poniedziałek, 28 lutego 2011

Czas powieści...

Indianka nie ma na rachunki. Jutro odetną Internet. So selavi babies... I will be missing you... ;)
I will think of you and I will be writing a book for you... ;)
My life is my inspiration and you are worth of my book, so I will write it for you...
I will try to do my best in order to make it exellant, fascinating novel... I hope you will be satisfied...
I think 3 years of exercises in writing on the blog will be usefull for me...
It was great time to have possibility to share with you my thoughts, experiences, etc.
Thank you very much for that time... and see you here in the future... hopefully, with my first novel... ;)
Kisses,
Indianka


Drodzy moi czytelnicy, nadszedł czas powieści. Ten blog był wprawką szlifującą mój język i sposób wypowiadania się, swoistym pamiętnikiem i kopalnią materiałów do mojej książki, którą właśnie zaczęłam pisać.

Dziękuję Wam, za czas spędzony razem, za Wasze często inspirujące i podbudowujące mnie komentarze. Także za te pokazujące inne punkty widzenia i rozumienia świata. Dawniej pisałam blog poza siecią, gdyż przez kilka lat nie miałam dostępu do internetu. Był on wtedy jedyną moją otuchą w oziębłym i nieprzyjaznym środowisku w którym się przypadkiem znalazłam. Dodawał mi sił i utwierdzał w tym co robię. Natomiast blog pisany online wzbogacają Wasze cenne komentarze. Jeszcze raz dziękuję Wam za nie.

Gdy moja powieść będzie skończona – dam Wam znać.
Pozdrawiam wiosennie,
Indianka

sobota, 26 lutego 2011

Łazienka jak z bajki...

Łazienka pistacjowa gotowa. Jest piękna – świetlista, słoneczna, pistacjowo-biało-błękitna. Wyposażona w słoneczne okno z dużym, eleganckim parapetem-półką. W narożniku maleńka półeczka na pojemniczek z zapachem. Lub na kieliszek wódki, jak sugeruje brat Brad... ;) Ewentualnie kieliszek wina - jak prostuje Indianka... ;) Łuk wejściowy do łazienki starannie wyklejony ręcznie robioną mozaiką z ciętych na wąskie paseczki i ręcznie szlifowanych flexem płytek – prawdziwie koronkowa robota. Natomiast obróbka okna to precyzyjny majstersztyk. Wspaniale urodę okna podkreślają szlaczki cygar. Indianka zadowolona z dzieła. Pora na uczczenie skończonej roboty i świętowanie nowej łazienki... ;)

Komin

Brat wykuł z komina zator składający się z cegieł, sadzy i smoły. Wyniósł w sumie 6 wiader tych zanieczyszczeń. Klął na kominiarzy, którzy rzekomo oczyścili komin. Klął jak szewc! W kanale kominowym do którego podłączony megapiec na zatorze stała kałuża wody. To wszystko znalazł w kominie na wysokości strychu. Cud, że w megapiecu się w ogóle paliło. Musi być jakaś szczelina pomiędzy kanałami dymnymi, dlatego w ogóle działał.
 
Po oczyszczeniu komina, megapiec rozbujał się. Daje 22 C na parterze w kuchni, a średnia w domu to 20 C. Na dworze jest – 22 C, czyli różnica temperatur to 44 stopnie Celsjusza. Oznacza to, że piec jest w stanie podnieść temperaturę w domu o 44 stopnie, a to bardzo dużo. Indianka i brat już nie marzną. Pchają do pieca całe dwumetrowe kłody, które spalają się godzinami, nagrzewając dom, wodę i gotując potrawy. Męki związane z paleniem w pipidówce c.o. za nimi. Trzeba będzie ją wymienić na wielki piec c.o. o dużej mocy, albo zrobić taki. Póki co, mała piecokuchnia stoi nieużywana popadłszy w niełaskę. Megapiec Indianki króluje!

piątek, 25 lutego 2011

Jaskółek... ;)

W czwartek wieczorem zadzwoniła Goha: „Co tam u Ciebie Brad? Imprezujesz?”
Brat Brad żachnął się oburzony: „Gdzie tam! Siedzę w łazience i lepię jak jaskółka!” - tu brat Brad miał na myśli liczne dekory i cygara, które do wyklejenia zielonej łazienki Indianka zaprojektowała. Wiele drobnych elementów składających się na obróbkę okna, parapetu i półki. Pod czujnym okiem Indianki prawdziwy majstersztyk powstaje, tym razem już w drugiej łazience przy pakamerze.


"Ale teraz zrobiliśmy sobie przerwę z siostrą na kawę i oglądamy film...” - relacjonował brat. W rzeczy samej to brat pił kawę, a Indianka herbatę. Indianka kawy nie pije. Co najwyżej zbożową i sporadycznie cappucino. Bardzo sporadycznie.


Słysząc wypowiedź brata, Indianka wygrzewająca się przy piecu roześmiała się i dodała: „No, zaprawa się kończy – jutro faktycznie będziesz lepił kafelki jak jaskółka – na ślinę i glinę... :))) Ale gliny cała piwnica – jest materiał :))! Tylko pluć na glinę i lepić! ;)))”

„A mówiłaś abym w domu nie pluł! Chciałabyś abym Ci na ściany pluł??” – zapytał brat Brad.
„No jak mus to mus. Materiał się kończy i nie będzie czym lepić, to ulepisz mi zaprawę ze śliny i gliny – ekologiczna zaprawa ;)”


Indianka się głowi skąd wziąć kasę na materiał. Dotacji ani słychu ani widu. Za dzień lub dwa brat nie będzie miał z czego lepić tych łazienek. Wyjedzie i zostawi dom rozgrzebany. 
Brat tęskni do miasta: „Nie ma tu ani pubów, ani dyskotek! Nie ma jak się zabawić.”
„No, nie przesadzaj. Masz TV, radio i w końcu siostrę do pogadania.” – obruszyła się siostra.
No, ale brata Brada nosi. Po pracy poszedł na wieś po piwo. Gdy wracał, postanowił dla swoich kolegów ze Szczecina nakręcić film dokumentalny z jego cierpiętniczego pobytu na mazurskiej wiosce. Wyjął komórkę i nakręcił otaczającą go scenerię – rozległą biel pól i łąk. Do filmu załączył krótki, a treściwy komentarz obrazujący jego odbiór otaczającej go surowej przyrody: „Nuuudaa! – zaskowyczał rozdzierającym głosem. 

Potem w domu sfilmował kotkę jak poluje na motyla obudzonego ze snu zimowego. Podczas wspinania się za motylem pokonała wiele półek i szafek oraz wyciągnęła się jak guma podwajając swoją naturalną długość próbując sięgnąć łapką ulokowanego wysoko na ścianie motyla.  Brat sfilmował kurkę dziobiącą zapamiętale kawałek psiego mięsa (nie z psa tylko dla psa uszykowanego jak by znów jakiś zajob chciał gdzieś dzwonić, albo jakby właściciel psa Piko się niepokoił, bo nadal psa szuka i znów w czwartek byli ludzie od niego szukać psa pod domem Indianki, tym razem czerwonym kombi i w dzień) – wszak kury to potomkowie drapieżnych dinozaurów. To są mini dinozaury. Zarówno Indianka jak i brat Brad wierzą w to święcie. A obserwacje zachowań kur ich w tym upewniają. Brat Brad sfilmował też łaszące się do niego i zaglądające przez okno suki, w tym rubasznie targaną przez niego za warę Sabę. Sfilmował także Indiankę szalejącą z piłą motorową. Filmik wyszedł komicznie, bo łańcuch był tępy i Indianka męczyła się z kłodą bardzo długo zanim ją przerżnęła. Więcej hałasu niż cięcia... ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dłubaninka

W łazience pistacjowo-biało-błękitnej została do zrobienia drobna dłubaninka, za to pracochłonna:
obróbka łukowatego wejścia, wymiana kilku kafelków przy umywalce i jednego przy wc, oraz uzupełnienie paru pod termą. Także uszczelnienie kapiącego zaworu przy kaloryferze. No i położenie struktury na suficie, fugowanie i zaimpregnowanie fug, przykręcenie karnisza... To drobiazgi, ale pracochłonne i zejdzie na to co najmniej dzień lub dwa, zanim można będzie łazienkę zmyć i oddać do użytku. Już jest piękna, a po całkowitym wykończeniu będzie jak bajka... :) Indianka bardzo szczęśliwa z tego powodu, że nareszcie będzie miała piękną, czystą, wygodną i funkcjonalną łazienkę...

niedziela, 20 lutego 2011

Słoneczna, śnieżna niedziela

Indianka wstała rano pierwsza. Zmierzyła temperaturę: w sypialni brata 13C, w sypialni Indianki 11C, w garsonierze 10C, a w kuchni ok. 17C. Dołożyła drewno do megapieca i ugotowała zupę. Pozmywała naczynia. Zrobiła śniadanie. Dostawiła trzeci 44-ro litrowy gar na piec i napełniła go wodą. Następnie zabrała się za reanimację roślin pokojowych. Połowa jest martwa, ale połowa przetrwała. Wykąpała wszystkie w wannie zraszając je obficie prysznicem. Odcięła zwiędłe części.
 
