niedziela, 31 maja 2009

Nieudany deal

Przyjechał facet po kozy. Taki nieduży, starszawy kurdupel. Truł mi od co najmniej miesiąca, albo i dłużej, że chce ode mnie kupić dojne kozy, mimo, że mówiłam mu, że nie są na sprzedaż. Miał zapłacić po 600zł/dojną kozę. Na miejscu stwierdził, że on nie ma pieniędzy na dwie kozy tylko na jedną i żebym sprzedała mu dwie za cenę jednej i że dorzuci jeszcze 3 królice. W końcu, niechętnie się zgodziłam, bo miał dość ładne królice. Wychodziło po 450zł/kozę. No to on dalej parł. Tym razem, że on nie weźmie jednej z tych dwóch co mu przyprowadziłam, tylko tę co lata po polu – a to moja ulubiona koza co sama podchodzi do mnie by się dać wydoić i ma delikatne, aksamitne, miękkie w dojeniu wymiona. Ta, co jej nie chciał, ma innego typu wymiona, ale bardzo mleczne i lekko się ją doi – bardzo lekko. Mleko samo tryska, ale trzeba ją łapać do dojenia, bo sama nie podejdzie.

Facetowi nie spodobały się jej wymiona – wydawało mu się, że nie da rady sobie z nimi. Tłumaczyłam mu, że kozę się lekko doi, ale nie słuchał. Chciał drugą z moich ulubionych kóz co same podchodzą do dojenia. Nie zgodziłam się. Już i tak serce ściskał mi żal na myśl o pożegnaniu z Agatką – przesympatyczną, mleczną kózką. Facet zrezygnował całkiem z kóz i pojechał. Jednej kupić nie chciał - tylko dwie i to koniecznie te dwie co same do mnie podchodzą do dojenia i są bardzo grzeczne i miłe. Trudno. Nie zarobiłam nic, za to będę miała nadal ser dla siebie, gości i dla rodziny w mieście.

sobota, 30 maja 2009

Osłabiona sobota

Cudowne deszczydło się rozpadało rzęsiście. Gleba zmięknie – lekko się będzie kopało i nie będzie trzeba drzewek podlewać. Fajnie. Cieszę się. Jak patrzę na ten rzęsisty deszcz za oknem, to od razu mi lepiej.
 
Dzisiaj bardzo późno wyszłam na pole sadzić drzewka z powodu nocnego koszmaru i dzisiejszego osłabienia po nim. Na polu było sucho, ciepło, dusznawo. Było mi słabo. Ledwie posadziłam kilka sadzonek i zeszłam z pola w cień przyciąć kolejne sadzonki. Gdy kończyłam przycinać ostatnią wiązkę, rozpadało się. Deszcz przemoczył na wylot moje trykoty i zrobiło mi się mokro i zimno. Uciekałam w strugach deszczu do domu z radosnym okrzykiem a la Jim Carrey jak w filmie Truman Show.
 
Niech trochę popada, to wyjdę kopać dalej, tylko założę kurtkę przeciwdeszczową. Lubię deszcz, ale nie lubię gdym przemoczona i zimno mi.

Nocny koszmar

W nocy miałam koszmar. Obudziłam się zapłakana. Oczy opuchnięte. Fatalnie się czuję.

piątek, 29 maja 2009

śłiwy

15.30
Zmęczona, znużona i śpiąca. Nie śpię od 5.00 rano. Od 9.00 zaczęłam sadzić drzewka. Nie mam pojęcia ile posadziłam – nie liczyłam. Może kilkanaście? Może więcej? Liczenie nie jest najważniejsze. Najważniejsze, by jak najwięcej drzewek dostało dobre stanowiska, najlepiej przed deszczem.
 
Gleba wilgotna – dobrze się kopie. Wczoraj rozkopałam i rozwiększyłam dołki. Dzisiaj poprawiłam i posadziłam od razu drzewka. Sadzę tam gdzie dobra gleba, bo mi czasu szkoda na grzebanie się w glinie. Tam gdzie glina posadzę później, bo to pracochłonne miejsca – trzeba doły mocno powiększać, wybierać glinę i przywozić taczkami żyzną glebę. To mozolne zadanie, a mnie zależy by jak najwięcej drzewek posadzić dziennie, więc na razie te doły gliniane raczej omijam.
 
Drzewka przed posadzeniem przycinam. Przycinam korzenie i pędy, a niekiedy wierzchołki, coby łatwiej się ukorzeniły.
 
Nakarmiłam psy. Konie, kozy i krowy – pasą się grzecznie na swoich pastwiskach. Kurczakom jeszcze nie dałam jeść, ale wrzuciłam im trawy.
 
Jestem śpiąca. Muszę zrobić sobie przerwę na drzemkę i potem z powrotem myk na pole sadzić drzewka. Sadzę odmianami na przemian w szpalerach, aby się nawzajem dobrze zapylały. Kilka Jubileum będę musiała wykopać, bo siedzą w czystej glinie to zmarnieją. Ale to potem, jak posadzę wszystkie śliwy co mam do posadzenia.
 
Gdy skończą się dołki kopaczy, trzeba będzie świder użyć. Już go raz używałam. Powinno pójść szybko, bo ziemia pozbawiona darni i wilgotna. Szybko nawiercę dołki. Potem je sobie spokojnie rozkopię szpadlem.
 
