czwartek, 23 marca 2017

Mazurskie ksenofoby i ich układziki

Z ksenofobiczną niechęcią mazurskich sąsiadów i ich krewnych oraz znajomych, spotkałam się już 15 lat temu, gdy za ciężko zarobione za granicą pieniądze, kupiłam na Mazurach, totalnie zapuszczone gospodarstwo i zdewastowane oraz rozszabrowane budynki.

Tuż po zakupie gospodarstwa, jeden z sąsiadów, wcisnął mi na dom, swojego pracownika z jego żoną. Nalegał, by nie wywalać dzikich lokatorów z mojego domu, którzy pomieszkiwali w nim nielegalnie od około roku. Warunkowo zgodziłam się, by zostali u mnie miesiąc, dopóki się nie wprowadzę. Potem im przedłużyłam pobyt o kolejne dwa miesiące, ale mieli zapłacić za wodę i prąd. Niestety, nie płacili za nic. Nie pomagali w niczym. Po prostu żerowali na mnie. Sąsiad ręczył za nich. Obiecywał pokryć ewentualne szkody, spowodowane przez nich. Mieszkali za darmo w moim domu w sumie rok, przez ten czas okradając moje gospodarstwo. Kradli drzewo, maszyny, rynny, sprzęty rozmaite. Maszyny konne wywieźli na złom podczas mojej nieobecności. Gdy pracownik sąsiada, posiadacz żółtych papierów, zagroził mi podpaleniem domu, wyrzuciłam obwiesia z mego gospodarstwa. Polazł wtedy na wieś skamleć, jaka ja niedobra, że nie dałam się cwaniakowi dalej okradać i wykorzystywać.

Sąsiad zaś wypiął się na mnie i nie pokrył mi strat spowodowanych przez jego pracownika. Jego pracownik ukradł mi między innymi wszystkie maszyny rolnicze, głównie konne.
Sąsiad ręczący miał takie maszyny, nie używał ich, obiecał mi je dać za swego pracownika, ale ostatecznie nie dał. Nie dotrzymał słowa. Naraził mnie na straty i je spowodował wciskając swojego nieuczciwego pracownika, którego świetnie znał od lat i wiedział na co go stać. Gdy jego pracownik spowodował u mnie szkody, sąsiad, bogaty rolnik, zwyczajnie się wypiął. Tyle warte było jego słowo. Może i by się wywiązał, ale jego chytra żona się wtrąciła i zagarnęła obiecane maszyny konne.

Sąsiad ten, nigdy nie zaorał mi nawet za pieniądze, ani razu przez 15 lat ziemi pod zboża! Co roku orze sobie obok mnie pole wielkimi trzema traktorami i ani razu nie zjechał na moje pole, by zaorać chociażby ogród! Zanim kupiłam gospodarstwo, przez 6 lat kosił sobie trawę na moich łąkach i zabierał za darmo. Ale by choć tyci ogródek w rewanżu mi zaorać, nie miał chęci. 

Miejscowi potrafią tylko wyłudzać różne rzeczy i korzyści od przyjezdnych, nie dając nic w zamian! :(

Odkąd mieszkam na moim gospodarstwie, jest problem z dojazdem do niego. Tzn. dojazd był wcześniej z innej strony, od północy.

Gdy kupiłam gospodarstwo, ten sam sąsiad dojazd zagrodził. Powiedział, abym zgłosiła się do Urzędu Gminy, aby Urząd mi zrobił dojazd od południa. Złożyłam podania. Na zebraniach wiejskich, gdy podnosiłam temat remontu drogi gminnej do mego gospodarstwa, gdy prosiłam wójta o równanie i żwirowanie końcowego odcinka drogi gminnej przed moim gospodarstwem, byłam zakrzykiwana przez sąsiadów, a przez wójta zbywana i lekceważona.

Gdy Polska weszła do Unii Europejskiej i ziemia rolna nabrała wartości, moi sąsiedzi zaczęli mnie coraz częściej nagabywać o sprzedaż mojej ziemi. Głównie ten, co mi tego pracownika swojego na mój dom wcześniej był wtrynił. 

Jednocześnie moi wiejscy sąsiedzi, nadal blokowali moje próby doprowadzenia do remontu czy chociażby konserwacji drogi dojazdowej do mego gospodarstwa.

Był moment, że odcięli mi 3 drogi dojazdowe do mego gospodarstwa. Jeden sąsiad wykopał koparką głęboki dół na jednej drodze od północy (Wąs), drugi wykopał koparą potężną jamę na drodze oraz ogrodził drugą drogę dojazdową od północy (Saw), a trzeci zaorał trzecią drogę dojazdową od zachodu (Narusz). Były to drogi użytkowane w komunikacji przez miejscowych przez co najmniej 40 lat wcześniej, zanim kupiłam gospodarstwo. Wszyscy okoliczni nimi wcześniej jeździli.

