piątek, 30 października 2009

Prace biurowe i fizyczne

Ostanie dni bardzo pracowite – nie ma czasu na bloga. Zresztą pracowite jak zawsze, tyle że tylko dziś prace fizyczne, a wczoraj i przedwczoraj biurowe – w związku z czym nie mogłam już patrzeć na komputer. Starczy, że dwa dni spędziłam przed nim, ale uporałam się w końcu z papierami. Czeka mnie jeszcze konfigurowanie komputera z drukarko-skanero-kopiarko-faxem, cobym nie musiała drałować do miasteczka po wydruki lub xero. 


Mam serdecznie dość drukowania w miasteczku. Szkoda mi cennego czasu i mojej energii na takie jeżdżenie po to by wydrukować stronę lub dwie. To bez sensu. Multum roboty czeka na miejscu. Chcę jak najwięcej zrobić na dworze zanim Franklin wyjedzie, bo potem samej będzie mi za ciężko. Jest tyle do zrobienia! Franklin się zużył i niebawem wyjedzie ;) Dokucza mu kolano i ręka. Kolano pęknięte miał kiedyś w wypadku rowerowym i przy fizycznej pracy zaczęło go boleć znowu. Natomiast ręka go niepokoi szczególnie tym bardziej, że bez wyraźnego powodu mu drętwieje. Gdy spał w stajni na szerokim łożu nie drętwiała mu. Zaczęła boleć, gdy przeniósł się do domu na inne, węższe łóżko. Mnie się wydaje, że po prostu śpi na tej ręce w nocy lub zwisa mu ona z łóżka bezładnie podczas snu i krew odpływa z niej – stąd to drętwienie. No, ale skoro nie czuje się na siłach to lepiej by wracał do siebie, poszedł do lekarza i odpoczął.


Tak więc cały ciężar prowadzenia gospodarstwa znów spadnie na mnie samą. W tym roku jest szczególnie dużo pracy i wydatków, ale muszę temu sprostać.

wtorek, 27 października 2009

Czy dziki to szkodniki?

Czy dziki to szkodniki? I tak i nie. Podobnie jak ludzie :D
Dzik ryje ściółkę spulchniając glebę i wyjadając pedraki i larwy pasożytów drzew owocowych.
Dziki zapamiętale ryją glebę w moim sadzie. Dopóki nie ruszają drzew – okay. Kilka drzew zniszczyły jednak, więc trzeba będzie się ogrodzić szczelnie siatką leśną i puścić prąd. To będzie duży koszt. Siatka musi być na tyle gęsta, aby zające się nie przedostały – ogryzają drzewka powodując straty, więc i je trzeba zatrzymać. Koszt założenia sadu to jednak spory koszt. Nie ma wyjścia – od zachodu graniczę z lasem i stamtąd zwierz dziki wdziera się na moje włości powodując zniszczenia.


poniedziałek, 26 października 2009

Zwiastuny

W sobotę gdy Indianka z Franklinem sadzili drzewka, nagle usłyszeli tętent koni. Indianka podniosła ze zdziwieniem głowę szukając oczyma źródła tego odgłosu. Czyżby jakimś cudem konie jakoś się wydostały ze swojego wybiegu i galopowały jak oszalałe wokół gospodarstwa? Tymczasem ukazało się trzech jeźdźców na koniach. Jeden z nich ukłonił się grzecznie i rozpędzona kawalkada pognała dalej na wieś. Indianka zdumiała się.
Nigdy wcześniej nie widziała tutaj jeźdźców... Tęsknie powiodła wzrokiem za rozpędzonymi końmi...
 
Ona tu ciężko pracuje, a tak by chętnie pobawiła się, poszalała konno po łąkach...
 
Gdy Franklin zakomunikował, że głodny – Indianka udała się do domu ugotować obiad. Okazało się, że nie ma prądu. „Nic to – pomyślała Indianka. Wszak mam gaz do gotowania, opał do grzania wody i nagrzewania mieszkania oraz do podgotowywania lub gotowania potraw, świece do oświetlenia, a że brak prądu – nic to – najwyżej TV nie będziemy oglądać i radia słuchać, no i niestety chleba nie upiekę, komputera nie włączę – jakoś się bez tego obejdziemy tego dnia.”
 
