Pokazywanie postów oznaczonych etykietą napad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą napad. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 czerwca 2018

Jak wójt Locman postanowił okraść ze wszystkiego i zrujnować biedną rolniczkę


Jak zorganizowane grupy przestępcze okradają hodowców i rolników w  Polsce:
https://www.youtube.com/watch?v=IXBqHQ4W-Ac

''Największe organizacje prozwierzęce w Polsce bardzo często przedstawiają się jako nieskazitelni bohaterowie walki o dobro zwierząt. Na swoje działanie potrzebują ogromnych pieniędzy, toteż nieskrępowanie wyciągają ręce po datki finansowe za pomocą portali społecznościowych i kampanii medialnych. Pieniędzy na ich konto cały czas przybywa, a zwierząt potrzebujących pomocy wciąż jest tyle samo...

 Bohaterowie mojego reportażu to w dużej mierze osoby doświadczone przez życie. Wszyscy doznali ogromnej krzywdy i pogardy od tych, którzy przedstawiają się jako obrońcy zwierząt. Dla niektórych zwierzęta były źródłem dochodu, dla innych jedynym kompanem życia. Dziś próbuje się z nich zrobić przestępców i zwyrodnialców...

Jaskrawym przykładem jest pani Antonina (83 lata), która ze względu na swoją samotność i wiek nie chciała iść przez życie sama. Zaczęło się od kilku psów, później ludzie podrzucali jej zwierzęta, które ona przygarniała, podczas gdy sama mieszkała w skromnych warunkach. Kobieta, chociażby z racji swojego wieku, nie miała szans podołać opiece nad taką ilością "towarzyszy".

Gmina przez lata nie zrobiła nic, by jej i zwierzętom pomóc - nie miała najmniejszego zamiaru zwierząt odbierać sukcesywnie, pozwalała, żeby problem narastał, a na podwórku pani Antoniny pojawiały się kolejne zwierzęta. Palcem nie kiwnęli w tej sprawie wójt, ośrodek pomocy społecznej, radni... a przecież na coś nasze podatki są wykorzystywane...

 Historia pani Antoniny jest zatrważająca. Samorząd doprowadził do tego, że przez interwencję organizacji prozwierzecych, która nastąpiła dopiero kiedy psów było już ponad 100, starsza kobieta przeżyła ogromny stres. Odebrano jej zwierzęta w sposób brutalny, a na koniec wójt gminy wysłał pani Antoninie fakturę na ogromną sumę pieniędzy do spłaty w 14 dni, bo "takie są procedury".

Działania organów państwowych i organizacji prozwierzęcych pozwalają w tym przypadku sądzić, że nie o dobro zwierząt tu chodzi... Każdy z bohaterów ma wytoczone procesy karne o znęcanie się nad zwierzętami. Celem zdaje się, jest doprowadzenie do orzeczenia przepadku zwierzęcia.

Ponadto toczą się postepowania administracyjne wobec właścicieli odebranych zwierząt o zwrot kosztów, jakie organizacje prozwierzęce ponoszą w związku z ich zaborem. Co dalej dzieje się ze zwierzętami, które przebywają pod opieką organizacji prozwierzęcych? Nie sposób się dowiedzieć...

 Wszystko to odbywa się w cieniu ustawy o ochronie zwierząt oraz planowanej jej nowelizacji. Gdy mówimy o nowelizacji, która lada chwila może być procedowana w Sejmie, przychodzi nam na myśl wpisany w nią zakaz hodowli zwierząt na futra oraz zakaz uboju rytualnego na cele eksportowe, jako jedne z głównych punktów poprawy dorostanu zwierząt w Polsce.

 Nikt, a już tym bardziej organizacje prozwierzęce, chwalące się tym, że bohatersko walczą o wprowadzenie tych zmian, nie wspomina o tym, iż zmiany są daleko bardziej idące. Zmiana ustawy pozwoli przedstawicielowi każdej oganizacji mającej w celach statutowych ochronę zwierząt wejść do Twojego domu, na Twoją posesję, bez Twojej zgody i mimo Twojego sprzeciwu, przy asyście policji.

Wystarczy, że taka organizacja stwierdzi, że Ty, drogi czytelniku, możesz znęcać się nad zwierzętami – nie będzie do tego potrzebowała nawet opinii weterynarza, a rola policji sprowadza się do biernego asystowania i ochrony, ewentualnie "spacyfikowania" właściciela zwierzęcia.

 Oznacza to, że de facto tworzy się państwo w państwie, mafię w białych rękawiczkach. Dlatego powstał ten reportaż... By pokazać Ci, jak to będzie wyglądało w praktyce. Takich historii, jak w tym reportażu jest wiele więcej, a kolejne osoby, którym odebrano w podobny sposób zwierzęta, wciąż się zgłaszają.''

Jak okradziono mnie:
https://kreatywnaromantyczka.blogspot.com/2018/06/terror-2-i-3-maja-2018-roku.html