Może niektóre martwe rośliny uda się przywrócić do życia z korzenia lub pnia, więc na razie ich nie wywala.
Natomiast język teściowej ma się znakomicie - rośnie bardzo intensywnie, także jeden bananowiec. Drugi bananowiec padł.
Jedna juka przetrwała, druga zdechła. Fiołek alpejski nieżywy, także calanchoe. Fikusy padły (szkoda, że fiskus od mrozu nie pada... ;) )  Paprotka zwiędła, ale ją się zazwyczaj reanimuje przycinając krótko. Może jeszcze odbić... Begonie padły i chyba nie da się ich uratować, ale jedna mała wygląda na żywą...
 
Indianka uwielbia rośliny i miała wiele pięknych... Przez tę zimę wiele ich wymarzło...
Oby więcej takich mroźnych zim w domu nie było...
 
Ale z kolei hiacynty rosną i zakwitną za dwa tygodnie wypełniając dom Indianki upojnym zapachem i nadzieją...
 
Za oknem gruba kołdra śniegu i Słońce pogodnie rozświetlające łąki Indianki... Za oknem pięknie,  choć mroźno... Ważne że w domu nareszcie ciepło... Megapiec grzeje tak dobrze, że Indianka zupę na nim ugotowała...

sobota, 19 lutego 2011

Mega piec Indianki

Wczoraj uruchomiono stalowy piec kuchenny w kuchni na parterze. Chociaż są problemy z ciągiem i cofaniem się dymu, jednak piec grzeje wspaniale. Indianka kilka dni wcześniej kupiła nowe, dodatkowe rury spalinowe do tego pieca, a brat oczyścił ze smoły i sadzy komin i podłączył te rury do komina. Brat oczyścił fragment szybu dymnego na wysokości parteru. Aby oczyścił cały ciąg dymny, trzeba by wejść na dach i z góry go przepychać. Obecnie jest na to za ślisko i za niebezpiecznie. Brat wyciągnął z kanału dymnego komina wiadro spumeksiałej smoły i sadzy. To dziwne, bo ten kanał dymny nie był używany od czasu rzekomego czyszczenia go przez kominiarzy rok temu. Wskazywało by to na to, że oni go wcale nie oczyścili, tylko zwalili sopel lodowy u szczytu komina na dachu.
 
Tak więc wspaniały piec Indianki jej projektu grzeje i nagrzewa chałupę, lepiej niż ten c.o. i kaflowy razem wzięte. Ale jest problem z cofaniem się dymu – przy rozpalaniu kłęby dymu spowijają całą kuchnię. Teraz czyścić całego komina się nie da i nie da się go łatać lub przerabiać, bo jest za zimno na takie ryzykowne zabiegi, gdyby się okazało, że gdzieś jest dziura.
 
Jednak przy obecnym ciągu po częściowym wyczyszczeniu kanału dymnego, piec grzeje wystarczająco dobrze, by nagrzać temperaturę w kuchni do niemal 20 stopni. Nagrzewa też wodę do mycia w dwóch potężnych 44 litrowych garach, które na nim ustawili Indianie. W sumie daje to 88 litrów gorącej wody do kąpieli za darmo, tj. bez zużycia do tego celu prądu w termie.
 
Indianka ma i trzeci 44 litrowy gar. Na razie jeszcze nie ustawiony na piecu, bo wyszorowała kilka mniejszych garnków i w nich grzeje wodę do mycia, lub podgrzewa potrawy do jedzenia. Co prawda jest jeszcze miejsce na końcu pieca, ale Indianka nie ma zaufania do wspornika pieca w tym miejscu, bo się wykruszył podczas przesuwania pieca i ona boi się, że po postawieniu w tym miejscu ciężkiego gara z wodą mógłby się zawalić.
Trzeba przyjrzeć się temu wspornikowi i go wzmocnić jeśli konieczne i dopiero wtedy będzie można postawić gar. W tamtym miejscu i tak się nie nagrzeje ta woda tak, aby być gorąca, co najwyżej będzie letnia, ale letnia woda też jest przydatna, np. do pojenia zwierząt zimą, więc ostatecznie ten trzeci gar i tak tam wyląduje.
 
Indianka i brat zadowoleni z działania stalowego pieca. Brat rzekł: „To dopiero jest piec, taki piec to ja to rozumiem! Nie trzeba się namęczyć przy cięciu na małe kawałeczki drewna i nie trzeba co kilka minut podkładać drobno pociętych szczapek do paleniska tylko wkłada się do pieca całe duże kłody drewna na całą noc, a on grzeje do rana bez podkładania i w domu ciepło! A w tych dwóch małych pipidówkach (paleniskach piecokuchni c.o. i kaflaku) trzeba non stop dokładać i ciągle w chałupie zimno jak cholera!”
 
Tak więc Indianka i brat pławią się w cieple wielkiego pieca. Indianka ustawiła sobie krzesełko obok pieca i nagrzewa przemarznięte zeszłej i tej zimy stawy...

czwartek, 17 lutego 2011

Dzień gospodarski

Dzień udany, gdy porządnie
pocięte grusze i kasztany...
 
Dziś jakoś tak samoistnie wynikł dzień gospodarski. Chyba bratu chwilowo sprzykrzyło się szpachlowanie i równanie ścian. Widać złapał gospodarskiego bakcyla wczoraj, gdy Indianka  wyciągnęła go na przycinkę odrostów i żywopłotu w sadzie. 
 
Dziś z kolei pocięli na kawałki uschniętego kasztanowca pod domem (Indianka ma zezwolenie na wycinkę, jakby jakiś skur...l chciał Indiankę podpierdolić) i starą gruszę. Gruszane gałązki będą do wędzenia cielęciny (Indianka ma zamiar kupić 4 cielaki na odpas letni, gdy dostanie dopłaty jeśli je dostanie) a kasztanowiec na opał. Z niektórych kawałków kasztanowca wycięli dechy do krojenia chleba, warzyw oraz pieniek do tłuczenia mięsa na kotlety.
 
Ze starej gruszy powinny wyjść dechy na ławę ogrodową i huśtawkę.
 
Brat ciął piłą spalinową, a Indianka odgarniała gałęzie na bok i je układała. Potem zostawiła brata by pociął resztę grubych konarów, a sama zabrała się za siano. Nałożyła bogato siana koniom i kozom. Następnie poprosiła brata, by pomógł jej przeturlać jednego balota z paszarni do stajni koni i tam go umieścili w narożniku, by konie go za bardzo nie potargały od razu. Na razie maja żłoby pełne czubatego siana (jakby który skur...l próbował napuszczać na Indiankę kontrolę pod wyssanym z palca pretekstem, że rzekomo Indianka głodzi konie albo z powodu podobnych nikczemnych knowań pełzających ścierwojadów i chorych z nienawiści gnid), więc nie powinny się balotem za bardzo interesować.
 
Rodzeństwu podczas prac gospodarskich towarzyszyły wielkie, wypasione, masywne, piękne suki. Trochę utrudniały robotę próbując zwrócić na siebie uwagę...
 
