niedziela, 29 marca 2009

Nadeszła wiosna

Nadeszła wiosna i w mym sercu zagościł ponętny niepokój. Czekają mnie wzmożone zajęcia wielozadaniowe. Czas na wielką mobilizację. Najpierw muszę zdobyć siano dla mej zwierzyny. Potem siatkę dla kur i do ogródka. Karmę dla psów. Pszenicę dla kur. To tyle na początek.

Ekologia - moja pasja

Ekologia to moja pasja i styl życia. Myślę, że byłam już ekologiczna, zanim zaczęto stosować pojęcie "ekologii" i znacznie wcześniej zanim ekologia stała się modna.

Powrót do natury to coś, co wybrałam całkowicie świadomie. Wyjechałam z miasta ponad 6 lat temu, po to by żyć na łonie natury, w bezpośredniej bliskości jej. Człowiek jest częścią natury - w miastach zbyt daleko od niej odszedł - otaczają go beton, szkło, plastik, asfalt. W powietrzu unoszą się wyziewy fabryk i spalin samochodowych.Tryb życia strasznie przyspieszony. To nie są naturalne warunki dla człowieka. Beton i plastik nie poprawia samopouczucia, ani tym bardziej smród spalin.

Ja mam żywotną, dogłębną potrzebę obcowania na co dzień z naturą. Lubię technologię, ale czystą, typu Internet, kolektory słoneczne, wiatraki. Na codzień muszę mieć dostęp do świeżego powietrza, do wiatru, słońca i mrozu, widzieć, czuć i słyszeć zwierzęta i ptaki.

A oto znaleziona definicja ekologii:

Rolnictwo ekologiczne
definicja

Rolnictwo ekologiczne (inaczej: biologiczne, organiczne lub biodynamiczne) oznacza system gospodarowania o zrównoważonej produkcji roślinnej i zwierzęcej w obrębie gospodarstwa. Oparty jest na środkach pochodzenia biologicznego i mineralnego nieprzetworzonych technologicznie. Podstawową zasadą jest odrzucenie w procesie produkcji żywności środków chemii rolnej, weterynaryjnej i spożywczej.

Cele rolnictwa ekologicznego:

  • Produkcja żywności wysokiej jakości służącej zdrowiu człowieka przy utrzymaniu lub podwyższaniu żyzności gleby,
  • Życie zgodnie z prawami przyrody,
  • Nie niszczenie lecz poprawianie,
  • Wytworzenie żywności, która człowiekowi pomaga a nie szkodzi,
  • Traktowanie gospodarstwa jako organizmu,
  • Maksymalne ożywienie gleby czyli , aktywizacja biologiczna,
  • Naturalna ochrona roślin przed chorobami i szkodnikami,
  • Obecność zwierząt w gospodarstwie i stwarzanie im optymalnych warunków bytu.

Bocian!

Do gniazda na podwórku przyleciał bocian! Niniejszym ogłaszam nadejście
wiosny na Mazurach Garbatych... :)

Pisklęta zielononóżki

Pisklęta rosną aż miło - dosłownie w oczach. Dokazują na całego. Wyniosłam je do łazienki przy pokoiku jeździeckim, zmieniłam im karton na dużo większy, pościeliłam świeże sianko, dałam czystej, letniej wody, nasypałam karmy w krawędź odwróconej do góry nogami donicy coby nie brudziły tej karmy. Jedzą karmę, dziobią donicę i ściany kartonu, piją wodę, grzebią w ściółce, czyszczą skrzydełka, popiskują na całego. Wszystkie 32 pisklęta zdrowe, żywotne, podfruwajki. Jeszcze wiele tygodni mnie czeka zanim je odchowam, ale idzie wiosna, będzie cieplej - będzie łatwiej je hodować. Na razie im ten duży karton wystarczy, ale już myślę, gdzie ja je wyniosę i w czym ulokuję, gdy jeszcze podrosną, a rosną bardzo szybko.
Śnieg prawie stopniał. Rzeczka wezbrała i zamieniła się w rzekę. Zwierzęta cieszą się z nadchodzącej wiosny. Rozpiera je energia. Trawa kiełkuje. Idzie wiosna.

sobota, 28 marca 2009

Słoneczko zaświeciło

Na termometrze plus 10C. Super. Śnieg topnieje w oczach. Ręce mnie bolą i nogi puchną. Nie wiem od czego, ale pora
zająć się zwierzyną. Ptaszki rosną i rozrabiają. Już im karton nie wystarczy. Muszę je przenieść w inne miejsce, zanim mi sypialnię rozniosą. Idzie wiosna, ale trawy nie widać. Łąki i pastwiska bure, poprzetykane połaciami topniejącego śniegu. Trzeba się zabrać do pracy. Kury wypuszczę na dwór, bo mi się pszenica skończyła i jaj nie znoszą.

Ugrzęzłam w łóżku

Ugrzęzłam w łóżku. Jakoś mi się strasznie dużo zmęczenia zebrało z całego tygodnia, poza tym moją uwagę przykuwa rozpoznawanie nowych portali społecznościowych, ich funkcji i gadżetów, a jako że Internet tutaj chodzi jak krew z nosa, więc mi straaasznie dużo czasu pochłania wdrapywanie się na kolejne stronki. Normalnie masakra.

Cieszy mnie to, że Internet wzbogaca się w nowe, pożyteczne portale społecznościowe. Przydatne są. Podoba mi się, że technologia internetowa się rozwija i udoskonala. Mieszkam w niedostępnym miejscu za zacofaną i ograniczoną intelektualnie wioską, ale dzięki temu Internetowi światło wiedzy i możliwości wlewa się na moje rancho szeroką strugą ukazując nowe, pożyteczne możliwości i poszerzając moje horyzonty wiedzy.

Gdybym tak miała szybszy Internet - znacznie więcej stron bym zwiedziła i znalazła dokładnie to co lubię i potrzebuję. Dobrze, że mam chociaż taki dostęp do Internetu jaki mam. 5 lat byłam pozbawiona tego dostępu, co mi na pewno nie pomogło tutaj w niczym, a tylko zahamowało zagospodarowanie się na mych włościach i zdobycie nowych, pożytecznych wiadomości niezbędnych mi tutaj - wszak przez ostatnie 6 lat musiałam wchłonąć potężną dozę wiedzy rolniczej, ogrodniczej, hodowlanej, unijnej i serowarskiej. Internet mi w tym bardzo pomaga. Wcześniej opierałam się wyłącznie na starych rolniczych podręcznikach wypożyczonych z lokalnej biblioteki.

Teraz mogę znacznie więcej się dowiedzieć z sieci na interesujące mnie tematy.
Internet bardzo mi pomaga pod kątem zdobywania nowej wiedzy oraz przydatnych czy po prostu sympatycznych znajomości. Dzięki niemu nie czuję się tak bardzo oderwana od ludzkości i pozostawiona wyłącznie sama sobie, jak to było przez poprzednie 5 lat.

Ludzie jak to ludzie - bywają różni. Fajni i wredni. Przyjaźni i nikczemni. Większość zmienna jest - raz dobra, raz wredna i nieprzyjemna. Tutaj trafiłam fatalnie jeśli chodzi o ludzi. Totalne rozczarowanie. Masa przykrości.

Na szczęście dzięki Internetowi udaje mi się dotrzeć do ludzi obdarzonych pozytywną energią i nadających na podobnych do moich falach, ludzi wytwarzających pozytywne wibracje. To fajna sprawa. Nie jestem już skazana na sąsiedztwo nieżyczliwego, betoniastego środowiska ciemnowiejskiego mojej wioski. Mam fajne koleżanki i kolegów w różnych częściach kraju i świata - osoby, które mają podobne do moich poglądy i pasje, którzy myślą podobnie. To kapitalna sprawa. Bardzo mi się to podoba, tym bardziej, że środowisko ciemnowiejskie, z którym sąsiaduję jest bardzo deprymujące i przygnębiające. To nie jest towarzystwo dla mnie. Nie czuję się w ich towarzystwie dobrze. Nie mój poziom. Nie moja bajka.

Niewiarygodnie senna

Jestem niewiarygodnie senna i zmęczona. Nie chce mi się jechać do Warszawy. Chyba się po prostu wyśpię. Mam wiele do zdziałania tu na miejscu. Tam nie wiem czy cośkolwiek bym zdziałała. Może bym robiła tylko za tłum, a na to mi szkoda czasu. Tutaj zapowiada się ciekawy okres wzmożonych działań czyli to co lubię – akcja kreatywna :)

czwartek, 26 marca 2009

Powolny internet

Strasznie mi ten wolnodziałający internet utrudnia pracę – wyszukiwanie niezbędnych informacji i danych. Kiedyś gdy miałam szybkie łącze błyskawicznie przeglądałam strony i ściągałam sobie na komp niezbędne informacje, a teraz tak to się potwornie ślimaczy, że coś okropnego, nie mówiąc o tym, że nie wszystkie strony się wgrywają tak jak trzeba.

Papiery papierami, ale trzeba się zająć zwierzętami i dokupić siana.

Interesant

W południe był interesant. Porozmawialiśmy rzeczowo. Interesant odjechał.
Potem zajęłam się obiadem. Dzień jakoś szybko zleciał. Byłam strasznie znużona i śpiąca.

wtorek, 24 marca 2009

Kolejny cios

W ARiMR dowiedziałam się, że 26 lutego weszła w życie nowa chu...wa ustawa rolnośrodowiskowa.
Moje gospodarstwo przez nią traci ok. 50.000zł. Jestem załamana. Nadal nie będę miała za co się zagospodarować. Nadal moje gospodarstwo będzie pozbawione konkretnego zastrzyku gotówki niezbędnego do rozwoju. Ręce opadają. A miało być już lepiej.

A to artykuł dotyczący innych problematycznych przepisów rolnośrodowiskowych:
http://www.ppr.pl/artykul.php?id=152476&dzial=3988

niedziela, 22 marca 2009

SŁODKI DZIADZIO

W niedzielę, 22 marca 2009r. w południe pokazali się na mojej posesji interesanci. Omawialiśmy interesujące nas tematy dość długo. Potem podjechałam z nimi do Sokółek zrobić małe zakupy. Przy okazji zaszłam do starego Grabowskiego, a właściwie do Mietka - chciałam z nim porozmawiać i zaproponować mu pracę.


Weszłam do kuchni, w której Mietek pichcił obiad. Z prawych drzwi prowadzących do pokoju, wyszedł nagle rozczochrany Sławek. Dziwnie wyglądał z tą swoją łysiejącą, rozczapirzoną na wszystkie strony czupryną. Zarośnięty. Wyglądał trochę jak wilkołak. Sunął na mnie coś mówiąc. Mówił niewyraźnie.
"Co?" - zapytałam.
"Co ty napisałaś w internecie, że ci proponowałem siano za sex?" "Widziałem to - pokazywali mi napisane."
"Miałeś czelność mi coś takiego proponować, to miej odwagę o tym czytać. Mój blog i nic ci do niego. Piszę co mi się podoba. Nie składaj mi takich ordynarnych propozycji, to nie będę miała o czym pisać."


Z tyłu za mną usłyszałam otwierane drzwi starego Grabowskiego. Starzec wlazł coś głośno mówiąc podniesionym głosem do mnie i za moment poczułam mocne uderzenie w głowę.
Nie spodziewałam się ataku. Uderzył mnie z całej siły pięścią w oko. Przestałam na chwilę widzieć na to oko. Otumaniło mnie to. Nie wiedziałam co się dzieje, jak się zachować.


Mietek dalej pichcił obiad, ale cofnął się, Sławek coś gadał niewyraźnie, ale z wyraźną pretensją w głosie.
Wszystko się działo szybko. Staruch znowu się zamierzył. Mietek coś powiedział, żeby go powstrzymać.
"Dlaczego mnie pan uderzył?" wymamrotałam oszołomiona atakiem i bólem.
Staruch nie zważając na moje słowa, ubliżając mi i gadając głośno o poszatkowaniu mnie siekierą na kawałki ruszył szukać siekiery.


W tej, nie komfortowej sytuacji poczułam się nagle jak w potrzasku. Nagle sobie uświadomiłam, gdzie jestem. W jakiego rodzaju miejsce trafiłam. Stałam w małej, ciasnej, brudnej kuchni w centrum meliny psychopatycznego faceta, który właśnie zamierzał mnie poszatkować siekierą, pewnie tą samą, którą ukradł z mojej ziemi parę lat temu. Ruszyłam ku wyjściu, wyprzedzając nikczemnego dziada. Nie chciałam być pocięta moją własną siekierą przez starego Grabowskiego. To byłaby nędzna śmierć w wyjątkowo podłym miejscu.


