źródełku wybijającym spod ziemi na moim gospodarstwie.
Ja i moje zwierzęta pijemy z tego źródełka 14 lat. Nigdy nam nie zaszkodziła. Jest smaczna.
Jeśli wolisz wodę kranową do celów kulinarnych, przywieź ze sobą.

Wypożyczenie roweru: 25 zł/12 godzin
Jazda konna: 25 zł/30 minut
Śniadanie lub kolacja: 10 zł
Obiad: 25 zł
Biwakowanie w swoim namiocie: 10 zł/osobodoba
Palenie ogniska: gratis (sam zbierasz gałęzie)
Rezerwacja: Orange: 511945226
Rajdy.Konne(@)tlen.pl

Budynek udostępnię wyłącznie osobom zaproszonym.
Aby uzyskać zaproszenie, należy wysłać zgłoszenie na e-mail rajdy.konne(@)tlen.pl i poczekać na akceptację przez właścicielkę gospodarstwa i budynku.

Nie ma zgody na robienie zdjęć mojego gospodarstwa, zwierząt, ni mnie.
Wstęp na teren gospodarstwa bez zgody właścicielki - wzbroniony.


Konie indiańskie :)

Akcja ma na celu zarobienie na paszę
 dla zwierząt na zimę.

czwartek, 5 maja 2016

Poszukiwana osoba do ujeżdżenia klaczy

Jajecznica ze świeżutkich, zdrowych jaj prosto spod kury :-) 

Poszukiwana osoba, która podczas tej wiosny i lata wolontaryjnie ujeździ moje śliczne, sympatyczne klacze indiańskie oraz wdroży je do jazd w teren oraz wypraw konnych po bajkowych Mazurach Garbatych.

Ja jestem do nauczenia jazdy konnej - od podstaw.

Zakwaterowanie w Twoim namiocie, na mojej łące, nad czystym, szemrzącym kojąco strumykiem, pod lasem. Towarzystwo wszędobylskich zwierzątków zapewnione :-) (owce, kozy, kury, indyki, konie, koty, psy).

Należy zabrać ze sobą ciepły śpiwór, koc, karimatę, ciepłe dresy, kalosze, latarkę.

Naczynia, garnki, sprzęt do grillowania i gotowania nad ogniskiem udostępniam swoje.

Kąpiel w strumyku lub w wanience z nagrzaną Słońcem wodą.

Oferuję smakowitą jajecznicę ze świeżym szczypiorem i herbaty ziołowe (miętową, malinową, poziomkową).

Na Rancho nie ma prądu sieciowego ani bieżącej wody w domu.
Łazienki nieczynne.

Zakaz robienia zdjęć i składania donosów.
Jeśli nie umiesz powstrzymać się przed podkładaniem świnii,
proszę nie przyjeżdżaj.

Czekam na zgłoszenia od osób pełnych pozytywnej energii, życzliwych i sympatycznych.

Orange:  511945226 Indianka
Rajdy.Konne(@)tlen.pl (nawiasy usuń)

Okolice Olecka, Ełku, Gołdapii
PKS jeździ 4 razy dziennie z Warszawy do Olecka i Gołdapii
przez Stożne i Kowale Oleckie.
Ze Stożnego i Kowal do mnie jest ok. 10-13 km.
Taksówki są tylko w Olecku.
Jeśli jedziesz z ciężkimi klamotami, lepiej wysiąść w Olecku i załadować się na taryfę. Koszt taryfy z Olecka na Rancho to 50 zł.
PKS z Warszawy do Olecka i Gołdapii: ok. 50 zł.

"Do lasu idę bo przytomnie pragnę żyć
Smakować życia sok
wysysać z kości szpik
Co nie jest życiem wykorzeniam
by kiedyś martwym nie umierać"
— Thoreau- Walden


 AutorWątek: Zadziwiające, nietypowe ogłoszenia  (Przeczytany 1847190 razy)
KaNie
Skąd: DE.



Moje ogłoszenia
« #22110 : Dzisiaj o 16:17:55 »
Odpowiedz cytując
Indianko ( odpowiem tu bo na blogu mi sie logowac nie chce ).
Usiadz na te swoje kkacze, jak nie beda drzemaly, to zobaczysz wtedy potencjal wink I prawdopodobnie najlepiej bedzie widoczny z ziemi  emoty327
Pozatym mysle ze jednak jestem za cienka na Twoje stadko i wszystko co z tym zwiazane. Moja psychika nie dalaby rady rowniez.

Vissenna
No tak, starosc nie radosc. Aczkolwiek ja tam lubie bardzo takie klimaty, wiec to bym ogarnela wink

KaNie, dzidzia! Nie wymiękaj! 😃
Porzuć te czarne myśli.
Pierwsza klacz w półtora tygodnia "zajeżdżona", obcesowego Brazylijczyka nie zwaliła, to delikatną kobietkę tym bardziej. Ale trzeba do klaczek delikatnie i z uczuciem, dać im się polubić, zaakceptować, to wtedy ujeżdżanie przejdzie gładko.

Visenna, kąpiel w 20 - 30 stopniach Celsjusza w upalny dzień nie grozi reumatyzmem, a przebywanie na łonie natury uzdrawia, dodaje sił i energii.

Lady Lawenda

« #22111 : Dzisiaj o 17:20:20 »
Odpowiedz cytując
Jest jeden plus - skoro Wam opisała i nie wgniotła w ziemię, to pozwala to sądzić, że nie jesteście oślizgłymi kreaturami  respect

Indianka:
Aj tam. Są gadzinami, ale zachowały pozory kultury, więc łaskawie odpowiedziałam 😄
Visenna:
 ja muszę w jej oczach wyglądać jak kombo skrajnego lewaka z gorszym sortem Polaka i żydomasońską, islamską propagandą. Każdego roku jestem pół roku w Niemczech, pół roku w Turcji. Nie wiadomo co gorsze, sprzedałam się dla Euro i nie lubię reumatycznych, tfu, romantycznych kąpieli w strumykach  cool 

Indianka:
Vissenna, skoro się czujesz jak kombo skrajnego lewaka z gorszym sortem Polaka i żydomasońską, islamską propagandą, to może faktycznie jesteś tym dziwnym kombo? :-) :-) :-) 
Ja tam ciebie nie znam więc mi wcale nie wyglądasz :-) 
A to, że robisz kasiorę za granicą i przy tym się spełniasz i świetnie bawisz, to nie ma w tym nic złego :-) 



niedziela, 17 stycznia 2016

Instrukcja utylizacji kupy

Oto instrukcja utylizacji kupy w warunkach braku konwencjonalnej sprawnej łazienki:

Bierzesz wyznaczone do tego celu osobne wiaderko.
Wsypujesz na dno szuflę popiołu. Robisz kupę. Zasypujesz drugą szuflą popiołu. W praktyce potrzebujesz dwa wiadra - jedno na odchody i drugie z zapasem popiołu i szuflą. Gdy wiadro na odchody zapełnisz kupami - wynosisz na obornik lub kompost i wysypujesz. Możesz też zakopać. Kupa jest biodegradowalna, tzn. rozkłada się. Masz z niej nawóz do użyźniania ziemi. Popiół drzewny ma właściwości dezynfekujące, wypalające, odkażające. Kupa przesypana popiołem w wiaderku nie śmierdzi.

