Indianka nieziemsko się dziś narobiła, próbując dostać się do korzeni pigwowców. Strasznie głęboko wkopała je kilka lat temu, by uchronić je przed przemarzaniem. Literalnie, w trosce o sadzonki, PRZESADZIŁA ;) Ale sposób wkopania i gęsta, wysoka darń nie tylko uchroniły pigwowce przed mrozami, ale i kozami.
No, ale teraz musiała wykopać kilka metrowej głębokości dołów, aby rośliny wydobyć na powierzchnię :))) Uffffff... Wykopała. Zwycięstwo! :) Cała mokra od deszczu i umorusana od ziemi, a włosy pokręcone od miękkiej deszczówki.
Wykopała rośliny cenniejsze niż złoto, bo karmiące i leczące, w dodatku cudnie pachnące i kwitnące. Ma kilka cennych sadzonek pigwowca. Przy okazji wykopała jedyną ocalałą z 2500 sztuk jabłonkę i jedyną ocalałą z 200 sztuk aronię. Na obecnym pastwisku (dawniej był tu sad) prawie nic z drzew owocowych i krzewów się nie uchowało (złodzieje, dziki, mrozy, a na końcu dobiły sadzonki wszędobylskie, niszczycielskie kozy) Jeszcze jedna jeżyna dycha mocno przycięta przez kozy. Trzeba i ją przenieść do ogródka. Teraz, w ogrodzonym ogródku krzewy i drzewka będą rosły bezpiecznie. Za parę lat będzie owoc! Indianka starannie wszystkim gatunkom wybiera miejsca do życia. Zwraca uwagę na glebę, nasłonecznienie, zaciszność. Zmienia obornikiem pH. Starannie, z troską - wkopuje każdą roślinę. Monumentalne dzieło. Kiedyś zaprocentuje dywidendami w postaci własnych owoców! :) A wiosną będzie tak ślicznie i pachnąco! :)
Indianka też ma plan by posadzić 300 świerków, bo potrzebny wiatrochron przed zimnymi wiatrami północnymi i wschodnimi, oraz potrzebny budulec do odnowy siedliska. Ale to już w następnym roku na wiosnę. W tym nie da rady. Póki co posadziła i tak 50 sosen w tym roku. Wszystko ręcznie, osobiście, bez maszyn i pomocy.
Indianka