poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wstał dzień

Wstał dzień, a wraz z nim wstała pracowita Indianka. Spogląda przez okno na zielone łąki i sady skąpane w porannych złocistych promieniach Słońca. Drzewa rzucają na pola niewiarygodnie dłuugie cienie. Takoż i dom sam.

 

Wczoraj wwooferzy ładnie się spisali. Indianka zadowolona. Robota paliła się im w rękach. Ciekawe, jak dzisiaj będzie? ;) Jak na razie ociągają się ze wstawaniem...

Wczoraj wpadł też znajomy DD. Pomógł naprawić kółko u drugiej taczki.

 

Indianka wypasa ogiera w sadzie, bo spokojny i nie depcze drzewek. Ładnie goli trawę w międzyrzędziach. Pora udostępnić mu nowy zielony korytarz.

sobota, 27 sierpnia 2011

WWOOFERowanie


Indianka zadowolona, bo udało się zagnać Francuzów do roboty. Indianka się trochę obawiała, że ludzie z wygodnych i bogatych krajów Europy Zachodniej będą zbyt rozleniwieni i rozpieszczeni przez życie, by dać coś z siebie więcej niż ruchy pozorowane. Pomagają bardzo powoli i nieporadnie, do tego trochę się ociągają i niektóre prace ich przerażają, zwłaszcza te siłowe, tym bardziej, że pierwszy raz w życiu pracują fizycznie, ale Indianka trzyma rękę na pulsie i umiejętnie dobiera im zadania, by się nie wypłoszyli za szybko, a jednak zrobili coś pożytecznego potrzebnego na jej gospodarstwie, bo roboty huk, a Indianka sama jedna na tym świecie ze wszystkim musi sobie poradzić i to przed zimą. Dyplomatycznie daje im trochę luzu, aby nie uciekli za prędko. Mają skłonność do skracania dnia pracy, a na wsi się tak nie da, bo zawsze jest mnóstwo zadań do zrobienia i nigdy nie ma końca, więc brakuje i dnia na to. Indianka pilnuje, by zawsze coś robili. Niech to będzie jakaś pierdoła, ale niech robią, a nie siedzą.

Wicia niedługo wyjeżdża. Indianka nauczyła go wielu rzeczy, a Francuzów trzeba uczyć od zera, poza tym będą tu zaledwie parę tygodni i raczej mają nastawienie wakacyjne, bo w końcu przyjechali tu na wakacje, a nie do roboty, choć na pewno chcą się wiele nauczyć, bo planują kupno własnej farmy i wyrób zdrowej żywności. No, ale trzeba korzystać z takiej pomocy jaka jest, bo na inną Indiankę nie stać. Na tą też nie stać, bo musi się zapożyczać by im jedzenie kupować, ale zaryzykowała udział w tym programie i próbuje wynieść z niego jakąkolwiek korzyść, jednocześnie obserwując jego działanie w praktyce.

Indianka gotuje im pyszne posiłki. Dogadza gościom. Stara się jak może. Gościom smakują potrawy Indianki. Indiankę cieszy to. Ale gdyby miała zrobioną kuchnię, to dopiero by kulinarnie zaszalała...

Tak czy inaczej, mimo, że goście mają tendencję do skracania dnia pracy, a mężczyzna do częstego wysiadywania, Indianka jest zadowolona. Gdy gość zaczyna wysiadywać, Indianka go szybko namierza i daje mu nowe zadanie, aby nie siedział bezczynnie. Robią to, o co się ich prosi i do tego są miłymi, inteligentnymi ludźmi, z którymi można porozmawiać na ciekawe tematy... To naukowcy z Paryża. Porzucili swe obiecujące kariery, by podróżować przez rok po różnych farmach i uczyć się ekologicznych metod gospodarzenia. Farma Indianki, to ich druga farma na tym długim szlaku, sięgającym Indii i Australii...

Chociaż ogólnie wwooferzy często mają tendencję do luźnej postawy wobec pracy na roli, Indianka sobie z tym radzi. Czuwa nad nimi nieustannie, instruuje i dobiera im odpowiednie zadania, tak, by było zrobione to, co ona musi mieć zrobione na gospodarstwie i by gości nie zrazić ciężarem, monotonią, długością czy pracochłonnością danego zadania.