Można też kupę robić wprost na oborniku. Tam ją przesypać popiołem lub trocinami, ziemią lub zleżałym obornikiem, czy świeżym nawet.
Ludzka kupa nie przesypana śmierdzi, a zwierzęca nie ma tak przykrego zapachu jak ludzka. Ja zapach końskiego obornika lubię. Jest to znakomity nawóz pod warzywa.

Siku możesz robić do tego samego wiaderka, lub osobnego i wylewać na bieżąco lub robić siusiu wprost na ziemię jak najdalej od domu.

Mocz wnika w glebę i przy okazji podlewa trawę, a także odstrasza drapieżniki od siedliska jako znacznik terytorium człowieka.

Aby przed domem nie śmierdziało moczem, wskazane by robić siku w różnych miejscach, jak najdalej od domu.

Kto nigdy nie próbował wypiąć tyłka by wysikać się na trawę - niech spróbuje :-) Szczególnie wiosną i latem jest miło poczuć na pośladkach powiew powietrza i promienie Słońca :-)

Robienie siku na glebę jesienią i zimą, też nie jest straszne.
Mrozek nie przeszkadza. Jest to jak najbardziej naturalne.



poniedziałek, 16 listopada 2015

Front robót

Indor do oskubania

Indianka zawsze z wyprzedzeniem planuje sobie zakres prac i obowiązków do zrealizowania danego dnia. Potem w trakcie wykonywania zakres prac modyfikuje - zależnie od potrzeby.

Na dziś przede wszystkim zaplanowane skubanie ptaka, patroszenie i konserwacja. Zejdzie przy tym sporo czasu.

Trzeba też wysprzątać i urządzić wędzarnię.

Wcześniej zaś wydoić kozy i nakarmić oraz napoić zwierzęta.
Przynieść wody ze źródła do domu. Wlać do kotłów. Przygotować naczynia i sprzęt do skubania i patroszenia.
Napalić w piecu. Nagrzać gorącej wody do sparzenia piór.
Te wszystkie czynności zajmują czas i zużywają siły.
Do samego źródła jest ze 100 metrów. Trzeba tam kilka razy zajść z wiadrami, napełnić je, przynieść ciężary na górę do domu.
Ziemia mokra, błotnista - nie ułatwia zadania. Utrudnia poruszanie się.

Musi zdążyć ze skubaniem i patroszeniem przed zmrokiem, gdyż skończyły się świece.

Trzeba też przyrządzić i upiec pierwszego indyka i upiec chleb i bułki.

Drobiu dzisiaj nie wypuści, gdyż lis może zaatakować i w dzień, a ona nie będzie miała czasu go pilnować.

A tu Indianka znalazła kilka wskazówek jak konserwować mięso:

http://mojjadalnyogrod.blogspot.com

Wędliny dojrzewające
Jako, że Pan Mąż zwleka z przebudową wędzarni, wzięłam się za wędliny dojrzewające.
Ich wyrób, początkowo przerażający, okazuje się bardzo prosty, wymaga tylko czasu, cierpliwości i trochę miejsca. Trzeba uważać na pleśń, biała jest ok, przecieramy lub szorujemy z niej mięso, wycinamy kawałki mięsa tylko wtedy gdy jest jej za dużo, gorsza natomiast jest zielona czy żółta, oprócz głębokiego wycięcia miejsce należy przemyć spirytusem czy kwasem.

Mięso zasalamy, przyprawiamy, trzymamy tydzień w lodówce, przewracając je i odlewając płyn. Po tym czasie mięso umieszczamy w damskiej pończosze (tak, tak) sznurując ciasno i wieszamy w suchym, chłodnym, przewiewnym miejscu. U mnie to strych o tej porze roku. Po tym czasie mięso trzymamy w warunkach chłodniczych, kilka miesięcy, ciągle monitorując jego stan. 
Zajmuje to kupę czasu, ale mówię Wam, warto!

Wędlina dojrzewająca z wędzoną papryką

Dziś ładny kawałek mięsa, z nie za dużą ilością tłuszczu poszedł do obróbki. Osuszony, natarty grubo solą (kupuję tylko tą niejodowaną, kłodawską), zasypany jakby panierką z grubo zmielonej wędzonej papryki. Trafił do lodówki, będzie raz dziennie obracany, odlewane będą soki, które z niego wypłyną. Po tygodniu w pończochę i na strych. Proste, pyszne, bez zbędnych zabiegów. Trzeba tylko zaglądać, czy nie pojawia się pleśń, ale przy odpowiednim zasoleniu to nie problem.

Indianka

sobota, 14 listopada 2015

Smak prawdziwego mięsa - bezcenny!

To uczucie, gdy zanurzasz twe zęby w PRAWDZIWYM MIĘSIE...
Smak prawdziwego mięsa... Mmmmm... Mmmmmmm...
Bezcenne :-) :-) :-) Cudo! Jaka rozkosz podniebienia! :-)

Indianka przyrządziła sobie gulasz z piersi naturalnie karmionego, na otwartych przestrzeniach jej zielonych łąk wybieganego indyka...
Fantastyczna sprawa! Cudowny smak wartościowego, czystego mięsa... Coś pięknego! Od dziś Indianka je tylko swoje mięso. I basta!

Wypatroszone i podzielone! :-)

Ufff... Cały dzień zszedł gospodarnej Indiance na obróbce tego pięknego, szlachetnego ptaka :-)
Już późno. Indianka delikatną, chudziutką pierś sobie zostawi do uduszenia na obiadokolację, a resztę mięsa wyniesie w zimne miejsce do ostudzenia. Jutro upiecze uda i ugotuje rosół. Nareszcie prawdziwe mięso! :-) W najbliższym tygodniu będzie zajadać pasjami indyczynę. Ma nadzieję, że jeszcze dziś, uda jej się popieścić podniebienie cudownym smakiem indyczyny osobiście odchowanej na jej zielonym Rancho znajdującym się w rejonie Zielonych Płuc Polski - czyli w najczystszym klimatycznie i ekologicznie zakątku kraju :-)

Ooooskubane :-)

Ufff... Jakież to pracochłonne i mozolne zadanie... Przez pierwsze dwa etapy sprawiania kury indyjskiej czyli indyka, Indianka przebrnęła dość gładko. Szybko i sprawnie ubiła ptaka, tak by nie cierpiał niepotrzebnie, a potem dłuuugo go skubała z piór z czego większość czasu przy świecach. Następnie zrobiła sobie przerwę na kanapki i gorącą herbatę - bułki z konfiturami własnego wyrobu.

Chwilę odsapnie, nabierze sił i do dzieła! Przed nią trzeci etap czyli patroszenie i dzielenie ptaka. Potem jak da radę to go od razu zamarynuje i upiecze. Jutro będzie królewska uczta :-)

Pieczyste z własnego indyka :-) Booosko! Niammm! :-) :-) :-)

Na pohybel niemieckim Kauflandom! :-) :-) :-)
Na pohybel trującym ścinkom skurwysynkom! :-) :-) :-)

Ucz się internetowy ludu jak radzić sobie samodzielnie! :-)
Na wsi trzeba dzielnym i twardym być - wtedy jest co żryć! :-)

Deeeszcze nieeespokooojneee...

