wtorek, 17 maja 2016

Mordercy w mundurach - część II


Nikomu nie postawiono żadnych zarzutów...
Policja jak zwykle zabija bezkarnie, jak za komuny. :(((

Indianka

Nie wierzę, że Andrzej rzucił się na policjantów. On nigdy nie był agresywny, był kochającym mężem i ojcem. I nie wierzę, że tak po prostu przestał oddychać – mówi w rozmowie z Onetem pani Małgorzata, żona 37-latka, który wczoraj zmarł na stacji paliw w Warszawie. Jak podała policja, mężczyzna pił tam alkohol, a potem urządził awanturę. Prokuratura wszczęła już śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.
Do tego zdarzenia doszło wczoraj nad ranem w Warszawie. Po godz. 4 na teren stacji paliw przy ul. Połczyńskiej wjechała taksówka. Wysiadł z niej mężczyzna, który był pasażerem. Po chwili wszedł do budynku stacji.
Policja: był pobudzony i agresywny (?)
– Mężczyzna kupił dwie małe butelki wódki. Następnie usiadł przy jednym ze stolików na stacji i wypił jedną z nich. Personel zwrócił mu uwagę, że na terenie obiektu nie można spożywać alkoholu. W tym momencie mężczyzna stracił przytomność i przewrócił się na podłogę – mówił wczoraj Onetowi aspirant sztabowy Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.