Indianka uczy się także cierpliwości i tolerancji dla cudzej niskiej wydajności. Ona sama ciężko i ofiarnie pracuje na gospodarce od 9 lat dając z siebie wszystko, oni dopiero przyjechali spróbować swoich sił, więc mają ich wiele w zapasie, więc z jednej strony Indianka uważa, żeby im porządny wycisk farmerski nie zaszkodził – bo co to jest ledwo dwa tygodnie w porównaniu z 9 latami jej ciężkiej, samotnej harówy? Z drugiej strony próbuje ona zrozumieć, że to nie pracownicy lecz wakacyjni goście z zagranicy i to inteligencja, a nie jakieś chamy proste i nie powinna ich nadmiernie eksploatować. Powinni też mieć czas dla siebie – na zwiedzanie okolicy. No, ale jako umysłowi i to mieszczuchy są niewydajni, wolno i nieporadnie pracują, więc by zrekompensować tą niską wydajność powinni udzielać się dłużej. No, gdyby trochę się dokładali do wyżywienia, to Indianka by ich tak nie ganiała po siedlisku i gospodarce. Ale skoro ona ich utrzymuje, to chce by byli możliwie wydajni i zrobili konkretne zadania w konkretnym czasie. Musi trzymać dyscyplinę, bo to ona płaci za ich wakacje na wsi. A trochę różnorodnej pracy na świeżym powietrzu wyciskającej pot im nie zaszkodzi. Od potu się nie umiera, a wręcz przeciwnie – pot oczyszcza ciało z toksyn. Będą mieli przedsmak tego, co ich czeka w przyszłości, gdy kupią swą własną farmę...

WWOOF to eksperyment. Jeśli zda egzamin - Indianka będzie go stosowała dłużej. Na razie obserwuje efekty wwooferowania i nie spuszcza gości z oka - dba, by mieli co robić. Niech to będzie chociaż proste uporządkowanie siedliska, ale niech coś robią.

Indianka rozważa też wprowadzenie symbolicznej dopłaty do wyżywienia od gości. Goście partycypowaliby w kosztach swojego wyżywienia, wtedy Indianka mogłaby im skrócić dzień pracy. Niech by składali się po 10zł dziennie do kosztów wyżywienia, wtedy mogliby pomagać te 5 godzin dziennie i mieć dużo czasu wolnego dla siebie po pracy na zwiedzanie okolicy.

Tylko że jakakolwiek opłata odstraszy gości i z drugiej strony mogą w ciągu tych 5 godzin zrobić tak niewiele, że się to Indiance nie opłaci. Jeśli będzie musiała im gotować i stać pół dnia przy garach i jednocześnie latać za nimi, tłumaczyć jak i co zrobić i pilnować by robili a nie oszukiwali - wtedy może się okazać, że skórka nie warta wyprawki. Do tego jako osoby niewprawne mają tendencję do psusia narzędzi, gubią je, popełniają błędy np. wpuszczają do domu kota który włazi na stół i wsadza pysk w talerze, albo beztrosko otworzą bramkę i wpuszczą konie do warzywnika czy psa do kurnika.

Więc pytanie, czy wwooferowanie to rzeczywista pomoc dla gospodarza nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Może być, ale wymaga to podwójnego wysiłku ze strony gospodarza. Jest to raczej urozmaicenie dla Gospodyni, niż wielka pomoc i ulga. Korzyść jest niewielka, o ile nie trafi się na totalnego lesera i naciągacza.

W tej sytuacji sensowne byłoby wprowadzenie minimalnej dopłaty do wyżywienia w wysokości 10zł/dziennie od osoby. Może taki układ zdałby egzamin. WWOOFing przestałby być tak obciążający finansowo i materialnie dla Gospodarza w kwestii zakupu żywności w mieście.

Dla Indianki sprawa zakupu żywności w mieście jest tym bardziej uciążliwa, że nie posiada swojego środka transportu. Znalazła jednak sposób, by i temu zaradzić. Dogadała się z taksówkarzem, że wioząc do niej gości, robi po drodze zakupy spożywcze i przywozi je razem z gośćmi.

Goście płacą za kurs taryfy, którą jadą na Rancho. Indianka płaci taksówkarzowi za zakupy, które dla niej przywozi z gośćmi. Goście mają pewny, szybki i wygodny transport na Rancho, a Indianka razem z gośćmi dostaje prowiant dla nich. Takie rozwiązanie to na pewno znaczna ulga dla niej - nie musi jechać na rowerze na zakupy do miasteczka i tracić czasu i sił na to. Goście i tak jadą na Rancho, więc przywiezienie zakupów razem z nimi jest jak najbardziej praktycznym rozwiązaniem.

