Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje psy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje psy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 września 2022

Krótka historia Amiry / Amari

"Około 3 miesięcy szukałam odpowiedniego owczarka. Nawet w góry miałam jechać po rasową podhalankę :))) W dniu w którym znalazłam Amari przyjechała do mnie. Nie miałam nic dla niej do jedzenia, więc hodowca był tak uprzejmy i przywiózł batony."

Potem suczuś była karmiona świeżym mięsem, głównie drobiowym, ale nie tylko. Czasem kupowałam jej batony, ale zauważyłam, że woli świeże mięsko, więc takie jej kupowałam. Dostawała też wołowinę i wieprzowinę. Miała także honor i przyjemność spożywać szlachetną koninę - niczym szlachcic. Sporadycznie dostawała gotowany ryż i kaszę z mięsem, jeszcze rzadziej suchą karmę na przekąskę. Jej dieta opierała się głównie na kurczakach. Pies wyglądał bardzo dobrze, był czysty, zdrowy i zadbany i taki został zrabowany z mojego domu po uprzednim włamaniu się do niego bandytów udających ratowaczy zwierząt.

sobota, 20 kwietnia 2019

Amari miała hektary do biegania



Amari na moim Ranczo miała prawie 11 hektarów do biegania, a poza tym zabierałam ją na spacery po okolicy, które uwielbiała.
Teraz psina siedzi zamknięta w klatce po tym jak została brutalnie porwana z mojego domu.
Pies uwięziony w ciasnej klatce cierpi i tęskni za mną i za moim Ranczo. A ja tęsknię za moją ukochaną Amari.

Tak działają ekoterroryści: krzywdzą ludzi i zwierzęta. Rząd PIS do tego doprowadził nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, która daje fundacjom nieograniczone zdrowym rozsądkiem uprawnienia - większe niż służbom specjalnym ochrony państwa, bo nawet służby wewnętrzne ochrony państwa muszą mieć nakaz prokuratorski, żeby włamać się komuś do domu, a fundacja nie musi - wystarczyło, że Kozłowska nakłamała, że pies jest zagrożony i babsko włamało mi się do domu w asyście gliny debila.

Ta pisowska ustawa jest niezgodna z konstytucją - gwałci podstawowe prawa człowieka i obywatela do bezpiecznego mieszkania w swoim własnym domu, oraz prawa do poszanowania własności prywatnej jaką jest zarówno dom jak i pies. PiS tworzy w ustawodawstwie niebezpieczne precedensy, które są krokiem w kierunku totalitaryzmu, w kierunku reżimu komunistycznego, który też nie szanował ani człowieka ani własności prywatnej.

Nie dziwi was brak fot z tego wyprowadzenia psa? Kozłowska celowo nie pokazała stanu w jakim wywiozła psinę, bo kłóciłoby się to z jej oszczerstwem, gdzie kłamie, że pies był zagłodzony. Pies nie był zagłodzony i nie jest. Pies przed wyjazdem był bardzo dobrze karmiony i teraz też jest dobrze karmiony w schronisku w Bystrym.

Pies jest moją własnością, ja jestem właścicielką Amarii i ja nie wyrażam zgody na żadne aborcje, sterylizacje i inne okaleczenia mojego zwierzęcia, a schronisko jest rozsądne i czegoś takiego nie zrobi, bo przestrzega prawa.

Moja suka Amari nie jest szczenna, a powielane na internecie pomówienie na ten temat, że rzekomo jest wyszło od typka o nazwisku Krzysztof Wiśniewski —hejtera i uczestnika stalkingu uprawianego przez profil na Facebooku o nazwie Rancho Romantica de syf.

Krzysztof Wiśniewski to hejter który mieszka kilkaset kilometrów od mojego miejsca zamieszkania i nigdy nie widział z bliska mojego psa, ani jego nie dotykał. Kozłowska bardzo chętnie podchwyciła ten wątek o rzekomej szczenności mojej psiny i już miały miejsca próby wyłudzenia pieniędzy na rzekomą aborcję.

Gdy wójt wyrazi zgodę na zwrot moich psów - moje psy wrócą do domu. I tu apel do radnych Gminy Kowale Oleckie, aby opamiętali się i wpłynęli na wójta by taką zgodę wydał.

Mam nadzieję, że ta kretynka z Zawad Oleckich z agroturystyki "niebieski tulipan" co z zawiści pitoli na internecie o mnie dyrdymały nie jest radną i nigdy nie będzie, albowiem jest to bezczelna kłamczucha i oszczerczyni, która nigdy u mnie nie była na ranczo,  a najwyraźniej zazdrości mi popularności mojego bloga i jego poczytności.

Ponieważ na mojej farmie nie ma zagrożenia życia dla moich psów, jest karma i opieka za którą gmina nie płaci - wójt może w każdej chwili wydać taką zgodę na zwrot moich psów na moją farmę niezależnie od swojej decyzji administracyjnej w sprawie odbioru tymczasowego zwierząt, którą może wydać później.

Gdy moje psy wrócą na moją farmę jestem pewna, że będą szalały z radości i galopowały po moich łąkach radośnie. Tu jest ich dobrze znany, przyjazny dom rodzinny.

Indianka




Mój pies nie jest zagłodzony


Mój pies suczka Amari w dniu kradzieży 8 kwietnia 2019 roku nie była psem ani zagłodzonym, ani chorym, ani źle traktowanym, ani błąkającym się bezpańsko po wsi.

Psina została ukradziona z mojego domu, po tym, jak Kozłowska włamała mi się do domu, zniszczyła mi drzwi, żeby dostać się do środka, zdemolowała mi dom.

Pies z domu został wyprowadzony po 10 minutach, a Kozłowska grasowała w moim domu jeszcze przez godzinę. Zrobiła mi nielegalną rewizję w moim domu. Grzebała mi po moich szufladach, grzebała w moich dokumentach, w moich segregatorach i ukradła mi dokumentację moich zwierząt, w tym metrykę urodzenia mojego psa. Ukradła też 2000 zł odłożone przeze mnie na paszę dla koni.

Kozłowska po wywiezieniu skradzionych zwierząt następnie skontaktowała się z hodowcą, który mi suczkę sprzedał i próbowała od niego wyłudzić moją Amari naskakując na hodowcę, że "jak to on mógł zostawić psa w tak skandalicznych warunkach", ale Hodowca odpowiedział złodziejce, że on był na moim podwórku, był na moim Ranczo, gdy przywoził sukę i widział czyste, porządne, zielone podwórko, czyste źródełko na polu do pojenia zwierząt, obszerne pastwiska, zadbane, przyjazne konie, owce, kozę i zadziornego indyka, i że u mnie nie ma żadnych skandalicznych warunków, dlatego bez obaw zostawił psa.

Kozłowska okłamała hodowcę, że moja suka jest ciężarna i wymaga aborcji. Hodowca skontaktował się ze schroniskiem i właściciel schroniska zdementował to pomówienie.

Suczka siedzi zamknięta w klatce, jest przerażona, boi się, tęskni za mną, ujada na wszystkich, nie daje się nikomu dotknąć, a na mnie skakała z radości, gdy mieszkała ze mną.

Sąd nie orzekł przepadku moich zwierząt, sąd nie skazał mnie za znęcanie się nad zwierzętami, pies cierpi wyrwany z rodzinnego domu - nie ma żadnego powodu by pies był przetrzymywany odpłatnie w schronisku 60 km od miejsca zamieszkania skoro ma kochający dom w Czuktach.