Obsługa poprosiła o interwencję policję. Funkcjonariusze, mając informację, że mężczyzna po wypiciu alkoholu stracił przytomność, od razu wezwali na miejsce pogotowie ratunkowe. Okazało się, że tuż przed przyjazdem patrolu mundurowych, 37-latek nagle ocknął się.
Śmierć po awanturze na stacji paliw?
Prokuratura wyjaśnia okoliczności tragedii na stacji paliw w Warszawie. 37-latek kupił tam wódkę, wypił ją, po czym stracił przytomność. Na miejsce wezwano policję i pogotowie. Nagle mężczyzna ocknął się i zaczął demolować stację. Kiedy funkcjonariusze go obezwładnili, zaczął mieć problemy z oddychaniem. Po chwili zmarł.
Zobacz więcej
- Był bardzo pobudzony i agresywny, zaczął się awanturować. Wbiegł na zaplecze stacji i zaczął ją demolować. Próbował dostać się do kolejnych pomieszczeń, uszkadzając drzwi. Był agresywny także w stosunku do policjantów, którzy podjęli wobec niego interwencję, rzucił w nich monitorem komputerowym. Funkcjonariusze obezwładnili go i położyli na ziemi. Nagle zauważyli, że mężczyzna zaczął tracić oddech. Wynieśli go więc na zewnątrz, by miał dostęp do powietrza. Chwilę potem na miejsce dotarło pogotowie, którego załoga zaczęła mu udzielać pomocy medycznej. Nie udało się go jednak uratować. 37-latek zmarł – relacjonował Mariusz Mrozek.
"Był czułym mężem i ojcem"
Mężczyzną okazał się Andrzej Sz., mieszkaniec Żyrardowa. Dziś udało nam się skontaktować z jego żoną, panią Małgorzatą. Kobieta nie wierzy w przebieg zdarzenia, jaki podaje policja. Zapowiada, że zrobi wszystko, by wyjaśnić, co właściwie stało się na tej stacji paliw.
- On nigdy nie był agresywny, był czułym i kochającym mężem, ojcem trójki naszych dzieci - dwóch córeczek, dwumiesięcznej i półtorarocznej oraz 6-letniego synka. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza, utrzymywał nas, prowadząc własną działalność w branży transportowej. Miał ciężką pracę, stresującą. Miewał gorsze dni i prawdopodobnie tak było tym razem – mówi w rozmowie z Onetem pani Małgorzata.
- Ale, proszę mi wierzyć, podkreślę to jeszcze raz – Andrzej nie był agresywny. Muchy by nie skrzywdził. A po alkoholu, jeżeli już, raczej był bardziej skłonny do zabawy, żartów, a nie bijatyki. Dlatego nie wierzę, że rzucił się na policjantów. Tam wydarzyło się coś złego. Nie wierzę też, że ot tak sobie przestał oddychać i po prostu zmarł. Przecież to zdarzyło się po tym, jak obezwładnili go policjanci. Poza tym, jak dowiedział się adwokat, który będzie też wyjaśniał tę sprawę, prawdopodobnie został wobec niego użyty paralizator. To przecież mogło mieć wpływ na zatrzymania akcji serca – zastanawia się pani Małgorzata.
Taksówkarz: chciał się wygadać
Udało nam się też porozmawiać z taksówkarzem, panem Robertem, który przywiózł 37-latka na stację paliw. Okazało się, że byli znajomymi od blisko 20 lat. – On często jeździł z naszą korporacją. Tej nocy, jak każdy "zwykły" klient, zamówił kurs. Przyjeżdżając we wskazane miejsce, nie wiedziałem nawet, że to akurat on. Pojeździliśmy trochę, porozmawialiśmy, o życiu, sprawach codziennych. Jak to starzy znajomi. Andrzej chciał się chyba po prostu wygadać – mówi Onetowi pan Robert.
Około godz. 4 rano jechali w stronę Żyrardowa. Po drodze 37-latek poprosił, by zatrzymali się na stacji przy Połczyńskiej. - Powiedziałem, że poczekam w samochodzie. To nie było tak, jak było podawane, że przywiozłem go i odjechałem. Czekałem na niego jeszcze chyba z pół godziny. Widziałem, że najpierw poszedł do toalety. Potem był przy kasie, coś tam kupił, nie widziałem dokładnie co, a następnie usiadł przy jednym ze stolików. Jak wszedłem na stację, żeby zapytać go, czy jedzie ze mną, przeglądał gazetę i popijał jakiś napój. Powiedział, żebym dał mu chwilę, więc jeszcze poczekałem. Potem jeszcze raz podszedłem do niego, namawiałem, żeby pojechał do domu, ale stwierdził, że jeszcze zostanie – relacjonuje taksówkarz.
- Kiedy odjeżdżałem, siedział spokojnie przy stole. Nie był w żaden sposób agresywny, ani w stosunku do mnie, ani do nikogo. Nie wiem, czy spożywał alkohol. Wcześniej, kiedy byliśmy w samochodzie, wypił pół ćwiartki wódki. Nic mi też nie wiadomo, by zażywał jakieś środki odurzające, a już na pewno nie u mnie w aucie. Ech, gdybym wiedział, że tak to się może skończyć, może namówiłbym go na powrót do domu. Szkoda chłopa, lubiłem go, podobnie, jak wielu innych moich znajomych. I nie zdarzyło mi się, żebym widział go agresywnego w jakiejkolwiek sytuacji. Nie mieści mi się w głowie, że coś takiego mogło się wydarzyć – wzdycha nasz rozmówca.
Prokuratura wszczęła śledztwo
Policja podtrzymuje swoje dotychczasowe ustalenia w tej sprawie. I odsyła do prokuratury, którą funkcjonariusze powiadomili od razu po zdarzeniu. – Zależy nam na tym, żeby wyjaśnić wszystkie okoliczności i przyczyny tego zdarzenia. Chcemy, by prokuratura oceniła też przebieg policyjnej interwencji, pod kątem prawidłowości działania funkcjonariuszy – podkreśla Mariusz Mrozek. – Mogę tylko zapewnić, że podczas tej interwencji policjanci nie użyli paralizatora – dodaje rzecznik KSP.
Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa Warszawa-Wola. – Wszczęte zostało postępowanie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Jest prowadzone w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek. Nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. W tym momencie nie ma też przesłanek świadczących o tym, że policjanci w jakikolwiek sposób mogli przyczynić się do śmierci tego mężczyzny. Takie wnioski byłyby krzywdzące dla funkcjonariuszy – mówi Onetowi Przemysław Baranowski z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- To świeża sprawa i w tym momencie postępowanie jest na bardzo wstępnym etapie. Zabezpieczone zostały materiały dowodowe, w tym nagranie z monitoringu, które będą teraz analizowane. Kluczowe dla sprawy będą zapewne wyniki sekcji zwłok. Pozwolą bowiem odpowiedzieć na pytanie, co było bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny. Wykonanie sekcji zwłok zostało już zlecone, odbędzie się ona prawdopodobnie w tym tygodniu – wyjaśnia prok. Baranowski.
Wszystko wskazuje na to, że przeprowadzone zostaną również badania toksykologiczne, by sprawdzić, czy mężczyzna nie był pod wpływem środków odurzających. Do sprawy wrócimy.
http://wiadomosci.onet.pl/warszawa/nowe-fakty-w-sprawie-smierci-37-latka-na-stacji-paliw-w-warszawie-tam-wydarzylo-sie/dskhly



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!