Pokazywanie postów oznaczonych etykietą permakultura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą permakultura. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Mokradłowe porzeczki

Zdobyczne porzeczki :)


Indianka raniutko skoro świt ochoczo pomaszerowała na ogródek dosadzić pozostałe porzeczki. Wczoraj wieczorem posadziła trzy krzewy. Reszty już nie chciała, bo ściemniało się i nie widziała dokładnie jak sadzi. Wolała pracę skończyć za dnia.

Dziś po posadzeniu porzeczek, postanowiła sprawdzić, czy na mokradłach nie rośnie ich więcej. O ile wcześniej po prostu weszła na porzeczki, o tyle teraz pilnie ich wypatrywała. Wypatrzyła! :))) Są! Kolejne sadzonki! Wyrwała z grząskiej gleby razem z korzeniami rozłogowymi.

Znalazła jeszcze jedno zbiorowisko porzeczek. Tego tym razem nie dała rady wyrwać. Korzeń zbyt gruby i długi. Trzeba ciąć sekatorem. Wróci tu potem z sekatorem. Na razie ma co sadzić.

Indianka zastanawia się, skąd tutaj porzeczki na tych mokradłach. Ptaki? A może ona sama posiała? Indianka ma zwyczaj rozrzucania owoców i wdeptywania ich w gołą, pulchną ziemię. Robiła to też na mokradłach.
Także sadziła na mokradłach sztobry porzeczek i bzu czarnego kilka lat temu.
Wychodzi na to, że to jej permakulturalna robota zaowocowała. Na mokradłach rosną zarówno porzeczki, jak i bez czarny. Kiedyś tam tych roślin nie było.

piątek, 22 lipca 2016

Jaskółek wdraża się do zadań permakulturalnych

Jaskółek mówi, że mu woda ze źródełka smakuje.
Po pogłębieniu i oczyszczeniu źródełka z mułu,
woda nabrała klarowności.

Na foto nowy przybysz pogłębia źródełko wody pitnej, bo zdeczko zarosło.
Rąbał dziś też drwa i wywoził obornik.

Potem wynieśli drugi materac na strych do stajni, stół i dwa krzesła.
To na wypadek, gdyby lało. Jaskółek na razie lubi spać w swoim namiocie na łące, ale gdy lunie mocno, może mu jego namiot przeciekać i wtedy będzie mógł się ewakuować do stajni na materac.

Jaskółek przybył na Rancho prosto z Woodstocka. Tam to ponoć mega impreza była. Na Rancho zaś multum zwierzątek i spokój absolutny.
Po południu pojechali z Indianką po zakupy na rowerach. Po drodze znaleźli kosz grzybów :)

Dziś na obiad pieczony kurczaczek, duszone koźlarze, oraz młoda kapusta ze śmietaną na surówkę. Do popicia mięta i kompot jabłkowy :) Niam! :)

Koźlarze czerwone i brązowe, świeżutkie, jędrne.
Podczas jazdy w rowerowym koszyku Indianki zdeczko się poobijały,
 ale nie umniejszyło to ich wartości kulinarnych :)

niedziela, 1 maja 2016

Definicja permakultury

Definition of permaculture
Permaculture is an agricultural system or method that seeks to integrate human activity with natural surroundings so as to create highly healthy self-sustaining ecosystems

Permakultura to
rolniczy system lub metoda które dążą do zintegrowania ludzkiej działalności z naturalnym otoczeniem celem stworzenia wysoce zdrowych samowystarczalnych ekosystemów.

Permakultura opiera się na naśladownictwie natury, na współdziałaniu z nią, a nie wbrew niej. Permakultura to naturalne rolnictwo oparte na naturalnej uprawie ziemi, przy pomocy naturalnych metod. Tymi metodami mogą być zarówno brak ingerencji ludzkiej lub minimalna ingerencja w środowisko naturalne. Jest to rolnictwo extensywne. 

Wydajność takich upraw jest niewielka do średniej, ale i koszty są znikome. Jest to korzystanie z tego co natura sama daje, ale także konkretne działania uprawne celem pozyskania konkretnych warzyw i owoców. Permakultura korzysta z nasion naturalnych, wystrzega się tych genetycznie modyfikowanych. Permakultura nie stosuje chemii.