niedziela, 3 czerwca 2018

Terror 2 i 3 Maja 2018 roku

Sygn. Akt 1 Ds 451/18
napad i kradzież zwierząt przez funkcjonariuszy publicznych
Terror 2 i 3 Maja 2018 roku
Dnia 2 maja 2018 roku, po południu poszłam przed farmę na południową miedzę poprawić pastuch elektryczny. Ledwo wyszłam i poprawiłam sznurki, nagle nadjechało gestapo NWO (tak bezwzględni i okrutni ci ludzie byli jak za II Wojny Światowej niemieckie gestapo).
Trzy auta: radiowóz osobowy, biała kosztowna bryka szemranej fundacji i wypasiony wóz terenowy inspektora weterynarii.
Oczywiście nikt wcześniej do mnie nie raczył zadzwonić i uprzedzić o tejże jakże nieprzyjemnej wizycie, bo nie chodziło, żeby mnie uprzedzać, aby wizytować, kontrolować czy aby cokolwiek wyjaśniać. Chodziło o bezczelną grabież mojego inwentarza w świetle niby prawa.
Rabunek moich zwierząt było to działanie z góry ukartowane pomiędzy inspektorem Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Olecku, Kornelem Laskowskim, a prezeską fundacji Molosy Adopcje, Elżbietą Kozłowską, oraz wójtem Kowali Oleckich, Krzysztofem Locmanem, a także przy czynnym udziale policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Olecku.
Na miejsce przybyły następujące osoby:
Białym kosztownym autem za 400.000 złotych:
Dwie panie z fundacji Molosy Adopcje: prezeska fundacji Molosy Adopcje, Elżbieta Kozłowska i jej koleżanka i klientko-wolontariuszka Magda Chłopecka oraz jej partner,
 - wytatuowany rosły właściciel schroniska dla koni, Kamil Jacak.
Moje cudne konie miały trafić do nich. Było to z góry zaplanowane, zanim pojawili się na mojej farmie, niby by sprawdzić stan zdrowia i odżywienia moich zwierząt. Moje zwierzęta były im znane z internetu, z moich blogów internetowych oraz z albumów zdjęciowych online.
Konie me, odznaczają się wielką urodą i stanowią ośrodek dużego zainteresowania miłośników koni, od wielu lat. Wielokrotnie składano mi oferty zakupu moich klaczy, ale miałam inne plany co do moich koni - chciałam wdrożyć je do rajdów konnych po Mazurach.  Po to je zaczęłam hodować przed laty i w tym kierunku rozwijałam hodowlę.
Radiowozem policyjnym, osobowym przybyli:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz oraz policjant Krystian Ułanowski z oleckiej Komendy Powiatowej Policji w Olecku.
Eleganckim, drogim wozem terenowym:
pan inspektor Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Olecku, Kornel Laskowski.
Wypasione auta bogaczy zrobiły na mnie tym większe wrażenie, iż biedna ja od 2002 roku jeżdżę do Olecka i z powrotem na rowerze, jako, że mnie nie stać na auto. Wszystkie środki jakie kiedykolwiek miałam, zawsze pakowałam w gospodarstwo, które wymaga ogromnych nakładów. Na auto nigdy nie starczyło. Priorytetem była pasza na zimę dla koni i innych zwierząt. Ja często niedojadałam, odmawiałam sobie wielu przyjemności, a nawet zaspokajania podstawowych potrzeb typu zakup ubrań, butów itp.
Przybyli znienacka na moje gospodarstwo ludzie z miejsca mnie zaatakowali oskarżeniem, że rzekomo "znęcam się ze szczególnym okrucieństwem" nad moimi ukochanymi zwierzętami i w związku z tym, fundacja je zabiera.
Zamurowało mnie. Jak to? Na jakiej podstawie prawnej? Pani z fundacji Molosy Adopcje (w tym czasie nie wiedziałam z jakiej, gdyż się nie przedstawiła) wspomniała coś o donosie i ustawie o ochronie zwierząt. Nie chciała ujawnić, od kogo ten donos wpłynął. Stojący obok Kornel Laskowski się nieco zmieszał, ale milczał jak grób (Później, dużo później się okazało, że to on był donosicielem, co skrzętnie ukrywał).
Jaki przepis tej ustawy naruszyłam i w jaki sposób? - pytałam zaskoczona. Pani Kozłowska (wówczas nie wiedziałam, jak się nazywa, bo się nie przedstawiła) nic nie odpowiedziała, tylko nachalnie wdarła się na moje gospodarstwo bez okazania mi nakazu sądowego, prokuratorskiego czy jakiejkolwiek decyzji w sprawie zaboru moich zwierząt.
Wdarła się w asyście wyżej wymienionych osób w tym policji i inspektora Laskowskiego, którzy stanowili wyraźnie straż przyboczną owej fundacji i wprowadzali wbrew mojej woli tę panią na moją posesję.
Na moje włości wtargnęły:
3 osoby z fundacji (w tym dwoje klientów na moje konie), 2 policjantów, 1 inspektor czyli razem 6 osób wtargnęło wbrew mojej woli na moją prywatną, ogrodzoną i oznakowaną zakazem wstępu posesję.
Moje pytania skierowane do nachodźców dotyczące tego, jak się nazywa fundacja i kto wydał decyzję o zaborze moich zwierząt, pozostały bez odpowiedzi. Elżbieta Kozłowska tylko odpowiedziała na moje protesty co do wtargnięcia na moją posesję, że ja "tutaj nic nie ma do gadania, bo ona wchodzi i tyle, a policja jest tu po to by jej to ułatwić". Czyli policja wprowadziła na moje gospodarstwo koniokrada i bandytkę w jednej osobie.
Policjanci powiedzieli, iż są przydzieleni tej fundacji do asysty podczas zaboru moich zwierząt. Warsiewicz zataił przed fundacją, że kilka tygodni wcześniej był świadkiem, jak  pies Naruszewicza zagryzł mi 6 owiec na moim podwórku, a następnie kilka/kilkanaście dni później pracownik Wąsewicza szczuł moje owce psem, w wyniku czego kolejna owca została mocno zraniona w nogi. Mimo zgłoszenia powyższych incydentów na policji, żaden z winowajców nie został ukarany. Zamiast ukarać winnych śmierci moich 6 owiec i okaleczenia siódmej, klika zaatakowała mnie.
Inspektor PIW Olecko, Kornel Laskowski zaś był także przydzielony do asysty dla fundacji, skierowany do pracy przez swojego szefa, inspektora PIW Olecko, Dariusza Salamona.
PIW Olecko miał wiedzę o tych incydentach z psami sąsiadów, gdyż około dwóch tygodni przed grabieżą mojego majątku, inspektorzy podczas ich kontroli byli przeze mnie poinformowami o zagryzieniach na moim gospodarstwie.
Już wtedy były pierwsze oznaki mataczenia z ich strony. Salamon, nie widząc i nie badając owiec, insynuował, że owce rzekomo padły z głodu. Jednak wysłałam wcześniej zdjęcia do UG Kowale Oleckie, gdzie widać było zagryzione owce, ich rany szarpane zębami, więc zapewne i Salamon te zdjęcia widział, przekazane mu przez UG Kowale Oleckie, bo to na żądanie UG Kowale Oleckie, inspektorzy pojawili się na mojej farmie. Zadaniem inspektorów było tak zmataczyć, by nikt z winnych ani UG Kowale Oleckie nie poniósł kosztów zagryzionych owiec.
Podczas obecności inspektorów Salamona i Laskowskiego, przyjechali pracownicy schroniska z Bystrego koło Giżyka, odłowić kolejnego wałęsającego się psa, który także atakował moje owce. Był to czarny, nieduży, wygłodniały pies o ostrych zębach, który wcześniej w mojej obecności zaatakował jagnię. Udało mi się go odgonić i ponownie zawiadomiłam UG Kowale Oleckie, żądając odłowienia tego psa. Po psa nie od razu przysłano samochód, bo pies był zdziczały, ale w związku z kolejnym jego atakiem, nalegałam na pilny jego odbiór. Także w końcu przyjechało auto z Bystrego i tego psa odłowiło w obecności inspektorów PIW Olecko, którzy przybyli tego samego dnia na kontrolę zleconą przez UG Kowale Oleckie.
Salamon cynicznie dyskutował z zagrożeniem przez i agresją tego psa, którego w akcji nie widział. Głupio twierdził, że na pewno ten pies żadnego zwierzęcia nie zaatakował. Jednak zaatakował i ja to widziałam.
Tego psa widziała też wcześniej Niemka, gdy zagryzł wcześniej jedną owcę na podwórku. Niemka widziała, jak ten czarny pies zagryzł owcę na podwórku i ją próbował żreć, a ja później widziałam, jak ten sam pies zaatakował jagnię.
 Od razu po tym, jak została przez tego psa zagryziona owca na podwórku, zgłosiłam to do UG Kowale Oleckie, domagając się zaboru tego psa z mojego gospodarstwa. Po kilku dniach dopiero zabrano tego czarnego psa, w międzyczasie zdążył zaatakować jagnię, które na szczęście przeżyło.
O tym wszystkim poinformowałam inspektorów PIW Olecko, ale Salamon podważał moje świadectwo, snując insynuacje o zagłodzeniu owiec. Wcześniej te insynuacje padały z internetu, ze strony Rancho de syf na Facebooku, strony hejterskiej, która hejtuje mnie i nęka od 2012 roku, mimo kilku zawiadomień w tym temacie na policję i do prokuratury oleckiej. Do tej pory te organy się nie zajęły tą stroną i jej autorami, dopuszczając do uporczywego stalkingu mojej osoby, oraz będącego jednym z objawów tego stalkingu, napadu na moje gospodarstwo i na mnie oraz grabieży mojego majątku.
Podczas kwietniowej kontroli na moim gospodarstwie żaden z tych inspektorów nie badał żadnego zwierzęcia. Stado owiec obserwowali z dużej odległości, około 50 metrów. Owce w kwietniu miały jeszcze futro, bo w kwietniu jeszcze było zimno i zdarzały się przymrozki, więc owiec nie strzygłam, aby się nie przeziębiły.