Jabłonie mają mniejsze korzenie, to wystarczą mniejsze dołki dla nich, ale i tak zrobię duże, bo wtedy lepiej korzeń się rozwija jak ma ziemię dobrze spulchnioną.
 
Śpiąca...

Mokry piątek

Wstał mokry dzień, a wraz z nim wstała nieco połamana Isabelle, ale za to o świcie, a dokładniej tuż przed 5.00 rano. Wyjrzałam kolejno przez okna zachodnie, wschodnie, południowe i północne. Wszędy piękny, rozćwierkany widok, aż serce rośnie. Poranna poświata delikatnie ogarnęła me włości podkreślając urodę mych ukochanych ziem.
 
Wczoraj wieczorem korzystając ze zbawiennego wpływu deszczu na glebę, skopałam kilkadziesiąt dołków szpadlem, rozkopując wąskie dołki uprzednio wykopane przez kopaczy. Kropił deszcz, ale kopało się dobrze. Szpadel wchodził w glebę jak w masło. Burty dołków kruszyły się aż miło. W ten sposób poszerzyłam dołki i nasypałam żyzną glebę w wielu dołkach. Kopałam, aż się ściemniło i mocno rozpadało.
 
Wcześniej pracę przerwali mi klienci, którzy przyjechali obejrzeć kozy. Zajęli mi sporo czasu. Wcześniej zanim oni się pokazali i zanim poszłam kopać – dojrzałam spustoszenia jakie poczynił urwany z łańcucha kozioł wraz z przyprowadzonym przez siebie stadkiem. Dostałam szału, gdy zobaczyłam jak bardzo poniszczył skur....l moje sadzonki. Sprzedam go albo ubiję na mięso. Tak się na niego wściekłam. Dopóki on był uwiązany – kozy same z siebie do sadu nie wchodziły. To on je tam prowadzi. Szczęściem w tym nieszczęściu, że w większości przypadków kozy odgryzły liście, ale kory nie ruszyły. Najgorzej, gdy drzewko ma ogryzioną korę. Kozy w ten sposób masakrują drzewka. Drzewko traci korę i usycha.
 
Chociaż krowa, gdy się dorwała do sadu też nie mniejsze spustoszenia poczyniła. Kory nie ogryzła, ale pogryzła całe pędy i liście.
 
Żadne zwierzę nie może dostać się do sadu. Koń gdy się dostał, na szczęście sadzonek nie ruszył. Ale i koń potrafi zniszczyć drzewko.
 
Dlatego wszystkie zwierzęta muszą być trzymane z dala od sadu, zwłaszcza kozy. Kozy to najbardziej dotkliwe szkodniki drzew.
 
Sprzedam kilka. Zostawię sobie absolutne minimum wiązane na linkach na pastwisku z dala od sadu. Muszą być pod bezwzględną kontrolą.
 
Krowa, która poniszczyła mi sadzonki też jest do sprzedania. To wredna krowa, która przysparza mi dużo kłopotów. Nie lubię jej. Ograniczę zwierzynę do absolutnego minimum. Nie chcę by mi niszczyła moje rośliny, na które się wykosztowałam i w których posadzenie włożyłam tyle ciężkiej pracy.
 
Tak sobie fajnie rosły i kwitły, a tu wystarczy jedna wizyta bydlaka i moja praca idzie na marne, a rośliny marnieją. Tak nie może być.
 
Akurat dobrze się składa, że mam kupców na kozy, to sprzedam parę sztuk.
 
Moje zwierzęta to jedno, ale zające też będą niszczyć drzewka. Na razie nie robią tego. Ale z takimi stratami też trzeba się liczyć. Czeka mnie zakup siatki leśnej. To duży koszt przy takim areale. W tym roku nie dam rady. Psy muszą pilnować sadu.
 
Dzisiaj dzień nasadzeń. Zjem pożywne śniadanie i zabieram się do sadzenia. Myślę, że to dobry pomysł, aby o świcie póki chłodno zabierać się za to. W dzień, gdy słońce praży – wkopywanie drzewek jest bardziej uciążliwe.
 
Gdy skończą mi się dołki, trzeba będzie powyznaczać tyczkami kolejne i ponawiercać otwory świdrem. Także na suchej górce dołki są jeszcze do rozkopania, bo ciut maławe i płytkawe. Duuużo pracy przede mną. Dobrze, że pada deszcz. On mi bardzo pracę ułatwia.

środa, 27 maja 2009

Mokra środa

Dziś nie posadziłam ani jednego drzewka i chyba już nie posadzę.
Uno – zostałam w domu i krzątam się po nim piorąc, zmywając, gotując i sprzątając,
Due – nie chce mi się sadzić drzewek dzisiaj – mam dość po wczorajszym sadzeniu. Bolą mnie mięśnie i ogólnie niezbyt się czuję.
 
Do południa ładna pogoda. Można było wyjść i parę drzewek posadzić.
Trochę mnie gryzie sumienie, ale jeść też muszę i ogarnąć nieco chałupę, a nikt tego za mnie nie zrobi. Teraz pada deszcz. Cudowny, ożywczy deszcz. Dzięki Panie Boże za ten cud natury! Pozwoli on przetrwać moim drzewkom, a mnie ułatwi kopanie.
 