Indianka napaliła w piecu, ugotowała obiad, zapaliła świece. Po zmierzchu wrócił Franklin na gotową obiadokolację. Zjedli w nagrzanej kuchni w blasku świec. Wody gorącej mnóstwo nagrzane – Franklin nabrał sobie do brodzika gorącej wody, a Indianka zanurzyła się w swojej wannie z lubością przy świetle świecy. Jaki błogi relaks po długim dniu pracy...

piątek, 23 października 2009

Prace sadownicze

Indianka wróciła z sadu, siadła na pieńku w kuchni i zaczęła rozbuwać swe nieco utrudzone pomykaniem po polu stopy, bezwiednie pogwizdując „Międzynarodówkę”. Często, gdy Indiance uda się dokonać czegoś znacznego, nachodzi ją uroczysty nastrój, któremu samoistnie towarzyszy pompatyczna „Międzynarodówka” ;)))
Nie, żeby się ta pieśn Indiance szczególnie podobała – po prostu sama się pcha na usta ;))))
 
Po chwili do domu przyczłapał Franklin. Indianka zadowolona, bo prace sadownicze posuwają się do przodu. Raczej wolno – ale zawsze do przodu. Dziś Franklin większość czasu sadził sam – Indianka zajęła się gotowaniem i praniem, więc dołączyła do Franklina po obiedzie dopiero. Posadzili ligole i Indianka wykopała, przytargała i przycięła Cortlandy. Jutro Indianka ma zamiar zapełnić tę łąkę drzewkami do ostatniej dziury w ziemi. By zadanie usprawnić – wybierze się na łąkę razem z Franklinem z samego rana. A kto ugotuje obiad?

środa, 21 października 2009

Metodyka zakładania sadu jabłoniowego

Indianka studiuje metodykę zakładania sadu jabłoniowego. Wychwytuje kluczowe informacje i zaznacza je na czerwono. Ogólnie stwierdza, że jej rancho idealnie nadaje się na uprawę drzew owocowych jeśli chodzi o różnorodność biologiczną i ukształtowanie terenu, ale widzi, że intensywne zabiegi agrotechniczne będą konieczne.

wtorek, 20 października 2009

Szybko mija czas...

No i tak ten czas szybko leci. Miałam zaplanowane wiercenie dziur w glebie w niedzielę, zamiast tego czym innym się zajmowaliśmy – drobiazgami, ale też potrzebnymi typu wydłubywanie izolatorów z drzew i wkręcanie w słupki ogrodzenia dla koni, wykopywanie ziemniaków na obiad, zbieranie bzu na konfiturę i herbatę zdrowotną, dojenie kóz, gotowanie obiadu – i tak niedziela zleciała.  Wkręciłam te izolatory w słupki ogrodzenia wybiegu dla koni i rozciągnęłam tam taśmy i ten odcinek już gotowy jest. No, prawie. Jeszcze zabrakło kilku słupków do uzupełnienia ogrodzenia, ale dołki są.
 
W poniedziałek rżnięcie drewna na opał, dziś znowu, bo piła tępawa i mało co tnie, a dużo pali i w sumie prawie cały kanister poszedł na narżnięcie opału, a to paliwo miało być do ogra. No, ale trudno. Opał na zimę i na teraz też musimy pilnie gromadzić, bo w zawieruchę to ciężka robota. I tak sporo dołków pod drzewka nawiercone – jest w co sadzonki wkopywać. Jutro chcę dowiercić ile się da dołków pod drzewka i już sadzić. Opał na razie jest, więc nie zmarzniemy, a trzeba się pilnie zająć drzewkami. Są też ogrodzenia do porobienia, ale to musi poczekać – być może dopiero na wiosnę. Może choć część uda się jeszcze teraz zrobić. Ten tępy łańcuch mnie dobija. Franklin ostrzył, ale za słabo naostrzył, a ja też nie bardzo umiem i lepiej nie naostrzyłam. Chyba będę musiała kupić specjalną maszynkę do ostrzenia łańcuchów, bo cięcie tępawym łańcuchem to mordęga i marnotrawstwo paliwa i czasu.

niedziela, 18 października 2009

Przeziębiona

Wczoraj większość dnia pracowałam w kuchni gotując obiad, piekąc chleb, smażąc dżem, zmywając naczynia oraz piorąc ciuchy i porządkując schody na strych. Franklin w tym czasie doił kozy, wykopywał ziemniaki na obiad i poprawiał pastuch elektryczny. Po obiedzie poszliśmy za siedlisko robić ogrodzenie stałe wybiegu dla koni. Nawierciliśmy ze dwadzieścia otworów w ziemi i wkopaliśmy 15 słupków. Reszta dołków do uzupełnienia słupkami. Trzeba dociąć słupków.
 
