poniedziałek, 31 maja 2010

Komentarz

Dostałam taki komentarz:
 
Droga Indianko-kilka dni temu ktoś wysłał do mnie e-maila -do tego z pretensjami dlaczego obserwuję Twego bloga a nawet czasami stoję po Twej stronie.Przyznam szczerze że zdziwił mnie może nie sam e-mail ale osoba która go napisała bowiem często udziela się na Twym blogu. Nie wiem dlaczego akurat to do mnie napisała-chyba myślała(ta osoba) że dobrze Cię znam i to chyba dlatego.
 
Podejrzewam, że ta sama osoba pisze do wszystkich obserwujących mego bloga i pluje na mnie. Jaka zawziętość :) Ta osoba chyba jest chora psychicznie :)
A Pani niech się nie przejmuje – to Pani sprawa, kogo Pani obserwuje. Może Pani mnie obserwować ile chce i wcale nie musi się Pani z tego tłumaczyć jakiejś wariatce czy wariatowi. Niech się leczą psychiatrycznie.
 
W swoim e-mailu napisała że zaczyna powoli wierzyć Twoim wrogom a nie Tobie-kiedyś ponoć chętna była by Ci pomóc w jak najróżniejszej formie ale ostatnimi czasy ponoć dochodzi do wniosku że nie jesteś warta jakiejkolwiek pomocy.
 
To nieprawda. Ta osoba jest obłudna i kłamie. Nic mi nie proponowała, żadnej pomocy.
To tylko takie gadanie, aby mi dopiec. Nie wierzę w dobre intencje tej osoby.
Nawet nie wiem kto to jest, bo takiej rozmowy o jakiejkolwiek pomocy nie miałam z nikim.
Tzn. pewna pani proponowała bojler, ale nic z tego nie wyszło.
 
Zaczęła od tego że dokładnie przestudiowała Twój blog i ma dowody na to że to jednak Ty działasz ludziom na nerwy a nie odwrotnie!
 
Bzdura. Ten blog powstał częściowo dlatego, że miałam po dziurki w nosie chorych pomówień moich sąsiadów. Gdyby tyle nie truli przez tyle lat, to by nie było o czym pisać.
Blog piszę od niedawna, a oni zatruwają mi życie od 7 lat.
 
Swoje zdanie oparła na następujących przykładach:
-zaczęła od tego że na swoim blogu często wyśmiewasz innych ludzi-np.ostatnio obraziłaś ludzi borykających się z powodzią
 
No niestety – straciłam mieszkając wśród gburów i złośliwych prześmiewców swą dawną wrażliwość. To dlatego, że oni non stop naśmiewali się przez lata z moich nieszczęść.
Gdy mi się działo co złego, to na pyskach miejscowych wioskowych widywałam nieukrywaną radość. Z kim przestajesz takim się stajesz :)
Zapewniam was, że lokalni wioskowi mają w nosie tragedie powodzian.
Zapewne powodzianie usłyszeli by, że sami sobie winni, bo kupili lub pobudowali domy na terenach zalewowych. Ja się osobiście zetknęłam tutaj z takimi opiniami miejscowych, że sama sobie jestem sobie winna, że nie mam sprawnego dojazdu do domu, bo kupiłam gospodarstwo na kolonii. To jest taki ich tok rozumowania.
Także moja oferta udostępnienia budynku gospodarczego za darmo dla powodzian, to dla miejscowych śmiech, bo oni by nikomu nic za darmo nie dali.
Tutaj, jak ktoś komuś coś da za darmo to nim gardzą. Taka mentalność.
To samo z pomocą. Gdy ktoś komuś pomaga za darmo, to lokalni nim gardzą.
Z drugiej strony, osoby, którym się pomaga – często okazują się niegodne tej pomocy.
Miałam takie sytuacje – pomagałam tu ludziom różnym – a potem miałam z tego tytułu wielkie nieprzyjemności.
 

-często na swoim blogu używasz wulgarnych słów a to ponoć nie przystoi przyzwoitej wykształconej kobiecie-ha ha!
 
Sorki, ale jak jestem wpieniona, bo gnój mnie regularnie okrada i nie ponosi żadnej konsekwencji – to mnie to doprowadza do szewskiej pasji i ma to swoje odzwierciedlenie w słownictwie. Przynajmniej słowem bydlaka schłostam, skoro nie jestem władna doprowadzić do jego skazania i zapudłowania.
 
-jesteś ponoć bardzo pazerna na pieniądze-wszystko wokół Ciebie kręci się wokół mamony-ponoć są ludzie w gorszej od Ciebie sytuacji a nie żebrzą o kasę tak jak ponoć Ty to robisz-w dodatku ponoć na siłę!
 
Bzdura. Ostatnią rzeczą, jaką można o mnie powiedzieć, to to, że jestem pazerna na pieniądze. Gdyby tak było, wyszłabym za mąż za jakiego nadzianego starucha i miała w nosie problemy finansowe i materialne.
 
Poza tym faktycznie, było tak, że ja głodowałam, a nikt mi nic nie pomógł.
W tym samym czasie ludzie będący w znacznie lepszej sytuacji materialnej i finansowej brali garściami dary z kościoła i z jakiejś tam organizacji. Mnie nawet nikt nie powiedział, że jest taka możliwość. Sami się nachapali, a mi nic nie dali. Tacy tutaj ludzie są.
 
Nie ma ludzi w gorszej sytuacji niż ja jestem. Gdybym miała doskonałe warunki mieszkaniowe, te osoby, które tu czasem docierają by mi trochę pomóc na gospodarstwie – siedziałyby tu znacznie dłużej.
 