Podczas roboty Indiankę rozbolała ręka od noszenia na widłach i nakładania snopków siana, więc po nakarmieniu zwierząt udała się do łóżka odpocząć trochę. Do łóżka zabrała kubek gorącej herbaty i czekoladę mleczną przysłaną przez Mamę. Kotki nie zabierała, ale kotka się sama zabrała i sprytnie wślizgnęła pod kołderkę... ;)
 
Brat też się udał się relaksować...

Absorbujący remont

Remont to absorbująca i męcząca rzecz. Ciągnie się już pół roku z przerwami, bo to albo fachowca odpowiedniego nie ma, albo pożyczki czy dotacji obszarowych nie ma na sfinansowanie remontu. Dobrze, że Indianka nie składała wniosku o dofinansowanie remontu domu pod agroturystykę z programu różnicowanie, bo by osiwiała z nerwów nie mogąc sprostać wymogom i terminom. Potrzebne jest znaczne dofinansowanie na remont kapitalny domu, ale przy programie różnicowanie i tak całą kasę trzeba od razu wyłożyć ze swoich pieniędzy i w dodatku na wszystko trzeba mieć rachunki, wszystko musi być nowe, więc się nic nie zaoszczędzi. Taki remont wyszedł by potwornie drogo. Wielu rolników rezygnuje z tego dofinansowania, bo jest zbyt obwarowane nieprzyjaznymi uwarunkowaniami, które po zrobieniu bilansu korzyści i kosztów oraz ryzyka wychodzi niekorzystnie. Po prostu nie opłaca się wchodzić w ten program jeśli chodzi o remont i rozbudowę domu pod agroturystykę. Taniej to samo można zrobić sposobem gospodarczym i nie wszystko na hurra, tylko etapami, to co niezbędne, ale przynajmniej rolnik się potwornie nie zadłuży w bankach na 200.000zł.

Agroturystyka to nie jest lukratywna działalność i inwestowanie w nią wielkich pieniędzy jest ryzykowne.
Raty spłaty zjadłyby rolnika, zanim by cokolwiek zarobił. Więc bezpieczniej dłubać pomaleńku.
No, ale i na tę dłubaninę Indianka musiała zaciągnąć komercyjną pożyczkę, bo np. wymiana instalacji hydraulicznej i założenie c.o. to kosztowna rzecz. Kafelkowanie i obróbki to z kolei prace staranne i pracochłonne, wymagające odpowiedniej temperatury, aby klej sechł. W domu za słaby piecyk c.o. i jest zimno.
Kupiła najtańszy jaki znalazła, moc niby odpowiednia, ale trzeba się przy nim narobić, aby dom podgrzać do 8 stopni... Poza tym taka temperatura jest niedopuszczalna dla ewentualnych gości agroturystycznych płatnych.
Gdyby ktoś chciał wynająć pokój, to będzie chciał mieć ciepło, co najmniej 20 stopni.
W garsonierze stoi jeszcze piec kaflowy. Chociaż w środku uszkodzony, dobrze grzeje i mocno się nagrzewa.
Po całym dniu palenia jest tak gorący, że można się oparzyć. Ponadto kafle długo to ciepło trzymają aż do rana.
Dzięki niemu użyte w garsonierze zaprawy dobrze schną. Garsoniera będzie kiedyś wspaniałą kawalerką do wynajęcia. Na razie roboty w niej na długie tygodnie. Niestety, nie wszystko da się teraz zrobić, bo Indianka dotacji nie dostała, a pieniądze z pożyczki już się skończyły... Brakuje kasy na materiały...


No i trzeba będzie przerabiać instalację wodną spieprzoną przez hydraulika z Filipowa oraz zabudowywać rury zostawione na wierzchu przez hydraulika ze Skierniewic. Słabo w Polsce z fachowcami, oj słabo, a jakość ich prac jest beznadziejna. Za to każden chciwy na forsę jak jaki popieprzony. Żeby chociaż dobrze zrobił, bez partaniny.
Tak więc jeszcze długie miesiące miną, zanim garsoniera będzie gotowa, a może remont znowu stanie na lata?
Indianka nie ma jak sfinansować tego remontu. Brat robi co może, ale jest już przemęczony i ma dość zimna, a poza tym kroi mu się wysokopłatna robota w Niemczech, gdzie zarobi górę pieniędzy.
Indianka gdyby nie konieczność bycia na gospodarstwie i doglądania inwentarza i dobytku, też by chętnie śmignęła do dobrze płatnej roboty za granicą... Może by po drodze poznała miłość swego życia? ;)
Tymczasem brat wyszedł z garsoniery i myśląc, że wyłącza radio, włączył niechcący jedną z ulubionych płyt Indianki. Indianka zgasiła światło i siadła pod gorącym piecem kaflowym delektując się refleksyjnymi melodiami płynącymi przez pokój pogrążony w głębokim półmroku...
Remont trwa i trwa. Męczący i pełen kurzu. Indianka chciałaby raz na zawsze zmyć z siebie ten wiecznie unoszący się w powietrzu pył i odpocząć w normalnych warunkach...
Ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to jeszcze długo potrwa zanim dom stanie się normalnym domem...

wtorek, 15 lutego 2011

Walentynki

Jakoś minęły niepostrzeżenie, a pracowicie. Niespodziewanie czterech Walentych pamiętało o Indiance w tym dniu... Jak miło... :) Przez takich Walentych Indianka nie może się oddać czarnym myślom, a czasami lubi się oddawać czarnym myślom i poddawać się dryfującej depresji... A tu kurcze nie da rady, bo ktoś Indiankę bardziej niż lubi... Kurczę... ;) Depresja się tego dnia nie udała... ;)))
 
Ale Indianka i tak zajęta i nie miałaby na nią, ani na randkę czasu, bo mróz siarczysty i trzeba ostro palić w piecyku by dom nie zamarzł, a wraz z nim świeżo położone zaprawy... Brat się wścieka, bo ma utrudnione kafelkowanie po hydraulikach, którzy nie pochowali dostatecznie głęboko rur w ścianach lub nie dali zapasu na kaloryferach na płytki.
 
Brat robi co może, aby uratować sytuację, ale poprawianie po innych zajmuje mnóstwo czasu, a poza tym i tak się nie da już nic zrobić albo niewiele – rur nie przesunie, nie wydłuży - najwyżej minimalnie dopchnie lub wyciągnie, ale to nie zawsze wystarcza i trzeba kombinować dodatkowe zabudowy by rury pochować w ścianie, lub przycinać zawieszki u grzejnika, by można go było po wykafelkowaniu zamontować na ścianie.
 
W związku z tą dodatkową gimnastyką zafundowaną przez hydraulików, remont się przeciąga. Kafelkowanie jeszcze się przeciągnie. Poza tym zimno w chacie i obróbki i kleje wolno schną, nawet po kilka dni.
Za to prace są wykonywane starannie i rzetelnie, bez obciachu. Już wyłania się piękna łazienka pistacjowa, a dokładniej pistacjowo-biała. Łazienka prawie gotowa, ale najbardziej pracochłonne detale jeszcze przed nami...

sobota, 12 lutego 2011

Struktura

A na suficie w łazience będzie struktura. Indianka chciała robić sufit podwieszany z paneli i dać tam halogeny, ale nie ma kasy na zakup takich materiałów, a tynku powinno starczyć na sufit - to brat zrobi piękną strukturę, bo jest w tym dobry i tym samym łazienka będzie całkiem wykończona, bo by ten aktualnie zapyziały sufit paskudnie wyglądał przy nowiutkich, białych i pastelowych kafelkach. W sumie oszczędnie sufit wykonany będzie, ale nie mniej pięknie, a może i piękniej taki podrzeźbiany będzie wyglądał...Indianka lubi struktury, pastelowe barwy... Będzie się czuła bosko biorąc kąpiel w takiej łazience... A na półeczce postawi zapachowe świece... Do wanny wleje wonne oleje... i oddda się rozkosznej kąpieli... Za wszystkie ciężkie mazurskie lata przeżyte w znoju i biedzie...

Gdy będzie ślicznie wykończona łazienka,
pluskać się będzie godzinami w wannie panienka...

Indianka nawet do wanny wleje,
relaksujące, wonne oleje... ;)

Półeczka

Indianka zachwycona precyzją wykonania półeczki w łazience. Prawdziwy majstersztyk!
Wczoraj Indianka pojechała dokupić zaprawy tynkarskie i klejowe, a brat obrabiał okna łazienkowe.


