piątek, 9 kwietnia 2010

Pan Puck nie dojechał

Pan Puck nie dojechał. Zadzwonił wczoraj o 10.oo rano że właśnie wsiada do pociągu i po 14.oo będzie w Olecku i że gdy już będzie na miejscu to zadzwoni. Indianka czekała na niego na dworcu PKS w Olecku, ale gościu się nie pokazał. Nie przyjechał, ani nie raczył zadzwonić, że go nie będzie. Indianka nie rozumie sytuacji. Po co dzwonił, że właśnie wyjeżdża do Indianki? Albo kłamał (tylko po co?), albo rozmyślił się w ostatniej chwili, bo dostał lepszą propozycję. Dostał lepszą propozycję i nie uznał za stosowne uprzedzić Indianki o tym, że nie przyjedzie.
 
Tymczasem Indianka zrobiła większe zakupy w nadziei, że gostek pomoże je nieść lub wezmą taryfę na wioskę na spółkę. W efekcie musiała sama się czołgać do domu 5km z tymi tobołami. Na czele powłóczyła nogami Indianka, za nią ciągnęły się jej wyciągnięte z wysiłku do dwóch metrów długości ręce do których były przytroczone niewygodne w niesieniu toboły :))). Gdy jechała autobusem, nawet skubany kierowca PKSu nie chciał zatrzymać się kilkadziesiąt metrów wcześniej, by skrócić nieco marsz Indiance, bo zdrowa, wymalowana dziewucha na przystanku miała wysiąść, a młodej kozie nie pasowało wcześniej te kilkadziesiąt metrów wysiadać, mimo że bez tobołów była. Lampucera by się strasznie nadwyrężyła!
 
Indianka dwie godziny ciągnęła się z tobołami do domu, często przystając i zwalając z siebie torby by odpocząć nieco. Pociechą były piękne widoki. Na drodze odkryła ślady podkutych kopyt odciśniętych w żwirze. Wielkość kopyt wskazywała na konia wierzchowego, w typie anglika, araba lub kuca. Indianka zaciekawiona śledziła te ślady kopyt. W końcu doszła do zabudowań sołtysa. Jak zwykle na drogę wyskoczyły upiornie ujadające kundle. Przeszła parę metrów dalej i zobaczyła sołtysowe bydło na łące. Krowę i trzy odchowane cielaki skrępowane pętami. Poszła dalej pocieszając się, że to już niedaleko. Ślady końskich kopyt doszły do gospodarstwa Indianki, ale potem skręciły w Naruszewiczowe pole. Wreszcie po ponad dwóch godzinach marszu dotarła do gospodarstwa, wyczerpana niewypowiedzianie.
 
Gdy dochodziła do gospodarstwa usłyszała jak ktoś rżnie piłą spalinową drzewo w pobliskim lesie państwowym, sąsiadującym z ziemią Indianki. Pewnie nielegalnie, jak zwykle. Zostawiła jedną ciężką torbę na początku gospodarstwa by sobie nieco ulżyć w niesieniu ciężarów i najpierw zaniosła te trzy pozostałe do domu. Po zaniesieniu tych pierwszych tobołów, wróciła po tę zostawioną torbę. Gdy z nią wracała, z lasu ciągniczkiem z przyczepką wyjechał Rumcajs. Przyczepka była załadowana świeżo ściętymi w lesie grubymi kłodami drzewa. Aha – pomyślała Indianka. Wiadomo kto kradnie drzewo z lasu. Oj ma Indianka zajebiste sąsiedztwo!
 
Pomaszerowała z ostatnim tobołem do domu. Ogier przy podjeździe wydreptał nową ścieżkę, próbując się dostać do klaczy.  Klacz ze źrebięciem wydostała się ze stajni podczas nieobecności Indianki i pokłusowała na pastwisko. Na pastwisku nie ma jeszcze trawy, ale chociaż w słońcu się skąpała i ruchu zażyła. Źrebięciu bardzo służy słońce. Promienie słońca ułatwiają przyswajanie mleka i zapobiegają krzywicy.
 
Indianka weszła do domu, zrobiła sobie kolację i poszła odpoczywać, bo nogi, ręce i kręgosłup bolały... Nawet TV się nie chciało oglądać. Szybko zapadł zmierzch i Indianka razem z nim zapadła w regenerujący sen, by się obudzić po 3.oo nad ranem.
 
Ten wczorajszy wysiłek, to chyba przedostatni tobołowy wysiłek Indianki. Kupiła lampy i ogromną skrzynkę na bezpieczniki, plus spożywkę i trochę ciuchów z ciuchbudy na zmianę, bo na gospodarstwie ciuchy się szybko niszczą w pracy. W końcu dostała w aptece przepisany przed świętami antybiotyk na bolące stawy. Jeszcze czeka ją wyprawa po kable i rurki pcv do wody. Też będzie to ważyło, bo dużo metrów tego trzeba. Pewnie po 100mb.
 
W sklepie elektrycznym bardzo miła i uczynna obsługa. Indianka tam nie tylko kupuje z dużą zniżką, ale i się dowiaduje pożytecznych, praktycznych rzeczy na tematy elektryczne. Także jest tam elektryk z uprawnieniami do wynajęcia, ale dla Indianki za drogi. Ma dużo zleceń wysokopłatnych, więc może narzucać wysokie ceny. Więc Indianka musi szukać kogoś tańszego... Kogoś kto sprawdzi instalację, uporządkuje ją i rozbuduje. Niby znalazła kogoś takiego, ale nie wiadomo czy też nie będzie dla Indianki za drogi... Musi jeszcze z nim pogadać...
 
No i instalacja zewnętrzna jest do przerobienia – częściowo przez ZE, a częściowo przez elektryka Indianki. Trzeba licznik przenieść na zewnątrz i stare linki zastąpić warkoczem, a warkocz przenieść do nowego stojaka.
 
Indianka musi tego dopilnować, poza tym musi opracować dokumentację rolniczą, więc nie będzie czasu na ogródek i budowę ogrodzenia. Znów nie będzie warzyw... Mówi się trudno. Remont, uprawa ziemi, opieka nad zwierzętami, papiery rolnicze i inne – za dużo tego na jedną osobę. Trzeba z czegoś zrezygnować w tym roku. Pewnie padnie na warzywa i budowę ogrodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!