Słaba jestem – przeziębiłam się i choroba mnie brała. Zmęczyłam się szybko i śpiąca byłam, więc wcześnie zakończyłam wczoraj dzień. Muszę się wygrzać w domu dziś, ale i tak mam zamiar trochę podziałać na świeżym powietrzu – jest ono niezbędne dla mnie. Potrzebuję dużo tlenu do prawidłowego funkcjonowania. Codziennie mam potrzebę wyjść na świeże powietrze i coś podziałać na zewnątrz, więc i dzisiaj mam taki zamiar. Piła tępa, paliwo do piły skończyło się – nie ma czym pociąć do końca leżących wiatrołomów. Franklin miał wymienić łańcuch do piły i naostrzyć, ale widzę, że nie zrobił tego, więc zostawię mu to na wieczór, a dziś pójdziemy nawiercić trochę otworów pod drzewka.
 
Z internetu dwa dni temu ściągnęłam sobie metodykę zakładania i uprawy sadów owocowych. Super opracowanie. Bardzo pomocne dla mnie. Szkoda, że nie trafiłam na to rok temu. Co prawda starannie dobrałam odmiany do mojego sadu analizując charakterystyki poszczególnych odmian (oj, naczytałam się tych charakterystyk!), ale to opracowanie podaje bardzo precyzyjne informacje np. ile ma być zapylaczy na ile drzewek, czym obsadzać obrzeża sadów i wiele innych pomocnych wskazówek z których mam zamiar skorzystać. Generalnie mimo mojej amatorskiej wiedzy sadowniczej trafnie wybrałam stanowiska dla poszczególnych gatunków drzewek, trafnie dobrałam zapylacze oraz rośliny na żywopłoty chroniące drzewka przed surowymi warunkami klimatycznymi. Informacje zawarte w metodyce uprawy sadów owocowych upewnią mnie w mej wiedzy i pomogą uściślić to co już wiem i umożliwią lepsze i bardziej świadome zadbanie o mój sad.

piątek, 16 października 2009

Wróciła jesień

Super! Wróciła jesień. Śnieg stopniał, ciepło, bezwietrznie. Narżnęliśmy opału, głównie z wiatrołomów. Napracowaliśmy się, za to teraz znowu mamy ciepło w domku. Poprawiłam i przerobiłam też ogrodzenie wybiegu dla koni i z satysfakcją zauważyłam, że ogrodzenie kur spełnia swoje zadanie.

środa, 14 października 2009

śnieżyca

Piękną śnieżycę dziś ujrzałam na mym rancho: śnieg, deszcz, silna wichura. Z daszku ganku zwiało resztkę papy. Dobrze, że ta papa nie trzasnęła w okno na strychu, bo bym była bez szyby.
 
Wolontariusz Franklin ostatnią noc spędził dzielnie w stajni. Wicher nad stajnią i wokół niej huczał tak, że Franklin bał się, że dach zerwie.
 
Rano gdy obudziłam się nie zdawałam sobie sprawy, że na dworze leży śnieg. Dopiero gdy wstałam by wpuścić Franklina do domu na śniadanie zobaczyłam śnieg. Widząc co się dzieje za oknem, zarządziłam natychmiastową ewakuację wolontariusza ze stajni do domu.
 
Jednak łóżko nadal nie było gotowe, więc poprosiłam Franklina, by dorobił dodatkowe nóżki pod kręgosłup szkieletu łoża. Widząc, z jakim powolnym namaszczeniem się do tego zabiera, odebrałam mu te zadanie. Nie miałam ochoty czekać tyle czasu co ostatnio, gdy mozolnie przez 3 wieczory przykręcał listwę do deski.
 
