poniedziałek, 22 listopada 2010

Przedzimowy poniedziałek

Wstał listopadowy poniedziałek - jeszcze ciepły, ale to ostatni przed śniegiem. Indiankę bolą stawy i jest niewyspana - nie chce się wstawać, ale zmusi się. Trzeba coś porobić w domu i wokół domu.

Czekoladowy weekend

Indianka spędziła ten weekend w łóżku, przed TV i komputerem, objadając się kanapkami i czekoladą oraz flirtując przez Internet i próbując jednoczesnie załatwić interes. Internet fatalnie chodzi, nie sposób się zalogować całymi godzinami, a po zalogowaniu też często stoi. Nie chciało się wstawać, bo w łóżku ciepło, a poza nim nie, no i stawy bolą. Pewnie po ostatniej wyprawie do Olecka i Kowal Oleckich. Być może także w związku ze zbliżającą się zimą.
 
 

czwartek, 18 listopada 2010

Nici z randki

Randka odwołana.
 
 

środa, 17 listopada 2010

Papiery

Indianka zmęczona, znużona – ale nie ma wyjścia, musi zająć się papierami, których stosy piętrzą się przed Indianką i wołają jej uwagi. Wkurza ją to. Papierzyska czas zajmują niepotrzebnie.
Ale jak mus to mus. No i trzeba będzie Kodeks Karny kupić i pewnie nie tylko. Studiować ustawy i rozporządzenia. Gabinet uporządkować i papierzyska zaatakować skutecznie.
Pozałatwiać swoje sprawy wszystkie zaległe. Załatwić pożyczkę i remont kapitalny domu przeprowadzić, coby na wiosnę dało się ruszyć z agroturystyką i tym samym zdobyć źródło utrzymania.
No i o sad trzeba zadbać – ogrodzić, ubytki uzupełnić, o trening koni... O uprawę ogrodu... Tyle spraw na głowie... Tyle wydatków...
 
Dziś w łóżku odpoczywa zmęczona po wczorajszej wyprawie do miasteczka... Zmęczona powrotem z torbami wyciągającymi jej ręce po ziemię i długim marszem po Olecku i potem od PKSu do domu błotnistą drogą 3,5km...
 
Znużona też długą i bezskuteczną walką o sprawiedliwość i psychicznie przygnębiona niekorzystnym postanowieniem sądu...
 
Za to może się w końcu jaka fajna randka uda? ;) Indianka musi się zrelaksować i odpocząć psychicznie od spraw przykrych a męczących...

