czwartek, 31 stycznia 2013

Kreatywny czwartek

U Indianki czwartek to naturalnie najbardziej kreatywny dzień tygodnia, a wynika to z jej osobistych predyspozycji. Zatem stara się właśnie tego dnia pisać pisma ważne. Dzisiaj jednak nie napisała.

Stało się tak, gdyż niedomaga i mimo, że dzień odpowiedni – musiała swoje w łóżku odcierpieć.

Potem nakarmiła zwierzęta, dopilnowała by rachunki opłacono oraz by piła była dobrze naprawiona, napaliła w piecu, zmyła nieco naczyń, ogarnęła nieco sypialnię i łazienkę. Rozmieściła odpowiednio donice, by nie stały w miejscach ryzykownych tzn. takich, gdzie mogą być łatwo strącone. Pościerała kurze tu i tam, wymieniła żarówki. To i tak wiele jak na dzień w którym cierpi na migrenę. Jeszcze musi wyjść na dwór i zamknąć kozy i konie. Zrobi to jak tylko obierze do końca ziemniaki.

Te porządki to nie dlatego, że akurat jutro ma wpaść gość. Już sobie wcześniej zaplanowała codzienne punktowe porządki. Więc robi to, gdy tylko jest w stanie. Co prawda miała dzisiaj pisać pisma, ale konieczność wyjścia po korespondencję w kierunku Pana Listonosza i uzgadnianie szczegółów związanych z naprawą piły i zakupem narzędzi z serwisantem - jakoś ją rozproszyły na tyle, że nie usiadła do tych papierów. Musiała się najpierw zagrzać w łóżku, bo w domu było zimno. Potem gdy napaliła – napisała parę postów na rozgrzewkę, ale już jej siły i świadomości nie starczyło na napisanie kolejnych pism. Nie ma co odwlekać. Trzeba je napisać. Zanim skończy pracę w kuchni będzie już bardzo późno. Więc raczej dzisiaj nic nie napisze.

Aj... trzeba się zmobilizować jutro rano. Powinna się czuć lepiej niż dzisiaj. Na pewno będzie się czuła dużo lepiej niż wczoraj, bo wczoraj to była masakra.

W domu nagrzane. Mogła by się wykąpać. Planowała dzisiaj to sobie. Nie wie, czy da radę. Jeszcze sporo pracy w kuchni. Trzeba wykorzystać gorącą wodę z pieca. Namoczyła wiadro ze słoikami oraz michę z naczyniami. Obiera ziemniaki. Rozmroziła kurczaka. Trzeba go umyć i pokroić. Ale najpierw ziemniaki skończyć obierać, bo woda gorąca na piecu i już większość ziemniaków w niej się gotuje.

Zwierzęta zamknione. Do pieca podłożone. Na piecu grzeje się kolacja. Pora zajrzeć do króli i kur.

Nno! Kury i króle obłaskawione. Kolejne doniczki z piwnicy do kuchni przyniesione. Pół podłogi w kuchni donicami zastawione, ale jeszcze kilka plastikowych pojemników jest w piwnicy i czeka na zagospodarowanie. Indianka sobie powoli przygotowuje warsztat pracy siewczej. Niebawem zacznie siewy. Posieje wszystko co ma i co się da o tej porze roku siać. Będzie miała dom pełen świeżych ziół, a wiosną gotowe sadzonki warzyw do posadzenia w ogrodzie. Trzeba też spakować nasionka i sztobry dla zaprzyjaźnionej internautki.

Chleb wstawiony do pieczenia. Musi uważać, aby nie przegapić momentu, kiedy trzeba do niego dodać bakalie. Chyba powinna przynieść ten piekarnik do kuchni, bo tam w piwnicy nieporęcznie się w nim piecze, tzn. nie słychać kiedy się miesza i kiedy trzeba dosypać dodatków. Ale w kuchni już nie ma miejsca. Cała zastawiona słoikami, donicami, garnkami. Warto by było jednak zrobić tu miejsce na ten piekarnik i mieć go pod ręką. Zapach pieczonego chleba który kuchnię i dom wypełnia to niesamowicie piękna i przyjemna rzecz.

Chlapa

Dziś pogoda taka jak w tytule posta: “chlapa”. Woda płynie, chlapie, chlusta. Wszędzie. Także kapie i chlapie do środka domu, do sypialni i kuchni, gdzie są dziury w sufitach, a nad nimi dziury w dachu.

Przyjechał Marek czyli lokalny Pan Listonosz. To wspaniały człowiek. Przymaszerował kilometr ze wsi by wręczyć Indiance korespondencję. Indianka od razu dała mu też zaległe rachunki do opłacenia. W tej chwili do jej gospodarstwa nie ma ni dojazdu ni wyjazdu, a będzie gorzej, gdy rzeka wzbierze. Na razie płynie nią wartko woda przelewając się wierzchem po lodzie tkwiącym niżej w korycie rzeczki.

Super, że nie trzeba teraz koni z wiadra poić. Same się napiją z rzeczki tyle ile będą chciały i kiedy będą chciały.

Zadzwonił serwisant z Agromaszu. Częściowo zrobił piłę. Ma dokończyć wymianę sprężynek, założyć nowy łańcuch Stihlowski. Olej do łańcucha piątka (5 litrów oleju) to 31zł. Wychodzi około 6 złotych drożej niż olej rzepakowy. Jak zrobi, ma podać cenę naprawy.

Potem będzie problem z odbiorem. Ciężka piła, 5 litrów oleju, 5ciokilowy młot, siekiera, 2 lizawki po 10kg – to wszystko w sumie będzie ciężkie. Samochód najwyżej dojedzie do wioski. Dalej trzeba będzie z buta iść z tymi ciężarami. Indianka jeszcze zastanawia się nad nową taczką lub wózkiem, bo jakoś te drewno z pola trzeba przytargać pod dom. Stalową taczką idzie ciężko. Przydałby się jakiś wózek. Jakby przy okazji od razu kupiła tę taczkę lub wózek, to można by było te ciężkie zakupy na nią załadować i przypchnąć na gospodarstwo.

Modyfikacja zakupów – na taczkę lub wózek nie starczy pieniędzy. Trzeba wymienić prowadnicę w pile.

To duży wydatek.

środa, 30 stycznia 2013

Zadzwonił telefon

Odezwał się pan kierowca, który kiedyś Indiankę podwiózł swoją ciężarówką.

"Podwoziłem kiedyś Panią, to wiem jak Pani wygląda i chciałbym z Panią zamieszkać i pomagać Pani."

Indianka zdębiała. Faktycznie, kiedyś ten uczynny pan ją podwiózł. Było to dość dawno. Słabo go pamięta, tylko tyle, że nawet miło się z nim rozmawiało. Niemniej jednak zatkało ją i nie wiedziała co powiedzieć. Obcy człowiek chce wprowadzić się do niej na stałe tak z marszu i pomagać jej. Co gorsza, chce żyć z nią! Przeraziło ją to. Indianka nie ma ochoty. Nie zna człowieka, ani on jej nie pociąga. Naturalny jej odruch – to zjeżenie się i chęć przerwania rozmowy. Ale powstrzymała się. W końcu przyjeżdżają do niej obcokrajowcy pomagać, to czemu nie dać szansy miejscowemu?

Zapytała spod jakiego znaku zodiaku jest. Pan jest spod Bliźniąt. Może jest dobrym człowiekiem o dobrym sercu i czystych intencjach i będzie tutaj jako dobry przyjaciel? Bliźnięta takie bywają. Szlachetne i dobre. Oczywiście nie wszystkie i niejednakowo dobre i szlachetne. Ale jeśli chodzi o ludzkość, o całą paletę znaków Zodiaku – to nie ma bardziej dobrego i szlachetnego człowieka niż Bliźnięta. Pięknie, romantycznie śpiewająca Kasia Kowalska, Maria z Roxett, Alanis Morissette, Anita Lipnicka – to Bliźniaczki.

Jej młodzieńcza platoniczna miłość to też był chłopiec spod Bliźniąt. Bliźnięta to stworzenia dobre i utalentowane. Indianka ma dosyć przyziemnych, materialistycznych, interesownych ludzi, a większość Bliźniąt to ich słodkie przeciwieństwo – to motyle, lekko stąpające po ziemi, nie robiące sobie nic z materializmu i robienia kariery lub forsy. Generalnie ludzie niezdolni do podłości. Pacyfiści miłujący pokój i drugiego człowieka. Ludzie o szerokich horyzontach. Ludzie szlachetni potrafiący wznieść się ponad szarzyznę dnia powszedniego i ponad ograniczony tłum. Może warto dać mu szansę? Niech pokaże co potrafi i jakim jest człowiekiem. Czy na długo lub stałe? Trudno wyrokować. Najpierw na próbę. Jeśli nie będzie się czuła źle w jego towarzystwie, to może i długo. “Zobaczymy.” – powiedziała do siebie. Dobrze by było, aby zaprzyjaźnili się i zgodnie mogli koegzystować obok siebie bez zgrzytów.

Komputerowe porządki

Indianka zrobiła porządek na komputerze – wywaliła 4 gigabajty śmieci, usunęła kilka zbędnych programów, zrobiła defragmentację dysku. Komputer odetchnął z ulgą i zaczął szybciej działać, ale nadal jest daleki od ideału. Chyba siedzi na nim jakiś trojan spowalniający pracę komputera. Na pewno siedzi co najmniej jeden robak, ale system skanujący go nie wykrył. Trzeba postarać się o nowy antywirus.

Tak czy inaczej – pracuje się teraz lepiej na komputerze, w sensie – szybciej. Indianka przygotowała sobie tym samym warsztat pracy do pisania pism urzędowych. Dziś czuje się fatalnie i nie myśli zbyt klarownie, więc sobie odpuści pracę umysłową. Póki co zajęła się zwierzyną i donicami oraz popiołem.

Internet nie działa, więc nie ma jak sprawdzić jaką wartość przedstawia popiół drzewny z olchy i ile go stosować na doniczkę. Ponadto Indianka musi przebierać popiół, bo są w nim gwoździe oraz zwęgliny plastików. Indianka nie pali plastików w piecu i uczula swoich gości, by nie pakowali jej do pieca plastików, ale nie zawsze się jest w stanie upilnować niesfornych pomocników. Czysty popiół drzewny to znakomity nawóz, ale jeśli są w nim jakieś chemiczne związki po spalonych plastikach – to zaszkodzi roślinom.

Więc Indianka ostrożnie podchodzi do tego nawozu. Poza tym nie wie, jak mocny jest. Na oborniku się zna znacznie lepiej i wie jaki jest dobry i w jakiej ilości go stosować. O popiele wie niewiele. Tylko tyle, że to nawóz. Ale ile go dawać pod rośliny? Czy roślina może rosnąć w samym popiele drzewnym? Czy popiół nie spali siewek? No nie ma jak sprawdzić! Na razie sypie ten popiół na spód doniczek, aby zyskać więcej ziemi. Na spód sypie grubą warstwę popiołu, a na górę daje warstwę żyznej ziemi. Większość siewek i tak się nie zdąży przebić korzeniami do popiołu. Trochę popiołu sypie po wierzchu doniczek, ale tylko po garści.

W piwnicy znalazła szukane długo nasiona dębu. Tam je wyniósł Angol! :) Trzeba im się przyjrzeć czy są dobre. Jeśli tak – Indianka posadzi dęby w swoim lesie. Dąb to wartościowe drzewo. Posiada zarówno drogocenne drewno, jak i jego liście i żołędzie są pożyteczne. Liście to naturalny lek, a z żołędzi można zrobić mąkę, kawę a także żołędzie są przysmakiem świń i dzików. Pod dębami rosną najszlachetniejsze grzyby. Dąb rośnie wolno, ale jest długowieczny. Żyje setki lat. Wyrasta z niego ogromne drzewo o rozłożystej koronie górującej nad okolicą. Indianka ma na swej ziemi takie dwa dęby. Jeden ogromny – pewnie ma z 200-300 lat, drugi średni. Minus dębu jest taki, że obok niego warzywa źle rosną, bo on wydziela garbniki do gleby, które hamują rozwój warzyw i innych roślin rosnących w pobliżu dębu. Drewno dębu to wartościowy materiał meblowy i budowlany, a także odporne ogrodzenie drewniane. Drewno dębu jest bardzo twarde i wytrzymałe. Podczas spalania generuje wielką energię, dlatego jest wydajnym opałem, chociaż zbyt drogim. Najwłaściwsze zastosowanie dębu to meble i belki budowlane. Indianka z gałęzi dębowych ma zamiar zrobić trzonki do narzędzi ogrodowych.

wtorek, 29 stycznia 2013

Zimowe śniadanko

Dzisiaj Indianka nie zamierzała napisać ani jednego posta, ale po dniu pracy postanowiła upamiętnić ulotną przyjemną chwilę poranną, gdy przyrządziła sobie smakowite śniadanko i spożyła je w cudownej ciszy i błogim spokoju, delektując się każdym kęsem i łykiem smakowitości, które sobie przygotowała.

Na śniadanko zjadła: rozgniecioną rybkę w oleju z wkrojoną siekaną cebulką, zielonymi oliwkami i zakąsiła chlebkiem z bakaliami. Te bakalie to nie były akurat do tej rybki potrzebne, ale dobrze współgrały z indiankowej roboty dżemem jabłkowym – słodziutkim i pyszniutkim, który zjadła z kromką chleba bakaliowego zaraz po spożyciu smakowitej rybki. Do popicia zrobiła sobie kawę ZBOŻOWĄ z dodatkiem śmietanki – pycha. Dosłownie błogość rozlała się po jej podniebieniu podczas tego smakowitego śniadanka.