Złapałam więc energicznie masywny sosnowy słupek i docięłam 6 podpórek pod słaby kręgosłup łóżkowy, coby go wzmocnić. Franklin przyniósł gwoździe i młotek i przybiłam te dodatkowe nóżki do listwy.
Łóżko stało się nareszcie stabilne i nie groźne już załamanie się stelaża pod ciężarem materaca i osoby śpiącej.
 
Franklin zmotywowany moją szybką naprawą łoża – ambitnie naprawił drzwi na ganku, tj. nabił deski na dziurę w drzwiach.
 
Następnie ja zajęłam się układaniem i mocowaniem stelażu na szkielecie łoża, a Franklina wysłałam do stajni by przyniósł materac i pościel. Franklin najpierw przyniósł materac, z którego natychmiast ściągnęłam przybrudzone targaniem przez stajnię i podwórko prześcieradło i naciągnęłam nowe, czyste, a materac ułożyłam na stelażu naprawionego łoża.
 
Franklin poszedł po kołdry, a ja tymczasem rozpakowałam nową, śliczną pościel kolorystycznie idealnie dobraną do prześcieradła. Franklin przyniósł pierwszą kołdrę, a ja zdarłam z niej zmokniętą poszwę i nałożyłam świeżutką.
 
Następnie przyniósł drugą kołdrę i tę drugą umieściliśmy w przydzielonej mu sypialni. Ma tam w sumie dwie kołdry.
 
Napaliliśmy w piecu, zjedliśmy coś i zajęliśmy się ogarnianiem swoich sypialni.
 
Dziś Franklin po dwóch tygodniach próby dostał sypialnię w mym domu. Przez pierwsze dwa tygodnie udowadniał, że jest przydatny na Rancho i potrafi dostosować się do panujących tu warunków. Sprawdził się.
 
To prawda, jest nadmiernie powolny, niekiedy wręcz irytująco powolny, ale potrafi być pomocny, więc zasłużył na pokój w mym domku :)
 
Wczoraj też sporo poryliśmy ogrem. Śnieżyca musi odejść, bo będę sadziła sadzonki nowych drzewek. Za kilka dni ma wrócić jesień i niech tak się stanie. Strasznie wcześnie zima tego roku przyszła. Opału jeszcze nie mam na zimę. Wichura wywaliła wielkie drzewo obok siedliska, to do niego się chcę dobrać w pierwszej kolejności.
Jest suche, leży i blisko – będzie łatwo pociąć i zatargać na ganek. Ganek wprawdzie przecieka przez dach, ale tu drewno zgromadzimy by było łatwo dostępne na co dzień. Myślę o zakupie papy na ten daszek. Rolka kosztuje około 40zł i jest ciężka. Ciekawe, jak ja ją tu przytargam na gospodarstwo.
 
Ja mam lęk wysokości i Franklin też trochę, ale ze strychu da radę wejść na daszek i ponabijać papę gdybym ją kupiła. Papiaki już mam. Byłoby sucho na ganku i drzewo by nie zamakało i łatwiej się paliło w piecu. Franklin trochę umie ostrzyć łańcuchy do pił. On naostrzy, a ja potnę to zwalone przez wichurę drzewo. A może jemu to zostawię? Da sobie radę z leżącym drzewem.

poniedziałek, 12 października 2009

"Ja, robot"

Se obejrzeliśmy „Ja, robot”. Fajne móvie. Tyle, że TV przegięła z reklamami. Niekończące się serie, chyba po 15 minut ciągu reklam. Przegięcie. TV wyczaiła, że duża oglądalność i poszła na całość z tymi reklamami. Przegięcie do kwadratu.
 