Wielka Krzywda

Podłość ludzka nie zna granic, a mechanizmy jej działania są skomplikowane i poza zrozumieniem prawej, spokojnej, uczciwej Indianki, dlatego gdy ją wczoraj krzywda i perfidna podłość spotkała, Indianka w słup soli się ze zdumienia zamieniła i w tym stanie trwa i próbuje myśli zebrać, by pojąć to co ją spotkało i co z tym począć, bo wszak nie można na podłość zezwalać. Przeto Indianka duma i duma. Na razie doszła tylko do jednego wniosku, że pewnikiem do przesłuchania świadków i podejrzanych w sprawie o kradzież jej drzewek przed sądem nie dopuszczono, bo Indianka zadaje wnikliwe pytania i raz dwa by wykazała, że podejrzani i świadkowie kłamią i mataczą. Na rozprawie była sędzina K.J (niestety inna niż na poprzedniej rozprawie), protokolant, przedstawiciel prokuratury i jeszcze jakiś facet, ale Indianka nie wie kto to, bo oni weszli do sali rozpraw przed Indianką i rozmawiali kilka minut z sędzią zanim pozwolono Indiance do środka wejść. Indianka kilka razy pytała, czy może do sali wejść, bo już po 12.oo było, ale kazano jej czekać na korytarzu. W końcu pozwolono jej wejść do sali rozpraw. Sędzia nie dała się Indiance do końca wypowiedzieć, przerywała jej w pół zdania i szybko zakończyła rozprawę postanowieniem o podtrzymaniu w mocy decyzji prokuratury o umorzeniu podstępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych. Gdy Indianka chciała jeszcze coś dodać, sędzia powiedziała, że już po rozprawie i to co Indianka mówi nie ma znaczenia, bo postanowienie już ogłoszone. Także procesu w sądzie o kradzież drzewek nie będzie i Indianka nie będzie miała szansy udowodnić, że kradzież miała miejsce i kto ją okradł.
Co prawda, ze zgromadzonego niechętnie przez policję i prokuraturę materiału wynika, że kradzież była i są wskazówki kto jej dokonał, ale sędzina uznała że nie było kradzieży i nie ma podstaw do dalszego postępowania wyjaśniającego, nie ma podstaw do dochodzenia i wszczynania procesu przed sądem.
Mała to pociecha, że Indianki wnikliwość budzi postrach wśród mataczy, manipulantów i kłamców.
Bez rozprawy przed sądem z udziałem świadków i podejrzanych gdzie jest możliwość przesłuchania ich w obecności sądu Indianka nie ma jak udowodnić, że kradzież drzewek miała miejsce i kto jest złodziejem.
Co tu robić? Przydałby się jaki przyjazny Indiance, zaangażowany, zdolny prawnik.
Indianka musi gospodarstwem się zajmować, a nie prawo studiować by bronić się przed wyszukaną podłością ludzką.
Indianki nie stać na prawnika, czasu na naukę prawa nie ma, ale nie ma wyjścia – musi je opanować.
Opanowała trzy obce języki w tym jeden perfekt to opanuje i prawo. Za czas jakiś wróci do przegranych spraw i rozliczy z nich tych, którzy są za to odpowiedzialni.
Tymczasem pożaliła się znajomej pani. Pani współczuła i podzieliła się podobnymi doświadczeniami, nawet bardziej drastycznymi. Do rozmowy dołączyła druga pani i ta także miała podobne doświadczenia co Indianka, także choć małe to pocieszenie, to fakt że Indianka nie jest jedyną adresatką zła, bo się na nią uwzięto – jest ciut pokrzepiający. Tak tu po prostu jest i ofiar zgniłego systemu i układów jest więcej. Dużo więcej. Wychodzi na to, że poczciwe, zwykłe, spokojne osoby nie mają co liczyć tu na sprawiedliwość.
Zrozumienie i współczucie tych kobiet pokrzepiło Indiankę, ale z drugiej strony uświadomiło wielkość negatywnego zjawiska w lokalnych organach publicznego zaufania. Dwie poczciwe panie stwierdziły, że one już od dawna nie ufają policji i nie wierzą w ich dobroczynną i obrończą misję. Przytoczyły wiele brzydkich sytuacji z udziałem policji. Jedna z pań stwierdziła, że policja żyje z przestępców, z łapówek – więc nie jest zainteresowana ich łapaniem. Indianka też już nie wierzy w szczerość misji ochronnej i obrończej policji.
Policja zawiodła zaufanie Indianki w oczywistej sprawie. Indianka została rok temu okradziona, widziała złodziei, przyłapała ich na gorącym uczynku, wezwała policję, gdy jeszcze złodzieje byli w sadzie, policja przybyła ale nic nie pomogła. Indianka miała silne wrażenie, że policjanci zanim weszli do sadu z góry założyli, że żadnej kradzieży nie było i dlatego bardzo niechętnie oglądali ślady po wyrwanych świeżo drzewkach., które usiłowała im pokazać Indianka. Niestety nie ma co liczyć na sprawiedliwość – nie ma szans na ukaranie złodziei i uzyskanie od nich zadośćuczynienia za dokonane szkody. To koszmar. Przyczynił się do tego wydatnie świadek, który wypiąl się na Indiankę i jej zdaniem tai co widział i nie chce świadczyć prawdy.
Zdaniem Indianki ten świadek to wielka świnia i żałuje, ze go do swojej chałupy wpuściła, gdy był w potrzebie i nie miał gdzie się podziać i nikt nie chciał mu pomóc. Gdy Indianka była w potrzebie i potrzebowała zwykłego świadectwa tego co widział – typek i jego konkubina zdradzili ją perfidnie.
Indianka myśli, że matka konkubiny typka miała rację, mówiąc, że on nic nie wart.
Indianka parę dni temu włożyła kurtkę roboczą, którą rok temu pożyczyła typkowi do sadu, gdy sadzili drzewka owocowe i w której typek chodził do sadu sadzić drzewka i na patrole, gdy złodzieje nachodzili sad. Indianka teraz po roku nałożyła tę kurtkę i odruchowo włożyla ręce do kieszeni. W jednej z kieszeni wyczuła coś metalowego. Wyjęła to coś. Ku jej zdumieniu zobaczyła pistolet. Był cały rok w kieszeni kurtki! Ale numer...
Typek chodził do sadu uzbrojony. KTO CHODZI Z BRONIĄ DO SADU TEN BOI SIĘ NAPADU.
Zdaniem Indianki, ta broń potwierdza, że typek bał się rabusiów, którzy regularnie szabrowali w sadzie Indianki.
Ale Sąd uznał, że nic się nie stało, że żadnej kradzieży nie było (tym razem inna sędzina niestety była).
To po ch...j typek łaził po sadzie z pistoletem???
Indianka nie wie, czy to broń prawdziwa czy tylko hukowa – nie zna się na tym. Chciała ją zabrać na rozprawę jako dowód w sprawie, że w sadzie było niebezpiecznie, ale gdzieś się jej ona zapodziała. Musi ją poszukać i zanieść na policję. Niech oni ocenią czy to prawdziwka czy fałszywka. Tylko, że Indianka całkowicie straciła zaufanie do lokalnej policji. Niech lepiej niezależny expert oceni. Najlepiej przy świadkach. Jeśli się okaże, że broń prawdziwa, Indianka zda ją na policji i tyle. I pomyśleć, że miała nieświadomie takie coś w domu w kieszeni nieużywanej kurtki przez cały rok... ;) A typek się nic nie przyznał, że zostawił pistolet w kurtce Indianki... ;) Może specjalnie zostawił? Może chciał w coś Indiankę wrobić. Pod koniec pobytu u Indianki zrobił się bardzo pyskaty i pluł na Lecha Wałęsę, czym się bardzo naraził Indiance... Dla Indianki Lech Wałęsa to wielki autorytet i szanuje go bardzo. Bardzo ją drażniło, że małolat bez wykształcenia średniego, bez elementarnej znajomości historii Polski tak obraża dobre imię Wielkiego Polaka. Huknęła na nieuka. Może wyjeżdżając na odchodnym chciał się wszawo zemścić? Ale niedługo po wyjeździe dzwonił do Indianki i tak słodko prosił, by mu stronę www zrobiła... Indianka zrobiła. Dopytywał się też, czy była w sprawie kradzieży na policji i sam chciał złożyć zeznania. Ale gdy się dowiedział, że w notatce z interwencji policji większość faktów pominięta a pozostałe przedstawione tendencyjnie to się przestraszył mataczenia policji i nie chciał zeznawać.
Indianka prosiła go by jednak złożył zeznania bo był ważnym świadkiem zdarzeń, ale przestraszony typek nie chciał zeznawać i odgrażał się, że narobi Indiance problemów gdy go poda na świadka. Indianka go na świadka podała bo musiała, to typek wpierw niby zeznał częściowo co widział, ale tak, by nie wskazać konkretnie kogo widział podczas kradzieży (a może tak mu zasugerowano podczas zeznań?), tzn. zeznał, że widział osoby które wieczorem chodziły po sadzie i coś wynosiły z niego, czyli opisał kradzież, bo z sadu wyniesiono drzewka, ale druga sędzia absurdalnie uznała, że kradzieży nie było, ale podczas kolejnego przesłuchania gdy był przesłuchiwany w jednostce wojskowej do której przedziwnym trafem go nagle powołano gdy miał składać zeznania, zamiast złożyć uczciwe zeznania zaczął kręcić i coraz bardziej enigmatycznie zeznawać. Indianka wie, że on się panicznie bał, że go z tej jednostki wyślą do Afganistanu, bo on podobno komandos przeszkolony i podobno w każdej chwili go mogą powołać. Indiance wydaje się, że naciski na niego były, by zeznał przeciwko Indiance, bo jak nie, to go wyślą do Afganistanu na misję. 