Indianka rozważa jeszcze wprowadzenie dopłaty do wyżywienia dla gości przez pierwsze 3 dni, bo zdażają się tacy, co to przyjeżdżają w nocy by się za darmo wyspać, wykąpać i najeść i następnego dnia lub za dzień czy dwa wyjeżdżają. Robią więcej zamieszania niż to jest warte. Tak było z Czechami.

Indianka miała zarwaną noc, bo Czesi przyjechali w środku nocy i obudzili ją, kąpali się zużywając gorącą wodę, wyspali w świeżo zmienionej dla nich pościeli, a następnego dnia wyjechali nie pomagając nic na gospodarce. W dodatku na przygotowania na ich przyjazd Indianka poświęciła dwa dni. Zamiast robić, to co jej tu najpilniejsze czyli np. wykaszać trawę w sadzie - poświęciła dwa dni na pranie pościeli i jej suszenie oraz wysprzątanie i wymalowanie im izby na poddaszu stajni. Jako, że nie przyjechali taryfą tylko swoim samochodem i to w nocy - nie przywieźli też żadnych zakupów z miasta. Ich wizyta była bezużyteczna i była stratą dla Indianki oraz zawracaniem głowy. Pozostało niewyspanie, niesmak i złość oraz zmarnowany czas.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Udało się

Udało się załatwić transport dla Francuzów i jeszcze przy okazji zakupy. Duże zakupy... ;)

Indianka zadowolona. Francuzi okazali się miłymi intelektualistami, z zawodu naukowcami.

Miło się z nimi gawędzi na tematy wielkie, naukowe i egzystencjonalne.

Francuzi mimo udanych naukowych karier zamierzają osiąść na wsi i prowadzić sielskie życie oraz żyć z wytwarzania zdrowej żywności. We Francji fajnie to jest zorganizowane.

Małe farmy produkują żywność dla np. dwudziestu stałych odbiorców z miasta. Odbiorcy ci płacą coś jakby roczny abonament bez względu na to czy rolnikowi obrodziło w polu czy nie i w zamian otrzymują stałe dostawy żywności od nich. Rolnik jest zabezpieczony – ma zabezpieczony zbyt, a klienci mają zapewnione stałe dostawy zdrowej, wartościowej żywności. Dzięki temu małe francuskie farmy są rentowne i farmerzy nie muszą dorabiać w miastach, by się utrzymać, tak jak to dzieje się w Polsce... Sprzedają warzywa, owoce, mleko, jaja i mięso wprost z farm do miast. BEZ POŚREDNIKÓW. Dzięki temu, są w stanie się z tej produkcji rolnej utrzymać.

Indiankę zaciekawił ten roczny stały abonament. Chyba wypróbuje to w Polsce, jak tylko uda jej się zdobyć traktorek ogrodniczy, coby dać radę obrabiać ziemię pod warzywa dla większej ilości mieszczuchów smakoszów zdrowego jadła. Trzeba zdobyć traktorek, albo przetrenować konia do pracy w polu. Trochę go szkoda, bo szlachetny, ale mógłby popracować zamiast tylko paść się jak ten ostatni darmozjad.

środa, 24 sierpnia 2011

Przyjeżdżają Francuzi!

Dziś przyjeżdżają Francuzi. Indianka głowi się, jak zawiadomić znajomego taksówkarza by ich odebrał z przystanku i zawiózł na Rancho. Nie ma nic na karcie telefonicznej by zadzwonić, a Pan Leszek nie odbiera smsów. Szkoda, że on nie używa emaili. Byłoby tysiąc razy prościej i taniej umawiać odbiór gości  i dogrywać wszystkie szczegóły emailowo no i nie trzeba mieć doładowanej komórki i tracić pieniędzy na rozmowy telefoniczne, a tak zanim Indianka wytłumaczy Panu Leszkowi co, gdzie, kiedy i upewni się, że zapamiętał - impulsy lecą i kasa na koncie komórki topi się błyskawicznie. 6-7zł, a niekiedy i dycha poleci zanim wytłumaczy wszystko dokładnie i zsychronizuje przyjazd i odbiór gościa lub gości. To stanowczo za drogo.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Zadumana Indianka

Indianka duma, duma i duma jak tu doprowadzić do dokończenia remontu domu. Dzień zleciał niepostrzeżenie. Indianka tej nocy spała w stajni na swym wielkim, wygodnym łożu. Spało się dobrze – ciepło i przytulnie. Witkowi się tak dobrze nie spało – kursował całą noc do wychodka. Za łapczywie jadł i coś mu się nie strawiło jak należy. Rano jego materac pokryty był puchem – śpiwór mu się rozerwał i pierze z niego wypada. Wicia cały w tym pierzu jest, łącznie z włosami i brodą. Wygląda jak kuna, która dopiero co pozagryzała kury.