Byłam tak zaskoczona atakiem i oszołomiona uderzeniem w głowę, że nawet nie pomyślałam o tym by dziadowi oddać i walnąć mu w ryja czy kopnąć chociaż. Dziad, mimo, że wiekowy i schorowany wykazywał nadzwyczaj wielką siłę. W pomieszczeniu, które udaje ganek, stał wielki kij. Dziad sięgnął jednocześnie po kij i po klamkę by mnie uwięzić na ganku i stłuc tym kijem.


Gdy on sięgał po kij uwolniłam się z zasyfiałego ganku i wyszłam szybko na dwór. Poszłam przed siebie roztrzęsiona jak w transie i nadal nic nie rozumiejąca. Dziadyga przez szybę okna jeszcze coś warczał bez sensu.


Poszłam w kierunku sklepów. Uderzone oko mi obficie łzawiło i prawa strona głowy pulsowała.
Czułam jak napucha. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie bardzo wiedziałam co robię. Zdezorientowana weszłam do sklepu "Babki". Pokazałam załzawione oko i zapytałam czy jest już siniak. "Babka" nie widziała siniaka. Powiedziałam co się stało. Ona zaczęła mówić coś o tym jak Grabowski próbował napaść na pielęgniarkę środowiskową, która do niego przychodzi go doglądać.


"Po co pani tam szła?" zapytała „Babka”.
"Zapraszał mnie wiele razy. Ostatnio też. Nie chciał mnie wypuścić tak mu się gadać ze mną chciało. Poza tym mam sprawę do Mietka i chciałam z nim pogadać".
"Trzeba było tam nie chodzić. Tam ciągle coś się dzieje, biją się co rusz" mówiła "Babka".
Powoli zaczęłam przytomnieć i uświadamiać sobie co się stało. Ogarnęła mnie złość na bandytę.
Napadł na mnie. Pobił mnie. Groził śmiercią. Naruszył moją nietykalność osobistą. Byłam zła. Złość rosła.
"Mam nauczkę. Tak to jest jak się człowiek spoufala z motłochem. To tak się musiało w końcu skończyć. Mam nauczkę!" Wyszłam przed sklep i wezwałam komórką policję. Była to 13.20 wg mojej komórki.
Wróciłam na chwilę do sklepu „Babki” i kupiłam papier toaletowy.


Policjanci przyjechali dość szybko. Spotkaliśmy się na placu przed sklepem „Babki”, na wysokości przystanku PKS.


Powiedziałam policjantom co się stało. Spisali notatkę i pojechali do Grabowskiego. Potem mieli mi zdać relację z rozmowy przeprowadzonej z nim. Nie mając co robić na tym pustym pełnym topniejącego śniegu placu – poszłam w stronę domu Grabowskiego policjantom naprzeciw. Radiowóz stał przed szarą chałupą agresywnego dziada. Podeszłam do radiowozu. W radiowozie siedzieli policjanci.
„I co? Przyznał się?”
„Przyznał się. Wcale się z tym nie krył, że panią uderzył.” powiedział jeden z policjantów.
„I co teraz? Zamknięcie go na 24?” - zapytałam.
„Chcę wnieść oskarżenie o pobicie” – dodałam.
Grabowski, Mietek i Sławek siedzieli w kuchni swojej meliny mamrocząc coś. Widziałam ich przez okno jak dochodziłam do radiowozu.


Próbowałam się od policjantów coś więcej dowiedzieć. Młody policjant mi przerywał: „Pani nie powinna być tutaj. Grabowski sobie nie życzy aby pani przebywała na jego posesji”
„A skąd! Sam mnie tutaj zapraszał.” Odparłam. „Wręcz zwabiał mnie, żeby mieć się do kogo wygadać. Ostatnio prosił mnie bym zdjęcia Labusków przyniosła, bo chciał obejrzeć.”
„Jeszcze wyjdzie i panią zaatakuje” – ciągnął policjant.
„No to od czego pan jest?” - rzekłam zniecierpliwiona - „To zamknie pan dziada w areszcie”.
Policjant nie palił się do zamykania dziada, za to dość obcesowo i nieprzyjaźnie zwracał się do mnie.
Groził, że mnie aresztuje jak nie opuszczę posesji agresywnego starucha.


W końcu zapytałam: „Dlaczego jest pan tak wrogo nastawiony do mnie? To bandzior na mnie napadł, a nie ja na niego, a Pan do MNIE się odnosi tak wrogo?! To ja pana wezwałam na pomoc, a pan MNIE chce zamknąć? Za co? Za to, że spokojnie stoję na podwórku?” rzekłam patrząc pod nogi na śnieg zalegający podwórko starucha.


Poprosiłam o podanie mi numerów i nazwisk policjantów z którymi miałam do czynienia. Młody policjant się stawiał, nie chciał podać nazwisk, ale w końcu jego partner zapisał te numery na kawałku kartki wyrwanym z notatnika i mi podał. „Będę wzywać panów na świadków do sądu.” – oświadczyłam.
„Grabowski przyznał się wobec panów, że mnie zaatakował. Potem się może wyprzeć, a panowie nie sporządzili protokołu przesłuchania z tej interwencji, a ta notatka policyjna to niewiele warta – może znowu wam zginąć, tak jak ostatnio, gdy dzielnicowy był u mnie na interwencji, gdy zgłosiłam szczucie kóz przez Sawickiego.


Dzielnicowy na interwencji obejrzał pogryzioną kozę ze świeżą jeszcze broczącą krwią, i też obiecywał, że sporządzi służbową notatkę z interwencji, ale nie zrobił tego, albo ją ukrył lub zgubił celowo.
W każdym bądź razie do sprawy o szczucie kóz nie podał tej notatki służbowej, a samą sprawę umorzył na etapie dochodzenia, które sam prowadził. Podczas przesłuchania w sądzie, wyparł się, że był u mnie na interwencji 18 września 2008r. i widział pogryzioną kozę, oraz zataił, że rozmawiał z żoną Sawickiego, która mu powiedziała, że wiedziała od swego męża, że ich psy pogryzyły moje kozy.”


„Proszę opuścić posesję Grabowskiego. On sobie nie życzy, aby pani tu przebywała” przerwał mi młody policjant nie słuchając co do niego mówię.
„Ja też sobie nie życzę, by Grabowski przychodził na moją posesję. Proszę mu to przekazać. Nie będzie żadnych herbatek na moim podwórku i rozmówek o kozach. żadnego gościowania. Niech się trzyma z daleka od mojej ziemi i ode mnie.” – powiedziałam rozeźlona.


„Proszę żeby pan zatrzymał się jak będzie pan wyjeżdżał z podwórka, bo będę chciała jeszcze z panem porozmawiać” - powiedziałam do młodego policjanta i wyszłam z podwórka na ulicę wsi. Stanęłam na ulicy czekając aż podjedzie radiowóz, bo chciałam jeszcze z tym młodym policjantem co tak obcesowo do mnie się zwracał porozmawiać. Zamachałam. Widział to, ale minął mnie radiowozem i pojechał dalej na Olecko.


„Dorwę cię na komendzie.” – pomyślałam i poszłam powoli do domu. Po drodze jeszcze zadzwoniłam na komendę i wypytywałam się o różne rzeczy proceduralne, bo coś mi to nie pasowało, że facet pobił mnie, a policjanci go nie aresztowali, ani nawet nie sporządzili protokołu przesłuchania ze zdarzenia.

sobota, 21 marca 2009

Pierwszy dzień wiosny

Ale nie czuję jeszcze tego – leży śnieg na pół metra miejscami. Jedyna oznaka zbliżającej się wiosny, to stado dziwnych ptaków, które usiadło na moim podwórku.

Dziś tak sobie się czuję – boli mnie serce, ale za to z gardłem lepiej.
Wczoraj większość dnia spędziłam na porządkowaniu moich licznych dokumentów. Już się mocno przejaśniło w nich, ale jeszcze trochę muszę pokopać zanim wszystko znajdzie się na swoim miejscu.
m.in. wczoraj w nieprawdopodobnym miejscu, całkiem przypadkiem znalazłam moje świadectwo dojrzałości i paszporty byczków ;)

Teczki puchną od gromadzonych w nich dokumentów. Jest coraz lepiej, ale czuję, że przydałoby się jeszcze z 20 skoroszytów no i z kilka segregatorów. Przydałyby się też regały na te papierzyska.
Coś wymyślę. Właściwie już wymyśliłam, tylko czekam na odpowiedni czas ku temu.
W końcu pomaluchu uporządkuję i zorganizuję sobie sprawnie biuro, by nic mi nie przeszkadzało już działać bardziej efektywnie.

Dzisiaj reaktywowałam mojego grzybka tybetańskiego. Niebawem zacznę pić kefir zdrowotny. Może poprawi moje samopoczucie.

Koszmarnie wolno chodzi net, ciężko mi ściągnąć ważne rozporządzenia.

czwartek, 19 marca 2009

Niedysponowany czwartek

Dziś nieszczególnie się czuję, a do tego mam duże zaległości w porządkowaniu papierów różnego autoramentu, więc zostałam w łóżku i porządkuję dokumenty. Później wstanę i dam zwierzynie jeść i wydoję krowy i kozy. Jestem dzisiaj umysłowo jakaś taka otumaniona. Wolno myślę, wolno zbieram myśli. Uporządkowanie dokumentów pomoże mi się lepiej zorganizować.

Pisklęta dokazują aż miło. Dostały ode mnie karmę i letnią wodę do picia. Dotarły wczoraj już po południu ok. 15.00. Mój niezawodny listonosz je przyniósł. Tzn. i tak musiałam wyjść do niego na pole i skierować się na północ, gdyż od południa nie było dojazdu – śniegu nawaliło aż grubo.

Spotkaliśmy się niedaleko drogi powiatowej. Dał mi pisklęta, zawinął je dodatkowo kocykiem jaki ze sobą przyniosłam by maluchy zabezpieczyć przed chłodem. Potem okazało się to niekoniecznie, bo były dobrze zabezpieczone wewnątrz kartonu styropianem, a grzały się wzajemnie ciepłem swoich pisklęcych ciałek. Przyniosłam popiskujące gromadnie stadko w asyście bardzo zaciekawionej Saby. Wniosłam do domu i od razu dałam im jeść i pić. Dziobią zawzięcie i teraz.

Segregowanie papierów jest mozolne, ale warte zachodu. Dzięki temu, szybciej będę mogła zlokalizować porządane dokumenty. Przydałyby się też jakieś półki, najlepiej kryte regały, coby się to co tu mam nie kurzyło.

Wszystkie skoroszyty zagospodarowane. Przydałyby się też nowe segregatory na te skoroszyty. Tak czy inaczej wyraźnie opisane wielkimi literami skoroszyty dobrze się przerzuca. Podzieliłam je na 20 tematów jeśli chodzi o zawartość. Wewnątrz powpinałam w koszulki wszystkie związane z danym tematem dokumetny, które brałam ze sterty którą sobie wcześniej przygotowałam do opanowania. Na pewno nie wszystkie dokumenty już są w skoroszytach, ale myślę że spora część tak. Już mi teraz się nie zawieruszą. Każdy dokument ma swoje miejsce.

Gardło mnie boli i oczy. Boli mnie też podbrzusze. Czuję się tak sobie, ale biurową robotę robię.

środa, 18 marca 2009

śnieżyca

Przechwaliłam powrót do zdrowia jak i wiosnę. Antybiotyki za szybko się skończyły - w gardle coś zostało i zalega. Aura - zaskoczyła mnie śnieżycą. Prąd rwał się jak głupi cały dzień i noc.
Mój chlebuś ledwo się dopiekł jako tako.

Nie mam odwagi wyjść na dwór. Każdy śmiałek, który znajdzie się na zewnątrz będzie targany silnym wichrem.

wtorek, 17 marca 2009

Powrót do zdrowia

Późno rano wstałam, bom wcześniej jakoś strasznie wyczerpana i śpiąca byłam.
Najpierw nieśpiesznie zabrałam się za zmywanie naczyń i szorowanie garów i patelni.
Niedawno przytargałam z miasteczka bardzo dobre mleczko do czyszczenia garnków i właśnie je miałam sposobność wypróbować, bo kilka garczków strasznie zarosło od przypalenia.

Potem zrobiłam budyń, ugotowałam żeberka na obiad. Nie chciało mi się wychodzić, ale w końcu trzeba było. Dałam zwierzętom jeść i pić, wydoiłam kozy, przyniosłam konewkę wody ze strumyka do podlania roślin domowych – taka naturalna woda najlepsza do podlewania. Ta woda z wodociągu co ją mam, to strasznie kamieniem zarasta. Byczki ponownie oddzieliłam od krów. Już na tyle dobrze się czuję, że od jutra ponownie zacznę doić kozy. Z mleka koziego którego nastawiłam sobie 2 dni wcześniej na twaróg, wyszedł... jogurt :D
Nie wiem jakim cudem. Może niechcący zamiast kwaśnego mleka chlapnęłam nieco jogurtu do środka... nie pamiętam.... W każdym bądź razie mam teraz caaały gar jogurtu :D Przyda się do obiadu.