To wielkie świństwo, to co on jej zrobił. Indianka przyjęła go i jego dziewczynę pod dach, gdy nikt inny nie chciał im pomóc, a on tak się Indiance odpłacił. To wielka podłość. Jego strach przed zesłaniem na misję zbrojną go nie usprawiedliwia. Indianka rozważy, czy go nie podać do sądu o ochronę dóbr osobistych. Ta zniewaga krwi wymaga! :(((
To jest nauczka dla Indianki, by nie wpuszczać do domu byle kogo. By lepiej sprawdzać ludzi. By się lepiej zabezpieczać. Bo jak się trafi na szuję i szuja wyczuje, że jakiś chamski numer może wyciąć, bo mu to ujdzie płazem, bo Indianka sama i słaba, bez obrońcy – to szuja numer wytnie. Choćby po to, by się na Indiance zemścić za to, że ona ma piękne gospodarstwo, a szuja nic nie ma i dziadem jest i dziadem będzie.
Cóż można zrobić z tym zgniłym jajem? Z tą nie rozliczoną sprawiedliwie kradzieżą? Rzecznik praw obywatelskich? Strassburg? A może dorwać się do władzy i zmienić prawo, tak, by bardziej zabezpieczało normalnych obywateli przed przestępcami, manipulantami, mataczami, krętaczami i kłamcami i ułatwiało dochodzenie swoich praw przed policją, prokuraturą i sądem.