Filmuś powyższy to zasłużony relaks po owocnym dniu pracy. Dziś też ładnie ryliśmy w glebie niczym nawiedzone krety ;))) Tak trzeba. Do skutku. Za rok będzie trochę owoca ;)))

Humor chłopski

Komentarz górala na Pierwszym Portalu Rolnym do artykułu „ARiMR jest przygotowana do wypłacania rolnikom płatności obszarowych za 2009 r.” :)))
 
baca s gor
 
a fabrykanty syćkiego co jes lo rolnictfa jus kalkulujom kielo cza bee syćko płonniyś coby te dutki wytargać łot chłopa i to jesce s nawionskom,ale znojdzie sie zafse jakosik mynda społeczno co to bee f szklanym łogupiacu pioć kielo to dutkof mo za te dopłaty,a takiemu to nic jeno s liścia f ryj pszyłozyć ,hej
 
źródło: PPR
 
Nie rozumiem wszystkich poszczególnych słów, ale ogólny sens łapię i zgadzam się z opinią bacy z gór... ;)))


Ogerowanie

No cóż – poniedziałek. Kolejny dzień grzebania w papierach. Mam opory. Mam blokadę. Muszę się dotlenić wpierw. Idziemy wiercić dziury w ziemi, tylko Franklin musi dokręcić ogra, bo się od rotacji poluzowały elementy i nawet lekko wygięła rama. A... policzył ile dziur w sobotę wywierciliśmy – 145 na dwóch niepełnych zbiornikach paliwa. To nieźle. Gleba miejscami gliniasta i kamienista – oger ciężej chodzi, ale nabraliśmy już wprawy i radzimy sobie z taką glebą. Franklin odpala dwuosobową maszynę, a ja dodaję gazu i decyduję jak głęboko wiercić i kiedy wyciągać i na jaką wysokość oraz zrzucam obrotami ziemię ze świdra. Gdy czuję opór ziemi lub kamienia – wyciągam świder i próbuję ponownie wgryźć się w glebę. Franklin urządzenie przenosi z miejsca na miejsce, a ja odmierzam te miejsca i zaznaczam gdzie wiercić. Obecnie chcę jak najwięcej dołków nawiercić, póki ziemia wilgotna i miękka. Ponadto chcę by dołki się dotleniły zanim posadzę drzewka. Gdzieś w listopadzie zaczniemy sadzić.

niedziela, 11 października 2009

Marek Grechuta

Generalnie nie przepadam za poezją, ale poezję śpiewaną Marka Grechuty uwielbiam...
Robi na mnie ogromne wrażenie. To był wielki artysta i stworzył przepiękne, niezwykle subtelne, porywające duszę utwory... Szkoda, że zmarł tak wcześnie...

sobota, 10 października 2009

Indianka zadowolona

Oger sprawdził się :))). Indianka wespół zespół z Franklinem nawierciła circa about 130 otworów w ziemi!
I to w krótkim czasie paru godzin! Przy budowie ogrodzenia wybiegu dla kur Franklin potrzebował cały dzień, by wykopać 3 dziury, a tu w parę godzin nawierciliśmy ponad 130 otworów! : )))). Jest różnica??? :)))))). Indianka baardzo zadowolona... :) Dzięki świdrowi ziemnemu da radę dosadzić nowe drzewka przed zimą, a na wiosnę nawiercimy otwory pod ogrodzenie.


Po odwiertach Franklin miło mnie zaskoczył, że sam z własnej inicjatywy zabrał się za porządki na korytarzu i w piwnicy. To bardzo pochlebne. Wprawdzie jest bardzo powolny, ale ma dużo dobrych chęci  – to cenne. Nasuwa mi się bajka o wyścigu zająca i żółwia - żółw wygrał, bo choć powolny, to wytrwale dążył do celu, podczas gdy zając zasuwał od czasu do czasu, a potem sobie bimbał tak, że przebimbał wyścig i przegrał z żółwiem. Miałam tu różnych przypadkowych pomocników w ostatnim roku i chyba ten obecny pasuje do mojego Ranch'a najbardziej... Czas pokaże, ale rokowania są pozytywne... :) Może wreszcie trafił mi się odpowiedni pomocnik... :)

Piorę, zmywam, gotuję...

Piorę, zmywam, gotuję... piorę, zmywam, gotuję i... choruję...
Jestem w wyjątkowo krwawym nastroju dziś... ;)))
 
Sterta naczyń i słoiczków do zmycia topnieje sprawnie i nieubłaganie.
 
Wolontariusz Franklin dostał zadanie pozbierać gałęzie z siedliska i ułożyć pod domem oraz uporządkować ganek. Jeszcze „ogra” nie próbowaliśmy, bom za słaba na dźwiganie na razie.