... Aczkolwiek ciepłe - sprzyjają porostowi trawy. Chłopi mazurscy korzystając z odrostu trawy wypasają swoje stada bydła nadrabiając letnie straty paszy. Każdy ma paszy na styk i boi się, że zimą zabraknie, gdyż już latem wielu musiało skarmiać zimowymi zapasami swoje bydło. Póki się da trzeba paść!

Tymczasem Indianka zabrała się za indyka. Z ciężkim sercem, bo zwierzę znajome i ulubione. Jednak pusty żołądek i kieszeń wspomogło tę trudną decyzję. Przykro ubijać swoje własne zwierzątko. Trzeba to robić szybko, sprawnie i nie myśląc za wiele - najlepiej machinalnie. Najwięcej roboty będzie przy skubaniu.

Ale za to ile cennego, smakowitego mięsa! Mięso pierwszej klasy.
Ekologiczne, od wolno i długo oraz bezstresowo tuczonego indyka na bazie zieleni swych łąk i niewielkiego dodatku zbóż. Bez hormonów wzrostu sztucznie i nie bez szkodliwych skutków ubocznych dla konsumenta przyśpieszających wzrost żywca. Bez rakotwórczych antybiotyków. Bez toksycznych tanich pasz GMO.

Zdrowiej jeść swoje mięso z osobiście odchowanego drobiu, niż kupować tuszki przemysłowe z wielkich ferm, naszpikowane Bóg wie czym.
Jesteś tym co jesz :-) Zatem w tym tygodniu Indianka będzie indyczką :-) :-) :-) Ciurrli ciurrlii... :-) :-) :-)

Zaś indykowi było powiedziane, że jego indycza dusza ma tu wrócić na wiosnę w ciele nowego pisklaka. Ciało zewnętrzne to tylko powłoka.
Wymienna powłoka. Liczy się dusza. Dusza jest zaś nieśmiertelna.

https://www.youtube.com/watch?v=bJ6Y1LQ7xyI&feature=youtube_gdata_player



sobota, 8 marca 2014

Instrukcja jak uzdatnić wodę do picia

Gdy wybuchnie wojna - z kranów przestanie płynąć woda.
Będzie problem ze znalezieniem wody zdatnej do picia. Woda w większości rzek i jezior w Polsce jest brudna.
Jedynie górskie strumienie i zapomniane oczka wodne w lasach mogą zaoferować czystą wodę pitną.
W większości przypadków trzeba będzie jednak zbierać deszczówkę - i tu polecam do zbierania wody:
beczki, kasty budowlane i wszelkie inne czyste, duże pojemniki na wodę,
także można do tego celu użyć odpowiednio rozłożoną folię oraz baseny kąpielowe dla dzieci (dmuchane).
W przypadku czerpania wody z jeziora lub rzeki będzie konieczne uzdatnianie tej wody (filtrowanie).
W jego braku grożą takie choroby jak: dur brzuszny, czerwonka, zakażenie bakterią coli.
Te choroby mogą doprowadzić do zgonu, zatem dopóki jest taka możliwość, warto postarać się o zapasy wody pitnej w swoim domu - choćby zadbać o to, by zawsze w domu stała duża beczka lub czysty kanister z wodą pitną, którą należy co jakiś czas wymieniać póki jest woda w kranach.
Taka ustana woda znakomicie się nadaje do podlewania roślin domowych.
Ci, którzy dysponują działką mogą się pokusić o dużo konkretniejsze zapasy wody pitnej.
Pod poniższym linkiem jest instrukcja, jak domowym sposobem uzdatnić do picia wodę z rzeki lub jeziora:
Jeśli ktoś ma czas i chęć przetłumaczyć na język polski to proszę o wklejenie tłumaczenia tekstu w komentarzach do tego posta. Obrazki zawarte pod w/w linkiem powinny pomóc zrozumieć jak wykonać samodzielnie filtr do wody.

https://www.facebook.com/IFeakingLoveScience/photos/a.456449604376056.98921.367116489976035/770031633017850/?type=1&theater


To turn dirty lakewater into drinkable H2O, peel away the bark from a nearby tree branch and slowly pour water through the wood. According to new research, this neat, low-tech trick ought to trap any bacteria, leaving you with uncontaminated water. 
Okay, time for a little tree physiology. To get water and minerals up a tree, wood is comprised of xylem, porous tissue arranged in tubes for conducing sap from the roots upwards through a system of vessels and pores. Xylem tissue is found in sapwood, the younger wood that lies in concentric circles between the central heartwood and the bark. Tiny pores called pit membranes are scattered throughout the walls of the vessels, allowing sap to flow from one vessel to another, feeding various structures along a tree’s length. 
Turns out, the same tissue that evolved to transport sap up the length of a tree also has exactly the right-sized pores to allow water through while blocking bacteria. Additionally, the pores also trap air bubbles, which could kill a tree if spread in the xylem. “Plants have had to figure out how to filter out bubbles but allow easy flow of sap,” study author Rohit Karnik from MIT says in a news release. “It’s the same problem with water filtration where we want to filter out microbes but maintain a high flow rate. So it’s a nice coincidence that the problems are similar.” 
As Karnik’s team finds, a small piece of sapwood can filter out more than 99 percent of the E. coli from water, at the rate of several liters per day.
To study sapwood’s water-filtering potential, the team collected white pine branches and stripped off their outer bark. They attached inch-long sections of sapwood to plastic tubing, then sealed it with epoxy and secured it with clamps.
- See more at: http://www.iflscience.com/environment/simple-tree-branch-filter-makes-dirty-water-drinkable#sthash.pmXgYOWh.dpuf


They tested their improvised filter using water mixed with particles ranging in size. They found that while sapwood naturally filters out particles bigger than 70 nanometers, it wasn’t able to separate out 20-nanometer particles. 
When they poured water contaminated with inactivated E. coli through the sapwood filter, they saw how bacteria had accumulated around the pores in the first few millimeters of the wood. In the false-color electron microscope image above, (green) bacteria are trapped over pit membranes (red and blue). 
Existing water-purification technologies that use chlorine treatments and membranes with nano-scale pores are expensive. Even boiling water requires fuel for heat. Here, just take some wood and make a filter of it -- it’s low-cost, efficient, and readily accessible for rural communities as well as dehydrated campers in the Northeast. “Ideally, a filter would be a thin slice of wood you could use for a few days, then throw it away and replace at almost no cost,” Karnik explains
The group is looking into the filtering potential of other types of sapwood. Flowering trees, for example, tend to have smaller pores than coniferous trees and may be able to filter out even smaller particles, like viruses. 
- See more at: http://www.iflscience.com/environment/simple-tree-branch-filter-makes-dirty-water-drinkable#sthash.pmXgYOWh.dpuf

piątek, 7 marca 2014

Czym będziecie walczyć z najeźdźcami?