Stado podczas kontroli kwietniowej znajdowało się wtedy na łące w pobliżu wodopoju przeze mnie urządzonego dla zwierząt w 2017 roku. W roku 2017 wynajęłam koparki i  pogłębiłam kilka stawów do pojenia moich zwierząt oraz do podlewania ogrodu.
W roku 2018 przed grabieżą -  moje stado owiec i kóz było w dobrej kondycji - zdrowe. Podczas kwietniowej kontroli PIWu, zagryzionych  owiec nie było na gospodarstwie. Były już usunięte. Zostały tylko zdjęcia zagryzionych sztuk. W stadzie była też jedna pogryziona owca, ta, co była pogryziona przez psa Wąsewicza. Podczas tej kwietniowej kontroli w 2018 roku, inspektor Laskowski wszedł na moje siedlisko i widział paszę objętościową oraz lizawki, a także pokazywałam mu paszę treściwą. Nie było podstaw do konfiskaty moich zwierząt. Inspektorzy o tym doskonale wiedzieli. Nie dali mi żadnych zaleceń co do zwierząt. W ogóle nie sporządzili protokołu kontroli w mojej obecności na mojej farmie i tym samym nie dali mi go do przeczytania i ustosunkowania się do niego, co jest ich obowiązkiem w przypadku kontroli. To nie był pierwszy raz, gdy kontrolowali mnie bez sporządzenia protokołu kontroli.
Ich wizyty często miały charakter nękający, a nie kontrolujący. Już wcześniej wielokrotnie przyjeżdżali po każdym fałszywym donosie z internetu i mnie nękali razem z policją. Zazwyczaj przyjeżdżali z policją, by mnie zastraszać.
W czasie kwietniowej kontroli na gospodarstwie znajdował  się jeden sprawny technicznie budynek gospodarczy dla zwierząt - stajnio-wiata. Dla porównania, w tym samym czasie na gospodarstwie obok, u Józefa i Karola Wąsewicza - nie było żadnej wiaty ani stajni dla stada krów trzymanych tam przez rodzinę Naruszewiczów. Żona Józefa Naruszewicza, Henryka Naruszewicz - jest sołtyską. Ona nie mogąc się pogodzić z sąsiedztwem nowej mieszkanki, na przestrzeni lat kilkakrotnie szczuła mnie swoimi psami i nigdy nie była za to ukarana. Lokalna policja pobłaża jej i całej jej rodzinie. Także przez lata jej psy przychodziły na moje gospodarstwo i robiły szkody. Wczesną wiosną 2018, ich pies zagryzł na moim podwórku 6 owiec, co zgłosiłam telefonicznie na komendzie w Olecku.
Naruszewicz nie został ukarany za to, że jego pies zagryzł moje owce, ani nie sprowadzono do niego fundacji by go okradła z krów z uwagi na brak obory i brak nadzoru nad psem. Lokalna urzędnicza klika skupiła swoją nienawiść i podłość wyłącznie na mnie.
Przybyłe 2 maja 2018 osoby wdarły się na moje gospodarstwo wbrew moim protestom. Panoszyli się na mojej ziemi, zakłócali mir gospodarstwa. Wzburzyło mnie to. Widziałam, że nie ma mowy o żadnym sprawdzaniu dobrostanu, tylko chodzi ewidentnie o grabież zwierząt pod przykrywką niby ratowania, albowiem oni już wchodząc na moją posesję, zanim zobaczyli jakiekolwiek zwierzęta z bliska, już byli nastawieni na zabór mienia i wyrazili to. Szli dziarsko i pewnym krokiem jak po swoje.
Gdy wchodziliśmy podjazdem na podwórko, na podwórku przed domem, w cieniu domu leżały pokotem moje owce i wypoczywały. Odpoczywały po godzinach pasienia się. Leniwie żuły treść swoich żołądków. Gdy zobaczyły obcych, poderwały się i stały patrząc spłoszone i gotowe do ucieczki.
Kozłowska poszła na nie w ten sposób, że skierowała strumień owiec spłoszonych widokiem obcych, do uszkodzonej drewutni i zrobiła im zdjęcia w środku. Sfotografowała też uszkodzony budynek gospodarczy z zewnątrz. Nie znalazła żadnej padniętej ani chorej owcy czy kozy. Wszystkie zwierzęta były zdrowe. Konie w tym czasie spacerowały po łące. Wyglądały znakomicie, jak milion dolarów. Były absolutnie zadbane. Owce nosiły jeszcze w większości runo, gdyż dopiero zaczęły się cieplejsze dnie. Zanim intruzi wtargnęli na moje gospodarstwo, zdążyłam ostrzyc ręcznie dwie owce. Reszta czekała na swoją kolej.
Drugi budynek, stajnia w dobrym stanie, nie bardzo interesowała prezeskę fundacji, bo była czysta i zadbana oraz w dobrym stanie technicznym. Drewutnia też była czysta, bo składowałam w jednej jej części drewno, a w drugiej i trzeciej paszę i słomę. W dniu najścia, środkowa część budynku była już bez bel siana i słomy, ale na podłodze było jeszcze sporo siana.
W trzeciej, ostatniej części budynku gospodarczego służącego za magazyn, stały jeszcze bele siana i słomy, oraz za budynkiem, w zagrodzie dla owiec też jeszcze stały bele siana.
Budynek magazynowy był uszkodzony, ale nadawał się do remontu. Niestety, nie miałam na ten remont pieniędzy, ani nie uzyskałam żadnego wsparcia na jego remont z Urzędu Gminy, zatem służył wyłącznie jako magazyn drewna i paszy oraz słupków ogrodzeniowych.
W drugim budynku, w stajnio-wiacie zaś, do której miały swobodny dostęp wszystkie moje zwierzęta, także stały bele siana.
Kozłowska, prezeska fundacji Molosy Adopcje, weszła co prawda do czystej, przewiewnej stajni, ale fakty oczywiste ostentancyjnie negowała. Nie zauważyłam, aby ją fotografowała z zewnątrz, tak jak napawała się fotografowaniem drewutni (której zdjęcia skwapliwie zamieściła na stronie profilowej Rancho de syf, na Facebooku, strony przestępców zajmujących się znęcaniem nade mną od 2012 roku).
Kozłowska kolaboruje ze stalkerami, którzy w dużej mierze napuścili ją na mnie podając jej fałszywe informacje na temat mojego gospodarstwa i zwierząt, oraz mnie. To ci ludzie kopiowali i kopiują  zdjęcia z mojego bloga i manipulują nimi, oraz dopisują do tych zdjęć fałszywe scenariusze, by napuszczać na mnie służby i fundacje.
Prezeska fundacji Molosy Adopcje chętnie z tych pomówień i kłamstw oraz manipulacji skorzystała, aby mnie okraść.
Po jej minie na moim Rancho widać było, że nie tego się spodziewała co zobaczyła. Nie spodziewała się spokojnej sielanki na gospodarstwie pomawianym o różne nieprawdziwe rzeczy, niemniej jednak, skoro przejechała około 300 km, postanowiła z pustymi rękami nie wracać i wyrwać co się da. W tym celu bezczelnie konfabulowała na żywo. Być może takie cyrki, jakie ona odstawiła, robią wrażenie na innych jej ofiarach, na mnie nie zrobiły takiego, jakiego się spodziewała. Nie dałam się zastraszyć i próbowałam z nią polemizować, ale to była walka z wiatrakami, bo ona przyjechała z nastawieniem, by mnie okraść i nic nie mogło jej powstrzymać.
Klient Elżbiety Kozłowskiej i pseudo wolontariusz,  Kamil Jacak wydał 300 złotych na paliwo, by przyjechać po moje konie i kilkanaście godzin później, w środku nocy - zapierał się na moim podwórku krzycząc, że on bez moich koni nie wraca. Motywacja była mocna - kilka młodych, rasowych, urodziwych koni z ponad stuletnim rodowem. No przecież nie zostawią tego dobra jakiejś wieśniaczce, która jeździ rowerem, bo jej nie stać na auto.
W dniu przybycia Elżbiety Kozłowskiej, w stajni znajdowała się gruba, puszysta warstwa suchej, czystej, żółciutkiej słomy bardzo dobrej jakości. Kozłowska skwitowała, że to "dwa metry gnoju" i choć stajnia była pusta w tym momencie, dodała krzycząc, że "zwierzęta stoją w gnoju po kolana". Moje konie w tym czasie pasły się na łące i lśniły z czystości.
Te wszystkie oczywiste pomówienia i fałszywe oskarżenia miały służyć uzasadnieniu grabieży moich zwierząt, pod płaszczykiem ustawy o ochronie zwierząt. Inspektor Kornel Laskowski nie oponował. Milcząco towarzyszył swojej wspólniczce w podłym dziele. On wcześniej już się wyraził podczas dwóch kontroli, że przywłaszczy sobie moje konie, więc widać był dogadany z Kozłowską i był jej wspólnikiem w grabieży mojego majątku.
W stajni poza suchą, czystą ściółką, znajdowało się kilka bel siana dobrej jakości.
Kobieta z fundacji pseudo pro zwierzęcej zarzuciła, że siano jest "zgniłe". Tymczasem było bardzo dobrej jakości i chętnie zjadane przez mojej zwierzęta.
Bredziła coraz bardziej, a inspektorek Laskowski nie reagował, nie prostował. Pasowało mu. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wyznanie, że on będzie lepszym właścicielem moich koni, niż ja, wcale mnie to nie dziwiło, choć obłuda i hipokryzja szokowała. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką bezczelnością i kradzieżą urzędniczą.
W stajni znajdowały się także lizawki solne dla zwierząt, czyli takie duże, ciężkie, 10 kilogramowe kostki soli. Tych kostek soli Kozłowska nie raczyła dostrzec. Nie pasowało do założonego wzorca "oprawcy".
Wyszliśmy na podwórko. Pani Elżbieta Kozłowska, władczym gestem wyciągnęła do mnie rękę naciskając:
„Paszporty! Nie masz?? To znaczy, że konie są kradzione! Wobec tego zabieram konie!”
Oczywiście zaoponowałam, wyjaśniając, że to są wszystkie moje konie, które się tutaj w większości urodziły, które sama wyhodowałam.