Dostałam paczkę od Mamy. Sama przy okazji bytności pana listonosza wysłałam inną paczkę, by uzupełnić dawne zamówienie. Kolejne paczki z serkiem to już pójdą do rodziny i przyjaciół. Dużo sera nie mam, ale coś tam się uzbiera co tydzień. Sama ten ser takoż pożeram. Teraz gdy nie ma jaj – trzeba uzupełniać menu twarogiem i mlekiem. Przyrządzam sobie koktajle mleczne. Trzeba też ruszyć ponownie z jogurtami probiotycznymi i spróbować reanimować grzybka tybetańskiego.
 
Dwóch klientów zgłosiło się po kozy. Jednemu sprzedam te młode, ale drugi chce moje najlepsze mleczne dojne kozy, najbardziej mleczne i w dodatku ulubione z charakteru, więc walczę ze sobą strasznie. Nie wiem jaką decyzję ostatecznie podejmę.
 
Rano byli śmieciarze. Jeden z nich, ten przyjemniejszy i zawsze uprzejmy, miał żal, że ponoć wyzywam ich od „śmieciarzy”. Ale „śmieciarz” to nie wyzwisko tylko stanowisko, a dokładniej zajęcie lub zawód. Podobnie jak nafciarz, grabarz, węglarz, rzeźnik. Nie ma o co się obrażać. Zawód jak zawód. Ważne, że pensja co miesiąc jest i zarabia się na nią uczciwą pracą, a nie okradaniem bliźnich.
 
A jak przez najbliższy rok nie wypuszczą mi na wieś zwierząt co bym miała zajęcie na kilka godzin szukania i sprowadzania zwierzyny z powrotem na moje włości, jeśli nie połamią tyczek od pastucha, nie rozerwą taśm z prądem lub nie połamią klamek od pastucha – to po roku nienagannego sprawowania zacznę ich nazywać „panami od wywozu odpadów” tak jak sobie pan śmieciarz dziś zażyczył ;)
 
A propos znikającej zwierzyny. Dziś blady strach na mnie padł, gdy krowy znikły mi z zasięgu wzroku. Ogrodziłam je na ich osobnym pastwisku, gdzie mają pod dostatkiem trawy i dostęp do wody i jest tam im dobrze.
 
Dziś mi jednak znikły z oczu.  Zatrwożyłam się, że przerwały taśmę i poszły w cug, ale po chwili znalazłam je na ich pastwisku za górką. Leżały w padołku, dlatego nie było ich widać z okna. Odetchnęłam z ulgą.

Konie grzecznie pasą się na swoim pastwisku, kozy na swoim pastwisku. Kilka kóz uwiązałam, aby ich nie poniosło w niepożądanym kierunku, tzn. w kierunku sadu.
 
Na dworze mokro i chłodno. Chyba już dzisiaj nie będę wychodzić, co najwyżej, by psom zanieść karmę i kozy wydoić. Zostanę w domu i umyję okna na strychu, bo strasznie zapyziałe. No i skrzynki z wysianymi nasionami trzeba nasączyć wodą, poprzenosić i porozstawiać. Część nasion już wykiełkowała i rosną siewki. Potrzebują więcej słońca.
 
Z dobrych nowin, to ta, że jedna najmniejsza z mych nieśnych kur – kurka liliputka przetrwała pogrom kur i prawdopodobnie wysiaduje jaja. Jak coś ją nie zeżre, to będę miała maluśkie pisklęta liliputki. Byłoby fajnie. Byłoby super zobaczyć jak wyprowadzi maleńkie pisklęta na podwórko i będzie je wodzić za sobą. To taki naturalny i wdzięczny sposób wychowu kurcząt. Kury, choć niby głupie ptaki - też mają dusze i można je oswoić i głaskać jak cię lubią i ci ufają. Kurka śnieżnopiórka ufała mi i lubiła mnie. Dawała się głaskać. Szkoda mi jej.
 
Podwójna szkoda, że kura rasy Sussex zamordowana. Bym chciała od niej kurczaki. Teraz już za późno – kurka zadziobana przez jastrzębia. Mam siatkę. Trzeba ją zamontować, to wypuszczę kurczęta zielononóżki z kurnika. Ładnie podrosły. Szkoda je trzymać w kurniku, ale boję się o nie.
 
Poza tym nie mam czasu na nic innego niż sadzenie drzewek. Sadzenie drzewek to priorytet. Muszę jak najszybciej je posadzić, aby miały szansę się ukorzenić. Kurczę, gdyby tak nie mieszali z tymi rozporządzeniami unijnymi, dawno bym już je posadziła, a tak trzymali człowieka w niepewności tygodnie całe, a teraz muszę się ścigać z czasem i harować całymi dniami. Ale trudno. Jak mus to mus. Muszę wszystko posadzić do końca maja. To jest niemożliwe, ale... if you’ve got deadline – you’ve got it done! Jeśli sobie wytyczę deadline – więcej zdziałam. Czegoś się trzeba trzymać. Ważne, by jak najwięcej roślin dostało swoje stanowiska w możliwie krótkim czasie. Ma lać za tydzień, to się ukorzenią. Jabłonie już się przyjęły, grusze mają się nieźle, śliwy posadziłam wczoraj. Jeszcze wiśnie i uzupełnić te nasadzenia co już mam. A potem żywopłot, ziemniaki i warzywa – jak się wyrobię z czasem, co wątpliwe, bo najpierw drzewka owocowe muszą dostać stanowiska.
 