Drugi raz je obrabiał, bo jakiś kretyn z tych co to u Indianki remontowali wcześniej – dosypał wapna do gipsowego goldbanda czym zepsuł goldband. Wapno wypala gips. Brat raz obrobił okna tym zepsutym goldbandem i tynk wcale nie sechł, zupełnie nie tężał. Trzeba było wszystko zwalać i robić na nowo.


No, ale poradził sobie z tym zadaniem wczoraj i jeszcze zdążył piękną półeczkę w łazience pistacjowej wykonać. Indianka w tym czasie udała się po materiały budowlane. Za ostatnie pożyczone pieniądze kupiła 10 worków zaprawy i unigrunt. Zaprawa świeża, nie otwierana, więc nie powinno być numerów, że coś nie schnie lub nie wiąże. Zatem do poniedziałku łazienka pistacjowa powinna być gotowa. Ahh... cudo to będzie... :)

piątek, 11 lutego 2011

Indianie kafelkują

Indianka projektuje – jej brat wykonuje. Powstaje piękna łazienka. Brat się wpierw trochę burzył przeciwko pomysłom Indianki, ale po wykonaniu jej wskazówek, sam się zdziwił, jak ładnie i oryginalnie zaczyna wyglądać łazienka. Takiej jeszcze nie widział, a kafelkuje już 15 lat. Indianka czekała na normalną łazienkę latami, więc teraz chce, by każdy detal był dopracowany i by to miejsce nie było banalną łazienką, lecz świetlistym pokojem kąpielowym pełnym przyjemnych, pastelowych barw i lśniących refleksów...
Mama będzie dumna ze swoich dzieci, gdy zobaczy ich wspólne dzieło...

środa, 9 lutego 2011

Wymarzony urlop

Pracowałeś w stresie ciężko cały rok. Nareszcie zbliża się czas wypoczynku. Masz do dyspozycji dwa tygodnie urlopu. Jak chciałbyś go spędzić? Opisz swój wymarzony urlop... Puść wodze fantazji... ;)

Co, jeśli nie Egipt?

Uwielbiasz egzotyczne wycieczki. Co roku starasz się jechać w inny zakątek świata.
Co by Cię skłoniło do tego, abyś zamiast jechać za granicę, spędził swój urlop w Polsce?
Czego byś się spodziewał? Co chciałbyś mieć zaoferowane? Jak miałby wyglądać Twój urlop?

Kotki rezydentki

Kotki rezydentki w łóżku Indianki, gdy Indianka się obudziła, wpełzły jej na pierś, pod brodę i mruczą zadowolone z bliskości swojej Pani.
 
Brat śpi wyczerpany długą podróżą. Między Szczecinem, a Oleckiem jest fatalne połączenie. Przez Warszawę musiał jechać na Mazury. Jechał aż 18 godzin.
 
Indianka wstaje i do zwierząt zagląda. Trzeba im dołożyć paszy i dać wodę.

Przybył brat

Na rancho przybył brat,
Energiczny, silny chwat.
 
Zmężniał na Zachodzie. Bywał w Niemczech, w Szwecji, w Norwegii na budowach. Indianka 7 lat go nie widziała. Wreszcie przybył trochę pomóc Indiance. Będą kafelkować łazienkę...
 
Okazało się, że w międzyczasie nauczył się obsługiwać piłę spalinową, mechaniczną ostrzałkę do łańcuchów, a nawet koparkę, że o innych typowych dla fachowca od wykończeń i ociepleń narzędziach nie wspomnę...
Na pewno się tutaj bardzo przyda...
 
Jechał do Indianki 18 godzin i powinien iść wypocząć, przespać się, ale rozpiera go energia i zabrał się za rżnięcie drzewa i palenie w piecu... Temperaturka naciągnęła w pokojach do 8 stopni...
Szykuje drewno na jutro, bo jutro nie będzie czasu na to – trzeba będzie napalić w piecu i zabrać się za kafelkowanie.

Indianka przez ostatnie dnie zbierała, porządkowała i segregowała narzędzia, więc są wszystkie pod ręką i robota powinna iść sprawnie.

niedziela, 6 lutego 2011

Rozległa odwilż

Dziś, korzystając z rozległej odwilży, Indianka zabrała się za rąbanie drzewa na dworze. Dobrze szło. Rąbała duże kłody rozszczepiając je dwoma siekierami aż do godziny 13.00, a o tejże godzinie zeszła do kuchni i zaczęła gotować obiad, bo od 13.00 ma zniżkową taryfę na prąd. Gotowała najpierw na kuchence elektrycznej, ale jak tylko rozpaliła w piecu, natychmiast kuchenkę wyłączyła i postawiła patelnię na piecokuchni. Tym razem dobrze się paliło i udało się usmażyć wołowinkę z cebulką, a na elektrycznej ugotować ryż. Zjadła obiad, dorzuciła do pieca i uciekła pod kołdrę, bo w stopy przemarzła. W domu temperatura podniosła się do 3 stopni Celsjusza. Paliłaby w piecu dalej, ale po pracy na dworze zrobiła się zmęczona i śpiąca, w dodatku te przemarznięte stopy, więc uciekła do łóżka zagrzać się i przespać trochę.

I co dalej?

Niedziela lutego 2011, noc. Indianka nie śpi. Obejrzała ciekawy film o chłopaku, który przypadkiem stał się dealerem narkotyków i zarobił na tym 60 mln dolarów, a po pewnym czasie wszystko stracił.  Stracił też swoją rodzinę – żonę i córkę. Trafił do więzienia na wiele lat. Marnie skończył, ale przeżył w swoim życiu też złotą passę. Co użył, to jego.
 
Indianka duma o nim i jego życiu. Facet zarobił fortunę i fortunę stracił. Stracił, bo był to nielegalny interes i w końcu policja go zwinęła, a dokładniej FBI. A zarobił, bo trafił na wielki popyt na narkotyki.
To były czasy hippisowskie. Wszyscy jarali trawę. Potem przyszła kolej na mocniejszą kokainę.
 
Indianka nie ma zamiaru zajmować się niczym nielegalnym. Ale na czymś trzeba zarabiać na życie.
Gospodarka nierentowna, niedofinansowana – skarbonka bez dna, bez profitu.
 
Agroturystyka – świetny pomysł, ale wymagana na starcie potężnych nakładów. Stopa zwrotu stosunkowo niewielka w zestawieniu z kosztami jakie trzeba ponieść aby taki interes uruchomić.
Agroturystyka to nie jest lukratywny interes. To jest dodatkowa działalność przy gospodarstwie rolnym, które musi się utrzymywać z produkcji rolnej.
 
Najwięcej zarabiają ci, co nic nie produkują i nic nie ryzykują. Ci, co kupują tanio i sprzedają drożej, czyli pośrednicy. Obojętnie, czy przedmiotem obrotu jest bydło, czy nieruchomości.
Najwięcej można zarobić na handlu.
 
Taka jest prawda. Ale Indiankę nie pociąga robienie pieniędzy samo w sobie. Chciałaby żyć przyjemnie na swoim rancho i łączyć przyjemne z pożytecznym, czyli zarabiać na goszczeniu ludzi u siebie.
Nie musi zarabiać bajońskich sum. Wystarczy, by miała na swoje skromne potrzeby i na wycieczki dookoła świata, oraz na zagospodarowanie i rozwój gospodarstwa.
 
Ciężko pracuje tyle lat bez urlopu, bez zapłaty, traci zdrowie z przepracowania i zimna – chciałaby wreszcie zacząć żyć normalnie, lekko, radośnie, bez zmartwień egzystencjonalnych.
 
Małymi kroczkami zbliża się powoli ku realizacji swoich celów. Samej ciężko. Gdy zaczynała swoją mazurską pracę, nie chciała swych planów realizować sama, niestety, nigdy nie spotkała nikogo, z kim można by było współdziałać w tym temacie czyli w temacie stworzenia małego raju na ziemi, na indiańskiej ziemi...
 