„Nie masz dowodu, że to są twoje konie, więc je ukradłaś i ja je zabieram”.
Obecny inspektor Laskowski, który od lat kontroluje moje gospodarstwo i setki razy widział tu moje konie, oraz miał wiedzę o paszportach części moich koni, która to wiedza  jest odnotowana w protokołach PIW kontroli gospodarstwa, nie zareagował. Nie wyjaśnił kobiecie z fundacji, że moje konie są moje i są tutaj od wielu lat przeze mnie hodowane.
Oczywiście, kobieta nie ma prawa fałszywie mnie oskarżać o kradzież, bez jakichkolwiek dowodów.
Brak paszportów, to nie jest dowód kradzieży i przesłanka do wywozu zwierząt i ta pani doskonale o tym wie. Zastraszając i terroryzując mnie w ten sposób, złamała prawo.
Następnie Elżbieta Kozłowska fałszywie oświadczyła, że zwierzęta są głodzone, nie mają paszy objętościowej ani treściwej i że to jest znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem.
Zaprotestowałam, że przecież jest w stajni pasza, na łące rośnie trawa, a w domu mam jeszcze paszę treściwą. Prezeska fundacji, Elżbieta Kozłowska zażądała wejścia do mojego domu. Nie miałam ochoty tego agresywnego, roszczeniowego indywiduum wpuszczać do mojego prywatnego domu, tym bardziej, iż sobie uzurpowała prawo łażenia po całym moim domu włączając w tym piwnicę, gdzie jak twierdziła, według niej "leżą odgryzione przez właścicielkę łby królików"! Ten absurd nie zdziwił i nie wzbudził oporu skorumpowanego urzędnika PIW Olecko. Wszystkie jej bzdury łykał z łatwością pelikana, mimo dostatecznej inteligencji, by wiedzieć, że paniusia bredzi od rzeczy.  Łykał, bo liczył na drapane - że się moje konie jemu dostaną.
Poprosiłam by do środka domu wszedł zamiast Kozłowskiej inspektor Laskowski, mimo, że jego zachowanie nie budziło zaufania i wiary w jakąkolwiek bezstronność. Wolałam jego, niż tę bezczelną, zakłamaną kobietę z fundacji.
Kornel Laskowski zażądał zaś eskorty policjanta asp. szt.  Krystiana Ułanowicza.
Weszli obaj. Pokazałam im 7 worków paszy treściwej, pozostałość z ostatniego zakupu tony owsa i jęczmienia. Razem naszym oczom ukazało się 350 kg paszy treściwej. Laskowski zapisał, że jest 140 kg. Panowie robili zdjęcia paszy i mnie takoż. Te zdjęcia trafiły do internetu, na stronę stalkerów Rancho de syf, czym przekroczyli swoje uprawnienia i złamali przepisy RODO.
Wyszliśmy na pastwisko, gdyż kobieta z fundacji zarzucała mi, że zwierzęta nie mają dostępu do wody.
Podprowadziłam ich pod duży, pojemny zbiornik wodny zabezpieczający wodę na długie tygodnie i miesiące suszy.
Płynie w nim bieżąca, czysta woda wypływająca z ziemi. Zwierzęta gospodarskie i dzikie piją z tego źródła wodę od setek lat. Ta woda zawsze płynie, nigdy nie zasycha, ani nie zamarza, o czym doskonale wiedzieli inspektorzy z PIW Olecko, którzy ten wodopój już wcześniej lustrowali.
Pomimo, że woda jest w zbiorniku czysta i orzeźwiająca, Kozłowska nazwała tę wodę „płynącą gnojowicą”.
Wszyscy moi sąsiedzi poją swoje bydło ze stawów i rzek i tam nikt ich nie szykanuje, o czym doskonale wie inspektor PIW Olecko Kornel Laskowski. Tymczasem inspektor Laskowski usłużnie w stosunku do fundacji, złapał za telefon i zaczął obdzwaniać moich sąsiadów wypytując ich, czy nawożą swoje pola gnojowicą. Szukał jakiegokolwiek haka na mnie, który by usprawiedliwiał zabór moich zwierząt. Bardzo chciał przejąć moje rasowe konie.
Według niego nawożenie sąsiednich pól gnojowicą, miało przesądzać o tym, iż woda w moim wodopoju jest brudna. Nie zrobił badania wody, absolutnie nie. Tylko pomówił moją wodę o zanieczyszczenie. Przy czym wodopój jest zasilany głównie wodami opadowymi spływającymi z pól, gdzie gnojowicy nie stosowano, nadto zanim woda opadowa dotrze do dreny, a z dreny do wodopoju, jest filtrowana przez grube warstwy piachu i zanim dotrze do wodopoju, jest czyściutka.
W wodopoju żyją kijanki i drobne rybki, a to wskazuje na to, że jest to woda czysta. W brudnej wodzie nie przeżyłyby ani rybki, ani kijanki.
Ja piję tę wodę i moje zwierzęta od 2002 roku. Nigdy się nią nie zatruliśmy. Gdy kupiłam gospodarstwo, zanim Naruszewicz wytłukł stado 14 saren, które się pasły w okolicy i na moim gospodarstwie, te sarny właśnie piły wodę z tego ujęcia wodnego. Myślę, że mając do dyspozycji wiele stawów w okolicy, przychodziły specjalnie do mojego wodopoju, bo tutaj woda jest najlepsza, najsmaczniejsza. Wydeptały nawet ścieżkę do tego mojego wodopoju.
Insynuowanie, że woda pitna moich zwierząt jest zatruta i na tej podstawie fałszywe oskarżanie mnie o niepodawanie wody zwierzętom oraz oskarżanie mnie na tej naciąganej podstawie o znęcanie się nad moimi zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, jest parszywą zagrywką inspektora PIW Olecko (Państwowy Inspektorat Weterynarii w Olecku) Kornela Laskowskiego jak i pracownicy Fundacji Molosy Adopcje, Elżbiety Kozłowskiej.
Oboje ci państwo przekroczyli tu swoje uprawnienia. Wnoszę o ich ukaranie i zasądzenie zakazu wykonywania funkcji publicznych dożywotnio, gdyż działali w złej wierze, w celu zniszczenia mnie i mojej hodowli zwierząt.
Wnoszę o delegalizację Fundacji Molosy Adopcje, albowiem jest to twór przestępczy, łamiący prawo, zajmujący się agresywnymi, aroganckimi, chamskimi najściami i kradzieżą cudzego inwentarza oraz obrażaniem i poniżaniem właścicieli zwierząt.
Obecni nie przyjęli do wiadomości, iż na terenie gospodarstwa jest w sumie 7 oczek wodnych, trzy cieki wodne. Nie obeszli całego gospodarstwa. Większość oczek wodnych nie ma połączenia z polami sąsiadów, a ja nie stosuję nawożenia na moich łąkach. Łąki mam ekologiczne, naturalne, czyste i zdrowe.
Łąki są nawożone jedynie naturalnie poprzez pasące się moje zwierzęta.
Przy takiej ogromnej ilości wody, gdzie zwierzęta same wybierają skąd wodę pić, piją swobodnie kiedy chcą i ile chcą - oskarżono mnie o niepodawanie zwierzętom wody!
Woda w moich zbiornikach jest czysta. Potwierdzają to żyjące w nich kijanki wodne i drobne rybki.
Jest to woda naturalna, taką jaką zwierzęta dzikie i gospodarskie piją tu od setek lat, a zapewne i tysiącleci.
Niestety okazało się, iż woda naturalna jest wodą wstrętną zarówno fundacji, jak i inspektorowi.
Jednak inspektorowi Laskowskiemu nie przeszkadza, iż zwierzęta np. sąsiadującego Naruszewicza piją wodę z jego brudnych stawów rybnych, do których spływają ścieki z pól oraz do których szczają wędkarze łowiący odpłatnie ryby w tych stawach. Tam kontroli i zaboru zwierząt nie będzie, bo chodzi o to, by zniszczyć moją hodowlę i gospodarstwo.
Bardzo wredna była też reakcja Elżbiety Kozłowskiej z fundacji niby pro zwierzęcej, gdy demonstrowałam mój wspaniały wodopój wykopany w 2017 roku przeze mnie moim ukochanym zwierzątkom. Wskazałam, że dbam o moje zwierzęta i ich dobrostan, gdyż wszelkie dotacje rolnicze jakie do mnie niekiedy docierają rocznie (a są one niewielkie, wielkości mniej więcej jednej pensji prokuratora czy sędziego, do tego mocno okrawane lub całkowicie zajmowane przez komorników) inwestuję w jego poprawienie, i tak, sama nie mając w domu komfortu bieżącej wody (mam zepsutą hydraulikę, potrzaskane rury wodne) zainwestowałam w 2017 roku 3 tysiące złotych w pogłębienie płytkiej kałuży i zrobiłam zapas wody moim zwierzętom na cały rok, w tym na wypadek suszy, co procentuje w kolejnych latach, w tym podczas suszy 2018 i 2019 roku. Moim zwierzętom zabezpieczyłam wodę nawet na całe suche lato. Choćby woda wyschła wszędzie, to w tym wodopoju zawsze jest i będzie, gdyż napływa zawsze świeża.
Reakcja na wodopój Elżbiety Kozłowskiej z fundacji pseudo pro zwierzęcej:
„To ja to zgłoszę ten zbiornik do nadzoru budowlanego, że go nielegalnie wykopałaś.”
Doprawdy, zamiast się cieszyć, że zwierzęta są zabezpieczone w wodę na cały rok, baba chce donosić??? Co to za osoba w tej fundacji siedzi i udaje miłośniczkę zwierząt??? Czy takie reakcje są zgodne ze statutem Fundacji Molosy Adopcje? Działanie na szkodę dobrostanu zwierząt?
Gdy staliśmy nad tym wodopojem i ja protestowałam, oburzona ich oszczerstwami typu:
„znęca się ze szczególnym okrucieństwem, bo nie podaje zwierzętom wody” co jest absolutnym, absurdalnym oszczerstwem, pan pseudo wolontariusz pozwolił sobie na wulgarne uwagi ad personam typu:
„Tobie bolca potrzeba”. - Tak zachowuje się na interwencji hołota z fundacji pseudo pro zwierzęcej.
Stojący obok policjanci nie zareagowali właściwie na takie obrażanie mnie. Zaśmiali się. Stali tuż tuż, wszystko słyszeli. Gdy zwróciłam im uwagę, że ludzie z fundacji mnie obrażają, dzielnicowy Paweł Warsiewicz powiedział, że on nic nie słyszał. Ten drugi policjant też „nic nie słyszał”.  Zostałam znieważona w  obecności policjantów, a oni nie zareagowali, nie ukarali fundacji za nieobyczajne zachowanie.