-Kolejną przykrą niespodzianką dla tej osoby jest Twój stosunek do okolicznych mieszkańców, do znajomych (Tutaj przytacza sytuację z zeszłego roku jak to uciekła od Ciebie koleżanka z klasy po jeden nocy spędzonej u Ciebie)
 
Co do mojej koleżanki – uciekła, bo chciała uciec. Ja jej nic złego nie zrobiłam. Przecież jej nie wyrzuciłam! Nie chciałam, by wyjechała. Dawno jej nie widziałam i stęskniłam się za nią. Było mi bardzo przykro, że pojechała, że nie chciała ze mną spędzić czasu, odnowić dawnej przyjaźni. Pojechała, bo warunki mieszkaniowe okazały się dla niej ważniejsze niż przyjaźń. Nie odpowiadały jej warunki mieszkaniowe, bo przywykła do miejskich luksusów i nie rozumie mojej sytuacji. Przyjechała z niewłaściwym nastawieniem. Nie przyjechała by MNIE odwiedzić. Przyjechała na agroturystykę. Ja nie prowadzę agroturystyki, bo mnie nie stać na remont kapitalny domu. Wynikło nieporozumienie. Nie chciała ze mną zostać.
Chciała warunki pensjonatowe. Warunki pensjonatowe to było to, czego jej było trzeba. Ja niestety nie mam bieżącej wody w łazienkach, więc wyniosła się po jednym dniu.
 
oraz to że jak wynika z Twych opisów-często zmieniasz pracowników i ich wykorzystujesz-w pracy oczywiście przez co uciekają jak najszybciej z Twego rancza
 
Kolejna bzdura. Po pierwsze, nie mam pracowników, bo mnie na nich nie stać, więc nikogo tutaj nie zatrudniam. Te osoby to pomocnicy w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Nie muszą tutaj być jak im nie odpowiada. Jadąc do mnie, wiedzą, że tutaj nie zarobią. Pomagają, bo chcą pomagać. Z różnych względów, zależne od osoby. Są wolni. W momencie, gdy udaje im się załatwić płatną pracę – wyprowadzają się. Pobyt u mnie to dla nich etap przejściowy. Trafiają tutaj, gdy nie mogą znaleźć płatnej pracy, albo nie mają gdzie mieszkać i za co jeść.
Ja im pomagam dając kąt do mieszkania i wyżywienie, a oni mi pomagają na gospodarstwie. To jest uczciwa wymiana. Gdybym miała lepsze warunki mieszkaniowe to pewnie by tutaj dłużej siedzieli. Gdy znajdą lepszą od mojej oferty - wyprowadzają się i nie mam im tego za złe. Każdy chce dla siebie jak najlepiej. To naturalne.
Niektórzy trafiają tu, bo chcą spróbować wiejskiego życia. Myślą, że to sama sielanka. W momencie, gdy dociera do nich, że to ciężka praca, to wymiękają.
 
-osoba ta uważa także że często wchodzisz w konflikty z innymi ludźmi i często ingeruje w nie policja-ba nawet do niej masz ponoć pretensje-ogólnie to pisze że nie ma takiej rzeczy i osoby (poza Tobą) do której byś nie miała jakiś pretensji-he he
 
To bzdura, że ja „wchodzę w konfikty” – ja jestem w nie bezczelnie wciągana. Wybacz, ale jeśli Ty byś była okradana, to byś nazwała siebie konfliktową? Gdyby Tobie zdewastowano jedyną drogę dojazdową do gospodarstwa, to byś nazwała siebie konfliktową?
 
Ja tu jestem poszkodowana i mam pełne prawo, by się przed tymi ludźmi bronić.
Odmawiasz mi prawa do obrony? Sama byś sobie tego prawa odmówiła?
Gdyby Tobie sąsiad ukradł coś z domu, to byś nazwała siebie konfliktową?
Gdyby wykopał dziurę przed Twoimi drzwiami do domu, to byś określiła siebie, jako osobę która „wchodzi w konflikty”? Nie widzisz, że to totalna bzdura? Totalnie chora bzdura? To jest po prostu mega dyrdymał!
 
Tak upraszczają tendencyjnie ludzie złej woli, którzy udają, że nie widzą, jaka jest rzeczywistość, jaka jest prawda, kto tu jest faktycznie winny i konfliktowy.. Zamiast potępić moich konfliktowych sąsiadów – mnie doczepiają na siłę łatkę i snują te swoje brednie wszem i wobec.
 
Prawda jest taka, że celowo konfliktowe osoby z mego otoczenia robią mi na złość, celowo prowokują konflikty. W zeszłym rok ukradli mi 233 drzewka owocowe. W tym roku rozjechali ciężkim ciągnikiem drogę przed moim gospodarstwem, tak, że kurier nie mógł dostarczyć przesyłki.
 
Nadal pozwalają, by ich klienci rozjeżdżali tę słabą drogę gruntową przed moim gospodarstwem, która nie jest w stanie wytrzymać tak dużego natężenia ruchu kołowego, bo jest za słaba. Nie utwardzona. Podmokła. A oni wszyscy tu się pchają na potęgę na nią.
Za ciężkie tyłki mają, by zaparkować pod chałupą sąsiadara i przejść kilkaset metrów z kosmicznie ciężką wędką. Do moich sąsiadów przyjeżdża dziennie po 20 wędkarzy. Powinni parkować pod jego domem i dalej pieszo zejść nad staw, a nie tarasować mi drogę dojazdową do mego gospodarstwa.
 
Nie dość, że niszczą słabą nawierzchnię drogi gruntowej, która nie jest ani utwardzona, ani odwodniona i woda często zalega na niej – to jeszcze tarasują dojazd do mego gospodarstwa, mało tego - śmiecą wokół siebie. Rozrzucają śmieci na drodze i wrzucają na moje gospodarstwo.
 
Właściciel stawów oczywiście nie sprząta po swoich klientach. On tylko bierze kasę za ryby, a syf po jego klientach zostaje dla mnie plus zdewastowana droga. Do niego droga dojazdowa jest wzmocniona przez żwirowanie i rów odwadniający. Gmina mu zrobiła. Dalej do mnie - NIE (facet ma w tym swój udział, bo był przeciwko moim staraniom o konserwację końcowego odcinka drogi – „cooo???!!! Robić drogę dla jednej osoby????!!!!”), ale wszyscy jego klienci pchają się nachalnie na tę słabiutką drogę gruntową przed moim gospodarstwem, jakby nie mogli zaparkować pod jego chałupą. W końcu to jego klienci i on czerpie zyski z łowiska, więc niech u niego parkują, a nie pod moim gospodarstwem. Dewastują i tarasują drogę do mego gospodarstwa i robią mi problem z dojazdem, bo potem moi znajomi czy kurierzy nie mogą dojechać. Ostatnio kolejny kurier awanturował się, że on do mnie nie może dojechać i zostawił paczkę na drodze gminnej przed wielką kałużą wody kilkaset metrów od mego domu. Ja, mając chory kręgosłup musiałam tę paczkę taki kawał ją dźwigać!
 
