Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ataki psów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ataki psów. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 listopada 2009

Chrzest Bojowy

Znowu pies miejscowego wieśniaka zagryzł Indiance kozę. Ten, którego pies to zrobił – dobrze o tym wie. Jego kundel ma zakrwawiony pysk i łapy. Właściciel psa powinien przeprosić i dać zadośćuczynienie za spowodowaną szkodę, jeśli jest porządnym człowiekiem, a nie zwykłą łachudrą.

To nie pierwszy raz, że psy okolicznych wieśniaków rzucają się na kozy. Gmina nic w tej sprawie nie robi, policja też nie. Wręcz przeciwnie – niektórzy policjanci podjudzają do szczucia. W zeszłym roku psy innego wieśniaka rzuciły się na kozy Indianki. Mimo, że wieśniak przyznał się, że szczuł swoimi psami kozy, skorumpowany poprzedni dzielnicowy umorzył śledztwo, bo ten wieśniak co szczuł to jego kolega, więc go krył.

Poprzedni dzielnicowy tak zmanipulował dowody i zeznania, że także lokalny sąd umorzył śledztwo. Indianka się odwołała od tej decyzji sądu, ale sprawę wznowiono dopiero aż w Olsztynie do którego nie mogła pojechać, więc nie mogła uczestniczyć w tej sprawie i skutecznie bronić swoich racji. Wieśniakowi jego przestępstwo uszło na sucho. Mało tego. Wieśniakowi to nie wystarczyło. Z zemsty założył Indiance sprawę i przy pomocy kłamliwych zeznań fałszywych świadków wygrał sprawę, w której Indiance zarzucał, że jej kozy rzekomo zjadły mu kukurydzę, której to dawno na polu już nie miał w dniu, w którym kozy rzekomo mu ją zjadły.

Kozy weszły na jego pole, ale nie spowodowały strat, bo tam nic już nie było – było dawno po żniwach, nic nie rosło, także trawa była wyżarta do cna przez jego własne krowy, więc nie było podstawy do takiego orzeczenia jakie wydał sąd.

Natomiast tego dnia ten wieśniak celowo i złośliwie poszczuł swoimi psami te kozy w wyniku czego ucierpiały – były poszarpane, pogryzione, pokaleczone co widział ówczesny dzielnicowy, który na rozprawie kłamał, że żadnych kóz pogryzionych nie widział, mimo, że Indianka kazała mu się przyjrzeć dokładnie pogryzionym kozom, co przy niej zrobił, a on sam w swoim notatniku odnotował ten fakt, że był na interwencji i przesłuchiwał żonę wieśniaka, która to żona przyznała, że ich psy pogryzły kozy Indianki.

Niestety, dzielnicowy wbrew swoim własnym notatkom z interwencji w sądzie kłamał, że jego w ogóle na interwencji nie było. Także kłamał, że żadnych wcześniej skarg na atakujące kozy psy nie było, mimo, że sam sporządził kilka lat temu protokół z zajścia, w którym na pastwisku Indianki zostało zagryzione 8 jej kóz przez hordę wałęsających się psów okolicznych wieśniaków. Ten sam cwany dzielnicowy odradził Indiance wezwanie weterynarza na świadka pogryzienia kóz przez psy w zeszłym roku. W wyniku tych wszystkich szachrajstw – Indianka została skrzywdzona przez sąd.

Jedno pocieszające w tym wszystkim jest to, że ten krętacz nie jest już dzielnicowym w tej gminie. Komenda Policji umiała prawidłowo zareagować w tej kwestii. Teraz jest nowy dzielnicowy, miejmy nadzieję, że uczciwszy.

I wczoraj znowu kolejny atak na jej zwierzęta. To jest ostatni atak, który ujdzie bezkarnie właścicielowi psa. Tym razem Indianka zajścia nie zgłosi na policję. Niech jednak wieśniaki wiedzą, że kolejny taki atak na jej zwierzęta będzie miał dla właściciela psa kosztowne konsekwencje. Jeśli zdarzy się jeszcze raz taki wypadek, Indianka na głowie stanie, by ustalić dokładnie czyj to był pies i sprawę doprowadzi do końca, tak, by właściciel odpowiedział przed sądem za swojego psa i wypłacił Indiance odszkodowanie za poniesioną stratę.

Wczoraj Indianka zauważyła cudzego psa ujadającego na jej polu. Udała się tam szybko. Na miejscu znalazła młodą kózkę z przegryzionym gardłem. Cudzy pies przeciągnął kozę przez jej pole kilkadziesiąt metrów w stronę zachodniej miedzy. Jeszcze mrugała oczyma i oddychała, ale miała przegryzioną tętnicę i była wykrwawiona. Dogorywała. Indianka pogłaskała zakrwawione futerko kózki przemawiając do zwierzęcia czule. Nie było ratunku dla zwierzątka. Męczyło się w oczekiwaniu na śmierć. Całą głowę i szyję kózka miała we krwi. Nie było wyjścia – trzeba było śmiertelnie ranne zwierzę dobić. To nie jest damska robota. To nie jest przyjemna zadanie, ale Indianka jest sama i musi polegać wyłącznie na sobie. Musi dawać radę sama. Musi być dzielna.