Potem jak co dzień, zabrała się do pracy – do pojenia zwierząt, karmienia, palenia w piecu i wreszcie odpisała na chociaż jedno pismo urzędnicze. Ma jeszcze sporo korespondencji do sporządzenia, ale dzisiaj jest strasznie senna i zaraz po równie smakowitym i niezwykle pożywnym obiedzie – zapadła w tak słodką sjestę, że obudziła się dopiero wieczorem, gdy na dworze już było ciemno.

Na obiad podsmażyła boczek z cebulką, udusiła go z fasolą z puszki, zagryzła chlebem, bo piec dostał takiego żaru, że boczek był już gotowy zanim zdążyła obrać ziemniaki. Dziś nie bardzo miała czas na obieranie ziemniaków, bo utknęła na kilka godzin w gabinecie, gdzie sporządzała odpowiednie pismo.

Pismo napisane, wydrukowane, zaadresowane. Teraz tylko wysłać.

Przed nią do napisania jeszcze kilka pism. Dziś już nie czuje się na siłach. Dopadła ją comiesięczna kobieca przypadłość i czuje się nieszczególnie, oraz senna i osłabiona. Wypije herbatę i idzie spać.

Konie i kozy wieczorem napoiła i wpuściła do stajni, gdzie już czekał na nie wcześniej nasypany za dnia owies. Chętnie weszły do środka i ochoczo zabrały się za zjadanie owsa.

Kury, gęsi i króliki – też dostały jeść i pić. Także piesek. Kotka również dostała coś niecoś. Kotka jest na tyle łowna i samodzielna, że potrafi się sama wyżywić gryzoniami pojawiającymi się w domu i siedlisku, ale jeśli Indianka ma coś, co jadają koty – to kotka to dostaje. Kotka Miriam ma długą, lśniącą sierść i jest pełna wigoru, co świadczy o tym, że jest zdrowa i półdziki tryb życia jej bardzo odpowiada i dobrze jej robi.

Noce spędza w domu – dnie na siedlisku. Zaprzyjaźniła się z suką na tyle, że gdy wraca z dworu – siedzi z suką Sabą w jednej budzie na ganku. Ta buda ma kształt szałasu. Fajnie to wygląda – maleńka kicia i wielka psica w szałasie. Obie czarno-białe. Szałas jest kapitalny – bardzo ciepły, dodatkowo Indianka powiesiła z przodu przy wejściu worek jutowy, aby zatrzymać uciekające z niego ciepło ciała Saby.

Indiankę tylko denerwuje poważna usterka prawdopodobnie zrobiona przez Włocha. Z tyłu szałasu Indianka specjalnie ustawiła paletę którą napchała mocno słomą. Paleta przylegała do ściany ceglanej ściśle i dzięki temu piesek miał ciepło z trzech stron świata – od południa ceglana ściana, od zachodu paleta wypchana słomą dla ocieplenia i ściana drewniana ganku, od północy grube bale ściśle ułożone jeden przy drugim i oparte o ścianę ceglaną. Z przodu, czyli od wschodu wejście do szałasu zasłania worek jutowy, także w środku szałas jest wymoszczony grubą warstwą słomy. Dzięki temu, że szałas jest w sam raz – ani za duży, ani za mały – suka jest w stanie wytworzyć w nim ciepło emitujące z jej własnego ciała.

Szałas jest perfekcyjnie pomyślany, ale Włoch tylną ściankę czyli paletę raczył ruszyć tak, że odsunął ją o jakieś 10cm od ściany ceglanej i odsłonił tym samym wąską szczelinę istniejącą na styku ściany drewnianej i ceglanej. Przez tę szczelinę suczce ciągnie zimno, w dodatku w przypadku silnej zamieci może tamtędy nadmuchać śniegu. Indianka jest zirytowana, bo w tej chwili nie ma dostępu do tej palety i nie można tego poprawić – paleta, jak i cały szałas są zawalone drewnem rozpałkowym – całą stertą. Dopiero po spaleniu tej sterty będzie dojście do palety. Obecnie jest odwilż, a suka jest odporna na zimno – tzw. zimny chów od szczeniaka – to pies podwórkowy, ale i tak Indiankę mierzi głupota Włocha. Po cholerę on tę paletę ruszał? Stała tak jak miała stać. Szałas był perfekcyjnie zaciszny, a teraz przez tę szczelinę ucieka ciepłe powietrze i nie można tego poprawić. Można napchać tam tylko słomy, ale suka ją od razu rozgrzebie, wiec próżna robota.

Indianka była wcześniej solidnie docisnęła paletę do ściany, tak że nie było tam żadnej szpary. Teraz jest szpara gruba na palec. Och ci pomocnicy... Nieważne czy z kraju, czy z zagranicy! Zawsze jakiś numer muszą wyciąć i zrobić coś na opak! Indianka nie może ich z oczu spuszczać ani na chwilę. Włocha z oka spuściła, bo się obrażał, jak go instruowała jak i co ma robić i wydawał się poddenerwowany samą obecnością Indianki w pobliżu. No, ale bez instrukcji to jak widać ani rusz.

Misę taczkową też chciał w niewłaściwym miejscu przedziurawić na otwory na linkę, tak, że by się wywalała. Indianka pokazała mu, gdzie powinny być zrobione otwory. “Jutro!” – nonszalancko odrzekł Włoch. A “jutro” już go nie było. Indianka próbuje wykuć dziury w tej blasze tym co ma czyli młotkiem i coś jakby przecinakiem. Prawie się udało, ale trzeba większej siły fizycznej aby wydziergać te dziury.

Dzisiaj Indianka opadnięta z sił zupełnie.

Piec wygasł. Na ganku jest tylko rozpałka, a brak ciężkiego drewna na noc. Na dworze ciemno i zimno. Zimno potęguje wilgoć w powietrzu. Zimno odczuwalne jest większe, niż w mrozy. Chociaż dzisiaj rano i wieczorem było ciepło na dworzu. Dziś w nocy nie ma być mrozu, więc Indianka przetrwa tę noc bez palenia. Tylko jej szkoda posianych roślin i tych domowych co rosną. Kilka godzin chłodu nie powinno im zaszkodzić. Jutro rano napali fest, ale wpierw wyniesie popiół z pieca, bo uzbierała się go gruba warstwa co najmniej dziesięciocentymetrowej grubości. W sumie wyniosła już jedno wiadro, ale tam będzie takich z dziesięć. Usunie tę warstwę, wtedy dolna płyta pieca też będzie grzała i ogrzeje stojące pod nim donice z wysianymi nasionami. Nasiona w cieple szybciej wykiełkują. Trzeba będzie uważać, aby nadmierne ciepło ich nie poparzyło. Ale dolna płyta tak nie grzeje jak boczna lub górna. Ewentualnie czymś przykryje doniczki z góry, aby nie przegrzały czy nie poparzyły się nasiona. Jakiś ekran odbijający ciepło, np. metalowe blaszki. Nawet ma takie dwie w kuchni.

Przyglądając się ostatnio swojemu kuchennemu piecowi, Indianka wpadła na nowy genialny pomysł. Wie, jak zrobić za darmo i bardzo prosto grzejnik korytarzowy. Także wie, jak zrobić tanim kosztem prosty, a użyteczny piekarnik na chleb i ciasta. Zrobi to latem. Właściwie mogłaby to zrobić już. Nawet dobrze byłoby to zrobić już, póki pali i póki to ciepło jest potrzebne na korytarzu. Zadanie wymaga siły wielkiej, a Indianka do siłaczy nie należy. Może trafi się jakiś umięśniony gość niebawem, to Indianka mu pozwoli rozładować nadmiar energii w tym zadaniu ;)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Słoiczki, króliczki i koniczki

Indianka ma wiele zmartwień na głowie, bardzo wiele, ale próbuje czerpać radość z drobiazgów... Jej sytuacja finansowa i materialna jest zła, a nawet bardzo zła, ale próbuje ją zwalczać w miarę swoich skromnych możliwości. Poza tym nadal posiada wiele powodów do wielkiej radości. Ostatnie ciosy finansowe z dwóch ostatnich lat oraz betonowa bezduszność urzędniczych biorobotów, a nawet celowa szkodliwość niektórych urzędniczych szuj bardzo ją przygnębiły, ale nie poddaje się i działa dalej.

Nadal ma piękne gospodarstwo i wiele pracy na nim. Jej poprzednie plany zagospodarowania się i uruchomienia agroturystyki zostały zniszczone przez nikczemne ścierwa i ich podstępne, skryte intrygi.

Ale to nic. Indianka ma jeszcze wiele pomysłów i energii i da sobie radę - wbrew podłości ludzkiej. Nad robactwem nie warto się zbyt długo pochylać. Indianka ma przyjemniejsze rzeczy do robienia niż zastanawianie się, skąd tyle nikczemności się bierze w niektórych ludziach i jak funkcjonują ich chore umysły. Dla Indianki ktoś, kto bez powodu szkodzi drugiej, dobrej osobie - to człowiek psychicznie i umysłowo chory. Po prostu żałosny psychol, który próbuje sobie poprawić swój podły nastrój przy pomocy znęcania się i wyżywania nad innymi. W ten sposób łata swoje kompleksy. Nie ważne jak to robi - czy przy pomocy siły czy przepisów. Ważne są motywy. Indianka potrafi wyczuć, gdy ktoś próbuje zrobić jej krzywdę pod jakimkolwiek pozorem. Myśli o swojej uprowadzonej podstępnie suce Satji. Dowiedziała się, że wszystkie schroniska w Polsce standardowo usypiają ślepe mioty szczeniąt. Więc po cholerę zabrano jej psa ze szczeniakami??? Można było je uśpić na miejscu - wszak byli dwaj weterynarze na jej gospodarstwie w dniu narodzin szczeniąt - lub mogli je zabrać ze sobą do miasta i tam je uśpić, zamiast zabierać jej długoletnią sukę. Powiedzieli jej, że to dla dobra szczeniąt, bo w schronisku będzie im dobrze i dostaną szansę na dobre życie. Tymczasem Indianka dowiedziała się, że szczeniaki WYJĄTKOWO nie zostały zamordowane, wbrew powszechnie stosowanej przez schroniska procedurze. Więc nie było żadnego powodu, by sukę z jej gospodarstwa zabierać. Teraz, szczeniaki są odchowane, a właściciel psiarni nie chce oddać suczki Indiance i wręcz drażni się z nią, że odda ją do adopcji komuś innemu... :(((

Indianka czuje się oszukana. Suczka miała wrócić na jej gospodarstwo po odchowaniu szczeniąt.

Właściciel psiarni uzależnia oddanie suki Indiance kaprysowi urzędasa z Gminy, który Indianki nie lubi i za którego sprawą suka znalazła się w schronisku dla psów. Indianka jest wściekła, że dała się zwieść tym dwulicowym ludziom i zgodziła się tymczasowo oddać sukę do schroniska. Okazało się, że teraz nie może swojego psa odzyskać. Pies został wywieziony 60km od miejsca jej zamieszkania. Może już został oddany do adopcji komuś? Indianka nie ma auta i jak dostać się do schroniska, by sprawdzić, czy jej suczka tam jeszcze jest i jak się miewa. Może tęskni za domem? Na pewno tęskni. Facet rzucił słuchawką, więc Indianka nie ma po co do niego dzwonić, a na jej emaile właściciel psiarni nie odpowiada. Za to rozsyła bezczelne emaile do jej znajomych z bloga. To trzeba mieć tupet, aby tak postępować. Wcześniej Indianka wielokrotnie prosiła Gminę o pomoc – nie dostała żadnej. Zamiast tego zabrano jej psa. To okropni ludzie :( Już 10 lat temu, gdy wezwała weterynarza do jej ciężko chorego psa – szydzono z niej, że się tak przejmuje losem zwykłego psa i że wydaje pieniądze na weterynarza, zamiast pozwolić mu zdechnąć. Szydzono i durnowato się zaśmiewano. Ci ludzie nie mają serca dla zwierząt, a wszystko co robią i mówią – to na pokaz. Łgarstwo i fałsz totalny. Indiankę przygnębia zabór suczki. Powinna tu już dawno być z powrotem. Zamiast po prostu odebrać swoją sukę, tak jak to było uzgodnione w zeszłym roku – musi się użerać z właścicielem psiarni i urzędnikiem z Gminy. Na pewno na złość jej psa nie oddadzą. Indianka jest rozgoryczona zaborem suczki. Tu nie chodzi o dobro psa, tylko by Indiance dokuczyć, upokorzyć i zrobić na złość. Indianka tak tego nie zostawi. Suczka musi wrócić do jej domu. Dom suczki jest tutaj!