Napastnicy oświadczyli, że moje zwierzęta będą zabrane.
Protestowałam oczywiście. Na łące nieopodal, w blasku Słońca, pasły się moje śliczne konie.
Wyglądały cudownie.
„Podejdźmy do nich i obejrzyjmy je z bliska, jak ślicznie i zdrowo wyglądają.
Nie są w żaden sposób zaniedbane, ani nie mają ran, śladów bicia, katowania itp.” - zachęcałam.
Rabusie nie byli zainteresowani podchodzeniem do moich koni. Z daleka było widać, że wyglądają świetnie, nie ma żadnych oznak zagłodzenia, odwodnienia, bicia, katowania, krępowania.
Zwyczajnie, że nie ma żadnych podstaw do zaboru na podstawie ustawy o ochronie zwierząt.
Oglądanie zdrowych, zadbanych koni nie było im na rękę, gdyż kolidowało z planem ich grabieży pod pretekstem rzekomego zaniedbania czy znęcania się.
Prosiłam też osobno policjantów, by podeszli ze mną do koni. Odmówili. Powiedzieli, że oni są tutaj tylko jako eskorta, nie znają się na koniach i podchodzić nie będą.
Odrzekłam, że nie trzeba się znać, aby zobaczyć, czy koniom sterczą kości i zwierzęta chwieją się z głodu na nogach, nie trzeba się znać na koniach, aby zauważyć ewentualne rany czy ślady bicia. Mimo to, nie chcieli podejść do koni, by się przekonać, że nie ma podstaw do wywiezienia.
Panowie policjanci nie chcieli być świadkami zdrowia i znakomitej kondycji  koni, nie chcieli być obiektywni. Oni przybyli na moje Rancho tylko jako bezrozumna eskorta, siła zbrojna do okradzenia mnie z mojego majątku. Tym samym nie dopełnili swoich obowiązków służbowych w kwestii ustalenia, czy rzeczona „interwencja” fundacji miała swoje uzasadnienie prawne, podstawę prawną zgodną z ustawą o ochronie zwierząt. Pozwolili, abym mnie okradziono. Wiedząc dokładnie, że nie było żadnych podstaw do odbioru zwierząt, pozwolili, aby cwaniara z fundacji Molosy Adopcje mnie okradła i zmarnowała mi zwierzęta.
Tym samym przyczynili się do tego, że Fundacja Molosy Adopcje nielegalnie wywiozła moje owce i kozy oraz psy.
Psów w ogóle nie oglądano, bo były w domu. Były zdrowe i zadbane. Koni z bliska nie oglądano. Owiec nie badano. Żadnego zwierzęcia konającego lub ciężko chorego nie zastano. Żadnych szczątków zwierząt nie odnotowano.
W stajni, na polach i w domu pasza. Zwierzęta wszystkie w dobrej i bardzo dobrej kondycji, zadbane, kochane, przez zimę przezimowane na ponad 60 belach dobrej jakościowo paszy i tonach paszy treściwej, ze swobodnym dostępem do wody i stajni przez całą dobę – ot tak postanowiono ukraść pod przykrywką Ustawy o Ochronie Zwierząt.
Od nocy 3 maja 2018 roku moje zwierzęta są przetrzymywane przez fundację Molosy Adopcje w niewiadomym dla mnie miejscu na cudzej farmie, w szopie, bez dostępu do wody i paszy, jak wynika z komunikatów zamieszczanych przez Elżbietę Kozłowską na Internecie, na stronie Rancho Romantica de Syf (strona-paszkwil, autorstwa stalkerów, którzy znęcają się nade mną psychicznie od 2012 roku).
Agresywne i bezwzględne towarzystwo składające się z prezeski i klientów Fundacji Molosy Adopcje oraz inspektora PIW Olecko, Kornela Laskowskiego, dwóch policjantów: Pawła Warsiewicza i Krystiana Ułanowskiego (nie wylegitymował się należycie i nie zdążyłam odczytać prawidłowo jego nazwiska), udało się na drogę gminną przed moim gospodarstwem, gdzie stało przy samochodach, a następnie się w nich pozamykało, odmawiając mi odpowiedzi na pytanie, co planują, na co czekają i czyja to decyzja była, by mnie nachodzić i pozbawiać zwierząt.
Kolejno podchodziłam do tych aut i pytałam przez szybę, na co czekają i czy zamierzają zagarnąć moje zwierzęta i jeśli tak, to na jakiej podstawie. Elżbieta Kozłowska warknęła przez szybę, do mnie: „Spierdalaj gówno”. Policjanci nie chcieli rozmawiać. Ułanowski siedział w radiowozie, śledził mojego bloga na smartfonie i analizował ostatnie moje wpisy z najścia, które zdążyłam zrobić na bieżąco, gdy na mnie napadli, aby dać świadectwo napadu.
Inspektor Kornel Laskowski także zamknięty w swoim aucie, prowadził głośną rozmowę na głośnomówiącym z wójtem Kowal Oleckich Krzysztofem Locmanem. Słyszałam głos Locmana, gdy podawał nazwiska gospodarzy w mojej okolicy, gdzie wywieźć moje zwierzęta.
Byłam oburzona! Chciałam rozmawiać z Locmanem, ale Laskowski mi to uniemożliwił.
Poczułam, że mam do czynienia z okropną, bezwzględną mafią :(((
Poszłam do domu doładować komórkę i zadzwonić do adwokata, by przyjechał na miejsce i bronił mnie i moich zwierząt, by przynajmniej porozmawiał z nimi, bo mnie oni całkowicie ignorowali i za moimi plecami organizowali transport do nielegalnego wywiezienia moich zwierząt.
Po podładowaniu komórki, porozmawiałam z adwokatem i wróciłam na drogę przed moim gospodarstwem, gdzie koczowali najeźdźcy. W międzyczasie dojechało schroniko w Bystrym, pan Kuncewicz z małżonką oraz dwóch jego pracowników. Pan Kuncewicz z żoną w aucie osobowym, a jego pracownicy w aucie schroniska, służącym do zabierania psów. Był to granatowy samochód z paką, a w niej klatka. Uparli się, aby zabrać moje zadbane pieski, bo wójt Krzysztof Locman im kazał.
Podeszłam do pana Kuncewicza i dowiedziałam się, że to pan wójt Krzysztof Locman zlecił mu przyjazd i zabór moich psów. Nie umiał powiedzieć na jakiej podstawie zabiera mi się psy. Stwierdził tylko, że ma podpisaną umowę z Urzędem Gminy Kowale Oleckie i gdy z Gminy jest zgłoszenie do odbioru psa, przyjeżdża i zabiera. Nie on podejmuje decyzje o zabraniu, tylko wójt.
Wcześniej dochodząc do drogi na której stali napastnicy, próbowałam dowiedzieć się od kobiety z fundacji, jak się nazywa ona i jej fundacja, oraz czy ma nakaz zaboru zwierząt lub inną decyzję administracyjną, ale wulgarnie odrzekła, „spierdalaj, to nie twoja sprawa”.
Żaden z obecnych mi informacji nie udzielił. Pozamykali się w samochodach i nie chcieli ze mną rozmawiać. Miałam włączoną komórkę, a na linii adwokata. Odzywki kobiety z fundacji (Elżbiety Kozłowskiej, jak później ustaliłam) słyszał pan adwokat. Także podałam telefon z adwokatem na linii panu Kuncewiczowi, a potem dzielnicowemu Pawłowi Warsiewiczowi. Adwokat usiłował się dowiedzieć, czy zgromadzeni dysponują decyzją na piśmie o zaborze zwierząt. Dowiedział się, że nie. Nikt takim pismem nie dysponował i nie był w jego posiadaniu, czyli był to nielegalny zabór, zwykła kradzież.
Zgromadzeni koczowali na drodze przed moim gospodarstwem do nocy. Gdy już było całkiem ciemno, przyjechały dwie przyczepki konne i cała te menażeria, wszyscy ci ludzie z drogi jak i przybyłe przyczepki konne ciągnięte przez wozy osobowe – wszystko to wtargnęło na moje gospodarstwo, na moją ziemię, na moje podwórko.
W nocy nie było widać inspektora weterynarii Kornela Laskowskiego. On zdaje się odjechał wcześniej sprzed gospodarstwa.
Po przyjeździe zgromadzone osoby bez okazania mi jakichkolwiek dokumentów, bez sporządzenia jakiekolwiek protokołu, bez informowania mnie o tym co robią, zaczęły polowanie na moje zwierzęta.
Wszystkich obecnych głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami i bandytami, że kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali.
Zgromadzeni grabieżcy zagnali moje owce i kozy do rozpadającej się stajni, powyrywali drzwi, ustawili barykady. Podjechali kolejno jedną, a potem drugą przyczepką konną typu bukmanka i załadowali 50 owiec i kóz na te przyczepki.
W nocy na podwórku była inna para policjantów. Nie było już dzielnicowego Warsiewicza i policjanta Krystiana Ułanowskiego. Był policjant Adamski i policjantka Rymarczyk. Oboje chodzili za mną krok w krok, uniemożliwiając mi podejście do moich owiec. Policjant Adamski zachodził mi drogę i odpychał mnie brzuchem. Odepchnął mnie tym swoim brzuchem tak z 20-30 razy. Było to głupie i chamskie.
Para policjantów tych przyjechała na moje gospodarstwo dużym radiowozem z paką na więźnia, przypuszczalnie na mnie. Wyglądało to tak, jakby się przygotowali na okoliczność aresztowania mnie.
O ich niecnych zamiarach upewniłam się, gdy Adamski w ciepłą majową noc założył na ręce czarne , skórzane rękawiczki. Szykował się do obezwładniania mnie i bicia.
Widząc te rękawiczki, zapytałam go wprost otwartym tekstem, czy chce mnie bić?
Oczywiście zaprzeczył, ale nie umiał wyjaśnić, po co mu te rękawiczki. Było to tuż przed odjazdem przyczep z moimi owcami.
W którymś momencie poszłam za dom zrobić siku. Policjanci poszli za mną.
Wtedy Adamski poświecił reflektorem po polu i z daleka zobaczył na moim pastwisku moje konie.
Powiadomił obecnych kłusowników, że na polu są moje konie, wskazał im je. Pomagał im kradzieży.