Przez większość dnia nie było prądu. Teraz już jest i wstawiłam chleb do automatu. Zadałam ulubionych składników i czekam aż wyjdzie mi smakowity chleb. Muszę jeszcze przypilnować, by dodać soli w odpowiednim momencie. Soli i być może majeranku. Chleb piekę obecnie z mąki pszennej, bo taką akurat mam.

To zwykła mąka bez ulepszaczy i trochę muszę kombinować, aby mi nie wyszedł mdły chleb.
Daję 600gram mąki pszennej, kubek mleka koziego, kosteczkę surowych drożdży, łyżkę cukru, jajo i po pewnym czasie szczyptę soli. Na serwatce ten chleb wychodzi taki jakby pikantniejszy, jakby ciut kwaskowaty, w smaku bardziej zbliżony do żytniego. Od kilku dni jestem bez pieczywa, więc czekam na chlebuś z utęsknięniem. Wczoraj były naleśniki z twarogiem na śniadanie i kolację, a w międzyczasie herbata. Dzisiaj jestem zdrowsza, więc zrobiłąm sobie porządny obiad: żeberka w sosie własnym i ziemniaczki. Jedno żeberko i trochę ziemniaczków zostało na jutro, więc nie będę musiała tracić czasu na obiad.

Oczywiście, nie na wszystko co sobie zaplanowałam starczyło czasu i sił. Zabrakło na porządkowanie papierów, kąpiel i przygotowanie miejsca dla piskląt. Teraz już mi się nie chce – jestem śpiąca. Z ulgą wpakowałam się do łóżka i grzeję me pogrypowe ciało.

Skończył się antybiotyk

Skończył mi się antybiotyk. Gardło, drogi oddechowe jeszcze nie są czyste. Zastanawiam się, czy nie jechać znów do Olecka, do lekarza po nową receptę. Jestem ogólnie osłabiona i nie chce mi się. Został mi jeszcze scorbolamid i tabletki musujące. Może wystarczą. Chyba jednak zostanę, wypocznę, wygrzeję się, upiekę chleb, zrobię porządny obiad, skończę robić porządek w moich papierach. Muszę przygotować miejsce na pisklęta. Wydoić kozy. Wykąpać się. Zrobić pranie. Napisać nowe pismo do Urzędu Gminy w sprawie remontu drogi. Chyba jednak zostanę. Jestem jakaś taka strasznie zmęczona i niewyspana. Muszę odpocząć. I przypilnować zwierząt. Czuję się słabo. Nie chce mi się jechać. Muszę i tak sobie ciuchy poprać i się wykąpać, zanim gdziekolwiek pojadę. Zostaję. Jestem głodna. Trzeba chleb upiec, bo nie mam co jeść.

Na zewnątrz śnieg topnieje na potęgę. Miejscami odsłaniając całe połacia burego pastwiska.
W sadku śnieg jeszcze leży. Koryto rzeczki wezbrało. Chyba jednak sprzedam te byczki gdy ziemia obeschnie, by móc zapłacić Mietkowi za kopanie dołów pod drzewka, bo sama nie dam rady. Gdy będę we wsi – zajdę do niego i z nim pogadam. Są dołki do kopania i obornik do wywalenia. Sama za słabo się czuję i mam stertę papierków zaległych do uporządkowania, zareagowania, pism do napisania. Niech mnie on wyręczy w pracach fizycznych.

poniedziałek, 16 marca 2009

Droga gminna na kolonię

Za wąwozem znajduje się pas drogi gminnej długości ok. 500 metrów do mojego wjazdu na gospodarstwo, a cały odcinek od domu sołtysa do lasu ma ok. 1000 metrów.


Latem, gdy sucho - dojazd jest jako taki. Ale to tylko w dni bezdeszczowe. Wystarczy kilka dni deszczu i droga zamienia się w bajoro, bo wody opadowe nie mają spływu z drogi. Potrzebny jest co najmniej jeden rów odwadniający, lub najlepiej po jednym rowie z każdej strony drogi, by woda równomiernie spływała na boki.


Dojazd do rancza
dojazd do mojego gospodarstwa

Wąwóz

Ja chcę powiedzieć, że jest w naszym kraju garstka zapaleńców, którzy porzucili wygodne miejskie życie na rzecz twardego życia na wsi – to są rolnicy z powołania, którzy mają w sobie wiele cennych inicjatyw i tych ludzi trzeba wspierać, a nie im utrudniać życie i zwalczać. A tak podstawowa rzecz jak droga do gospodarstwa, zwłaszcza gospodarstwa planowanego jako agroturystyczne – musi być w dobrym stanie, bo żaden potencjalny agroturysta z Warszawy nie będzie ryzykował naderwania sobie zawieszenia na potężnych wertepach.


Wąwóz - zjazd z górki


Wąwóz jest piękny i nadaje się na romantyczne spacery, ale niestety nie do jazdy samochodami osobowymi i busami - gałęzie rysują karoserię, a nierówności drogi zagrażają zawieszeniom. Tutaj akurat jest pełnia lata i wąwóz wysechł, koleiny się zasklepiły, ale wystarczy kilka dni deszczu i glina uniemożliwia przejazd. Jeszcze z góry można z trudem zjechać, ale pod górę to już nie da rady.


Ja tego nie rozumiem, dlaczego, skoro w całej gminie są drogi konserwowane i remontowane, ten odcinek przed moim gospodarstwem jest ustawicznie pomijany corocznie od 6 lat.


To fakt, że nasza Wójt rządzi już chyba czwartą kadencję i układy gminne są ustalone i okrzepłe.
Spokrewnionym czy zaprzyjaźnionym rolnikom drogi się robi, obcym – nie. Zasiedziałym rolnikom się pobłaża, nowym - nie. Bamber, który przez 5 lat użytkował ten pas drogi od północy powinien być obciążony za jej użytkowanie zgodnie z prawem. Urząd Gminy zaniechał tego narażając budżet gminy na straty rzędu 7500zł, nie licząc kary grzywny za nielegalne użytkowanie pasa drogi gminnej przez samowolnego warchoła.


7500zł to jest tyle ile wystarczy na remont tego końcowego odcinka drogi gminnej przed moim gospodarstwem od południa mojego gospodarstwa. Gdyby Urząd Gminy ściągnął te pieniądze od zachłannego bambra – to by miał na remont drogi od południa. Są też małe granty do 5.000zł na małe projekty. Wąwóz jest na tyle ładnym miejscem, że warto w niego zainwestować podnosząc walory turystyczne mojej wioski. Sęk w tym, że jest tu potrzebna dobra wola Urzędu Gminy.


Tymczasem gdy ja zachodzę do Urzędu Gminy, to ustawicznie słyszę, że nie mają pieniędzy na remont tego końcowego odcinka. Robią wszędzie remonty dróg w całej gminie, konserwują po kilka razy do roku te same odcinki, a nigdy „nie mają pieniędzy” na ten kawałeczek przed moim gospodarstwem.



Ten wąwóz jest za wąski i za bardzo zakrzaczony, by nim swobodnie jeździć czymkolwiek.
Nawierzchnia jest gliniasto-kamieniasta, nierówna. Tutaj samochody osobowe do mnie jadące uszkadzają sobie podwozia, rysują lakiery, grzęzną w glinie, obijają sobie podwozia o sterczące kamienie.


Ten właśnie wąwóz trzeba poszerzyć - ściąć skarpy, wyrównać,zrobić odwodnienie co najmniej z jednej strony,drogę wyżwirować, wybrukować kocimi łbami której w mojej okolicy nie brakuje,
ściany wewnętrzne wąwozu wymurować kamiennym murem aby się nie osypywały na drogę po ścięciu skarp. W te ściany wstawić dreny, aby woda ze ścian wąwozu mogła spływać kanałami odwadniającymi wykonanymi w nawierzchni drogi. Przed ścinaniem skarp wąwozu należałoby wyciąć krzaki porastającej jego pobocza no i dokładnie wymierzyć geodezyjnie jak przebiega droga, czy aby który z sąsiadów nie zajął drogi, bo droga w planach ma 6 metrów szerokości (pas drogi ma 6 metrów szerokości). a może też okazać się, że planowa droga nie biegnie wąwozem tylko obok, dlatgo najpierw pomiary geodezyjne powinny być wykonane.
Ten wąwóz należy wyremontować i umocnić tak by nadawał się do jazdy cały rok, a jednocześnie zachować jego walory krajobrazowe. Kamienia na Mazurach jest pod dostatkiem, kilka kilometrów dalej jest kopalnia żwiru i kamienia.Poza tym każdy gospodarz na swojej ziemi ma sterty niepotrzebnych kamieni które może oddać na wybrukowanie tego wąwozu.


Wystarczy zajechać i załadować. W ścianie tego wąwozu można by wmurować kamienną tablicę pamiątkową mówiącą parę istotnych faktów o wsi i jej mieszkańcach. Na skarpach wąwozu można by posadzić eleganckie iglaki i byliny wieloletnie by ten wąwóz stał się piękną ozdobą wsi i podniósł jej walory turystyczne.
Są małe granty do wysokości np. 5.000zł - myślę że by to wystarczyło na remont i upiększenie tego wąwozu.

niedziela, 15 marca 2009

Moja wioska

Moja wioska, to maleńka liczebnie jeśli idzie o mieszkańców, a rozległa jeśli idzie o obszar, osada wiejska. Czukty składają się z luźno rozrzuconych wśród pagórkowatych pól i pastwisk kolonii. Na koloniach swoje siedliska mają poszczególne gospodarstwa. Praktycznie co kolonia, to inne gospodarstwo. Siedliska sąsiadujących gospodarstw są oddalone od siebie o setki metrów. Ja z mojego gospodarstwa widzę dachy 5 pobliskich siedlisk. Tylko w głównych Czuktach znajduje się kilka domów wiejskich stojących w zabudowie szeregowej tak zwanej ulicówce, pozostałe domy wiejskie znajdują się właśnie na oddalonych od Czukt o setki metrów, a nawet kilometry koloniach. Moja kolonia znajduje się 1,5km za wsią, a mój dom stoi w sercu gospodarstwa mego i znajduje się 2km od głównych Czukt.

Moja wioska to piękna osada wiejska, niezwykle malowniczo położona, o zachowanej jeszcze staromazurskiej (pruskiej) zabudowie kamienno-ceglano-dachówkowej. Obszar wioski obfituje w urzekające krajobrazy.

O każdej porze roku rozległe pastwiska i pola wioski tchną spokojem. Wiosną i latem łąki i zagajniki rozbrzmiewają intensywnym śpiewem dziesiątków gatunków ptactwa, a na pastwiskach pomrukuje głównie mleczne bydło. Ponieważ jest tu dużo wody w postaci kanałów melioracyjnych, strumyków, rzeczek, oczek wodnych i stawów – na duże odległości roznoszą się te dźwięki, także ja na swoim podwórku słyszę jak u sąsiada posiadającego siedlisko kilometr ode mnie pieje kogut lub ryczy bydłująca krowa, czy szczeka pies. Niekiedy nawet słychać podniesione głosy czy nawoływania gospodarzy.

Moja wioska to miejsce piękne zarówno pod względem przyrodniczym jak i architektonicznym.
Odpowiada mi jej także wybitnie rolniczy charakter - hoduje się tu głównie bydło mleczne.
Jeden gospodarz zajmuje się hodowlą ryb, a ja zajmuję się wszystkim po trochu: hoduję konie, krowy, kozy, kury, króliki i zakładam ekologiczny sad w tym roku. Gospodarstwo prowadzę metodami ekologicznymi. Moje gospodarstwo to jedyne ekologiczne gospodarstwo w tej wsi.

Blog Indianki

Witaj Mamo! :)))
Cieszę się, że podoba Ci się mój blog... To Ty mnie uczyłaś kiedyś pisać pierwsze wypracowania i dzięki Tobie zawsze sobie z nimi świetnie radziłam :) Natomiast ten blog faktycznie jest jednocześnie wprawką do napisania powieści, do której się przymierzam od lat. Jako 11-letnia dziewczynka zaplanowałam sobie, że gdy skończę 30 lat napiszę opasłą, frapującą powieść.
Ten blog to jednocześnie mój warsztat pisarski, który ma na celu udoskonalenie i rozwinięcie moich literackich zdolności. Wszak każdy diament jak i talent wymaga szlifowania, by błysnąć w pełnej krasie...

Pomysł z pisaniem dziennika jako takiej właśnie wprawki podsunął mi pewien rzecznik prasowy, który przychodził do mnie na korepetycje z języka angielskiego kilka lat temu jeszcze przed wyjazdem z miasta, gdy mu się zwierzyłam z moich planów, ale skarżyłam na brak czasu by zasiąść do właściwego pisania.