Także te procedury policyjne wydają się Indiance nieskuteczne a śledztwa niewiarygodne i nieudolne. Coś trzeba z tym zgniłym jajem zrobić. Nie można takiego stanu rzeczy tolerować. Być okradzionym, wiedzieć kto i nie móc dojść sprawiedliwości z winy policjantów?
A jeśli idzie o fałszywych gości – to trzeba się dobrze zabezpieczać na piśmie przed ewentualnymi szujami i ich wybrykami. Bo oni jak coś chcą to tacy mili i słodcy są, ale gdy trzeba złożyć zeznanie, to nawet tyle nie potrafią zrobić rzetelnie. No i fakt, że dają sobie wciskać sugerowane odpowiedzi, by zeznanie było po myśli policjanta, któremu nie zależy, by Indianka uzyskała sprawiedliwość, lecz by postępowanie umorzono. Tak działalność policji widzi Indianka. Wszystko zrobić by umorzyć. Wszystko zrobić, by sprawiedliwości nie stało się zadość. Dlaczego? Jakim prawem?
Ludziska są różne. Wiele w nich podłości. Wyszukanej, perfidnej podłości. Dlatego Indianka woli samotność i obcowanie z przyjaznymi zwierzętami, niż ze zdemoralizowanymi ludźmi.
Niech zgniłki kiszą się ze zgniłkami z dala od Indianki. Życie jest za krótkie by psuć sobie humor obcowaniem z degeneratami. Jak najmniej kontaktu ze zgnilizną tego świata.
A na gości bardziej uważać trzeba. Nie każdy kto tu przyjeżdża ma czyste intencje. Nie każdy jest godzien, by przestąpić próg domu Indianki.
Indianka głęboko zamyślona po rozprawie wróciła na rancho. Przywitała ją suka Satja, kotka Kreska i kicia Afrodytka. Drugi pies w domu siedział z pozostałymi kociakami.
Wracając do domu zrobiła zakupy którymi się teraz raduje. Teraz wyciszy emocje w zaciszu domowym i pomyśli o czymś przyjemnym...

sobota, 13 listopada 2010

Sobota śmignęła

Sprzątu sprzątu. W piątek Indianka zmyła naczynia, sprzątnęła jedną łazienkę i pokoik, w sobotę umyła drugą łazienkę i regał w sypialni i zaczęła myć okno w sypialni, ugotowała obiad, obeszła cały pastuch usuwając przebicia, nakarmiła koty, wstawiła pranie i tak cały dzień zleciał.
 
Po usunięciu przebić pastuch wali jak cholera. Suka Satja ocierała się o Indiankę, gdy Indianka poprawiała ostatnie przebicie i poraziło sukę tak, że uciekła z piskiem kilkadziesiąt metrów dalej... ;) Indianka zastanawia się, czy tam aby na pewno jest tylko 12 Volt... ;) Znów poczuła swąd tym razem palonej sierści suki... ;) Kiciuś też wrzasnął, gdy próbował wdrapać się na Indiankę... Wychodzi na to, że Indianka miota błyskawice niczym Posejdon czy Zeus... ;) Dobrze, że pastuch silnie działa. Z przebiciami tylko nieprzyjemnie szczypał, teraz gołą łapą się go nie dotknie, bo odrzuca... ;)

piątek, 12 listopada 2010

Drut i taśma

Indianka opracowała i częściowo wykonała nowy system grodzenia wybiegu dla koni.
Górą idzie niezawodny drut z mocno bijącym prądem, dołem sznurek elektryczny ze słabszym prądem, a nad drutem  dobrze widoczna taśma elektryczna. W zasadzie drut górą i sznurek dołem by wystarczył, ale o zmierzchu i wieczorem, gdy szybko zapadają ciemności biała taśma bardziej widoczna dla konia. Jeszcze Indianka rozważa, czy jakichś dzwoneczków nie powiesić, aby koniom było łatwiej lokalizować pastuch i go unikać.
 
Indianka, gdy przerabiała prąd omyłkowo złapała dwa druty, a sama stała się na moment ogniwem łaczącym te druty i nieźle ją poraziło... ;) Aż swąd palonej skóry poczuła ;) Znaczy to, że elektryzator mocno działa ;)
 
Pod domem prąd najmocniej stuka. Konie weszły do zagródki obok domu i Indianka ją zamknęła. Ogier próbował prześliznąć się pod akurat pojedynczym tu drutem, ale go porządnie trzasnęło, to cofnął się i nabrał pokory. Trzeba koniom odświeżyć pamięć, aby więcej respektu dla ogrodzenia miały. Konie mają znakomitą pamięć.