Permakultura zachowuje równowagę biologiczną. Nie stosuje monokultur wielkoobszarowych. Permakultura to bioróżnorodność. Jedną z form upraw permakultury są ogrody leśne.
Indianka założyła ogród leśny. Posiała setki orzechów i posadziła dziesiątki sztobrów bzu czarnego. 

Orzechy wykopały i zjadły dziki i gryzonie, bez czarny szczęśliwie wyrósł, ale jest masakrowany przez kozy. Wymaga metalowych osłon na drzewka i krzewy lub wiązania kóz na pastwiskach, bądź odizolowania kóz na pastwiskach szczelnym ogrodzeniem. Plastikowe osłonki się nie sprawdzają. Kozy je niszczą rogami. Zdzierają plastik rogami, następnie obgryzają korę zębami do cna, aż drzewko lub krzew obumiera.
Aby mieć uprawy określonych warzyw i owoców niezbędne jest ich odizolowanie od dużej liczby zwierząt, które swobodnie żyją sobie na ziemi Indianki. W tym celu ogrodziła ogród. Jednak zwierzęta forsują ogrodzenie.
Niezbędne jest zastosowanie ogrodzenia elektrycznego.

Indianka nie ma zasilania sieciowego. Musi zastosować solary do zasilania pastucha elektrycznego. Solary jako urządzenia wykorzystujące naturalną energię słoneczną znakomicie wpisują się w permakulturalne sposoby gospodarzenia w harmonii z naturą. Przetwarzanie energii słonecznej na prąd nie niszczy środowiska naturalnego. Daje także samowystarczalność energetyczną.

Aby zasilanie solarne było efektywne, musi być odpowiednio dużej mocy.
Obecnie malutkie solary Indianki jedynie z trudem zasilają komórki i tablet. Jest konieczne znaczne zwiększenie mocy urządzeń pobierających energię solarną oraz ją przetwarzających. Są potrzebne solary o większej mocy, regulatory obsługujące te solary i przetwarzające prąd na 12 volt, oraz większej pojemności akumulatory magazynujące większy zapas energii.

Konieczny jest też zakup elektryzatora akumulatorowego dużej mocy.
Bez silnego pastucha elektrycznego Indianka nie uchroni swoich upraw warzywnych przed pożarciem przez jej wszędobylskie zwierzątki, które już trzeci raz kładą jej płot wokół warzywnika :)

Kury Indianki swobodnie żerują po siedlisku, wokół niego, po otaczających łąkach. Kury mają skrzydła i potrafią przefrunąć niskie ogrodzenie. Zatem ogród musi mieć wysokie, gęste ogrodzenie, by kury tam się nie dostały.
Najlepsze w tym momencie będą co najmniej 150 cm wysokości słupki oraz gęsta siatka o oczkach na dole nie większych niż 10 x 10 cm.

Indianka



niedziela, 17 stycznia 2016

Instrukcja utylizacji kupy

Oto instrukcja utylizacji kupy w warunkach braku konwencjonalnej sprawnej łazienki:

Bierzesz wyznaczone do tego celu osobne wiaderko.
Wsypujesz na dno szuflę popiołu. Robisz kupę. Zasypujesz drugą szuflą popiołu. W praktyce potrzebujesz dwa wiadra - jedno na odchody i drugie z zapasem popiołu i szuflą. Gdy wiadro na odchody zapełnisz kupami - wynosisz na obornik lub kompost i wysypujesz. Możesz też zakopać. Kupa jest biodegradowalna, tzn. rozkłada się. Masz z niej nawóz do użyźniania ziemi. Popiół drzewny ma właściwości dezynfekujące, wypalające, odkażające. Kupa przesypana popiołem w wiaderku nie śmierdzi.

Można też kupę robić wprost na oborniku. Tam ją przesypać popiołem lub trocinami, ziemią lub zleżałym obornikiem, czy świeżym nawet.
Ludzka kupa nie przesypana śmierdzi, a zwierzęca nie ma tak przykrego zapachu jak ludzka. Ja zapach końskiego obornika lubię. Jest to znakomity nawóz pod warzywa.