 

Wczoraj w dzień z Witkiem naprawiali stajnie wewnątrz. Powstawiali nowe słupy. Dzisiaj Indianka zajęła się dokumentacją, a Witek montował kinkiety. Opornie mu szło, ale Indianka dała mu instrukcje i udzieliła paru wskazówek i w końcu sam doszedł do wiedzy, jak je zamontować i zamontował je dość dobrze, choć mu to zajęło cały dzień. Jeszcze ze trzy kinkieciki i kuchnia będzie porządnie oświetlona. Wtedy Indianka rozważy osobiste zabranie się za tynkowanie ścian. Wyjdzie jak wyjdzie, ale chociaż będzie tanio i czysto. No i nowego fachu się wyuczy :) Wszak kobieta pracująca jest :)

 

W międzyczasie pomiędzy pisaniem i czytaniem pism, a szukaniem dla Wici tego i owego i doraźnymi wskazówkami co do montażu kinkietów - Indianka upolowała kozy, które uciekły z wybiegu. Wykaszarki się popsuły i nie można kozom kosić trawy, a z wybiegu wszystko wyżarły. Pora na obroże i linki oraz powrót na wypas pastwiskowy. Spryciule wydostały się z wybiegu mimo siatki i latały wokół niego zjadając kwiatki Indianki. Indianka podeszła je chytrze i zamknęła na wybiegu i w koziarni. Do siatki podłączyła prąd, aby zniechęcić kozy przed ucieczkami. Jutro trzeba będzie albo naprawić wykaszarki albo kozy wyłapać i ustawić na pastwisku na linkach, coby się nie dostały do warzywnika, nim zostanie on porządnie ogrodzony stabilnym płotem z żerdzi. Na razie warzywnik okala pastuch elektryczny dość szczelny, ale młode koźlęta wszędzie potrafią się wcisnąć jak im chęć i fantazja przyjedzie. Nie ma co ryzykować, że zjedzą z takim trudem wyhodowane warzywa.

 

Indianka wreszcie znalazła zapodziany przez jednego z wwooferów flex i przymierza się do szlifowania słupów w stajni i tych ogrodzeniowych do budowy stałego ogrodzenia podwórka, warzywnika i sadu.

 

Po wyszlifowaniu zaimpregnuje słupy i wtedy ruszy z Wicią grodzić to i owo. Niewiele tych słupów, ale na początek musi wystarczyć. Trzeba wkopać je w kluczowych miejscach i rozciągnąć pastuch do wypasu kwaterowego koni w sadzie, bo wykaszarki szlag trafił i tylko konie mogą się uporać z trawą w międzyrzędziach. Indianka wykosiła ile dała rady, obkosiła część drzewek, ale popsute wykaszarki pokrzyżowały plany zgromadzenia siana na zimę.

Indianka znalazła instrukcje i dała Wiciowi do przetrawienia. Może wyczai, co im dolega i uda mu się je naprawić.

sobota, 20 sierpnia 2011

Wielkie gotowanie

Jako. że sobota pochmurna i kapiąca deszczem, Indianka zabrała się za wielkie gotowanie. Wicia asystował w tym zadaniu. Indianka ugotowała obiad czyli duszoną wołowinkę z cebulą i zasmażaną kapustą, ziemniaki, bigos z młodej kapusty, kompot, usmażyła powidła, upiekła placek królewski z gruszkami i ciasto jabłkowe z jabłkami oraz upiekła chleb kminkowy (naprawiła piekarnik). Ugotowała też karmę dla psów, a nawet dwa gary tej karmy. Cała masa gotowania, z czego większość na jej cudnym megapiecu. 17.00 godzina się zrobiła, gdy wielkie gotowanie zakończyła. Ugotowałaby więcej, a właściwie usmażyłaby więcej powideł, gdyby nie osłabła z przepracowania i obżarstwa ;) Pora na sjestę. Wicia udał się na spacerek niezrażony mokrą aurą. Indianka postanowiła się zdrzemnąć by odzyskać siły, być może obejrzeć jakiś film jednym sennym okiem (drugie oszczędzając na potem, gdy to pierwsze zmęczy się nadto), a potem relaksować się w wannie w wonnej kąpieli...

