niedziela, 17 września 2017

Jak uciekłem z Auschwitz

Czterech więźniów wyjechało samochodem z obozu w mundurach SS! Ze świadkiem historii Kazimierzem Piechowskim rozmawia Piotr Włoczyk
PIOTR WŁOCZYK: Jak się pan czuł, gdy zakładał pan mundur SS-Untersturmführera po dwóch latach niewoli w Auschwitz?
KAZIMIERZ PIECHOWSKI: Znakomicie (śmiech). Do samego końca bałem się jednak, że nie uda nam się stamtąd wydostać.
Kto wpadł na pomysł, żeby w tak nieprawdopodobny sposób spróbować uciec z Auschwitz?
Wszystko zaczęło się od Eugeniusza Bendery, kolegi z obozu. Pracowaliśmy wtedy w tym samym komandzie przy magazynach SS. Załapanie się do tej pracy oznaczało koniec zimna i głodu. To było marzenie, bo nad naszymi głowami był dach, a poza tym można było tam zorganizować dodatkowe jedzenie. Magazyny były olbrzymie – zaopatrywały oddziały SS stacjonujące od Wrocławia do Dniepropietrowska.
Gienek Bendera był złotą rączką, jeżeli chodzi o mechanikę, w związku z czym Niemcy wyznaczyli go do pracy w warsztacie samochodowym. Na początku maja 1942 r. Gienek zwierzył mi się: „Kazek, Boże kochany, dowiedziałem się, że jestem na liście do likwidacji”. Każdy z więźniów miał swoją teczkę. Gienek dowiedział się od kogoś, kto pracował w biurze, że niedługo zostanie zamordowany. Spytał mnie, czy możliwa jest ucieczka z Auschwitz. Pomyślałem sobie, że Gienek przez ten strach nie wie, co mówi. Więźniowie uciekali wprawdzie z komand pracujących poza obozem, ale z samego obozu wewnętrznego nie sposób było się wydostać. Wszędzie były psy, wartownicy, a ogrodzenie nie miało słabych punktów. Ucieczka była po prostu niemożliwa!
Poza tym chyba każdy zdawał sobie sprawę z tego, że w przypadku ucieczki inni więźniowie zapłacą za jego wolność życiem.
To prawda. Karl Fritzsch, zastępca komendanta obozu, osobiście wygłaszał więźniom z nowych transportów swoją wyuczoną na pamięć kwestię: „To nie jest sanatorium! To jest obóz koncentracyjny Auschwitz i tu trzeba pracować! Ale jeżeli przyjdzie komuś do łba jakaś głupia myśl, to niech wie, że jeżeli ucieknie z komanda pracy, to dziesięciu z tego komanda pójdzie na śmierć. Jeżeli ucieknie z baraku, to dziesięciu z tego baraku zostanie zabitych za niego. To sobie zapamiętajcie”.
Jednak mimo wszystko zaczął się pan zastanawiać nad ucieczką.
Pytałem siebie w myślach: „Jak mogę pomóc koledze?”. Pewnego razu Gienek powiedział: „Pracuję w warsztacie, więc mógłbym zorganizować samochód, a to już będzie coś. Ty przecież znasz niemiecki, więc może jakoś zorganizujemy ucieczkę”. Ja jednak dalej nie wierzyłem w powodzenie takiego przedsięwzięcia. Jak to niby miałoby wyglądać? W pasiakach wyjechalibyśmy tym autem z obozu? (śmiech)
Stwierdziłem jednak, że choć to wszystko jest zupełnie nierealne, pomyślę nad ucieczką. Chodziło o zachowanie w tej sprawie czystego sumienia, bo naprawdę chciałem pomóc Gienkowi. Zacząłem więc opracowywać plan. Żeby uciec, należało rozwiązać cztery węzły. Każdy jednak wydawał się nie do rozwiązania.
Co było pierwszym problemem?
Jak wyjść przez bramę „Arbeit macht frei” z obozu wewnętrznego? Praca była zorganizowana w komandach. Każde komando miało swojego kapo. Przy bramie esesman sprawdzał, czy wszystko gra – zarówno w drodze z obozu wewnętrznego, jak i z powrotem. Jak mielibyśmy przejść przez tę bramę po wprowadzeniu nas z powrotem po zakończeniu pracy? Gienek powiedział, że trzeba tu będzie wykorzystać moją znajomość języka niemieckiego. Tylko jakie ja miałem komando pracy wyprowadzić?
I nagle olśnienie – Rollwagenkomando! W obozie wewnętrznym nie było przecież żadnych środków lokomocji oprócz zaprzęgów ludzkich. Najmniejszy wózek musiał być ciągnięty przez minimum czterech więźniów. Brakowało nam więc jeszcze dwóch kompanów do ucieczki. Gienek zagadnął w tej sprawie Józefa Lemparta, księdza z Wadowic, który z nim pracował w warsztacie. Było nas już trzech.
Ja z kolei porozmawiałem na ten temat z Alkiem Kiprowskim, kolegą z harcerstwa, z którym trafiłem do Auschwitz już 20 czerwca 1940 r. w drugim transporcie więźniów. Alek odmówił. Zapytałem więc innego znajomego harcerza – Stanisława Jastera z Warszawy – czy chciałby z nami spróbować uciec. Zgodził się.
Kazimierz Piechowski (ur. 1919) po wyjściu na wolność w PRL został inżynierem. Po upadku komunizmu – dzięki pieniądzom ze sprzedaży ziemi – zaczął jeździć po świecie. Odwiedził ponad 60 krajów na czterech kontynentach.

DoRzeczy - 17 września 2017

http://a.msn.com/r/2/AAs48RU?a=1&m=PL-PL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!