Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agrowakacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agrowakacje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 lipca 2016

Wakacjusze

20letni wakacjusz rąbał, zbierał i zwoził taczką drewno do budynku gospodarczego.


Wakacjusz Jaskółek zwiezione drewno starannie poukładał oszczędzając tym samym miejsce.


Stosik suchego drewna opałowego rośnie.


Znakomita, sucha rozpałka.


Dorodne owoce róży


Nowy, pojemny bagażnik zamontowany


Nowy bagażnik mieści kosz na grzyby


Wczoraj 20letni wakacjusz Jaskółek zaspał. Zamiast wziąść się do dzieła o 8.oo, kimał prawie do 13.oo. Indianka próbowała go obudzić o 8.oo, ale prosił, by mu dać pospać do 10.oo. O 10.oo Indianka już nie chodziła go budzić. W końcu on ma komórkę i może nastawić sobie budzik.

Gdy królewicz wstał, umył ząbki - zażyczył sobie jajecznicy z 7 jaj. Dostał.
Potem sumiennie wziął się za robotę. Rąbał drwa na polu, zbierał, ładował na nową taczkę i zwoził do jednego z budynków gospodarczych.

Indianka zaś zabrała się za palenie w piecu, zmywanie naczyń i gotowanie obiadu.

Oczywiście wcześniej nakarmiła kury i psy. Kotom zaś potem ugotowała rondel jaj, gdy zwolniło się miejsce na piecu.

W międzyczasie obierała dorodne owoce róży i wyskubywała z nich nasiona. Jeszcze sporo skubania jest.

Wieczorem przybył drugi wakacjusz. Indianka i Jaskółek wyjechali mu na przeciw na rowerach.

Wcześniej tego dnia Jaskółek na prośbę Indianki doposażył "swój" rowerek w koszyk transportowy.

Koszyk jest na tyle pojemny, że wchodzi w niego kosz grzybowy.
Zatem rower został przystosowany do zbierania grzybów. Można grzybobrać :)

Składak daje radę. Szkoda, że nie ma tamtej ukradzionej kolarzówki. Ona bardzo dobra była. Szybka. Szła jak brzytwa. Kamyk był w stanie na niej prześcignąć samochody. No fajnie, że jest choć ten składaczek. Wakacjusz może do wsi sobie podjechać po zakupy lub wybrać się na grzyby czy towarzyszyć Indiance podczas zbierania ziół i sadzonek.

Jaskółek pognał ze wsi Cichy na niebieskim rowerze z zakupami na Rancho, a Indianka z nowoprzybyłym wakacjuszem rozmawiała idąc drogą i prowadząc obładowany rower z zakupami w tym z piwem wakacjuszy. Indianka jest abstynentka, przeciwniczka picia, ledwo toleruje czyjeś picie alkoholu, zwłaszcza w dużych ilościach.

Gdy doszli do stawów rybnych, napotkali turystów z rozdziawionym autem barabaniącym na całą wieś fajną muzą. Stary rock. Siedli na uboczu, słuchali i rozmawiali. Ich obecność po jakimś czasie została wykryta.
Gdy auto zmieniło muzę na dyskotekową, zaświeciło im w oczy reflektorami jak UB - wstali i poszli na Rancho, gdzie czekał na nich stęskniony towarzystwa Jaskółek.

Na dworzu przy stole terenowym chłopaki zjedli kolację i wydoili kilka piw. Dziś na pewno będą kimać do 13.oo. Jak nic ;))) No, ale przynajmniej się trochę dokładają do wyżywienia.

czwartek, 26 maja 2016

Poszukiwani doświadczeni jeźdźcy!

Denver de Rebelle - klacz surowa, do zajeżdżenia

Poszukiwani doświadczeni jeźdźcy z odznakami, chętni do dalszego układania i jeżdżenia klaczy indiańskich pod kątem ujeżdżenia i rajdów rekreacyjnych, długodystansowych.

Dwie klacze zajeżdżone. Przyjęły jeźdźca.
Trzecia surowa. Wszystkie lonżowane, chodzą na uwiązie.