Ci sami trzej sąsiedzi, od lat zatruwają mi i tak niełatwe życie na wsi. 

Poza tym, że odcięli mi trzy dojazdy do gospodarstwa, szczuli psami mnie lub moje zwierzęta, zakrzykiwali mnie na zebraniach gminnych (poza Wąsem, bo on podlega pod inne sołectwo), gdy wnioskowałam o konserwację drogi gminnej,  teraz tendencyjnie i stronniczo zeznają w sądach na moją szkodę w sprawach o rzekomy wypas.

Ci sami wiejscy sąsiedzi, gdy jest jakakolwiek sprawa w sądzie, zawsze zeznają na moją szkodę, dodając nieprawdziwe treści na mój temat i temat mojego gospodarstwa. 

Wszyscy trzej na przestrzeni lat, dopuszczali się szczucia moich zwierząt ich psami 
(Saw i Wąs) lub mnie (żona Narusza, obecna sołtyska).

Dokładnie żona jednego, szczuła mnie psami, gdy przechodziłam lub przejeżdżałam drogą obok ich siedliska (obecna sołtyska). Byłam pogryziona. Dzielnicowy nie skierował wniosku o ukaranie do Sądu. Prymitywna baba nadal mnie szczuła i debilnie rechotała przy tym.

Drugi sąsiad (Saw) spuścił swoje wilczury na moje kozy. Jego psy poraniły moje kozy i parę kóz padło. Były dwa trupy. Policja lokalna odmówiła wszczęcia postępowania, mimo, że sprawcy się przyznali do szczucia.

Trzeci sąsiad spuścił na moją ziemię, swoje psy w tym sukę z cieczką (Wąs). Jego suka zwabiła wszystkie psy wsiowe z okolicy w pobliże mojego gospodarstwa. Doszło do masakry na terenie mojego pastwiska, gdy horda tych psów rzuciła się na moje kozy.

Policja nie skierowała żadnego wniosku o ukaranie przeciwko odpowiedzialnym za swoje psy, moim sąsiadom.
Także wójt i powiatowy vet, odmówili interwencji.
Tak jest zawsze, gdy chodzi o moją krzywdę spowodowaną przez miejscowych. 

Miejscowi wieśniaccy sąsiedzi, zakłamane, wrogie ksenofoby, kłamią w sądzie między innymi, że celowo wyprowadzam moje zwierzęta na pole Wąsa, kłamią, że nie kupuję paszy na zimę, kłamią, że moja trawa jest niejadalna, kłamią, że celowo zdemontowałam ogrodzenie, by wypasać zwierzęta u Wąsa, a nie dlatego, bo zażądał on tego ode mnie w 2014 roku, kłamią, że nie mam i nigdy nie miałam żadnego ogrodzenia.

Natomiast stronniczy sędzia olecki, na sprawie odrzuca moje zeznania i dowody oraz zeznania powołanych przeze mnie świadków i wydaje niekorzystne dla mnie wyroki :(
Mało tego, nawet nie dopuszcza do przesłuchania wnioskowanych przeze mnie świadków!

Co gorsza, w trakcie postępowania sądowego w sprawie tak błahej jak wykroczenie, o rzekomy wypas, kieruje mnie na uwłaczające godności ludzkiej badania psychiatryczno-psychologiczne do odległego o 60 km Węgorzewa, argumentując, że musi być coś ze mną nie tak, skoro się bronię przed oszczerstwami i szykanami ze strony wrogich mi od lat wieśniaków :(((  

Indianka


3 komentarze:

  1. Indianko, jestem pelna podziwu, ze przez tyle lat walczysz o prawo do zycia w tym niegoscinnym miejscu.
    Mam nadzieje, ze niezyczliwych sasiadow spotka los, na jaki zasluzyli.
    A co do miejscowej policji, to mysle, ze czas na dlugie pismo-skarge do ich przelozonych na bezczynnosc w sprawie zaszczuwania samotnej kobiety przez miejscowy uklad.
    Musisz to dobrze udokumentowac i dokladnie przemyslec.
    Chyba czas tez na kolejna skarge na hejterow w necie. W koncu kiedys odpowiednie sluzby sie tym zajma.
    B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Indianko, proponuje dobrą kase za Twoje gospodarstwo, zainteresowana? Jeśli tak to napisz tu, odezwe się wtedy na mail.

    OdpowiedzUsuń

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!