Te dołki co kopacze pokopali, to nędzne dołki, które muszę rozkopywać i powiększać znacznie. Wsypuję najżyźniejszą ziemię do nich, układam starannie drzewko, przysypuję wilgotną, żyzną ziemią korzeń drzewka, ugniatam ziemię wokół drzewka, posypuję dodatkowo luźną ziemią i formuję wokół drzewka ziemną misę, w której się ma zbierać woda opadowa.
Potem przycinam mocno drzewko by pobudzić ukorzenianie się no i smaruję rany maścią, coby grzyb się jaki nie wdał.
Fajne, ale w sumie pracochłonne zajęcie przy takiej ilości drzewek jakie tu sadzę.

wtorek, 26 maja 2009

Sadzenie drzewek

Wkopuję sobie drzewko za drzewkiem i tak sobie dumam i dumam i wydumałam, że pan Pług Leśny skaptował chłopaków do pracy w lesie, dlatego się na mnie wypięli i nagle zaczęli mieć żądania. Ich zachowanie zmieniło się w dniu, w którym po raz pierwszy pług leśny pokazał się na mojej glebie. Mieli czas by sobie z szefem zakładu usług leśnych pogadać. A szef zakładu usług leśnych ma wielu podwykonawców, którym podzleca różne leśne zadania. Od dnia przybycia prezesa Zakładu Usług Leśnych, zauważyłam, że kopacze nagle zaczęli zachowywać się wobec mnie z pewnym lekceważeniem i przestali mówić „szefowo”. Widać zyskali nowego tajnego szefa i stąd ta zmiana. Nielojalne typki.

Południe. Z nieba leje się żar. Zeszłam z pola uzupełnić płyny ;)
Chwila oddechu i wracam wkopywać drzewka. Do tej pory wkopałam ok. 30 sztuk. Drzewka przed posadzeniem wymagają przycięcia korzeni i gałązek coby się łatwiej ukorzeniły. Także dołki chłopaków muszę poprawiać, bo nie są przygotowane do wkopania drzewek. To zajmuje sporo czasu i energii. Z daleka noszę drzewka– to też zabiera czas. Powoli posadzę ile dam radę. W środę ma padać deszcz, to wtedy po deszczu nawiercę dodatkowe dziury pod kolejne drzewka i je rozkopię szerzej by weszły korzenie. W najbliższym czasie ma być suchy tydzień, a potem mokry tydzień. W suchy tydzień posadzę co się da, a w mokry sadzonki zostaną podlane w sposób naturalny co mi zaoszczędzi podlewania.

Są duże plusy tego, że drzewka sadzę osobiście. Ustawiam je pieczołowicie, tak by ewentualne krzywizny pni wyrównały się potem podczas rośnięcia ku południu i ku wschodowi oraz starannie wybieram glebę jaką wsypuję do dołków. Nawet jak dołek gliniany – to obok leży dobra warstwa gleby wydobyta przez pług leśny i głównie z tej warstwy korzystam do zapełniania dołków. To żyzna ziemia, która zapewni drzewkom niezbędne składniki odżywcze.

Indianka has got so called green hands. I think, she really has.

23.00
Caaaały dzień sadziłam drzewka. W nocy wydoiłam kozy. Obiadu ni kolacji nie jadłam. Ledwo żyję. Ale ze mnie pracuś... ;)

Wichrzyciele od pługa leśnego

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała pracowita Isabelle. Przede mną długi, pracowity dzień – sama muszę posadzić dziesiątki drzewek dziś. Kopacze się wczoraj wypięli. Tak sobie przeanalizowałam sytuację z kopaczami i doszłam do wniosku, że ci od pługa leśnego ich nabuntowali. Dopóki na mojej glebie nie pojawił się pług leśny – chłopaki kopali bez szemrania. Robili w miarę porządne dołki, w większości wystarczająco duże do wkopania drzewek. Ogólnie byli mili i chętni do pracy.
 
Od momentu, gdy pojawił się pług leśny i pogaduszki z ludźmi od tego pługa – kopacze zaczęli mieć muchy w nosie i odwalać kichę z dołkami. Mimo, że dostali do skopania bruzdy świeżo wyżłobione i spulchnione przez pług leśny – nagle zaczęli kopać dołki wąskie jak kiszki w które to dołki nawet korzenie drzewek się nie mieściły. Co gorsza, zorientowałam się że gdy im przynosiłam drzewka do wkopania i szłam po następne, te co wkopywali za moimi plecami gdy nie widziałam – to wciskali na siłę do za małych dołków. Pewnie korzenie pozawijane do góry i drzewka pousychają. Szczam na taką robotę. Niech spadają na drzewo i szukają innych naiwnych chętnych płacić za robotę na odpierdol.
 