Chętnie użyczę mojego, soczystego pastwiska i przestrzeni gospodarstwa, koniarzowi, który chce wywieźć z miasta swego rumaka na wakacje i przyłączyć się do rajdów i treningów.

511945226 Indianka
Rajdy.Konne(@)tlen.pl

czwartek, 1 września 2011

Wicia wyjechał


Dzielny chłopina wytrzymał całe dwa miechy :)))
Francuzi jeszcze są i pomagają. Porządkują siedlisko i stajnie. Roboty na 10 osób, ale Francuzi choć powoli, ale starannie robią swoje. Indianka równie powoli przyzwyczaja się do tempa przyjezdnych. Niebawem mają przyjechać Amerykanie, ale Indianka nie pamięta dokładnie kiedy i na jak długo. Zajęta jest swoimi sprawami. Chyba trzeba będzie wpisywać gości do terminarza i śledzić go od czasu do czasu, aby znów nie było zaskoczenia, jak wtedy, gdy na Rancho niespodziewanie wylądował Kolumbijczyk... ;)

sobota, 18 czerwca 2011

WWOOF

Rancho na Mazurach Garbatych
WWOOF to międzynarodowa organizacja zrzeszająca ochotników z całego świata wspierających gospodarzy gospodarstw ekologicznych oraz zrzeszająca gospodarzy gospodarstw ekologicznych, którzy takiego wsparcia potrzebują.

About  WWOOF / O organizacji WWOOF
WWOOF organisations links people who want to volunteer on organic farms or smallholdings with people who are looking for volunteer help.

What is WWOOF? Co to jest WOOF?

WWOOF provides a way for volunteers (WWOOFers) to learn about organic food, farming, and ways of life. In doing so it brings together people to share common human values and thinking. WWOOF also hopes to provide helping hands to its organic WWOOF hosts and allow WWOOFers to understand what it means to live organically. WWOOF is an exchange programme- volunteer help in exchange for food, accommodation and learning.

WWOOF zapewnia ochotnikom możliwość poznania ekologicznej żywności, ekologicznych form gospodarzenia i ekologicznych stylów życia. Czyniąc to, łączy ludzi celem dzielenia się egzystencjonalnymi, podstawowymi, prostymi ludzkimi wartościami i myśleniem. WOOF także ma nadzieję dostarczać pomocne dłonie dla swoich ekologicznych gospodarzy i pozwolić ochotnikom (WWOOFerom) zrozumieć co oznacza żyć ekologicznie. WWOOF to program wymiany – ochotniczej pomocy w zamian za wyżywienie, zakwaterowanie i naukę.

The Aims of WWOOF are: / Celami WWOOF są:

·  To give first hand experience of organic or other ecologically-sound growing methods
·       Dostarczenie doświadczenia z pierwszej ręki na temat organicznych oraz innych ekologicznych metod uprawy
  • ·  To give experience of life in the countryside
·       Dostarczenie doświadczenia na temat życia na wsi
  • ·  To help the organic movement which is labour intensive and does not rely on artificial fertilisers, herbicides or pesticides
·       Wspomożenie ruchu ekologicznego, który jest pracochłonny I nie opiera się na nawozach sztucznych, herbicydach I pestycydach
  • ·  To give people a chance to meet, talk, learn and exchange views with others in the organic movement
·       Danie szansy ludziom na spotkanie, rozmowy, naukę i wymianę poglądów z innymi uczestnikami ruchu ekologicznego
  • ·  To provide an opportunity to learn about life in the host country by living, and working together
·       Stworzenie możliwości nauki o życiu w kraju gospodarza poprzez wspólne mieszkanie razem i pracowanie razem
WWOOF w Polsce
Organizacja WOOF w Polsce zrzesza około 30 gospodarstw ekologicznych, z czego najbardziej okazałym jest luksusowy kurort w Giżach, najoryginalniejszym farma Ananda, a najbardziej potrzebującym pomocy rąk wolontariuszy – wooferów jest gospodarstwo Indianki :)