Kulinarne rozkosze

Indianka ubolewa nad tym, że nie ma porządnej kuchni, ale nie przeszkadza jej to gotować co raz to nowe potrawy. Stara się, by codziennie inna potrawa była. Zatem ostatnio przyrządziła i ze smakiem zjadła:
 
 Kozią wątróbkę w sosie cebulowym z tartymi buraczkami, bułka z ziarnem słonecznika i sezamem
 Barszcz biały ugotowany na żołądkach koźlęcych
 Smażoną wątróbkę wołową w sosie cebulowym plus ugotowane ziemniaki tak zwane “z wody”
 Gulasz sercowy wołowy z warzywami i ryżem
 Barszcz czerwony
 Grzanki polane rozpuszczonym serem żółtym, przybrane porem siekanym
 Polędwica wołowa z sosem mięsnym i ziemniakami oraz tartą marchewką
 Ozór wołowy w sosie musztardowym francuzkim z ziemniakami
 Golonka duszona w piwie, podana z musztardą, chrzanem i pajdą chleba
 Galareta mięsno-marchewkowa skropiona cytryną, bułka z ziarnem
 Rosół wołowy
 Ziemniaki zasmażone z czerwoną cebulą i serem mozzarella
 Bitki wołowe zasmażane z cebulą i gotowane ziemniaki
 Gulasz wołowy duszony z selerem i gotowane ziemniaki
 Polędwiczka koźlęca w czerwonym winie
 
Czyli Indianka gotować umie ;)))  Szkoda, że nie ma dla kogo...
No i szkoda, że nie ma tej kuchni i jadalni wykończonej, tak by się wygodnie gotowało i przyjemnie jadało...
 
Indianka generalnie gotuje polską kuchnię, z dużą ilością mięsa – bo lubi mięso.
W restauracjach i na statkach z kolei chętnie jadała potrawy egzotyczne, chińskie, koreańskie itp.
Indianka kulinarnie jest otwarta na cały świat – lubi kosztować wykwintne, wyszukane jak i egzotyczne potrawy.
Nie stroni od owoców morza. Lubi krewetki, kraby, ośmiornice, małże.
Ulubiona ryba – łosoś norweski.
Ulubiona roślina – oliwka zielona marynowana
Ulubiony napój: koktail bananowy z koziego mleka
Ulubiony drink: advocat
Ulubione piwo – żywiec porter
Ulubione wino – czerwone, słodkie
Ulubiony owoc – malina
Ulubione lody – śmietankowo-waniliowo-kakaowo-czekoladowe, polane toffee i rumem
Ulubiony deser – lana czekolada z orzechami i bitą śmietaną (specjalność kawiarni Duet w Szczecinie)
Ulubiony tort – waniliowo-czekoladowy z orzechami, wiórkami kokosowymi i bita śmietaną
Ulubione ciasto – sernik z galaretką owocową, ciasto Murzynek, ciasto z bitą śmietaną, jabłecznik
Ulubione pieczywo – bułki z całym ziarnem słoneznika, dynii, sezamu, z makiem
 
Bułkę z makiem zawsze zjem ze smakiem... ;)

czwartek, 11 listopada 2010

Szary Wilczku...

... aleś się rozgadał ;))) Postaram się odpowiedzieć na wszystkie Twe pytania i komentarze, w miarę mego ledwo kołaczącego się na małej, mazurskiej wiosce Internetu... :)
Sam walczysz od 8śmiu lat w dziczy kosmatej? Podziwiam i gratuluję. Doskonale wiem co to znaczy samotnie walczyć o przetrwanie w surowych warunkach, bez kasy i w otoczeniu nienawistnych ludzi pełnych złej woli...
Ale jak przetrwałeś 8 lat to przetrwasz następne osiem. Jesteś bogatszy o ośmioletnie doświadczenia. Zahartowany w boju tak jak ja. Fajnie mi wiedzieć, że gdzieś w Polsce żyje i działa podobny pasjonat natury co ja... :) My pionierzy i dzielni samotnicy musimy się wspierać, wymieniać doświadczeniami... Internet daje nam taką możliwość – poznania się i takiej wymiany, może przyjaźni... :)
 
Ja mam nadzieję, że moja katorga zamieni się już niedługo w beztroskie życie na łonie natury... :)
Natura już jest, przepiękna, cudne zwierzęta. Są też wielkie plany i uparta Indianka, która wie czego chce i realizuje to konsekwentnie wbrew przeciwnością losu i wbrew lokalnym zawistnikom.
 