Zadufanego sąsiadara gówno to obchodzi, że mi drogę ciągnikiem zdewastował i zrobił mi problem z dojazdem, a jego klienci tę dewastację pogłębiają jeżdżąc tu ciągle. Powinien być znak zakaz wjazdu na tę końcówkę drogi, skoro Gmina jej nie odwadnia i ta woda się tu ciągle zbiera.
 
Inny typek pali setki worków foliowych tuż pod moim gospodarstwem przez tygodnie, smród zatruwa powietrze nad moim gospodarstwem, wdziera się do domu przez okna.
I Ty to nazywasz, że JA „wchodzę” w konflikty? To co, ja ich zapraszałam, by okradali mnie? Ja ich prosiłam, żeby zdewastował mi drogę? Ja drugiego prosiłam, aby mi smrodził pod bokiem? Zastanów się co piszesz. Konfliktowi, to są moi sąsiedzi, a nie ja.
 
Jak nic się nie dzieje, to nie ma potrzeby reagować i ja nie reaguję.
Nie mam czasu ni ochoty się z tymi ludźmi szarpać, ale nie mam wyjścia, bo wchodzą mi na głowę, jak nie reaguję. Przez pierwsze lata nie reagowałam to się rozwydrzyli ponad miarę.
Doszło do tego, że perfidnie szczuli mi psami moje kozy, ukradli drzewka owocowe.
 
Nie da się nie wzywać policji, bo to są przestępstwa, które trzeba ścigać.
A ten anonimowy co do Ciebie napisał, to prawdopodobnie ta sama wielka łachudra jest co mnie w zeszłym roku okradła z drzewek owocowych.
 
Sama ponoć siebie zbyt mocno wywyższasz a jak już coś złego się dzieje to jest wina całego świata tylko nie Twoja.
 
Nie wywyższam się (a gdybym się wywyższała to nie jest to zbrodnia). Jestem po prostu ponad te ohydne zagrywki. Nie mam pretensji do całego świata, tylko do konkretnych osób, które mi brużdżą. Kilka osób, to jeszcze nie wielki świat. Chyba, że te kilka osób ma się za wielki świat – to by znaczyło, że mają jakąś manię megalomanii.
 
-ponoć kiedyś napisałaś że negatywne komentarze o sobie kasujesz-a więc nie dajesz dojść do głosu Twoim przeciwnikom-ha ha
 
Ja występuję tutaj z otwartą przyłbicą. Komentarzy anonimów w ogóle nie powinnam publikować. Poza tym ten blog to przedłużenie mojego domu. Nie chcę mieć w domu śmieci.
Jak ktoś ma coś rzeczowego do napisania, to mogę jego komentarz puścić, ale jeśli zieje samą nienawiścią – to ja nie chcę tutaj takich śmieci.
 
Kończąc-bo jeszcze parę było takich ochów i achów-wspomnę że pisząc do tej osoby i proponując jej żeby napisała to wprost do Ciebie a nie do mnie napisała że boi się tego bo możesz usunąć ją (tę osobę) ze swych znajomych a ona często udziela się na tym blogu.
 
A co to za osoba? I dlaczego mam Tobie uwierzyć? Może to Twój podstęp, aby kogoś poczciwego wykasować z mojej listy znajomych? Nikogo bez konkretnych dowodów nie będę wyrzucać z listy obserwujących. Tym bardziej, że i Ty się nie podpisałaś, tylko piszesz jako anonim. Ja wypowiedzi anonimów traktuję z przymrużeniem oka :)
 
Co ja o tym myślę-nawet jeśli to prawda co sugeruje ta osoba to moim zdaniem bez sensu są te GORZKIE ŻALE!
 
Nie, to absolutnie nie jest prawda. A skoro tej osobie ze złości gnije wątroba, to jej problem.
Niech zmieni swoje nastawienie do mnie, to nie będzie problemu.
 
Jak komuś się nie podoba co piszesz- to niech tego po prostu nie czyta-to jasne chyba jak słońce! Po za tym nie dziwię się że się boisz zaufać np.tym lokalnym wieśniakom skoro tyle razy już się sparzyłaś. Tak działa po prostu człowiek! Mam nadzieję że ustosunkujesz się do tego całego komentarza-no i może wypowiedzą się inni internauci co o tym wszystkim sądzić......
 
Tak jak widać – ustosunkowałam się.
 

 

Senny poniedziałek

Po ogrodowej niedzieli, pora na papierowy poniedziałek. Aura sprzyja – pochmurnie i chłodno – ogród nie kusi tak jak wczoraj. No i obowiązek sadzenia nie aż taki pilny – pozostałe rośliny mogą parę dni poczekać.
Dziś trzeba zając się domem i papierami. Jednak i tak Indianka musi na tlen wyjść chociaż na trochę, bo bez dotlenienia płucek, czegoś jej brak i chęci na papiery nie ma.

                                               ***
20:52
Dzień okazał się niewiarygodnie senny. Indianka totalnie zmęczona i śpiąca zapadła w długi sen w ciągu dnia, by obudzić się dopiero wieczorem... Jednak, zanim zmorzył ją sen, posadziła kilkadziesiąt sztobrów bzu czarnego, brocząc w wodzie niczym Chińczyk z sadzonkami ryżu... :) Posiała też ździebko aksamitki. Nakarmiła  psy i kury, upiekła sobie nowy chlebek. Przestawiła kozła w nowe miejsce łąki. Obiadu nie ugotowała. Papierów nie przerobiła, ale choć rachunki popłaciła, tj. część rachunków.
Jedna rata, telefon i część prądu. Na resztę zabrakło kasy. Brakuje kasy na wykup kolczyków dla koźląt, na prąd, na KRUS, na pozostałe raty bankowe. Może kozy sprzedać? Trzeba zrobić ogłoszenie i sprzedać kozy.