Ruch WOOF daje możliwość nie tylko poznania ekologicznych farm i metod ich działania, ale daje także cenną możliwość tanich wakacji i taniego podróżowania po całym świecie, gdyż wwoofer nie płaci za pobyt na farmie. Wwoofer za dobrowolną pomoc w pracach gospodarskich dostaje darmowe wyżywienie i zakwaterowanie, ma możliwość zwiedzania okolicy i czerpania przyjemności z jej poznawania i jej walorów. W ten sposób wielu obieżyświatów podróżuje po całym świecie, płacąc tylko za przejazdy z kraju do kraju lub z farmy do farmy. Natomiast utrzymanie tacy obieżyświatowie mają za darmo dzięki ekologicznym farmom, do których trafiają. To fantastyczny sposób na tanie podróżowanie i zwiedzanie oraz poznawanie świata, poszczególnych krajów i ich kultur niejako od podszewki, gdyż taki wwoofer wchodzi w bardzo bliski kontakt z krajanami – razem z nimi mieszka na farmie, razem z gospodarzami je i pracuje, wymienia poglądy. W Polsce jest to stosunkowo nowy ruch, ale na świecie istnieje już od wielu lat.

W Polsce nie ma tradycji wwooferowania [łuferowania]. Co prawda dawniej praktykowano pomoc miastowych na wsi, ale odbywało się to głównie w gronie rodzinnym. Były to letnie wyjazdy ludzi z miasta do ich rodzin na wieś, gdzie w zamian za pomoc w sianokosach czy żniwach gospodarze raczyli miejskich krewniaków  wiejskim jadłem i napitkiem i często wyposażali na powrót w wielką, wiejską wałówę.

Jednak wwooferowanie to kontakty obcych sobie ludzi, których łączy wspólna idea, a mianowicie ekologiczny styl życia. W Polsce istnieje naturalna mentalna opozycja do pomagania za darmo, gdyż za czasów komuny polskie władze socjalistyczne regularnie urządzały masowe i przymusowe spędy ludności celem świadczenia przez tych ludzi darmowej pracy na rzecz Państwa. Nazywało się to „prace społeczne”, choć powinno było być określane mianem "prace przymusowe" albo "odrabianie pańszczyzny" (w średniowieczu, pańszczyzna to była darmowa przymusowa praca chłopów na rzecz ich pana, chłopi ci często byli niewolnikami swojego pana, lub mieli ograniczone prawa do wolności, tzn. nie mogli na własną rękę przemieszczać się, musieli pytać o zgodę pana swego gdy chcieli zawrzeć związek małżeński itp. Za sprzeniewierzenie się swojemu panu, groziły chłopu drastyczne konsekwencje włącznie z karą chłosty, a nawet nierzadko śmierć z rąk pana lub jego przybocznych)

Za komuny za odmowę w „pracach społecznych” groziły represje i różne nieprzyjemności. Np. ktoś kto odmówił brania udziału w takim czynie społecznym – mógł zostać zwolniony z pracy lub zdegradowany, albo obcinano mu premię lub utrudniano np. dostęp na uczelnię jego dziecku itp.

Prace społeczne za czasów komuny, to były prace przymusowe, wbrew woli ludzi zmuszanych do nich. Obecne demokratyczne władze polskie nie stosują przymusu prac społecznych. Komuna i prace społeczne się skończyły wraz ze starym ustrojem, ale niechęć Polaków do pomagania za darmo pozostała w ich świadomości i podświadomości.

Ruch wolontaryjny zaczął się na Zachodzie wolnym od takich obciążeń typu „prace społeczne”. Powstał on we wczesnych latach 70tych ubiegłego stulecia i poprzez ostatnie 40 lat bardzo się rozwinął i rozprzestrzenił na całym świecie. WWOOF to specyficzna odmiana wolontariatu, polegająca na ochotniczej pracy na gospodarstwach ekologicznych. W rzeczy samej, czysty wolontariat nie wymaga nic w zamian – ani jedzenia, ani zakwaterowania. Opiera się na całkowicie darmowej pracy wolontariusza. W przypadku WWOOF powinno się raczej mówić o korzystnej wymianie ochotników i gospodarzy, gdyż obie strony na tej wymianie zyskują. Gospodarz zyskuje dodatkowe ręce do pracy, a wolontariusz wyżywienie, zakwaterowanie, naukę oraz możliwość taniego zwiedzania i poznawania kultur krajów, które odwiedza.