Ten blog pełni kilka funkcji: podnosi mnie na duchu i upewnia, że to co robię ma sens i warto, działa jako mój warsztat pisarski szlifujący moje umiejętności wypowiadania się w piśmie, dostarczy mi materiału do szeregu opowiadań, powieści i scenariuszy, pomaga mi przypomnieć sobie istotne zdarzenia do zeznań w sądzie w sytuacjach gdzie złamano wobec mnie prawo np. przy szczuciu kóz czy kradzieżach (np. ostatnio kradzież linki), stanowi platformę komunikacyjną z resztą narodu, dzięki temu, nie czuję się tutaj tak bardzo zapomniana i odizolowana. Dzięki temu blogowi mam kontakt z wieloma sympatycznymi osobami.

Pierwsze opowiadanie w zasadzie już napisałam kilka lat temu, tyle że w języku angielskim, w czasach, gdy studiowałam anglistykę.

Jednak jestem rodowitą Polką i moja polszczyzna jest znacznie obszerniejsza i bogatsza niż angielszczyzna i jako Polka powinnam pisać po polsku. Gdy już napiszę po polsku kilka opowiadań – potem samodzielnie je przełożę na angielski, no chyba, że napiszę kilka opowiadań od razu w języku angielskim. Why not :) Ale najpierw w języku polskim będę pisać. Tak chcę. Tak wypada. Jestem patriotką polską.

sobota, 14 marca 2009

Kuruję się

Łykam antybiotyk co 8 godzin i inne przepisane leki. Wygrzewam się. Jestem głodna. Coś muszę sobie zrobić do jedzenia. Może naleśniki z serem.

piątek, 13 marca 2009

Obrządek z pomocą zwierzyny

ufff... dzisiaj to słaba jestem niesłychanie, ale nie było wyjścia - trzeba było zająć się zwierzyną...

Zrobiłam obrządek, ale nie doiłam krów - dopuściłam byczki do krów i to byczki wydoiły krowy za mnie... Kozy wydoiłam ja. Potem powrót do łóżka. Nie zrobiłam obiadu i nie mam już chleba, ale jutro się tym zajmę. Dziś wygrzewam się w łóżku.

Jak Urząd Gminy dba o młodego rolnika

Ponad 6 lat temu kupiłam za gotówkę gospodarstwo we wsi Czukty w Gminie Kowale Oleckie na Mazurach Garbatych i wprowadziłam się z całym dobytkiem do mojej posiadłości, po to by zająć się hodowlą koni, agroturystyką, by założyć piękny ogród i wyrabiać swojską, zdrową żywność. Po to, by spokojnie żyć w zgodzie z naturą. To co robię, to robię z pasji, z miłości do ziemi i zwierząt oraz fascynacji tradycyjną wsią polską. Moi Dziadkowie pochodzili z Siemiatycz na Podlasiu, a po II Wojnie Światowej osiedlili się na maleńkim gospodarstewku we wsi podszczecińskiej, obecnej luksusowej dzielnicy Szczecina - Warszewie. To właśnie u Dziadków na Warszewie zostałam zarażona miłością do ziemi, przyrody, zwierząt i sielskiego stylu życia.


Mój Dziadek przed II wojną służył w Kawalerii Polskiej. Także pod Szczecinem zawsze trzymał konie – jednego lub dwa. Na tej wsi podszczecińskiej czułam się najszczęśliwsza – kochana i rozumiana. Nadal pamiętam smak babcinych frykasów – warzyw z własnego, bogatego ogrodu np. smakowitych, soczystych pomidorów, smak jaj od własnych wybieganych na podwórku kur, własnoręcznie przyrządzonych kiełbas i wędlin z mięsa dziadkowych wieprzków. To było piękne. Babcia wiele opowiadała mi też o ich dawnym życiu na Podlasiu. Te obrazy tak głęboko zapadły mi w sercu, iż gdy już jako dorosła, samodzielna osoba mogłam sobie na to pozwolić – zaryzykowałam moje ówczesne wygodne miejskie życie w mieście i rzuciłam się na głęboką wodę przyjeżdżając w zupełnie mi obce miejsce na dawnej Suwalszczyźnie, w rejon zwany Mazurami Garbatymi. Czar miejsca urzekł mnie i zawojował całkowicie i ten czar i urok rekompensował mi niedostatki.


Gdy tu jechałam, wiedziałam, że nie będzie łatwo, bo pieniędzy ledwo starczyło na zakup gospodarstwa i części materiałów wykończeniowych i budowlanych koniecznych do remontu zdewastowanego i rozszabrowanego domu wiejskiego. Niestety banki ku mojemu zaskoczeniu nie udzieliły kredytu inwestycyjnego, nie uznając zakupu gospodarstwa jako mego wkładu własnego w przyszłą działalność hodowlaną i agroturystyczną, a nieco później także ARiMR nie przyznała dopłaty 50.000zł dla Młodego Rolnika na zagospodarowanie się (miałam gospodarstwo kilka miesięcy dłużej niż przewidują durne przepisy), ale wierzę w to co robię i jestem pracowita, więc jakoś przetrwałam te pierwsze 6 lat ciężko fizycznie pracując, mimo braku finansów na zakup maszyn rolniczych. Za niewielkie dopłaty unijne należne mojemu gospodarstwu kupiłam zwierzęta hodowlane, ale niestety, nadal nie stać mnie na zakup ciągnika i niezbędnych maszyn rolniczych oraz na skończenie remontu domu pod agroturystykę. Co roku całe moje niewielkie dopłaty idą na zakup drogich pasz i nic mi nie zostaje. Jest mi bardzo ciężko. Gwoździem do trumny jest brak dojazdu do gospodarstwa. Jakakolwiek działalność nie ma tu szans na powodzenie, dopóki droga gminna przed moim gospodarstwem nie będzie przejezdna.


droga gminna na kolonii Czukty
Normalne funkcjonowanie mojego gospodarstwa stale utrudnia problem z dojazdem do niego
– droga przed moim gospodarstwem jest nieremontowana i niekonserwowana od lat, mimo moich licznych podań i próśb skierowanych do Urzędu Gminy. Gmina lekceważy problem z drogą gminną przed moim gospodarstwem. Kierownik Wydziału Dróg Urzędu Gminy Kowale Oleckie – Krzysztof Locman, uważa, że wystarczy trochę podremontować drogę do sołtysowej, a dalej do mnie już nie trzeba. Uważa, że moje gospodarstwo ma mniejsze prawa, niż inne gospodarstwa w tej gminie i regularnie mnie zbywa, gdy upominam się o remont czy konserwację odcinka leżącego przed moim gospodarstwem.
bajoro na drodze gminnej...


Poprzedni właściciel mego gospodarstwa dojeżdżał do gospodarstwa śródpolną drogą gminną od północy.
Gdy jego sąsiad Tomasz Sawicki dowiedział się, że poprzedni właściciel mojego gospodarstwa wystawił gospodarstwo na sprzedaż – zachłannie zagrodził pas szerokości 50 metrów na odcinku długości niemal 500 metrów nie należącej do niego ziemi w tym pas drogi gminnej, po czym użytkował ten pas przez szereg kolejnych lat, a na samej drodze wykopał potężny jar, by nikt tamtędy nie mógł przejechać.


Wzdłuż tej zagrodzonej drogi gminnej biegła jednak wyjeżdżona druga droga polna, którą można było nadal dojechać do gospodarstwa jeszcze przez 2-3 lata dopóki nie kupił ziemi na której ona leżała nowy właściciel.
Wcześniej, poprzedni właściciel tego gospodarstwa na którym ta droga leżała, nie robił problemów z przejazdem, tym bardziej, że była to droga zwyczajowo wyjeżdżona od lat przez miejscowych. Jednak nowy właściciel - Karol Wąsewicz - rozkopał tę drogę, by nikt nie mógł nią przejechać.


Tak więc dojazd do mojego gospodarstwa od północy został całkowicie odcięty. Pozostała droga gminna od południa mojego gospodarstwa. Była ona od samego początku w zdziczałym stanie – zarośnięta, wąska, gliniasta, wertepiasta. Na coroczne i liczne moje wnioski i podania została częściowo poprawiona, ale nie ten 700 metrowy odcinek przed moim gospodarstwem, lecz dużo wcześniej na odcinku od wsi Czukty do przedostatniego domu należącego do męża obecnej sołtysowej Czukt. Nawet prywatne podwórko sołtysowej Naruszewiczowej wyżwirowano gminnym żwirem, ale ani jedna łopata żwiru nie poszła na głębokie koleiny pełne wody znajdujące się na drodze gminnej przed moim gospodarstwem. Odcinek od sołtysowej do mojego gospodarstwa pozostał nietknięty. Nic tu nie jest poprawiane od lat. Dodam, że jest to wyjątkowo trudny odcinek: znajduje się na nim wąski, gliniasty wąwóz, pełny wyłażących podczas deszczów z gliny kamieni, wąwóz gęsty od sterczących z obu skarp wąwozu gałęzi, a za wąwozem droga polna pozbawiona rowów odwadniających. Ten właśnie odcinek drogi od domu sołtysowej do wjazdu na moje rancho jest zupełnie nieprzejezdny przez większość roku.


droga gminna przed moim gospodarstwem
Końcowy odcinek tej drogi wiodący od sołtysowej do mego gospodarstwa tj. ok. 700 metrów pozostał nietknięty do dziś dnia, mimo, że już idzie 7 rok jak tu mieszkam i prowadzę gospodarstwo. W tym właśnie wąwozie niejeden samochód osobowy uszkodził sobie miskę olejową, w tym właśnie wąwozie niejeden samochód ugrzązł i nie mógł podjechać pod górę ślizgając się w lepkiej glinie, w tym wąwozie niejeden samochód porysował sobie karoserię sterczącymi z dwu stron gałęziami niewycinanymi od lat krzaków.


Wąwóz wymaga wycięcia krzaków, poszerzenia drogi poprzez ścięcie skarp, umocnienia kamiennymi ścianami wewnętrznych skarp wąwozu by ziemia nie osypywała się na drogę, wstawienia dren odwadniających w tenże ściany aby umożliwić odpływ wód opadowych ze skarpy do rowów odwadniających, wykonania rowów odwadniających wzdłuż drogi z obu jej stron, wyżwirowania drogi, wyrównania nawierzchni i ułożenia bruku. Bez tych niezbędnych prac wąwóz nadal pozostanie nieprzejezdny przez większość roku, a zwłaszcza w deszczowe okresy. Dalszy odcinek poza wąwozem wymaga równania, żwirowania, wykonania rowów odwadniających wzdłuż drogi gminnej, które zapobiegną staniu wody na drodze.


Pieniądze na ten cel Urząd Gminy może pozyskać ściągając z bambra zaległe należności za nielegalne użytkowanie przez ok. 6 lat gminnego pasa drogi. To by było ok. 7500zł. Urząd Gminy może też postarać się o mały grant na zagospodarowanie terenu zielonego jakim jest urokliwy wąwóz. Grant w wysokości 5.000zł.
Urząd Gminy może połączyć siły organizowanego właśnie kursu brukarskiego i urządzić warsztaty brukarskie dla jego uczestników w tymże wąwozie wykorzystując siły uczestników, do wybrukowania wąwozu.


Przedewszystkim jednak jest też coś takiego jak gminny fundusz na remont i konserwację dróg. Ponadto kamienia na Mazurach nie brakuje – jest czym brukować. Kilka kilometrów od mojej wsi jest potężna żwirownia w której można zaopatrzyć się w kamienie. Ponadto, wielu gospodarzy posiada na swych polach kamieniska – wystarczy podjechać ciągnikiem z przyczepą i załadować ten budulec za darmo.


Po prostu jeśli Urząd Gminy by chciał, to znalazł by niejeden sposób, aby problem końcowego odcinka drogi gminnej w Czuktach naprawić.


Tymczasem moje podania i prośby by poprawiono ten odcinek pozostają bez reakcji ze strony Urzędu Gminy. Nic tu nie jest robione od lat. Droga gminna przed moim gospodarstwem nadal jest nieprzejezdna przez większość roku uniemożliwiając tym samym normalne funkcjonowanie gospodarstwa. Nie mam maszyn rolnych - muszę kupować paszę. Są wielkie problemy z dowiezieniem po tej drodze siana, słomy, zboża, problemy ze sprzedażą byczków, koźląt, jaj, mleka koziego, serów, zdrowej żywności, że nie wspomnę o ogromnych trudnościach w dowiezieniu na gospodarstwo zakupów z miasta czy materiałów budowlanych.


Moje gospodarstwo ponosi dotkliwe straty z powodu uchylania się Urzędu Gminy od wywiązywania się z jej ustawowego obowiązku dbania o stan dróg do niej należących, a ja sama mam utrudniony dostęp do świadczeń zdrowotnych takich jak pogotowie medyczne, a moje zwierzęta do świadczeń inseminacyjnych i weterynaryjnych. Nie mam samochodu – często korzystam z usług firm kurierskich i poczty – kurierzy i listonosze mają zawsze problem z dojazdem, skarżą się na ustawicznie fatalny stan drogi.