Ja chcę zabrać ze schroniska wszystkie moje psy, a zwłaszcza ukochaną Amari.
Nie rozumiem dlaczego rada gminy Kowale Oleckie chce wydawać miesięcznie 1500 zł na utrzymanie psów, które mają swój dom w Czuktach. Czy ci radni w ogóle myślą jak trwonią gminne pieniądze?

Wszak od roku wójt przetrzymuje w schronisku moje dwie małe suczki, które w dniu wyjazdu również nie były zagrożone utratą życia, ani zdrowia - były dobrze odżywione, zadbane, zdrowe, zaszczepione, odrobaczone.

Warto tu nadmienić, że moje dwie suczki zabrane z mojego podwórka i domu rok temu, po zbadaniu przez weterynarza schroniskowego otrzymały bardzo dobre opinie. Zostały opisane jako psy zdrowe, zadbane, prawidłowo odżywione. Mimo to w tym roku ponownie zabrano mi psa tym razem było to podczas bezczelnego włamania do mojego domu podczas mojej nieobecności.
Tym razem ukradziono owczarka środkowoazjatyckiego moją ukochaną Amari z którą zdążyłam się już zżyć odkąd przebywa u mnie od października 2018.

Kozłowska ma kupca na moją Amari, dlatego próbuje ją wyłudzić ze schroniska i od hodowcy, a mnie fałszywie oskarża, że suczka była zagłodzona.
Otóż nie była i Kozłowska doskonale o tym wie. Są liczni świadkowie, którzy potwierdzą, że mój pies nie był zagłodzony.

Indianka






wtorek, 18 sierpnia 2015

Owieczka bawi się ze szczeniętami Indianki

Maluchy zadziorne są. Zaczepiają wszystkie zwierzęta. Szczekają nawet na 100 razy większe od siebie konie :-)

sobota, 1 marca 2014

Odpowiedzi na komentarze

"Jestem w stanie wyobrazić sobie Twój strach i obawy przed przyjmowaniem gości."
No, niestety - po tej fali przemocy która mnie dotknęła po donosach tych dwóch kobiet - mam koszmarny stres i obawy, aby kogokolwiek gościć. Każdego potencjalnego gościa postrzegam jako potencjalnego wroga, który przyjedzie do mnie li tylko po to, by znaleźć jakiegoś domniemanego "haka" na mnie po to by złożyć donos. Boję się też tych, którzy nieznajdując "haka" też na mnie złożą donos.


Podobno Weterynaria ma obowiązek interweniować przy każdym donosie, nawet gdyby się zdarzały one codziennie. Nie wyobrażam sobie, abym była codziennie nachodzona przez inspektorów weterynarii czy innych instytucji. Takie działanie zakrawa na nękanie rolnika. Przecież ci urzędnicy w niczym rolnikom nie pomagają. Nic.

Jedyne co mogą zrobić poza upierdliwym i irytującym kontrolowaniem to ukarać mandatem lub zagarnąć własność rolnika jakim jest jego inwentarz. Inwentarz ma swoją wartość. Wyhodowałam piękne konie. Łakomy kąsek dla rozmaitych cwaniaków.
Na szczęście inspektorzy muszą się trzymać litery prawa i nie mogą bezpodstawnie zabierać zwierząt. Niemniej jednak, każda taka kontrola to stres dla mnie. Tym większy, że kojarzy się z tym nieszczęsnym wyłudzeniem ode mnie psiny w 2012 roku.

Przez zaskoczenie udało się im wyludzić ode mnie psa na czas odchowu szczeniąt w schronisku. Szczenięta te (po kundlu sołysowej która nie została ukarana za puszczanie swego psa na moje gospodarstwo i podwórko) miały zostać w schronisku do adopcji, a sucka miała wrócić do domu. Do tej pory mi jej nie zwrócili mimo moich licznych pism oraz fizycznej próby odebrania psa ze schroniska.

Mój pies przebywa tam nielegalnie. Nielegalnie został zagarnięty.
Ani gmina, ani schronisko nie ma prawa zaboru psa właścicielowi bez ważnego, prawomocnego wyroku sądu. Psina została ode mnie podstępnie wyłudzona, a gdy próbowałam wielokrotnie ją odebrać na drodze formalnej - po serii odmownych odpowiedzi, dostałam w końcu odpowiedź, że psa odzyskam jak zapłacę haracz w wysokości ok. 2600zł. Jakim prawem ktoś zarabia na moim psie i to moim kosztem??? Ja nigdy nie wyraziłam zgody, aby moja psina tam została na dłużej niż odchowanie szczeniąt.


" Ba! Strach nawet przed pojawieniem się kogoś obcego, czy też znanego z racji sprawowanego urzędu przed bramą. I strasznie Ci współczuję, bo wiem, jak to jest być człowiekiem zaszczutym. I jak szybko siły i chęci odchodzą od człeka, który zmaga się z codziennym stresem (a nuż ktoś znowu naśle jakichś mądrych na stołkach, żeby sprawdzili na ile paragrafów da się pozwać do sądu delikwenta), a jeszcze ma do wykonania wiele ciężkich, fizycznych prac w gospodarstwie. Może w zimie jest ich mniej, ale targanie siana, czy słomy do obór i stajni wcale lekkim zajęciem nie jest, prawda? Sama miałam okazję (co prawda bardzo sporadycznie już teraz) popracować w polu i zagrodzie, żeby wiedzieć, że to nie takie "hop-siup". I nie załatwi się wszystkiego w pięć minut."
Dokładnie tak jest. Boję się obcych. Na każdego teraz patrzę poprzez pryzmaty tych jadowitych żmij, które zadały mi cios w plecy. Ukąsiły jadowicie i nadal kąsają.
Kilka osób chcących przyjechać do mnie na rancho się ze mną od tamtej pory kontaktowało. Walczyłam z sobą - zaprosić czy nie ryzykować? Z lęku odmówiłam.