Aparat foto uszkodzony, tj. rozłącza się sam, bo baterie wylatują, trzeba będzie się pomęczyć, by zrobił jakie sensowne zdjęcia, ale powinno się udać. No i oprogramowanie odpowiednie wgrać na komputer, by można było te zdjęcia zgrać. W tym roku warzywa drogie, to obowiązkowo trzeba mieć swoje, ale ogródek Indianki nie zaorany, więc trzeba się męczyć z łopatą i wycinać darń, by przekopać kawalątek ziemi pod siew warzyw.  Po troszeczku coś tam posieje, aby choć na spróbowanie było tych warzyw.

Już wieczór. Obudziła się, ale nadal jest śpiąca i zmęczona. Wyjrzała na dwór zerknąć, co robią zwierzęta i czy wszystko okay, ale zaraz z powrotem do łóżka powędrowała. Radio gra i mówili coś o osuwiskach, że ludziom się domy rozjeżdżają od tej powodzi i nie będą mogli tam wrócić na te same miejsca. No to mają problem.

Indianka też musi zadbać o swój domek, niestety nie ma kasy na remont. Poza tym, póki co, ma jeszcze pracę w ogrodzie – trzeba posadzić wszystko co się ma do posadzenia i posiać wszystko co się ma do posiania.
Potem trzeba będzie pielić warzywa i pod drzewkami, naciąć gałęzi na zimę, skosić trawę w tej części sadu, gdzie zwierzęta się jeszcze nie pasą.

niedziela, 30 maja 2010

Ogrodowa niedziela

Indianka cały dzień spędziła w ogrodzie sadząc głównie byliny.
Nabrała też żyznej ziemi do doniczek i pojemniczków, celem wykorzystania ich do wysiewu ziół i zrobienia rozsady roślin domowych. W razie niepogody – będzie mogła w domu podziałać.
 
Przestawiła pastuch krowie, coby mogła paść się na nowym pasku zieleni.
Do kur ledwo zajrzała – tym razem słabo z jajami – tylko dwa jajka znalazła.
 
Dzień szybko minął. Wieczorem zmęczona zeszła z pola. Zajęta w ogrodzie, nawet nie zauważyła, kiedy dopadło ją zmęczenie.
 
Ugotowałaby obiad na jutro i ma chęć na ciasto, ale śpiąca już... Trzeba odłożyć to do jutra.
 
 

sobota, 29 maja 2010

Kwiatuszki

Indianka z dużą przyjemnością sadzi kwiatuszki i z jeszcze większą opala blade cycuszki... ;>
 
Posadziła też winogrono i przymierza się do posiania fasoli. Do domku zaniosła pojemniczki z ziemią.
Przydadzą się do wysiania pozostałych nasion, m.in. ziół.
Wczoraj posiała już kilka doniczek ziół. Stoją na schodach na strych i czekają na wieczór lub deszcz, aby Indianka wniosła je na górę, bo Indiance szkoda dnia na chodzenie na strych – woli spędzić cały czas na dworze działając w ogrodzie i wśród zwierząt.
 
Dziś zajęła się też roślinami domowymi. Po mroźnej zimie są w marnym stanie. Wiele z nich padło całkiem, niektóre może uda się jeszcze reanimować. Cytrynka zrobiła niespodziankę i wyrosła z nasion. Bananowiec o dziwo przetrwał tę zimę. Zuch! :)
 
Indianka w porze obiadowej udała się do domku, celem konsumpcji pożywnego obiadu.
Człek, jak z łopatą po ogrodach lata, to musi mieć siłę do tej łopaty... :)
 
Po obiadku - krótka sjesta i regeneracja sił w łóżeczku przed komputerkiem... :)

piątek, 28 maja 2010

60.000 wejść

Ooo, to już przeszło 60.000 wejść na mego pasjonującego bloga :))))
Gratuluję wytrwałości, drogim czytelnikom i czytelniczkom :)
Jakaż szkoda, że ta ilość nie ma swego odzwierciedlenia w brzęczącej walucie :)))).

czwartek, 27 maja 2010

Pies na czerwonej lince

Wczoraj wieczorem na gospodarstwo Indianki przywałęsał się duży, beżowy pies, o krótkiej, gładkiej sierści, dużym pysku i krótkich uszach. Pies na szyi miał wąską kolczatkę. Tego psa Indianka widywała kilkakrotnie na swoim gospodarstwie (August, to ten sam pies coście go widzieli, gdy byliście tu zimą). Indianka ma maleńkie koźlęta, a taki pies to zagrożenie dla maleństw. 

Indianka złapała psa i uwiązała go na lince przy drzewie, by nie pogryzł Indiance kóz i by następnego dnia oddać tego psa koledze, który parę dni temu prosił Indiankę o dużego, ładnego psa do pilnowania posesji jakby się jaki przywałęsał. Traf chciał, że się akurat wczoraj przywałęsał. Niestety, pies w nocy przegryzł linkę i uciekł razem z linką... Strata podwójna – kolega nie ma nadal psa, a Indianka straciła porządną, grubą, długą linkę z solidnym kołowrotkiem i karabińczykiem... :(

Znalazca beżowego psa z czerwoną, długą linką proszony jest o przyprowadzenie psa na gospodarstwo Indianki. Czerwona linka oczywiście do zwrotu dla Indianki - to jej własność. Natomiast sam pies trafi w dobre, opiekuńcze ręce. Człowiek, który się nim zajmie, zadba o psa. Dobrze go nakarmi i będzie pilnował, by pies nie wałęsał się po wsi. Pies zyska miłość, troskę i dom, a Indianka bezpieczeństwo swoich kóz.

środa, 26 maja 2010

Lepsze samopoczucie

Indianka czuje się lepiej. Znacznie lepiej :) Dziś od rańca podziałała porządkowo w kurniku i na wybiegu dla kur. Znalazła mnóstwo jaj! Nareszcie! Kury niosły się skrycie w dwóch zakamarkach i uzbierały się dwie kopy jaj. Indianka skwapliwie pozbierała jajca i usmażyła jajecznicę oraz zaplanowała ciacho jej ulubione czyli Murzynka. Przydałoby się kozę wydoić by mleczko pobrać do tego ciacha, ale za wcześnie jeszcze – koza dopiero co odrobaczona. Trzeba odczekać, aż lekarstwo przestanie działać. Po odrobaczeniu koza czuje się i wygląda znacznie lepiej, także jej wymiona powiększyły się znacznie. Niebawem będzie od niej mleko i Indianka zrobi budyń i upiecze więcej ciast.
 