Konie były na moim polu, ale Adamski skłamał, że biegają po polu sąsiada i że za pastwiskiem nie ma ogrodzenia, choć jest ono od co najmniej kilku lat. Elżbieta Kozłowska z fundacji Molosy Adopcje, też krzyczała, że moje konie biegają po polu sąsiada. Celowo manipulowali i mataczyli. Oboje nie mają pojęcia jak przebiega granica na moim gospodarstwie, a do tego celowo zakłamywali rzeczywistość i pomawiali mnie o ucieczkę koni poza moje gospodarstwo.
Koniowozy z owcami odjechały. Owce ściśnięte jedna na drugiej beczały. Prosiłam policjantów o interwencję w związku z zagrożeniem życia i zdrowia owiec i kóz, ale oni odmówili interwencji.
Powiedzieli, że oni są tu tylko jako asysta dla fundacji. Nic nie chcieli pomóc. Ułatwiali tylko wywóz moich zwierząt. Wcześniej też ich poinformowałam, że nie ma podstaw do wywozu zwierząt i to jest zwykła kradzież. Odpowiedzieli, że oni są tylko jako asysta dla fundacji. Dopuścili do kradzieży moich zwierząt. Brali w kradzieży czynny udział.
Zarówno przed odjazdem przyczep jak i po odjeździe, wszystkich obecnych ponownie głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami, kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali. Weszłam do domu. Policjant Adamski zamknął mnie od zewnątrz w domu. Nie mogłam wyjść, a oni urządzili obławę na moje konie. Ludzie z fundacji nęcili moje konie marchewkami.
Znęcili ogierka, który zaciekawiony dał im się złapać. Prowadzili go już na podwórko, a za nim szły klacze. Wtedy w akcie desperacji pragnąc uniemożliwić złodziejom kradzież moich ukochanych koni, złapałam za trąbkę i latarkę i zaczęłam przez okno trąbić i błyskać światłem, aby konie uratować przed koniokradami.
Konie spłoszyły się i uciekły i nie dały już do siebie rabusiom podejść. Podejmowali oni jeszcze wielokrotne próby złapania koni, a obecny na moim podwórku Kamil Jacak powiedział, że on stąd bez koni nie odjedzie, bo on tu po konie przyjechał. Ani Jacak, ani Chłopecka nie byli żadnymi wolontariuszami, tylko klientami Kozłowskiej i wjeżdżając na mój prywatny teren, zakłócili mir mojego gospodarstwa.
Obserwowałam łapankę przez okna domu, ze strychu. Dostałam amoku. Krzyczałam, że są złodziejami, hienami cmentarnymi i żeby opuścili mój teren i zostawili mnie i moje zwierzęta w spokoju. Trąbiłam trąbką i błyskałam latarką. Konie galopowały po pastwisku w kółko i uciekały przed koniokradami.
Policjant Adamski stojąc na dole przed moim domem, straszył mnie ukaraniem mandatu za zakłócanie ciszy nocnej. Wyśmiałam go, bo komu miałabym zakłócać ciszę nocną, skoro na kolonii mieszkam tylko ja?
Kozłowska z fundacji domagała się od Adamskiego, aby mnie aresztował, ale byłam w domu, a on nie miał nakazu włamania się do mego domu, więc tylko drgnął, ale nie próbował wtargnąć do środka. Zżymał się, że nic nie mógł tym razem zrobić. Tak jak wcześniej skutecznie uniemożliwił mi podejście do moich owiec i kóz oraz ułatwił złodziejom rabunek moich zwierząt, tak teraz mógł sobie tylko pogadać o zakłócaniu ciszy nocnej. Byłam wysoko, poza jego zasięgiem i szalałam.
Moje rozpaczliwe, rozdzierające noc i serce krzyki sprawiły, że Kuncewicze poczuli się nieswojo, nie w swojej bajce. Zapragnęli się wymiksować z tego najazdu i obławy. Pan Kuncewicz po cichu podszedł do ściany budynku, gdzie stałam w otwartym oknie i krzyczałam i zaproponował mi deal.
Powiedział, że "on i jego ludzie odjadą, jak dam im psy z domu, a bez wsparcia Kuncewiczów fundacja koni nie złapie".
Wcześniej faktycznie Kuncewicze brali aktywny udział w łapaniu i ładowaniu moich owiec i kóz i chyba bez ich pomocy fundacja nie dałaby rady złapać owiec. Myślę, że gdyby nie wsparcie policji i Kuncewiczów, fundacja nie dałaby rady złapać moich owiec i kóz i je wywieźć.
Tak więc gdy Kuncewicz zaproponował deal, psa za konie, wrzuciłam na szalę z jednej strony pieska, a z drugiej stado 6 koni i doszłam do jasnego wniosku, że trzeba psa oddać. Lepiej było nie ryzykować, że tłum ludzi urządzi obławę na moje konie i w końcu je wyłapie.
Wystawiłam suczkę za okno. Złapali ją. Jeszcze chcieli trzeciego psa, ale go nie było. Niemka wyprowadziła trzecią suczkę w pole i ukryła. Kuncewicz nie wierzył, że nie ma trzeciego psa w domu. Wpuściłam go do środka by sprawdził. Sprawdził. Na łóżku leżały koty, ale koty go nie interesowały.
Kuncewicze zabrali dwa pieski (pierwszą suczkę złapali wcześniej, gdy wjechali na podwórko) i odjechali. Osłabiona siłowo fundacja straciła morale, ale Jacak naciskał na łapanie koni. On bez moich koni nie myślał wyjeżdżać z mojej posesji!
Podejmowali jeszcze próby złapania koni. Zeszłam na dół na chwilę. Gdy wróciłam na strych, zobaczyłam odjeżdżające koniowozy. Była druga w nocy. Nie widziałam, czy były pełne czy nie. Sądziłam, że udało im się konie złapać i załadować. Wyczerpana i zdruzgotana poszłam spać.
Rano, czy raczej po południu, gdy się obudziłam 3 maja 2018 roku, niespodziewanie przez okno usłyszałam tętent koni i gdy wyjrzałam, zobaczyłam moje skarby na łące! Moja radość była wielka! Niepokój też, bo wiedziałam, że bandyci wrócą po moje najpiękniejsze na Mazurach konie.
Od tamtego czasu bałam się gdziekolwiek wyjechać, aby nie zostać okradziona z koni.
Moje wywiezione owce i kozy były przez tygodnie i miesiące głodzone przez fundację i wójta Locmana. Doprowadzili do śmierci około 20 owiec i  kóz i na tym nie koniec, jak zdradziła urzędniczka gminna, Małgorzata Bartczak. Wójt wyniszcza moje stado :(((
Popełnione przez urzędników, funkcjonariuszy i fundację przestępstwa:
zakłócenie miru gospodarstwa
napad
kradzież
groźby karalne
znieważenie
zastraszanie
nękanie
znęcanie psychiczne nade mną
znęcanie fizyczne nad moimi zwierzętami
doprowadzenie do uśmiercenia moich 20 owiec i kóz
niedopuszczanie mnie do akt sprawy
niedopuszczanie mnie do uczestnictwa w postępowaniu o odebranie tymczasowe owiec
niedopuszczanie moich dowodów w sprawie
niedopuszczanie moich świadków w sprawie
oszczerstwa i pomówienia fundacji
składanie fałszywych zeznań przez fundację
udział w zorganizowanej grupie przestępczej
nielegalny transport
transport niehumanitarny
mataczenie
niehumanitarny transport fundacji
W nocy (pewnie po to, by nie było widać co się dzieje i jak to się drastycznie odbywa, oraz by zwierzęta senne były łatwiejsze do złapania) załadowali ponad przepisową ilość zwierząt na strasznie małej powierzchni, w ogromnym ścisku. Na pewno kilka sztuk owiec udusili w tych maleńkich przyczepkach (jest potwierdzenie o padłych 3 sztukach owiec w pierwszych dniach po uprowadzeniu owiec i kóz).
Słyszałam, jak beczały duszone i tratowane owce...
Baba z fundacji nie przedstawiła się, ani nie podała nazwy fundacji.
Znalazłam ją po gębie na Facebooku, wśród znajomych Jacaka.
Nie wiedziałam, jaka fundacja mnie okradła.
Policja też ze mną pogrywała, nie chcieli rozmawiać, nie odpowiadali na pytania. Zamknęli się w radiowozie i przeglądali mojego bloga na smartfonie. Ten policjant Krystian Ulanowski (czy jak mu tam - nie doczytałam nazwiska, bo tak mi zatrzasnął błyskawicznie legitymację policyjną przed oczyma) przeglądał.
Numery aut biorących udział w kradzieży moich zwierząt:
(Niemka spisała na moją prośbę)
Te auta wtargnęły na mój prywatny teren w nocy:
radiowóz policyjny: HPT  2033
Samochód osobowy: WPR 95903
Audi silver ehepaar NNM 07RA
Opel bl Liefer wagen NGI 7V57
Anhanger wagen NE 6177E
Anhanjar NO 4932 P
Auta uczestników biorących udział w ataku na moją farmę w dzień 2.05.2018
HPT ZO28 radiowóz osobowy z obsadą:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz i Krystian Ulanowski
NOE 10 MW granatowy samochód inspektora Kornela Laskowskiego
WPR 95903 białe auto złodziejskiej fundacji z obsadą:
dwie kobiety i mężczyzna:
Elżbieta Kozłowska (ta najbardziej agresywna i chamska)
Kamil Jacak "wolontariusz" (wytatuowany, rosły bysior)
Magdalena Chłopecka, klientka Elżbiety Kozłowskiej z fundacji Molosy Adopcje
Podczas ich napaści i grabieży, padały wulgarne i chamskie teksty pod moim adresem, między innymi: Kozłowska sobie pozwoliła nazwać mnie "niewyjściowym ryjem na którego się jej nawet nie chce wysrać" i "gównem".
Łachudry urządziły sobie darmowe żerowisko na mojej farmie. Okradli mnie ze stada owiec, kóz, dwóch psów, a rok później ze stada koni i psa.
Okradli mnie na podstawie zbrodniczej Ustawy o Ochronie Zwierząt, która nie chroni zwierząt, lecz doprowadza do ich zagłady, a właścicieli do bankructwa i rozstroju zdrowia.
Wystarczyło, że cwaniara z fundacji uznała sobie idealnie zadbane zwierzęta za zagrożone i na tej fałszywej podstawie wywiozła przemocą. Takie prawo nam funduje PIS.