Indianka nie wiedząc o takim ruchu, tj. nie zdając sobie sprawy z istnienia programu WWOOF – zainicjowała tzw. „Wakacje w zamian za pomoc na gospodarstwie” już w roku 2007. Na forum, na którym o tym po raz pierwszy napisała, jej pomysł spotkał się z krytyką ciemnych, uwstecznionych, zacofanych, kołtuńskich bab hipokrytek, które nie umiały dostrzec korzyści z takiej wymiany. Baby posunęły się też do tego, że wycięły Indiankę z forum i zablokowały jej możliwość publikacji postów i propagowania jej rewelacyjnych pomysłów.

Ale były też i głosy entuzjastyczne osób otwartych na nowe doświadczenia.
Dzięki nim, Indianka zaczęła propagować swój pomysł „Wakacji w zamian za pomoc na gospodarstwie” już na swoim blogu, którego żadna tępa, zakłamana baba z tamtego forum nie jest w stanie zablokować.



Ekologiczne gospodarstwo Indianki zaczęło brać udział w programie WWOOF w zeszłym roku. Pierwszym gościem z tego programu był młody Australijczyk z Sydney. Pomagał na rancho przez tydzień. Obieżyświat Ashley w ten sposób podróżuje od roku czasu – wykupił sobie przeloty do kluczowych krajów świata i gdy się znajdzie w danym kraju, szuka zakwaterowania na ekofarmie by zaoszczędzić na kosztach podróży i utrzymania. W zeszłym roku Indianka stała nieco lepiej finansowo i materialnie, było więcej mleka koziego, więcej jaj kurzych. Ashley pomagał przez 5 godzin dziennie, a potem miał czas wolny dla siebie – chodził na spacery, robił zdjęcia, pływał w jeziorze.

Podczas swojego pobytu pracował przy wyrzucaniu obornika i bieleniu ścian, także nauczył się doić kozy. Gdy kopytka jednego z koźląt zostały zaatakowane przez pasożyty – sam z własnej inicjatywy troskliwie się koźlęciem zajmował, oczyszczał rany z pasożytów, dezynfekował i leczył je razem z Indianką. Spisał się na medal. Totalny mieszczuch, z potężnego miasta Sydney, pierwszy raz w życiu na farmie, a spisał się znakomicie, ku zaskoczeniu Indianki. W zeszłym roku Indianka nie miała bieżącej wody w domu. Ashley się tym nie przejął. Nie narzekał. Kąpał się w rzeczce. Tacy są prawdziwi wwooferzy. Dzielni i szlachetni oraz odporni na trudy życia wiejskiego.

Jesienią zeszłego roku Indianka rozprowadziła na nowo bieżącą wodę w domu. Obecnie w domu jest bieżąca zimna i ciepła woda w łazienkach, bieżąca zimna woda w kuchni i możliwość uruchomienia bieżącej ciepłej wody w kuchni (ale Indianka woli nagrzewać wodę do prania ciuchów i mycia naczyń w garach na jej megapiecu, bo jest bardziej wydajny niż ten piecyk w piwnicy co grzeje bojler z ciepłą wodą).

W tym roku dopiero kilka dni temu zaczęło się mleko kozie i jaja kurze. Obecnie Indianka bazuje na mleku od jednej kozy i jaj od dwóch kur, jest to niewiele i ledwo starcza na jej osobiste potrzeby, no ale pulchne i smakowite naleśniki na mleku kozim i na jajach kurzych już smaży i może się nimi podzielić, chleb na mleku kozim wypieka czyli podstawa wyżywienia jest, natomiast nad warzywami pracuje w ogródku – nawozi i kopie ziemię, sieje nasiona, grodzi ogródek, podlewa sadzonki itd.

Każdy chętny, kto chciałby wziąć udział w wymianie typu WWOOF i pomóc Indiance w jej pracach gospodarskich, nauczyć się z pierwszej ręki ekologicznego stylu uprawy ziemi i poznać życie na wsi – może się zgłosić do Indianki poprzez organizację WWOOF lub bezpośrednio do Indianki i dzięki temu zyskać ciekawe, darmowe ekowakacje.