Tymczasem Indianka próbuje zająć myśli czymś innym, aby się zbytnio nie dołować sytuacją z psem. Oni doskonale wiedzą, że Indianka kocha zwierzęta, więc wiedzieli jak uderzyć w nią, by jej dopiec. Wiedzieli o tym już 10 lat temu, gdy zaniosła na rękach w mróz trzaskający konającego psa kilometr do wsi, aby weterynarz go ratował. Niestety – nie uratował. Za późno przyjechał. Indianka tydzień wydzwaniała po weterynarzach i prosiła, by któryś z nich do pieska przyjechał, bo piesek bardzo chory był – parwowiroza, to wyniszczająca choroba – w większości przypadków śmiertelna, ale Indiance gdy mieszkała w mieście udało się innego pieska uratować z tej choroby. Prosiła też zmotoryzowanych sąsiadów, aby zawieźli ją z psem do miasta. Odmówili. Mimo bliskiej przyjaźni - zimno, obojętnie – odmówili. Tacy są lokalni ludzie z wiosek – zimni i obojętni na los drugich. Ich przyjaźń jest powierzchowna i nic nie warta. Puch marny. Tak ich tutaj ukształtowano. Tak wychowano. Na zimne, bezduszne bioroboty nastawione na zysk i zaspokajanie swoich egoistycznych potrzeb. Bezduszna znieczulica. Wtedy Indianka zrozumiała, że może liczyć tutaj tylko na siebie. Skupiła się na walce o przetrwanie. Na ciężkiej, wieloletniej pracy. Przetrwała. Dała radę. I gdy już dzięki swojej ciężkiej pracy i mądremu planowaniu miała wyjść na prostą, stanąć na nogi, usamodzielnić się – podstępnie zadano jej ciosy finansowe, by ją zniszczyć i by zniszczyć jej plany i jej dzieło, jej piękne marzenia. Ktoś inny by się po takim ataku już nie podniósł. Ktoś inny by się załamał. Ale Indianka jest dzielna, jest bardzo dzielna. Indianka da sobie z tym radę. Skoro przetrwała takie ciężkie pierwsze 10 lat – przetrwa i kolejne ciężkie 10 lat. Teraz ma w głowie nowy plan i pomysł na życie, o którym nigdzie nie napisze, o którym nikomu nie zdradzi ani słowa. Ma tutaj wrogów, którzy tylko czekają, aby wyrządzić jej szkodę, aby pokrzyżować jej plany – tak jak się to stało z psem i jak się przymierzano, by zagarnąć jej piękne, własnoręcznie wyhodowane konie – jej wielki sukces hodowlany. Ten bydlak, co nasyła na Indiankę kontrole i przeciąga sprawy urzędowe – Indianka się do niego dobierze i odpłaci mu z nawiązką za szkody i straty, jakie jej wyrządził. Zrobi to z taką samą zimną krwią - z jaką on jej krzywdę wyrządził. Oko za oko – ząb za ząb. No, może prawie. Bo gdyby tak miało być dosłownie, to pewna kretynka – pseudo dentystka z miasteczka – straciłaby teraz zęba :). Zresztą powinna stracić, bo zmarnowała Indiance zęba. Pieprzony NFZ i jego bioroboty na krótkich smyczach – pseudo lekarze. Wstyd i hańba. To jest “służba zdrowia”??? Indianka parę lat temu miała wypadek i dostała skierowanie na rehabilitację – 50km od jej miejsca zamieszkania (!), czas oczekiwania na rehabilitację: ROK.

Koszt dojazdu w obie strony: ok. 40złotych PKSem. Czas dojazdu: pół dnia. Po to by skorzystać z wyczekanej rok godzinnej rehabilitacji parę razy w tygodniu. Przecież to jest czysta kpina. Żenada! Wstyd i hańba jak ta współczesna służba zdrowia działa. A działa tak jak działa, bo durnie na górze tak to zorganizowali, aby źle działało. Powinni oddać całą zagarniętą ludziom forsę by sobie sami za wizyty lekarskie płacili – to by lekarze przestali pacjentów traktować jak śmieci (Nie wszyscy są tacy chamscy, ale niestety sporo się takich zdarza i to jest obecnie standard w wielu miejscach) - nauczyli by się pacjentów – klientów szanować i dbać o ich zdrowie należycie, a nie traktować nonszalancko jak kawał mięcha.

No, ale koniec dołowania się tym, jak debilny system państwowy stworzony przez kretynów o złych intencjach oraz jego bioroboty działają. Koniec dołowania się wspomnieniami o ludziach, których miało się za przyjaciół, a którzy okazali się bezdusznymi znieczulami. Pora zająć się przyjemnymi drobiazgami, czyli gospodarzeniem w domu i siedlisku...

Dziś wieczór małe porządeczki. Indianka znalazła w piwnicy puste słoiki i słoiczki. Bez przykrywek, ale przykrywki powinny gdzieś być, a jeśli nie są w dobrym stanie lub nie będzie mogła ich znaleźć - to spróbuje dopasować te, które kupiła ostatnio. Indianka zamawiając słoje pod swoje konfitury, dżemy, sosy, pasty oraz zupy - przezornie zamówiła też więcej przykrywek o różnych rozmiarach, aby właśnie dopasować je do tych słoików, które nie mają przykrywek. Jej słoiki z reguły mają przykrywki, bo ona ich nigdy nie wyrzuca. To znaczy, że gdy kupuje jakiś produkt w słoiku lub puszce - zachowuje opakowanie do ponownego wykorzystania. Wieczka od słoików także zachowuje. Stara się je nakładać od razu na puste słoiki, aby się nie pogubiły. Ale niekiedy trzyma przykrywki osobno, tyle że w pobliżu słoików. Jednakowoż ostatnio takie tabuny rozmaitych ludzi przewaliło się przez jej chatę, a wśród nich tacy z zacięciem do porządkowania - że teraz nie może znaleźć przykrywek do słoików, które ze względu na ryzyko rdzewienia, często trzymała w osobnej torbie foliowej, ale w pobliżu słoików. Gdy zapaleni porządkowi przestawiali jej rzeczy - pomieszali i porozdzielali słoiki od przykrywek i teraz nie jest łatwo znaleźć przykrywki. Można jednak trafić na nie przypadkiem. Na to Indianka liczy. Na łut szczęścia :) Dziś udało jej się znaleźć całe wiadro słoików - przykrywki znajdzie pewnie innym razem, być może na strychu, gdyż zabroniła wynosić do piwnicy cokolwiek metalowego, drewnianego lub papierowego z uwagi na wielką wilgoć. Przy okazji znaleziska słoików - znalazła też maleńkie słoiczki, takie w sam raz na przyprawy, nasiona lub jogurt domowy.

Bardzo się przydadzą teraz, gdy Indianka porządkuje swoje nasiona. Indianka postanowiła, że gdy będzie przy kasie - kupi takich maleńkich, zgrabnych poręcznych słoiczków całe mnóstwo, aby mieć gdzie przechowywać swoje nasiona, przyprawy oraz w czym robić jogurt. Właściwie to nie musi ich specjalnie kupować - wystarczy, że kupi koncentraty pomidorowe w maleńkich słoiczkach. Po zużyciu koncentratu zostaną malutkie, zgrabniutkie słoiczki.

Indianka wyparzyła w gorącej wodzie i starannie umyła słoiki i słoiczki, oraz porządnie je wysuszyła na suszarce i piecu. Teraz do tych maleńkich można włożyć nasiona pozyskane na polach i przy drogach.

W piwnicy nakarmiła kury, gęsi i króliki. Młode króliczki wykicały przez otwór w ich klatce na piwnicę i rozkicały się po całej piwnicy. Indianka przezornie wyniosła kicię na strych, a właściwie ją tam wpuściła, bo kicia wie, że tam jest co jeść - gryzonie buszują, więc bardzo chętnie tam poleciała polować. W piwnicy kicia mogłaby się przypadkiem pomylić i wziąć króliczka za szczura. Byłaby to wielka strata. Indianka taaak czekała na króliczki. Ładnie rosną, ale trzeba im zrobić nowy boks, taki, aby nie mogły się przez niego przecisnąć. Lepiej by nie kicały po całej piwnicy i po schodach na parter, bo kicia może zagryźć. Kicia ma charakter. Ten kot nie miauczy, lecz warczy. Jest zadziorna i bojowa. Nocą śpi pod piecem, a rano wciska się do Indianki pod kołdrę. W nocy poluje w domu, a w dzień na siedlisku.

Koniczki bardzo mądre są. Gdy przychodzi wieczór - same sobie otwierają stajnie i wpuszczają kozy do środka oraz same tam wchodzą w poszukiwaniu owsa. Indianka zrobiła przy sztandze taką prostą blokadę, aby koniki nie otwierały stajni przedwcześnie, bo kozy wchodząc do środka - zamiast wchodzić do swojego boksu - wchodzą koniom do żłobów i tam paskudzą.

Dlatego Indianka najpierw osobno wpuszcza kozy do ich boksu gdzie je zamyka, a następnie konie do ich stajni, gdzie idą jeść owies dla nich przygotowany. Gdy kozy i konie jedzą grzecznie owies ze żłobów, Indianka zamyka stajnię. Blokada jest skuteczna, ale Indianka omyłkowo nie tak ją założyła i klacz otworzyła drzwi do stajni, by sprawdzić, czy w żłobie jest jej owies.

Także suka Saba jest bystrym stworzeniem. Sama sobie drzwi na ganek otwiera łapą i robi to z dużym wdziękiem i zręcznością. Zwierzęta potrafią sobie radzić, niezgorzej niż ludzie. Oczywiście w miarę swoich fizycznych możliwości. Suka drzwi otwiera łapą, a klacz pyskiem. Czasem kopytem, ale to tylko wtedy gdy się chce wydostać ze stajni na zewnątrz. Gęsi dziobami wrzucają śmieci do miski z wodą. Indianka zastanawia się, dlaczego to robią. Przecież w ten sposób paskudzą wodę. Wyrywają listwy ze ścianek swojego boksu i wrzucają je do miski. Dziwne. Gdy miska pusta, a one chcą pić – wrzeszczą w niebogłosy i pokazują dziobami pustą miskę. Świadczy to o ich mądrości. Kury tak nie potrafią. Podobno gęsi mogą żyć nawet 30 lat? Jeśli to prawda, to może wykształciły także całkiem spory rozumek? Może chciałyby popływać? Na razie to niemożliwe. Na dworze mróz i gruby śnieg. Na wiosnę pójdą pływać w rzece u bobrów.

Indianka zapomniała wspomnieć, że posadziła dziś w kolorowych doniczkach różnokolorowe tulipany, które już rosną. Szkoda, że nie ma hiacyntów - one tak cudnie pachną... Indianka uwielbia hiacynty. Jednakowoż tulipany to jej ulubione kwiaty jeszcze z czasów dzieciństwa. Lubi na nie patrzeć. Swego czasu kupiła sporo cebul, nawet bardzo sporo, ale dziki i gryzonie wykopały je zimą z ziemi i zjadły... Musi znaleźć takie miejsce, gdzie cebule będą bezpieczne. Właściwie już znalazła. Tam posadziła kilka ocalałych tulipanów i rosną. Przydałoby się wokół domu zrobić kwietny ogródek. No, ale do tego potrzebny jest szczelny płot, aby kura czy koźle nie wlazło i nie zjadło kwiatków. Właściwie ma kawałek gęstej siatki plastikowej, którą może wykorzystać do zabezpieczenia kwiatów.

Namoczyła także migdały włoskie by zobaczyć, czy są w stanie kiełkować. Parę nasion wyglądało na martwych, ale ostatecznie chyba wszystkie są w stanie "zajść w ciążę" i urodzić dorodne rośliny. świadczy o tym fakt, że opadły na dno naczynia w którym się moczą w ciepłej wodzie. Nasiona, które opadają na dno, zazwyczaj są płodne i zdrowe. Indianka nie wie jak wygląda dorosły krzew czy drzewo migdałowca, ale dowie się. Może uda się hodować coś takiego w domowych warunkach i nawet mieć migdały od nich? Indianka lubi experymentować z nowymi, egzotycznymi roślinami. Ostatnio zebrała nasiona granatu, oliwek czarnych oraz daktyli. Nie wiadomo czy są płodne, bo pochodzą z produktów spożywczych przetworzonych (z wyjątkiem granatu), ale warto spróbować. A nóż widelec zaskoczą i urosną ładnie? Indianka uwielbia otaczać się bogatą roślinnością. Gdy mieszkała w mieście - cały pokój miała zarośnięty pięknymi pnączami, a na jednej ze ścian cudnie kwitła roślina o miodowosłodkim nektarze, który to Indianka spijała chętnie z kwiatów, niczym pszczółka lub motyl.

 

 

 

Przegląd nasion

Indianka robi przegląd nasion. W sumie znalazła ich całkiem sporo, gdyż w zeszłym roku wszystkich nie wysiała, w poprzednich latach też nie. Poza tym zbierała nasiona rosnące przy drodze i na łąkach, więc kolekcja jest całkiem pokaźna. Teraz spróbuje wysiać coś, co nie ma prawa wzejść, gdyż było prażone lub suszone. Jednak Indianka nie ma nasion tej papryczki (powinna mieć gdzieś, ale nie może znaleźć, albo wysiała kiedyś i nie wzeszły), a to jej bardzo ulubiona papryczka, bo wściekła jak diabli. To znaczy bardzo ostra, że aż boli. Cholernie ostra papryczka chilli. Spróbuje wysiać trochę tych prażonych nasion. Może one tylko suszone? Jeśli w Słońcu – to powinny być żywe, ale jeśli na bardzo parzącym piecu – to raczej będą martwe. Jednak jest ich sporo i kusi ją by spróbować. Więc próbuje!

Indianka posiała ostrą papryczkę chilli – od Santego. Fioletową bazylię włoską, nasiona goji oraz zieloną bazylię. Nie jest to jakaś powalająca ilość gatunków, ale codziennie wysieje trochę i w końcu uzbiera się piękna kolekcja, która ozdobi parapety kuchenne oraz wzbogaci jej kuchnię o świeże, intensywne smaki. Wcześniej już kiedyś, nie tak dawno – uprawiała z powodzeniem w zimie w domu zarówno bazylię jak i papryczkę i obie rośliny rosły znakomicie i przydawały się do jej potraw. Bazylię wykorzystywała chętnie do sera, zup, mięs, a papryczkę do mięsa (w czasie gdy miała mnóstwo smakowitej własnej wołowiny).

No, pora coś przekąsić. Dziś rosołek!

 

Sejm przeciwko spedaleniu Polski

Z radością i ulgą przyjęła Indianka wieść o tym, iż polski Sejm opowiedział się przeciwko spedaleniu Polski.

Nawet ¼ posłów PO z Gowinem na czele udowodniła, że nie jest ciotami i posłowie zagłosowali przeciwko wprowadzeniu pedalstwa do Polski.