Naturalistyczna hodowczyni koni, owiec, kóz:
Izabella Redlarska
Czukty 1
19-420 Kowale Oleckie
tel. 511945226

środa, 2 maja 2018

Dzielnicowy Warsiewicz grozi mi więzieniem

Dzielnicowy Kowal Oleckich, Paweł Warsiewicz, ten, co parę lat temu wywalał mi z Bachurską drzwi i nie poniósł kary, teraz grozi mi zakuciem mnie w kajdanki i więzieniem.

Kradną moje zwierzęta!

Wójt Locman napuścił na mnie fundację, która kradnie moje zwierzęta!
Są tu teraz!

To jest klika. Ukartowana ustawka.
Zwierzęta moje odkarmione, zadbane, zdrowe.
Śliczne konie, rasowe, moje, zadbane.
Pod moim całodobowym nadzorem.

Facetka z fundacji powiedziała, żebym spierdalała i organizuje zabór mojego mienia, mojego inwentarza. Zachowują się jak Gestapo 😧
To są zwykli rabusie, którzy nadużywają prawa!


środa, 2 sierpnia 2017

Napad

Indianka została dziś wieczór napadnięta na swoim polu przez lokalnego bydlaka regularnie podszczuwanego przez łajdaków z RRdeSyf.
Bandyta rzucił się na Indiankę, przewrócił ją na ziemię i dusił.
Nie mogła oddychać. Gdy bydlak się wyżył wstał i odszedł na swoje pole, skąd ubliżał aż przyjechała policja.

Patrol nie pouczył napastnika. Wysłuchał jego wersji cierpliwie i życzliwie.
Wersją Indianki zupełnie nie był zainteresowany. Policjanci też nie chcieli oglądać śladów duszenia na szyi. Policjant z którym rozmawiała Indianka, zachowywał się jak opłacany adwokat napastnika. Gdy Indianka próbowała zrelacjonować, co się stało, przerywał jej wielokrotnie, na koniec odwrócił się plecami i odszedł.

Wcześniej ojciec bydlaka najeżdżał motorem na konie, które jakoś, nie wiadomo którędy, dostały się za siatkę. Indianka próbowała je zabrać, ale wredny, głupi staruch, wjeżdżał w nie motorem gdy stały przy wspólnej miedzy i pod wpływem motoru, uciekając przed nim, spanikowane uciekały w głąb pola. Pięciokrotnie podbiegały pod siatkę na miedzy, by wrócić do swojej stajni, ale staruch na motorze za każdym razem w nie wjeżdżał, tak, że konie z rykiem przerażenia, mało sobie nóg nie łamiąc, cwałowały daleko od siatki.

Indianka krzyczała do starego zajoba, by nie płoszył koni, bo ona chce je zabrać. Ale zajob pyskował tylko i dalej konie motorem najeżdżał.
Poszła do domu po narzędzia, by rozgrodzić siatkę i zabrać konie.
Rozgrodziła, ale zajob na motorze wygnał konie hen daleko od miedzy i straciła je z oczu.
Przez rozgard wlazł za to bandyta i rzucił się na Indiankę.


czwartek, 13 sierpnia 2015

Wybite okno

Tak wygląda okno kuchni w domu Indianki po nocnym ataku szału Kamyka. Zdemolowana kuchnia wygląda gorzej.
Potłuczone ulubione naczynia Indianki...
Podłoga zalana piwem i wodą... zasypana potłuczonym szkłem i ceramiką. To nie koniec zniszczeń. Zapowiedział kolejne ataki.
Tym razem na Indiankę. Grozi jej pocięciem nożem. 
Ponoć w nocy w Sokółkach został napadnięty przez miejscowych wieśniaków z nożami. Za ten napad chce się mścić na Indiance. Jest obłąkany szaleństwem. Niebezpieczny.

Indianka

niedziela, 9 sierpnia 2015

Chamstwo i agresja wieśniaków nie zna granic

W piątek w nocy Kamyk postanowił pójść na przystanek w Sokółkach by przenocować, gdyż twierdzi, że w szałasie go komary żrą, a na przystanku nie (przystanek brudny i zaszczany przez miejscowych to dlatego go komary omijają). Pewnie chciał wymusić na Indiance aby go z powrotem do domu wpuściła, bo wie, że ona nie lubi gdy on tam chodzi.

 Na przystanku doczepiło się do niego kolejnych dwóch miejscowych.
Wulgarnie wypowiadali się o Indiance i Kamyku. Mieli też pretensje do Kamyka o borsuka.

Poradził sobie z nimi i wrócił spać na farmę. To kolejny napad na niego. Który z rzędu? Piąty? Szósty? Te wsiowe agresywne oszołomy ciągle się na niego rzucają. To jest niebywale popierdolona hołota. Ich język i zachowania są tak prymitywnie wulgarne, że szlag człowieka trafia. Samo dno i 10 metrów mułu. Bydlaki są bez honoru. Napadają go po dwóch, trzech, czterech czy siedmiu. Parszywe kreatury :( Bandziory!

piątek, 7 sierpnia 2015

Worek zboża

Kamyk zniecierpliwiony dwumiesięcznym czekaniem na zwrot kosztów dojazdu na rozprawę pojechał wczoraj do miasta niebieskim składakiem podarowanym Indiance przez pewną miłą Panią (ta błękitna niemiecka kolarzówka o cienkich rurkach, męskiej ramie oraz wyposażona w przerzutki i nietypowe dynamo nadal nie została odnaleziona). Odebrał pieniążki z poczty i poczynił drobne sprawunki w Olecku.

W drodze powrotnej odebrał zamówioną paszę dla kur i przyjechał z tym do Sokółek, gdzie zaszedł do sklepu po cebulę. W sklepie był ten sam borsuk co się przyczepił kilka miesięcy temu w tym samym sklepie do Indianki i jej ubliżał wtedy oraz wygrażał pobiciem pod obojętnym okiem sklepikarki. Tym razem zaatakował Kamyka ubliżając mu paskudnie.

Kamyk zaprosił go na zewnątrz na piwo celem wyjaśnienia sprawy, albowiem niejasnym było czego borsuk chce od Indianki i Kamyka. Borsuk wyszedł z Kamykiem jednak zaatakował Kamyka butelką piwa próbując dźgnąć Kamyka potłuczoną o poręcz butelką.

 Do napaści przyłączył się znajomy borsuka - typek w pomarańczowym kombinezonie roboczym. Pomarańczowy typek zaczął od tego, że kopnął Kamyka w tyłek z całej siły z buta gdy ten się bronił przed borsukiem. Następnie też próbował ugodzić Kamyka rozbitą butelką. Kamyk dzielnie obronił się przed obyma napastnikami, a następnie wezwał karetkę i policję. Karetka zabrała dwóch pokaleczonych napastników na pogotowie.
A miał tylko kupić cebulę... W końcu jej nie kupił...

Zadzwonił po Indiankę by pomogła mu zabrać worek zboża.
W międzyczasie bowiem, rozdrażniony napaścią napił się piwa dla ostudzenia emocji i nie mógł jechać na rowerze.

Indianka zabrała najpierw zakupy Kamyka do domu, a potem wróciła po przypięty do barierki pod sklepem "babki" składak i worek który z trudem umieściła na bagażniku składaka.

Kamyk już mocno zawiany (upał, dwa piwa i głowa się kiwa) nie ułatwiał tych manewrów. Bardziej przeszkadzał niż pomagał jej stabilnie załadować ciężki, 25kg worek.
Indianka męczyła się z nim i tym workiem pół nocy prowadząc obciążony nierówno rower i uwieszającego się na nim Kamyka.
Z trudem dotarli na farmę Indianki.