Teraz jestem tu sama zresztą jak większość lat na Mazurach (w mieście miałam przyjaciół i fajne towarzystwo oraz rewelacyjne układy z moimi uczniami na kursach języka angielskiego które prowadziłam), ale jest mi tak dobrze. Mam spokój i zero dodatkowych obciążeń i stresów związanych z goszczeniem obcych i ich wymagań.
Żyję bardzo skromnie, wręcz survivalowo. Mało kto jest w stanie zdzierżyć takie warunki życia jakie ja tutaj mam. Mieszkając w mieście żyłam w komforcie (stworzyłam sobie bardzo wygodne mieszkanko) - teraz wszystko wymaga ogromnego wysiłku i wielu tych wysiłków podczas dnia.
Cenię sobie swoją swobodę, samodzielną pracę i spokój oraz harmonię mojego rancza. Ciężka praca mnie nie odpycha, bo jestem pracowita z natury. Jednak w tym roku sobie odpuszczę, bo jestem przemęczona. Sponsorować niczyich wakacji też nie będę. Nie chcę tego układu. Każdy wakacjusz którego zdecyduję się tutaj kiedyś wpuścić musi mieć swoje pieniądze na swoje utrzymanie.
Wcześniej owszem - sponsorowałam jak mogłam i umiałam pobyty różnych zagranicznych i czasem polskich wolontariuszy. Było to dość ciekawe doświadczenie, ale strat poniosłam więcej niż korzyści, więc nie opłaca się mi ten układ. Oczywiście byli tacy, co byli realną pomocą dla mnie - zrobili coś pożytecznego dla gospodarstwa, byli też tacy co faktycznie byli realnymi wolontariuszami bo mieli swoje wyżywienie.
Może się kiedyś zdecyduję ugościć tutaj kogoś na zasadzie grzecznościowej lub wolontariatu, ale sponsorować jedzenia nie będę, bo jest to dla mnie zbyt duże obciążenie. Poza tym nie chce mi się nikogo sponsorować :D Nie stać mnie na to. Wolę sama pracować i się nie stresować, że muszę z posiłkiem zdążyć na czas i z czego ja ten obiad ugotuję czy z czego przyrządzę śniadanie i kolację aby było smaczne i niemonotonne.
W tym roku postanowiłam sobie zająć się zakładaniem ogrodu, budową ogrodzenia ogrodu, pastwisk, budową woliery dla drobiu, treningiem koni, koszeniem siana, podremontowaniem budynków.
Ile zrobię - tyle będzie. Bez ciśnienia i stresu.
Nie chcę narażać mojego domu i gospodarstwa na zimne, wyrachowane oczy bezdusznych, małostkowych bazyliszków niezdolnych do empatii i przyjaznych gestów. Żadna obca wroga małpa, typu lesbijka-podpierdalaczka tutaj nie wjedzie.
Na moim gospodarstwie gościć będę tylko osoby zaufane, prawdziwie przyjazne i życzliwe mnie.
Tylko z takimi osobami coś tutaj podziałamy razem. Jestem z kilkoma osobami umówiona na różne wspólne przedsięwzięcia i coś będziemy działać latem.
Dzisiaj jestem zmęczona. W piątek sprawy urzędowe wyciągnęły mnie z rancza do Olecka, do którego przybyłam, a następnie wybyłam pieszo, okazjami. Dość sprawnie mi to poszło, ale wracają w nocy przez wieś, zabłądziłam na polu :D Było totalnie ciemno i zniosło mnie hektary z obranej trasy. Także miałam piękny spacer przez całą wieś o północy :D
Ogólnie trochę kilometrów zrobiłam na nogach i dzisiaj jestem zmęczona. Muszę odpocząć.
Właśnie to robię :D
Zwierzaki wypuściłam, aby się same najadły z bel siana i napiły wody z rzeki.
Trochę rozgrzebią i zmarnują tego siana, ale jutro ogarnę ten bałagan. Dziś nie dam rady.
Do kurnika tylko zajrzę i napalę w piecu, by upiec chleb i ciasto. Ale to później - wieczorem późnym.
Teraz nie mam siły. Cieszę się, że jestem sama i nie muszę kombinować, co tu ugotować dla wolontariuszów :D Spokojnie sobie wypocznę, a jak odzyskam siły zajmę się kurami i gotowaniem oraz pieczeniem... No stress. Bezstresowo. :)

Saba i Satja szczęśliwe razem na pachnącej łące.
 Rancho na Mazurach Garbatych, rok 2008.

niedziela, 8 września 2013

Kociaczki Indianki :)

Kocięta kocicy polującej na gryzonie polne i pijącej kozie mleczko :)

Na farmie niedawno urodziły się śliczne, słodkie kociaczki.
Kicia Miriam szczęśliwą mamą. Maluchy rosną jak na drożdżach.
Mama ich codziennie jest obficie pojona kozim mlekiem. Kozie mleko to cudowny nektar życia. Dzięki niemu kocica ma mnóstwo odżywczego kociego mleka w swoich kocich cycuszkach... :)


W związku z zaskakującymi niektórymi komentarzami, w których niektórzy powielają jakieś totalne bzdury na temat rzekomej szkodliwości mleka - oto na fotkach żywe przykłady zadające kłam tym szkodliwym pomówieniom. 

Poniżej okaz zdrowia pojony regularnie mlekiem kozim - kocica Miriam - zdrowa mama zdrowych kociąt.


Spójrzcie na jej przepiękną, śliczną. lśniącą sierść :) Czysty okaz zdrowia :)
Kotkę Miriam adoptowałam rok temu. Była jednym z kociąt porzuconych w reklamówce pod kościołem we wsi. Reklamówkę znalazła i najpierw opiekowała się tymi kociętami dobra kobieta z tej wsi. Kotka wraz z innymi kociętami żyła w komórce na dworze, gdzie łapała myszy i była dokarmiana. 

Dwie zaprzyjaźnione przyjaciółki - puszysta kocica Miriam i suczka Saba
Po jej zabraniu do mego domu - aklimatyzowała się w domu przez dwa tygodnie będąc bardzo wystraszona nowym miejscem. Potem przełamała się i zadomowiła. Teraz Miriam jest szczęśliwą, pewną siebie kicią, która zawojowała serce nawet suczki Saby :))) Nocuje w domu, a całe dnie spędza na siedlisku i w polu polując na gryzonie. Także latem chętnie nocuje na dworze, gdzie nocami gryzonie się bardziej uaktywniają i dają się łatwiej złapać.
Zimą kicia oczywiście nocuje w domu, gdzie ma do dyspozycji 300 metrów na łowy licznych tu myszy, które ciągną do żywności tutaj zgromadzonej i do ciepła.

środa, 8 maja 2013

Schronisko wykąpało psa


W związku z trwającą w Internecie nagonką na mnie zorganizowaną przez dwie lesbijki z Krakowa: Izę U. (jak się przedstawiła mnie) oraz jej kochankę Martę P., poniżej prezentuję moją odpowiedź na ich szkalowanie mnie i mojego dobrego imienia.

Jak wynika z nowych, świeżo zrobionych zdjęć schronisko wykąpało psa, by, jak mniemam, zrobić foty na pokaz. Jednak w dniu naszej wizyty w schronisku – pies był cały czarny z brudu, co świadczy o tym, że nie jest tam pod właściwą opieką. 

Natomiast lesbijki z Krakowa wyłażą ze skóry, aby jak najbardziej skrzywdzić mnie i mojego psa – stają na głowie by mój pies pozostał do końca życia za kratami. Sunia Satja u mnie miała bardzo dobrze - mnóstwo wolności i swobody. Teraz jest unieruchomiona w ciasnej klatce i nie ma szans się wybiegać, a to dalmatyńczyk, który musi się dużo ruszać. Schronisko nie jest w stanie zapewnić mojemu psu codziennego wybiegu. Pies jest trzymany w klatce jak świnia i jak świnia był brudny, gdy tam pojechaliśmy w pamiętny piątek kwietnia po odbiór suczki.

Saba siostra Satji i kicia Miriam - przyjaciółki na zielonym wzgórzu.

To niesamowite jak te dwie dziewczyny zaprzyjaźniły się ze sobą blisko :)
Kicia z lubością ociera się i wtula w Sabę,
a Sabunia z zadowoleniem merda ogonem i czule obwąchuje i liże kicię.


Co do łańcucha - łańcuch to żadne znęcanie się. Wszystkie psy podwórkowe w Gminie Kowale Oleckie są na łańcuchach i nikomu to nie przeszkadza – ani Urzędnikom z Gminy, ani weterynarzom powiatowym, ani żadnym Towarzystwom Opieki nad Zwierzętami. Tak się tutaj trzyma psy na wsiach i tyle.


Tak trzyma się duże, groźne psy w gminie Kowale Oleckie - na łańcuchach. 
Śpią w dziurze wydłubanej w ścianie obór. 
Na zdjęciu pies jednego z miejscowych chłopów. 
Większość chłopów tutaj tak właśnie trzyma psy i 
nikt na nich nie nasyła weterynarii ani urzędników z Gminy, ani TOZu.