Nawiasem mówiąc, Indianka się dziwi, że Sejm w ogóle zajmuje się takimi bzdetami jak promocja pedalstwa w Polsce, podczas gdy gospodarka kraju leży i kwiczy. Podczas gdy polskie normalne rodziny cierpią niedostatek. Zamiast pomóc polskim zdrowym prawidłowym rodzinom – czyli zapewnić bezpłatne żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe, prawidłową, sprawną opiekę zdrowotną, godziwe emerytury, pracę dla młodych, bezpłatny, równy dostęp do wiedzy (Internet) - niektórzy próbują na siłę promować wynaturzone związki pedalskie.

Indianka apeluje do zdrowego rozsądku (na przyzwoitość nie liczy) u tych posłów, którzy pragną cynicznie zdegradować i upodlić polskie społeczeństwo poprzez wprowadzenie do niego zgnilizny Zachodu – pomyślcie młotki – co będzie, jeśli uda się wam zdegradować polskie społeczeństwo do tego stopnia, że wszyscy zamienią się w lesby i pedały??? Kto wam będzie płodził i rodził dzieci i tym samym tworzył nowe generacje Polaków chętnych aby robić na wasze poselskie pensje??? Tniecie gałąź na której siedzicie! Jak z dwóch ch.u.j.ó.w chcecie zrobić dzieciaka??? Popierdoliło was zupełnie? Za dużo ćpacie na tych korytarzach sejmowych, że wam zupełnie rozum odebrało? Kto was tam do tego sejmu wpuścił??? Indianka na pewno nie głosowała na pojebów, którzy plują na polską katolicką zdrową rodzinę jednocześnie na siłę lansując wynaturzonych odmieńców!

Indianka nie wierzyła, że kiedykolwiek się zgodzi z Putinem, ale nawet oficer KGB Putin ma więcej zdrowego rozsądku zabraniając związków pedalskich w Rosji! Uczcie się od niego! Facet tyran, ale myślący i dba o swój naród lepiej niż wy o swój.

Premieru Tusku – orędownik pedałów polskich – pieprzy, że wszystkim się należy “godne” życie, dlatego promuje pedalski styl życia. Jaką on “godność” widzi w tym, że facet facetowi wsadza kutasa w odbyt lub w papę??? No, kur...a mać! Popierdoliło i to zdrowo popierdoliło!!! Jak jemu taka pseudo “godność” (a raczej dogodzenie) pasuje – niech sobie ją prywatnie uprawia w swojej prywatnej łazience ze swoimi politykami, ale niech nie zmusza do akceptacji tego zwyrodnienia całegp polskiego narodu!!!

Nawet Putin zabronił GMO i pedałów w Rosji. Dba o zdrowe społeczeństwo rosyjskie. A wy o swoje nie potraficie zadbać. Nie potraficie i nie chcecie, bo je macie w dupie. Nie po to żeście się dorwali do władzy by pokierować mądrze krajem, nie po to by uszczęśliwić cały naród, ale wyłącznie po to by sobie napakować konta rządowymi i sejmowymi pieniędzmi. Po trupach całego narodu. Nie nadajecie się do władzy i rządzenia naszym krajem. Jesteście beznadziejni. Totalni ignoranci bez elementarnych zasad moralnych i etycznych. Obecne rządy w kraju są w okropnych rękach, działających na szkodę całego polskiego narodu i kraju!

Wypierdolcie truciznę GMO z naszego kraju!!! Od tego zacznijcie, jeśli macie chociaż cień mózgu na tych cwanych szyjach. MACIE OBOWIĄZEK DBAĆ O CAŁY NARÓD, MACIE OBOWIĄZEK DBAĆ O ZDROWIE CAŁEGO NARODU I JEGO SZCZĘŚCIE, a nie tylko o swoje prywatne pełne kieszenie!

Co robi pierdolone GMO w Polsce???!!! Jesteście odpowiedzialni za wprowadzenie trucizny do kraju, która niszczy polski naród od kilkunastu lat i zniszczy go zupełnie w ciągu kolejnych lat! Zabieracie forsę szpitalom i przychodniom (a sobie wypłacacie po 45.000 premii!!! (Kopacz) – premia za co? Za niszczenie swojego własnego kraju??? – taka premia – to kradzież! Okradanie biednego narodu, który cierpi coraz większy niedostatek, to brak wrażliwości na drugiego człowieka, to synonim bycia pasożytem zaprogramowanym na dojenie własnego narodu dla swojej obrzydliwej chciwości) – ludzie nie mają za co się leczyć z tych waszych trucizn – z tych waszych nowotworów i alergii oraz bezpłodności spowodowanych truciznami GMO! Sprowadzacie plagi na nasz naród!!! Wpuściliście GMO do kraju, teraz chcecie pedalstwo uprawiać w Polsce legalnie. Same zdegenerowane pomysły rodzą się w waszych zdegenerowanych łepetynach! Wynoście się z Sejmu w pizdu!!! My was tam nie chcemy!!!

My chcemy zdrowy, uczciwy, moralny rząd i sejm dbający o cały polski naród!

My chcemy ZDROWY, SZCZĘŚLIWY NARÓD! Nie chcemy być upodlani, degenerowani i przerabiani na parobków Unii Europejskiej. Jeśli nie potraficie postawić się Unii Europejskiej i zatroszczyć się o nasze krajowe i narodowe interesy i potrzeby – to wyprowadźcie nas z niej, zanim ona zrobi z nas upodlonych niewolników! Bierzcie przykład z Cameroon’a. On nie jest takim debilem by ślepo wciskać Brytyjczykom to co złe Unia im próbuje narzucać. On się umie postawić. Facet ma jaja! My też potrzebujemy faceta z jajami na czele rządu – nie bezwstydnego promotora ciot!

Ten kraj potrzebuje normalnych, zdrowo myślących, moralnych, etycznych przedstawicieli! Tylko tacy mogą nas wyprowadzić z bagna, w jakie zagrzązł aktualny rząd i w które nas wciąga jak topielec. Młodzi, zdrowo myślący, naturalni, dobrzy ludzie są nam potrzebni u władzy, nie stare pierniki, które dla prywatnych korzyści dorwały się do polityki!!! Polska potrzebuje nowej SANACJI! Polska potrzebuje UZDROWIENIA. Etycznego, moralnego, gospodarczego. Obecny rząd stacza Polskę ku przepaści. Lawina nabiera tempa. Chcą zdążyć nas zniszczyć zanim stracą władzę, a stracą n a p e w n o . Żadne fałszowane sondaże im nie pomogą.

Weź udział w sondażu na mojej stronie w prawym górnym rogu. Zagłosuj przeciwko PO – pokaż, czy będziesz głosować na PO – na tę partię, która obecnie jest u władzy i funduje nam bardzo złe prawo i krzywdzi nasz naród i kraj cały kolejnymi, szkodliwymi ustawami i rozporządzeniami, które pogłębiają kryzys gospodarczy oraz kryzys autentycznych wartości humanitarnych w naszym kraju.

Postulaty:

  1. Wypierdolić każdą formę GMO z Polski – w trybie NATYCHMIASTOWYM!!!
  2. Ogłosić Polskę STREFĄ WOLNĄ od GMO.
  3. Promować polską zdrową żywność poprzez likwidację i uproszczenia przepisów hamujących wyrób i sprzedaż polskiej wiejskiej żywności domowej (znieść zakaz uboju gospodarczego na gospodarstwach i zakaz wyrabiania wędlin domowych, serów domowych, win domowych itd.)
  4. Oddać w dzierżawę lub sprzedać na dogodne raty ziemię dla młodych, bezrobotnych Polaków, którzy chcą tą ziemię uprawiać w sposób ekologiczny i w zgodzie z naturą.
  5. Zwolnić z płacenia podatku oraz ZUSu początkujących polskich drobnych przedsiębiorców – przez okres 5 lat.
  6. Wprowadzić obowiązkową naukę historii i prawa do szkół podstawowych, gimnazjalnych oraz średnich.
  7. Znieść podatek na Internet i podręczniki oraz książki popularnonaukowe.
  8. Wyremontować i rozbudować drogi polskie według tanich technologii.
  9. Przeznaczyć dofinansowanie dla naukowców aby opracowali alternatywne, tańsze w produkcji i konserwacji podłoża szos i dróg krajowych.
  10. Uruchomić polskie stocznie. Zacząć produkować statki dla Polskiej Żeglugi Morskiej oraz obcych armatorów.
  11. Wydobywać polski gaz i uniezależnić się od dostaw od obcych państw i ich dyktanda ekonomicznego oraz terroru ekonomicznego.
  12. Znieść zakaz budowy prywatnych turbin wodnych i małych elektrowni wodnych.
  13. Budować zbiorniki retencyjne w miejscach zagrożenia powodziowego.
  14. Segregować śmieci i nie pobierać za segregowane śmieci pieniędzy od mieszkańców, lecz te śmieci przerabiać na nowe produkty.
  15. Zastosować w Krakowie skuteczne filtry spalinowe na kominy domów mieszkalnych.
  16. Utworzyć darmowy Ogólnopolski Uniwersytet Internetowy i stworzyć na nim wszystkie możliwe kierunki i specjalizacje, a do tych, których absolwenci są poszukiwani przez polskie firmy i przedsiębiorstwa – stosować dotacje dla studentów, tak, aby mogli z nich za te pieniądze wynająć stancję, wyżywić się i kupić niezbędne podręczniki i urządzenia do nauki (komputery, laptopy, drukarki itp.).
  17. Zwolnić darowizny z podatku..
  18. Uprościć system podatkowy.
  19. Wprowadzić maksymalnie 10 procentowy podatek dochodowy dla wszystkich Polaków.
  20. Oddać ludziom pieniądze za ZUS i KRUS, tak, aby mogli sami zadbać o swoją emeryturę i leczenie.

    Obie instytucje udowodniły, że są nieudolne i nie potrafią zapewnić Polakom godziwej emerytury ani renty.

  21. Znieść konieczność zdobywania pozwoleń na budowę domu na własnej ziemi. Jeśli ktoś kupił kawałek ziemi, powinien mieć prawo zbudować na niej sobie dom, bez proszenia się urzędasów i opłacania ich. W końcu to jego ziemia! ZAPŁACIŁ ZA NIĄ! JEST WŁAŚCICIELEM! Trzeba władze nauczyć szanować własność prywatną Polaków i ich prawa człowieka.
  22. Każdy powinien mieć prawo zbudować sobie taki dom, na jaki go stać i jaki ma ochotę zbudować. Obojętnie czy to będzie gliniana lepianka, czy dom z prefabrykatów.
  23. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia. To darmozjady, które nieudolnie zarządzają służbą zdrowia, prowadząc do skandalicznego poziomu świadczeń zdrowotnych. Nie reagują nawet na zagrożenie zdrowia Polaków w obliczu wprowadzania do Polski szkodliwych produktów GMO! Udowodnili, że są zbędni.
  24. Zlikwidować NFZ. Jest beznadziejny i odpowiedzialny za niewłaściwy przepływ pieniądza od ubezpieczonych do lekarzy, co prowadzi do patologii społecznych takich, że lekarze odmawiają leczenia osób ubezpieczonych (jak się pacjenci nie zarejestrują do nich, a zarejestrować się nie mogą, gdy lekarz ma “wyczerpany limit” na świadczenia usług lekarskich wobec pacjentów, a przeważnie każdy ma wyczerpany i nie chce choremu pomóc).
  25. Zamiast wydawać np. corocznie 17 milionów na odśnieżanie Poznania – przyznać te pieniądze na budowę zadaszeń ulic, tak, by śnieg nie sypał na ulice.
  26. Przyznać dla każdego innowatora 10 procent wartości oszczędności, którą wymyśli lub opracuje.
  27. Nowobudowane osiedla i ulice tworzyć w taki sposób, by miały zaprojektowane gotowe, przezroczyste zadaszenia ulic.
  28. Tworzyć w mieście podgrzewane nawierzchnie ulic, tak, by się na nich nie tworzył lód zimą, a śnieg by natychmiast topniał i spływał do kanałów.

To tak z grubsza. To oczywiście nie koniec postulatów.

niedziela, 27 stycznia 2013

Indianka rozmyśla

Indianka rozmyśla to o tym, to o tamtym. Jej myśli wędrują swobodnie ze sprawy na sprawę. Błąkają się rozkojarzone. Rozmyśla o swoich finansowych i materialnych problemach, to o zawiedzionym Włochu. Rozmyśla o aktualnych i przyszłych siewach. Zastanawia się też nad swym niewyremontowanym domkiem. Najwyraźniej ma pecha w znajdowaniu odpowiednich ludzi, którzy by jej pomogli domek doprowadzić do stanu pełnej używalności i miejskiego komfortu.

Tak się składa, że przeciętny zjadacz chleba lgnie do komfortu jak mucha do miodu. Natomiast tam, gdzie trzeba włożyć pracę, aby ten komfort zbudować – tam nikt się nie pcha :) Wychodzi na to, że większość, o ile nie wszyscy przyjezdni goście, wolontariusze oraz pomocnicy – liczą na gotowe.

Fajnie by było spotkać kogoś, kto by serce włożył w remont domku Indianki. Tak całkiem bezinteresownie i wręcz szlachetnie. Takich ludzi jest niewielu. Indianka jest taką istotą. Tyle, że obecnie, to akurat ona bardzo potrzebuje pomocy. Tymczasem jak na razie nie trafił się nikt, kto by faktycznie chciał jej całkiem bezinteresownie pomóc w jej problemie egzystencjonalnym – tym materialnym problemie. Czasem się ktoś zgłasza co prawda, ale zawsze okazuje się, że to nie są zgłoszenia bezinteresowne. Każdy ma w zanadrzu jakiś swój interesik. Każdy coś próbuje ugrać na ciężkiej sytuacji Indianki. Wykorzystać jej położenie. To jest wstrętne. Indianka brzydzi się takimi zachowaniami. Ludzie powiadają, że “na pochyłe drzewo koza skacze”. Tyle, że Indianka to nie jest zwykłe drzewo.