Czym będziecie walczyć z najeźdźcami?
Naród jest bezbronny.
Niemal pozbawiony armii.
Jedyne co możecie zrobić w aktualnej sytuacji prawnej która zabrania Polakom posiadania broni palnej - to wyposażyć się w broń sieczną, nauczyć się nią sprawnie posługiwać oraz posiąść umiejętność walki wręcz przy użyciu np. aikido, judo, taek-wondo itp. Tylko tyle możecie zrobić, ale zróbcie to abyśmy nie byli tacy bezbronni jak jesteśmy.
Zaopatrzcie się w cokolwiek może wam pomóc bronić się:
łuki, łopaty, kosy, pałki, co się nawinie pod rękę.
Idą ciężkie czasy. Opanujcie sztukę survivalu. Nie będzie prądu, gazu, ogrzewania ani jedzenia. Nauczcie się jak przetrwać w okolicznościach głodu i wojny.
Pomyślcie już teraz o:
Zapasach żywności i wody - o suchym prowiancie i konserwach, które można długo przechowywać bez lodówki.
Na czym i jak będziecie gotować, gdy nie będzie prądu i gazu? - zaopatrzcie się lub zróbcie sobie jakieś prowizoryczne kuchenki czy piecyki z puszek i wiaderek po farbie czy wiader blaszanych lub beczek blaszanych.
Pomyślcie o ciepłych, grubych śpiworach dla całej rodziny, o szczelnych namiotach.
Zaopatrzcie się w choćby grille na których będziecie mogli gotować lub piec sobie posiłki.
Czym rozpalicie ogień?
Czym oświetlicie miejsca pobytu nocą? Pomyślcie o zapałkach, zapalniczkach, zapasie gazu do zapalniczek, krzesiwach do iskania iskier do rozpalenia ogniska.
Ranni i chorzy - będziecie potrzebowali środków opatrunkowych, środków do dezynfekcji, lekarstw, noszy. Jak zrobić nosze? Zróbcie swoje z koca i choćby gałęzi.
Stwórzcie swoje domowe apteczki pierwszej pomocy - choćby zestawy ratunkowe w które się wyposaża samochody osobowe obecnie. Dużo bandaży będzie wam potrzebne. Woda utleniona do przemywania ran, spirytus do dezynfekcji.
Postarajcie się o gaśnice lub niepalne płachty do gaszenia ognia, jeśli bomba spadnie na wasz dom, lub nastąpi wybuch gazu czy ktoś podpali wasz dom.
Wydrukujcie sobie adresy swoich rodzin, przyjaciół - komórki nie będą działać. Tylko piechotą będziecie się mogli przemieszczać do swoich przyjaciół i rodziny.
Jeśli przetrwacie wojnę i zimę - będziecie potrzebowali jedzenia.
Zaopatrzcie się w pakiety nasion warzyw i szpadle, abyście mogli sobie ogródki uprawiać które was wyżywią.
Wyposażcie się w podstawowe, niezbędne do przetrwania narzędzia takie jak noże, siekiery, szpadle, rozpałka, latarki, baterie, lampki solarne.
Jak się obronicie przed czołgami i wozami pancernymi?
Jak sporządzić granat przeciwczołgowy domowym sposobem?
W braku amunicji przeciwczołgowej ludność cywilna powinna przygotować sobie do walki z czołgami niezawodne butelki samozapalające, którymi łatwo i bezpiecznie można unieruchomić nieprzyjacielski czołg. Najlepiej do tego celu wziąć półlitrową butelkę cienkościenną - od wódki lub octu - i napełnić do 2/3 dowolną mieszaniną łatwopalną (benzyna, nafta, ropa, denaturat, benzol, aceton w dowolnym stosunku). Do butelki trzeba ostrożnie dolać kwasu siarczanego. Tak napełnioną butelkę szczelnie zakorkować i zabezpieczyć lakiem, pakiem, świecą od przenikania. Następnie sporządzić należy mieszaninę kalichloricum (wziąć z apteki, składu aptecznego, mydlarni) z pudrem cukru mniej więcej dwie trzecie na jedną trzecią. Czubatą łyżkę tego proszku rozsypać na mocnym, niemoknącym papierze (natron, pergamin) wielkości 40 na 40 cm. Jeżeli takiego proszku nie można sporządzić, wystarczy użyć chloran. Zrobić z tego szczelnie zamkniętą torebkę i przykleić lub mocno przywiązać u samej szyjki butelki. Butelkę owinąć sznurkiem z pętlą, przy czym trzeba pamiętać, że pętla powiększa rzut o 10m kosztem celności. Butelki należy przechowywać o ile możności nie oddzielnie, lecz w skrzyniach najlepiej monopolowych po 25 sztuk, gdyż są bardzo czułe na wstrząsy. Przypadkowe rozlanie płynu na sam papier, a tym bardziej z proszkiem powoduje niezwłoczny wybuch. Zwykłe rzucenie butelki na czołg lub bruk wśród maszerującej piechoty daje wynik podobny do granatu "Filipinka".
Zaopatrzcie się w lornetki i lunety, także te podczerwone. Będą na nas polowali snajperzy.
Trzeba będzie ich wypatrzeć i zlikwidować zanim nas wszystkich powystrzelają jak na Majdanie.
Zróbcie łuki i kusze. Przydadzą się także do polowania na dzikie zwierzęta, gdy będziecie głodowali.
Zaopatrzcie się w wędki do łowienia ryb.
Nie będzie ropy ani benzyny. Samochody nie pojadą. Tylko rowerem lub konno będziecie mogli się przemieszczać szybciej.
Pomyślcie o zapasowych kołach, dętkach, łatkach do nich aby te wasze rowery jak najdłużej wam służyły.
Dowiedzcie się, jak sobie zbudować ziemiankę, szałas = schronienie w lesie, które pozwoli wam przetrwać wojnę i prześladowania wroga.
W razie promieniowania radioaktywnego będziecie potrzebować jod do picia i schronu podziemnego, zapasu nieskażonej żywności i wody.
Pamiętajcie - będziecie zdani wyłącznie na siebie. Musicie być maksymalnie na to przygotowani. Im lepiej się przygotujecie, tym większe szanse macie na przetrwanie.

Instrukcja legalnego zdobycia broni palnej:


Ad arma!
Polacy nareszcie zaczęli dostrzegać potrzebę zbrojenia się. Podaję w związku z tym skrótową instrukcję, jak robić to legalnie w obecnym stanie prawnym.

Aby uzyskać pozwolenie na broń do celów sportowych (i na broń sportową do celów kolekcjonerskich - podpunkty a) należy:
0) mieć ukończone 21 lat, mieć miejsce stałego pobytu na terytorium RP, nie być skazanym za
- umyślne przestępstwa
- umyślne przestępstwa skarbowe
- nieumyślne przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu
- nieumyślne przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji
popełnione w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego albo gdy sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia
1) zapisać się do klubu strzeleckiego zrzeszonego w Polskim Związku Strzelectwa Sportowego - w Poznaniu WKS Grunwald, SKS Dwór Grunwaldzki, KS Magnum, WTS Tarcza 96 i MKS Diana - koszt minimum (WKS Grunwald) to 20 zł wpisowego i 200 zł składki rocznej
1a) zapisać się do stowarzyszenia kolekcjonerskiego
2) po minimum trzech miesiącach w klubie zdać egzamin teoretyczny (prawo i przepisy sportowe) oraz praktyczny (strzelanie) na patent strzelecki - koszt 400 zł za egzamin + 50 zł za badanie przez lekarza sportowego; egzamin nie jest trudny
3) wystąpić do Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego o licencję zawodniczą - koszt to 50 zł, w pierwszym roku uzyskuje się ją automatycznie na podstawie patentu (w kolejnych latach trzeba ją przedłużać na podstawie startów w zawodach)
4) przejść badania psychologiczne i lekarskie - koszt ok. 300 zł
5) uiścić opłatę skarbową 242 zł na konto urzędu miasta za pozwolenie do celów sportowych
5a) uiścić drugą opłatę skarbową 242 zł na konto urzędu miasta za pozwolenie do celów kolekcjonerskich
6) złożyć podanie do Wydziału Postępowań Administracyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji
7) czekać na wizytę dzielnicowego i ewentualną korespondencję z WPA KWP (proszą np. o dokumenty potwierdzające starty w zawodach)