Teraz, po latach, gdy Indianka nauczyła się polegać tylko na sobie i wierzyć tylko sobie – umie działać samodzielnie. Całkowicie samodzielnie. Zresztą, żyjąc w mieście była też samodzielna, tyle że tam zarabiała cokolwiek na życie, a tutaj pakuje wszystkie swoje siły i środki w gospodarkę i ciągle po 8 latach nie ma zrealizowanego swojego celu, mimo, że zrobiła w kierunku jego realizacji baaardzo duuużo.
 
Nikt inny na jej miejscu nie dałby radę tak wiele zdziałać bez poważnego dofinansowania i wsparcia choćby duchowego. 
 
Ogrom pracy oparła na swojej ciężkiej fizycznej pracy i wykorzystywaniu nadarzających się okazji, których nie było za wiele, ale były i cokolwiek ułatwiły Indiance jako takie zagospodarowanie się na tej ziemi – np. dopłaty unijne. W skali gospodarstwa Indianki są one niewielkie, niewystarczające na pełne zagospodarowanie się i uruchomienie jakiejkolwiek przynoszącej zyski działalności, ale są i razem z ciężką fizyczną pracą powoli działają na korzyść w kierunku urentownienia gospodarstwa Indianki. W zasadzie gospodarstwo Indianki powinno było dostać dotację dla gospodarstw niskotowarowych, aby Indianka mogła rozpocząć taką niskotowarową działalność, np. chów kóz i wyrób serów lub agroturystykę. Niestety, z powodu idiotycznego kryterium nie dostała (kryterium wymagało od gospodarza prowadzenia gospodarstwa przez co najmniej 3 lata).
Dotacji dla młodego rolnika nie dostała również z powodu idiotycznego kryterium (prowadzenie gospodarstwa przez nie dłużej niż rok). Natomiast banki w owym czasie dysponujące kredytami preferencyjnymi dla rolników, także się wypięły, bo wg ich kryteriów trzeba było być gospodarzem przez co najmniej 3 lata i uzyskiwać dochody z gospodarstwa. Indianka trafiła w feralną dziurę finansową. Natomiast dotacje obszarowe zależne od ilości hektarów są w przypadku gospodarstwa Indianki niewielkie. Ledwie starczają na zakup paszy, zakup zwierząt hodowlanych, usługi weterynaryjne i inseminacyjne, zakup podstawowych ręcznych narzędzi rolniczych. Często trzeba było wybierać. Albo to, albo to.
 
Nie ma i nie było żadnego programu wspomagającego zapaleńców z miasta, którzy przenieśli się na wieś, by tu uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Nie ma dla takich ludzi żadnego wsparcia, ani w Gminie, ani w Unii.
Są zdani wyłącznie na siebie. Jeśli mają morze kasy lub wpływy z innych działalności – poradzą sobie jakoś, o ile ciężka praca na wsi im nie zbrzydnie. Najmą maszyny i robotników rolnych do pomocy i nimi będą obrabiać ziemię. Ale jeśli będą zdani wyłącznie na pracę swoich rąk, bez wsparcia maszyn – to żaden sobie nie poradzi lepiej niż poradziła sobie Indianka.
 
Indianka wie, że są łatwiejsze sposoby na osiągnięcie swoich celów, ale brzydzi się nimi.
Brzydzi się zarówno prostytucją jak i polityką. Ani do jednego, ani do drugiego się Indianka nie nadaje i nie chce nadawać. Za porządna na to jest. Nie potrafiłaby sprzedawać swoje ciało za pieniądze, nie potrafiłaby też odnaleźć się w śliskich i pokrętnych układach politycznych. A zarówno prostytucja jak i polityka przynosi łatwe pieniądze. Zarówno prostytutka jak i polityk nie musi się narobić by górę forsy zarobić.
 
Ale to nie dla Indianki. Ona honorowa. Woli ciężką harówę od takiego poniżenia i poniżającej łatwizny w pozyskiwaniu nieczystych i niezbyt uczciwie zarobionych pieniędzy.
 
Ahh... były i rady mało ambitne „wyjść bogato za mąż”. Indianka wyjdzie za mąż tylko wtedy, gdy się zakocha z wzajemnością. Związek dwojga ludzi, zwłaszcza wiązek sformalizowany musi opierać się na miłości. Jeśli tej miłości nie ma – nie ma sensu być razem. Indianka nie wyobraża sobie, aby miała kiedykolwiek wyjść za mąż z wyrachowania, bez miłości. To okropne. Takie coś budzi jej politowanie. To jest rozwiązanie dla ludzi słabych i wygodnych, takich bez honoru i bez charakteru.
 
Jeśli nie spotka jej miłość, szczęśliwa miłość – nie wyjdzie za mąż. Będzie nadal sama i nadal będzie śnić, o tym co piękne i dobre. Dla Indianki wszystko jest albo czarne albo białe. Albo kocha, albo nie. Albo jest wzajemna miłość, albo jej nie ma. Jeśli wzajemnej miłości nie ma, nie ma sensu się męczyć.
 
Najgorsze co może być w życiu Indianki, to zaprzedać swoją duszę, pragnienia i dobrowolnie wejść w coś, co jest sprzeczne z jej naturą.
 
Indianka rzadko się zakochuje. Rzadko spotyka kogoś, kto nadaje na jej falach, kto ją pociąga, kto ją inspiruje.
Nie wie, czy kogoś takiego spotka, bo większość mężczyzn w jej wieku już jest we związkach, stałych związkach, a Indianka z zasady nie rozbija cudzych związków. Takie zachowanie to poniżej jej godności.
 
Najgorszy okres w życiu ma już za sobą. Przeszła przez niego sama, bez wsparcia.  W tamtym okresie była podatna na zakochanie się, bo było jej bardzo ciężko, potrzebowała pomocy, wsparcia, dobrego słowa, czułości. Wystarczyło jej okazać serce i mogła się łatwo zakochać. Niestety, nikt jej nie okazał tego serca.
Tamten okres już minął i zahartował Indiankę. Wie, że tak naprawdę może polegać tylko na sobie.
 
Współczesne oznaki sympatii, wsparcia od ludzi – ceni, ale tak naprawdę były one dawno temu potrzebne.
Wtedy, gdy były one bardzo potrzebne – nie było ich. Teraz są jakby przeterminowane.
 
Miejscowa ludność okazała się nieprzyjazna, odpychająca, ogarnięta przez znieczulicę, często podła, a kontakt ze światem i z pozytywnymi ludźmi urwał się w momencie, gdy Indiance ukradziono komórkę z dostępem do internetu. Wtedy została tu zupełnie sama, wyłącznie zdana na siebie.
 
Było jej baaardzo ciężko wtedy. Bez kasy, głodna, w ciężkich warunkach materialnych, musiała sama dać sobie tu radę i dała. Nikt z ludzi miejscowych Indiance nie pomógł, nie pomogła też żadna instytucja.
 
Indianka już nie ma złudzeń co do miejscowych ludzi z wiosek. Dobrze poznała ich naturę. Są jacy są, jakoś tak wychowani dziwacznie, uformowani na zimnych znieczuli. Trudno. Nie podoba się jej to, ale tak tu jest. Przyzwyczaiła się do tego i nie czuje żadnej więzi z nimi. Nie budzą oni jej sympatii. Nie zasłużyli na nią.
 
Owszem, bywają wyjątki. Chybotliwe wyjątki. Niekiedy okazują życzliwość, która momentalnie znika bez powodu. Na czymś, co niestałe, niepewne – nie można opierać przyjaźni. Indianka po kilku takich nieudanych próbach zaprzyjaźnienia się z niektórymi miejscowymi dała sobie spokój. Po prostu tutaj przyjaźń nie działa.
Czemu nie działa? Bo podstawą wszelkiej przyjaźni tutejszej jest materializm, to, co możesz zyskać na takiej przyjaźni. Indianka biedna, nie ma maszyn rolniczych, więc niepotrzebna miejscowym jej przyjaźń.
Nie ma ona pożądanego na wsi sprzętu rolnego, który by można od niej pożyczać, więc nie warto się z nią przyjaźnić. Przeważnie nie ma też kasy, więc nie można na niej zarobić, więc też niepotrzebna jej przyjaźń i kontakty z nią.
 
A to, że a ona ma dobre serce i otwartą duszę, to dla miejscowych żadna wartość. Tu liczy się materializm.
 