Jestem wkurzona na ludzi od pługa leśnego. W wykupionym przeze mnie czasie pracy pługa leśnego, za który Ja płaciłam po 1,166zł za minutę pracy pługa  – traktor stawał na polu i traktorzysta nawijał z moimi kopaczami po 5 minut. Na pewno w tym czasie traktorzysta buntował kopaczy by zażądali więcej kasy od wykopanego dołka, bo pług leśny robi usługi głównie dla lasu, a tam inne stawki ponoć za posadzenie drzewka i w ogóle inne zasady wkopywania drzewek.
Więc moim kopacze nagle zaczęli kopać maleńkie dołki jak pod choineczki. Chyba ich porąbało. Zwracałam im uwagę, że za małe dołki, a oni i tak kopali małe dołki. Jakby mnie nie słyszeli.
 
Przez ludzi od pługa leśnego straciłam kopaczy. To ja sobie potrącę za te przestoje gdy bezczelnie traktorzysta mieszał w głowie kopaczom w efekcie czego ja straciłam siłę roboczą i cały ciężar wkopania drzewek spada na mnie.
Za karę poczekają sobie na drugą wypłatę za tę drugą orkę. Ja mam przez nich pod górkę – to oni dostaną po łapach za mieszanie się do moich spraw. Co za bezczelność! Widzą, że sama kobieta boryka się z prowadzeniem całego gospodarstwa to jeszcze jej ludzi buntują by nie pracowali na wcześniej ustalonych zasadach. Co mnie obchodzi jak płacą w lesie i jak wkopują drzewka w lesie. Ja się z kopaczami umówiłam na 1zł od posadzonego drzewka owocowego. Pasowało, dopóki wichrzyciele od pługa leśnego ich nie nabuntowali. Ale jestem rozgniewana!

poniedziałek, 25 maja 2009

Kopacze się zbuntowali

Nie chcą drzewek sadzić. Powiedzieli, że tylko wykopią małe dołki i się wysilać z wkopywaniem drzewek nie będą. No to im podziękowałam za pracę. Wąskie dołki to ja sobie też mogę wykopać szybciutko świdrem i bez dodatkowych kosztów i łaski. Wynajęłam dzisiaj ponownie leśny pług aby kopaczom ułatwić kopanie, bo stękali, że im ciężko kopać. Leśny pług zdarł darń i odwrócił ją do góry nogami. Spulchnił ziemię do głębokości 40 cm i na szerokość 15cm. Zostawił 50cm szerokości bruzdy wolne od darni. Ponadto spadł ulewny deszcz i ziemia zmiękła. Jest łatwiejsza w kopaniu. Teraz, gdy dołki lekko się kopie w tych bruzdach spulchnionych przez leśny pług - kopacze wydziwiają, że nie będą wkopywać drzewek, które im pod nos przynoszę i pomagam sadzić. Nie dość, że wykosztowałam się kilkaset złotych na pług leśny, to jeszcze łaskę mi robią, że dołki wykopią takie, aby się korzenie mieściły. Co za ćwoki jedne!

Kopacze wykopali za wąskie dołki, które ja muszę dodatkowo rozkopywać, żeby się korzeń drzewka zmieścił. To bez sensu. Strata moich pieniędzy, a roboty niewiele ubywa. Wybuliłam na pług leśny, bulę na kopaczy i jeszcze mam masę poprawiania po kopaczach i sama muszę drzewka wkopywać. Po grzyba mi taka pomoc. Już wolę świder zabrać na pole i sama w tych bruzdach szybciutko nawiercić wąskie dołki i sobie je potem dokopać - przynajmniej nie wydam już nic na kopaczy marudzących i dołki będę miała w try miga nawiercone bez stękania, że słońce, komary i kleszcze obłażą kopaczy. A świder i tak już mam. Zaoszczędzę na maruderach. Ot co. Tak zrobię. świderek to jest to :)

Przyjaźni mazurscy wieśniacy

Ze zdumieniem odkrywam od niedawna, że tacy istnieją w mojej bliższej i dalszej okolicy. No, najwyższy czas - wszak mieszkam tu już 7 rok. Nie mogą być przecież wszyscy tacy wrodzy i wredni wiecznie. Zaczynam doświadczać pozytywne gesty od niektórych miejscowych Mazurów. Nie wiem skąd im się to bierze, ale to miłe.

niedziela, 24 maja 2009

Pogoda

 
 
 

Jastrząb

Nad ranem nad siedliskiem, nisko, kilka metrów nad ziemią, wisiał w powietrzu szaro-czarny ptak - zabójca kur.
Szukał pozostawionych ofiar.
 
Nie wychodziłam dziś prawie z domu. Taka sobie pogoda. Moje samopoczucie też takie sobie. Bolała mnie głowa. To chyba w związku z ciśnieniem na zewnątrz. Dzień spędziłam w domu, ale załatwiłam kilka pilnych spraw przez internet.
 