W 2002 roku straciłam pięknego, rasowego psa – weterynarz nie dojechał do chorego zwierzęcia z braku dojazdu. W 2005r. straciłam możliwość pokrycia klaczy – samochód z przyczepką konną nie był w stanie wyjechać przez ten gliniasty wąwóz – klacz stała rok jałowa – straciłam możliwość pokrycia klaczy. Rok temu – ten sam problem z kryciem klaczy. W zeszłym tygodniu małżeństwo rolników z Nowinki nie było w stanie przejechać tą drogą by dostać się na moje gospodarstwo – straciłam okazję sprzedania byczków. Przyszli, obejrzeli moje mięsne byczki - spodobały się, dogadaliśmy się co do ceny – ale nie dojechali swoim busem z przyczepką konną i musieli zrezygnować. Boksowali dwie godziny w błocie przed gospodarstwem, zanim się jakoś wydobyli z błota drogi gminnej.


nieremontowana droga gminna
W tym tygodniu w tym błocie na drodze gminnej znowu zakopał się kurier. Jakoś cudem udało mu się wyjechać. Ale w czwartek 12 marca 2009r. karetka pogotowia nie była w stanie dojechać do mojego gospodarstwa – musiałam sama słaniając się na nogach przejść o własnych siłach do karetki pogotowia kilometrowy odcinek drogi gminnej, bo na tej drodze przeszkoda w postaci potężnej, szeroko rozlanej kałuży uniemożliwiała dojazd do mojego gospodarstwa. Woda na drodze stoi, bo nie ma rowu odwadniającego.
droga gminna w wiosce Czukty, gm. Kowale Oleckie
Tym razem doszłam o własnych siłach. A jeśli zachoruję poważniej niż wczoraj? A jeśli od szybkości udzielonej mi pomocy będzie zależało nie tylko zdrowie, ale i życie moje? Czy ten bezduszny Urząd Gminy chce mieć moje życie na sumieniu?
Droga gminna
Nie wiem co gorsze – czy to, że Urząd Gminy ryzykuje moim życiem, czy to, że przez Urząd Gminy Kowale Oleckie w 2007 i 2008r. straciłam możliwość wykonania płyty obornikowej i sprowadzenia zbiornika na gnojówkę. Mimo moich próśb i podań o poprawienie stanu drogi, która absolutnie nie nadaje się do przejazdu dla ciężkiego sprzętu typu gruszka z betonem czy tir ze zbiornikiem na gnojówkę, Urząd Gminy nie zrobił nic, aby stan drogi poprawić, w wyniku czego poniosłam stratę w wysokości 20.000zł – tyle dopłat unijnych straciłam przez Urząd Gminy Kowale Oleckie. To nie jest koniec strat z tytułu dopłat unijnych. Brak tejże płyty i zbiornika na gnojówkę uniemożliwi mojemu gospodarstwu korzystanie z innych programów unijnych współfinansowanych przez Unię Europejską, które za warunek stawiają posiadanie takowej płyty i zbiornika. Moje gospodarstwo nadal nie będzie mogło zagospodarować się i stać się rentowne i zarobić na siebie i na mnie. Urząd Gminy poprzez zaniechanie swoich obowiązków wobec mnie jako podatnika podatku rolnego bezpośrednio wpłynął na zahamowanie zagospodarowania i rozwoju mojego gospodarstwa.
W ten sposób Urząd Gminy działa na szkodę mojego gospodarstwa.


W ten sposób Urząd Gminy Kowale Oleckie “dba” o młodego rolnika, w ten sposób Urząd Gminy “ułatwia” start i zagospodarowanie się młodemu rolnikowi. Urząd Gminy ani nie wywiązuje się ze swoich ustawowych obowiązków dotyczących remontów i konserwacji dróg, a moje gospodarstwo na tym traci.


Artykuł na Pierwszym Portalu Rolniczym:
http://www.ppr.pl/artykul.php?id=153275&dzial=3988

Pogotowie medyczne

Wczoraj rano poczułam się na tyle chora i osłabiona, że postanowiłam wezwać pogotowie. Wpierw wahałam się czy wezwać karetkę, bo obecnie droga gminna przed gospodarstwem jest nieprzejezdna. Przez 6 lat, jak tu mieszkam, nie wzywałam nigdy karetki z uwagi na fatalny dojazd, oraz z uwagi na to, że przerwałam płacenie składek KRUS z powodu braku dochodu. Myślałam, że byłam nieubezpieczona. Ostatnio spłaciłam całe 6letnie zobowiązanie wobec KRUS w kwocie 6.000zł i starałam się o umorzenie odsetek od tej kwoty, z racji tego, że w ciągu tych 6 lat kilkakrotnie chorowałam, a nie korzystałam ze świadczeń zdrowotnych oraz miałam wypadek i byłam niepełnosprawna przez 8 miesięcy, a nie starałam się o odszkodowanie czy umorzenie składek co z racji wypadku mi się należało, jak też w ostatnich sześciu latach ponosiłam straty na gospodarstwie. Ponadto usłyszałam, że pewnemu rolnikowi będącemu w podobnej do mojej sytuacji oddział KRUS Suwałki umorzył samoistnie odsetki od sumy składek, gdy ten spłacił całe zobowiązanie.

Ja też spłaciłam całe zobowiązanie, ale mnie oddział KRUS Olecko nie umorzył samoistnie odsetek od tej kwoty. Musiałam napisać podanie o to. Kazano mi dostarczyć dowody na potwierdzenie moich słów i mimo, że dostarczyłam stertę dokumentów – kierowniczka nie umorzyła całej kwoty odsetek tj. 2200zł, lecz tylko jej małą część ok. 250zł, mimo że kierownik oddziału KRUS ma prawo umorzyć rolnikowi do 3.000zł odsetek.

Na moje zażalenie na tę decyzję, pani kierowniczka oddziału KRUS Olecko bezdusznie i głupawo odrzekła, że „trzeba było korzystać ze świadczeń. To pani wina, że mieszka pani w miejscu niedostępnym dla karetki. To pani strata, że pani nie korzystała ze świadczeń zdrowotnych. Ja pani całych odsetek nie umorzę.”

To nie jest żadna moja „wina” ani mój „wybór” czy „strata” że Urząd Gminy Kowale Oleckie nie wywiązuje się ze swoich ustawowych obowiązków i nie remontuje drogi gminnej przed moim gospodarstwem. Rozżalona betoniastą odpowiedzią kierowniczki oddziału KRUS Olecko, powiadomiłam o sprawie Olsztyn. Będę dalej walczyć o umorzenie tych odsetek. Należy mi się to umorzenie, bardziej niż temu rolnikowi podlegającemu pod oddział Suwałki. Tamten nie miał tak ciężkiej sytuacji jak ja mam, nie jest pozbawiony maszyn rolniczych, dojazdu do gospodarstwa, pomocy fizycznej rodziny, nie miał wypadku i upadku zwierząt na gospodarstwie. Skoro tamten oddział KRUSu mógł rolnikowi umorzyć odsetki w całości – to i ten olecki może.

Tymczasem o świcie bolało mnie serce, gardło, głowa, mięśnie. Czułam się fatalnie i okropnie słaba. Powiększone migdały dławiły mnie. Tak więc, skoro ledwo co zapłaciłam 6.000zł zaległych składek, plus opłaciłam bieżącą składkę za I kwartał 2009r. a babsztyl mnie nęka o spłatę odsetek od spłaconych składek KRUS, postanowiłam pójść za radą zimnego babsztyla i wezwać należną mi w takiej sytuacji karetkę.

Zadzwoniłam po karetkę. Karetka przyjechała niebawem, ale nie dojechała do mojego gospodarstwa. Stanęła ok. kilometr od mojego domu zakopawszy się w śniegu i błocie. Musiałam ten kilometr dojść do niej o własnych siłach. Poszłam powoli powłócząc nogami w mokrym śniegu i omijając głębokie i szeroko rozlane kałuże na drodze gminnej.

Na drogę ku mnie wyszedł jeden z ratowników medycznych. Resztę drogi ku karetce przebyliśmy razem. Wprowadził mnie do karetki, polecił zdjąć futerko i odstawić na bok torbę oraz położyć się na kozetce. Zostałam przypięta do kozetki pasami. Przykryto mnie moim ciepłym futrem. Karetka ruszyła. W karetce obok kozetki siedział drugi ratownik. Obaj ratownicy byli młodzi i odziani w czerwone kubraki. Takoż kierowca karetki. Ten ratownik, który mnie przyprowadził do karetki zaczął przeprowadzać wywiad na temat mojego bieżącego samopoczucia i przebytych dawniej chorób. Spisał dane z mojego dowodu.

Karetka u góry wąwozu

Karetka rączo gnała ku miasteczku. Niebawem byliśmy na miejscu. Zostałam wwieziona na noszach do szpitala na izbę przyjęć. Przyszedł niewysoki, starszy lekarz, także czerwono odziany. Zbadał mnie. Przepisał receptę.
Poinstruował mnie, abym udała się do lekarza rodzinnego w sprawie dalszego leczenia.

Ratownicy polecili mi dostarczyć numer ubezpieczenia w ciągu tygodnia. Postanowiłam od razu go dostarczyć skoro byłam w mieście. Słabo się czułam, z minuty na minutę coraz gorzej, ale skoro już byłam w szpitalu zarejestrowałam się do ginekologa, u którego już jakiś czas temu miałam odebrać wyniki cytologii.

Do godzin przyjmowania przez ginekologa był jeszcze czas, więc pomaszerowałam z wolna do KRUSu, przychodni i do apteki.

Wzięłam z KRUSu zaświadczenie o ubezpieczeniu. Weszłam też do kierowniczki oddziału i powiedziałam jej o tym, że mam do niej wielki żal i pretensje, za to że mnie tak bezdusznie potraktowała w sprawie umorzenia odsetek. Przy okazji podpisałam wydrukowany przez nią email, który jej wysłałam wcześniej tego dnia.
Zaszłam do apteki wykupić leki. Wydałam 50zł z hakiem. Wróciłam do szpitala i zajęłam sobie kolejkę pod gabinetem ginekologa. Poszłam zanieść numer ubezpieczenia ratownikom medycznym. Spisali dane.
Wróciłam pod gabinet i opadłam ciężko na krześle. Było mi słabo. Ciężko dyszałam. Do ust wzięłam cukierek owocowy, by zabić głód gdyż byłam na czczo. Gdy nadeszła moja kolej, weszłam do gabinetu. Wizyta była krótka. Lekarz wydał mi wyniki badań. Zinterpretował wyniki, jako wskazujące na to, że nie mam raka ani żadnych komórek rakowych... Ufffff...

Następnie poszłam do przychodni wybrać sobie lekarza rodzinnego i zarejestrować się na wizytę.

Po drodze znowu przechodziłam obok budynku KRUSu, więc zaszłam zostawić dodatkowe dokumenty do mojego podania o umorzenie odsetek. Kierowniczki nie było – wyszła na rehabilitację. Zostawiłam dokumenty jednej z pracownic.

Następnie udałam się już prosto do przychodni.
„Do jakiego lekarza rodzinnego chce pani być przypisana?” zapytała rejestratorka
„Nie wiem. Nie znam żadnego. Do jakiegoś młodego mężczyzny.”
„haha... Nie mamy tu takich :)))„ - odrzekła ubawiona rejestratorka
„Pani poczeka 3 lata – moi synowie będą już wtedy lekarzami to się będzie mogła pani do nich zapisać” odezwała się jakaś pacjentka stojąca za mną. Uśmiechnęłam się. „Ale ja muszę dzisiaj wybrać. To może jakąś przyjazną dla ludzi panią lekarkę, bo ja wrażliwym pacjentem jestem.”
Rejestratorka zmieszała się troszkę. Większości lekarzy i tak nie było tego dnia, więc w końcu poleciła mi urzędującą tego dnia panią doktor. „W razie co, może pani zmienić za jakiś czas lekarza rodzinnego, jakby pani nie odpowiadał”. Wzięłam formularz do wypełnienia. Wypełniłam. Zarejestrowałam się na wizytę.
Do godziny przyjęć był jeszcze czas.

Pomaszerowałam z trudem do ODR zapytać o parę rzeczy. Przy okazji odebrałam mój miesięcznik rolniczy.
W Izbie Rolnej na dole odebrałam duplikat kolczyka dla byka.

Szybko musiałam wracać do przychodni by warować na moją kolej pod drzwiami gabinetu.
Weszłam do pani doktor po kilku pacjentach. Zbadała mnie. Skierowała dodatkowo na badanie krwi na obecność cukrzycy. Dużo piję płynów, dużo słodzę, często w środku dnia bywam senna, a moja babcia miała cukrzycę, więc jest ryzyko, że i ja mam lub będę mieć cukrzycę.