Siku możesz robić do tego samego wiaderka, lub osobnego i wylewać na bieżąco lub robić siusiu wprost na ziemię jak najdalej od domu.

Mocz wnika w glebę i przy okazji podlewa trawę, a także odstrasza drapieżniki od siedliska jako znacznik terytorium człowieka.

Aby przed domem nie śmierdziało moczem, wskazane by robić siku w różnych miejscach, jak najdalej od domu.

Kto nigdy nie próbował wypiąć tyłka by wysikać się na trawę - niech spróbuje :-) Szczególnie wiosną i latem jest miło poczuć na pośladkach powiew powietrza i promienie Słońca :-)

Robienie siku na glebę jesienią i zimą, też nie jest straszne.
Mrozek nie przeszkadza. Jest to jak najbardziej naturalne.



Konie jedzą siano do woli

Konie Indianki są najedzone i napite do woli.
Także wybiegane i wytarzane do woli. Niczego im nie brak.
i piją wodę do woli, kiedy chcą.

Nie muszą czekać tak jak w innych stajniach, aż stajenny lub właściciel odmrozi kran lub automatyczne poidła, lecz piją często, na bieżąco, w niewielkich dawkach, dzięki czemu nie wychładzają gwałtownie swoich organizmów.

Luna_s20, wklej to foto na re-voltę, obok tego zdjęcia co mi ukradłaś bez mojego pozwolenia. 

Indianka

środa, 21 sierpnia 2013

Psychologia zwierząt i permakultura

Sąsiedzi Indianki dziwią się, jak Indianka sobie daje radę z tyloma różnymi gatunkami zwierząt. Oni przeważnie się nastawiają na bydło i tylko bydło hodują – mleczne lub mięsne. Rzadko trzymają jeszcze inne zwierzęta. Są to co najwyżej świnie na własne potrzeby spożywcze oraz drób na jaja. Natomiast Indianka ma wszystkiego po trochu co jest dużą sztuką pogodzić razem takie gatunki jak: 
konie, krowy, kozy, owce, kury, gęsi, perlice plus psy i koty (krów aktualnie nie ma, ale miała wcześniej).

Wrzosówki - owce prymitywnej, staropolskiej rasy oraz
kury nioski rasy Rhode Island i jedna kurka Zielononóżka oraz biała kurka rasy Sussex
Konie wierzchowo-pociągowe polskiej rasy małopolskiej
 oraz kurka Rhode Island i kurka Zielononóżka - polskiej staropolskiej rasy.

Indianka żyje i pracuje na swojej ziemi już 11 lat. Pracuje całymi dniami – świątek, piątek – codziennie.

Przez te lata pracy i obserwacji, doświadczeń – wypracowała sobie takie formy pracy, które ułatwiają jej pracę hodowlaną i oszczędzają czas. Tak steruje zwierzętami, aby były maksymalnie samodzielne. I są samodzielne. Potrafią sobie bardzo dobrze radzić w naturze, na gospodarstwie Indianki. Ich inteligencja jest duża – bo ćwiczona. Konie i psy potrafią sobie otwierać drzwi do swoich siedzib, kicia wie jak się włamać do domu gdy potrzebuje :)))
Indianka nauczyła konie, kozy i owce oraz gęsi pić z rzeki, dzięki temu nie musi za nimi latać z wiadrem wody. No, chyba że susza i rzeka wyschnie albo mróz trzaskający i zamrozi całkiem rzekę.

Koni nie trzeba czesać – same się wycierają w trawę i żwir, kąpią w deszczu. Podobnie kozy i owce oraz inne zwierzęta. Są czyściutkie i mają piękną, zdrową, lśniącą sierść. Gęsi zażywają kąpieli w rzece, kury zażywają kąpieli w piasku.  Trzeba sobie ułatwiać pracę, gdy się jej ma aż tyle. Pozwolić zwierzętom by zadbały o siebie same. Sprawia im to radość i zajmuje je to. Buduje ich zdolności przystosowawcze. Kicia dostaje karmę, ale bazuje na myszach i szczurach i w zasadzie potrafi się wyżywić samodzielnie. Gryzoni tutaj pod dostatkiem :). Potrafi zagryźć szczura większego od siebie.