Z kolei Indianka gardzi takim podejściem do przyjaźni. Dla niej przyjaźń to bezinteresowne zjawisko.
 
Klub wzajemnej adoracji polegający na wymianie maszyn rolniczych i płodów rolnych, to nie przyjaźń, tylko interesy.
 
Interesy można robić z kimś, kogo się nie lubi, nawet z ostatnią łachudrą, ale robi się z nim te interesy, bo taka jest potrzeba. Ale stawianie łachudry nad przyjaźń z Indianką, bo łachudra pożyteczny czasem, może ciągnik pożyczyć czy inną maszynę, a Indianka nie ma co pożyczyć, więc się nie liczy - to już nie hallo.
 
Indianka nie ma czym się wymieniać, dlatego tutaj nie może się z nikim zaprzyjaźnić. I już nie chce próbować, bo pierwsze próby zaprzyjaźnienia się z miejscowymi skończyły się dla niej przykrym rozczarowaniem. Zresztą zaprzyjaźnianiem nie można nazwać zwykłego kumplowania się celem wymiany maszyn. Kumpel, to nie to samo co przyjaciel. Z kumplem można wypić piwo, powymieniać się maszynami, ale kumpel ci nie pomoże, gdy będziesz w potrzebie, bo to tylko kumpel. Jego życzliwość jest ograniczona. Może pomoże, a może nie. Zależy czy będzie mu to do czegoś potrzebne lub czy będzie mu się chciało, czy będzie w nastroju. Natomiast przyjaciel, to jest ktoś, na kim zawsze i wszędzie możesz polegać, komu możesz ufać w każdej sytuacji.
 
Życie na wiosce mazurskiej uświadomiło Indiance z ogromną ostrością, że tak naprawdę każdy człowiek jest w życiu sam, zupełnie sam, a złudne pozory przyjaźni są tylko ułudą, mrzonką, chybotliwą sympatią i nie warto do niej przykładać wielkiej wagi. Gdy człowiek nie ma złudzeń, oszczędza sobie przykrych rozczarowań.
 
Indianka woli zwierzęta, bo są one szczere i bezinteresowne w swoich sympatiach. Gdy kot wtula się w pierś Indianki i mruczy upojnie pod wpływem głaskania – Indianka wie, że to szczera sympatia i nie wyparuje ona następnego dnia, bo kotek pamięta, że Indianka jest dla niego dobra, miła i dba o kotka podrzucając mu różne smakołyki, a wieczorami wpuszcza pod ciepłą kołderkę... ;)
 
Gdy psy, konie i kozy podchodzą do Indianki by przywitać się – wie, że to szczere jest. Znają dobro Indianki, ufają jej, są jej wierne i oddane. Nawet kurka najchętniej grzebie w ziemi tuż obok nogi Indianki.
Zwierzęta są kochane. Szczere, dobre, oddane. Niezdolne do podłości.
 
Trzeba dodać, że czasami ktoś z głębi Polski, a nawet z okolicy okaże Indiance szczerą sympatię. To też miłe.
 
Tyle sympatii co jej okazują zwierzęta i niektórzy ludzie – Indiance wystarczy. Polega i tak wyłącznie na sobie.
Żyła tu tak długo otoczona zimną znieczulicą ludzką, że współczesne gesty sympatii od różnych ludzi odbiera ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Ceni je, ale nie przecenia, bo wie, że człowiek w życiu jest tak naprawdę sam, a jak przysłowie mądre mówi „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” – znaczy – dzisiaj sympatia jest, a jutro już jej nie ma... ;) Ale są też prostolinijne, dobre, wierne dusze, takie jak dusza Indianki. Takie dusze Indianka ceni najbardziej... :)

sobota, 5 lutego 2011

Rozmyślania Indianki nad piecokuchnią

Piecokuchnia podczas pobytu Burzana działała znacznie tragiczniej niż teraz.
Główną przyczyną był drobiazg, którego nie zauważył żaden z obecnych w domu Indianki hydraulików.


Żaden z mądrali nie wiedział, do czego służy mała, metalowa blaszka z rączką. Indianka każdego z nich pytała i żaden nie miał pojęcia. Od zmontowania centralnego mijały tygodnie, a piecokuchnia mimo palenia nie nagrzewała domu. Indianka caaaly dzień dowalała drewna do piecyka, a kaloryfery były ledwo letnie albo po prostu zimne. Wzięła instrukcję i zaczęła ją analizować, ale tam też nie było objaśnień do czego służy ta niepozorna płytka. Gdy był hydraulik ze Skierniewic i spalał suche deski to komin ceglany aż był gorący, a kaloryfery ledwo ciepłe po wielu godzinach palenia. Coś było nie tak. Cały żar szedł w komin, zamiast grzać wodę w płaszczu wodnym. No, ale hydraulik się nie zorientował, jaka to była przyczyna niskiej wydolności piecokuchni i wyjechał zostawiając Indiankę z niewydolnym ogrzewaniem. Zasugerował, że to wina pieca, bo ma za mały płaszcz wodny, więc Indianka już nie dociekała, co jest nie tak z tym piecem. Za jego niską wydajność 
obwiniała mały płaszcz, małe palenisko i brak węgla i ogromną powierzchnię domu do nagrzania. Także brak otulin na rurkach.
Indianka długie tygodnie marzła mimo palenia w piecokuchni. Widząc, jak wiele drewna się marnuje, a piecokuchnia właściwego ciepła nie generuje, postanowiła zainwestować w rurę spalinową by wspomóc ogrzewanie domu. Kupiła 4 metry rury ważącej razem 50kg.
Na szczęście Burzan Indiance pomógł te rury przytargać spod domu sołtyski, gdzie dojechał kurier.


Mimo, że akurat wtedy droga była odśnieżona, kurier nie odważył się podjechać pod dom Indianki i Indianka z Burzanem musieli ciągnąć dwie paki z rurami prawie kilometr – drogą po śniegu. Wzięli linki, przewiązali dwa kartony i pociągnęli.
Parę dni później przyjechał hydraulik Krawat usuwać różne usterki i niedoróbki i przy okazji podłączył tę rurę.

Gdy hydraulik odsunął piec od ściany i zaczął gwintować dodatkowe rury przedłużające, Indianka zabrała się za czyszczenie pieca. Rozebrała go z fajerek, zdjęła żeliwną płytę i drucianą szczotką wyszorowała z sadzy i smoły wnętrze pieca.
Wówczas to, podczas owego czyszczenia, Indianka przyjrzała się wnętrzu pieca i zrozumiała, że piec słabo grzeje, bo cały płaszcz wodny nie jest nagrzewany tylko jego mała część. Popatrzyła jak przebiega kanał dymny, złapała leżącą pod ścianą tajemniczą płytkę i zatkała jeden z otworów kanału dymnego. TO BYŁ PRZEŁOM.
W ten sposób wymusiła pełny obieg gorących spalin po płaszczu wodnym. 
Po zamontowaniu rury spalinowej i przykręceniu rur wodnych do pieca, hydraulik napalił w piecokuchni.


Tym razem, dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu wodnym, woda w instalacji zaczęła się natychmiast nagrzewać, kilkakrotnie szybciej niż było to wcześniej. Do tego, zanim kaloryfery nagrzały dom, grzała już rura spalinowa puszczona od piecokuchni w piwnicy, poprzez ceglany sufit do kuchni na parterze, gdzie wchodziła w komin ceglany. Także rura spalinowa natychmiast grzała kuchnię w piwnicy i kuchnię na parterze, zanim woda w płaszczu się nagrzała. Jednocześnie woda w instalacji zaczęła się kilkakrotnie szybciej nagrzewać w płaszczu wodnym dzięki pełnemu obiegowi spalin po płaszczu i w domu udało się uzyskać 15 stopni ciepła, ale to po kilku godzinach palenia suchym drewnem, deskami itp. Trzeba było jeszcze odpowietrzać instalację, bo była strasznie zapowietrzona i przez to mniej wydajna.
Okazało się, że filtr zawalony brudem i to niby była przyczyna zapowietrzenia. Miał też coś z tym wspólnego zbiornik wyrównawczy i nadal z nim coś jest nie tak. Indianka sądzi, że rurki za wąskie go zasilają i dlatego on nie działa sprawnie, bo gdy Indianka zakręca bojler, to z rurki spustowej od naczynia wyrównawczego chlusta wiadro czy dwa wiadra wody.
Gdy był hydraulik, spalił wszystko co suche, tak, że nawet na rozpałkę nic nie zostawił i gdy wyjechał, Indianka miała trudności z rozpaleniem piecokuchni, bo zostało samo mokre drewno.
Pomęczyła się parę godzin, ale rozpaliła, tyle, że to mokrawe drewno słabo się pali i nie generuje takiej energii aby nagrzać solidnie kaloryfery.
Czasami się to udaje, po wielu godznach palenia lub szybciej, gdy się trafi na jakieś suche wiatrołomy.