Konie owszem wyhodowałam sobie piękne – kosztem niedojadalnia, ciężko pracując, nosząc im zimą wodę wiadrami z rzeczki po kilkaset metrów, w mrozie minus 40 stopni. Zanim takie wiadro doniosłam do stajni, woda w nim zamarzała. Jestem zatem twarda.
 
Droga? Nie jest dobrze, ale coś tam uzyskałam – jedną dojazdową kupiłam i czeka aż będę miała kasę by ją udrożnić (wymaga ogromnych nakładów – trzeba wykonać zajebisty nasyp), a druga droga tym razem gminna – została trochę poprawiona po moich wieloletnich staraniach, ale odwodnienia nie ma.
 
W tym roku jej przedłużenie wspólnymi siłami ja i robotnicy zatrudnieni przez moją Gminę oraz maszyna rębak wykarczowaliśmy. Droga stała się przejezdna. Ten sukces wywołał zazdrość i wściekłość sąsiadujących Rumcajsów, którzy mściwie napuścili na nas wszystko co się da i próbują wrobić nas w rzekomą kradzież drzewa, podczas, gdy sami bezkarnie kradną drzewo od lat m.in. wycięli z mojej ziemi sędziwe drzewa o średnicy 3 metrów. Policja nie zainteresowała się, kto wyciął z mojej miedzy takie potężne, cenne drzewa, natomiast robi szum wokół wycinki krzaków zarastających gminną drogę, które muszą być wycięte, by droga pełniła swoją drogową funkcję. Jak drogą ma ktokolwiek samochodem czy choćby ciągniekiem przejechać, jak na jej środku rosną krzaki i młode drzewa, jak leżą w poprzek kadłuby ściętych z mojej ziemi ogromnych drzew? Tutaj wszystko na głowie stoi. Wielu tu ludzi kieruje się nienawiścią zamiast dobrem publicznym, zamiast dobrem lokalnej wspólnoty. Jak ktoś coś pozytywnego osiągnie, to mszczą się na nim okradając go i napuszczając na niego różne urzędy. Ten narodek to ma w sobie tyle nienawiści, że się w pale nie mieści.
Od lat z każdej strony do lasu podjężdżają różni szabrownicy ciągnikami i wycinają nielegalnie z lasu drzewo, to Rumcajse policji nie wzywają, tylko jak Gmina ze mną zabrała się za karczowanie drogi to policję napuścili i szukają dziury w całym by się do czegokolwiek dopieprzyć i mściwie zaszkodzić. Bo oni tyle lat tu mieszkają i o drogi nie dbają i nic nie robię w tej sprawie, a jak samotna doprowadziła do cudu udrożnienia kawałka drogi, to z zawiści dołki kopią. Takie aspołeczne zachowania to są typowe chyba nie tylko dla mojej wioski, ale ogólnie dla wiosek mazurskich. Jak się znajdzie jakiś społecznik, który będzie chciał poprawić lokalną infrastrukturę drogową, to zamiast wsparcia może spodziewać się świńskich zagrywek ze strony najbliższych “sąsiadów”.
 
Remont? Utknął, bo kasy brak. Ale muszę go zrobić, by móc ruszyć z agroturystyką, by mieć normalne warunki mieszkaniowe także dla siebie. Czym grzeję? Aktualnie niczym. Muszę pożyczyć pieniądze i sfinansować centralne ogrzewanie. Całe szczęście, że jeszcze nie ma mrozów...
 
Zwierzęta? Bywały czasy, że trzymałam i sama pracowałam przy: 6 koniach, 4 sztukach bydła, 50 kozach, 40 kurach, 12 królikach... Obecnie redukuję zwierzynę, bo zamiast kupować lub wytwarzać wynajętym drogo sprzętem (bo nie mam swojego bo nie stać mnie na zakup) paszę, chcę dom doprowadzić do porządku.
Poza tym po 8miu latach ciężkiej pracy jestem po prostu przemęczona i mam dość. Muszę mieć czas dla siebie a nie orać sobą od świtu do nocy.
 
Dotacje unijne? W przypadku mojego gospodarstwa są niskie. Na te większe mnie nie stać, bo trzeba wyłożyć swoją kasę w całości – zaryzykować wysokooprocentowane kredyty, użerać się z budowlańcami, ryzykować, że nie wyrobią się w terminie i dotację szlag trafi i pójdę z torbami, więc nie zaryzykuję składania wniosku o dofinansowanie na agroturystykę. Za dużo haczyków. To dotacja dla bogaczy, a nie takich skromnych żuczków jak ja. Do tego 22% VATu nie jest dotowane. A budowlańcy jak wyczują, że musisz wyrobić się w terminie, to ci ceny podniosą kilkakrotnie za swoje zakichane usługi. Więc wolę remontować po troszku, skromnie, w miarę niewielkich pożyczek.
 