Naczynia

Wczoraj Indianka uczyła wolontariusza doić kozę, smażyć naleśniki i piec chleb. Potem Franklin został oddelegowany do piwnicy, gdzie miał za zadanie zamieść i wyszorować ceglaną podłogę.
Indianka za wiele nie poleżała, bo chciała wykorzystać morze nagrzanej wody do zmywania i prania – więc stała i działała kilka godzin oglądając jednocześnie niektóre filmy. Większość naczyń zmyta, ale nie ma gdzie ich ustawiać i chować. Co robić?

piątek, 9 października 2009

Zadowolona

Indianka zadowolona – wczoraj szybko i sprawnie wymieniła uszkodzony świder glebowy na nowy.
Tym bardziej zadowolona, że nowy świder większy, o większej mocy i przede wszystkim o większej średnicy wiertła – bardziej odpowiedniej do sadzenia drzewek. Za to jest dwuosobowy, gdyż wymaga większej siły do przenoszenia jego oraz do utrzymania przy wierceniu. Bardzo pomocny przy wymianie ciężkiego świdra był samochód zaprzyjaźnionych braci z Podlasia. Uszkodzony świder wygodniutko wylądował w bagażniku i szybciutko został w sklepie wymieniony na nowy, któren tenże nowy takoż bagażnikiem przewiezion został na Rancho po krótkiej wycieczce do Ełku, gdzie Indianka sprawdziła, iż 3G faktycznie działa.
 
Dzisiaj Indianka i Franklin rozpracowują anglojęzyczną instrukcję. „Auger” to po angielsku wiertło, świder. Słowo ”auger” wymawia się podobnie jak „oger” więc nasze nowe narzędzie pracy zostało pieszczotliwie nazwane „ogrem” :))). Świder trzeba dokręcić, bo lata luźno, zanim wybierzemy się z nim do sadu.
 
Indianka cieszy się też, że za jednym zamachem udało się kupić 21kg mąki do wypieku chleba i wysłać ważne pismo. Już dziś na śniadanko świeży chlebek upieczon. Franklin zajada ze smakiem.

Czwartek, to był owocny dzień. Więcej takich dni! Za to dziś na dworze szaro, chłodnawo. Samopoczucie Indianki takie sobie – chyba zaczynają się „te dni”. No, ale one miną, a póki trwają z pomocą wolontariusza Franklina Indianka co nieco podziała mimo średniego samopoczucia.

czwartek, 8 października 2009

Pochmurny poranek

O jaki pochmurny dzień wstał! Ledwie 9.00 rano, a na dworze szaro, wręcz ciemnawo od deszczu i braku słońca. Co za dzień! Ziemia mokra aż kląszczy. Nie wiem czy znajomi do mnie po tej ślizgawce dojadą. Miałam dziś jechać do miasteczka, ale chyba sobie odpuszczę. I tak mam co robić w domku, a pogoda nie zachęca do dalszych eskapad. Muszę jechać świder oddać do reklamacji, ale jak ja wrócę? Leje. Nie uśmiecha mi się moknięcie. Zabrałam się za papiery, a Franklin przekłada kafle w piwnicy.

środa, 7 października 2009

Boska kąpiel

Alem się wczoraj wygrzała i wymoczyła do syta w mej wannie akrylowej... Czuję się jak nowonarodzona po takim relaksie.
 
Dziś kolej na kąpiel wolontariusza. Kotły z wrzącą wodą pulsują na piecu. Dzisiaj Franklin się będzie moczył. Miał się kąpać wczoraj, ale tak koszmarnie się grzebał, że niechcący wcięłam się przed niego i musiał swoją kąpiel przełożyć na dziś, bo ja chciałam się długo wygrzewać w wannie, bez stresu, że on czeka. aż skończę się pluskać.
 

 

Pańskie oko konia tuczy

No, niestety – gospodarz/gospodyni musi doglądać wszystkiego sam/sama jeśli chce mieć pewność, że zadania prawidłowo wykonane. Ogrodzenie okazało się nieszczelne – dół siatki wyłożony za niskimi kamieniami i kury rozlazły się po całym siedlisku. Jastrząb nie omieszkał zaatakować kur, w dodatku tuż pod samym domem. Wypłoszyłam go otwierając okno kuchni. Wyszłam przed dom i drapieżnik porzucił naddziobaną kurę. Kura przeżyła tym razem.
 