Rozwieszenie siatek nad wybiegiem dla kur nieuniknione – ptaszydło siadło już na ogrodzeniu wybiegu i wybierało sobie kurkę do zadziobania, kiedy Indianka nagle weszła na wybieg i wypłoszyła drapieżnika. Indianka chętnie już by rozwiesiła te siatki, ale jeszcze za mało drutu stelaża na którym mają zawisnąć siatki. Trzeba najpierw rozbudować stelaż, a dopiero na nim umieścić siatki. W tym celu udała się pod miedzę, gdzie kiedyś rozciągnęła druty, by kozy nie wyłaziły z jej ziemi.
Zabrała resztki drutu i z radością zauważyła, że dziki bez przyjął się i rośnie. Ekstra! Będzie syropek i winko kiedyś...
 
Krowę trzeba było zatrzymać, bo wyszła jakoś z pastucha i pomaszerowała na sad. Gdyby tylko jadła trawę to mogłaby sobie tam być, ale krowa lubi się czochrać o drzewka, więc mowy nie ma, by chodziła tam luzem. Indianka próbowała zagonić krowę z powrotem na jej wybieg, ale zwierzyna nie chciała, więc Indianka wzięła tyczki i linkę i ogrodziła ją tam gdzie się pasła. Jak wyjdzie z tego ogrodzonka, to chyba pójdzie na łańcuch już, bo Indianka nie chce ryzykować połamania delikatnych sadzonek. Albo będzie trzeba dawać podwójną taśmę w sektorku wydzielonym krowie. Może to wystarczy.
 
Indianka wróciła na lunch, wstawiła chleb do pieczenia i wskoczyła na chwilę do łóżka, by odpocząć ździebko, bo jakoś się męczy łatwo i przy byle wysiłku kręgosłupek doskwiera...

wtorek, 25 maja 2010

Pomoc dla powodzian

Bezpłatnie, na okres wakacji, tj. do września, udostępnię budynek gospodarczy dla rodziny wiejskiej, która straciła dom i dorobek swojego życia i nie ma gdzie się podziać z inwentarzem.
Kontakt via GG.

poniedziałek, 24 maja 2010

Boli brzuszek :(

Indianka cierpi straszliwe katusze, bo okropnie boli ją brzuszek...
Dzisiaj umęczona w łóżku uziemiona...

Oj, jakże brzuszek doskwiera!...
Indianka nie jest w stanie myśleć... z bólu umiera...
Tabletka wzięta, a i tak boli... i głowa też pęka...
Co za męka! :( 

Gumiś molestowany

Gumiś skruszony zadzwonił, by wyznać, że on u tego świniarza to długo nie był, bo tylko jedną noc nieprzespaną, ponieważ bał się spać, bo świniarz się do niego dobierał.....
„hahahaha :)))))))) Dobrze ci tak!” – odrzekła ubawiona Indianka.
To fakt, wtedy następnego dnia z rana po tej upiornej dla Gumisia nocy, zdesperowany Gumiś do Indianki wydzwaniał, czy może przyjechać, ale była na niego wkurzona i nie odbierała. Gumiś pojechał więc z powrotem na Śląsk. Teraz wygląda na to, że znowu chce wrócić na rancho, ale Indianka nie bardzo go tu chce pod swoim dachem. W dodatku to uciążliwy palacz. Z drugiej strony, ktoś by do pomocy tu się przydał... tylko żeby więcej problemu z nim niż korzyści z jego pobytu tutaj nie było!

niedziela, 23 maja 2010

Ptaszyna

Z ranka do sypialni Indianki wpadła maleńka ptaszyna. Nałopotała się skrzydełkami, obleciała całe mieszkanie zanim Indianka ją złapała i na wolność wypuściła. Śliczny ptaszek. Często się zdarza, że ptak wleci do domu. Jak Indianka tu mieszka, to takie zdarzenia miały miejsce kilkanaście razy w sumie.
 
Niedziela, pogoda ładna, ale samopoczucie popsuło się z przyczyn kobiecych. W ostatnim tygodniu Indianka zrobiła na rowerze 160km. Wystarczy. Na szczęście zakwasów nie ma, ale taki wysiłek wymaga regeneracji. Kręgosłupek musi też odpocząć. Nie ma co go przeciążać. Zatem niedziela zapowiada się wypoczynkowo, choć cebule i sadzonki czekają na posadzenie. Może małe co nieco chociaż posadzi? No i trzeba w końcu porządny obiad ugotować i porządek zrobić w kurniku.

sobota, 22 maja 2010

Indianka zajrzała...

W piątek Indianka zajrzała do akt prokuratorskich w sprawie kradzieży drzewek i włos na głowie się jej zjeżył, gdy ujrzała szereg nieprawidłowości. Niepełne, wybiórcze, tendencyjne, nieprawdziwe, a niektóre w całości kłamliwe notatki policyjne (np. że była wezwana na przesłuchanie) doprowadziły ją do szewskiej pasji. Policjanci odmówili spisania zeznań na gorąco 7 grudnia 2009r, a w notatkach urzędowych wypisują banialuki. Indianka podała na interwencji kto ją okradł, a policjanci to przemilczeli i wpisali sprawca nieznany. Pominęli też szereg innych istotnych faktów, m.in. to, że rozmawiali z podejrzanymi podczas tej interwencji i oglądali dołki po wyrwanych drzewkach. Znów zamiast cieszyć się wiosną i działać w ogrodzie musi pisać zażalenia!

Wnioski powodziowe

To mówicie rodacy, że wam powódź przeszkadza? Bo ja patrząc na te tłumy gapiów łażących po wałach zamiast zabezpieczać mienie i przenosić je gdzieś wyżej, odniosłam wrażenie, że lubicie sensację i jak się coś dzieje. Poza tym, nie rozumiem, dlaczego nie myślicie logicznie, dlaczego żadnych wniosków powodziowych po ostatniej powodzi roku 1997 nie wyciągnęliście? Przecież ledwo 13 lat temu też była duża powódź, pozalewało miasta i co? Zbudowaliście zbiorniki retencyjne? Nowe, solidne wały i tamy? Na woreczkach z piaskiem daleko nie zajedziecie, bo to tylko doraźny zabieg, nie gwarantujący szczelności i skutecznej ochrony przed wielką wodą.
 