Gdy lesbijki Iza i jej kochanka Marta były u mnie na gospodarstwie - suczkę uwiązałam, aby ich nie pogryzła, bo to pies stróżujący, który nie toleruje obcych. Lesbijki były u mnie raptem 3-4 dni, a narobiły szkód i problemów i przykrości na cały rok. Idąc tutaj na moje gospodarstwo i potem z niego wyjeżdżając na pewno widziały po drodze mnóstwo psów na łańcuchów lub bezpańsko biegających po wsi. Nie interweniowały. Przyczepiły się tylko do MOJEGO PSA i moich zwierząt, zwłaszcza moje konie im przeszkadzały.

To z ich winy jestem w ciężkiej sytuacji finansowej i materialnej, bo swoimi złośliwymi donosami postarały się, aby odebrać mi jakąkolwiek pomoc finansową czy fizyczną. W moim odczuciu to złe kobiety i nie życzę nikomu, aby ich gościł u siebie. Z tego co widzę, mają tendencję do wyszukiwania dziury w całym i zupełnie ich sumieniom nie przeszkadza, że są u kogoś w gościach i to zupełnie za darmo. Może po prostu nie mają sumienia? Po osobach tego typu – czyli po lesbijkach – nie spodziewam się wielkiej moralności z racji moim zdaniem wypaczonej orientacji seksualnej. Sądzę, że one żyją w przekonaniu, że ich żadne kanony zwykłej, ludzkiej przyzwoitości nie obowiązują. Skoro mogą się bezkarnie gzić - to mogą też i bezkarnie podkładać świnię, Gospodyni u której nocowały za darmochę.

Także gdy były w gościach u Niemców, którzy remontowali swój dom, bardzo wnikały, czy oni remont przeprowadzają zgodnie z przepisami budowlanymi. Bardzo to je interesowało. Pozostawiam to do rozwagi czytelników – czemu aż tak je to zajmowało. Być może na nich też chciały coś wymusić?

Do mnie przyjechały na darmowy wypoczynek. Wspaniałomyślnie udostępniłam im moją łąkę, gdzie mogły się rozbić ze swoim namiotem. Miały mieć ze sobą swoje wyżywienie i nie sprawiać mi żadnych kłopotów. Tak jak obiecywały. W słoneczną pogodę byłam skłonna nieodpłatnie pożyczyć im mój ponton, aby mogły sobie popływać na pobliskim jeziorze. 

Tymczasem, gdy przyjechały na moje rancho, zaczęło się od wymuszeń z ich strony. Zażądały pokoju w moim niewyremontowanym z braku funduszy domu. Korzystały z mojego domu za darmo. Nakarmiłam też je za darmo, bo nie miały nic do jedzenia ze sobą i wyczekiwały, że ja je nakarmię.

Wieczorem okazało się, że wybrały się do mnie na dwutygodniowe wakacje bez grosza, licząc na drapane. Postawiły mnie przed faktem dokonanym, co bardzo było mi nie na rękę, bo absolutnie nie stać mnie na darmowy sponsoring bogatych mieszczek. Stawiając mnie w niezręcznej sytuacji postąpiły bardzo nieładnie. Dziwi taka postawa roszczeniowa takich kobiet niby kulturalnych, a na pewno bardzo elokwentnych. Mnie nie stać na utrzymywanie obcych, dorosłych kobiet pracujących zawodowo, które powinny mieć pieniądze ze sobą na swoje potrzeby, skoro wybrały się na wakacje. 

Nie spodziewałam się tego po nich, bo twierdziły, że mają dobre prace gdzie zarabiają pensje. 
Niechętnie zgodziłam się je sponsorować, pod warunkiem, że mi pomogą na gospodarstwie w moich pracach. Pomagały w sumie 10 godzin - po 5 godzin dziennie w ciągu dwóch dni, a były u mnie 3 pełne dni, a czwartego z rana oświadczyły, że wyjeżdżają.

W moim odczuciu najwyraźniej nie chciało im się pomagać. Najwyraźniej liczyły na lekkie, przyjemne i przede wszystkim sponsorowane przeze mnie wakacje. 

Dziwi mnie co wypisują o moim domu - bo miały ze sobą swój namiot i mogły w nim spać. Mogły i miały w nim spać wg uzgodnień przed ich przyjazdem. Nikt ich nie zapraszał do mego domu, aby tu nocowały. Wprosiły się na chama, a teraz jeżdżą po mnie w Internecie za mój dom. W moim przekonaniu, to jest wielkie, prymitywne chamstwo świadczące o egoistycznej postawie roszczeniowej zblazowanych mieszczek przyzwyczajonych do tego, że im się wszystko należy za darmo. 

Co do łąki i miejsca pod namiot - zaniosłam ich namiot na ogrodzoną łąkę, gdzie nie miały dostępu moje konie, tak, aby nie uszkodziły im przypadkiem namiotu. Postawiłam namiot na wzgórzu, gdzie trawa była niska i blisko było do ścieżki polnej prowadzącej do mego domu. Ponadto z tego miejsca miały ładny, panoramiczny widok na okolicę w tym stawy rybne sąsiada. Jakież moje zdziwienie było, gdy poprosiwszy Martę o pomoc w rozłożeniu tego namiotu - zamiast niej przyszła najwyraźniej o Martę zazdrosna Iza i przeniosła namiot pod las, w największe możliwe chaszcze. Tam ten namiot rozłożyła, ale mimo to, że namiot stał gotowy do przyjęcia letniczek - nie zechciały nocować w nim, lecz uparcie nocowały w moim pełnym gruzu domu. 

Dla mnie to była dziwna sytuacja. Także chodzenie Izy po moim gospodarstwie i robienie zdjęć bez mojej zgody. Nigdzie nie poszły na spacer na wieś by pozwiedzać czy się przejść, tylko uparcie siedziały na moim gospodarstwie i węszyły po to, by w kilka minut po opuszczeniu moich włości napuścić na mnie kogo się da. 

Dziwi to tym bardziej, że rozstałyśmy się spokojnie i w zgodzie, co więcej, gdy się żegnałyśmy, jeszcze próbowałam załatwić im podwózkę do PKSu, bo szły na piechotę na przystanek w Kowalach Oleckich, a tam mało kto się zatrzymuje na tej trasie, bo to autostopowo martwa strefa.

W moim odczuciu, te osoby w sposób perfidny nadużyły mojej gościnności i przyczyniły się do przykrych kontroli w moim gospodarstwie w wyniku których przez zaskoczenie straciłam mojego ukochanego psa Satję. Ale to mało. Te, moim zdaniem z gruntu fałszywe i złe, egoistyczne kobiety - wyłażą nadal ze skóry, aby mój pies pozostał dożywotnio w więzieniu, a mnie odciąć od jakiejkolwiek pomocy i wsparcia. Zrobiły wiele, aby mnie pozbawić jakiejkolwiek pomocy. Napisały oszczercze listy, które wysłały do miejsc, z których miałam wcześniej nieco pomocy fizycznej na gospodarstwie. Odcięły mnie od tej pomocy. Widać im sprawia chorą satysfakcję gnębienie mnie i zatruwanie mi życia. Po prostu brak mi słów :( Taka niewdzięczność za moją dobrą wolę i gościnność :( Po prostu ohyda. 
Odradzam komukolwiek goszczenie tych lesbijek pod swoim dachem.