Szczególnie miło będzie Indiance widzieć osoby znające się na treningu koni. Indianka ma dwa piękne konie do ujeżdżenia i do przyuczenia do pracy w zaprzęgu. Jakby udało się je w końcu przyuczyć do pracy w polu - była by znaczna wyręka w pracach gospodarskich. Byłoby Indiance dużo lżej pracować...

Pracy jest tu huk, a Indianka sama jedna pracuje od świtu do nocy, więc każde pomocne ręce będą mile widziane. Gościnność Indianki ograniczają jedynie skromne zasoby spożywcze, ale ma i na to sposób. Od tych osób, dla których już nie da rady zapewnić pożywienia, nie będzie oczekiwała 5 godzin pracy, a jedynie 2 godziny – w zamian za nie, osoby te otrzymają możliwość darmowego pobytu na gospodarstwie, tj. darmowe rozstawienie namiotu i dostęp do łazienki oraz wrzątku do parzenia napoi oraz w czasie pracy – herbaty ziołowe.

Osoby otwarte na formę współpracy w stylu WWOOF zapraszam do współpracy :)

Kontakt:  CreativeIndianka  (at)  vp.pl 

Dawniej tj. za komuny naród polski nie cierpiał „prac społecznych”. Jednak tamte prace społeczne nie mają nic wspólnego ze współczesnym wwooferowaniem czyli ochotniczym pomaganiem na farmach ekologicznych, które opiera się na dobrej woli wwoofera, który z własnej, nieprzymuszonej woli jedzie na farmę pomagać gospodarzom i robi to świadomie.  Wytycznymi wwooferowania są chęć poznania ekologicznych metod gospodarzenia i pomoc gospodarzom, którzy tej pomocy potrzebują. Niejako przy okazji wwoofer ma możliwość poznania okolicy i jej kultury, gdyż, w odróżnieniu od chłopa pańszczyźnianego z czasów średniowiecza, jest człowiekiem wolnym, w pełni korzystającym ze swoich praw wolności, w tym prawa do swobodnego przemieszczania się. Wwooferowanie jest formą pomocy dla gospodarza całkowicie dobrowolną, co nie oznacza, że samowola wwoofera będzie mile widziana. Tzn. odmowa wykonana prac potrzebnych i niezbędnych dla gospodarza, a zwłaszcza istotnych dla gospodarstwa będzie niemile widziana, bo kłóci się z ideą wwoofowania, które ma na celu pomoc gospodarzom. Jeśli ktoś przyjeżdża na gospodarstwo w celu pomocy, dostaje jedzenie, zakwaterowanie i odmawia pomocy - to nie jest prawdziwym wwooferem tylko naciągaczem. Dla zobrazowania problemu podam przykład: idzie burza, na polu leży siano, które należy błyskawicznie zwieźć lub przykryć, a wwoofer ma to gdzieś i idzie sobie na truskawki. W takiej sytuacji wwoofer może błyskawicznie wylecieć z gospodarstwa i to z wielkim hukiem :))) Owszem, wwoofer jest wolnym człowiekiem i pracuje dobrowolnie, ale musi się trzymać głównych zasad WWOOF. Jeśli je łamie - jego pobyt i obecność na gospodarstwie traci sens, a on sam tak na prawdę przestaje być tym wwooferem i staje się osobą non grata - czyli osobą nieporządaną - innymi słowy - gnuśnym nierobem i zawalidrogą, którego widok drażni ciężko pracującego gospodarza.

Wwooferzy przyjeżdżają na kilka dni lub tygodni, niekiedy i na miesiące, a nawet i na lata. Naturalnie, każdy gospodarz wolałby takiego wwoofera, który przyjedzie na dłużej, a wiąże się to z wkładaną w takiego wwoofera pracą w jego szkolenie i naukę pracy na gospodarstwie. Ponadto każde gospodarstwo ma swoją własną specyfikę, którą poznaje się stopniowo przez dłuższy okres czasu. 
Znajomość tej specyfiki ułatwia pracę na gospodarstwie i umożliwia unikanie błędów, często kosztownych błędów. Natomiast wwoofer niedoświadczony jest niewydajny i jego pomoc na gospodarstwie jest znikoma, gdyż często popełnia błędy, trzeba go poprawiać i nadzorować, pracuje bardzo powoli.