Wybierzcie mnie na prezydenta, a załatwię wam sucho na cały wiek. W końcu płacicie podatki, więc się wam należy ochrona antypowodziowa. Powołam zespół inżynierów i ekspertów, których zadaniem będzie opracowanie skutecznego systemu antypowodziowego, opartego na sieci zbiorników retencyjnych, kanałów antypowodziowych  solidnych, masywnych wałów wokół miast i zagrożonych wiosek, solidnych tam na rzekach, sieci kanałów melioracyjnych odwadniających i nawadniających w razie suszy, bo nie tylko z kataklizmem powodzi musicie sobie radzić, ale i z suszami. Dopiero rozbudowany zintegrowany system antypowodziowy i antysuszowy zabezpieczy was przed tymi kataklizmami. Jak nie chcecie być zalewani, to weźcie się za to sami, albo wybierzcie mnie, to ja zarządzę co trzeba i skończą się szopki z pontonami w miastach.
 
Patrzcie na Holandię – cała leży kilka metrów pod poziomem morza, a jakoś jej nie zalało. Bo o system powodziowy trzeba dbać, budować go i konserwować. Samo się nie zrobi.

piątek, 21 maja 2010

Wielka Woda

Indianka włączyła TV wiadomości i zobaczyła rodaków pływających pontonami i łodziami po ulicach ich miast rodzinnych :))) Kurczę, Wenecja w Polsce! :) Ale mają fajnie :)
Rodacy, niech sucha strona mocy będzie po waszej stronie! :)

czwartek, 20 maja 2010

Ogrodowo

Indianka spędza dzień wybitnie ogrodowo, a i weekendu nie ma zamiaru inaczej spędzać :)
Jak cudownie miotać się po swoich hektarach sadząc i siejąc rośliny i doglądając sympatycznych zwierząt :)))... Indianka całkiem w swoim żywiole! :)

środa, 19 maja 2010

Rower

Rower to fajna rzecz. Indianka od soboty do środy zrobiła na rowerku 120km i nawet zakwasów nie ma... :) Deszcz Indiance niestraszny – dziś znowu totalnie skąpana  :))) Deszcz był tak rzęsisty, że oczy indiańskie zalewał, gdy śmigała na rowerku do domu z miasteczka. Indianka mokra, jakby w basenie pływała, mimo rzekomo wodoodpornej kurteczki. Kurteczka tylko połowicznie wodoodporna, tzn. wytrzymała ok. 15 minut deszczu, a potem przesiąkła, nabrała wody tyle, że po półtoragodzinnej jeździe w deszczu Indianka po litrze wody z każdego rękawa wylała... :)
 
Deszcz jest dobry dla włosów, bo woda jest miękka. Indiańskie włosy fajnie się falują po tej ulewie... :)
Wody z nieba było tyle, że Indianka podczas jazdy otwarła dziób i napiła się do syta :)))
 
No, ale pora zabrać się za rośliny – posadzić ostatnie sadzonki, posiać więcej warzyw...  no i niestety dopilnować różnych papierów...

wtorek, 18 maja 2010

Spłukana

Indianka jest spłukana. Ostatnie 2 złote wydała na pączka i drożdżówkę, by mieć siłę załatwiać różne sprawy w Olecku i by mieć siłę na powrót do domu.
Wracając z miasteczka na chatę, 20km przejechała rowerem w strugach rzęsistego deszczu, także jest podwójnie spłukana i w dodatku wyczerpana w sumie 40km kursem... :)
Dziś pora na regenerację sił... i trza do zwierzyny zajrzeć!

niedziela, 16 maja 2010

Ogródek i papierki

Indianka dzieli ostatnio dobę pomiędzy ogródek i papierki. W dzień sieje i sadzi oraz dogląda zwierzyny, a nocami dłubie w papierkach. Dziś niedziela. Pora na chwilę relaksu i porządną kąpiel...
Może ciacho upiec? Dawno nic nie piekła...
 

czwartek, 13 maja 2010

Odchwaszczanie drzewek

Indianka przekopuje i odchwaszcza ziemię pod drzewkami.. Ważne, by pod każdym drzewkiem był czysty okrąg ziemi..
W zeszłym roku i w tym roku każde drzewko dostało po krowim placku coby dobrze rosło... Teraz pora na przekopanie gleby pod każdą sadzonką...
 
Indianka posiała też garść nasion warzyw, aby było tych warzyw choć na spróbowanie, bo warzywa w sklepie daleko i drogo...

piątek, 7 maja 2010

Wysoka poprzeczka

Indianka zawsze wyznacza sobie więcej zadań do wykonania niż jest w stanie zrobić.
Tym razem też tak wyszło. No, ale jedna para rąk, a zadań mnogo, więc trzeba czasu na każdą czynność. Bywają też nieoczekiwane sytuacje np. czasem jakieś zwierzę ucieknie lub zachoruje i trzeba interweniować. Trzeba też czasem gorący obiad ugotować, a nie tylko na kanapkach jechać.
 
Znalazła krzew jagód lub borówek dawniej posadzony i zapomniany, bo zmarniał zniszczony przez kozy. Krzew się odrodził i ma się dobrze. Dziś ciepło i wilgotno, więc Indianka pocięła krzew na sztobry i wsadziła je w miękką, mokrą ziemię. Sztobry powinny się ukorzenić dając w przyszłości cenne sadzonki krzewów owocowych. Także zdziczałe maliny są do uporządkowania. Trzeba je wyciąć i posadzić sensownie.
 
Przestawiła też ogrodzenie sadu jabłoniowego, by koniom udostępnić trawę w sadzie, która bujnie tu zaczyna rosnąć. Konie nie powinny zniszczyć sadzonek drzewek, za to wygryzą trawę pomiędzy szpalerami.
 
Indianka odgrodziła od koni klomby z kwiatami. Posadziła też ze trzydzieści bylin tu i tam.
 