Zdecydowanie odradzam komukolwiek goszczenie za darmo czy nawet odpłatnie tych dwóch kobiet pod swoim dachem. W moim odczuciu, nie są godne, by być goszczone przez kogokolwiek, a zwłaszcza na gospodarstwach rolnych. Moim zdaniem, stanowią potencjalne zagrożenie dla każdego gospodarstwa rolnego, gdyż znajdują przykre upodobanie w doszukiwaniu się dziury w całym i donoszeniu o wszelkich ich zdaniem niedociągnięciach gospodarstwa do różnych instytucji. 

To tyle na temat doctorprinter jak się opisały na Couchsurfingu. 

Jeszcze co do mojego psa - to poznałam fajnych, uczciwych i porządnych ludzi - o dziwo także z Krakowa - którzy zaoferowali na piśmie wspomagać mnie w zakupach karmy dla Satji, w czasach, gdy nie będzie mnie na nią stać. To są bardzo dobrzy, prawdziwie życzliwi mi ludzie, którzy sami zaproponowali mi, że pomogą odzyskać mi mojego pieska. Stosowne pisma zostały wysłane. Czekamy na odpowiedź Urzędu Gminy Kowale Oleckie. 

Co do niechcianej ciąży Satji w wyniku której ją straciłam - pies, który ją zapłodnił to pies sołtyski - tej samej, która tak chętnie doradziła lesbijkom, aby mnie podkablowały do TOZ, weterynarza powiatowego i Urzędu Gminy. Ta sama, która to tak chętnie mnie obgaduje i tak chętnie nadstawia ucha na wszelkie ploty ze mną związane oraz która tak chętnie dodaje od siebie różne podłe pomówienia nie mające nic wspólnego z prawdą.
Co skandaliczne - ten sam pies, czyli pies sołtyski nadal szwenda się bez nadzoru po moim gospodarstwie, tym razem obgryzając drzwi ganku na którym trzymam drugą sukę z cieczką – Sabę. Podejrzewam, że celowo go puszcza na moje gospodarstwo, aby mi uprzykrzyć życie i spowodować kolejne problemy z kolejną niechcianą ciążą kolejnej mojej suki.


Saba - rodzona siostra bliźniaczka Satji. Saba mieszka ze mną na gospodarstwie,
gdzie do niedawna mieszkała też Satja.
Saba uwielbia gdy się ją smyra pod uszami i masuje po szyi... :)
Saba jest na zielonej trawce, na swobodzie, korzysta z pięknej, ciepłej i pachnącej kwiatami wiosny
 - a jej siostra rodzona Satja siedzi w więzieniu, za kratami, w smrodzie, wśród stada niechcianych, skowyczących kundli :(((.
Czytelnicy sobie sami odpowiedzą na pytanie, co to za kobiety gościły u mnie za darmo na gospodarstwie ledwo 3-4 dni i do tej pory mszczą się na mnie i na moich zwierzętach robiąc nam krzywdę i przysparzając coraz to nowych przykrości i bratając się z od lat nieżyczliwą mi sołtyską. 

Sołtyska też bredzi, że rzekomo mi w czymś kiedyś pomogła i chciała pomóc. To absurd. Nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Od początku było dokładnie odwrotnie. Bruździła mi od początku mojego zamieszkania we wsi, świadomie działała na moją szkodę i nadal to robi - dlatego jej nie lubię. Jej postępowanie i podłe zagrywki wobec mnie, a niekiedy także moich gości - to jeden z powodów, dlaczego myślę o niej jako o zimnej babie bez serca i sumienia.. 

Natomiast lesbijki - osoby z zewnątrz - sprytnie wykorzystały zastane chore relacje, aby je wykorzystać dla swoich mściwych celów. Osobom tym, niby tak rzekomo „żywotnie zatroskanym” poziomem warunków mieszkalnych w moim domu i niby tak "zatroskanym" bezpieczeństwem i dobrostanem moich zwierząt – zupełnie nie przeszkadza, że sołtyska wraz z którą przeciwko mnie uknuły spisek i napuściły na mnie wszelkie możliwe instytucje, a która obecnie na swoim terenie prowadzi agroturystykę, gdzie udostępnia odpłatnie domki letniskowe na wysepce nad jej stawem rybnym – łamie wszelkie możliwe przepisy sanitarne i bezpieczeństwa w sposób wołający o pomstę do nieba.


Agroturystyka u sołtysowej, która napuściła na mnie policję, weterynarzy powiatowych,  Urząd Gminy i  TOZ w zeszłym roku, po tym jak się spiknęła z lesbijkami z Krakowa, które wyłudziły ode mnie darmowy pobyt na moim gospodarstwie, po to by krótko po opuszczeniu mojego gospodarstwa, nakablować na mnie, gdzie się da i u kogo się da.
W tle staw rybny i domki letniskowe dla turystów. W stawie stoją słupy energetyczne przewodzące prąd. Stawy te zostały utworzone przez nielegalne zalanie łąk bez jakichkolwiek pozwoleń. Domki letniskowe dla turystów stoją nad wodą z której kiedyś popłynie prąd który zabije letników. Z tego samego zbiornika wodnego są pojone cielęta.
One też się kiedyś usmażą żywcem.  Wystarczy jedno przebicie. A słupy energetyczne ulegają korozji stojąc latami w wodzie. Kiedyś prąd przez nie płynący spłynie do stawu i zabije kupę wędkarzy i zwierząt gospodarskich.
Wszelkie zasady bezpieczeństwa złamane. Karygodne zaniedbanie wołające o pomstę do nieba. 

Lesbijek zupełnie nie oburza fakt, że staw sołtyski został utworzony poprzez nielegalne zalanie łąk wraz ze stojącymi na nich słupami energetycznymi!

W wyniku tego procederu - słupy energetyczne stoją w wodzie stawu. Wokół stawu pasie się 7 cieląt, które piją wodę właśnie z tego stawu i które wchodzą do tego stawu. Poza tym, oprócz zwierząt – do stawu mają dostęp liczni wędkarze, którzy łowią z niego odpłatnie ryby.

Słupy energetyczne stoją w środku stawu. Druty energetyczne wiszą nisko nad wodą.
Wystarczy silniejszy wiatr, który zerwie te druty lub podpity wędkarz, który zapragnie pobujać się na tych drutach, a dojdzie do wielkiej tragedii.
Te słupy ulegają od dziesięcioleci korozji i kiedyś prąd płynący po drutach spłynie do stawu, w którym pływają ludzie i są pojone zwierzęta itd.