Zrobiono mi od ręki badanie krwi, korzystając z faktu, że byłam na czczo. Badanie nie wykazało cukrzycy, ale wyniki bywają zmienne i aby były miarodajne, trzeba by robić je częściej i to o różnych porach dnia. Dostałam skierowanie na aparat do pomiaru cukrzycy i receptę na paski do niego. Sama mam sobie robić badania krwi o różnych porach dnia. Mi to pasuje, bo mieszkam na głębokiej wsi i jeżdżenie do miasteczka PKSami i okazjami podczas, gdy mam robotę na gospodarstwie, której nikt za mnie nie zrobi, tylko po to by zbadać sobie poziom cukru we krwi byłoby dla mnie bardzo uciążliwe i wręcz niemożliwe.

W przychodni spotkałam się z ludzkim podejściem do człowieka. W szpitalu też obyło się bez ekscesów. Obsługa karetki profesjonalna. W Izbie Rolnej i ODR życzliwi ludzie. Tylko ta kierowniczka KRUSu mnie zdenerwowała, ale jej pracownice za to były wyrozumiałe, uprzejme i pomocne. W KRUSie też spotkałam jednego wyjątkowo życzliwego człowieka. Zaprosił mnie na szkolenie.

Wróciłam PKSem. Torba z lekami, aparatem do pomiaru cukru, sokiem i dokumentami jakoś mi strasznie ciążyła. Ledwo doczłapałam do domu przez zaśnieżone pola. Marzyłam o tym, by runąć jak długa w łóżku i już z niego nie wstawać, ale zwierzyna była głodna, więc rzuciłam im to co było pod ręką – po kostce siana i poszłam spać. Zasnęłam ciężkim snem. Samoistnie obudziłam się o właściwej godzinie by pobrać leki. Połknęłam antybiotyki i inne leki przepisane. Nastawiłam sobie budzik na kolejne pobrania leków i zasnęłam znowu ciężkim snem.

środa, 11 marca 2009

Chora i słaba

Rano obrządek zwierzyny, dojenie krów i kóz, serowarzenie, gotowanie obiadu, pożarcie nagotowanego obiadu oraz na koniec chwila relaksu przed komputerem i... nagły stres! Stresujące wici z netu! Znów mogę stracić kolejne dopłaty jeśli szybko się nie zorganizuję! Nie ma czasu na blogowanie, nie ma czasu na przyjemności – muszę się skoncentrować na tym co mi zapewni utrzymanie na tym polskim biegunie zimna, coś, co pozwoli mi się nareszcie zagospodarować na odpowiednim poziomie i da mi skończyć z tą trwającą już ponad 6 lat biedą!

Jestem obecnie chora, osłabiona i zawalona robotą po uszy, której nikt za mnie nie wykona, ale jednocześnie obudził się we mnie instynkt drapieżnego przedsiębiorcy i wchodzę na wysokie obroty ukierunkowane na sprawne zagospodarowanie się i być może otwarcie nowego biznesu.

Książki i audiobooki

Zostałam zasypana całą furą fantastycznych tytułów książek i audiobooków zarówno polskich jak i angielskich. Ta fura poczeka na późną wiosnę i lato, jako że nasilenie obowiązków farmerskich zaiste narasta lawinowo i Indianka na przyjemności nijak czasu nie będzie miała, no chyba, że w locie – przy okazji posłucha sobie audiobooki od czasu do czasu.

Nastała noc

Nastała noc. Obudziłam się po ciężkim, dziennym śnie. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Spałam i śniłam o mieście i o nieznanym ukochanym. Obudziłam się pewna, że to już kolejny dzień. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że to jeszcze wtorek nie minął i jest wieczór. Nieco doszłam do siebie, ale nadal czuję się osłabiona. Upiekłam sobie grzankę. Resztkę twarogu krowiego zalałam jogurtem i posłodziłam. Dawno nie robiłam twarogu krowiego – zapomniałam jak smakuje. Jak dla mnie to trochę pośmiarduje w porównaniu do twarogu koziego. Wyczuwam taki ostry, nieprzyjemny zapach w twarogu krowim. Twaróg kozi jest dla mnie bezwonny, delikatniejszy, miększy i tłuściejszy w smaku. Zdecydowanie wolę twaróg kozi. Zrobiłam sobie też moją ulubioną herbatę lipton. Dodałam plaster cytryny dla zdrowia. Na koniec żywcem zjadłam ząbek czosnku. Ten naturalny antybiotyk zawsze mnie powala swoją mocą.

Teraz mam chwilę czasu na obejrzenie zawartości paczuszek jakie do mnie dotarły w poniedziałek i pod koniec zeszłego tygodnia. Już się cieszę na te książki i audiobooki...

wtorek, 10 marca 2009

Paka pełna nabiału

Na dziś rano naszykowałam wielką pakę nabiału do wysłania do miasta.
Sery kozie, krowie, jogurt, jaja. Wyszło razem ponad 10kg. Pakę zatargałam przez zaśnieżone pola do drogi, skąd odebrał ją ode mnie listonosz do nadania w miasteczku. Dał mi też list.

Ledwo wróciłam, z drugiej strony nadjechał kurier z drugą paką tym razem dla mnie.
Paka pełna pięknych, sielskich kubków. Kubasy do mleka tak wielkie, że nadadzą się na budynie.

Rozpakowałam naczynia i delektowałam się przez dłuższą chwilę ich urodą rozstawiając je na półkach.

Zjadliwy wirus

Jestem zmęczona, śpiąca, osłabiona i serce oraz gardło mnie boli.
Niedawno byłam wśród ludzi i zarazili mnie jakimś zjadliwym wirusem.
Dopóki nie wyjeżdżam z rancza – całymi tygodniami, a nawet miesiącami jestem zdrowa, żadna grypa mnie nie atakuje. Wystarczy jeden wyjazd do miasteczka – już się jakieś cholerstwo przyczepia i mnie męczy.

Wczoraj byłam w Urzędzie Gminy w sprawie m.in. remontu i konserwacji końcowego odcinka drogi gminnej, tj. tego który biegnie bezpośrednio do mojego gospodarstwa. Znajomy internauta-rolnik mnie podwiózł, bo akurat wracał z miasteczka przez pobliską wieś. Nie bez trudu dojechał na moje podwórko. On i jego brat podwieźli mnie do Urzędu Gminy. Z powrotem wróciłam okazją do Sokólek. W Sokółkach zaszłam do Grabowskich z ofertą sprzedaży koźląt. Trochę tam posiedziałam, bo dziadek Czesław nie chciał mnie wypuścić. Nie mógł się nagadać ;) Jest bardzo schorowany i wiekowy, niepełnosprawny. Potem jeszcze trochę pogadałam z chłopakami, gdy się obudzili po dzień wcześniejszej libacji. Był obecny Mietek i Wojtek. Mietkowi zaproponowałam produkty spożywcze, jeśli mi wiosną pomoże sadzić drzewka. Ma się zastanowić. Zaproponowałam mu 2 jajka od wykopanego małego dołka pod drzewko lub inne nabiały zależnie od ustaleń.

Dzisiaj kurier ledwo dojechał i ledwo wyjechał ode mnie. Widziałam, jak na drodze przed moim gospodarstwem boksował się w błocie przez parę minut zanim wydobył się stąd.

niedziela, 8 marca 2009

Zmęczona niedziela

Jakoś mnie morzy zmęczenie i sen dzisiaj. Nie wiem skąd to zmęczenie. Może zebrało mi się z całego tygodnia. Chyba dzisiaj nie zrobię tego co sobie zaplanowałam, choć do końca dnia jeszcze daleko i może ożyję za jakiś czas.

Rano przyjechało busem z przyczepką konną małżeństwo rolników z Nowinki. Chcieli kupić moje mięsne byczki. Ugrzęźli w błocie przed gospodarstwem. Na gospodarstwo już nie dali rady wjechać. Przyszli na piechotę obejrzeć byczki. Byczki przypadły im do gustu. Chcieli je brać, ale nie mogli wyjechać z błota zwanego drogą gminną. Zadzwonili do sąsiadującego z moim gospodarstwem T.S. który ma kilka ciągników, by ich wyciągnął z błota. Zarozumiały bamber odmówił. Prosili też męża sołtysowej by ich ciągniczkiem wyciągnął. Też odmówił. Siedzieli tam 2 godziny, zanim się w końcu z tego błota jakimś cudem wydostali.

Przypadkiem naszłam ciekawy dysk internetowy, gdzie można lokować swoje zdjęcia, muzykę, filmy itp. Założyłam sobie na nim konto i mam zamiar tam wklejać zdjęcia. Aby tam się dostać, wystarczy kliknąć poniższy klawisz:


sobota, 7 marca 2009

Corrida

Pracowity dzień i dość absorbujący. Obrządek. Odsadziłam byczki od krów wczoraj – dzisiaj całe moje bydło wyło rozdzierająco tęskniąc za sobą i wyrywając się do siebie. Z trudem udało mi się uwiązać oporne krowy.
Próbowałam je wydoić. To była prawdziwa corrida. Na pierwszy ogień poszła Hiacynta. Najpierw próbowałam jej umyć wymiona. Wierzgała bardzo wkurzona. Po pewnym czasie się uspokoiła i dała się spokojnie wydoić.

Gorzej było z Bernadettą. Choć mleko ze strzyków samo jej leciało, to nie dała się dotknąć. Wrednie kopała próbując mnie trafić boleśnie. Nie dawała się ugłaskać. Skrępowałam jej jedną nogę linką, ale niewiele to dało.
Poskrom był niezbędny, ale niefartownie nie dawał się nigdzie znaleźć. Nie było szans, abym ją wydoiła bez poskromu. W ostatnim momencie przyszło olśnienie – przypomniałam sobie, gdzie mogłam go położyć. BYŁ TAM! Był cały czas w oborze, ale kompletnie niewidoczny w ciasnym zakamarku.

Założyłam rozbestwionej krowie poskrom na słabiznę i grzbiet. Powierzgała, ale nie tyle co chciała. Ponownie zaatakowałam jej wymię z mokrą czystą ścierką by umyć jej strzyki i wymię. Po kilku próbach dopięłam swego.

Zdoiłam nieco mleka ze strzyków do przedzdajacza i postawiłam wiadro pod mleko właściwe. Jedną ręką trzymałam wiadro gotowa by je zabrać przy najmniejszej próbie wierzgnięcia łaciatej bestii. Drugą ręką doiłam wielkie, miękkie strzyki. Mleko tryskało leciutko. Aż się chciało doić dwiema rękami i momentami tak robiłam, ale przez większość czasu jednak uważałam na nieprzyzwyczajoną do dojenia krowę, aby mi mleka nie wylała.

Całe szczęście, że od tego momentu, gdy zaczęłam ją ręcznie doić – uspokoiła się całkowicie i skupiła się na żuciu świeżo wyłożonego dla niej siana. Zrozumiała, że nic złego jej nie grozi, że nie ma czego się bać, ale mleka całego nie chciała dać. Zatrzymała je w wymionach, jednak udało mi się większość wydoić, a potem po rozmasowaniu wymion wycisnęłam z niej wszystko co miała.
Na pewno krówce było przyjemnie – moje ręce delikatne i pieszczotliwe – o niebo lepsze od gryzących i szarpiących zębów 4 miesięcznego byczka. Za kilka dni obie krówki całkiem przywykną do mojego dojenia.

Potem wypuściłam byczki, by się napiły i przebiegły. No i nie mogłam ich zagnać z powrotem do ich boxu, gdyż wyrywały się do drugiej obory, gdzie krowy - ich matki - stały i wyły za byczkami. Byczki też wyły – całe moje gospodarstwo godzinami huczało głośnym i tubalnym rykiem mojego emocjonalnego bydła :D

Byczki uparcie truchtały wokół obory, przy okazji spulchniając ziemię wokół tego budynku. To bardzo pożyteczna inicjatywa byczków – skopały mi tym samym sporą grządkę pod warzywa. To doskonałe miejsce zarówno pod względem kaloryczności gleby jak i stanowiska. Do wody ze strumyka też niedaleko. Posadzę na tej grządce warzywa na wiosnę. Gdy już ta rabata będzie mocno skopana (liczę zwłaszcza na konie) posieję tam fajne warzywa i ogrodzę (jeśli kasę zdobędę) gęstą siatką, co by mi żadne zwierzę nie zżarło czy wygrzebało moje utęsknione warzywa. Wymyśliłam jak to szybko zrobić. Plastikową siatkę rozciągnę między ścianami budynku i drzewami i musi się trzymać. Potrzebna mi dłuuuga siatka. Trochę to zakosztuje.