Jest wiele trudności, stare długi, które stopniowo spłacam z dotacji i pożyczek, a które wolałabym spłacać z dochodu którego nie mam. Chciałabym finansować moją działalność wpływami z agroturystyki, uprawy np. warzyw i wyrobu serów. Za zakichany KRUS zapłaciłam ostatnio 8.000zł czyli całe moje dotacje obszarowe. Na założenie sadu w sumie wydałam kilkanaście tysięcy w zeszłym roku, a lokalne gnoje powyrywali mi drzewka, a policja nie chce nawet zająć się śledztwem. Kupiłam kilka podstawowych narzędzi mechanicznych do uprawy i zagospodarowania ziemi i nic nie zostało na remont. 
 
Dlatego zredukowałam zwierzynę, bo nie chcę tracić pieniędzy na paszę. Kozy i ich mleko, sery z nich będą potrzebne gdy będę miała agroturystykę, obecnie te parę sztuk na moje potrzeby starczy. Konie na razie rosną, a nie pracują, bo to wymaga kolejnych wydatków na ich trening i osprzęt. Rok temu posadziłam sad, trzeba go pielęgnować a to kolejne wydatki, a to co mi chu...e nakradli muszę uzupełnić i ogrodzić się by mi łajzy znów nie nakradły. Suma summarrum – życie na wsi jest złożone i niełatwe. Trudno jest na siebie zarobić i przetrwać.
Jeszcze trudniej dostatnio żyć.  Tylko ci co mają ok. setkę hektarów i komplet maszyn rolniczych, produkcję rolną w toku – tylko tacy mogą sobie pozwolić na dostatnie życie i nie harować tyle całymi dniami,  bo stać ich na pracowników najemnych i na mechanizację gospodarstwa.
 
Pomoc sąsiedzka? Nie istnieje. Jak nie masz swoich maszyn rolnych to nikt ci nie pomoże. Każdy łapczywie łypie okiem na twoją ziemię i liczy że zbankrutujesz, więc z satysfakcją odmawia ci pomocy w zaoraniu czy koszeniu, bo to nie w jego interesie by ci się darzyło w polu i zagrodzie.
 
Miałam piękne stado kóz – szczuli psami.
Posadziłam drzewka – powyrywali.
Najęłam budowlańców do remontu – wyłączono mi prąd na tydzień by roboty hydraulicy nie skończyli, a potem podpuszczono budowlańców by robili na odpierdol i nie kończyli roboty.
To są typowe zachowania lokalnych wieśniaków mazurskich – aspołeczne zagrywki na co dzień.
 
Ale to nic. Co ma wisieć nie utonie. Co sobie zaplanowałam i tak zrealizuję. A ciulów pogonię.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mokro i błotniście

Za oknem mokro, zimno i błotniście. Brak Słońca. Nie chce się wychodzić z domu. Internet nie działa - wielokrotne próby połączenia się z nim kończą się fiaskiem i nic nie można załatwić. W TV jakieś chore pierdoły aż odrzuca. Nędzny ten poniedziałek i samopoczucie nędzne. Rozdrażnienie, rozkojarzenie, ból jajników, ból głowy. Ogólnie migrena. Paskudny poniedziałek. W domu zimno i bałagan. Sterty nie załatwionych papierów piętrzą się. Nawet nie ma się siły ni ochoty na nie spojrzeć. Jak zagospodarować taki nędzny dzień w tych uwarunkowaniach by nie był całkiem zmarnowany? Trzeba się zmusić i zrobić cokolwiek, choćby psy i koty nakarmić, pozmywać naczynia, uprać bieliznę, umyć okno i rośliny pokojowe poustawiać. Powycierać kurze z mebli i je poprzestawiać. Organizm ma prawo czasem zastrajkować i nic nie robić, ale chyba Indianka mu na to nie pozwoli. Muzyka na full by rozbudzić i pobudzić ledwo przytomne myślenie, ubrać się ciepło i do dreptania domowego przystąp! Obiad wszak trzeba ugotować. Indianka dziś wszystkim papierom nie sprosta. Pewnie żadnym. Jest za słaba na to, ale spróbuje choć domem się zająć... Gdy choć małą część z tego co sobie zaplanowała zrobi to i tak dobrze będzie...
Na świecie żyją tysiące ludzi, którzy nic nie robią i dobrze żyją, więc nie ma co się na siłę zadręczać i zmuszać do wielkich wysiłków, gdy sprawność organizmu chwilowo padła... Chyba Indianka zadba o swoje samopoczucie biorąc kąpiel i próbując nie stresować się problemami jakie ma na głowie. Musi odpocząć i tyle.
A wy internauci do roboty! ;))) Was nic nie usprawiedliwia :))))) Pracować-pracować! Zarabiać kasę na mieszkania, samochody, wille i wczasy ;)