No, ale tych słupów panie lesbijki nie zdążyły sfotografować i opisać do Sanepidu i zakładów energetycznych oraz na policji i do Inspektoratu Weterynarii w Olecku, bo były zbyt zajęte szkalowaniem mojego dobrego imienia. Ocenę sytuacji i postępowania tych dwóch pań i pani sołtyski Czukt pozostawiam czytelnikom do oceny.

piątek, 26 kwietnia 2013

Zapytanie do Rady Gminy i mieszkańców Gminy Kowale Oleckie


Proszę o informację, ile schronisko w Giżycku zarabia na moim psie rocznie?
Tzn. ile pieniędzy Urząd Gminy Kowale Oleckie przeznacza z budżetu Gminy na utrzymanie psa w schronisku? Czy Rada Gminy i mieszkańcy Gminy Kowale Oleckie zgadzają się wydawać 6000zł rocznie z budżetu Gminy na utrzymanie psa w schronisku, skoro ustalenia były inne (suka miała być zwrócona właścicielce po odkarmieniu szczeniąt) i właścicielka chce psa odebrać i utrzymywać go nadal na swój koszt na swoim gospodarstwie tak jak to robiła przez 9 lat życia suczki, która urodziła się na tym gospodarstwie, wychowala i gdzie czeka na nią jej rodzona siostra i jej dom rodzinny?

niedziela, 16 grudnia 2012

Buda Zrobiona

Nadar zrobił budę według projektu Indianki. Trochę nie był zadowolony, bo na dworze zamieć i podwórko zasłane zaspami śniegu, ale przemógł się i przytargał ze stajni kłody drewna, które posłużyły jako ściano-dach masywnej budy psiej zbudowanej na ganku. Ganek jest zamykany i osłonięty od silnych wichrów. Jest szczelny - nie pada na głowę deszcz. Teraz suczka ma dodatkowo swój malutki szałasik - ocieplony słomą od zachodu i od podłoża. Gruba warstwa słomy na podłodze. Sucho i miękko. Indianka pokazała Sabie jej nowe legowisko. Saba chętnie je zajęła i siedzi tam zadowolona :)
Ciekawe jaką budę ma Satja w schronisku. Czy ma tam chociaż taką grubą warstwę suchej, czystej słomy?

niedziela, 23 września 2012

Suka Saba

Saba wyglądała na zadowoloną, że jej siostra została zabrana. Biegała radośnie za kozyi merdała ogonem. Aż się zdziwiłam, że taka nieczuła na los swojej rodzonej siostry. Ale potem zobaczyłam, że leżąc strasznie grzecznie łapki składa. Taka grzeczniutka. Milutka. Aż za milutka. Zrozumiałam, że ona się bała, aby jej podobny los nie spotkał. Biedna suczka, udawała radość i przymilała się do mnie, aby nie pozwolić ją zabrać. Nie ma mowy! Nie pozwolę stąd zabrać żadnego innego mojego zwierzęcia. Satja została zabrana przez zaskoczenie. Z żadnym innym moim zwierzęciem się to już nie uda. No, chyba, że postanowię sprzedać kozy.

Satja urodziła się tutaj. Tutaj jej dom był. Od maleńkości ją odchowałam. Na wieś po kilka kilometrów chodziłam - mleko kupowałam u kobiety by odpoić wszystkie szczenięta, bo suka Sara mało mleka miała, a szczenięta rosły i coraz więcej chciały jeść. Satja przeżyła na rancho 8 lat. 8 szczęśliwych lat. I teraz, na starość – straciła dom. Ledwo dwa tygodnie temu ją zaszczepiłam. Codziennie gar ryżu dla suk gotowałam. Gdy miałam mięso – gotowałam na mięsie. Kiedyś kupowałam gotową karmę i mieszałam z ryżem. Miała tu dobrze, choć ostatnio jest mi ciężko i tylko sam ryż lub kaszę dostawały. Niestety – przez dwie przypadkowe lesby z Krakowa Satja została podstępnie wyrwana ze swojego dobrze znanego środowiska. Tutaj była wybiegana na moich łąkach – teraz siedzi w klatce w bezdusznym schronisku. A wszystko to dzięki donosicielskim lesbom z Krakowa, które napuściły na mnie kontrole, które łażą wszędzie, w każdą dziurę zaglądają i do każdej dupereli się czepiają. Powinni się przejść po sąsiadach, co psy na wieś puszczają, a kozy mi zagryzają.

Ja myślę, że w przyszłym roku zaproszę te dwie kablary do moich sąsiadów (do tych co ich nie lubię). Niech się u nich nażrą za darmo, pomieszkają za darmo, a potem niech nakablują na nich tak jak na mnie nakablowały. Ale będzie ubaw ;))). Kontrole przez rok nie wyjdą z tej wsi. Jest tutaj milion dupereli do których się można przyczepić jak się bardzo chce ;)))

Warto też by było ustalić, co na to mieszkańcy bloku w którym lesby mieszkają. Ja na przykład, gdybym miała dzieci nie chciałabym by miały styczność ze zboczeńcami. No bo przecież lesbijstwo to wynaturzenie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jest tak w Polsce na siłę promowane. Przecież to jest chore.

Być może rada mieszkańców zdecyduje, aby usunąć zboczone baby z ich bloku. Warto by sprawdzić. Wpieprzają się komuś w życie, a same nie są w porządku. Darmozjady za darmochę chcą być goszczone, a same nie mają nic do zaoferowania.

sobota, 22 września 2012

Niewielkie zakupy

Nie mogłam dzisiaj wysiedzieć w domu i po kąpieli wybrałam się na wieś na drobne zakupy.

Kupiłam kurczaka na obiadokolację by sobie humor poprawić. Kupiłam trochę śliwek i pogawędziłam nieco z dwoma ogrodnikami. Wróciłam do domu i już jest ciemno. Trzeba w piecu napalić, ale źle się pali, więc zostawię to na jutro. Dziś kurczaka upiekę w prodiżu, a jutro zabiorę się za rozpalanie w kopcącym piecu.

Nadal mam masę owoców do przerobienia. Potrzebuję na nie co najmniej jeden dzień, albo i 3 dni.

Myślę, że co najmniej 3 dni potrzebuję aby te owoce przerobić. Turczynka chciała wpaść na tydzień, ale po tych przebojach z lesbami mam dosyć obcych bab w moim domu.

W papierach też mam co robić, ale dzisiaj absolutnie nie mogłam się na nich skupić. Ciągle we mnie trwa obraz zamykanej w samochodzie schroniska Satji. Są tacy, co twierdzą, że maluchy tam nie przeżyją, bo w schronisku jest za dużo wirusów. Jest takie ryzyko. Ale kierowca mówił, że one będą w kwarantannie jakiejś, czyli odizolowane od innych psów. Ale maluchy są za małe by je szczepić teraz. Ta kwarantanna im nie pomoże gdy po dwóch tygodniach będą miały styczność z kilkudziesięcioma nosicielami rozmaitych chorób.

Nie mam też żadnej pewności że samochód którym je przewożono był dezynfekowany przez odbiorem maluchów. Małe są bardzo podatne na rozmaite wirusowe i bakteryjne zakażenia. Wystarczy, że tym samochodem wcześniej jechał chory pies – małe mogą polec jak muchy pod packą. Coraz wyraźniej widzę bezsens odebrania mi mojego psa wraz ze szczeniętami pod pozorem niby dobra szczeniąt. Nie powinni byli mi ich zabierać. Mogłabym odczekać i szczenięta oddać później, gdy suka je odkarmi. Poza tym nie wiem w jakich warunkach ona tam teraz mieszka. Tutaj mogła się schować w stajni i zakopać w słomie albo siedzieć na ganku, a w mroźne dni wejść do domu. A co jest tam? Mam nadzieję, że ma chociaż ciepłą budę i duży, czysty kojec. I dużo dobrego jedzenia.

Na dworze też jest co robić. Udostępniłam koniom świeże pastwisko. Zajadają całymi pyskami ze smakiem zieloną trawę z koniczyną i ziołami. Tam też mają jabłoń ze spadami. Uwielbiają te jabłka, więc mają teraz podwójną radość z nowego pastwiska. W sadzie większość trawy wyjedzona, zostały tylko osty które koszą teraz kozy.