Przez pierwszą część dnia było szarawo, trochę popadało. Potem się przejaśniło, ale poczułam się śnięta i zasnęłam jak kamień. Gdy się obudziłam, zmierzchało. Jutro mam nadzieję się czuć lepiej - wszak się wyspałam.

sobota, 23 maja 2009

Mokra i senna sobota

Wczoraj był fajny dzień na prace ogrodowe, ale w sumie czas zszedł mi na innych zajęciach, nie mniej pilnych.
Dziś zimno, wietrznie i mokro ponownie, więc przebywam w domu i zmywam naczynia, gotuję.
Jestem jakoś tak strasznie śpiąca i zmęczona. To chyba jeszcze po czwartkowej akcji orania pługiem leśnym pola.
Szło ciężko, bo sucho, ale zaoraliśmy co się da, zwłaszcza na łąkach podmokłych, które obeschły dzięki suszy i dało się wjechać na nie i coś porobić.
 
Skorzystałam z tej okazji, że dało się wjechać na te normalnie nieprzejezdne łąki i zrobiłam odwodnienia tj. poprosiłam traktorzystę aby pogłębił rowy melioracyjne. Od wczoraj po tym obfitym deszczu stoi w tych rowach woda. Stoi, bo rowy nie do końca drożne. Trzeba jeszcze je poprawić gdzieniegdzie łopatą i wyciąć potężne 3 drzewa rosnące w samym korycie rowu. Te drzewa zahamowują spływ wody i łąka jest zazwyczaj nasiąknięta wodą.

piątek, 22 maja 2009

Pogrom drobiu

Dziś byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam wychodząc z domu, że mój bajerancki pawilonik zwaliła wichura. Przeszłam się zrobić rekonesans stanu moich włości :)
Ziemia porządnie nawodniona. Strumyk zamienił się w rwącą rzeczkę. Szpikulce od tyczek ogrodzeniowych lekko wchodzą w ziemię jak w masło. Poprawiłam ogrodzenie między krowami i końmi, potem między końmi, a kozami. Przed wyjściem z domu, z kuchni zobaczyłam coś białego daleko na trawie. Zaniepokoiłam sie, że to być może nowonarodzone koźlę, że być może któraś koza zrzuciła.
 
Wyszłam obadać co to. No i odkryłam, że to moja ulubiona kurka śnieżnopiórka - martwa. Zadziobana. Jeszcze dwa dni temu podchodziła do mnie przyjaźnie i z zaciekawaniem, gdy doiłam kozę i zaglądała zaintrygowana do wiaderka. Dała się pogłaskać. To była miła kurka. Podniosłam martwego ptaka i nagle uświadomiłam sobie, że nie widzę ani jednej kury. Obeszłam teren i znalazłam pozostałe trupy. Pozbierałam martwe kury. Ani jedna kura nie przetrwała. 

Indianka bez jaj

Kurojady pożarły kurozniosy. Indianka bez jaj!

Indianka miała piękne stado 40 kur niosek. Odchowane. Duże, zdrowe kury. Niosły piękne, zdrowe, duże jaja. Ach... Tak szczęśliwie sobie żerowały po całym siedlisku... Chodziły nad rzeczkę... do ogrodu... na łąkę... Biały kogut Ewan tak sympatycznie towarzyszył Indiance w jej spacerach do ogrodu... Z taką fantazją odbijał się na jednej nodze by przeskoczyć rzeczkę i być blisko Indianki... Drób tutaj był przeszczęśliwy. Tyle swobody... Tyle przestrzeni... Niestety - w jeden dzień Indianka straciła WSZYSTKIE KURY.

Gdy była w polu i sadziła drzewka - w tym czasie nadleciały 3 jastrzębie i wymordowały całe stado kur. Nie zostało nic! Gromada trupów na łące. Część ciał zupełnie znikła. Część leżała częściowo nadszarpana przez jastrzębie. Straszna masakra. Straszna strata... :(((

Cudowna burza

...Nareszcie...
 
Od kilku dni całe dnie spędzam w ogrodach prowadząc na szeroką skalę nasadzenia. Jest trudno- ziemia twarda i sucha jak pieprz. Ale... dziś spadł obfity deszcz! Prawdziwa ulewa! Yahoo! Bardzo ona pomoże mnie oraz mojej ziemi i przedewszystkim drzewkom owocowym. Dziś dosadziliśmy kilkadziesiąt sztuk grusz.
 
Nie czułam kiedy, a spiekłam się na raka. Pieką mnie ramiona. Twarz goreje. Nogi poparzone pokrzywami, pokąsane przez komary, pokaleczone przez badyle.

Cudowna burza

...Nareszcie...

środa, 20 maja 2009

Kocham drzewka :)

Kocham drzewka. Kocham kozy. Jak pogodzić kozy z drzewkami? That's very vital question!

poniedziałek, 18 maja 2009

Pług leśny

... uzupełnię później...

niedziela, 17 maja 2009

Nocne podchody lisiury

Lisiura się nie poddaje. Znów zorganizował grilla znienacka. Tym razem przyniósł wódkę by mnie zmiękczyć. Ale ja nie lubię wódki :D Nie pijam wódki w ogóle, a jeśli już, to tylko żołądkówkę i to sporadycznie, od wielkiego dzwonu.
Skoro już przyszedł, a zanosiło się na deszcz, dałam mu pawilon do zmontowania. Zanim skończyliśmy montować, faktycznie rozpadało się. Wyniosłam na dwór grilla, przygotowałam kiełbaski na ruszt, przyniosłam rozpałkę.
Lisiura dostał polecenie przytargania ławek pod dach pawilonu.
Wrzuciłam kiełbaski na ruszt i grillowaliśmy rozmawiając o tym, to o tamtym. Potem zrobiłam się śpiąca i odesłałam lisiurę do jego chaty, a sama poszłam spać do mojej.
Dopiero rano, gdy wyszłam z domu, mogłam ocenić mój pawilon w świetle dnia. Piękny jest - taka śnieżnobiała biel na tle zieleni wygląda cudnie. Siedząc pod pawilonem ma się przed sobą fantastyczne widoki na 4 strony świata. Najlepiej widać południe i zachód.

sobota, 16 maja 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim...