Bardziej szczegółowe informacje można znaleźć w aktach prawnych zebranych na stronie Ruchu Obywatelskiego Miłośników Broni:
A komentarze do nich autorstwa Jerzego Cieśli ("9x19"), prawnika ROMB i znakomitego specjalisty w dziedzinie prawa dotyczącego broni, tutaj:
i tutaj:
by iulius

=======================================

Pomyślcie, jak zabezpieczyć swój majątek na wypadek ewakuacji lub konieczności ucieczki. Przygotujcie sobie kartony i folię do spakowania swoich rzeczy.
Jeśli macie działki -pomyślcie gdzie zakopiecie lub schowacie swój majątek, tak by nikt obcy nie znalazł i nie zniszczył czy ukradł. 

Pamiętajcie o papierach własnościowych.
Zróbcie kopie i laminaty aktów własności waszych mieszkań, domów. Miejcie przy sobie kopie, a oryginały zakopcie zabezpieczając dobrze przed erozją. 

Wybierzcie kasę z banku i zainwestujcie w ziemię lub złoto. Pamiętajcie, że w przypadku wojny wszystkie wasze pieniądze przepadną w bankach. Nic nie wyciągniecie z banków.
 

wtorek, 19 listopada 2013

Rosyjska rodzina przez 40 lat żyła w tajdze odcięta od świata


Poniżej niesamowity artykuł, który przeczytała Indianka w Internecie... Historia niesamowita i wstrząsająca :)
Indianka postanowiła się podzielić z jej wiernymi czytelnikami tą niezwykłą historią tym bardziej, że widzi pewne analogie do swego żywota, choć oczywiście ona sama aż tak odcięta od cywilizacji nigdy nie była, chociaż pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, tylko by się lepiej wyposażyła na tę okoliczność w rozmaite przydatne sprzęty i narzędzia, w tym w broń do polowania na dzikiego zwierza :) i kilka przydatnych podręczników typu: jak zrobić ubranie ze skóry zwierza. Zwłaszcza na Syberii ciepłe kożuchy są pożądane :)