Nawet, jeśli się na pozór wydaje pochyłe. To bambus, który sprężynuje, gdy kozę na sobie czuje :) Stąd szok u kóz i nieporozumienia, gdy koza nagle z impetem jest zwalana z inteligentnego drzewa... :) Bo taka koza sobie coś zaplanowała, podstępnie osaczyła Indiankę i sądzi, że ma ją w garści :) Tymczasem, gdy koza otwiera garść – garść pusta, a Indianka siedzi wysoko na swoim elastycznym drzewie i się z cwaniakowatej kozy śmieje :)

Indianka intrygantów przeraża, bo jest nieprzewidywalna. Cwani intryganci roztaczają misternie swoje sieci – ale na próżno, bo Indianka jest za inteligentna, aby w nie wlecieć :)

Indianka nigdy nie obiecuje gruszek na wierzbie. Wie na co może sobie pozwolić, a na co absolutnie nie. Dając ogłoszenia i swe oferty rozgląda się za kimś, kto by jej pomógł pokonać jej nadmierne problemy. Nigdy nie wciska ciemnoty. Ale przeciętni ludzie mają swoje egoistyczne ciągoty – i co innego mają na ustach, a co innego w łepetynach. Stąd zawiedzeni. Stąd nieporozumienia. Ktoś przez Internet nawija, że jest zachwycony tym co robi Indianka i że jest taka dzielna i chciałby jej pomóc osiągnąć jej marzenia – tymczasem, gdy przyjeżdża na miejsce często robi karczemną awanturę o byle pierdołę. Nie chce i nie potrafi zrozumieć, że ciężka sytuacja Indianki ją przerasta i ona naprawdę potrzebuje pomocy. Taki niby “szlachetny” zbawca nagle robi się przyziemnym dupkiem.

W konfrontacji z ciężką sytuacją Indianki – z fałszywego przyjaciela spada maska i robi się nieprzyjemnie.

No bo on czy ona sobie coś umyślił, zaplanował – w taki czy inny sposób wykorzystać Indiankę do swoich egoistycznych celów pod płaszczykiem niby szlachetnej pomocy – a tutaj niestety nie da rady.

Indiankę rozwala hipokryzja ludzi. Jak oni są maluczcy. Tacy przyziemni, trywialni, egoistyczni do bólu.

Zero czystych intencji, zero serca.

Oczywiście Indianka nie chce obrazić tych, co faktycznie przybyli na jej rancho ze szlachetnymi, czystymi intencjami. Tylko nie jest pewna, czy faktycznie ktoś taki tutaj kiedykolwiek dotarł? Zawsze, w mniejszym lub w większym stopniu ludzie przyjeżdżali tutaj z jakimiś swoimi podskórnymi interesikami i oczekiwaniami.

Ha! Indianka nic na to nie może poradzić. A może - może? Musi się nad tym zastanowić. Problem polega na tym, że chyba nie ma, albo naprawdę tak niewiele jest osób czysto bezinteresownych, że trudno spotkać.

No, ale Indianka jest bezinteresowna i szlachetna. Potrafi być taka, gdy chce. Gdy czuje, że warto. Gdy czuje, że ktoś faktycznie potrzebuje pomocy i jest tego wart. Wtedy Indianka potrafi się zmobilizować i pomóc. Taak... tyle, że teraz ona potrzebuje pomocy.

Więc póki co, zgłaszają się od czasu do czasu przypadkowe osoby, które twierdzą, że chcą jej pomóc, a tak naprawdę kierują się czymś zupełnie innym, co tak dobrze nie brzmi jak: “bezinteresowna szlachetna pomoc osobie w potrzebie”. Co gorsza, trafiają się niekiedy osoby, które bezczelnie próbują żerować na jej sytuacji i traktują ją okropnie – tak jak ten Włoch. W końcu przyjęła obcego człowieka pod swój dach i gotowała mu codziennie posiłki.

Dzięki niej miał możliwość darmowego pobytu w Polsce – darmowe noclegi i wyżywienie przez dwa tygodnie (nie musiał przywozić swojego jedzenia – dostałby indiańskie – skromne, ale zjadliwe). Niewiele jest osób w Polsce, które zgodziłoby się gościć pod swym dachem obcego człowieka i karmić go przez dwa tygodnie, gotować, dogadzać kulinarnie. Owszem, standard domu Indianki jest niski – ale to nie jest jej wina, a wręcz przeciwnie – to jest jeden z jej poważnych problemów, w którym potrzebuje wsparcia i dużej pomocy.

Niewiele osób by się na coś takiego odważyło i zdecydowało – by obcego człowieka przyjąć do swojego domu tak z marszu prawie. A facio zamiast docenić – robił problemy. To, że on jadąc tutaj coś sobie ubzdurał – to nie jej problem. Nie miał prawa się na niej wyżywać. Nie flirtowała z nim przez Internet, nie obiecywała mu złotych gór, romansu czy małżeństwa. Nie czatowała z nim przez 3 miesiące dzień w dzień świergoląc słodko i posyłając nagie czy półnagie zdjęcia. To miała być techniczna pomoc w przygotowaniu opału na zimę i tyle. Gdyby między nimi atmosfera była okay – mógłby tu zostać nieco dłużej. Ale w takiej sytuacji, w sytuacji nieustannych pretensji wiecznie niezadowolonego Włocha – nie ma sensu takiego pobytu kontynuować.

Kiedyś przyjedzie ktoś, z kim będzie miała dobre porozumienie. Warunkiem jest uczciwość tej drugiej osoby. Uczciwość intencji. Jeśli to będzie ktoś, z czystymi, szlachetnymi intencjami – to wszystko będzie dobrze.

Rancho Indianki to taki papierek lachmusowy ludzkiej szczerości i uczciwości. Bawi ją, jak jej rancho obnaża ludzką hipokryzję. Z jaką łatwością z ludzi spadają jak łuski ich rzekome szlachetne intencje by ukazać coś podskórnego, niefajnego. Jeśli deklarujesz osobie w potrzebie, która wyraźnie pisze, że bardzo potrzebuje pomocy na wielu płaszczyznach - że chcesz jej pomóc - to proszę zostaw w swoim domu swoje egoistyczne EGO i jego żądania i dopiero wtedy jedź. Inaczej szybko dojdzie do konfrontacji, która może zakończyć się karczemną awanturą. Gdyż Indianka mimo, że potrzebuje pomocy – nie pozwoli nikomu aby po niej jeździł z tego powodu.

 

Nowe życie puszek

Indianka wymyśliła nowe zastosowanie do zużytych puszek. Te srebrne, karbowane wyglądają całkiem elegancko.

Postanowiła, że zbierze ich kilka jednakowych sztuk, włoży do każdej z nich woreczek foliowy, który wypełni piachem oraz posadzi w nich nielubiane kaktusy. Dzięki temu zabiegowi, pospolite kaktusy zaczną wyglądać elegancko i przestaną wnerwiać Indiankę. Natomiast kolorowe, małe doniczki wykorzysta do posadzenia tulipanów.

Złote opakowania po wyrobach mięsnopodobnych wykorzysta do uprawy w nich zboża ku ozdobie, a może i do cięcia dla drobiu i królików. Ciekawe, czy zboże da się kosić jak trawę? Ma pszenicę, owies, jęczmień. Zrobi z nich fajne dekoracje okienne.

Piec chlebowy


Indiance przyszedł wyśmienity pomysł nowy do głowy.
Ma to być opalany drewnem - praktyczny piec chlebowy.

Siedzi przed swoim domowym piecem kuchennym i w wyobraźni tworzy ten nowy piec chlebowy. Rozważa, jak powinien być zbudowany, aby chleb w nim dobrze i szybko wyrastał. Zastanawia się też nad funkcją wędzenia. Rozważa rodzaj zastosowanego materiału do budowy pieca i jego parametry. Może go zbudować z cegły rozbiórkowej lub z kamieni, lub z grubej blachy, lub tylko drzwi i tace chlebowe zrobić z blachy, a resztę z cegły i kamienia. Kamień jest o tyle dobry, że jest bardzo trwały i dobrze akumuluje gorąc (jakby ktoś marudził, że "gorąc" to nie po polsku - od razu powiem, że słowa "gorąc" używała moja ś.p. Babcia oraz używa moja Mama, a one obie Polki, więc to musi być słowo polskie).

Indianka zamiaruje spojrzeć w Internecie na inne podobne piece tradycyjne. Jej piec ma służyć zasadniczo do wypieku chleba oraz do ogrzewania piwnicy, do ogrzewania wody do mycia, a także do wyrastania ciasta i zakiszania mleka na ser twarogowy. Generalnie można powiedzieć, że ma to być piec spożywczo -gospodarczy. Jednak ilość wydzielanego przez niego gorąca wystarczy by ogrzać swobodnie pół piwnicy, a nawet całą. Wystarczy Indiance, że ogrzeje pół piwnicy. Reszta powinna mieć niższą temperaturę z powodu takiego, że część piwnicy ma stanowić jej spiżarnię, a w spiżarni powinna być temperatura chłodna.

Indianka pisząc posta zerwała się na równe nogi ujrzawszy przez okno upierdliwego kundla sołtysówy – beżowego Foksika – sprawcę ciąży uprowadzonej do schroniska suki Satji. Foksik przytruchtał pod drzwi ganku na którym siedzi Saba. “Kundel bezczelnie próbuje się dobierać do kolejnej mojej suki. Babsztyl puszcza na wieś kundla, a ja potem mam problemy ze szczeniakami.” – zirytowała się Indianka. Postanowiła, że złapie kundla i odda go do schroniska, skoro właścicielka nie chce lub nie potrafi się zająć swoim psem należycie i puszcza psa samopas na jej gospodarstwo by szkody Indiance tutaj robił.

Minął dzień. Indianka zaniosła koniom i kozom owsa do żłobów. Kozy wdarły się do swojego boksu tuż przed nią rozpychając się bezczelnie. Rzuciły się żarłocznie na ich ulubiony przysmak.

Koniom wrzuciła owies do żłobów, ale ich jeszcze nie wpuściła, bo chciała je napoić najpierw i aby się wysikały na dworze zanim pójdą spać do stajni. Poszła po wodę i wyniosła ją koniom do picia. Podczas kolejnego nalewania wody w kuchni, konie włamały się do stajni otwierając sobie sprytnie wajchę zamykającą drzwi stajni. One też uwielbiają owies.

Indianka usiadła pod piecem grzejąc sobie plecy ciepłem bijącym od jej wynalazku. Rozmyśla nad dzisiejszym dniem, co zrobiła, a na co nie starczyło czasu i sił. Oczywiście zabrakło czasu i sił na papiery. To niedobrze. Ma wiele spraw urzędowych zaniedbanych przez brak czasu i sił. Musi się w końcu zmobilizować. Znaleźć na to czas.

Obiad na jutro ma ugotowany – rosół. Gotowanie obiadu jutro odpada – tylko rano nakarmi zwierzęta i usiądzie do papierów. Dzisiaj sobie z lekka przygotuje gabinecik do pracy.

W gabineciku utworzyła bank nasion. Ma wiele wspaniałych nasion. Trzeba je wszystkie zgromadzić w jednym miejscu, dokładnie opisać jeśli trzeba i poukładać w kolejności wysiewu. Pierwsze nasiona ziół i przypraw już wysiała. Przydałoby się siać zgodnie z kalendarzem księżycowym, ale nie zna się na tym i nie ma obecnie dostępu do Internetu, by sprawdzić kiedy i co powinno się wysiewać. Wysiewa zatem “na czuja”. Gdy pogoda ładna na dworze i kuchnia dobrze oświetlona światłem słonecznym, a od pieca bije miłe ciepełko domowego ognia – wtedy ma chęć siać. Dzisiaj zaczęła sobie przygotowywać kolejne donice na kolejne gatunki warzyw.

Zrobiła przegląd posadzonych na jesieni sztobrów – większość spleśniała, ale jest kilka takich co wyglądają zdrowo i rosną. Porzeczka czerwona przyjęła się i puściła listki nowe. To dobrze. Także kilka sadzonek drzew owocowych. Większość drzew i tak posieje na wiosnę, gdy zrobi się ciepło. Teraz przechodzą konieczną stratyfikację w mroźnym miejscu.

Te spleśniałe sztobry trzeba będzie wyjąć z gleby i spalić, a w ich miejsce posiać nasiona różnych ciekawych warzyw, ziół, przypraw – tych co potrzebują czasu aby urosnąć do wiosny. Ma nadzieję, że pleśń ze sztobrów nie zaatakuje nasion. Nasiona będą wysiane w ciepłym, suchym miejscu, więc nie powinno być problemu. Ale to się okaże.

Boczniaki w piwnicy rosną marnie, ale rosną. Może im za ciemno tam? Spróbuje przełożyć kostkę w widniejsze miejsce. Pieczarka też się ociąga, ale dla niej to trochę za zimno w tej piwnicy. Pewnie dopiero na wiosnę wypuści grzyby. Na razie podłoże przerasta białą grzybnią.

Podczas zimowych myszkowań po piwnicy – znalazła baniaczek paliwa. Super. Akurat brakowało trochę do pełnym 20 litrów paliwa. Teraz będzie można uzupełnić o ile nie jest zakrapiany czerwonym olejem uszlachetniającym. Chyba nie jest. Na oko przez bańkę paliwo wygląda na czyste. No, ale trzeba zlać do słoiczka i sprawdzić.