Z ciężkim sercem poszła do domu po nóż, siekierę i taczkę. Przyszła z tym wszystkim na pole do kozy, ale ciężko jej było dobić patrzącą na nią kozę. Pomyślała, że może poczeka, aż koza sama skona. Jednak to mogło trwać godziny – godziny niepotrzebnego cierpienia. No i ten krwawy kundel mógł wrócić i dalej kózkę szarpać. Nie było wyjścia – trzeba było skrócić niepotrzebne cierpienie zwierzęcia - kózka i tak nie miała szans na przeżycie.

Najlepiej byłoby to zrobić nożem, ale to oznaczało wzięcie w jedną rękę szyi zwierzęcia, na co Indianka nie mogła się zdobyć. Wahała się. Im dłużej się zastanawiała, tym było gorzej. W końcu starając się nie myśleć co musi zrobić, porwała siekierę i przecięła do końca przegryzione gardło nie patrząc w oczy kozy. Koza wierzgnęła nogami, ale to były już pośmiertne skurcze. Głowa była odrąbana. Indianka zauważyła, że nogi też miała pogryzione. Widać pies atakował wpierw nogi, a potem przegryzł gardło.

Najgorszy był sam moment dobicia, gdy zwierzę było jeszcze świadome. Po śmierci zwierzęcia, jego ciało było już tylko mięsem. Indianka nie namyślając się długo, wzięła ostry nóż i zdjęła skórę z ciepłego jeszcze ciała. Mogła to zrobić lepiej niż zrobiła, ale nie miała wcale ochoty tego robić, więc zrobiła to jak najszybciej się dało, byle mieć to za sobą. Ciepłe mięso parowało. Zdjęła skórę, wybebeszyła bebechy, podzieliła mięso na ćwierci. To co nadawało się do jedzenia zabrała na taczkę i powlokła się z tym wszystkim pod dom. Tam płucka oddała kotce, serce i wątrobę wzięła sobie, a resztą mięsa nakarmiła swoje psy. Niewiele tego było.

Zmęczona psychicznie i fizycznie całym procederem udała się do domu. Przebrała się, umyła i poszła spać.

To był dla niej niezwykły chrzest bojowy. Musiała samodzielnie dobić kozę i ją spreparować. Po raz pierwszy w życiu zrobiła to całkiem sama. Nigdy wcześniej nie zabijała,  ani nie dobijała zwierząt. Owszem, widziała jak to inni robią, zmuszała się do patrzenia, by się oswoić z widokiem śmierci. Pomagała ściągać skórę i wybebeszać bebechy, dzielić mięso na ćwierci, ale nigdy nie musiała zabić lub dobić żadnego zwierzęcia. Nie wie, czy dałaby radę przełamać się i samodzielnie zabić zdrowe, pełne życia i energii zwierzę. Co innego ranne. Co innego dogorywające. Takiemu trzeba pomóc. Ale w przyszłości będzie musiała to robić, by mieć co jeść. Jeszcze nie jest na to gotowa, ale po tym doświadczeniu z kozą, na pewno będzie jej łatwiej przemóc się.


Samodzielne dobicie kozy i jej spreparowanie to przełom. Dopiero teraz może powiedzieć, że stała się prawdziwą Indianką. Od tej pory będzie jej już łatwiej ubijać zwierzęta. Na początek będą to drobne zwierzęta – kury, króliki. Jednak wcześniej czy później trzeba będzie się nauczyć zabijać koziołki. Jest to trudniejsze, ale widziała jak to się robi i wie jak się do tego zabrać by poszło to sprawnie i by zwierzę niepotrzebnie nie cierpiało długo.

W weekend Indianka czuła się źle. Bardzo źle. Bolały ją nerki, jajniki, głowa, brzuch. Ogólnie się czuła okropnie. Przemogła się i poszła na jabłka. Przytargała całą wannę jabłek. Kwaśna odmiana, ale na szarlotkę, ocet, kompot i herbatę się nada. Czeka ją robota na cały tydzień, z tym, że tylko na wieczory, bo dnie są zarezerwowane dla zwierząt i drzewek. Trzeba doglądać zwierzynę i dosadzić drzewek.

Rano, gdy budzi się – bolą ją mięśnie. Bolą dłonie, ręce, ramiona, nogi. Indianka ciężko fizycznie pracuje, by sprostać licznym zadaniom. Stara się być dzielna i nie poddawać. Kiedyś będzie jej lżej – póki co, jest to naprawdę ciężka praca ponad siły kobiece.

niedziela, 7 grudnia 2008

Upierdliwy kundel

Od kilku dni na moim podwórku ujada kundel Sawickiego. Wezwałam policję by się tym zajęła.
Sporządzili notatkę i pojechali wlepić T. Sawickiemu mandat. Kundel nadal panoszy się na moim podwórku i ujada jak wściekły na moje zwierzęta. Nie mogę kur wypuścić na dwór, ani kota bo zagryzie.


Moje kozy się go boją. Ten pies rzuca się do nich. Także te duże zwierzęta się niepokoją. To już któraś z rzędu tego typu sytuacja, że miejscowy wieśniak puszcza psa na wieś i robi tym samym innym ludziom problemy i nie ma na typa bata. Policja i Gmina umywają ręce, a psy wieśniaków robią co chcą.