niedziela, 7 listopada 2010

Niedysponowana niedziela

Indianka dzisiaj nieszczególnie się czuła, zwłaszcza do południa. Wszelako zmusiła się do wstania i manewrów wokół domu i siedliska.
Po południu wpadli znajomi na chwilę pogadać. Gdy pojechali, Indianka gulasz upichciła z delikatnego mięsa koźlęcia. Pycha.
Teraz wieczór. Przydałby się na deser jakiś spory kawałek czekolady, bo cosik słodkiego się chce...
Trzeba to łaknienie miłości jakoś łatać... ;)
 
 

środa, 3 listopada 2010

Piec kaflowy sprzedam

Sprzedam zabytkowy piec kaflowy w dobrym stanie. Piec jest sprawny, kafle w kolorze miodowym.
Sprzedam w całości lub rozebrany 1000zł
 
oraz sprzedam kafle kremowe i brązowe z rozebranych pieców, 3zł/sztukę
 
tel. 607507811, okolice Olecka

poniedziałek, 1 listopada 2010

Zaduszki

Dzisiejsze zaduszki ciepłe i miłe. Nie miały nic wspólnego z dawnymi lodowatymi, przejmująco zimnymi zaduszkami z dawnych lat, gdy Indianka dziewczynką będąc z rodzicami błądziła po ogromnym Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Cmentarz potężny, rozległy, tłumy ludzi – nie sposób nie zabłądzić, także tradycyjnie co roku rodzina Indianki błądziła po niezliczonych alejkach próbując znaleźć grób Dziadka a potem grób kuzyna Roberta.
 
Dziś tato zadzwonił z okazji Święta Zmarłych. Leży w szpitalu na rehabilitacji i się nudzi, więc nęka Indiankę porannymi telefonami:
„Śpisz???” - tato
„Nie śpię. Dlaczego miałabym spać?” - Indianka
„Myślałem, że śpisz”
„A ty śpisz??!”
„Nie śpię! Przecież rozmawiam z tobą”
„Ale może przez sen gadasz... ;) Jesteś pewien, że nie śpisz? :))) „
„Idziesz na cmentarz?” - tato
„A co ja miałabym tam robić? Przecież nikt bliski tutaj nie leży”
„Ale Polacy leżą!” tato
„Tak... Krewniacy tych co mi tutaj życie zatruwają. Jakby żyli to też by pewnie mi dokuczali... ;)))” - podsumowała sceptycznie Indianka.
 
Dzień minął Indiance na porządkowaniu domu i dokańczaniu rozstawiania przenośnego pastucha dla koni, coby im udostępnić nowe przestrzenie. Kocięta wszędzie Indiance towarzyszyły. Wierne maleństwa. Także dorodna, szerokopiersiasta, spasiona i silna suka Saba.
 
Suka dopadła lisa i zagryzła go na śmierć. Lis dziwnie nie uciekał. Może wściekły? Na szczęście Saba zaszczepiona kilka dni temu.
 
Lis to szkodnik – zagryzał Indiance kury. Ale ten lisek był młody i miał taki niewinny pyszczek. Indianka mu się przyjrzała, gdy Saba liskowi gruchotała kości kręgosłupa aż chrząszczały. Nagle Indiance zrobiło się szkoda liska. Już po jego zgodnie. Co on winny, że on lis? Jest elementem lokalnego ekosystemu. Jest potrzebny. Redukuje nadmiar gryzoni i zajęcy. Taka jego rola. Biedak, sam został zredukowany przez waleczną Sabę, która dzielnie broni ziemi indiańskiej przed intruzami. Indiance łzy stanęły w oczach, ale pochwaliła Sabę, bo to jej zadanie, bronić inwentarza i dobytku przed intruzami i napastnikami...
 
Tak więc paradoksalnie, Święto Zmarłych zakończyło się śmiercią lisa. Może jaka zbłąkana dusza go do siebie powołała? Podobno w ten dzień duchy krążą wśród żywych...