"Syberyjska tajga w rejonie Abakanu. Sześcioro członków rodziny Łykowów przez ponad 40 lat żyło w tej odległej dziczy - w zupełnej izolacji i odległości ponad 240 km od najbliższej ludzkiej siedziby.
Syberyjskie lata nie trwają długo. Śnieg zalega do maja, a zimowa pogoda wraca już we wrześniu, zamieniając tajgę w zamarznięty, nieruchomy obszar, przerażający w swym osamotnieniu. Bezkresne kilometry rzadkich, brzozowych i sosnowych lasów, z rozproszonymi po nich śpiącymi niedźwiedziami oraz głodnymi wilkami. Góry o stromych zboczach; rzeki o białych wodach, spływających strumieniami do dolin; setki tysięcy lodowatych bagien. Ten las to ostatnia i najwspanialsza dzicz na świecie. Rozciąga się od najdalszego czubka arktycznych regionów Rosji, w kierunku południowym aż po Mongolię, a od wschodu od Uralu aż do Pacyfiku – trzynaście milionów kilometrów kwadratowych pustki, o zaludnieniu równemu jedynie kilku tysiącom ludzi, nie licząc mieszkańców garstki miasteczek.
Kiedy już nadchodzą ciepłe dni, tajga zakwita i przez kilka krótkich miesięcy może się nawet wydawać przyjemna. To właśnie wtedy człowiek może najwyraźniej ujrzeć ten ukryty świat – nie z lądu, bo tajga potrafi połknąć całe armie badaczy, ale z nieba. Syberia jest źródłem większości rosyjskiej ropy i zasobów mineralnych, więc przez lata nawet jej najbardziej odległe części zostały zbadane z powietrza przez poszukiwaczy ropy i geodetów, wracających do swoich obozów w puszczy, gdzie nie ustają prace nad wydobyciem bogactwa.
To był właśnie odległy, południowy fragment lasu, w lecie 1978 roku. Helikopter, wysłany na poszukiwanie bezpiecznego miejsca do wysadzenia grupy geologów, przeczesywał gąszcz około 160 km od granicy mongolskiej i nagle wleciał do gęsto zarośniętej doliny nienazwanego dopływu Abakanu, wodnej wstęgi, rwącej wściekle przez niebezpieczny teren. Zbocza doliny były wąskie, miejscami prawie pionowe, a patykowate sosny i brzozy, falujące w podmuchach wiatru ze śmigła, rosły tak gęsto, że nie było żadnej szansy na znalezienie miejsca do lądowania. Jednak pilot, wpatrujący się bacznie w przednią szybę w poszukiwaniu lądowiska, zauważył coś, czego nie powinno tam być. Była to polana, położona na zboczu na wysokości prawie 2 km, wciśnięta między sosny i modrzewie i pokryta czymś, co wyglądało jak długie, ciemne bruzdy. Zdumiona załoga helikoptera wykonała kilka przelotów, zanim niechętnie uznała, że ma przed sobą dowód na zamieszkiwanie terenu przez ludzi – ogród, który musiał tam być od długiego czasu, sądząc po jego wielkości i kształcie.
To było zdumiewające odkrycie. Góra była położona ponad 240 km od najbliższej ludzkiej osady, w miejscu, które nigdy nie zostało zbadane. Władze sowieckie nie miały żadnych zapisów świadczących o tym, iż ktokolwiek zamieszkuje ten rejon.
Czterej naukowcy, wysłani w ten rejon w poszukiwaniu rud żelaza, zostali poinformowani przez pilotów o znalezisku. To ich zmartwiło i wprawiło w zakłopotanie. Spotkanie z dzikim zwierzęciem jest mniej niebezpieczne, niż spotkanie z obcym, zauważa pisarz Wasilij Pieskow, mówiąc o tej części tajgi. Naukowcy, zamiast czekać w swojej własnej bazie tymczasowej, postanowili zbadać sprawę. Wybraliśmy odpowiedni dzień i zapakowaliśmy do toreb prezenty dla potencjalnych przyjaciół - mówi przewodząca im geolog Galina Pismenskaja. Wspomina, że mimo wszystko dla pewności sprawdziła, czy jej pistolet jest naładowany.
W miarę, jak intruzi wspinali się na górę, kierując się do miejsca dokładnie określonego przez pilotów, natykali się na znaki ludzkiej działalności: niebezpieczną ścieżkę, laskę, kłodę przełożoną przez strumyk i wreszcie małą szopę wypełnioną brzozowymi skrzynkami, pełnymi pociętych, suszonych ziemniaków. Jak mówi Pismenskaja:
za strumykiem stał dom. Chata, sczerniała pod wpływem czasu i deszczu, była ze wszystkich stron otoczona śmieciami tajgi – korą, kijkami, deskami. Gdyby nie okienko wielkości tylnej kieszeni spodni, nie uwierzyłabym, że mogą tam mieszkać ludzie. Ale bez wątpienia mieszkali… Zauważyliśmy, nasza obecność została dostrzeżona.
Niskie drzwi zaskrzypiały i w świetle dnia pojawiła się postać starca, zupełnie jak z bajki. Był boso. Miał na sobie wielokrotnie połataną koszulę z płótna workowego oraz spodnie, równie połatane i z tego samego materiału, a na twarzy zmierzwioną brodę. Jego włosy były rozczochrane. Wyglądał na przestraszonego, ale był bardzo uważny… Musieliśmy coś powiedzieć, więc zaczęłam: „Witaj, dziadku! Przyszliśmy z wizytą!”
Starzec nie odpowiedział od razu… W końcu usłyszeliśmy miękki, niepewny głos: „Cóż, skoro dotarliście tak daleko, równie dobrze możecie wejść.”
Widok, który powitał geologów, gdy weszli do chaty, przywodził na myśl średniowiecze. Zbudowana tandetnie, z materiałów, które były pod ręką, była niewiele lepsza od zwykłej nory – niska, osmalona, drewniana buda, zimna jak piwnica, z podłogą zrobioną z obierków po ziemniakach i skorupek orzeszków piniowych. Rozglądając się dookoła w przyćmionym świetle, goście zauważyli, że składała się z tylko jednej izby. Była ciasna, zatęchła i nieopisanie brudna, podparta na uginających się belkach i, co najbardziej zaskakujące, stanowiła dom dla pięcioosobowej rodziny.
Nagle ciszę przerwały szlochy i lamenty. Dopiero wtedy dostrzegliśmy sylwetki dwóch kobiet. Jedna popadła w histerię, modliła się: „To za nasze grzechy, za nasze grzechy". Druga, trzymająca się z tyłu… powoli opadła na ziemię. Światło z małego okienka padło na jej szeroko otwarte, wystraszone oczy i w tej chwili zrozumieliśmy, że musimy stamtąd wyjść najszybciej, jak to możliwe.
Pod wodzą Pismenskajej naukowcy pospiesznie wycofali się z chaty do miejsca oddalonego o kilka metrów, gdzie wyjęli prowiant i rozpoczęli posiłek. Około pół godziny później drzwi chaty otworzyły się z trzaskiem i ze środka wyszedł starzec z dwoma córkami – już uspokojonymi, choć wciąż wyraźnie przestraszonymi,szczerze zaciekawionymi. Trzy postacie ostrożnie podeszły i usiadły wraz ze swoimi gośćmi, odmawiając wszystkiego, co im zaproponowano – dżemu, herbaty, chleba – mrucząc, że nie wolno nam! Kiedy Pismenskaja zapytała: Jedliście kiedykolwiek chleb?, starzec odpowiedział: Ja tak, one nie. Nigdy go nie widziały. Przynajmniej dało się go zrozumieć. Jago córki mówiły językiem naznaczonym trwającą od urodzenia izolacją. Kiedy siostry rozmawiały ze sobą, brzmiało to jak powolne, rozmyte gaworzenie.
Powoli, po wielu wizytach, cała historia rodziny została ujawniona. Starzec nazywał się Karp Łykow i był staroobrzędowcem – członkiem rosyjskiej fundamentalistycznej ortodoksyjnej sekty, działającej od XVII wieku w niezmienionej formie. Staroobrzędowcy byli prześladowani od czasów Piotra Wielkiego, ale Łykow mówi o tym, jakby to było wczoraj. Dla niego Piotr był osobistym wrogiem, antychrystem w ludzkiej formie, co, jak twierdzi, dosadnie potwierdza kampania cara, mająca na celu unowocześnienie Rosji poprzez przymusowe obcinanie bród chrześcijanom. Jednak, ta wielowiekowa nienawiść łączy się z bardziej aktualnym żalem. Karp za jednym zamachem chętnie narzekał na kupca, który około roku 1900 odmówił przyjęcia od staroobrzędowców prezentu – ok. 430 kg ziemniaków.
Sprawy rodziny Łykowów tylko się pogorszyły, kiedy władzę przejęli ateistyczni bolszewicy. Pod Sowietami odizolowane społeczności staroobrzędowców, które zbiegły na Syberię, aby uniknąć prześladowań, coraz bardziej odsuwały się od cywilizacji. W latach 30., podczas czystek, kiedy samo chrześcijaństwo było celem ataków, na obrzeżach wioski patrol komunistyczny zastrzelił brata Łykowa, podczas gdy mężczyźni ramię w ramię pracowali. Odpowiedzią Łykowa na to wydarzenie było wykupienie rodziny i ucieczka do lasu.
To wszystko wydarzyło się w 1936 roku, kiedy było ich tylko czworo – Karp, jego żona Akulina, dziewięcioletni syn, Sawin i Natalia, zaledwie dwuletnia córka. Zabrawszy jedynie swoją własność i trochę nasion, wycofali się w głąb tajgi, budując kolejne prymitywne domy, zanim znaleźli się w tym odludnym miejscu. Jeszcze dwoje dzieci urodziło się w dziczy – Dmitrij w 1940 roku i Agafia w 1943 i żadne z nich nie widziało w życiu człowieka, który nie byłby członkiem ich rodziny. Wszystkiego, co Agafia i Dmitrij wiedzieli o świecie zewnętrznym, nauczyli się z opowieści swoich rodziców. Główną rozrywką rodziny, jak zapisał Wasilij Pieskow, było opowiadanie o swoich marzeniach.
Dzieci Łykowów wiedziały, że istnieją miejsca zwane miastami, gdzie ludzie żyją stłoczeni razem wysokich budynkach. Słyszały, że istnieją inne państwa niż Rosja. Ale ta wiedza była dla nich abstrakcją. Ich jedyną lekturę stanowiły modlitewniki i wiekowa, rodzinna Biblia. Akulina uczyła dzieci czytania przy użyciu ewangelii oraz pisania za pomocą zaostrzonego patyka brzozowego maczanego w soku wiciokrzewu, zamiast pióra i tuszu. Kiedy pokazano Agafii obrazek konia, rozpoznała go z matczynych opowieści biblijnych. Patrz tato!, krzyczała, wierzchowiec!
Izolacja rodziny nie była dla niej aż tak dotkliwa, ale absolutna surowość ich życia już tak. Piesza wyprawa do farmy Łykowów była zaskakująco mozolna, nawet przy użyciu łodzi na Abakanie. Podczas swojej pierwszej wizyty u rodziny, Pieskow, który sam siebie wyznaczył na kronikarza rodziny, zauważył, żeprzebrnęliśmy 250 km, nie widząc ani jednego ludzkiego domostwa!