Szkoda marnować czerwonego oleju, bo jest drogi, a w docelowym baniaku niespełna 4 litry benzyny tylko, a wlała tam już czerwony olej. Pani, która przywiozła paliwo – przywiozła 18 litrów, a nie zamawiane 20 litrów. W tym ostatnim baniaczku pięciolitrowym zabrakło ok. półtora litra benzyny i w przedostatnim około pół litra. Trzeba do nich dolać czystego paliwa, bo olej czerwony przypadający na piątkę paliwa już jest wlany w każdym z baniaków pięciolitrowych. Indianka zaopatrzyła się też w olej rzepakowy do smarowania łańcucha. Niektórzy twierdzą tzn. właściwie Włoch twierdzi – że nie za dobrze wlewać olej rzepakowy do zbiornika, bo ponoć jest rafinowany z jakimiś chemikaliami, które wyżerają potem zbiornik czy przewody. Trochę dziwne, bo to olej jadalny. Jeśli szkodliwy jest dla maszyny, to jak bardzo musi być szkodliwy dla zdrowia człowieka, który na nim smaży potrawy lub używa do sałatek czy wyrobu majonezu? Co prawda smaży się na niewielkiej ilości oleju... Mimo wszystko, ta rewelacja brzmi niepokojąco i Indianka musi sprawdzić w Internecie jak jest naprawdę z polskim olejem rzepakowym. W jakich warunkach powstaje. Włoch ją nastraszył, że jest pozyskiwany przy udziale chemikalii, które w nim pozostają w śladowych ilościach, ale wystarczających by uszkodzić piłę wewnątrz.

Ogarnęła trochę kuchnię. Pozbierała gałązki i powkładała je do wody. Mocno późno, ale ma nadzieję, że chociaż część z nich odżyje i puści liście. W końcu dość długo leżały co prawda bez wody i gleby, ale w zimnym, wilgotnym miejscu, więc tak strasznie nie przeschły. Następnym razem trzeba od razu coś z nimi robić. Być może już za późno na to by je ratować, ale Indianka ma “zielone palce” i wierzy w wolę życia roślin. Już nie raz ją one zadziwiły. Da im szansę odżyć. Gdy ożywią się – posadzi je i będą rosły z nich piękne, tradycyjne krzewy porzeczki mazurskiej.

U Indianki rosną jak dzikie kaktusy. Indianka nie cierpi kaktusów. Przywlokły się tutaj razem z nią z miasta 10 lat temu i za nic nie chcą zdechnąć. Żadne domowe chłody czy mrozy im nie szkodzą. Skoro przetrwały tak wiele – to dostaną piękne, nowe doniczki aby wyglądały w nich nobliwie. Natomiast część kaktusików kupionych w Biedronce dla urozmaicenia nudnej kolekcji miejskiej - zmarniała. Po prostu wymarzły. Widać, jakieś delikatniejsze niż te kolczaste maczugi z miasta.

Włoch przywiózł Indiance kilka cebul tulipanów. One już rosną, tzn. puściły pędy więc trzeba je szybko posadzić do donic. Fajne nasiona i cebulki przywiózł Włoch. Szkoda, że taki wredny był wobec Indianki i jego pobyt się musiał skończyć przedwcześnie. No cóż... trudno. Nic Indianka na to nie poradzi. Prezenciki, prezencikami, ale chamem nikt nie ma prawa być pod jej własnym dachem – choćby dziurawym dachem :) Jej bieda i niedostatki jej domu nie upoważniają nikogo do tego, by zachowywał się wobec niej jak łachudra. Skoro deklarował się, że przyjeżdża by pomóc przez miesiąc – to powinien ten miesiąc pomagać, a nie robić łaskę i pyskować. Jego zachowanie zupełnie zepsuło jej samopoczucie i miała typa naprawdę dość.

 

sobota, 26 stycznia 2013

Wiosenne punktowe porządki

Podobno wielki mróz na Mazurach. Podobno minus 22C.

Indianka tego tak nie odbiera. W domu w miarę ciepło – pali w piecu. Na dworze, gdy idzie karmić zwierzęta ubrana cebulowo – nie czuje zimna. Wczoraj było bardzo ładnie, słonecznie, zero wiatru.

Dziś troszeczkę wiaterku, zimniej i trochę fruwającego rzadko puchu śnieżnego.

Nakarmiła zwierzęta. Rozebrała taczkę. Przyniosła trochę rozpałki do domu. Napaliła w piecu. Pozmywała naczynia. Zrobiła śniadanie i obiad. Nakarmiła drób, króliki, psa i kota.

Od tygodnia jest offline. Wyłączyli Internet. Zastanawia się, czy nie zrezygnować zupełnie z umowy o Internet w domu. Rocznie kosztuje to 600zł. Sporo. Marna jakość, a wydatek znaczny.

Byli dzisiaj faceci z zakładów energetycznych sprawdzać licznik. Niebawem przyjdzie nowy rachunek za prąd. Jeśli będzie zbyt duży – nie da rady go opłacić. Wyłączą wtedy i prąd.

Bez prądu, bez Internetu – trudniej, ale da się żyć. Trzeba będzie kupić lampy naftowe i naftę. Właściwie ma już coś takiego.

Lampę oliwną i kaganek oborowy. Ludzie 200 lat temu nie mieli ni prądu, ni Internetu. Fajnie by było zachować okno na świat w postaci Internetu. Ale bez prądu i tak nie da rady.

Zaczęła dziś wiosenne porządki. “Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”.

Wiosną nie będzie miała na to czasu. Poza tym, w tej chwili i tak nie może ciąć drzewa na opał, bo piła w serwisie.

Jest weekend, pora zabrać się za różne zaległości, w tym te papierowe.

Pewnie niebawem wyłączą prąd, wiec trzeba te pilne pisma napisać jutro. Dziś już jest późny wieczór i ona jest zmęczona i śpiąca.

Obiad na jutro ugotowany, więc to zajęcie odejdzie z grafika dnia. Zwierzęta chyba całego siana nie zjadły, ale jeśli nawet, to jutro dołoży im kolejną partię z tego rozwiniętego dzisiaj balota.

Dzisiaj zaczęła wiosenne porządki punktowe. Punktowe, bo nie ma czasu na całość. Wyszorowała kilka garnków, zamiotła pod piecem w miejscu, gdzie miały stanąć donice z wysianymi nasionami. Ustawiła tam donice ściśle.

Z pieca wybrała wiadro popiołu i wysypała nim ścieżkę do pastucha odgradzającego jej dom od reszty podwórka. Tam wyniosła klaczom wiadro z letnią wodą. Zrobiła kilka kursów aż się napiły do syta.

Potem wyłożyła im sporo siana przed stajnią. Osobno dla kóz po drugiej stronie stajni, aby sobie w drogę nie wchodziły.

Dziś na obiad pieczony kurczaczek z duszoną marchewką i gotowanymi ziemniakami. Do popicia kielich słodkiego wina. Sante zostawił niedopitą butelkę wina, a na jej dnie akurat tyle wina, co na jeden kielich. To wino bardzo smaczne i słodziutkie. Takie jak Indianka lubi.

Ciekawe, czy jutro starczy jej czasu i sił by zająć się papierami?

Co prawda jest obecnie sama i zadanie przytargania drewna z pola spada znowu na nią, ale z kolei, gdy był Włoch, musiała się wysilać by dobre posiłki dla niego szykować, a dla siebie nie musi tak się nadwyrężać – może zjeść byle co. Jutro nie będzie to byle co, bo ugotowała obiad na dwa dni, a nawet na trzy dni. Może się uda jutro skoncentrować na papierach. Najpierw z rana trzeba będzie napoić zwierzęta i nawalić im siana kopę.

W łazience w pralce leży niedokończone pranie. Trzeba je dokończyć dziś, bo jest gorąca woda na piecu. Indianka śpiąca, zmęczona – już się jej nie chce, ale jutro rano woda będzie chłodna lub letnia. Trzeba więc wykorzystać ją dzisiaj, póki gorąca. Wypłucze w gorącej wodzie to pranie i idzie spać. Jak da radę – to jeszcze je wyciśnie i powiesi by wyschło na jutro.

 

 

 

piątek, 25 stycznia 2013

Pierwszy dzień bez Włocha

Indianka wraca do singlowego rytmu dnia. Wstała o 8.30, choć obudziła się wcześniej. Dobrze się wyspała, ale powyciągać i poprzeciągać się musiała nim wstała :). Kociaka złapała za sierść i wyniosła na dwór, by się tam załatwił. Podłożyła do pieca i po chwili z podpałki podgrzanej żarem - na nowo ogień buchnął.

Na piecu gorąca woda. Indianka pozmywała garczki i garnki. Płyn do mycia naczyń się skończył, a octu nie może znaleźć. Ratuje się jakimiś resztkami płynu do łazienki.

Garczki umyte i napełnione świeżą, zimną wodą – lśnią na piecu i grzeją wodę.

Indianka przyniosła do kuchni dwa wiadra z tworzywa. Jedno czerwone, drugie niebieskie. To niebieskie jest chyba 20 litrowe. Były w nim ziemniaki, więc trzeba je domyć. To wiadro będzie dobre do pojenia koni letnią wodą. W takie mrozy jak wystąpiły ostatnio – lepiej konie poić letnią wodą, aby się nadmiernie nie wychładzały.

Indianka wyniosła wiadro z letnią wodą na dwór, by napoić konie. Jedna klacz wypiła całe dwadzieścia litrów i jeszcze z drugiego wiadra pociągnęła trochę. W sumie Indianka wyniosła koniom 60 litrów letniej wody – zimnej z kranu plus dolewkę z pieca.

Kozy, zwłaszcza kozioł też się pchały do wiadra. Kozioł capi i gdy swoją brodę do wiadra wsadzi – inne zwierzęta nie chcą z tego wiadra pić, dlatego Indianka pogoniła kozła. Stał jak skała i dalej pił. Indiana go ugryzła – dopiero sobie poszedł. Trzeba będzie osobno konie wypuszczać, aby się spokojnie napiły, a potem kozy. Trzeba sprawdzić, czy wodopój nie zamarzł, bo mimo że jest tama i bóbr się tam wynurza raz po raz – mogła powierzchnia rzeczki całkiem zamarznąć przy takim mrozie jak dziś w nocy czyli minus 19 stopni Celsjusza.

Konie napojone – stoją na podwórku i wygrzewają się w Słońcu. Kozy poszły do wodopoju.

Indianka zje śniadanie i sprawdzi, czy zwierzęta mają na podwórku siano i jak nie, to dołoży im więcej. Najlepiej jest to robić od południowej strony stajni, bo tam najcieplej i paśnik zabezpieczony od północnego wiatru. Dziś nie wieje, ale to i tak najcieplejsze miejsce, więc konie korzystają tam z siana oraz kąpieli słonecznych.

Konie chyba niegłodne. Drzemią na podwórku przed domem w promieniach zimowego Słońca. Na noc dostały podwójną dawkę owsa, aby lepiej przetrwać mróz. Rano rozleniwione z wolna wyszły ze stajni. Widać jeszcze spały w kopach słomy, jakie im tam Indianka nawaliła wraz z pomocą Sante. Sufit docieplili dwoma balotami słomy i pozatykali wszystkie możliwe dziury, by na dole w stajni zwierzętom było jak najprzytulniej. Zwierzęta mają w stajni siano na noc. W docieplonej stajni, pełnej paszy – zwierzakom dobrze. Codzienny, całodniowy ruch na świeżym powietrzu dobrze im robi. Sierść mają długą i lśniącą. Dzięki tarzaniu się w śniegu – czystą.

Indianka zje śniadanie, dołoży zwierzętom siana, przytarga drzewo z pola do pieca. Trzeba nowe sanki zrobić, bo te obecnie używane są już uszkodzone i hamują ciągnięcie ich po śniegu. Ciężko taki ładunek drewna ciągnąć po śniegu, gdy misa taczki pognieciona, dziurawa i hamuje niepotrzebnie. Trzeba będzie zrobić nowe sanki i przystosować je do ciągnięcia przez wielkiego kozła. Niech się przydaje darmozjad.

Indianka zjadła pożywne śniadanie. Tym razem nie towarzyszyły temu złośliwe uwagi Włocha, który skąpcem jest i wszystkiego Indiance skąpił.

Przyniosła parę rzeczy z piwnicy i drugie parę zniosła do niej.

Niektóre jej sadzonki ożywiły się. Puściły listki. Może i korzonki też? Nie widać. Ale skoro puściły po kilku miesiącach pobytu w piwnicy nowe listki, to znaczy, że sztobry żyją. Oczywiście nie wszystkie. Wiele, jeśli nie większość spleśniało. Chyba za wilgotno było dla nich w piwnicy, choć wilgoć wskazana, ale wietrzenie również. W piwnicy zimą się nie wietrzy, bo by ziemniaki, weki i rury pozamarzały. Pierwszy raz Indianka rozmnaża sztobry w ten sposób. Nie podlewała ich – tylko raz po posadzeniu. Teraz robi przegląd donic i wybiera te, z pączkującymi sztobrami. Trudno powiedzieć, czy to sztobry czy już sadzonki. Lepiej ich nie wyciągać z ziemi. Chyba za wcześnie na to. Zdaje się że niektóre sztobry potrzebują roku by się ukorzenić. Więc jeszcze niech sobie w tych donicach pobędą spokojnie.