Byłam na ogrodzie. Rośliny powiędły i pousychały. Ziemia tak sucha, że nie mogę szpikulca od palika wyjąć z niej. Siedzi jak gwóźdź w drewnie. Stan wody w strumyku przerażająco niski. Nie ma jak nabierać wody wiadrem. Trzeba ratować co się da.

Zrobiłam prowizoryczną tamę z kamieni. Trochę wstrzymuje spływ wody i podniosła poziom o jakieś 2-3cm.
Muszę ją powiększyć i uszczelnić, by woda nie przepływała między kamieniami.

Kilka drzewek kozy gdy się wdarły do sadu powyszarpywały częściowo z ziemi i te drzewka zwiędły i usychają.
Pastuch przy strumyku zamulony zbitą trawą i gałązkami. Oczyściłam go z tej trawy, ale wymaga jeszcze poprawek zanim tam puszczę prąd.

Agrest będzie miał owoce, mimo że przycięty przez kozy. Już widać małe owocki.Część drzewek kwitnie i ma się dobrze, część fatalnie i trzeba reanimować, a część jako tako - też trzeba się zająć nimi.

Te ostatnie deszcze widać za skąpe były skoro drzewkom nie pomogły. Trzeba interweniować i podlewać intensywnie.

Fatalne samopoczucie

Mam strasznie dużo pracy, a się fatalnie czuję. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale spróbuję coś porobić na ogrodzie.
Cokolwiek.

piątek, 15 maja 2009

Absolutnie znużona

Cały dzień spędziłam w ARiMR wypełniając, poprawiając i uzupełniając wnioski. Ledwo żyję. Całe szczęście, że spotkałam znajomego rolnika i podwiózł mnie do domu, bo już nawet PKSu powrotnego nie było gdy skończyłam, a ja wcześniej zrobiłam niewygodne gabarytowo zakupy i powrót do domu rysował się koszmarnie.
 
No, ale wnioski wypełniłam dobrze i złożyłam na czas. Nabytki też fajne - pożyteczne blachy do pieczenia i śnieżnobiały pawilon (namiot) ogrodowy. Mam już grilla, kociołek, miejsca na ognisko, chrust, stół ogrodowy, ławki i do tego pawilon - deszcz już nie przeszkodzi w grillowaniu czy kociołkowaniu. Jestem przygotowana :)

czwartek, 14 maja 2009

Domowe sprzątanko

Napaliłam w piecu i nagrzałam kotły pełne wody. Pozmywałam kolejną partię naczyń i wyprałam kolejną partię ciuchów.
Ugotowałam pożywny obiad. Wysprzątałam kuchnię, sypialnię zachodnią i jej łazienkę. Umyłam podłogę w sypialni i łazience. Wyszorowałam wannę i nalałam czystej, zimnej wody w ten sposób przygotowując sobie częściowo kąpiel.
 
Niestety, zużyłam większość gorącej wody z kotłów na zmywanie oraz pranie i nie starczyło na kąpiel. Jutro napalę ponownie i tym razem wykąpię się z lubością w mojej akrylowej wannie. Jest czyściutka i gotowa. Skrzynki z wysianymi roślinami zniosłam ze strychu i schodów do kuchni i ustawiłam z nich piramidki przetykane szybkami. Wykiełkowały moje ukochane drzewa - tulipanowce. Niech rosną zdrowo. Gdy się wzmocnią, wysadzę je do gleby. Na ogrodzie nie byłam. Większość dnia spędziłam w domu robiąc owe porządki.
 
Do papierów nie zajrzałam - znowu zapadłam w śróddzienny letarg. Jutro już koniecznie muszę się skupić na tych papierach. Jutro tylko wydoję kozy i krowy oraz nakarmię zwierzęta i już nic innego nie robię tylko wypełniam papiery.
Chyba sobie kupię szafkę na te papierzyska, bo mnie ich ilość dobija. Walają się po całej sypialni.
 
Kuzynka zadzwoniła. Rozmawiałyśmy długo. Wybiera się ze swoim nowym partnerem do Iranu na dwutygodniowy urlop.
Jest zakochana i szczęśliwa. Poznała Marka przez Sympatię, mimo, że Ewa była początkowo dość długo sceptyczna i nie chciała się tam zarejestrować. Kuzynka mówi, że jest po raz pierwszy w życiu prawdziwie zakochana. Cieszę się razem z nią. To dobra dziewczyna i warta szczęścia i miłości. Niech będzie jak najdłużej szczęśliwa.
 