Dziś Kamyk leży wyciągnięty niczym sflaczała dętka i leczy kaca.
Zrobił sobie i Indiance kogel-mogel, zjadł i zaległ w łóżku na długie godziny. Leży jak nieżywy.




czwartek, 30 lipca 2015

Czerwone sznurówki

Dziś Indianka swe indiańskie senne ciało uniosła o 4.44 czyli o świcie. Ogarnęła zwierzaki i obudziła Kamyka śpiącego w szałasie w lesie Indianki. Do domu Indianki Kamyk nie ma wstępu odkąd doprowadził ją do furii i łez swoim chamskim zachowaniem wobec niej. Jest ledwo tolerowany na jej farmie.
Tolerowany li tylko dlatego, że nikt inny mu nie pomaga, a Indianka nie chce by go miejscowe żule zatłukły gdzieś na wsi. 
Jest okropny, ale to człowiek. Wczoraj po powrocie nie pyskował, więc dała mu gorący posiłek, bo cały dzień nic nie jadł. Poprzednią noc spędził na przystanku we wsi.

Wczoraj rano został znowu pobity przez lokalnych prymitywów i potrzebował bandaża. Indianka mu dała swój, długi, elastyczny bandaż i nakarmiła nieboraka, ale spał poza domem, gdyż tu nie ma wstępu z wiadomych prxyczyn. Indianka chce mieć spokój i nie ma ochoty wysłuchiwać jego bredni i urągań. Niech odrobi te swoje godzinki, znajdzie sobie pracę i idzie w swoją stronę.

Dzień dziś bezsłoneczny. Taki popielato-zielono-mokry.
Mocno popadało. Indianka chciała ten fakt wykorzystać by wykopać dołki pod kolejne słupki, ale utknęła nad papierami i drobnymi porządkami domowymi.

Chcąc ubarwić ten lekko bezbarwny dzień, założyła do swoich butów roboczych ognisto czerwone sznurówki. Kolor miał ją pobudzić do kopania, ale nim się obejrzała - dzień minął.
Szkoda, bo ziemia miękka po ulewnym deszczu. Wykopało by się z kilka dołków i skończyło ogrodzenie.

W międzyczasie posiała fasolę w skrzynce. To jej taki mini ogródek tegoroczny, choć plany były znacznie bogatsze.
No, ale Kamyk okazał się niewłaściwym partnerem do tego wspaniałego, zamaszystego dzieła. Nie dorósł do niego.

Wcześniej dziś wydzwaniał do Indianki i przymilnie zagadywał, poprosił by mu napisała wniosek o nadesłanie duplikatu świadectwa które jest mu potrzebne do rejestracji jako bezrobotny - co zrobiła - ale gdy pojawił się pod oknem pokazał się jako opryskliwy i wulgarny chłysteki cham. Indianka zamknęła okno przed nadąsaną, rozszczekaną gębą aroganta i tym skończyła z nim dzisiejszą audiencję, mimo, że pierwotnie czekała na niego z gorącym posiłkiem i ciepłym kocem do jego szałasu na noc.

Ale on wpadł w szał i zacząl walić pięścią we wcześniej utłuczone okno rozwalając je jeszcze bardziej i powiększając otwór w szybie. Wtem złapał doniczkę i uderzał nią w okno krusząc szybę coraz mocniej.
Indianka otworzyła okno by nie wytłukł drugiej szyby.
Zamierzył się w nią doniczką i rzucił. Doniczka wpadła do kuchni. Potem odrywał kawałki szyby z roztłuczonego okna i rzucał nimi w Indiankę. Wezwała policję. Patrol przyjechał na interwencję, ale zanim dojechał - Kamyk był już w Sokółkach.
Tam został napadnięty przez miejscowych i pobity. Tym razem już nie może chodzić. Nie może stanąć na nogę.

W tym czasie Indianka rozmawiała z patrolem u siebie na podwórku. Pokazała zniszczone okno. Opisała agresję i szał Kamyka oraz jego groźby.

Patrol miał go zabrac ze Sokółek do aresztu.
Indianka prosiła o to w związku z jego pogróżkami wobec niej i obawą o jego pobicie przez miejscowych. Wolała by siedział tę noc bezpieczny w areszcie, niż wpadł w ręce miejscowych.

Patrol go nie znalazł. Dyżurny przekrzykiwał Indiankę gdy próbowała zgłosić pobicie Kamyka i jego stan i odkładał słuchawkę. Groził jej karą za wezwanie policji.

Kamyk jest w tej chwili kaleką i nie może się podnieść.
Policja krąży po okolicy. Jest 21.15.

Indianka zadzwoniła na pogotowie ratunkowe by dowiedzieć się czy został zabrany do szpitala. Nie został. Leży gdzieś tam w ciemności i dogorywa. Może już nie żyje? :(((

W nocy po północy walcząc z sennością postanowiła przejść się na wieś i poszukać pobitego.
Sprawdzić czy żyje. W jakim stanie jest. Udzielić mu pierwszej pomocy. Najpierw zajrzała do jego szałasu. JEST!

Podeszła do skulonego, leżącego na sianie człowieka. Dotknęła kontuzjowanej nogi.
Lekko. Ostro jęknął z bólu.
 Trzeba wezwać karetkę! - zawyrokowała - Noga może być złamana. Wymagająca nastawienia, usztywnienia lub nawet operacji.

Kamyk miał oczy zamknięte i nie odzywał się.
Wezwać karetkę? Czy ty wezwiesz? Musisz dostać fachową pomoc medyczną. Ja nie jestem lekarzem i nie umiem ci pomóc w razie złamania. Może dojść do zakrzepu i komplikacji jeśli noga złamana a ty nie dostaniesz profesjonalnej pomocy lekarskiej.

Dotknęła ręką jego czoła i głowy. Kamyk się nie odzywał. Indianka poszła poszukać papiery potwierdzające jego ubezpieczenie. Znalazła. Spakowała go i wezwała pogotowie.

Szykuj się. Zaraz będzie pogotowie. - rzekła ponaglająco do Kamyka.
Jakie pogotowie??! - zawołał oburzony Kamyk.
Nie chcę żadnego pogotowia! I tak mi nigdy nie pomogli! - to mówiąc zerwał się gwałtownie i wystrzelił jak z procy na jednej nodze skacząc w ciemność w stronę pola.

Wracaj! Zaraz będzie pogotowie! Musisz jechać do szpitala! - wołała na darmo za Kamykiem, bo ten ani myślał wracać.

Zadzwoniła ponownie na pogotowie i je odwołała.
"Odwołuję karetkę. Pacjent państwu uciekł."

Wyszła za Kamykiem i uspokoiła go, że karetka odwołana i nie przyjedzie.
Po pewnym czasie wrócił i ponownie położył się spać na sianie.

Indianka

Brak bezpieczeństwa w gminie Kowale Oleckie

Do: Wójt Gminy Kowale Oleckie
       Krzysztof Locman

W marcu dwa pobicia.
W lipcu dwa pobicia. 15 i 29 lipca 2015 roku.
Razem dotknęły go 4 pobicia w krótkim okresie czasu plus kradzież roweru.
Uraz głowy, wstrząs mózgu, pęknięta kość u nogi, złamany nos.
Ten człowiek ledwo chodzi. Jest na moim utrzymaniu. Mnie na to nie stać. Nie ma pieniędzy na bandaże, opatrunki, środki przeciwbólowe, lekarza. Nie ma pieniędzy na wyżywienie. On nie ma gdzie mieszkać.
Był wniosek o odrabianie godzinek w pobliżu tymczasowego miejsca zamieszkania z uwagi na ból nogi i problemy z chodzeniem.
Nie zgodził się pan. Wykazał pan zadziwiający brak wrażliwości na ból i kalectwo drugiego człowieka. To proszę o tego człowieka zadbać we własnym zakresie, tj. zapewnić mu dach nad głową i wyżywienie w Kowalach Oleckich skoro jest pan tak odporny na jego ból i cierpienie i nie dał zgody na odrabianie godzinek w pobliżu domu ani nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa w gminie w drodze do pracy ledwo chodzącemu człowiekowi który pracuje dla pana za darmo.

On z wielkim osobistym poświęceniem pokonując ból pracuje dla pana za darmo. Stara się. Jest dobry w tym koszeniu. Akurat to lubi robić i mu to świetnie wychodzi. Jest wydajny. Sam pan widzi ile wykosił panu w tak krótkim czasie.
Tak, on ma dużo za uszami, ale ci którzy go napadają mają dużo więcej i atakują gromadnie. Nie panuje pan nad tym co się dzieje w pana gminie? 

Przecież on może kosić pobocza we wsi zamieszkania zamiast kuśtykać z trudem do Kowal.
Proszę, by od następnego tygodnia skierował go pan na koszenie poboczy w Czuktach.

czwartek 6.17
korekta: od dziś proszę wyznaczyć mu pracę w Czuktach albo wysłać po niego samochód.
On dziś nie jest w stanie wstać i iść.
Noga go rwie. Bandyci w Sokółkach skopali mu pękniętą nogę. Mimo to z tą chorą nogą pracował u pana za darmo wczoraj. Jak wda mu się jakieś zapalenie lub gangrena i straci nogę, to wypłaci mu pan odszkodowanie i rentę dożywotnią?

Indianka