Dzień po zabraniu Satji

Dzisiaj mam oczy spuchnięte od płaczu i ogólnie czuję się wyczerpana wczorajszymi spazmami płaczu.

Muszę wziąć kąpiel i zmyć z siebie ten ból. Ale najpierw wyszłam do zwierząt. Zgarnęłam konie z pastwiska na podwórko, skąd mają dostęp do sadów gdzie w większości wyjadły już trawę, ale mają tam jeszcze coś do wygryzienia. Ładne, zdrowe, pękate. Wypasione na maksa. Kozy przestawiłam na nowe miejsca – na chwasty których konie nie wyjadły. Kozy akurat te chwasty bardzo lubią i dobrze mleko po nich dają. To ich przysmak.

Nakarmiłam drób, kota i psa. Teraz pora zrobić coś na śniadanie dla siebie. No i zaraz kozy doić, bo już się domagają głośno. A potem upragniona kąpiel.

piątek, 21 września 2012

Wieczór

W tej budzie została wywieziona Satja ze szczeniętami do odchowu szczeniąt w schronisku.
Jak się później okazało - została podstępnie wyrwana z rodzinnego domu  na zawsze :(((
Nie wolno ufać tym ze schroniska w Bystrym ani tym z UG. Absolutnie! :(((

Skończył się gaz. Musiałam w piecu napalić, a źle się pali, bo nie ma ciągu. Nie mam też drewna na zimę.

Trochę suchego na teraz. Zagrzałam mleko na ser, ale się zważyło, bo za długo stało. Wkruszyłam do mleka resztkę chleba jaka mi dzisiaj została i dałam Sabie. Duży gar. Rozdzieliłabym spokojnie na dwie suki i więcej dostałaby Satja, bo właśnie urodziła małe i potrzebuje dużo ożywczego mleka żeby się zregenerować i wykarmić małe. Ale Satja zamiast mleka od dzisiaj będzie chrupać chrupki gdzie indziej. Trochę się martwię o jej żołądek, bo nie jest przyzwyczajona do chrupek, a same chrupki nie są dobre dla psów. No, ale podobno tam też gotują ryż psom.

Po południu przyjechał samochód ze schroniska i zabrał suczkę z całym jej potomstwem. Tam maluchy będą miały dobrze - ja nie byłabym w stanie wykarmić dodatkowych 7 psów. Ale szkoda mi Satji. Samochód był nieprzystosowany do przewozu maleństw. Gdy zobaczyłam wnętrze – chciałam zabrać suczkę i jej małe z powrotem. Ona sama zaczęła wynosić małe z samochodu. Chciała zostać. Tu jej dom. Zrobiło mi się przykro i pożałowałam, że zgodziłam się ją oddać przez wzgląd na małe do schroniska. Wzięli mnie przez zaskoczenie. Osaczyli. Nakłonili. Myślę, że to był błąd. Suczka powinna tu zostać. Mimo wszystko. Najwyżej małe bym oddała do schroniska po ich odkarmieniu. Mam nadzieję, że żadne nie zostało zgniecione po drodze jadąc teraz.

Było ich siedem. W samochodzie powinien być jakiś kojec, coś miękkiego na co można by było położyć maleństwa. Nie było nic. Sama guma. A droga do Giżycka daleka. A one ledwo co urodzone. Zestresowana suka może je nawet pozagryzać przez taki transport. Za późno o tym pomyślałam. Za szybko się to wszystko działo dziś. Ale oni powinni to wiedzieć i nie namawiać mnie na oddawanie suki z małymi do transportu zaraz po porodzie. Więcej nigdy w życiu się na coś takiego nie zgodzę. Po tym jak zobaczyłam w jaki sposób jest zabierana suka z ledwo narodzonymi małymi - nie wierzę, że zwierzęta są zabierane do schroniska dla ich dobra. Myślę, że raczej dla kasy. Ktoś na tym zarabia. Interes się kręci. Są dofinansowania. Tu nie chodzi o dobro zwierząt, tylko o czysty biznes. Niepotrzebnie dałam się wkręcić w to oddawanie psa do schroniska. Mam wystarczająco dużo mleka by odkarmić zarówno suczkę po porodzie jak i wykarmić ją podczas karmienia szczeniąt. Ryż też mam. Nie mam w tym roku mięsa. Ale na ryżu, mleku i jajkach psy też spokojnie mogą przetrwać. Niepotrzebnie dzisiaj przyjechali. Mieszają się do czyjegoś życia z racji durnych, bezdusznych przepisów i sieją tylko zamęt i przykrości. Gmina woli płacić 350zł miesięcznie na utrzymanie psa w schronisku niż dać 100 złotych rolnikowi na zakup karmy dla psa? Jaki pies się czuje szczęśliwy w schronisku dla psów?

Suczka tu miała swobodę, możliwość wybiegać się. Znane otoczenie. Była karmiona, głaskana i kochana. A tam będzie siedziała w klatce? Nie. Tak nie może być. Pojadę po nią!

Saba dostała gar mleka z wkruszonym do niego chlebem mlecznym. Kicia jajeczko, mleczko i naleśnika. Mi dzisiaj nie chce się jeść. Jestem przybita. Postanowiłam, że pojadę po Satję gdy odchowa młode i zabiorę ją do domu. Młode zostaną w schronisku do adopcji. Ładne psiaczki – na pewno się znajdą chętni na nie. Nie wiedziałam, że była w ciąży. Wiązałam ją, gdy miała cieczkę, ale tutaj psy sąsiadów latają na moje gospodarstwo, gdy suczki mają cieczkę i nie można się od nich opędzić. Wygnasz przez drzwi stajni – wraca przez okno, albo znajdzie jakąś dziurę by się dostać do suki. No i stało się. I potem ja mam problem co zrobić ze szczeniakami.

Suczka Saba wygląda dobrze, ale też trzeba ją odrobaczyć. Zostały mi jakieś środki.

Piękna Saba na trawie, na wolności - z lubością wyciąga się na łące.
A jej siostra Satja? W niewoli, za kratami :(((

Trzeba będzie jej jutro zadać. Konie odrobaczyłam, ale małą klaczkę trzeba częściej odrobaczać. Mam jeszcze dawkę dla niej. Nie będzie łatwo jej złapać, ale mam swoje sposoby perswazji ;)

Kicia się oswaja, ale nie podchodzi na razie za blisko. Jeszcze potrzebuje trochę czasu aby nabrać zaufania na tyle, aby dać się wziąć na kolana i pogłaskać. Ale już jest dużo ufniejsza. Coraz odważniej przemyka po pokojach i śpi razem ze mną w tej samej sypialni. Co prawda na drugim łóżku, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, jako że kicia chyba ma pchełki ;)

Zastanawiam się czym tu ją odpchlić... Kiedyś kupowałam takie super środki, które jednocześnie odrobaczały i odpchlały. Są drogie, ale skuteczne. Na razie nie mam kasy na to, ale trzeba się będzie rozejrzeć może za czymś tańszym. Priorytet to zakup paszy i słomy na zimę. Owies, pszenicę i ziemniaki już mam umówione. Pszenicę w zasadzie już mam zapas na całą zimę i wiosnę. Następnie siano i słomę trzeba będzie kupić. Najlepiej w kostce...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Platany wyrżnięte

Rano Indianka wybrała się przez śniegi i lody do Olecka, ale utknęła w Sokółkach, bo okazało się, że do 3 stycznia ŻADEN autobus nie będzie jechał ani do Olecka, ani z Olecka. Hmm...