Będąc w piwnicy zauważyła za oknem piwnicznym kicię pląsającą w śniegu. Bawiła się świeżo upolowaną myszką, która jeszcze żyła. Przerzucała ją między łapkami i podrzucała do góry. Gdy zobaczyła Indiankę za oknem – zamarła wpatrzona w swoją Panią. Miała nadzieję na wślizgnięcie się do domu przez okno. Ale jeszcze nie czas. Na dworze ładna, słoneczna pogoda i kotka ma za zadanie zapolować w stajniach rojących się od myszy i szczurów. Na wieczór zostanie wpuszczona do domu, gdzie wejdzie pod ciepły piec i będzie spać całą noc, sporadycznie wychodząc spod niego by zapolować na mysz domową.

Indiance się często zdarza, że jej kreatywność ściąga ją z jej zaplanowanego grafiku dnia na inne, często ponętne tory jej działalności gospodarczej. I tak stało się tym razem. Konie i kozy dojadły resztki siana wyłożonego dla nich wczoraj na dworze, podczas gdy Indianka zajęta zimowymi siewami, posiała włoskie zioła i przyprawy w doniczkach. Każdą doniczkę starannie dobrała do planowanej w niej rośliny i dobrze podlała letnią lub ciepławą wodą. W wilgotną, ciepłą glebę posiała nasiona ostrych papryk, bazylii i innych śródziemnomorskich i egzotycznych przypraw, których nie zna, a które ma zamiar spróbować za czas jakiś, gdy wyrosną na parapetach jej okien.

Teraz potrzebne są nasionom trzy rzeczy: woda, ciepło i czas. Wody mają w glebie pod dostatkiem. Indianka zabezpieczyła też glebę przed przesychaniem poprzez przykrycie doniczek foliami. Teraz nasionom potrzebne jest ciepło – czyli działający regularnie do wiosny piec, no i czas – czyli tygodnie niecierpliwych oczekiwań, aż wzejdą siewki.

Indianka pozostałe nie wysiane nasiona pieczołowicie spakowała do kolorowej, papierowej włoskiej koperty i schowała je do szuflady.

Teraz pora zająć się zwierzyną, a wieczorem w swojej kronice ogrodniczej zapisze gdzie, co i kiedy posiała.

Indianka zeszła do piwnicy by przeprowadzić inspekcję posadzonych tam sztobrów. Większość, poza tymi kilkoma donicami, które już wcześniej zabrała z piwnicy na parter – wyglądają na całkowicie spleśniałe i martwe. Zastanawia się, czy jeszcze poczekać, czy już wyrwać spleśniałe sztobry i w ich miejsce posiać warzywa.

Indianka dała zwierzętom siana, przytargała do domu nieco drwa. Sprawdziła wodopój – zamarzł. Sprawdziła drugi wodopój na zachodnim pastwisku – nie zamarzł, ale pastuch na zachodniej granicy rozerwany i wymaga naprawy, zanim będzie mogła wpuścić konie na tę stronę by mogły korzystać z tego niezamarzniętego wodopoju. Robiąc obchód zachodniego pastwiska, przyjrzała się starej jabłoni, która wymaga pielęgnacji. Konary i gałęzie krzyżują się tam. Trzeba część gałęzi wyciąć. Indianka zastanawia się jak tam jej piła. Serwisant nie dzwonił na razie. Może czeka na części do piły. Znaleźć kogoś do pomocy przy wycince gałęzi czy dać sobie spokój z pomocnikami i samej wreszcie nauczyć się porządnie obsługiwać piłę spalinową? Ostrzyć – jako tako naostrzy łańcuch sama. Gorzej ze startem maszyny lub dokręcaniem łańcucha. Ma problem z odpalaniem. Da jutro ogłoszenie i poczeka aż piła będzie sprawna do odbioru. Jeśli zgłosi się ktoś sensowny do pomocy, a nie jakiś zaszczany żul – przyjmie człowieka pod dach. Jak się nie trafi ktoś odpowiedni prędko – trzeba będzie się przełamać i nad piłą popracować tak, aż będzie się nią można posługiwać bez problemu. Indianka tęskni za swoją ukradzioną przez znajomego bydlaka piłą spalinową marki Husqvarna. Ta piła była dla niej dużo łatwiejsza w obsłudze. Ani Oleomak, ani Stihl – to już nie to.

Ściemnia się. Indianka już zjadła obiad. Pora napoić ponownie konie i zabrać do domu drewna do pieca. Indianka robi się zmęczona. Chciałaby się położyć i odpocząć. Jednak jeszcze trzeba nasypać owsa do żłobów.

Indianka nasypała owsa do żłobów. Wpuściła do stajni i koziarni kopytne.

Weszła do domu. Podłożyła fest do pieca. Wykąpała się. Zrobiła kolację i suszy się przy piecu.

 

czwartek, 24 stycznia 2013

Good bye, Sante!

Włoch wielce wczerwiony,

wrócił do swoich Włoch...

bez polskiej żony ;)))

Nadszedł ten dzień. Dzień pożegnania. Jak Indianka przewidywała - pierwsza, większa awantura, to znak, że gość powinien wyjechać. Bąbel ze złością pękł po godzinie 22.00 w nocy.

Indianka położyła się trochę wcześniej spać, by rano w miarę wcześnie wstać i wrócić do swojego zwykłego rytmu dnia, który ostatnio się jej zachwiał z powodu ogólnego przemęczenia i osłabienia.

Włoch jeszcze zapamiętale dzióbał na swoim komputerze. Gdy skończył, Indianka poprosiła go by włączył piekarnik do pieczenia chleba, w którym wcześniej przygotowała ciasto chlebowe. Piekarnik włączany jest zawsze po 22.00 z uwagi na koszt prądu, który jest po tej godzinie niższy.

Poinstruowała Włocha, jak ma to zrobić: "Wciśnij "start" - tylko raz - nic więcej nie wciskaj". Włoch zlazł do piwnicy i wcisnął klawisz kilkakrotnie, aż piekarnik zastrajkował. Wrócił na górę obrażony i oskarżycielsko wypomniał Indiance "że JEJ piekarnik nie działa!".

"Zepsułeś?" - zapytała Indianka nie bardzo zdziwiona, bo Włochowi ostatnio udało się kilka narzędzi popsuć. Włoch się zagotował i coś zabełkotał po włosku. Zaczął się awanturować. Jego podniesiony głos rozwiał senność Indianki. W jej domu, w środku nocy, w jej sypialni - stał prawie obcy facet i bezczelnie się awanturował! Indianka zirytowała się:

"Don't scream!" - powiedziała głośno. Facet dalej coś pokrzykiwał.

"This is MY HOUSE!" - rzekła dobitnie Indianka.

"YOU are NOT ALLOWED to SCREAM IN MY HOUSE!" - jej głos teraz grzmiał na cały pokój zagłuszając Włocha. Włoch coś zapyskował i zaraz dodał: "I will go tomorrow!"

"You may go even NOW!" - krzyknęła wnerwiona Indianka.

"No, I will go tomorrow!"

"As for me you may go even now - I don't care!" - odrzekła rozeźlona Indianka. Facet przegiął i miała go po dziurki w nosie. Pomoc pomocą, ale to nie może tak wyglądać, że jest terroryzowana przez obcego typa w swoim własnym domu. Źle się czuła w jego obecności od dłuższego czasu. Włoch po prostu był bezczelny i wredny. Próbował ją tyranizować w jej własnym domu. W jej prywatnej przestrzeni życiowej! Psuł jej dobry nastrój i denerwował ją.

Włoch rozejrzał się wokół siebie i spojrzał za siebie, gdzie znajdowało się duże okno wychodzące na śnieżne pola. Jak okiem sięgnąć - biel, biel i biel. Zero cywilizacji. Sama, czysta natura zimowa :)))

Mina mu zrzedła. "Jutro pojadę. Dzisiaj taksówka może nie dojechać".

"Jeśli chodzi o mnie - to możesz jechać zaraz. Mam to w nosie!" - powtórzyła Indianka i nakryła się grubą kołdrą.

Rano, znacznie wcześniej niż zwykle, bo około 7.30 - Włoch uniósł swe włoskie ciało ze swojego łóżka i zajął na pół godziny łazienkę. Następnie coś głośno grzebał w swoich torbach. Pewnie pakował się. Potem miotał się po kuchni, gdzie zjadł śniadanie i zbudował sobie piętrowe kanapki na drogę oraz wysączył swoją ulubioną kawę - czyli kawę po włosku, którą zaparza w specjalnym miniaturowym kawowym czajniczku, a raczej kawiczku czy kawiarce. Naszykował sobie też pomarańcze na drogę.

Indianka leżała w swoim łóżku i udawała, że śpi. W końcu wstała zobaczyć, czy Sante normalnie sobie śniadanie robi przed wyjściem w pole, czy wybiera się w świat. Na stole zobaczyła owe kilkupiętrowe kanapki i opakowanie kawy spakowane na drogę. "Aha" - pomyślała. "Jednak jedzie. Jeśli myśli, że będę go prosić by został, to się grubo myli. Chce jechać - niech jedzie. I tak coraz większe z nim utrapienie, a to co wczoraj w nocy odstawiał - takich sytuacji nie można akceptować. Będzie coraz gorzej. Jak ma się tak okropnie zachowywać, to niech lepiej już sobie jedzie".

Włoch palił papierosa na dworze przed gankiem. Wcześniej wyniósł spakowane swoje rzeczy na korytarz. Postawił je w centralnym miejscu korytarza. Może liczył na odpowiednie wrażenie oraz, że Indianka go będzie próbowała zatrzymać? Jednak Indianka się nie odezwała. Gdy już wypalił swojego peta i wrócił do środka domu, zapytał Indiankę czy ona zadzwoni po taksówkę. Indianka powiedziała, że tak, ale poszła najpierw do łazienki. Gdy ona go o coś prosiła, to nigdy nie robił tego od razu, tylko celowo zwlekał. Robił sobie skręta lub szedł palić czy grzebał w komputerze. Tym razem ona postanowiła wpierw iść za swoją potrzebą, by potem zadzwonić po taryfę. Gdy wyszła z łazienki - Sante był już w połowie jej wewnętrznej gospodarczej drogi prowadzącej do wyjazdu z gospodarstwa. Zawołała go, by dał jej komórkę swoją, to zamówi mu taksówkę, bo jej komórka nie ma impulsów. Sante nad wyraz ochoczo wrócił wraz bagażami, prawdopodobnie przypuszczając, że zostanie poproszony aby został. Mylił się jednak. Jeśli ten jego cały ostentacyjny wyjazd był to tylko jego włoski teatr - obliczony na szantaż emocjonalny - to nie odniósł on zamierzonego przez aktora skutku. Gdy Sante wrócił ze swoimi torbami do jej domu - Indianka jedynie uprzejmie wezwała dla niego taksówkę. Niepotrzebnie fatygował się z tymi torbami pod górę :)))

Po chwili czekania, biorąc pod uwagę ilość śniegu na gospodarczej drodze, powiedziała mu, że taksówka pod dom nie dojedzie i w związku z tym muszą wyjść do gminnej drogi. Wściekły Sante poszedł z bagażami przed siebie. Indianka wzięła sanie, włożyła do nich zepsutą przez Santego piłę spalinową i pociągnęła ją za sobą do wjazdu na gospodarstwo. Podejrzewała, że śniegu jest tyle, że trzeba będzie z tą taczką iść dalej do wsi - co najmniej do domu sołtysówy, bo do niej z reguły tylko odśnieżają drogę, lub chociaż ślad jest wyjeżdżony przez samochody jej domowników.

Zdziwiła się, że tym razem droga gminna była odśnieżona aż do wjazdu na rancho Indianki. Nawet całkiem nieźle tym razem, tak, że taryfa miała miejsce gdzie zawrócić.

Chociaż nie miała ochoty rozmawiać z gburowatym, aroganckim gościem - podeszła do niego by mu podziękować za jego pomoc, jaka by ona nie była. Wyciągnęła rękę na zgodę i powiedziała uprzejmie, ale bez nadmiernej wylewności, bo miała faceta dosyć:

"Sante, dziękuję za twoją pomoc"

Sante warknął na nią z oskarżycielską pretensją "Dziękuję!" która zabrzmiała jak “twoja wina!” i nie podał ręki jednocześnie pokazując wściekłość na twarzy.

Indianka pożałowała, że w ogóle się do typa odezwała. Postanowiła, że już ani słowa do niego nie wypowie. Nawet "Good bye". Jeszcze wczoraj planowała dla typa upiec dziś ciasto – placek królewski z bakaliami i na aż ośmiu jajach. Odsunęła się od niego i weszła w głąb swojej drogi gospodarczej. Rozejrzała się po polach i lasach, nasłuchując, skąd dochodzą odgłosy skrobania czy gryzienia. W pobliżu jakieś niewidoczne stworzenia odżywiały się dość głośno. Pewnie jakieś gryzonie, albo ptaki. Odgłosy ich odżywiania się były wyraźne na tle białej ciszy śnieżnej wokół.

Niebawem przyjechał znajomy, zaufany taryfiarz. Indianka z ulgą oddała mu uciążliwego gościa oraz uszkodzoną przez gościa piłę. Gościa miał odstawić do dworca PKS, a piłę do Agromaszu, gdzie piła była kupowana i gdzie jest serwis Stihla. Odjechali śnieżną drogą bez większego problemu ze śniegiem. Sante siedział w środku i patrzył zatwardziale przed siebie. Nie pożegnał się, ale Indiance nie zależało na jego pożegnaniu.

Ostatnio przywykła, że co słowo z jego ust - to agresja lub impertynencja. Takiego osobnika się po prostu nie chce słuchać. Może w jego kraju takie zachowanie jest normalne, może Włosi mają taki sposób bycia. Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gościu ma napastliwe ego większe od Księżyca i trudno z nim wytrzymać pod jednym dachem. To pierwszy Włoch, którego poznała na żywo. Nie było to przyjemne doświadczenie. Gdy gburowaty, nadąsany gość odjechał - Indianka odetchnęła głęboko i radośnie. Wolna! Bez uciążliwego typa pod jej dachem!