Indianka tak się stara organizować sobie hodowlę i ewentualne uprawy by się nawzajem wspierały i uzupełniały, a nie kolidowały. Psychologia zwierząt gospodarskich się przydaje na co dzień. Nie ma o tym w żadnym podręczniku hodowli – z wyjątkiem końskich.

Każdy gatunek inaczej reaguje. Niektóre podobnie, inne diametralnie inaczej. Lata doświadczeń i obserwacji przydają się. Indianka nabrała ogromnej wprawy, nasiąknęła wiedzą. Wie jak tropić zwierzęta jeśli się zawieruszą gdzieś i wie gdzie je szukać. Wie jak o czym myślą. Są przewidywalne. Ich instynkty silne i utrwalone. Jest to pomocne w hodowli zwierząt. Wie jak łączyć gatunki, które lubią przebywać razem, a które lepiej by były osobno. Generalnie to wszystkie gatunki mogą być razem przy spełnieniu pewnych warunków. Po poznaniu się wzajemnym – tolerują się dobrze. Nie wadzą sobie. Schodzą sobie z drogi i nie ma problemu. Ostatnio wiosną jeden kozioł dostał bzika i stawiał się do koni. Szybko mu to wyperswadowały :))). Żadne zwierzę w starciu z koniem nie ma szans :)

sobota, 13 lipca 2013

Indianka kupiła wóz konny drabiniasty! :)

Kupiłam nowy wóz drabiniasty dla moich koni :) Mam zamiar wykorzystywać go do wszelkich prac gospodarskich poczynając od zbierania siana :) Chcę być niezależna i samowystarczalna w najbardziej prosty i naturalny sposób :)
To jest powrót do korzeni, do starych polskich tradycji :) Także powrót do Natury :) Do naszej polskiej, gospodarskiej tradycji :)



Dała za niego 400zł i wykaszarkę spalinową, którą kupiła za 800zł. Ktoś by powiedział, że “Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Ale Indianeczka wie co robi :)

Dąży do samowystarczalności i niezależności od innych. Ten wóz, oraz maszyny konne które zamiaruje nabyć – pomogą jej tę niezależność i samowystarczalność zdobyć. To niezbędne narzędzia do pracy na gospodarstwie. Gdy dobrze opanuje ich obsługę – nie będzie tutaj potrzebny żaden ryczący traktor.

Wóz stoi dumnie na środku podwórza i jeży się hołoblami. Jest surowy, z surowego drewna świeżego zbudowany. Gdy obeschnie – Indianka go przeszlifuje i na cudny rudy kolorek pomaluje :)

Wóz konny przyjechał dziś do Indianki, gdy ledwo co skończyła brać kąpiel. Wyszła przed dom z włosami mokrymi, ale ubrana :). Na dworzu padało, więc nie robiło to żadnej różnicy włosom. Nastąpiły oględziny wozu na żywo. Dostał nowe hołoble, ale wąskie i krzywe, więc Indianka utargowała 100zł taniej, tym bardziej, że te 100zł jest jej potrzebne na butlę gazu do gotowania obiadów oraz do opłacenia chociaż jednego rachunku. Wozik jest lekki. Tak lekki, że Indianka może go sama przesunąć bez większego trudu. Będzie się lekko klaczce ciągało ten wozik. Tylko żeby łaskawie zechciała :D

Klaczka zaparkowana na łące pod gruszą. Uczy się ograniczeń. Uczy się, że nie zawsze może iść tam, gdzie chce iść :) Jest grzeczna i nie powinno być z nią większego problemu przy zakładaniu do wozu, ale to świeży koń, w sensie świeżo ujeżdżony i ledwo co przyuczony do ciągnięcia pługa. Trzeba będzie bardzo uważać, aby tego wozika nie rozniosła w drobny pył.

Przydałaby się jakaś fachowa ręka do pomocy przy przyuczaniu klaczki do wozu. Chociaż na początek. Gdyby Dziadek Indianki żył, to by na pewno pomógł. Bardzo dobrze operował wszelkimi maszynami konnymi i końmi każdej krwi. Umiał też jeździć wierzchem. Służył kiedyś w kawalerii.

