sobota, 28 lipca 2012

Krzywda i dyskryminacja!

Od 10 lat za darmo promuję Mazury Garbate, a oni wszystkim w gminie Kowale Oleckie i w mojej wsi pozakładali szybki internet pod dom z wyjątkiem mojego domu!


Kabel internetowy ułożyli teraz wzdłuż drogi powiatowej przy której znajduje się moja posesja. Zamiast pociągnąć go przez moją działkę do mojego siedliska, pominęli całkowicie moje gospodarstwo, kabel przerzucili na drugą stronę drogi byle tylko nie przebiegał przez moją ziemię, pociągnęli go 2km dalej do wsi, wszystkich zaopatrzyli w internet, każdą rozrzuconą na dużym obszarze kolonię odległą o kilka kilometrów - tylko mój dom nie został podłączony, który znajduje się zaledwie 600 metrów od drogi powiatowej i od głównego kabla internetowego. Tylko moje siedlisko pominęli, mimo że już lata temu pisałam podania o wznowienie internetu za którego uruchomienie i dożywotnie użytkowanie zapłaciłam kilkanaście lat temu 1000zł, co było sporą kwotą na ówczesne czasy, plus płaciłam miesięcznie po 160zł abonament przez parę lat do przeprowadzki.
W związku z przeprowadzką musiałam zdać modem i napisać podanie o przeniesienie usługi. Do tej pory usługi nie przenieśli, w dodatku bezczelnie pominęli moje gospodarstwo przy układaniu kabla teraz latem, mimo że już pod koniec zimy i wczesną wiosną interweniowałam w tej sprawie do Netbudu i Telekomunikacji jak też do Gminy Kowale Oleckie.


Projektant wynajęty przez Netbud odmówił uzupełnienia projektu i tym samym pozbawił mnie dostępu do internetu szerokopasmowego. Ignorował wszystkie moje pisma, telefony, emaile i smsy. Każde siedlisko w mojej wsi i pobliskiej  zostało podłączone - nawet te wymarłe i niezamieszkane od lat gdzie nikt nigdy nie będzie korzystał z internetu - ale kabel dostali. 


Natomiast ja, mimo że umowa z Telekomunikacją mówiła wyraźnie, że mają obowiązek wznowić mi szybki dostęp do internetu w ciągu 3 lat od przeprowadzki - nie dostałam tego internetu jako jedyna we wsi. Czekam 10 lat, a Telekomunikacja nie wywiązała się ze swojego obowiązku wobec mnie jako klienta. Każde siedlisko w Czuktach ma doprowadzony kabel z wyjątkiem mojego. To jest szykanowanie i dyskryminacja. Bardzo bym chciała wiedzieć, kto za tym stoi, aby mnie pozbawić dostępu do nowoczesnego, szybkiego internetu.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Książka!

Książka!

Okay. Drodzy czytelnicy, zaczynam pisać książkę, więc mnie tu prawie nie będzie :)

Teraz się będę literacko wyżywać w mojej książce :))) Tam to będzie total wypas :) Bez ogródek. Mam milion pomysłów na kilkanaście powieści i scenariuszy. Pora je zmaterializować :)

Pozdrawiam,

Indianka

niedziela, 22 lipca 2012

Niedziela umysłowo-dźwiękowa

Druga połowa niedzieli minęła pod znakiem zajęć umysłowych. Kokosz, za moją poradą uszykował i skompletował zgrabny pakiet aplikacyjny do szkół językowych w Polsce. Umieścił w nim absolutnie wszystko, łącznie z nagraniem swojego czytania historycznego dokumentu Magna Carta.

Zdjęcia do jego CV zrobiłam dwa dni temu. Wysłał je do znajomej, która wybrała jedno i obrobiła je w Photoshopie, tak, aby tło było neutralne. Dzisiaj za moją poradą nagrał swój akcent, intonację – po prostu swój głos. Na próbkę swojego głosu wybrał Magna Cartę, za moją aprobatą. To nie jest łatwy tekst i niełatwo się go czyta. To stara angielszczyzna. Doskonała próba umiejętności czytelniczych, językowych.