Opromieniona promieniami zimowego Słońca - raźno pomaszerowała do domu, ciągnąc za sobą sanie z 15 litrami oleju rzepakowego, który przywiózł Indiance uprzejmy pan taryfiarz. Olej kupiła z myślą o pile, ale jeśli uda się kupić gdzieś tańszy olej specjalnie do smarowania łańcucha - to postara się kupić ten tańszy olej.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Jajecznica

Dziś na śniadanko Indianka szykuje boską jajecznicę: na włoskim boczku, polskiej cebulce i polskich jajach od kur własnych.
Włoch już sobie uszykował i zjadł kanapki, a te co sobie naszykował w pole obłożył serem. Gdy Indianka otworzyła boczek - ułożył na serze boczek. Włoch jest chytre skąpiradło. Indiance wydziela produkty i dogaduje głupio, a sam sobie nakłada po dwie warstwy sera i mięsa.
Ryżówkę wczoraj zrobił na 20.00. Była bez smaku, mimo użytych w dużych ilościach bardzo kosztownych dodatków. Grzyby były niedogotowane i ciężko strawne. Indianka czekając na obiad do 20.00 zatęskniła za swoim pysznym rosołem. Jednak rosół zasłoikowany - szkoda otwierać słój. Niech stoi i czeka na czarną godzinę głodu. Więc głodna doczekała wieczora, by zjeść obiad. Rozczarowała ją ta potrawa.

Indianka obserwuje Włocha i cieszy się, że on tutaj jest tylko chwilowym gościem. Dzięki Bogu, że nie jest jej facetem albo co gorsza mężem. Żyjąc z takim zarozumiałym, męczliwym, marudnym człowiekiem na stałe - zachlastała by się chyba. Są jednak duże pozytywy bycia singlem. Owszem, samemu bywa ciężko, trudno, ale przynajmniej człowiek nie jest męczony czyjąś niezbyt przyjemną obecnością.

Indianka postanowiła sobie, że wytrzyma dzielnie do końca jego pobytu. 

niedziela, 20 stycznia 2013

Risotto, paliwo i koza

"It is not right! It is not right! - gorączkował się Sante - "O Santa Madonna!"
(więcej na stronie powieści online Rancho na Mazurach Garbatych - novela online)
www.RanchoNaMazurachGarbatychNovelaOnline.blogspot.com

Aby uzyskać dostęp do powyższej powieści, należy się zarejestrować u Indianki:
CreativeIndianka(@)vp.pl (pomiń nawiasy przy małpie)
lub:
Skype: CreativeIndianka

Świeży chlebek

Indianka upiekła świeży chlebek na śniadanie. Dzisiaj przyrządziła sobie kromki chleba po włosku - zamiast posmarować je masłem - skropiła je oliwą z oliwek i na to ułożyła włoskie salami i włoski ser żółty...
 

sobota, 19 stycznia 2013

Rosół i pomidorowa

Indianka ugotowała i zamknęła w słojach - świeżutki, pyszniutki rosół i zupę pomidorową z koncentratu włoskiego. Miało być na jutro do jedzenia na obiad, ale Sante oświadczył, że on jutro będzie gotował rizotto. Więc okay - jutro Indianka nauczy się robić rizotto, a zupki zostaną na czarną godzinę głodu, gdy nie będzie miała co jeść lub gdy nie będzie miała czasu gotować. Fajnie, że kupiła te słoje. Przydają się nie tylko do dyniek :)

Klub Indianki

Oto moje propozycje do przedyskutowania:

Klubowicze w ramach Klubu Indianki, będą mieli dostęp do powieści Rancho na Mazurach Garbatych w zamian za:
abonament roczny w wysokości 100zł
lub 
za tydzień pomocy na Rancho
lub 
za artykuły spożywcze, sadzonki roślin lub meble czy inne przedmioty np. sanie, maszyny konne, samochód, deski, maszynę do szycia, overlock, tkaniny, pasmanterie, drób, jagnięta, świnka wartości około 100zł
Zrobię listę rzeczy, które by mi się przydały tutaj i można by było zamiast opłacać roczny abonament w wysokości 100zł - wysłać mi np. tkaninę bawełnianą lub lnianą lub używaną, ale sprawną maszynę do szycia czy przywieźć  kto może i niedaleko mieszka - sanie, lub przyjechać na tydzień pomóc na gospodarstwie.
To mogą być też drobiazgi wysłane z internetu, a opłacone przez danego czytelnika, np. łańcuch do Stihla, siekiera, młot pięciokilowy :)

Oczywiście osoby, które już wcześniej mi coś podarowały byłyby zwolnione automatycznie z tych opłat lub alternatywnych obciążeń - musiałyby się tylko mi przypomnieć.

Porządkowanie siana i stajni

Dziś Indianka wraz z Santem porządkowali siano przed stajnią, wnosili do stajni i układali nad stajnią na poddaszu stajni. Teraz sytuacja jest z grubsza opanowana, ale jeszcze zostało co nieco do uporządkowania na jutro.

Projekt Powieść

Pora wcielić projekt powieść w życie. Indianka od dziś będzie pracowała nad swoją powieścią online, która zarówno będzie zawierała opis jej pierwszych 5 lat na Mazurach, jak i bieżące posty. Teraz musi zastanowić się, jak te wszystkie zdarzenia porządnie chronologicznie poukładać. Wypisała pierwsze hasła/tytuły. Musi je jeszcze przemyśleć i zacząć miejsca pod nimi wypełniać pikantną treścią, która zapewne wielu lokalnym grzesznikom będzie spędzała sen z powiek ;)))

Już Indianka widzi, że nie będzie to łatwe zadanie, a wymagające pracy i dopracowywania dzieło, a nawet dzieła. Najtrudniej będzie opisać pierwsze 5 lat na Mazurach. Indianka postanowiła, że będzie jednocześnie i równolegle pisać na dwóch różnych blogach. Na jednym będzie opisywała bieżące zdarzenia, na drugim opisze pierwsze 5 lat na Mazurach. Będzie łatwiej to poukładać sensownie. W sumie powstaną dwie niezależne powieści.

Co prawda, podczas pierwszych pięciu lat też pisała - offline i nieregularnie, ale pisała. Jednak nie ma łatwego dostępu do tych zapisków, bo są gdzieś na starym dysku, który nie działa. Może się jednak uda odzyskać te dane i dawne wpisy z jej pamiętnika mazurskiego...

Ta strona: www.kreatywnaromantyczka.blogspot.com nadal będzie bezpłatna.
Płatne będą powieści pisane równolegle, które będą pełniejsze w treść i ciekawsze :)))

Jeszcze nie wiem, dokładnie, na jakich zasadach będzie do nich dostęp udostępniany, 
na razie mam pomysł, na abonament spożywczy wartości 100zł miesięcznie oferowany czytelnikom tych powieści. Za samą powieść by nie płacili, a jedynie za produkty spożywcze uprawiane i wyrabiane na ranczu.

Taka wysyłka miała by miejsce raz lub dwa razy w miesiącu, a dostęp do powieści online gratis   jako dodatek do abonamentu spożywczego.

Jeśli ktoś ma ciekawszy pomysł, jak to sensownie zorganizować - słucham :)

Chodzi mi też po głowie Klub Indianki w ramach którego klubowicze dostawali by dostęp do:

  • powieści online: Rancho na Mazurach Garbatych
  • produktów spożywczych z Rancho na Mazurach Garbatych
  • wyrobów rzemieślniczych i pamiątkarskie z Rancho na Mazurach Garbatych
Członkowstwo w Klubie byłoby lukratywne i odpłatne, ale warte tej odpłatności (przecież każdy wydaje pieniądze na warzywa w supermarkecie, a tutaj dostawałby je wprost z gospodarstwa i to nie byle jakiego, ale ekologicznego Rancho na Mazurach Garbatych) i uczestnictwa w nim, bo nie miałyby do niego dostępu złośliwe, zawistne mendy z Internetu, które pojawiają się od czasu do czasu by atakować ludzi, którzy robią coś pozytywnego. Dzięki temu atmosfera w ramach powieści byłaby sympatyczniejsza. 
Czytelnicy nadal by mieli możliwość komentować, a także porozumiewać się między sobą dzięki jawnej liście klubowiczów.
Możliwe też byłyby przyjazdy na Rancho w ramach Klubu. Klub Indianki organizowałby imprezy na Rancho.

Ha! Znalazłam lukę w moim projekcie :) Przecież moje posty czytają nie tylko mieszczuchy, ale także osoby posiadające własne gospodarstwa. Dla nich artykuły spożywcze nie są potrzebne.
Mają własne. Hmmm... Te osoby musiałyby być na innych zasadach.

Może byłby to roczny abonament w wysokości 50zł - 100zł za dostęp do samej powieści pisanej na żywo przez okres danego roku?

Lub wymiana towarowa? Proszę o podpowiedzi, jakbyście to Państwo sobie wyobrażali.

Router

Wczoraj wieczorem nie działał router, a wczoraj po południu Sante wkurw...ony jak Messerschmitt wrócił z pola jako prawdziwy weteran walki z drzewem: z zepsutą piłą, połamanymi 3 siekierami, złamanym pilnikiem do ostrzeżenia łańcucha, zerwanym łańcuchem oraz oberwaną kieszenią u kurtki wiszącą jak wywalony ozor krowi... :)
(ten post jest rozwinięty w blogu "Rancho na Mazurach Garbatych - powieść online."  - wstęp do bloga z pełną treścią powieści na żywo za wykupieniem rocznego abonamentu na zakup ekologicznej żywności z Rancza na kwotę 100zł miesięcznie - więcej szczegółów dotyczących abonamentu podam na email lub podam potem na blogu).  

czwartek, 17 stycznia 2013

Kutia

Na jutro Indianka zaplanowała sobie zrobić kutię. To będzie jej pierwsza kutia. Indianka jest podekscytowana, bo to będzie jej pierwsza, prawdziwie słowiańska potrawa :) Sięganie do korzeni ma w sobie coś z magii :)
Znalazła poniższy przepis tu: http://www.przepisy.net/kutia-przepis-na-kutie/

Składniki:
  • 1 szkl. maku
  • 1 szkl. ziaren pszenicy (można ją zastąpić pęczakiem)
  • 1 szkl. miodu
  • 10 dag posiekanych orzechów włoskich
  • 10 dag posiekanych migdałów bez skórki
  • 5 dag daktyli
  • 5 dag fig
  • kandyzowana skórka pomarańczowa
  • 2 szkl. mleka
  • 2-3 łyżki sparzonych rodzynek

Przygotowanie:
Pszenicę zalewamy na 24 godziny zimną wodą. Po tym czasie zlewamy wodę, a pszenicę płuczemy. Znów zalewamy czystą wodą i gotujemy do miękkości (ok. 40 min.). Cedzimy na sitku. Co jakiś czas należy pamiętać, aby widelcem lekko wymieszać ziarna (by się nie skleiły).
Mak płuczemy czystą wodą na sitku o małych oczkach, a następnie zalewamy 2 szklankami wrzącego mleka. Gotujemy ok. 10-15 min. Po tym czasie mak należy przepuścić przez maszynkę 2-3 razy lub utrzeć w makutrze. Można też użyć gotowej masy makowej (Ma mniej bakalii, dlatego należy ją o nie wzbogacić.)
Miód należy rozpuścić z odrobiną wody, dodać do niego zmielony mak, sparzone rodzynki, bakalie oraz skórkę z pomarańczy. Mieszać makową-bakaliową masę z pszenicą. Dekorujemy łamańcami (przepis niżej). Podajemy schłodzone (odstawiamy do lodówki przynajmniej na 2 godz. przed podaniem).

Drugi przepis na kutię:

KUTIA - składniki
- 20 dag łuskanej pszenicy, 
- 20 dag maku, 
- 200 ml miodu, 
- po 10 dag migdałów, orzechów włoskich i rodzynków, 
- 4 suszone figi, 
- 4 daktyle, 
- 1/2 laski startej wanilii, 
- starta skórka z 1 cytryny, 
- 50 ml rumu lub brandy, 
- migdały do przybrania.
KUTIA - sposób przygotowania
Pszenicę dokładnie płuczemy, moczymy w zimnej wodzie ok. 3 godziny, odcedzamy i zalewamy wrzątkiem. Gotujemy pod przykryciem na małym ogniu aż będzie miękka (ok. 3 godz.).
Mak płuczemy, zalewamy wrzątkiem i gotujemy na małym ogniu ok. 15 minut. Osączamy i trzykrotnie mielimy.
Rodzynki moczymy w rumie, resztę bakalii kroimy w paseczki. Pszenicę łączymy z makiem, miodem, dodajemy startą skórkę cytryny, wanilię i bakalie.
Jeszcze raz mieszamy i odstawiamy do lodówki na ok. 4 godz.

Na obiad Indianka przygotowała frytki z paluszkami rybnymi. Włoch zjadł. Tym razem nie grymasił.
Odnośnie chleba wyjaśnił Indiance, że Włosi nie mogą żyć bez chleba.
"Włosi, także Francuzi i Hiszpanie - my wszyscy nie możemy żyć bez chleba" - zakomunikował Indiance, tym razem bez focha na twarzy. Tym razem miał nawet pogodnego promieńca na twarzy.
"Wiesz, my kosmici z Polski - my też bez chleba nie możemy żyć." - uświadomiła obcokrajowca Indianka.
"Na ogół jemy chleb rano na śniadanie i wieczorem na kolację. A wy, Włosi?" - zapytała.
"My Włosi jemy chleb tylko rano." - odrzekł Włoch.