Kawalerzyści to najlepsi jeźdźcy. Czegewara to też kawalerzysta. Świetnie radzi sobie z końmi. Szkoda, że już wybył w świat. Przydałby się teraz bardzo.



niedziela, 30 września 2012

Bomby Nasienne

Wstał nowy, słoneczny, rześki dzień, a wraz z nim wstała radosna Isabelle :) Od czego tu zacząć? Stosy roboty piętrzą się przed pracowitą Indianką. 700kg ziemniaków do przebrania i rozlokowania, zawalona klamotami piwnica do sprzątnięcia, zwierzęta do nakarmienia, kozy do wydojenia, bomby nasienne do rozprowadzenia, 100kg jabłek do przebrania, umycia, obrania i pokrojenia oraz usmażenia na dżem, piec do rozpalenia, a komin nie ma ciągu i w piecu nie chce się palić, przy czym prawie nie ma drewna – resztka suchych gałęzi z poprzednich lat. A i drzewka trzeba sadzić! Indianka znalazła pod domem kilka śliw młodych, to posadzi w swoim spustoszonym przez wieśniaków i mrozy sadzie. 90 procent plantacji zniszczone. Komornik napuszczony przez ARiMR zagarnął dotacje Indianki i nie ma za co kupić nowe drzewka, siatkę ogrodzeniową i osłonki na drzewka. Trzeba wykopywać dzikie drzewka z poboczy i łąk i wkopywać do sadu, siać bomby nasienne w nadziei, że coś z tego wyrośnie. Na 50 posianych bomb nasiennych około 3 drzewek owocowych się wykluwa. Niewiele, ale zawsze coś. Lepszy rydz, niż nic. Trzeba coś tu robić. Walczyć o przetrwanie. To wstyd i hańba, że instytucje powołane do wspomagania rolników działają przeciwko nim. Ale Indianka się nie podda i dopnie swego. Urośnie tu piękny sad. Choćby z nasion i dzikich drzewek. Na przekór wszystkim złośliwym chu... którzy jej szkodzą.

niedziela, 23 września 2012

Dziki

Dziki, to nie tylko zwierzęta, ale także mianem “dzików” określa się dzikie drzewka owocowe samosiejki. Rośnie u mnie trochę takich na łące, rozsianych przez konie moje. Są to drzewka pochodzące ze starej jabłoni. Ma ona wiele lat. Jabłka rodzi małe, kwaśne, zielone. Żadna rewelacja. Ale jabłoń ta przetrwała tutaj wiele lat i nie wymarzła. Jej młode drzewka też rosną dobrze i przetrwały ostatnie mrozy, więc wykopuję je z łąki i wkopuję je w moim sadzie. Wykopałam dzisiaj jedno skupisko i rozdzieliłam na pięć drzewek. Posadziłam w sadzie. Niech rośnie.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Zabiegi agrotechniczne i permakulturalne

Umordowałam się setnie. Przed obiadem wyszłam w pole by wyciąć z sadów samosiejki i przestawić kozy. Wycięłam ile dałam radę i już miałam iść do kóz, gdy konie zaczęły same przestawiać jedno ogrodzenie. Skoro zaczęły, a i tak w planie to ogrodzenie było do rozebrania, więc je rozebrałam doszczętnie co zajęło sporo czasu. Rozebrałam i przestawiłam w inne miejsce. Teraz konie wypasają się w dwóch sadach jednocześnie: jabłoniowym i śliwowym. Miejscami trawa wygolona do samej ziemi, a miejscami duże kępy jeszcze nie wykoszone. Ale moje koniki są staranne i koszą dokładniej niż jakakolwiek kosiarka rotacyjna :) Ostatnio gdy wynajęłam jednego rolasa by mi skosił trawę na łące, to kosił pół metra nad ziemią, co zakrawa na kpinę. Wniosek: trzeba mieć własny traktor i uniezależnić się od bezczelnych dupków. Gdyby mi nie zapier...li dopłat w tym roku i poprzednim, kupiłabym używaną 30 lub 60tkę i bym kosiła sobie kiedy chcę i jak chcę. A tak muszę się jeszcze co najmniej jeden rok lub dwa przemęczyć bez traktora. Najmować kogoś do koszenia lub kupować gotowe siano.