 

Smakowitej i relaksującej soboty wszystkim :)

Pochmurna sobota

Indianka wstała rano i jako, że to sobota, nie śpieszy się na pole ni w obejście. Postanowiła w weekend zwolnić tempo pracy i ograniczyć jej zakres. Za oknem szaro-świetliste niebo, mokro, kropi deszcz. Konie pasą się pod domem. W kurniku kwili drób. Wiktor śpi na swoim poddaszu. Lato się kończy. Niedługo nie będzie można przyjmować gości – będzie za zimno na poddaszu dla nich.

 

Remont domu nie zrobiony z braku funduszy. Ziemia i obejście z grubsza ogarnięte, ale nadal mnóstwo roboty do zrobienia.

 

Wiktor zepsuł piekarnik do wypieku chleba i Indianka zastanawia się, co ma podać na śniadanie. Jakie pieczywo stworzyć i na czym. Chyba pora na placki pszenne z patelni.

 

Za oknem wicherek. Targa uchylonym oknem. Indianka duma, czy by się wykąpać teraz czy później.

 

Dzień pochmurny. Dzięki Bogu, że jest ten dzień. Bo kiedyś dni mogą się skończyć w sytuacji, gdy Ziemię dosięgnie jakiś kataklizm lub wojna światowa. Indianka ma świeżo w pamięci artykuł o „meteorycie tunguskim”, który walnął w Syberię na początku zeszłego stulecia i spalił miliony drzew. Ze strzępów opisów naocznych świadków wynika, że nie był to żaden meteoryt, a zaawansowany statek kosmiczny, a nawet dwa i to prawdopodobnie toczące ze sobą bitwę. Tak to wyglądało z Ziemi. Leciały poziomo nad ziemią, strzelały do siebie, a potem się jeden z nich lub oba rozpadły się lub odleciały, pozostawiając za sobą wypaloną ziemię  Całe to zajście można przyrównać do wybuchu bomby nuklearnej o mocy 50megaton. Być może sobie tylko postrzelały i odleciały, lub jeden z tych trafionych rozpadł się lub oba uległy unicestwieniu w wyniku starcia. Jeden z nich leciał ze wschodu na zachód, drugi jakby mu drogę przeciął lecąc z południowego-wschodu na północny-zachód.

Być może celowo starły się nad Syberią, gdzie nikłe zaludnienie, tak, aby ludzie nie ucierpieli.

 

Ale w rejonie, gdzie doszło do wybuchu i wypalenia lasu, prze lata po tym incydencie nic nie rosło ani nie było tam zwierząt, co przypomina scenerię po Czarnobylu, gdzie nastąpił wyciek radiowy z elektrowni atomowej i została skażona ziemia na wiele lat i wiele lat musiało minąć, zanim życie tam wróciło, w dodatku częściowo zmutowane promieniowaniem jądrowym.

 

Podobnie na terenach gdzie miało miejsce zajście tunguskie – zaobserwowano zmiany w roślinności i wśród zwierząt. Nie znaleziono resztek meteoru, co by potwierdzało, że nie był to meteor lecz faktycznie coś innego np. bomba atomowa wysadzona przez jeden ze statków kosmicznych lub katastrofa takiego statku wyposażonego w napęd termojądrowy lub inny bardzo silny i niszczący. No i żaden meteor nie lata poziomo nad ziemią i nie skręca gwałtownie w czasie lotu. To tylko wskazuje na obecność inteligentnych obiektów latających. Tylko inteligentny sztuczny obiekt latający może lecieć poziomo nad ziemią i nagle skręcić by polecieć dalej. Zjawisko zaobserwowało wielu światków z różnych miejsc w pobliżu wybuchu, a także daleko od niego. Aż w Brystolu dostrzeżono zmiany w atmosferze, tzw. białe noce. A może faktycznie to była asteroida i ktoś, jakaś inteligencja z kosmosu lub przyszłości postanowiła Ziemię uchronić przez zagładą i rozwaliła to ciało niebieskie?

 

Niczego nie można wykluczyć. Teorii jest kilka, jednak trend ogólny jest taki, że to nie było zjawisko naturalne, a dziwne, sztuczne, prawdopodobnie powodowane inteligencją pozaziemską. Zaciekawia też fakt, że po latach to Rosjanie pierwsi zbudowali bombę o mocy 50 megaton czyli taką, jaka prawdopodobnie była użyta podczas incydentu tunguskiego.

Być może znaleźli coś co zataili i wykorzystali dla celów militarnych. To mógł być statek kosmiczny lub jego szczątki, to mogli być ocaleni pasażerowie tego statku.