Od wczoraj kwaśnieje mleko kozie na twaróg. Dzisiaj udoiłam około 7 litrów mleka krowiego do osobnego gara i na razie wstawiłam do lodówki do ustania się. Mam zamiar zebrać śmietanę z niego zanim nastawię na twaróg... A może zrobię jogurt? Dawno jogurtu nie robiłam. Już teraz mleka nie zabraknie dla mnie. Może masło zrobię? Klientom będę robić sery kozie – sobie zostawię mleko krowie do prób z serami dojrzewającymi. Jestem zachwycona, że wczoraj przypadkiem w końcu udało mi się znaleźć przepisy na moje ulubione sery: brązowy ser norweski, ser mozzarella i ser pleśniowy. Chyba już mam wszystko co potrzebne do experymentów z tymi rodzajami sera. „Szczęśliwy ten, kto robi ser” :) Muszę przyznać, że experymenty z mlekiem są wciągające... :)

piątek, 6 marca 2009

Dzień szybko zleciał

Dzień szybko zleciał. Rano zostałam dłużej w łóżku by zregenerować siły po wczorajszej wyprawie na rozprawę. Potem śniadanko – jajecznica na podsmażanych liściach kapusty. Następne dorwałam wielkie emaliowane gary i zabrałam się za ich szorowanie, dezynfekowanie i wyparzanie. Tak samo ostro postąpiłam z wiadrem do udoju mleka. Następnie wyszłam z chaty i udałam się na obrządek. Napoiłam i nakarmiłam zwierzynę. Odsadziłam byczki od krów – jutro zacznę doić krowy. Będzie corrida. Muszę poszukać poskrom. Wydoiłam kozy. Mleko zaniosłam do domu i przecedziłam przez bardzo gęste sito. Część mleka użyłam do nastawienia chleba do wypieku. Przeszłam się do młodego sadku sprawdzić jak drzewka przeżyły zimę. Wyglądają na wymarznięte, ale jeszcze wcześnie jest – jest szansa, że odbiją. Poza tym nie wiem jak powinny wyglądać drzewka o tej porze roku. Nie mam doświadczenia. Tylko zgaduję, że wymarzły, bo nie widzę by pąki rosły. Wróciłam do domu i ugotowałam budyń. Teraz mam robić obiad, ale nie chce mi się. Muszę odpocząć troszku. Senna jestem. Dzisiaj strasznie wcześnie się obudziłam i jestem na czuwaniu wiele godzin, stąd to zmęczenie...

Serek dla kolegi

Kolega kupił ode mnie serek na spróbowanie. Serek mu smakuje - jadł dzisiaj na śniadanie i zachwalał :))). Ubawiła mnie rozmowa z nim... :))) Zwłaszcza jego zatroskanie, co ja z takim majątkiem jak 20zł zrobię :))))))

Indianka: Dostałeś ser?
pianista: Super ser. Dzięki. Właśnie jem kanapkę z nim.
Indianka: Smakuje? :)
pianista: Nio. Idę zrobić sobie drugą.
Indianka: haha :))
pianista: smakuje :)
Indianka: No to superrr...
pianista: Bardzo dobry.
Indianka: Można go zjeść tak jak jest, albo posypać ziołami, przyprawami, drobnosiekanymi warzywami lub po prostu cukrem :)
pianista: Dooobre masz kozy i to im muszę podziękować Ty je tylko doisz :)
Indianka: No to nie przeszkadzaj sobie w śniadanku ;))))))
Indianka: A kiedy dostałeś ser? Wczoraj?
pianista: wcoraj :) Napiszę Ci pozytywa :)
Indianka: To szybko dostałeś... :)
pianista: Doobry serek dobry. Powiedz mi jak zainwestujesz te 20 złotych?
Indianka: hahahaha :)))) hahahahaha :)))))))))
pianista: Nie, no, powiedz, powiedz.
Indianka: To widzę, że czujesz się poważnym inwestorem w mój raczkujący biznes serowy :D
pianista: na traktor za malo ale... grosz do grosza...
Indianka: Dołożę do rachunku i zapłacę rachunek :)
pianista: ooo
Indianka: Prozaiczne lecz prawdziwe :)
pianista: To dobrze czyli nie przepijesz - to mi się podoba :)
Indianka: haahhaha :)))))))))) Jaki Ty niemożliwy sknerusss... Kupił pół kilo sera i pyta mnie co ja z tymi pieniędzmy zrobię :D

Moja rodzina ze Szczecina...

... na bieżąco śledzi moje poczynania na Mazurach dzięki internetowi i temu blogowi :)))
Tato właśnie zadzwonił i udzielał mi rad jak mam postępować z obwiesiami tego typu co ci podejrzani handlarze bydła, którzy mnie ostatnio nawiedzili na rancho... ;)))

Fajny ten internet :)))). Przydatny :)

Miłego dnia, tato! :))) A sprawuj się ino dobrze, coby Mama nie musiała się skarżyć! ;)))

Rozprawa w sądzie

Wczoraj była rozprawa w sądzie o kradzież linki. Linkę zarąbał mi z podwórka wójt z Wiżajn przy okazji zakupu kóz w listopadzie 2008r., ale wójt na swoje miejsce wmanewrował swego syna i to jego syn był sądzony jako obwiniony. Wójt ma za dużo do stracenia - poza reputacją, także wysoką pensję wójtowską i stanowisko wójta.

czwartek, 5 marca 2009

English books

Mimo zmęczenia nie mogę spać... Jestem senna, ale chciałabym się w końcu wykąpać...
Z niecierpliwością czekam na zamówione pozycje m.in:
  • THE COLONISTS by JACK CAVANAUGH
  • ALBERTA BRIDES by LINDA FORD
  • TAKE MY BREATH AWAY by TINA DONAHUE
  • MY BOYFRIEND'S BACK -True stories of... love
Większość ludzi nie czyta książek. A ja właśnie będę czytać. Czytanie wzbogaca język, poszerza horyzonty, ukazuje alternatywne rzeczywistości i spojrzenia na świat.

środa, 4 marca 2009

Wizyta we wsi

Rano wybrałam się z serkiem na pocztę do wsi. Po drodze spotkałam jadącego autem listonosza i oddałam mu paczuszkę, a on mi dał list. Powiedział, że właśnie co widział Miecia u Grabowskiego.

Byłam już blisko wsi, gdy spotkałam listonosza, więc poszłam dalej do sklepu a potem wstąpiłam do Grabowskiego. Starzec zaprosił do środka rad z odwiedzin. W środku siedział całkiem zadbany Miecio i pitrasił obiad. Zasiadłam z nimi przy stole w maleńkiej, obskurnej kuchence. Starzec rozgadał się głośno. Opowiadał o różnych okolicznych ludziach, których ledwie znałam ze słyszenia lub nie znałam wcale. Opowiadał też o swoich rozmaitych perypetiach i ambitnych planach.

Obejrzałam resztę pomieszczeń w tym domku. Pokoje mieszkalne widać, że były jakiś czas temu odnawiane i są całkiem znośne do mieszkania, tyle że brudne i zaniedbane. Barłogi rozgrzebane, tylko u Miecia w pokoju pościel sprzątnięta porządnie była i pokoik jako tako ogarnięty, ale szyby w oknie i firanki brudne. Biały piec usmolony sadzą. Natomiast u "chłopaków" czyli Wojtka i Sławka było otwarte okienko. Podobno całe sprzątanie tego pokoju polega na wietrzeniu ;)
Wewnątrz na dwóch kanapach leżały rozmemłane barłogi. Z tyłu za nimi stały krzywo ustawione szafy. Ze środka sufitu sterczał żarówą w dół ogołocony z klosza żyrandol.

Ciekawostką był piec umieszczony pomiędzy dwoma pokoikami. Większa część wraz z drzwiczkami wystawała w pokoju Miecia - i tam Miecio rozpalił ogień.
Jedna ze ścian pieca była wpasowana w ścianę, tak, że kafle tej ściany grzały drugi pokoik.

Usiedliśmy na chwilę w pokoiku Miecia i chwilę pogadaliśmy. Dołączył do nas starzec z kuchni.
Dał mi wypatrzone przeze mnie sadzonki aloesu. A ja tak bardzo potrzebowałam aloesu w październiku dla klaczy, a on był tuż tuż... ;) Skwapliwie wzięłam te sadzoneczki. Mam nadzieję, że się przyjmą.

Potem wyszliśmy wszyscy na zewnątrz obejrzeć słomę, którą chciał mi opylić stary Grabowski.
Przy okazji oprowadził mnie po swoim siedlisku. Zajrzeliśmy w każdy zakamarek. Budynek gospodarczy ma imponujący - ustawiony w kształcie podkowy, duży, przestronny, jasny, stosunkowo nowy i przeraźliwie pusty.

A ile ma Pan ziemi? - zapytałam.
Blisko 20 hektarów - odpowiedział starzec.

Aż szkoda, żeby się taki potencjał marnował - pomyślałam, ale niestety - jego "synowie pijaki nie chcą robić" - jak mawia starzec. Wszystko marnieje, rozkradane przez okolicznych złodziei. Z żalem pokazał wybebeszony z co cenniejszych części ciągnik, który już nie pojedzie.

Po podwórku kręciły się kury, w wielkiej oborze stała samotna krówka z wyjątkowo małym wymieniem. Zdumiałam się widząc tak maluśkie wymię. Widać jakaś mięsna rasa niewydajna mlekowo. Biało szara mięsna jałówka. Wcześniej w sieni pokazali mi ile ta krówka daje mleka. Byłam zaskoczona zajrzawszy do kamionkowej beczułki - "tylko tyle mleka??? To wasza krowa tylko t y l e mleka daje??? To moja jedna koza taką ilość mleka daje ;)))))" - rzekłam ubawiona.

W oborze zajrzałam na poddasze do spichlerza na zboże. Dość dużo miejsca tam było.
Jeszcze więcej na parterze, gdzie cały rząd kojców dla świń był. Wszystko puste. Kurczę. Aż szkoda. Taki potencjał niewykorzystany - a w domu czterech chłopa siedzi. Normalnie szok.
Starzec to jeszcze rozumiem - schorowany. Miecio to przynajmniej coś robi - pomaga mu - pali w piecach, gotuje, karmi kury i krowę, chodzi po zakupy dla starca, cośkolwiek robi. Ale dwóch synów Grabowskiego - na gospodarce palcem żaden nie ruszy. Wolą iść pracować do lasu, a po robocie napić się zdrowo i nabałaganić w domu. Po prostu brak mi słów. Jak tak można żyć? Tak nie dbać ani o siebie, ani o majątek. Niektórzy nie potrafią uszanować tego, co dostali w takiej obfitości od losu.

Ja by zdobyć moje gospodarstwo, musiałam sprzedać moje mieszkanie w mieście, na które z kolei zapracowałam ciężką pracą ponad siły na statkach norweskich co i odchorowałam i moje gospodarstewko jest oczkiem w mojej głowie. Kocham moje miejsce ponad wszystko i dbam o nie jak potrafię i jak mi sił starcza. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może tak nie szanować swojego gospodarstwa i żyć tak podle, tak byle jak... Straszne... Jestem w szoku...

Wróciłam do domu z dość ciężką torbą zakupów głównie warzywnych. Kupiłam też ładny szklany dzbanek z wieczkiem hermetycznym. Dzbanek będzie doskonały do mojego twarożka. Serek będzie w nim widać w całej jego mlecznobiałej krasie ;)

Dokończyłam obrządek zwierzyny i pozamykałam zwierzaki w ich boxach. Weszłam do domu i przekąsiłam coś niecoś na szybko, bo zgłodniałam w międzyczasie. Wyprawa do wsi zmęczyła mnie. Położyłam się na chwilę do łóżka by odpocząć zanim zabiorę się za gotowanie obiadu. Zmęczenie jednak zamiast zmaleć urosło i zamieniło się w wielką senność i już nic mi się dzisiaj nie chce robić. Miałam w planie palenie w piecu, natarganie wiader wody i kąpiel, ale nie mam siły. Najchętniej osunęłabym się pod me dwie kołdry i wełniany koc i zasnęła snem sprawiedliwego nie zważając na nic.

wtorek, 3 marca 2009

The orange day

Dziś, a właściwie od wczoraj moją uwagę przykuwają wszelkie żywo pomarańczowe przedmioty.
I tak zafascynowana wpatrywałam się najpierw w pomarańczową teczkę na biurku i pomarańczowe donice na telewizorze, pomarańczowy wełniany koc na moim łożu, a w Olecku – nie mogłam oczu oderwać od pomarańczowej lampki na biurko i pomarańczowego kubka do mycia zębów. Ostatecznie kupiłam przydatne i ładne 3 butelko-dzbanki szklane z kolorowymi kapturami z tworzywa. Jeden z tych dzbanków oczywiście zwieńczony jest pięknym, pomarańczowym korkiem ;)

Rano byli handlarze bydła. Wili się jak piskorze, gdy zaczęłam im robić zdjęcia. Nawiali, gdy zażądałam okazania dowodu osobistego od tego, który zdecydował się kupić byczka. Na noc spuściłam psy i mam oko na podwórko i obory. Może zechcą wrócić po byczka ;) Na tę okazję mam porobioną całą serię ich zdjęć i ich ciężarówki na moim podwórku. Niech tylko mi coś zginie, to się ich znajdzie po rejestracji samochodu i namierzy po telefonach komórkowych.