Uzupełniłam dane w rejestrze koni i rejestrze zabiegów pielęgnacyjnych i hodowlanych, założyłam nową kartę zabiegów agrotechnicznych. Pierwsze już wydrukowane, drugiego nie idzie, bo albo drukarka się zawiesza albo Word. Chyba trzeba będzie przeinstalować Word’a.

Po powrocie z pola ugotowałam obiad i jestem już padnięta. Nie mam siły robić przetworów. Może trochę potem. Trzeba w piecu napalić i nagotować psom karmę oraz smażyć leczo i konfitury, zrobić twaróg.

czwartek, 29 września 2011

Czym różni się rolnictwo permakulturalne od rolnictwa konwencjonalnego i ekologicznego?

Przykłady:

OGRODNIK KONWENCJONALNY
Gdy konwencjonalny ogrodnik chce pozbyć się chwastów ze swojego ogrodu - pryska chwasty chemikaliami by je wytłuc np. wszystko palącym roundapem.
Mądry rolnik konwencjonalny także korzysta z wiedzy ekologicznej i permakulturowej, ale wykorzystuje ją  marginalnie gdyż koncentruje się na uzyskaniu jak największych plonów jak najmniejszym kosztem.
Rolnik konwencjonalny także jest zobowiązany stosować płodozmian w celu uniknięcia nadmiernego wyjałowienia ziemi. To jest w jego interesie i dba o to, by na tym samym kawałku ziemi co roku inna roślina była siana, gdyż monokultury przyczyniają się do wyjałowienia ziemi i wzrostu zachorowalności roślin - tam gdzie w tym samym miejscu sieje się to samo przez lata, ciągną w to miejsce i rozprzestrzeniają się zawzięcie rozmaite  pasożyty i choroby danej rośliny powodując marne plony.

OGRODNIK EKOLOGICZNY
Gdy ogrodnik ekologiczny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - rwie je łapami i całymi dniami lub pieli ogród intensywnie i wielokrotnie przy użyciu traktora i podpiętego do niego opielacza.
Ponadto ogrodnik ekologiczny wyszukuje różne permakulturowe sposoby na chwasty i pasożyty.
Np. sieje aksamitkę w pobliżu pomidorów - bo aksamitka odstrasza nicienie, które niszczą pomidory.

OGRODNIK PERMAKULTURALNY
Gdy ogrodnik permakulturalny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - ustawia klatkę z kurami, które mu wydziobują chwasty wraz z ich nasionami, co więcej, kury wydłubują z ziemi robale podżerające pożyteczne warzywa, mało tego - kury zostawiają w tym miejscu pożyteczny obornik!
Ogrodnik permakulturowy koncentruje się na wynajdywaniu naturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, które są maksymalnie zgodne z naturą i nie szkodzą naturalnemu środowisku. Ważne dla rolnika permakulturalnego jest to, by produkcja rolnicza była zdrowa zarówno pod kątem jakości płodów rolnych jak i pod kątem metod ich uzyskiwania.
Można by rzec, że ogrodnik permakulturowy, to ogrodnik ekologiczny ortodoksyjny, bo idzie dalej w naturę np. zastępuje użycie maszyn spalinowych czyli traktorów itp. pracą koni.

I w tym momencie mogę o sobie powiedzieć, że ja jestem rolnikiem ekologicznym ortodoksyjnym czyli permakulturalnym :)

Podoba mi się także zawarta w słowie "permakulturalna" słowo "kulturalna", gdyż mam się za taką :)
Wiele czytam na temat ekologicznych i permakulturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, więc jestem kulturalną osobą :)))

Powiem więcej, wiele permakulturalnych sposobów uprawy ziemi i hodowli zwierząt sama odkryłam i stosuję je na codzień!

Oj... niechcący wkleiłam tu post do mojego nowego bloga: http://permakulturalny.blogspot.com/
Jeśli interesują Państwa ekologiczne i permakulturalne metody gospodarzenia zapraszam na mój nowy blog pt.: Blog Permakulturalny - Permaculture Handbook Online.
Jest pisany w języku polskim i angielskim.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

żywe kosiarki

Wokół sianokosy. Wyposażone w sprzęt bogate rolasy koszą swoje łąki traktorami z podłączonymi kosiarkami rotacyjnymi lub listwowymi. Indianka nie ma maszyn, ani szansy by kupić sobie traktor i osprzęt, ale na szczęście ma sprzymierzeńców naturalnych – swoje żywe kosiarki czyli konie i kozy.