Odosobnienie uczyniło przetrwanie w dziczy prawie niemożliwym. Polegając jedynie na własnych zasobach, rodzina Łykowów borykała się z próbą zastąpienia tych kilku rzeczy, które zabrali ze sobą do tajgi. Zamiast butów, wykonali kalosze z kory brzozowej. Ubrania były wielokrotnie łatane, aż do momentu, kiedy się rozpadały. Potem były zastępowane płótnem z juty, hodowanej z nasion.
Rodzina Łykowów zabrała ze sobą do tajgi kołowrotek i, co najbardziej zadziwiające, części składowe krosna. Przenoszenie ich z miejsca na miejsce w miarę, jak posuwali się coraz głębiej w dzicz, musiało wymagać od nich wielu długich i mozolnych podróży, jednak nie mieli żadnej innej technologii, która mogłaby zastąpić metal. Kilka garnków służyło im przez wiele lat, ale kiedy w końcu zardzewiały, mogli jedynie zastąpić je korą brzozową. Jako, że nie mogli używać jej na ogniu, gotowanie stało się dużo trudniejsze. Do czasu kiedy Łykowowie zostali odnalezieni, ich podstawową dietę stanowiły ziemniaczanie placki z dodatkiem mielonego żyta i ziaren juty.
Pieskow jasno daje do zrozumienia, że pod wieloma względami tajga obfitowała w bogactwa: Za domem płynął czysty, zimny strumień. Zagajniki modrzewiowe, świerkowe, sosnowe i brzozowe dawały wszystko, czego można tylko zapragnąć… Borówki i maliny były na wyciągnięcie ręki, drzewo na opał także, a orzeszki piniowe leżały wprost na dachu.
Jednak Łykowowie ciągle żyli na granicy głodu. Dopiero w latach 50., kiedy Dmitrij osiągnął dojrzałość, pierwszy raz zastawili pułapkę na zwierzynę, dla jej mięsa i skóry. Nie mając broni ani nawet łuków, mogli polować jedynie poprzez kopanie wilczych dołów lub ściganie zdobyczy po górach do momentu, aż zwierzęta padały z wyczerpania. Dmitrij wypracował sobie niezwykłą wytrzymałość. Potrafił polować boso w zimie, po kilku dniach i nocach spędzonych pod gołym niebem przy 40-stopniowym mrozie wracał do chaty z młodym łosiem w ramionach. Mimo, że zdarzało się to często, dieta rodziny stopniowo stawała się coraz bardziej monotonna. Dzikie zwierzęta zniszczyły ich uprawę marchwi, a Agafia wspomina późne lata 50., jako głodne lata. Jedliśmy liście jarzębiny, mówi, korzenie, trawę, grzyby, skórki ziemniaków i korę. Byliśmy głodni przez cały czas. Każdego roku debatowaliśmy, czy zjeść wszystko, czy część przeznaczyć na zasiew.
Głód był w tych okolicznościach wiecznym zagrożeniem, a na dodatek 1961 roku już w czerwcu zaczął padać śnieg. Silny mróz zabił wszystko, co rosło w ogrodzie i do wiosny, rodzina musiała się zadowolić jedzeniem własnych butów i kory. Akulina wolała, aby to jej dzieci miały pełne brzuchy. Tego roku umarła z głodu. Reszta rodziny uratowała się dzięki wydarzeniu, które uważają za cud: na grządce z groszkiem wypuściło pędy pojedyncze ziarno żyta. Łykowowie odgrodzili je i gorliwie strzegli go dniami i nocami przed myszami i wiewiórkami. W czasie zbiorów, samotny kłos wydał 18 ziaren i dzięki nim, rodzina skrupulatnie odbudowała uprawę żyta.
Kiedy sowieccy geologowie poznali rodzinę Łykowów, zdali sobie sprawę z tego, że nie docenili ich umiejętności i inteligencji. Każdy członek rodziny miał inną osobowość. Stary Karp był zwykle zachwycony najnowszymi innowacjami, jakie naukowcy przynosili ze swojego obozu i choć stanowczo odmawiał uwierzenia w to, że człowiek pojawił się na księżycu, szybko przyjął ideę satelitów. Łykowowie zauważyli je już w latach 50., kiedy gwiazdy zaczęły szybko przecinać niebo, a Karp wymyślił teorię, która to wyjaśniała:Ludzie wynaleźli coś i wysyłają ogniki bardzo podobne do gwiazd.
Tym, co najbardziej go zachwyciło, zanotował Pieskow, były przezroczyste opakowania z celofanu. Boże, co oni wymyślili – to szkło, ale daje się zgnieść! Karp trzymał się okrutnie swojego statusu głowy rodziny mimo, że miał już ponad 80 lat. Jego najstarsze dziecko, Sawin, radził sobie z tym obsadzając się w roli nieugiętego rodzinnego sędziego do spraw religii. Od urodzenia był bardzo wierzącą, ale surową osobą, mówił o nim jego własny ojciec. Karp wydawał się zmartwiony tym, co stanie się z jego rodziną po jego śmierci, jeśli Sawin przejmie kontrolę. Z pewnością, najstarszy syn nie spotka się z oporem ze strony Natalii, która zawsze starała się zastąpić matkę w roli kucharki, szwaczki i pielęgniarki.
Z drugiej strony, dwójka młodszych dzieci była bardziej otwarta na zmiany i innowacje. Fanatyzm nie dotknął Agafii w aż tak dużym stopniu, mówił Pieskow, a z czasem zdał sobie sprawę z tego, że najmłodsza z Łykowów jest ironiczna i potrafi śmiać się z samej siebie. Jej niezwykły sposób mówienia – Agafia miała melodyjny głos i przeciągała krótkie słowa w wyrazy wielozgłoskowe – przekonało wielu z jej gości o tym, że jest nierozgarnięta. W rzeczywistości, kobieta była bardzo inteligentna i radziła sobie z trudnym zadaniem, jakim w rodzinie nie używającej kalendarzy, było nadążanie za czasem. Ciężką pracę miała za nic, późną jesienią wykopywała własnymi rękami nową piwnicę i kontynuowała pracę po zachodzie słońca, w świetle księżyca. Zapytana przez zdziwionego Pieskowa, czy nie boi się przebywać sama po zmierzchu w dziczy, odpowiedziała: A cóż tu jest takiego, co miałoby mnie zranić?
Jednak, geologowie najbardziej z rodziny Łykowów lubili Dmitrija, wytrawnego leśnika, który znał wszystkie humory tajgi. Był najbardziej ciekawskim i najbardziej patrzącym w przyszłość członkiem rodziny. To on zbudował piec i zrobił wszystkie kosze z kory brzozowej, w których przechowywali jedzenie oraz spędzał dnie na ociosywaniu i szlifowaniu każdej belki, którą ścieli Łykowowie. Nikogo więc nie zdziwi, że to właśnie on był najbardziej oczarowany technologią naukowców. Kiedy już wzajemne relacje poprawiły się do tego stopnia, że rodzina zgodziła się odwiedzić sowiecki obóz w dole strumienia, Dmitrij spędził wiele szczęśliwych godzin w małym tartaku, podziwiając jak łatwo okrągła piła i tokarki mogą wykończyć drewno. Nie trudno to zrozumieć, pisał Pieskow. Kłoda, obrobienie której zajmowało Dmitrijowi dzień lub dwa, na jego oczach zamieniała się w piękne, równe deski. Dmitrij dotykał ich dłonią i mówił: „Wspaniałe!”
Karp Łykow długo walczył, aby utrzymać te wszystkie nowości na dystans i w końcu przegrał. Kiedy rodzina poznała geologów, przyjęła tylko jeden jedyny prezent – sól. (Życie bez niej przez 40 lat było prawdziwą torturą, jak mówił Karp.) Jednak z czasem, zaczęli brać coraz więcej. Z radością powitali pomoc jednego ze specjalnych przyjaciół spośród geologów – wiertacza imieniem Jerofiej Sedow, który spędził większość swojego wolnego czasu pomagając im w sianiu zbóż i żniwach. Przyjęli noże, widelce, klamki, ziarna i ostatecznie nawet pióro i papier oraz elektryczną latarkę. Większość z tych innowacji zostało jedynie niechętnie przyjętych do wiadomości, ale grzech telewizji, z którym zetknęli się w obozie geologów, okazał się dla nich nieodparty… Podczas rzadkich wizyt, niezmiennie siadali i oglądali. Karp siadał dokładnie naprzeciwko ekranu. Agafia oglądała, zaglądając zza drzwi. Próbowała od razu modlitwą przegonić swoje wykroczenie – szepcząc, żegnając się… Starzec modlił się później, starannie i za jednym razem.
Prawdopodobnie najsmutniejszym aspektem dziwnej historii Łykowów była gwałtowność, z jaką rodzina rozpadła się po odbudowaniu kontaktu ze światem zewnętrznym. Na jesieni 1981 roku troje z czwórki dzieci, jedno po drugim, połączyło się ze swoją zmarłą matką. Zgodnie z relacją Pieskowa, ich zgony nie były, jak mogłoby się wydawać, wynikiem ekspozycji na choroby, na które nie byli odporni. Sawin i Natalia cierpieli z powodu niewydolności nerek, najprawdopodobniej spowodowanej ich surową dietą. Ale Dmitrij zmarł na zapalenie płuc, które mogło zacząć się od zarażenia infekcją od nowych przyjaciół.
Jego śmierć wstrząsnęła geologami, którzy desperacko próbowali go ratować. Proponowali, że wezwą helikopter i ewakuują go do szpitala. Ale Dmitrij w chwili śmierci nie chciał opuścić ani rodziny, ani religii, którą praktykował całe życie. Nie wolno nam tego, wyszeptał tuż przed śmiercią. Człowiek żyje tyle, ile Bóg mu pozwoli.
Kiedy cała trójka została pochowana, geolodzy zaczęli namawiać Karpa i Agafię na opuszczenie lasu i powrót do życia z krewnymi, którzy przetrwali prześladowania z lat czystek i wciąż żyli w tych samych starych wioskach. Ale żadne z nich nie chciało o tym słyszeć. Odbudowali starą chatę, wciąż pozostając blisko miejsca, gdzie stał ich stary dom.
Karp Łykow zmarł we śnie 16 lutego 1988 roku, 27 lat po śmierci żony Akuliny. Agafia z pomocą geologów pochowała go na zboczu góry, a potem odwróciła się i wróciła do domu. Jeśli Pan pozwoli, ona zostanie, tak mawiała, i rzeczywiście została. Ćwierć wieku później, mając ponad 70 lat, to dziecko tajgi żyje samotnie, wysoko ponad Abakanem.
Ale nie odejdzie. Natomiast my musimy ją zostawić, widzianą oczami Jerofieja w dniu pogrzebu jej ojca:
Odwróciłem się, by pomachać Agafii. Stała nad rzeką niczym posąg. Nie płakała. Pokiwała głową:” Idźcie, idźcie.” Odeszliśmy na kilometr i znów się obejrzałem. Cały czas tam stała."
Mike Dash
Smithsonian.com
Tłumaczenie: Justyna Zając