Dzisiaj jeszcze mu przypomniałam, że może dołączyć do swojego CV odnośnik do jego poprzednich prac – nagrań dźwiękowych, które sporządził dla pewnego kanadyjskiego muzyka z Vancouver. Kokosz, to profesjonalny dźwiękowiec po odpowiedniej szkole. Inżynier dźwięku. Ma niesamowity słuch. Słyszy rejestry niesłyszalne dla większości ludzi. Do tego stopnia, że gdy śmieję się głośno i wchodzę na wyższe rejestry – on zatyka uszy z bólu. Facet ma słuch jak nietoperz :)

Na koniec dnia poprosiłam, aby nagrał mi rozdział z amerykańskiej powieści którą właśnie czytam. Brzmi rewelacyjnie. Będę mogła popracować nad swoją amerykańską wymową, bo do tej pory bazowałam głównie na brytyjskiej angielszczyźnie. Powieść już kończę. Fajnie się ją czyta. Jestem na 409 stronie.

wtorek, 17 lipca 2012

Pogoda!

Obudziłam się. Oknem wali Słońce bez ogródek. Piękna pogoda! Oby za gorąco nie było. Zaraz idę budzić Kanadyjczyka :) Śniadanie i do dzieła!
 
W radio mówią o jakichś tornadach. Tornada? Tym razem mnie ominęły... Podobno szaleją tuż obok, ale moja farma jakby pod kloszem była. Nic jej nie nęka tym razem.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Kokosz przybył

Przybył Kanadyjczyk. Nieduży człowieczek o śniadej karnacji, o irańskich korzeniach. Został dostarczony z Krakowa pod same moje drzwi. Za darmo. W ciągu jednego zaledwie dnia. To się nazywa mieć farta do dalekosiężnych podróży :) Z Krakowa do Białegostoku podwieźli go znajomi, którzy jechali do Białegostoku w swoich sprawach. Z Białegostoku pod mój dom trafiła się okazja - trzech sympatycznych elektryków w delegacji podwiozło Kokosza na me rancho. Zaproponowałam im kawę. Chwilę pobyli, kawę wypili, zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z Kokoszem i pojechali do Ełku. Kokosz się właśnie aklimatyzuje w swojej sypialni. Walczy zawzięcie z muchami i komarami. Wytłukł już prawie wszystkie. Wieczorem wyciągnął mnie na spacer po okolicy, bo zapragnął gwałtownie podzielić się z całym światem, gdzie się obecnie znajduje, więc musowo trzeba było kupić doładowanie do jego komórki.
Podczas spaceru po wsi, zauważyłam, że Kokosz ma niebagatelną kondychę. Zasuwał przed siebie, jakby miał motorek w dupie. Mam nadzieję, że jutro równie rączo będzie pomykał po moich włościach ze słupkami ogrodzeniowymi :) Jako perkusista potrafi też gwałtownie wymachiwać rękami. Wykorzystał tę umiejętność do odganiania od siebie watahy much, która go podczas spaceru napadła. Zastanawiam się, przy jakim zadaniu ten jego talent do rękoczynów wykorzystać... Potrafi na prawdę niesamowicie wywijać rękoma. Pod każdym kątem i z taką niebywałą prędkością... hmm... Jakie zadanie mu dać?

niedziela, 15 lipca 2012

Super pomocnik

No, Irlandczyk był bardzo pomocny od początku do końca. Dużo mi pomógł tutaj, do tego był bardzo miły i serdeczny oraz niekłopotliwy. Oby więcej takich gości! :) To prawda, że Irlandczycy są przesympatyczni, spontaniczni i serdeczni. Taki jest Mick. Szkoda, że musiał wracać. Wrócił do Irlandii, a niebawem leci do Indonezji serfować po wysokich falach. Należą mu się te fale za tę pomoc dla mnie :) Pewnie długo będzie wspominał naszą jazdę na rowerach do Olecka i z powrotem :))) Ja na pewno - było super, niesamowicie, odlotowo. Czyste szaleństwo na 4 kółkach :))) Napiszę o tym w mojej ksiażce. To była zaiste niezwykła wyprawa.
 