Trzeba było na nowo układać kamienie pod siatką – tym razem większe. Teraz wybieg na pewno szczelniejszy.
Przy okazji wyjmowania siatki, którą chcę użyć nad ogrodzeniem i do zabezpieczenia kilku dosadzonych pod domem grusz – znalazłam jaja kurze. Super. Będą naleśniki.
 
Lekcja dla wolontariusza: Kura to wszędobylski ptak potrafiący przecisnąć się przez niewielki otwór.
(Postanowiłam wczuć się w role belfra, gdyż wolontariusz mimo, że pochodzi ze wsi - nie odróżnia pietruszki od marchewki, nie wie co to bób, ode mnie dowiedział się dopiero, jak koza i krowa trawi, nie wie jak zachować bezpieczeństwo podczas obcowania z końmi itp.)

wtorek, 6 października 2009

Lunch

Pochłonęliśmy lunch z volontariuszem Franklinem. Wypiłam dwa kubki mleka i morzy mnie sen. Franklin jeszcze walczy z ogrodzeniem. Ja z moimi porannymi pracami się uporałam, czekają jeszcze papiery, ale senna jestem i muszę się zdrzemnąć zanim się do nich zabiorę.

I want more!

... much more... :)

poniedziałek, 5 października 2009

Wybieg

Wybieg kur powolutku przyrasta. Wolontariusz powolny, ale pełen dobrych chęci – pomalutku kończy budowę ogrodzenia.
 
Ja cały dzień dziś w domu spędziłam zajmując się gotowaniem, pieczeniem, zmywaniem itp.
 
Refleksja: jak ten czas leci. Zastanawiam się, czy nie czas zająć się zupełnie czymś innym, czy nie czas zmienić styl życia. Czegoś mi brak.

Jastrzębie

Zbudowaliśmy ogrodzonko dla kur. Puściłam prąd – tłucze porządnie. Jeszcze kawałek trzeba uprzątnąć ze sterty kamieni, by można było dostawić ostatnie 3 pale, no i dół siatki obłożyć kamieniami coby uszczelnić ogrodzonko. To nie koniec. Musi być siatka rozpostarta  n a d  wybiegiem, aby wróg no.1 nie mógł pustoszyć mi stadka. Złowróżbny odgłos jastrzębi rozpoznam nawet na Alasce. W TV leciał jakiś amerykański film kryminalny, włączyłam go w trakcie i po charakterystycznym okrzyku jastrzębi, bujnym śniegu i małomiasteczkowej architekturze od razu rozpoznałam jakie to miejsce. No, ale jastrząb to była pierwsza wskazówka, która naprowadziła mnie na Alaskę. Jastrzębie to rzadkie ptaki i spotyka się je tylko w dzikich, dziewiczych rejonach obfitujących w bogatą zwierzynę łowną. Jastrzębie żywią się gryzoniami, zającami, ptactwem, a nawet potrafią zabić małe koźlę. Na moim rancho nad rzeczką mieszkają 3 jastrzębie. Dwa dorosłe i jedno młode. Polują regularnie na moje kury. Są zmorą drobiu. Mocno przetrzebiły stadko kur.

sobota, 3 października 2009

Wybieg dla kur

Wybieg dla kur prawie gotowy. Ogrodzenie poziome prawie skończone. Został jeszcze kamienny odcinek do uprzątnięcia i siatka odetnie kury od lisów.
 
Wolontariusz wreszcie przykręcił listwę do łóżka. W zasadzie jutro może się wprowadzić do swojego pokoju, jakby chciał.
 
Nacięłam drewna do pieca, napaliłam, nagrzałam wody. Poprałam, pozmywałam, ugotowałam obiad, a wcześniej zajmowałam się zwierzętami i poprawianiem ogrodzeń wybiegów.
 