Pozbierała kilkanaście kamieni z pastwiska i sadu.
 
Gęstą, plastikową siatką uszczelniła wybieg dla kur i dołożyła kilka sznurków do sieci nad wybiegiem, bo drapieżne ptaki latają coraz częściej i bliżej wybiegu.
 
Drzewko owocowe na wybiegu u kur obłożyła kamieniami, a pod pozostałymi grabiami rozgrzebała ziemię, by kury wygrzebały chwasty i robale spod drzewek.
 
Zrobiła osłonki na tulipany, coby kury nie rozdziobały kwiatów.
 
No, teraz pora na odpoczynek i obiadokolację...
 
Indianka ma jeszcze ochotę podziałać na klombach, ale burza idzie. W sumie świetnie – to co dziś posadziła będzie dobrze podlane i nie uschnie, a wręcz przeciwnie – przyjmie się i będzie rosło.
 
Ależ to rancho wciąga! :)))

czwartek, 6 maja 2010

Piotry wyjechane

Goście opuścili rancho zniesmaczeni brakiem uciech seksualnych... :) Niemiec Peter był bardzo miły, ale Podlasianin Piotr był wściekły i okazywał to nieprzyjemnie. Piotr niewłaściwie sobie wytłumaczył zaproszenie Indianki... Indianka naiwna była, sądząc, że wpadli do niej wyłącznie towarzysko i by bezinteresownie coś pomóc... W środę rano namówiła ich, by pojechali do miasteczka, by zawieźć zepsute narzędzia Indianki do naprawy i po zakupy. Na wieść o tym, że trza załadować narzędzia na ciężarówkę, panów rozbolały kręgosłupy :))). Indianka z trudem wtachała ciężary na samochód stojący 100 metrów od domu podczas gdy Piotr gawędził sobie beztrosko z Peterem stojąc obok ciężarówki. Peter chociaż pomógł wnieść te narzędzia na ciężarówkę...
 
W milczeniu pojechali do miasteczka i załatwili co mieli załatwić. W drodze powrotnej Indianka pokazała im okolicę i najbliższe agroturystyki. Byli zainteresowani głównie akwenami wodnymi. Wrócili wieczorem. Indianka znużona była załatwianiem napraw narzędzi i innych spraw, ale postanowiła zrobić kolację. Piotr stwierdził, że on sam ugotuje coś w ciężarówce. No to gotował.  Peter przyszedł do kuchni potowarzyszyć Indiance obierając warzywa do potrawy jaką tworzył Piotr w ciężarówce.
 
Nawet mu zjadliwa wyszła. Przyniósł garczek z kaszą gryczaną z warzywami do kuchni i razem zjedli.
Dojedli kanapkami Indianki. Podczas kolacji Piotr zaczął truć Indiance i nadmiernie wnikać w jej sprawy finansowe. Indianka powiedziała, że nie chce o tym rozmawiać. No to dalej ją pouczał, że powinna postawić domki ze słomy dla gości i zrobić agroturystykę. Na to Indianka, że słomiane domy to badziewie, w takim to może trzymać kury albo kozy, a nie ludzi i że szlachetniejszy budulec na chatki ma bo drewno i kamienie i nie musi tego kupować, poza tym obory i dom stoją do remontu i najpierw o to trzeba zadbać. Piotr zły, bo sam stawia słomiane chaty dla gości, bezceremonialnie zażądał, żeby Indianka pozmywała po nim naczynia. Indianka odrzekła, żeby sam zmył. Odpowiedział coś chamsko, tak, że Indianka pożałowała, że go zaprosiła pod swój dach. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Piotr powiedział, że bez seksu to oni tutaj nie będą siedzieli. Indianka pomyślała sobie, żeby spadał na drzewo, ale starała się być grzeczna, jednak chamstwo faceta sprawiło, że przestało chcieć się jej gościć tych mężczyzn. Mężczyźni wyszli i poszli spać do ciężarówki. Rano pojechali nie pożegnawszy się.
 
Indianka poczuła niesmak. Nie o takie odwiedziny jej chodziło! Więcej ostrożności z obcymi, Indianko!
No cóż – pierwsze koty za płoty. Kolejne odwiedziny powinny być bardziej udane, a jak nie, to Indianka wycofa swe zaproszenie, bo nie ma ochoty gościć na swym rancho i pod swym dachem hołoty.
 
Dzisiaj zimno i leje. Indianka zajęła się lepiej zwierzętami, bo obecność gości trochę jej w tym przeszkadzała. Suka wróciła na ganek, którego strzeże jak smok. Konie, krowa i kozy dostały bogato siana i owsa, kury zboża i świeżą wodę, psy mućkę w kawałkach...
 
Indianka dziś zmokła, a wczoraj się przedźwigała i znowu doskwiera jej kręgosłup, więc po obrządku wskoczyła do łóżka i wygrzewa się odpoczywając...

wtorek, 4 maja 2010

Piotr i Peter

Pierwsi goście na indiańskie zaproszenie z netu przybyli. Piotr z Podlasia i Peter z Berlina. Podróżują półciężarówką a la DHL. W niej mają fajnie urządzone spanko – dwa osobne spanka, kuchenkę, zlew. Są samowystarczalni. Rozmawialiśmy po polsku, angielsku i niemiecku. Piotr świetnie mówi po niemiecku. Przyjechali wieczorem, więc wszyscy trochę zmęczeni i senni byliśmy, ale rozmowa potoczyła się wartko...  Fajni ludzie :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Czerwony krasnal

Smrodliwy Truciciel coś knuje. Przylazł na zwiady pod rancho Indianki i przyprowadził ze sobą faceta z dzieciakiem. Widać było po ich naburmuszonych minach, że Truciciel musiał im nieźle naściemniać na Indiankę. Przygarbiony Smrodliwy Truciciel w swym wielkim czerwonym swetrze wyglądał jak gigantyczny krasnal. Mruczał coś do ucha faceta idąc wzdłuż ogrodzenia gospodarstwa Indianki.

Smrodliwy Truciciel nigdy się tutaj nie zapuszcza, a zwłaszcza na pieszo. Na pewno niecne zamiary ma!
 