 

Tak więc, Indianka nie narzeka, że dzień pochmurny. Dobrze, że jest on w ogóle.

Ponoć, gdyby te statki kosmiczne spadły na ziemię 5 godzin wcześniej, zgodnie z ruchem Ziemi wyrżnęły by w ludny Sant Petersburg i zginęłoby wielu ludzi, a samo miasto zostałoby zrównane z ziemią. Byłaby to tragedia i zagłada na miarę Hiroszimy, a nawet większa, bo siła użyta podczas incydentu tunguskiego była wielokrotnie większa niż w Hiroszimie i Nagasaki razem wziętymi.

piątek, 19 sierpnia 2011

Wiertarka

Indianka od dawien dawna miała obiekcje co do używania wiertarki. Jakoś tak niepewnie się czuła w tym temacie. Brak jej było wprawy i pewności siebie, dość odwagi, by zacząć używać wiertarkę. Ewidentnie nie wierzyła w swoje siły i umiejętności techniczne. Co prawda flex ma płynnie opanowany, także  używanie piły spalinowej i szeregu innych narzędzi. Jednak wiertarka Indiance wstrętną była. Zatem zaangażowała Wiktora do przykręcania rozmaitych rzeczy. Gdy Wicia przykręcił każdą rzecz krzywo i koślawo, złamał wiertło, zepsuł kołki, pogubił śruby - Indianka wyszła z siebie i wzięła w garść wiertarkę osobiście.

 

Zaczęła od przykręcenia ozdobnego wieszaka do szafy. Dokładnie wymierzyła szafę i wyznaczyła miejsce w którym miał się wieszak znaleźć. Z dziką satysfakcją poprosiła Wicię o asystę – do tej pory to ona przynosiła Wici i innym pomocnikom wszelkie niezbędne narzędzia do wykonania danego zadania, a oni skupiali się tylko na samym zadaniu. Nazywało się, że ten lub owen coś wykonał. O Indiance się nie pamiętało, jak latała po całym domu wyszukując narzędzi i odpowiednich akcesoriów do wykonania zadania i jak je przynosiła pod nos ważnemu wykonawcy. Było: „przynieś to, podaj tamto, przytrzymaj to”

 

Tym razem, dla odmiany - na Indiankę miał spłynąć splendor wykonania zadania, a Wicia był tym anonimowym asystentem co to znosi pod nos wykonawcy narzędzia. Indianka wykonała wiertarką zgrabniutkie dziurki i stabilnie przykręciła do szaf 5 wieszaków. Wicia tym razem spoglądał z zazdrością na samodzielność i niespodziewaną sprawność techniczną Indianki. Do tej pory to on był od rzeczy technicznych.

 

No i co? Prawda, że perfekcyjnie przykręcone? I to mój pierwszy raz z wiertarką w dłoni :) – zagadnęła dumnie Indianka.

 

Ale ja ładnie lampki przykręciłem. – upominał się o splendory Wicia.

Ale ile razy je poprawiałeś i jak krzywo to wisiało i kołki i wiertło połamałeś zanim jako tako je powiesiłeś? ;) – przypomniała Indianka.

 

Indianka bardzo zadowolona z siebie i z powieszenia nowych wieszaków. Lęk przed używaniem wiertarki pokonany. Od teraz może wiercić do woli :) 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zabójcza kuna

Kuna zaatakowała drób Indianki... :( ... Poległo wiele sztuk drobiu... :(
Indianka mieszka w bogatym w faunę i florę otoczeniu, niekiedy jednak to
bogactwo fauny atakuje jej gospodarskie zwierzęta...
Na drób czyhają lisy, jastrzębie, kuny i tchórze oraz wałęsające się psy...
Najtrudniej obronić się przed kuną, bo to małe stworzenie i wszędzie się
wśliźnie. Potrafi się wspinać nawet po ścianach. Kuna zaatakowała drób
najpierw na wybiegu, a w nocy już w samym kurniku. Nie ma sposobu, żeby drób
przed nią obronić... Może ktoś miał podobne doświadczenia i zna sposób na
kunę?

sobota, 13 sierpnia 2011

Porządki

Indianka dziś króluje w domu. Króluje ze szmatą w dłoni ;))). Myje okna,
zmywa naczynia, pierze ciuchy i rozwiesza je do suszenia. Gotuje obiad.
Ściąga użyteczne pliki z netu, bo ma zamiar się doszkolić. Witek sprząta w
stajni. Dzień upływa spokojnie.

