poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Lany poniedziałek

Ten Lany Poniedziałek na Mazurach suchutki jest. Słonecznie, cieplutko – jak w maju. Ptaszki śpiewają, wszystkie zwierzęta się radują. Rajsko wokół, choć trawa jeszcze nie urosła na tyle by konkretnie zazielenić łąki. Za sucho.
Nadal dominuje beż.
 
Mama-klacz strzeże swego źrebięcia jak najcenniejszy skarb. Z oka jej nie spuszcza. Niechętnie wychodzi z boxu na dwór. By ją zmobilizować do odwagi i małego spacerku, Indianka tym razem nie podała jej wiadra z wodą pod pysk. Spragniona klacz odważyła się przejść kilkanaście metrów do oczka z wodą. Za nią maleństwo lekko sunąć na długich, białych nogach. Maleńka Dakota wygląda trochę jak kolorowy lizak na patyku :))))
Nogi chude i długaśne, delikatny korpusik na nim i nieporadnie kiwająca się główka źrebięcia łapiącego równowagę. Stąpa jeszcze bardzo nieporadnie, ale biega całkiem prędko. Mama-klacz ledwo za małą nadąża, zaniepokojona jej szybkim oddalaniem się.
 
Mama-klacz piła wodę ze stawka za stajnią. Indianka podeszła do wody i poświęciła wodę wykonując znak krzyża: „Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego”
Następnie nabrała garść świeżo poświęconej wody i podeszła do źrebięcia.
„Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego i nadaję imię Dakota. Od dziś jesteś Dakota.”
Rzekła Indianka namaszczając ciałko źrebięcia święconą wodą. Maleństwo po chwili wysmyknęło się i pokłusowało na łąkę.
 
Skoro już mama-klacz odważyła się swoje małe wyprowadzić na dwór i nic się złego maleństwu nie przydarzyło, a wręcz przeciwnie, mała pokłusowała radośnie na łąkę – wobec tego mama-klacz zaryzykowała mały spacer po łące z małą.
 
Mała zatrzymała się przy matce, nassała się mleka i znużona wysiłkiem, położyła się na suchej beżowej trawie, by zasnąć szybko i śnić niespokojnie a czujnie. Indiana tymczasem stanęła przy małej Dakocie czuwając nad nią i raz po raz pieszczotliwie dotykając ją nosem.
 
Indianka siadła tuż przy źrebięciu i przytuliła maleństwo do siebie. Źrebiątko ufnie wtuliło swą głowę w ramiona i kolana Indianki i drzemało.
 
Potem Indianka wstała by uzupełnić siano dla koni, krowy i kóz. Kozy wypuszczone z potomstwem na spacer, delektowały się cieplutką aurą tego dnia. Maleńkie koźlęta dokazywały, a znużone układały się ufnie pod koziarnią i oborą, wybierając kępki leżącego tu i ówdzie siana i wyciągając pyszczki z przymkniętymi oczętami do słońca.
 
Indianka weszła do domu, do kuchni, podgrzała rosół i nałożyła sobie miseczkę. Wzięła ją na pole i siadła opodal klaczuni jednocześnie zajadając rosołek i przyglądając się każdemu ślicznemu szczegółowi maleńkiego ciałka świeżo narodzonego stworzenia.
 
„Jakaż ona piękna” wzdychała do siebie zauroczona Indianka, podczas gdy maleństwo przeciągało się rozkosznie i od czasu do czasu unosiło chwiejącą się na młodziutkiej, nieporadnej szyjce główkę.
 
 
 
 

1 komentarz:

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!