Tymczasem Indianeczka przycinała krzewinki pod płotem i wzdłuż drogi gospodarstwa wiodącej do siedliska oraz sadziła żywopłot. Posadziła też żywopłot z czarnego bzu. Towarzyszyła jej wierna suka Saba.
 
Wykręciła swoje izolatory z ogrodzenia wschodniego by wkręcić je przy kurniku, bo potrzebne do umocowania siatki. Kury dziobią na wybiegu aż miło, ale jastrzębie latają coraz bliżej, więc siatka nad wybiegiem konieczna.

niedziela, 2 maja 2010

Wieczór majowy

Wspaniały, pogodny, majowy weekend dobiega końca. Indianka na siedlisku i na łąkach dwoi się i troi, wykonując kilka czynności naraz. Robi to, na co ma w danym momencie ochotę, więc ją to wcale nie męczy, a wręcz przeciwnie – wciąga. Jest w swoim żywiole! To nic, że działa dość chaotycznie, ważne że te proste czynności i ich efekty dają jej radość i satysfakcję oraz zmierzają ku konkretnym efektom. Dziś siała kwiaty, sadziła drzewa, róże i groszek pachnący, plotła zadaszenie, układała plastikową siatkę, uratowała zajączka, wyniosła kury na wybieg, przestawiła pastuch, pozbierała patyki na siedlisku i na łące i bacznym okiem przyglądała się drzewom, jakby tu je przyciąć, by poprawić ich pokrój... Pogoda wspaniała, widoki cudowne – wszystko razem zachęca do działań... Wiosna to ulubiona pora roku Indianki. Po deszczach trawa rośnie jak burza, drzewa puszczają zielone pąki... Bosko... Cały dzień na dworze to jest to, co tygryski pokroju Indianki lubią najbardziej... :)

Poczta elektroniczna - porządki

Indianka o świcie zabrała się za porządkowanie skrzynki emailowej, bo niemożliwie zawalona tysiącami emaili. Założyła nowe foldery, ustawiła nowe reguły pocztowe, pocztę posegregowała na katalogi, posprzątała spam. Zrobiło się przejrzyście. Zostały jeszcze dodatkowe podkatalogi do uporządkowania, ale to kiedy indziej zrobi – ma dość na razie sprzątania skrzynki. Wystarczy, że poświęciła na to 4 godziny niedzielne. Niedziela to czas wypoczynku, więc nie ma co się wygłupiać z nudnymi czynnościami.
 
Parę dni temu usunęła kilkaset megabajtów z dysku i założyła antywira, bo komp męcząco wolno chodzi. Wykryła dwa trojany i wywaliła je z trzaskiem :))). Niestety, nadal komp wolno chodzi, więc trzeba dalej zwalniać przeładowany dysk, aż odzyska pełną sprawność. Być może zainstalować jeszcze jednego antywira, bo może ten obecny któregoś wirusa nie wykrył. Poza tym na dysku trzeba tyle zrobić miejsca, aby było możliwe wypalanie płyt. Na razie nie jest, bo program do wypalania potrzebuje więcej pamięci niż dysk oferuje obecnie.

sobota, 1 maja 2010

Wieczorem...

Spokojne czynności na podwórku i wokół podwórka podczas zakładania siatki wokół klombów i wybiegu dla kur uspokoiły Indiankę...
 
Indianka uratowała jeża który wpadł do dołu i nie mógł wyjść. Strasznie wkurzony był, gdy go ruszyła. Warczał jak wściekły...:))) Indianka nie miała pojęcia, że jeże potrafią tak furczeć i warczeć wściekle :)
 
Gdy był Nowojorczyk, innego jeża uratowali, ale tamten był baardzo osłabiony i spokojny...
 
Dzisiaj duże zwierzę przemknęło pod ogrodzeniem wschodnim... sarna albo jeleń...
 
Bociany kursują z gniazda na podwórku na łąki i z powrotem... na polach widać potężne kormorany...

Nad siedliskiem latają jastrzębie i inne drapieżne ptaki, ale Indianka uszczelnia wybieg dla drobiu i nie spuszcza kurczaków z oka. Pies został uwiązany w takim miejscu, by pilnował drobiu i kóz jednocześnie... Fajnie jest mieć tyle dzikich i gospodarskich zwierząt wokół... jest tu jak w raju...
Ten naturalny raj uspokaja i relaksuje Indiankę... Jest bosko – piękna, ciepła wiosna i wszechogarniający spokój tego miejsca...

Maj

Zaczął się maj...  Piękna pora. Wiosna zieleniejąca drzewa, krzewy i pastwiska. Świergot setek ptaków. Kumkanie tysięcy żab w okolicznych stawach i bajorkach. Wczoraj piękna pogoda była – ciepło, przyjemnie... Indianka zabrała się za przebudowę pastucha i instalowanie ogrodzenia klombu oraz uszczelnianie wybiegu dla kur, bo jastrzębie już wypatrują ofiar.
 
Klomb przed kozami i kurami zabezpieczony. Trzeba jeszcze kwiatów dosadzić i przynieść ziemi żyznej, bo klomb potwornie gliniasty i słabo tam cokolwiek rośnie.
 
Natomiast uszczelnianie wybiegu dla kur posuwa się do przodu. Indianka docina gęstą plastikową siatkę i dołem doczepia do tej aluminiowej przewodzącej prąd, by drób przez te większe oczka nie mógł się wydostać na zewnątrz. Zwłaszcza drobny drób typu liliputki czy kurczaki. Ale to nie koniec dzieła. Dołożyła górą druty zadaszające. Tam, na tej drucianej konstrukcji zawiśnie siatka ochronna przed jastrzębiami. Tych drutów trzeba jeszcze sporo przykręcić. Dziś łzawa pogoda, choć ciepło. Przydałoby się skończyć uszczelnianie wybiegu dla kur i w końcu je wypuścić na dwór - niech dziobią trawę i niosą jaja.
 
Jeszcze gałęzie i pędy bzu czarnego zostały to pocięcia na sztobry i do posadzenia. Część już Indianka pocięła i posadziła. Ciekawe, czy się przyjmą? Indianka pierwszy raz to robi. Ciekawe, czy się ukorzenią? Okaże się za kilka miesięcy... Powinny się ukorzenić!