Jest ciepło tak, że aż mnie sen morzy. Nawet TV nie chce mi się oglądać... 

czwartek, 1 października 2009

Przybył wolontariusz z Poznania

We wtorek udałam się w 40km trasę na rowerze. Przyciągnęłam ok. 50kg materiałów budowlanych, w tym klej do glazury, 10 kołków do obory, 1,20m2 szyby w 16 kawałkach, farbę na rdzę, silikon, krzyżaki do luksferów. Namęczyłam się, bo wózek napierał na tylne koło i hamował jazdę, no ale przyciągnęłam te rzeczy na Rancho, więc mogę kontynuować remont.
 
W środę zrobiłam zakupy w pobliskiej wiosce. Oczywiście też rowerem pojechałam, tym razem bez wózka – wystarczył pojemny bagażnik. Jechało się o niebo lżej. Przywiozłam 15kg worek ziemniaków, pieczywo, warzywa, margarynę. Ledwo wróciłam i rozpakowałam się i trochę pokręciłam po domu – wyszłam przed dom zamknąć kurnik – zobaczyłam zbliżające się jasne światło. To nowy wolontariusz przybył. Jazda z Olecka zajęła mu godzinę i 40 minut, czyli nieźle biorąc pod uwagę, że jechał pierwszy raz tą trasą, po ciemku i mocno obładowany. Jego rower ma fajne, pojemne sakwy. Rower stary, ale zadbany. Wolontariusz przyjechał do Olecka z Poznania pociągiem, a dalej z Olecka na Rancho rowerem.
 
Nakarmiłam wolontariusza, pogadałam, wykąpałam i posłałam spać w stajni , bo pokój w którym ma mieszkać trzeba odnowić, przemeblować i wysprzątać. Razem damy radę uporać się z tym szybko.
W stajni śpi na strychu na piankowym materacu, ma tam dwie kołdry, śpiwór, śpi w dresach, więc powinien przetrwać tę jedną noc. Jeśli będzie mu się tam dobrze spało, to pośpi tam kilka dni dopóki nie doprowadzimy pokoju do stanu używalności. Jeśli będzie mu zimno, to sklecimy mu szybko jakiekolwiek spanie w domu Indianki. Wczoraj deklarował się, że wstanie skoro świt, ale jest z dalekiej podróży, więc pozwoliłam się mu wyspać do woli.
 
Roboty mam tu na 10 osób. Mamy co robić - czasu przed przymrozkami mało. Trzeba się będzie sprężać ostro. Dziś start.
 
***
 
Dzisiaj pierwszy dzień pracy poznańskiego wolontariusza. Dałam mu pospać, pracę zaczęliśmy późno, po 10.00, ale to dlatego, aby miał nieco czasu się zaaklimatyzować.
Nacięliśmy drewna na ogrodzenie wybiegu dla kur. Ja cięłam piłą spalinową, bo mi to szybciej i lepiej szło – on odmierzał kawałki, które miałam przecinać i porządkował nacięte żerdzie.
 
Potem ja poszłam robić obiad, a on zwoził taczką nacięte żerdzie. Długo to robił, ale to nienawykły do fizycznej pracy człowiek, który ostanie 10 lat spędził w mieście i ma filozoficzne podejście do pracy, więc robił to swoim refleksyjnym rytmem. Nie wtrącałam się – staram się być wyrozumiała. Nie każdy jest taki szybki i wydajny jak ja, a człowiek jest pełen dobrych chęci, więc niech robi to po swojemu, byle zrobił dobrze i miał satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.
 
Nadeszła próba charakteru dla wolontariusza. Rozpadał się straszny deszcz z gradem, wiało. Wolontariusz dzielnie sprostał. Twierdził, że nie dość, że zwiezie to nacięte drewno, to jeszcze natnie kolejne. No, ale wystarczy, że zwiezie to co nacięte – jutro z tego zrobimy ogrodzenie.
 
Jutro postawimy to ogrodzenie, a w sobotę chcę wreszcie wkleić pozostałe luksfery. Już mam wszystko co potrzebne by je wykleić, więc nie ma co się ociągać, bo temperatura spada każdego dnia o parę stopni.
 
Jutro ma być tylko 9 stopni, więc dziś łóżko naprawimy i jeśli wolontariuszowi będzie zimno w stajni, będzie mógł spać w domu.
 
Chociaż nadal nie powinno być mu zimno – ma dobry śpiwór, dwie kołdry – mówił, że było mu aż za ciepło dziś w nocy.