Trafiają się także i wwooferzy leserzy, typowo nastawieni na darmowe wakacje, a trzeba tu pamiętać o tym, że wwoofowanie, to wymiana polegająca na obopólnych korzyściach. Jeśli na gospodarstwo przyjeżdża wwoofer, nastawiony na darmowe żarcie i zakwaterowanie w zamian za udawanie, że niby pracuje, lub taki wwoofer, który wiele narzeka, ma wiele wymagań i oczekiwań, a niewiele z siebie daje - wówczas taki wwoofer musi się liczyć z tym, że go gospodarz poprosi aby już wracał do swojego domu lub jechał sobie dalej ;)))

Żaden gospodarz - czy bogaty czy biedny - nie będzie za darmo utrzymywał darmozjadów. Jeśli ktoś decyduje się na bycie wwooferem, musi być tego świadom co to oznacza. Indianka, mając skromne ilości pożywienia nie będzie odejmowała sobie od ust aby utrzymać cwanego darmozjada, który ściemnia, że niby pracuje, albo co gorsza odstawia dywersje typu wypacykowanie goldbandem ścian obory zamiast wymalowanie ich powierzonym odkażającym wapnem. Indianka takiego grzecznie wyprosi z gospodarstwa, albo zacznie kasować go za pobyt.

Gdy gość zacznie płacić, wówczas nic nie będzie musiał robić, nie będzie musiał pomagać, a będzie mógł się byczyć na rajskim rancho Indianki do woli.

Indianka ma trudną sytuację materialno-finansową, i dajcie wiarę, nie może utrzymywać darmozjadów i nie będzie tego robić. I tyle.

Natomiast osobnik, który będzie samowolnie wykonywał prace, których Indianka nie chce lub nie potrzebuje, albo są mniej istotne dla niej lub dla gospodarstwa w danym momencie, podczas gdy prace istotne dla gospodarstwa będą przez wwoofera zaniedbane - w tej sytuacji Indianka może poprosić wwoofera, aby zajął się tym, co dla niej ważne, a te mniej istotne prace darował sobie lub zostawił na później, gdy te istotne będą wykonane. Jeśli wwoofer uparcie będzie robił co do niego nie należy, a prace istotne będą leżały odłogiem, wówczas może się liczyć z zaprzestaniem karmienia go. Indianka niesfornego wwoofera raczej z gospodarstwa nie wyrzuci, jeśli bardzo nie będzie jej przeszkadzał, ale karmić go nie będzie. Taki stolerowany wwoofer będzie mógł pobyć sobie na gospodarce, ale bez wyżywienia.
Będzie mógł bawić się w gospodarzenie, ale na swój koszt.

piątek, 4 września 2009

Odwiedziny

Dziś masztalerz bardzo zadowolony z owoców swej pracy – pilnikiem naostrzył łańcuch od piły spalinowej, zbudował całkiem zgrabny koral treningowy, przetrenował solidnie konie, znalazł rychło w czas mój klucz do rur i wymienił wodomierz (nareszcie mamy bieżącą wodę w kuchni non stop!), wkręcił nowy włącznik do kinkietu.

Paski od nagrzbietnika popękały w trakcie treningu, a nawet przed - rwą się jak stare szmaty. Nie polecam nikomu uprzęży z firmy GRENE. Dałam za uprząż 1000zł, a ona nie nadaje się do jazdy – jest niebezpieczna. To szajs. Czeka mnie wyprawa do rymarza i łatanie tego co się da. Szczęście w nieszczęściu, że te paski porwały się w trakcie treningu, a nie podczas jazdy po drogach publicznych. Mogło się to skończyć fatalnym wypadkiem.