Kozy słabo wyjadają trawę, za to konie robią to idealnie, dokładniej niż jakakolwiek kosiarka mechaniczna. I robią to same, chętnie i za darmo. Takie samojezdne ekologiczne kosiarki. Stosunkowo tanie w utrzymaniu i praktyczne. Nie skażają środowiska spalinami, nie trzeba trwonić kasy na zakup benzyny czy ropy oraz nowych części. Konie wygoliły siedlisko do cna. Pora na desant na sad. Tyczki przenośnego pastucha czekają w pogotowiu by je rozstawić.

Indianka dopiero co dostała od Mamy kasę na opłacenie rat i rachunków, bo inaczej byłoby krucho. Wszak nie dostała ani grosza dotacji rolniczych, a raty i rachunki trzeba płacić. Zapłaciła raty i część najpilniejszych rachunków. Wszystkich rachunków opłacić nie mogła, bo pilnie potrzebne tyczki do pastucha przenośnego do wypasu koni w sadzie. Koni do sadu nie można puścić luzem, bo mogą pouszkadzać sadzonki młodych drzewek. Konieczny jest umiejętny wypas kwaterowy. W tym celu Indianka używa przenośnego pastucha. Kolejno udostępnia koniom międzyrzędzia, by wykaszały trawę w nich.

Weekend minął pogodnie i owocnie. Indianka całe dnie spędzała na dworze działając w ogródku i na siedlisku. Hartowała sadzonki i przygotowywała ogródek do posadzenia flanców warzyw. Nie wszystkie posiane w domu warzywa wzeszły, a część tych co wzeszła nie wiedzieć czemu nagle padła. Być może użyty do podlewania nawóz wypalił rośliny. Dawka była niby w sam raz dla roślin doniczkowych, ale młode kiełkujące warzywa prawdopodobnie popaliła, możliwe że ten fatalny efekt spotęgowała zbyt bogata w obornik ziemią. Indianka przedobrzyła tym razem.

Szkoda, bo wiele pięknych sadzonek padło. Indianka narobiła się na darmo. Do pojemników na warzywa nosiła ziemię z bardzo daleka. Specjalnie dla wzrostu tych roślin paliła w piecu. Chuchała na nie i dmuchała. Sadzonki już były całkiem spore.

Natomiast warzywa posiane w kwietniu na zewnątrz nie wzeszły. Prawdopodobnie wymarzły w nocnych przymrozkach lub sparciały w mokrej i zimnej ziemi. Na Suwalszczyźnie klimat jest bardzo zimny. To polski biegun zimna. Tu wiosna i wegetacja zaczyna się o 3 tygodnie później niż w innych częściach kraju. Suma summarrum – z warzyw na razie kicha. No, ale cóż. Bywa. Nowe nasiona świeżo posiane powinny rosnąć jak burza – jest bardzo ciepło teraz i przymrozki nie grożą. Można już siać na zewnątrz, wprost do gruntu. Te kilkanaście ocalałych sadzonek aklimatyzuje się na dworze od kilku dni. Jeśli przetrwają – będą owocować szybciej niż te posiane dopiero co. Aby uzupełnić padnięte sadzonki warzyw, Indianka dokupiła nowych nasion i już prawie wszystkie wysiała. Na razie w pojemniczkach, bo ziemia nieskopana i wymaga dużo pracochłonnych zabiegów.

Ponieważ po deszczach darń bardzo rozrosła się, Indianka wykorzystała konie do wykoszenia trawy do cna. Po trawie została sucha ściółka. Ziemia jest bardzo sucha i twarda. Nie da się kopać w niej tępym szpadlem. Ten ulubiony ostry szpadel brat gdzieś posiał gdy był.