Od gorących kaloryferów do ciepła w pokojach daleka droga, bo nawet jeśli kaloryfer jest gorący, to on musiałby być stale gorący przez całą dobę, by doprowadzić do nagrzania pokoi. Kilka godzin palenia tylko podnosi nieznacznie temperaturę. Przy czym trzeba stać przy piecyku i go pilnować by nie wygasł, dokładać co rusz drewno drobno pocięte, bo gdy się postawi pionowo na sztorc dłuższe kawałki, to mają one tendencję do wygasania w tym maleńkim palenisku.
No i takie palenie w piecu to nie ma spokoju, bo co parę minut trzeba zejść i dołożyć do pieca.

Jest to męczące. W dodatku marznie się w stopy, bo mimo, że w piwnicy temperatura podczas palenia w piecu jest kilka stopni wyższa niż na parterze (dzięki tej rurze) to mimo wszystko podłoga jest zimna i ziębi nogi.
Trzeba być cały czas w ruchu by nie przemarznąć, a i tak stopy marzną i trzeba wskoczyć raz po raz pod koc elektryczny i się dogrzać. To syzyfowa praca, to palenie w tej piecokuchni. Trzeba coś innego wymyślić.
Indianki stalowy piec kuchenny świetnie grzał, dopóki się kanał dymny nie uszkodził.
W domu są trzy kanały dymne. Dwa zajęte przez działające piece. Jeden kanał dymny zajęła piecokuchnia w piwnicy, drugi zajmuje piec kaflowy, a trzeci kanał jest uszkodzony i nie ma ciągu w piecu stalowym w kuchni.
Jedyne co można zrobić w tej sytuacji to odłączyć jeden z działających pieców i w jego miejsce podłączyć stalowy piec kuchenny na parterze.
Indianka miała już ten pomysł zanim się hydraulik pojawił by usunąć zapowietrzenie z instalacji i kaloryferów, pozakładać otuliny na rurki i dołożyć rurę spalinową do piecokuchni.
Postanowiła jednak wtedy dać piecokuchni szansę, zobaczyć, jak będzie działała z tą rurą, czy rura da radę nagrzać dom. Okazało się, że rura dobrze grzeje, ale nie na tyle by nagrzać dom, natomiast stalowy piec kuchenny to potrafił.
Szkoda demontować rurę od piecokuchni, bo może piecokuchnia na suchym drewnie będzie znacznie lepiej grzać, a na węglu może na tyle dobrze, że nie trzeba by było ją wymieniać na większy piec...
Póki co, jest jednak w chałupie zimno. Indianka ma dość tego zimna. Pali, pali, rąbie i rąbie to drewno i znowu dokłada i dokłada do pieca, a w chałupie ciągle zimno. Narobi się jak dziki osioł, a i tak zimno jak cholera.
Ledwo 6 stopni Celsjusza w porywie naciąga w pokojach.
Więc wypróbowawszy i rozczarowawszy się piecokuchnią, Indianka przymierza się do ponownego podłączenia do komina swojej zasłużonej stalowej piecokuchni na parterze. Tam nie musi wkładać maleńkich drewienek, bo palenisko jest ogromne. Wchodzą w nie dwumetrowe bale i grzeją długimi godzinami bez uciążliwego podkładania.

Trzeba pomyśleć o przełożeniu rur spalinowych z piecokuchni piwnicznej do stalowej piecokuchni na parterze i po prostu znowu w niej grzać tej zimy, póki Indiankę nie stać na wymianę piwnicznej piecokuchni na wielki piec do c.o.
Warto pomyśleć o dołożeniu płaszcza wodnego lub wężownicy do stalowej piecokuchni na parterze.
Byłoby to znacznie taniej, niż kupować nowy piec do c.o. Jaki by on nie był i tak nie będzie miał tak dużego paleniska jak stalowa piecokuchnia Indianki i nie będzie nawet w połowie tak wydajny jak jej stalowa piecokuchnia, a będzie o niebo droższy. Całe dopłaty pochłonie, o ile Indianka je w ogóle dostanie.
Pora rozejrzeć się za spawaczem, który odpowiednio przerobi stalowy piec Indianki.
Póki Indianka nie ma kasy, podłączy tę wielgachną stalową piecokuchnię tak jak ona jest – w całości.


Niestety, trzeba będzie odłączyć piecokuchnię piwniczną, bo dwa piece nie mogą być podłączone do jednego kanału dymnego. Ten jeden uszkodzony kanał dymny dopiero latem będzie można remontować. Może się to wiązać z rozebraniem całego komina, a to grubsza inwestycja.
No, chyba żeby wpiąć się do kanału kaflaka.  Ale jest on znacznie dalej i szkoda go ruszać, bo tam ma być kominek podłączony latem, aby garsoniera miała niezależne ogrzewanie.
Tak to z lekka podmarzając wieczorem Indianka duma, jak tu rozwiązać problem ogrzewania jej domu.
Ta piwniczna piecokuchnia może by małe mieszkanie ogrzała, ale na dom Indianki za mała jest.

No, i brak suchego drewna robi swoje, że nie wspomi o węglu. Podobno, wg instrukcji, na węglu piecokuchnia by 4 godziny grzała bez podkładania... Może by spróbować palić węglem? Warto chociaż spróbować i porównać. Ale Indianka nie ma węgla i nie ma kasy na węgiel, więc na razie nie porówna. Ciekawe, ile kosztuje tona węgla...? Do piecokuchni Indianki pasuje tzw. kostka lub groszek, ewentualnie węgiel kamienny z miałem.
Indianka po dniu pracy zmęczona, nie ma siły by iść do piwnicy rąbać drewno i wtykać w maleńką kieszonkę paleniska. Mokre to i nie będzie się chciało palić. Szybko zgaśnie, a domu i tak nie nagrzeje. Łatwiej schować się pod kołdrą lub zaszyć w ciepłym śpiworze... Tylko szkoda roślin... Takie piękne były i większość zmarniała...

Odwilż

Ooo jak doobrze... Indianka odmarznie ;))))
Kilka stopni cieplej i Indianka nabrała ochoty do działań domowych.
Zabrała się za porządki, za segregowanie swoich rzeczy.
Kursuje od piwnicy po strych.
 
Ugotowała obiad częściowo na resztce gazu, a częściowo na kuchence elektrycznej, która słabo grzeje, nie tak jak ta gazowa, no ale udało się obiad przyrządzić, choć mięso niedosmażone. Krwisty befsztyk wyszedł.
Smaczny i dał się zjeść.
 
Piecokuchnia stoi na razie odłogiem. Indianka patrzy na nią niechętnie trochę jak na robaka i zastanawia się co z nią począć. Czy sprzedać ją, czy wykorzystać np. w garsonierze lub w koziarni.
Na noc może w niej napali, chociaż to bez sensu bo i tak ten piecyk nie nagrzeje domu.
Piecokuchnia rozczarowała Indiankę i będzie do wymiany na konkretny piec centralnego ogrzewania.
Duuuży piec o dużej pojemności, o duuuużym palenisku. Tym razem byłby to piec o mocy co najmniej 24kw, a najlepiej by było to 30kw.

Indianka chciałaby taki na drewno z dwoma komorami spalania. Taki spala w pierwszej komorze drewno, a w drugiej gaz drzewny wytworzony przez spalane drewno. To jest maksymalne wykorzystanie drewna.
Indianka nie chce kupować węgla, bo ma swoje drewno w lesie, a poza tym węgiel spalany śmierdzi i zanieczyszcza środowisko bardziej niż spalane drewno.
Indianka dąży do samodzielności. Chce używać własne paliwo z własnej ziemi.
 