W Olecku odebrałam duplikaty kolczyków dla byczków. Zaszłam do papierniczego i do Lewiatana.
W Lewiatanie moje bystre oko dojrzało domowe ciasta za ladą. Hmmm... Przyjechały tutaj aż spod Warszawy...
Ciekawe... Zapytałam dlaczego są sprowadzane aż spod Warszawy – to miejscowi nie potrafią piec ciast??
Zdumiało mnie to. Okazało się, że miejscowe ciasta pochodzą wyłącznie z piekarni – są to ciasta masowe i nie tak dopieszczone jak te domowe a takie domowe cieszą się większym zainteresowaniem. Z ciekawości kupiłam sobie dwa ciastka. Drogie jak cholera i zdeczka mdłe i oszukane. Sernik okazał się nie sernikiem, masa budyniowa okazała się masą jakąś masłowo-białkową. Pfe... Ale za to ładnie wyglądały. Zastanawiam się, czy mnie udałoby się upiec coś lepszego. Kupiłam sobie niedawno „Szkołę pieczenia” a trochę wcześniej fajny piekarnik. Jaja mam, mleko mam, śmietanę mam, masło zrobię, cukier i mąkę kupię – i będę ćwiczyć się w wypiekach. Murzynek i ciasta drożdżowe mi wychodzą, chleby różnie modyfikowane też, bułki się udały, budynie wychodzą. Czas rozwinąć się wypiekowo :)

Na poczcie wysłałam list i porozmawiałam z kierowniczką poczty na temat usprawnienia przesyłek. Jest szansa, że uda się to zrobić. Kierowniczka uśmiechnęła się szeroko, gdy zdradziłam jej, jakim fortelem zapewniłam sobie regularne co środowe wizyty listonosza :))) Mianowicie, zaprenumerowałam „Okazje”, które są doręczane przez listonoszy w każdą środę... :)))) Biedny Pan Marek – będzie musiał sobie kajak kupić by mi te prenumeraty dostarczać wiosną gdy zaczną się roztopy... ;))))). A ja zyskam regularny odbiór moich paczuszek... ;>

poniedziałek, 2 marca 2009

Słoneczny poniedziałek

Piękny dzień dzisiaj był. Udało mi się wczoraj wyłapać koźlęta i odseparować od matek, więc dziś więcej udoiłam mleka, bo od 3 kóz. Dają mało mleka coś, ale w sumie się trochę uzbiera na ten serek. Dzisiaj mi wyszedl wyśmienity serek. Odrobina została dla mnie. Upiekłam też świeżutki, pulchny chlebek - w sam raz pasuje mi do tego serka. Na obiad zupa tym razem.

Po południu zabrałam się za moje papierzyska i a nuż je segregować. Przeglądałam i porządkowałam papierki dopóki mnie to nie znużyło. W tle oczywiście toczyła się powieść Sienkiewicza - "Potop".
Trochę nieprzytomnie jej sluchałam zaabsorbowana papierzyskami, jednak to słuchowisko wielce mi uprzyjemniło porządki.

niedziela, 1 marca 2009

Lista prezentów miła sercu Indianki

Przeglądając sobie ostatnio oferty na Allegro, wpadłam na genialny pomysł ;)
Mianowicie, są tam fajne rzeczy na prezenty. Pomyślałam sobie, że stworzę listę prezentów, które bym chciała dostać :))) Jeśli ktoś z moich przyjaciół i znajomych będzie chciał mi zrobić prezent, znajdzie tu wskazówki co by mnie ucieszyło ;)))

Postanowiłam także, że podzielę prezenty na tanie i droższe. Przy czym „tanie” nie oznacza tu badziewne – można znaleźć fajne, niedrogie rzeczy – np. elegancki kubek z serii Country Kitchen – piękny i praktyczny prezent i w dodatku pasujący do mojej zastawy stołowej. Taki tani bo ledwo kilka zł kosztujący kubek bardziej by mnie ucieszył niż nietrafiony prezent za np. 40zł ;)

Z kosmetyków uwielbiam rzeczy pachnące egzotycznie np. bogactwem owoców cytrusowych, wanilią, miodem. Mleczko do kąpieli o zapachu waniliowym lub miodowym serii On Line - to moje ulubione ;)

Co fajne jest w zakupach na Allegro – to to, że osoba, która zechce mi zrobić prezent – nie musi go ze sobą targać z miasta – ale może mi go wysłać wprost od sprzedawcy na mój adres domowy. Fajna sprawa :)

Zatem oto ta lista (będę ją uzupełniać w miarę znajdowania rzeczy, które mi się podobają lub by mi się przydały):

KOLEKCJA JANE AUSTEN - ZESTAW 8 DVD (150zł)

Oto cała kolekcja (pojedyncze filmy w cenie ok. 25zł też można kupić)

Reżyseria: Roger Michell, Simon Langton, Giles Foster, David Giles, Rodney Bennett, Diarmuid Lawrence
Obsada: Kate Winslet, Hugh Grant, Emma Thompson, Tom Wilkinson, Gemma Jones, Alan Rickman, Ian Brimble, Elizabeth Spriggs, Greg Wise, Colin Firth, Kate Beckinsale
Gatunek: Dramat
Rok produkcji: 1981-1996
Czas: 860 min.

Opis:
Ekranizacja sześciu powieści Jane Austin w platynowej kolekcji seriali BBC.

Filmy opowiadające o podstawowym ludzkich uczuciach takich, jak miłość, przyjaźń, zazdrość, zawiść czy duma, a także ukazujące życie angielskiej klasy wyższej z początku XIX wieku. Nie brakuje w nich także perypetii młodych kobiet i ich zamążpójścia oraz związanych z nimi problemami społecznymi. Nakręcone na podstawie już historycznych powieści, ale pod otoczką kostiumów przekazane zostały prawdy uniwersalne. Wspaniała gra aktorska Colina Firtha w "Dumie i uprzedzeniu", która zrobiła z niego gwiazdę, a także popis aktorski Kate Beckinsale w "Emmie", który nie jednego chwyci za serce. Specjalny kolekcjonerski zestaw , zawierający 6 klasycznych romansów w doborowej obsadzie:

DUMA I UPRZEDZENIE - 2 DVD

Pan Bennet jest ojcem pięciu panien na wydaniu. Tylko dwie z nich: Jane i Elizabeth są dumą rodzica. Dobrze wykształcone i inteligentne, czego nie można powiedzieć ani o matce, ani o reszcie rodzeństwa. Z najstarszą panną - Jane wiązane są wielkie nadzieje na dobre zamążpójście i zabezpieczenie reszty rodziny przed finansowym upadkiem. Gdy tylko w okolicy pojawia się bogaty i przystojny pan Bingley matka robi wszystko, by tych dwoje ze sobą połączyć, popełniając przy tym wiele gaf. Wraz z panem Bingley'em przybywa pan Darcy, który już na samym początku zostaje odrzucony przez miejscową ludność za okazywaną dumę, wyższość i brak ogłady towarzyskiej. Jego uwagę zwraca Elizabeth, młodsza siostra Jane, którą poddaje swoim wnikliwym obserwacjom.

EMMA

Emma to piękna, bogata i mądra, ale impulsywna dama. Znana jest ze słabości do ingerowania w życie uczuciowe najbliższych. Niektóre próby swatania kończą się dla zainteresowanych katastrofą, a inni świetnie się przy tej okazji bawią. Przede wszystkim jednak Emma nie słucha głosu swojego serca i nie potrafi wybrać właściwego mężczyzny, a starają się o nią kochliwy pastor Elton, dziarski i nieodpowiedzialny poszukiwacz przygód Frank Churchill oraz prostolinijny i szczery sąsiad George Knightley. Przyjęcia, tańce, waśnie – to wszystko rozgrywa się w przepięknych plenerach angielskiej prowincji i tworzy niepowtarzalny nastrój filmu.

MANSFIELD PARK - 2 DVD

Ekranizacja powieści Jane Austen o takim samym tytule. Fanny Price to uboga dziewczyna wzięta na wychowanie przez bogate wujostwo. Mieszkając w Mansfield Park jest lekceważona przez swe dwie kuzynki: Marię i Julię oraz kuzyna Toma. Serdeczność okazuje jej jedynie młodszy syn Sir Thomasa, Edmund. Fanny doskonale zdaje sobie sprawę z niższości swej pozycji wobec nich, a pogłębia to dodatkowo ciotka Norris swymi uwagami. Jedyną szansą na ciekawe życie jest bogate wyjście za mąż, jednak to nie wchodzi w rachubę, gdyż dziewczyna już oddała swe serce Edmundowi. .

PERSWAZJE

Anne jest cichą, nieładną, niedocenioną córką baroneta. Za namową starszej przyjaciółki, przed ośmiu laty odrzuciła oświadczyny Fredericka Wentwortha i do dziś tego żałuje. Niespodziewanie spotyka go ponownie, ale on jest wobec niej pełen rezerwy, za to interesuje się młodziutką Louisą...

OPACTWO NORTHANGER

Adaptacja powieści Jane Austen o tym samym tytule. Młoda Catherine Moreland, niewinna i naiwna mieszkanka prowincji, wchodzi do zepsutego towarzystwa w Bath. Marzy o miłości rodem z gotyckich powieści. Gdy spotyka młodego Hery'ego Tilney'a, właściciela tajemniczego opactwa Northanger, ma problem z odróżnieniem prawdy od fikcji.

ROZWAŻNA I ROMANTYCZNA

Anglia, schyłek XVIII wieku. Gdy Henry Dashwood umiera, cały majątek dziedziczy zgodnie z prawem jego syn z pierwszego małżeństwa, John. Za namową swej snobistycznej żony, Fanny, John nakazuje opuścić posiadłość drugiej żonie zmarłego ojca i jej trzem córkom, Elinor, Marianne i Margaret. Kobietom wyznaczona zostaje niewielka renta roczna. Najstarsza z córek pani Dashwood, Elinor, jest inteligentną, praktycznie myślącą kobietą, którą otoczenie zaczyna postrzegać jako starą pannę. Jej młodsza siostra, Marianne, nie ma jeszcze dwudziestu lat i żyje w świecie romantycznych ideałów. Jeszcze przed opuszczeniem posiadłości ojca Elinor poznaje kuzyna Fanny, Edwarda Ferrarsa, nieśmiałego i zamkniętego w sobie młodego człowieka, z którym łączy ją nić sympatii.

Dodatki: Bezpośredni dostęp do scen
Dźwięk: Dolby Digital 2.0 : angielski, polski lektor
Napisy: polskie
Obraz: 4:3
Licencja: Płyta DVD bez licencji do wypożyczania
Stan płyty: DVD nowe, ORYGINALNE w folii
__________________________________________________

Panowie - zbliża się Dzień Kobiet ;))))) Jest okazja :)))))
W pierwszej kolejności mam ochotę na "Rozważną i Romantyczną", ale wybór filmu z tych 6ciu powyższych pozycji oczywiście pozostawiam ofiarodawcy ;)

__________________________________________________

Lista prezentów tanich sprzedawanych najtaniej przez Pomocnicy Kuchenni na Allegro:
  • Deska do krojenia Country Kitchen (PK) 5,50 zł
  • Filiżanka ze spodkiem Country Kitchen (PK) 6,50 zł
  • MASELNICZKA okrągła Country Home Collection (14zł/maselniczka)
  • SALATERKA COUNTRY KITCHEN (20zł/salaterka)
oraz filmy:
  • Rozważna i Romantyczna (25zł/film DVD)



Lista prezentów średniodrogich:
  • CZAJNICZEK Z SERII COUNTRY HOME COLLECTION (34zł/czajniczek)
  • DZBANEK z serii Country Home Collection (35zł/dzban)
  • Naczynie do Lasagne Country Home 35zł



Lista prezentów drogich:
  • Waza do zupy Country Home Collection poj. 7L 76,60zł
  • Serwis kawowy 6 osób Country Home Collection 105zł
  • KOLEKCJA JANE AUSTEN - ZESTAW 8 DVD (150zł/zestaw)
  • Serwis Obiadowy 18 cz Country Home Collection 185zł
  • Maszyny konne (kosiarka, żniwiarka, zgrabiarka, odwracarka, pług na kółkach, radło, wóz konny






Lista prezentów kosztownych:
  • siodło skórzane western lub rajdowe skórzane 17''
  • uprząż skórzana na parę koni (robocza lub wyjazdowa)
  • dwukółka
  • bryczka konna typu vis a vis
  • samochód terenowy z napędem na 4 koła lub bus
  • trailer do przewozu koni
Nowa lista z lutego 2015 roku:

Lampa naftowa
Wrzeciono
Kolowrotek
Krosna tkackie
Reczna lub nozna sprawna maszyna do szycia marki Singer

Lampki solarne
Zestaw fotovoltaiczny