Herbaty ziołowe (miętowa i krwawnikowa) i przysmaki
Ja dzisiaj obolała żołądkowo po sałatce z kapusty którą zrobił dla mnie masztalerz dwa dni temu. Sałatka smaczna, ale zaszkodziła mi i długo mnie boleść trzyma. Przez pół dnia chodziłam na czczo struta parząc i pijąc tylko herbatę miętową. Później dotarła do mnie paczka od Mamy, a w niej wśród słodkości, kosmetyków, środków czystości i konserw – musli, które jako lekko strawne odważyłam się zalać mlekiem kozim i zjeść miseczkę bez skutków ubocznych.


Dla spodziewanych gości naszykowałam budyń na kozim mleku, cukierki i słodkie gruszeczki, kawę i herbaty ziołowe ze świeżo zerwanych ziół. Na ser niestety było za mało czasu by go zdążyć zrobić. Następnym razem może się uda.


Po lewej Kasia, po środku Indianka, po prawej Jola
Pod wieczór wpadły w odwiedziny dwie urocze, wesołe kobietki: znana mi wcześniej z baru i ciucholandu Jola z Kowal Oleckich oraz nowo poznana jej starsza siostra Kasia z Kamiennej Góry. Zasiadłyśmy do stołu na dworze, nieopodal grusz korzystając z ostatnich powiewów lata. Dostałam fajne, starannie dobrane upominki: śliczną, miękką indiańską skórę (na pewno ją będę nosić z upodobaniem), kubki owocowe (to chyba tak a propos nowoposadzonego sadu), dwie płyty z muzyką relaksacyjną (Kasia sama nagrała i trafiła w dziesiątkę – faktycznie, jestem zwolenniczką takiej właśnie muzyki, kiedyś słuchałam jej pasjami, obecnie także nie stronię) oraz własnoręcznie (tym cenniejsze) upieczone rogaliczki nadziewane dżemem, słone chrusty (przydadzą się na niedzielę do żołądkówki bom zachorzała na żołądek, a trener chronicznie choruje, a przede wszystkim jest do oblania sukces remontowy – skuteczna wymiana wodomierza i znamienna bieżąca woda w kuchni od tego momentu ku naszej obopólnej wygodzie) oraz fafle. Prezenty starannie przemyślane i trafione. To ujmujące :)

Czas szybko i miło nam minął na rozmowie i smakowaniu smakołyków i popijaniu herbat i kawy. Kobietkom smakował mój budyń i zachwycały się herbatami ziołowymi zaparzonymi ze świeżo zerwanych ziół. Zioła zalane wrzątkiem pięknie prezentowały się w przezroczystych szklanych dzbankach uwieńczonych kolorowymi wieczkami. Zwłaszcza dzbanek do mięty pięknie dobrany – zielone wieczko i rękojeść w idealnie tym samym kolorze co zaparzona gałązka mięty. Paniom się podobało, a mnie się podobało, że im się podobało ;). Przed odjazdem obie panie podziwiały stary dąb, który u nasady ogryzion przez konie, jawił się jako gigantyczna noga słonia. Wiekowemu dębowi zamiaruję nadać imię po założycielowi Czukt. Dąb Mikołaj - oto nazwa mego 300 letniego dębu.

Pod wieczór z rowerowego rekonesansu wrócił imć masztalerz. Miast do nas podejść – dyskretnie udał się na spoczynek do swego namiotu :) Tam pomieszkuje od czasu przyjazdu, choć na wstępie bronił się rękami i nogami przed spaniem w namiocie :). Jednak po pierwszej przespanej tam nocy, tak mu się tam spodobało, że nie chce za nic spać w domu. Póki ciepło, tam mu dobrze. Dałam mu tam gruby dmuchany materac welurowy, gruby koc i zimową kołdrę i śpi mu się w namiocie dobrze. Kąpie się w domu w wannie lub bierze wiadro z nagrzaną wodą pod swój namiot i tam się chlapie. Jemy w domu lub przed domem na wyniesionym stole kuchennym. Bliski kontakt z naturą przypadł mu do gustu. Namiot stoi nad rzeczką, ma ładny, zielony widok na sad i moją wewnętrzną drogę dojazdową.