Indianka chcąc zmotywować Witka do żywszych ruchów, wytyczyła mu mały
kawałek podłogi w stajni i obiecała, że jak ją sprzątnie to ma wolne. Wicia
od razu samoistnie wrzucił drugi bieg. Motywacja zadziałała ;)))

środa, 10 sierpnia 2011

Powrót makulatury

Indianka musi rzucić pracę w polu i znowu zasiąść do stert papierzysk, które wymagają jej uwagi i reakcji. Na widok tej makulatury do przerobienia Indianka dostaje czkawki.

Zamiast ładnie pracować sobie w ogródku i sadzie oraz obejściu – musi się mozolić w tym papierowo-prawniczym bagnie. Oj, jakżesz to mierzi!

 

Tylko Wicia ma szczęście siedzieć na zielonej łące i dłubać w drewnie. Indianka z zazdrością spogląda na wwoofera przez okno... Szczęściarz niefrasobliwy! Taki to nie ma żadnych zmartwień...

wtorek, 9 sierpnia 2011

O świcie

Indianka wstała o świcie niepokojona sprawami zaległymi, a niecierpliwie czekającymi na jej atencję. Hmmm... jakżesz ten budzący się do życia dzień najlepiej zagospodarować? Jest tyle roboty do zrobienia... gee... od czego tu zacząć... Dwie osoby nie dadzą rady sprostać licznym zadaniom... trzeba wybrać co najpilniejsze i w czym oboje lub jedno z nich jest mocne to prace pójdą sprawnie...

Zapowiedziani wwooferzy odwlekają przyjazd, a roboty nie maleje...
Tyle spraw do załatwienia, prac do wykonania... i w polu i w domu i w siedlisku i w dokumentacji... Indianka ma dwa wyjścia: albo się sklonować albo zwerbować więcej ochotników do pomocy... Najchętniej by się sklonowała. Takich 10 Indianek to by dało radę sprostać zadaniom. Wwooferów trzeba szkolić i wiecznie nadzorować, poświęcać im mnóstwo cennego czasu... No i nie każdy z nich jest chętny aby udzielać się cały dzień, a cały dzień pracy to normalka tutaj. A takie samodzielne Indianki by sobie poradziły sprawnie bez nadzoru i bez marudzenia. Rano lub wieczorem by tylko naczelna Indianka rozdysponowała zadania, a one by ruszyły ochoczo i zapamiętale do pracy, a że każda z nich ma tendencję do robienia wszystkiego co robi maksymalnie wydajnie, dobrze i przemyślanie oraz perfekcyjnie, więc efekty byłyby zadziwiające... Taaak... klonowanie to byłby najlepszy pomysł... Tylko trudny do wykonania. Jak na razie ludzkość klonuje tylko owce. Jednak natura już dawno wymyśliła pożyteczne rozmnażanie. Może by się tak rozmnożyć? Stworzyć ród Indianek ;))) ? Takie dwanaścioro bystrych, inteligentnych i pracowitych Indianek raz dwa by zawojowało tę ziemię, a i okoliczne by też dały radę ;)))

No cóż, ale fizycznie trudno się rozmnożyć tak masowo i szybko jak to tutaj jest potrzebne.
Może adopcja? Znaleźć tak dwanaścioro sierot, których nikt nie chce i nie kocha, przygarnąć je i zadbać o nie, wychować na wartościowych, pracowitych ludzi, stworzyć im tu dom, którego nie miały w życiu swoim? To byłby dobry pomysł. Trzeba wyruszyć w świat i poszukać odpowiednich sierot. Ślicznych, zdrowych, bystrych...

Nie ma co liczyć, że się spotka wartościowego partnera, który byłby podporą Indianki, tym bardziej że Indianka nigdzie stąd nie wyjeżdża i nie ma możliwości poznać nikogo odpowiedniego.

Obecni przeciętni faceci są bez jaj, albo mają bardzo malutkie te jajeczka. Nie nadają się do ciężkiej pracy na roli. Trza poszukać sierotki młode, które od małego nabiorą krzepy na gospodarce i będzie to dla nich normalka, a nie ekstremalny survival, jak dla typowego mieszczucha rzuconego w wir prac wiejskich to jest... Typowe mieszczuchy pękają po paru dniach pracy jak bańki mydlane. Wymoczki niezdolne do wysiłku fizycznego – wychuchane i wychowane pod miejskimi kloszami słabeusze bez krzepy i charakteru... ;) Tacy się nie nadają na gospodarkę. Dupę posadzić przed komputerem lub telewizorem – to ich typowe zajęcie. Rosną takie tłuste nieruchawe kluchy niezdolne do wysiłku fizycznego. Byle praca ich przeraża. A tu trzeba latać po hektarach i robić! Nie ma siedzenia!