Skoro już była w wiosce – zrobiła zakupy i zapłaciła rachunek. W wiosce było pogodnie, słonecznie, biało, spokojnie. Tylko kilka osób Indianka spotkała tam. Nikt Indianki nie wkurwił - spotkane osoby były spokojne, otwarte, a nawet uprzejme.


Idąc do Sokółek, po drodze minęła powalone kadłuby wiekowego drzewostanu. Do niedawna piękna aleja składająca się z majestatycznych, ogromnych, około trzydziestu zdrowych drzew teraz leżała zarżnięta piłami spalinowymi... Drzewa mające po 200 lat i dochodzące do 2 metrów obwodu, szlachetne platany – wszystkie wyrżnięte. Stało się to, czego obawiała się Indianka. Ostatni bastion cennych przyrodniczo drzew padł. Zostawiono tylko brzydkie krzaki i jeszcze brzydsze, pokręcone, rakowate olchy. Natomiast piękne, majestatyczne, wysokie platany zostały wyrżnięte co do jednego... 


śmierć wiekowej alei w Sokółkach :((( 
Szkoda, że nie położyła swojej rękawiczki na jednym z tych pni,
 to by było widać jak ogromne to drzewa były...
Wstrząśnięta masakrycznym widokiem zniszczonej przepięknej alei Indianka minęła trupy wyrżniętego szlachetnego drzewostanu i stanęła by sfotografować i nagrać zniszczoną przyrodę. Była wzburzona do głębi. Postanowiła, że coś z tym musi zrobić. Nie może być tak, że niszczy się bezkarnie i masowo pomniki przyrody - takie cudowne, piękne, wiekowe drzewa. Zrobione zdjęcia i zgłoszenie popełnienia przestępstwa przeciwko pomnikom przyrody wysłała do lokalnej prokuratury. Wezwała dzielnicowego, który niechętnie, ale przyjechał. Niechętnie obejrzał drzewa. Prosiła go, aby się zajął sprawą i ustalił, kto to zrobił. Okazało się, że to Powiatowy Zarząd Dróg wyciął te zabytki przyrody za zgodą i pozwoleniem Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Podobno te święta drzewa zostały przerobione na... banalne palety... Po pewnym czasie przyszło pismo z prokuratury, w którym Indianka została poinformowana, że prokuratura odmawia zajęcia się tym problemem. Przykre. Zabrakło w pobliżu prawdziwych ekologów i doświadczonych prawników d/s ekologii. Indianka jako jedyny prawdziwy ekolog w gminie sama nie dała rady obronić drzew. Poległy wszystkie. Ma gdzieś na dysku uszkodzonego komputera zdjęcie tej alei za jej życia zrobione latem. To był przepiękny kompleks parkowy drzew. Dawał cień w upalne dnie. Górował majestatycznie nad całą okolicą. Szumiał soczyściezielonymi, lśniącymi dużymi liśćmi... Było tak piękne i sielankowo wśród tych drzew spacerować drogą... Już ich nie ma. Zostało tylko karczowisko składające się z martwych, potężnych pni wielkości stołów.




Śliską drogą udała się do domu. Droga pokryta warstwą śniegu migotała miliardem zielonych, niebieskich, turkusowych, złotych i kryształowych iskier...

Pod koniec trasy musiała przejść ciężki kawałek – 500 metrów śnieżnej, twardej i śliskiej czapy.

Z wielkim mozołem przemierzała lodową czapę, z trudem wyrywając stopy ze zlodowaciałego śniegu.


W połowie pola padła wyczerpana w śnieg by odpocząć. Towarzysząca jej dalmatynka uwaliła się na niej całym ciężarem spasionego ciała wywołując głośne protesty Indianki i wkurzone przygwożdżeniem do śniegu wierzgnięcia. Po krótkiej szamotaninie suka zlazła z wyczerpanej marszem przez głęboki, zlodowaciały śnieg Indianki i położyła się obok, ale po chwili znów próbowała wgnieść Indiankę mocniej w śnieg, więc Indianka wstała i ruszyła dalej do domu ciągnąc za sobą torbę z zakupami.



Po lewej Saba, po prawej Satja.
Tymczasem suka Satja tarzała się przed Indianką w śniegu raz po raz cała szczęśliwa z tego spaceru.

Gdy Indianka doszła do podwórka – przywitał ją ogier. Weszła do domu i zaniosła zakupy do lodówki.
Zrobiła sobie owocową herbatę z pigwą i zjadła smaczne ciastko kupione w wiejskim sklepie.


Potem zabrała się za porządki na ganku, za znoszenie drewna i jego cięcie na krótkie kawałki bo tylko takie wchodzą do pieców.

Napaliła w kaflowym, a potem piecokuchni i ugotowała obiad. Gdy skończyła pracę, był już wieczór.

Zmęczona położyła się do łóżka i ledwo klika pisząc tego posta... ;)

środa, 31 marca 2010

Zefir

Pod wieczór Indianka weszła na najwyższą górę na swym rancho – na górę piaskową, by ocenić stan runi. Wiał ciepły, przyjemny zefir. Piękne, wypasione suki podbiegły do Indianki, by się połasić, a potem tarzały się radośnie na suchej, beżowej, zeszłorocznej trawie i dokazywały przekomarzając się nawzajem. Nareszcie wiosna rozkręca się w pełni! Cieplutko. Przyjemnie. Pola i łąki zielenieją powoli. Na gnieździe pojawił się bocian.

wtorek, 23 marca 2010

Wiosna!

Cudowny wiosenny dzień! Chmary ptaków przelatują nad wzgórzem Indianki. Bocianów jeszcze nie ma, ale są za to inne gatunki ptaków. Mnóstwo ich!
Na dworze ciepło. W powietrzu radosna, inspirująca energia. Jak bosko...
Indianka wyszła na dwór zajrzeć do zwierząt. Sypiąc owies w stajni usłyszała niemowlęce mruczenie koźlęcia. Weszła do koziarni. Jedna z kóz wykoźliła się. Po koziarni na chwiejących nóżkach przechadzały się maleńkie koźlęta. Indianka odizolowała kozę i jej młode od reszty kóz.
Rodzinka trafiła do boxu. Indianka delikatnie pomogła koźlętom ssać wymię matki. Pościeliła na czysto box, dała kozie do syta jeść i pić, sypnęła obficie owsa - wszak matka musi trójkę maluchów wykarmić.
Jeszcze jedna koza jest na rozsypaniu. Powinna się dzisiaj wykoźlić.
Konie po owsie szalały radośnie po wybiegu czując wiosnę. Ogier brykał i podskakiwał ryjąc kopytami podwórko.
Krówka przespacerowała się wokół domu i rączo wskoczyła do obory zachęcona owsem.
Konie Indianka zostawiła na dworze na cały dzień, by się wybiegały do woli. Mają otwartą stajnię, a w niej hałdę siana na żłobie, lizawkę.
Zmęczone suki wróciły pod dom. Coś je w nocy niepokoiło, bo szalały całą noc po gospodarstwie ujadając wściekle.
Śnieg z łąk i pól znika całkowicie. Rzeczka wartko toczy swe skłębione wody występując z brzegów.
Beżowe łąki delikatnie zielenieją. To niesamowite, jak szybko przyroda ożywia się... Gospodarstwo zaczyna tętnić życiem. Zwierzęta gospodarskie tryskają radością. Indiance też radośnie jest... Ogarnia ją słodka beztroska. Nareszcie koniec zimy!