Niebawem ma przyjechać Amerykanin, ale on artysta, muzyk, to raczej za wiele mi nie pomoże na gospodarce, ale może chociaż troszkę ulży w pracach gospodarskich.
 
O, kurczę - piszę w pierwszej osobie. hmm... odzwyczaiłam się od tego bloga :)
Dziś odebrałam zaległą korespondencję z CreativeIndianka  małpa  vp.pl
Kilka ciekawych listów tam znalazłam sprzed wielu tygodni :)

niedziela, 8 lipca 2012

Słoneczna niedziela

Gorąco. Od samego rana gorąco. Znajoma mówi, że woda w jeziorach już cieplutka. Warto by było trochę popływać. Robota w ogródku czeka na dokończenie. O zwierzęta trzeba zadbać. Część pastucha przestawić, a jeden rozebrać. Najpierw obowiązki, a jeśli starczy czasu i sił – trochę relaksu w jeziorze.

 

 

sobota, 7 lipca 2012

Koloniści amerykańscy

Mick przeczytał jednym tchem całą grubą powieść pt."The colonists" i powiedzial, że jest niezła, więc Indianka zabrała się też za jej czytanie. Powieść jest po amerykańsku, ale pisana językiem zrozumiałym dla wspólczesnego czytelnika, więc Indianka daje radę. Przeczytała już 3 rozdziały. Podoba się jej, że na każdej stronie znajduje nowe słowa i sformułowania. Czytając tę powieść - poszerza sobie słownictwo dzięki temu i udoskonala swoją sprawność językową w dziedzinie języka angielskiego.
Bawi ją, gdy spotyka oryginalne, nietypowe wyrażenia. Znaczenie nowych słów i idiomów odgaduje na podstawie kontekstu. W taki upał najlepiej ukryć się gdzieś w cieniu z książką i poczytać sobie z przyjemnoscią o dziejach kolonistów amerykańskich, którzy dzielnie zmagali się z niełatwą rzeczywistością swoich czasów, tak jak to robi obecnie Indianka :)

Skwar

Indianka obudziła się grubo przed piątą rano – sama z siebie. Zrobiła sałatkę warzywną z kilku ugotowanych ziemniaków, jednego pomidora, jednego ogórka i dwóch grubych garści ziół z jej łąk. Całość doprawiła przyprawami i olejem rzepakowym o smaku czosnkowym. Zaparzyła herbatę ziołową. Zjadła to naprędce przyrządzone śniadanie i wyszła na podwórko. Wystawiła kilka roślin do aklimatyzacji. Zeszła w dół ku rzeczce z zamiarem przyprowadzenia kozy do dojenia. Będąc na dole, zauważyła zrzucony drut i taśme pastucha przenośnego. Poszła wzdłuż pastucha w kierunku wjazdu na gospodarstwo, sprawdzić, czy aby bramka nie rozerwana. Pół pastucha odgradzającego dwa sady od siebie stało normalnie, ale druga część była rozerwana w kilku miejscach. No to konie poszalały – pomyślała. Co prawda ten pastuch miała zaplanowane rozebrać i przestawić go w inne miejsce. Konie jej w tym “pomogły” :) Rozebrała część rozerwanego pastucha i przestawiła go w inne miejsce odgradzając kwaterę wypasaną, od tej co ma być na razie nie wypasana.

Mimo wczesnej pory, na dworze było już bardzo gorąco. Po wysiłku związanym z przedzieraniem się przez nierówny teren wróciła do domu zdyszana i zlana potem. Schroniła się w chłodniejszym domu, by ochlonąć trochę i przemyć wodą spoconą twarz. “Skoro o tej wczesnej porze jest już tak gorąco, to co dopiero w południe się będzie działo?” – pomyślała. W taki żar nie da się pracować. Chciała coś posiać na działce, ale nie odważy się wyjść na nią w pełnym słońcu. “Może kapelusz trochę pomoże? Może zanurzyć się w ubraniu w wodzie i tak wejść na działkę? Zanim wyschnie, trochę ochłodzi ciało.” – pomyślała Indianka.

Konie schroniły się w stajni w cieniu. Całymi dniami się tam ukrywają przed żarem i owadami.

Trzeba będzie im dosypać tam słomy, bo napaskudziły.