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Zielony burak

Indianka próbuje wyczaić w necie jak przyrządzić zielone liście buraka naciowego. Znalazła coś takiego: „liście podsmażane razem z pokrojoną w piórka cebulą i zmiażdżonym czosnkiem. przyprawy jakie kto lubi, sól i pieprz na pewno. jako dodatek do mięsa”, ale to mało. Coś jej świta, że te liście przyrządza się jak szpinak... Czyli na maśle i dodać mleka lub śmietanki do smaku... No i przed smażeniem powinny być obgotowane. Spróbuje najpierw bez obgotowania i jeśli będzie coś przeszkadzało w smaku to następnym razem obgotuje w wodzie te liście przed smażeniem...

Chleb koperkowy

Indianka zamięsiła zwykły chleb do którego dodała po wstępnym wyrośnięciu ciasta posiekanego koperku, który zmieszała z ciastem chlebowym i pozostawiła do dalszego rośnięcia. W wyniku upieczenia zmieszanego ciasta z koperkiem powstał chleb koperkowy :) To gwoli wyjaśnienia dla koleżanki Blanki :))) 
Fajnie jest do zwykłego chleba dodawać różne ciekawe składniki. Dzięki temu chleb uzyskuje nowe smaki :)

Kompocik

Indianka ugotowała też świeży kompocik z jabłuszek zielonych. Bardzo słodki. Już się nie zmieścił w brzuszkach kapuścianych. W czasie obiadu Indianka i Wiktor pożarli aż po 3 talerze bigosu z młodej kapusty. Przesadzili. Z trudem się ruszają. Niczym mańki-wstańki kiwają się z nogi na nogę. No, ale kto dużo pracuje ten dużo futruje... ;) Aby mieć siłę działać.

Wiktor wysłany po kolejną partię jabłuszek. Indianka sobie zażyczyła większej ilości, bo ma plany rozległe wobec tych jabłek. Ma zamiar upiec jabłecznik, usmażyć świeży dżem, ugotować nowy kompocik i kisiel.

Krótka sjesta i trzeba kończyć pranie tzn. wynieść na dwór i rozwiesić do suszenia. Zebrać te wysuszone, poskładać w kostki i poukładać starannie kolorami na półkach. Już półek brakuje.
Trzeba będzie kombinować. Coś przełożyć, coś wynieść - by półki pozwalniać...

Kuchnia warzywna

Indianka zastanawia się co by tu ugotować nowego z wykorzystaniem warzyw...
I przymierza się do wykorzystania któregoś z przepisów...
Na dziś już jest zrobiony bigos z młodej kapusty – to na obiad, a na kolację Indianka szykuje duszoną cukinię z koperkiem... 
Indianka duma i improwizuje kulinarnie dzieląc obowiązki pomiędzy kuchnię, siedlisko, ogród i sad...
Aaa... i ciasto trzeba upiec. Wwoofer Wiktor prosił o ciacho. Indianka upiecze Murzynka i ciasto gruszkowe...
Póki co, upiekła chleb koperkowy. Pycha :)

niedziela, 7 sierpnia 2011

Domowe porządki

Indianka i Wiktor zabrali się za domowe porządki. Nie, żeby skończyli pracę na polu i w obejściu, po prostu czasem trzeba się zająć domem...
Indianka robi megapranie i obiad, Wiktor zmywa naczynia, garnki i wynosi na strych to co zbędne lub nie ma gdzie wcisnąć, bo wszak brak mebli kuchennych jeszcze, a sama kuchnia do remontu jest i czeka na ten remont i czeka!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Work for work

Praca za pracę. Oferta wykonania usługi agroturystycznej w zamian za wykonanie remontu domu wiejskiego lub poszczególnych prac takich jak:
przeróbka i rozbudowa instalacji hydraulicznej
wymiana podłóg
wymiana sufitów
kafelkowanie
założenie rynien
wymiana dachu
wymiana komina
wykonanie ogrzewania podłogowego
montaż okien dachowych
montaż kolektorów słonecznych
ocieplenie poddasza
rozbudowa elektryki
Oferty współpracy typu work for work proszę kierować na CreativeIndianka at vp.pl lub GG CreativeIndianka 20473683