 

piątek, 4 lutego 2011

Piecokuchnia

Nnoo, w środę Indianka trafiła na partię suchego drewna i usmażyła na piecokuchni obiadek.
Dobrze hajcowało... Jeden palnik bardzo dobrze grzał. Drugi minimalnie, bo spaliny go omijają przelatując przez wężownicę, która nagrzewa wodę w c.o.
Ale w czwartek znowu kicha. Za słaby żar i nie mogło się w garnku zagotować. Mięso nie chciało się smażyć.
Indianka na wpół surowe zjadła, bo smaczne było mimo wszystko. Indianka wybitnie mięsożerna jest, ot co.
Dzień bez mięsa, to dzień stracony... Indianka musi mieć siły by siano na strych wrzucać, bo konie rozwaliły baloty i nie można dopuścić, by zadeptały i zabrudziły siano... Tylko mięcho daje siłę Indiance.
Dziś głodzio rwie trzewia Indianki, ale Indianka zniechęcona wczorajszą porażką nie ma ochoty schodzić do kuchni. Zajęta na parterze wgryzaniem się w różne dokumenty... ;)
 
Trochę wnerwia ją młoda kicia, która z piwnicy przytargała kawał mięcha i tańczy z nim na skraju łóżka Indianki.
Raz po raz Indianka wywala z sypialni kociaka i jego mięcho, ale uparty kociak wraca szeroką szparą pod drzwiami i perfidnie zakopuje mięcho pod kołdrą Indianki (szczera, uczuciowa kicia dzieli się tym czy ma) lub ponawia taniec z mięchem, polegający na energicznym podrzucaniu kawałka mięsa dwoma przednimi łapkami w pozycji stojącej na tylnych łapach... ;)
 
Kicia potrafi i myszkę Indiance do łóżka włożyć, ale na szczęście chyba już wszystkie gryzonie wytłuczone i zżarte przez bojowe koty Indianki...

Koziołek ukradziony

Wczoraj rano Indianka zauważyła brak jednego, białego, bezrożnego koziołka rasy saaneńskiej.
Koziołek był zakolczykowany kolczykiem numer PL 200000366780.
Koziołka ukradziono z koziarni, prawdopodobnie w nocy.
Indianka zgłosiła kradzież na policji. Przyjechało dwóch młodych policjantów i spisało protokół.
Indianka prosi o kontakt, jeśli ktoś widział tego koziołka lub zna miejsce jego pobytu.
Kontakt przez CreativeIndianka@vp.pl

środa, 2 lutego 2011

Papierkowe porządki

W domu zimno, ręce drętwieją, ale Indianka próbuje dobrać się do papierów.
Gaz się skończył - nie ma na czym gotować obiadów.
Piecokuchnia marnie działa i jest pracochłonna, pochłania wszystkie siły Indianki.
Jednak spróbuje ona na niej coś ugotować.

Piko i jego pan

Dziwne zaiste to najście było, bardzo dziwne. Mianowicie we wtorek, po zmroku, gdy już mocno ciemno było, pod dom Indianki zajechali nieproszeni, obcy ludzie. Wysiedli z busa i zaczęli węszyć wokół domu Indianki zaglądając przez okna i świecąc latarkami po wnętrzu domostwa.
 
Indianka zaniepokojona chwyciła za komórkę gotowa dzwonić po policję, ale wstrzymała się. Uzbrojona w komórkę i wiatrówkę weszła na strych, otworzyła okno by zmierzyć się z tym, co tu ją po nocy najechało i z wysokości pierwszego piętra zadała pytanie w kierunku człowieka stojącego przed busem:
 
A pan to skąd?
A ja z Filipowa.
Aż z Filipowa? A czego pan tutaj szuka?
A pies mi zginął taki rudy, bez ogona, to znaczy z krótkim ogonem. Nie było go tutaj?
 
Rudy?
 
Dla miejscowych wszystkie zwierzęta są albo czerwone, żółte, białe albo czarne. Innych kolorów nie znają. Ten człowiek nie był już z Mazur lecz z Podlasia, więc chyba dlatego znał dodatkowy kolor, ale najwyraźniej nie do końca.
 
Rudy? Raczej beżowy? Taki duży, wielki łeb, z czarną obrożą z nitami? Krótka sierść?
 
Tak, tak. Krótki ogon.
 
On tu często się wałęsa pod moim domem. Ostatnio był tu jakieś 2-3 tygodnie temu. Chciał dostać się na ganek do moich suk.
 
A teraz też był?
 
Teraz nie.
 
Indianka zapomniała powiedzieć facetowi, że jakiś czas temu, mniej więcej w czasie gdy ten pies tu się pojawiał słyszała strzały.
 
To jak pani go zobaczy to go pani zatrzyma i zadzwoni po mnie?
 
Dobrze, niech pan poda komórkę do pana i jak się pan nazywa, skąd pan jest.
 
Ja z Filipowa. 
 
A skąd on panu uciekł? Aż z Filipowa???
 
Niee... Gospodarstwo mam w Kowalach i w Kowalach go trzymam.
Ale on uciekł stąd, tutaj pod lasem koło Domańskich go wypuściłem by się wybiegał.
 
By się wybiegał?...
No to ładnie sobie piesek „biega” że całymi dniami koczuje na indiańskim podwórku. - pomyślała Indianka.
To aż stamtąd tu przyleciał?? To ładnych kilka kilometrów...
Dobrze, zapisałam sobie pana telefon. Jakby się pojawił, wyślę smsa.
 
Mogę tu jeszcze przyjechać jak będę go szukał dalej?
 
Nie. Jeśli on się tu pojawi, sama pana powiadomię, a psa zamknę.
 
Indiance te późnonocne poszukiwania psa wydały się podejrzane.
To facet sobie po 3 tygodniach przypomniał, że ma psa i zaczął go szukać i to po nocy?
 
Dziwne to dziwne. O różnych kradzieżach się słyszy.  Ostatnio są popularne takie „na wnuczka”.
Skoro mogą być „na wnuczka” to mogą być i „na pieska”...
 
Indianka była kiedyś ofiarą metody „na suczkę”, gdy pewien cwaniaczek na podwórko Indianki pod nos jej pięknego, rasowego psa przyprowadził suczkę mającą cieczkę i wyprowadził jej psa daleko na trzecią wieś.
 
Indianka nieufna. Nie lubi, gdy nieproszeni ludzie ją nocami nachodzą, a zwłaszcza, gdy myszkują.

wtorek, 1 lutego 2011

Inwestor

 Inwestor
Indiankę odwiedził mądry inwestor. Wsparł Indiankę mrozoodpornym śpiworem i poradnikiem finansowym.
Indianka leży opatulona w ciepły śpiwór i studiuje meandry ekonomii próbując znaleźć optymalne i rozwojowe rozwiązanie dla swojej trudnej i ciężkiej sytuacji życiowej...
Kaganek wiedzy rozświetlił otumaniony przepracowaniem i przemrożeniem umysł Indianki.
Indianka przelatuje mądre strony i duma nad nimi...
Indianka jest pod wrażeniem tego, co usłyszała od Inwestora i tego co przeczytała w podarowanym przez niego poradniku finansowym...
Inny wymiar życia. Indianka się tu zaharowuje od 8 lat bez zysku, a niektórzy potrafią zręcznie inwestować, obracać pieniędzmi czerpiąc z tego duże zyski i przy tym nie zapracowując się do utraty tchu.
Indianka zbyt długo eksploatowała się nadmiernie fizycznie w ciężkich warunkach materialnych.
Ciało zmęczone, ale mózg odpoczął, choć przytłumiony zmartwieniami. Pora na pobudkę i nowe umiejętności i możliwości...
Koniec z dojeniem kóz od rana po świt. Pora zrobić użytek ze swego genialnego umysłu.
Grzech tego nie zrobić. Wszak dobry Bóg obdarzył Indiankę nieprzeciętnym umysłem. Trzeba go wykorzystać, aby wydobyć się z bagna w jakie zepchnęły Indiankę niesprzyjające okoliczności i ludzie złej woli...