Indianka kombinuje jak się dobrać do czarnej ziemi bez kopania. Wokół wybiegu dla kur ma poukładane kamienie. Pod tymi kamieniami jest czarna ziemia. Odkłada kamienie na bok odkrywając czarną ziemię, dziobie tę ziemię szpadlem i próbuje skopać darń sąsiadującą z tymi czarnymi dziurami w ziemi. Idzie to ciężko, ale po kawałeczku się udaje. Ziemię dziobie szpadlem, darń wyciąga graczką. Powoli szykuje rządek pod fasolę, bób, groch. Ciekawe czy cokolwiek urośnie? Na bób i groch trochę późnawo, ale nie dało się wcześniej nic zrobić. Ogier najpierw musiał wyżreć trawę z ogródka, a Indianka musiała odpowiedzieć na 100.000 pism urzędowych... ;)

Ogier mimo, że ze dwa tygodnie bawił na ogródku, obijał się. Zamiast wyżerać trawę, latał wzdłuż ogrodzenia i wyciągał szyję ponad nim próbując dojrzeć pasące się na łące klacze. Oczywiście ryczał jak zarzynany dinozaur, bardzo wyrywając się do klaczy. Więc wyżarcie trawy zajęło mu duużo czasu. W dodatku przy ogrodzeniu tak ubił kopytami ziemię, że jest twarda jak beton. No tam to się szpadla na pewno nie wbije, co najwyżej kilof. Indianka górnikiem ani kamieniarzem nie jest i rozbijać ziemi kilofem nie ma zamiaru. Musiała porzucić swój zamiar posiana fasoli i grochu przy ogrodzeniu z powodu tej strasznie ubitej ziemi. Jeśli popada przez kilka dni deszcz, to ta ubita ścieżka się da skopać. Na razie nie ma szans.

Konie wokół siedliska wygoliły trawę do samej ziemi. Pora je przerzucić na sad. Zajmie to trochę czasu. Trzeba rozstawić nowy pastuch i doprowadzić do niego mocnotłukący prąd. A tu kolejna sterta wnerwiających spraw terminowych czeka na odpowiedź Indianki. Trzeba jakoś pogodzić zabiegi gospodarskie z papierami. Szkoda dnia na tę makulaturę, ale samo się nie zrobi. Indianka znów będzie musiała się wybić z ulubionego rytmu ogrodowego i wbić się w rozporządzenia, ustawy, przepisy itp. itd.

Taki los rolnika unijnego. Biurokracja unijno-rolnicza rośnie z każdym rokiem zabierając cenny czas rolnika i jeżąc się od zdradliwych pułapek prawnych tworzonych przez posłów i decydentów, którzy najwyraźniej rolników nie lubią, skoro im takie numery prawne co rusz wycinają. A rolnicy to rozproszona grupa zawodowa, która nigdy nie będzie się w stanie zjednoczyć by zawalczyć o swoje prawa tak jak to z powodzeniem udało się górnikom, stoczniowcom czy pielęgniarkom.

Rolnik jest, był i zawsze będzie na przegranej pozycji w stosunku do innych grup zawodowych. Współczesne szkoły rolnicze powinny uczyć nie tylko produkcji rolnej i hodowli zwierząt, ale i przepisów unijnych i krajowych, by rolnik umiał omijać te prawne rafy i sprawnie wokół nich lawirować, bo bycie rolnikiem we współczesnych czasach wymusza obszerną znajomość prawa unijnego i jego licznych przepisów, nakazów, zakazów, ograniczeń, wymogów, zaleceń i co tam jeszcze jajogłowi wymyślą by utrudnić życie rolnikom.

Narzuca się polskim rolnikom zachodnie normy, ale to w Wielkiej Brytanii wybuchła epidemia choroby wściekłych krów, to w Niemczech wyprodukowano i puszczono na rynek wieprzowinę z dioksynami, to w Niemczech dopiero co zmarło 20 osób zatrutych kiełkami skażonej bakteriami coli fasoli. Nasz kraj jest czysty i zdrowy, żywność najzdrowsza i najsmaczniejsza w całej Europie. To od nas Zachód powinien się uczyć, jak wytwarzać zdrową i smaczną żywność, a nie że paniczyki ze skażonej przemysłem zachodnioeuropejskiej wylęgarni chorób rozmaitych pouczają nas Polaków, jak mamy wytwarzać zdrową i smaczną żywność...