Po przeczytaniu tej opowieści Indiance nasunęły się pewne podejrzenia, niekoniecznie słuszne, ale myśli, że rodzina zjadła mamę z głodu owej pamiętnej zimy  :)
Nadto podejrzewa, że dwoje z rodzeństwa które zmarło z powodu niewydolności nerek - zmarło tak na prawdę z powodu jedzenia soli, której przez 40 lat nie jedli, a po zetknięciu się z geologami - nagle zaczęli jeść :) Dmitrij zmarł na pewno po zetknięciu z wirusem przywleczonym przez geologów. Dzieci Karpa wszak przez całe życie były odizolowane od źródeł chorób czyli od skupisk ludzkich.
Jedno jest pewne - ci ludzie byli całkowicie samowystarczalni i przeżyli 40 lat o własnych siłach. Rodzicom udało się w tych surowych warunkach wychować kilkoro dzieci.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Cele na rok 2013


Indianka nakreśliła sobie na ten rok zwięzłe cele

1. Spłacić pierdolony lichwiarsko oprocentowany kredyt
2. Uzyskać maksymalnie możliwą samowystarczalność żywieniowa, czyli własne warzywa, owoce, mleko, jaja, mięso, przyprawy, herbaty, zioła, leki ziołowe. Do końca roku chce osiągnąć taki stan, aby nie musieć kupować żywności w marketach spożywczych, lecz opierać się wyłącznie na swojej żywności, wyprodukowanej w swoim gospodarstwie. No, zboża nie posieje, bo nie ma sprzętu do obróbki pola, więc mąkę będzie musiała kupować nadal. No, sól może kupić w sklepie :)

Nie będzie tu agroturystyki, nie będzie stadniny koni, nie będzie hotelu. Tak samo jak nie ma infrastruktury:
ani drogi dojazdowej do gospodarstwa, ani internetu szybkiego.

Indianka 10 lat haruje, odmawia sobie wszystkiego, by zrealizować swoje długoterminowe plany.
Niestety, skurwysyny zrobiły wszystko, by rozpieprzyć jej plany i nie dopuścić do urentownienie gospodarstwa i jego rozwoju. 

Nic to - nadal ma ziemię, dom, zwierzęta - da sobie radę. Będzie nadal prowadzić drobne gospodarstwo rolne bez angażowania się w wielkie biznesy. Wielki biznes, to wielkie ryzyko. A samo to, co doświadczyła próbując uruchomić wielkie biznesy, uświadomiło jej, że nie warto się angażować w takie sprawy.

Bo nawet jakby się jej udało uruchomić hotel i stadninę koni - to zawsze znajdzie się masa chujów, które będą ryć pod nią i działać na jej szkodę, a pierdolone przepisy wypierdziane przez władze sprzyjają chujom, a nie chronią obywatela, właściciela, a zwłaszcza drobnego biznesmena. Nie będzie biznesu - nie będzie rycia. Nie będzie stresów. Nie będzie też miejsc pracy dla miejscowych w agroturystyce, hotelu i stajni, ani zarobku dla nich. Nie będzie zysku dla miejscowych firm budowlanych i majstrów. Nie będzie zysku dla sklepów budowlanych. 
Nie będzie zysku dla sklepów rolniczych i producentów maszyn rolniczych. 

Niech jadą w pizdu za granicę zarabiać na życie. Tutaj wszystko jest tak robione, by zgnoić tego, kto próbuje wypracować sobie dobrobyt uczciwą, ciężką pracą.