Pytała mnie, czy ja jestem szczęśliwa. I tak i nie. Moje rancho daje mi szczęście, ale brak bratniej, ukochanej duszy - nie.

wtorek, 12 maja 2009

Luksfery bezbarwne

Dzień minął niepostrzeżenie. Sporo czasu zajęło mi mycie i przeglądanie przybyłych luksferów. Przywiózł je przewoźnik ciężarówką. Kierowca - rosły jak dąb - wysunął paletę na windę, spuścił ją windą na ziemię, zdjął paletę i zabrał wózek widłowy z powrotem windą na ciężarówkę. Paleta stała na ziemi. Spojrzałam na rosłego olbrzyma, ale olbrzym najwyraźniej miał zamiar obarczyć mnie mikrą kobietę noszeniem 25 kilogramowych kartonów. Poprosiłam go o pomoc. Pomarudził, ale ja bardziej narzekałam na mój strzykający kręgosłupek, więc niechętnie, ale pomógł.
"Co za pokolenie nieużyte." pomyślałam ze wstrętem.
 
Przewoźnik odjechał, a ja zabrałam się do przemywania i sprawdzania luksferów. Są okay, ale na zdjęciach wyglądały korzystniej niż w rzeczywistości i prawie wszystkie mają drobne skazy. Co korzystne się wydaje - mają bardzo mało miejsca na zaprawę, więc można na niej zaoszczędzić, lub zastosować być może silikon. Muszę powęszyć w necie na ten temat. Czym zmontować moje luksfery i czy zastosować zbrojenie.
 
Luksferów starczy na 6 małych okienek. Zabrakło na jedno duże okno i dwa świetliki. Myślałam. że starczy na wszystkie okna i jeszcze zostanie. Ale to nic. Jeśli zamówię następną partię, to bardziej przejrzysty wzór na to jedno duże okno, A może jednak wstawię jedno duże okno PCV? Byłby kapitalny widok. Z tym że, musiałabym od razu montować kratę, aby kozy mi tego okna raz dwa nie wytłukły rogami.
 
Inna opcja - wytłukę pozostałości szybek z kraty nośnej, kratę przeszlifuję, zamówię u szklarza na wymiar szybki i powklejam je silikonem. No ale i tak będzie potrzebna krata, bo znowu kozy te szybki powywalają.
Dwie kraty w jednym oknie to taki sobie widok. Trochę za dużo tych szachownic.

Wtorek drobnych zabiegów

Żadnych spektakularnych ruchów dzisiaj nie przewiduję. Dzień zaczęłam wypuszczeniem kur na dwór, powieszeniem prania na strychu, wstawieniem kolejnego prania, zrobieniem sobie śniadania, nagotowaniem karmy dla psów. Zajrzałam też do netu by poszukać zapraw do luksferów w przyjaznej cenie i przy okazji zorientować się nieco w posadzkach do wylania. Mam już pewne rozeznanie. Gdyby net tak szybciej tutaj działał, pewnie bym coś ciekawszego znalazła, no - przynajmniej jakieś alternatywne oferty. Póki co, to co znalazłam jest całkiem niezłe i co ważne są dokładne opisy jak dane zaprawy stosować.
W swoim czasie przyjrzę się im lepiej.
 
Teraz muszę wnioski unijne powypełniać, więc dzień na tym zejdzie. Szkoda mi takiego ładnego dnia na papiery, ale cóż - siła wyższa. Ogród musi znowu poczekać. Krowy i kozy nie mogą - więc je wydoję. Wczoraj nalałam pełne kotły wody, więc napalę w piecu i będę prać do skutku, tj. aż znikną wory ciuchów do prania.
 
Jezu, jak mi się nie chce brać za te papiery. No, ale muszę. Najgorzej to zacząć. Nie ma co zwlekać. Trzeba powypełniać, posprawdzać i wysłać. Nie mam czasu jeździć do Olecka. Za dużo pracy na gospodarstwie teraz, a taki wyjazd, to cały dzień zmarnowany i następny rozbity.

Letarg

No, niestety. Przekąsiłam lunch, na chwilę położyłam się i tak mnie zmogło, że obudziłam się dopiero ok. 17.00, także nici z siewu. Przywiozłam kolejne donice z ziemią do wysiania nasion w domu. Pokrzątałam się nieco w domu. Nalałam pełne kotły wody. Dokarmiłam psy. Zamknęłam kury na noc. Poprawiłam nieco ogrodzenie. Wróciłam do domu.
Ugotowałam budyń. Wstawiłam chleb do pieczenia. Wstawiłam nowe pranie. I już północ. Czas tak szybko zleciał...
Ale to nic - dobiorę się do tych ałyczy niebawem. Może i jutro się uda.

poniedziałek, 11 maja 2009

Piękna pogoda

Idealna pogoda na siew, ale niestety - najpierw musiałam nakarmić kury, psy, przerobić ogrodzenie, wydoić krowę, pozmywać gary, rozwiesić pranie i już po 13.00. Kurka wodna - ale to nic. Jeszcze wydoję kozy i drugą krowę i coś podziałam w ogródku. Ałycze czekają na posadzenie, także pigwowiec. Nasiona warzyw też trzeba posiać. Nie wiem czy się z tym wszystkim wyrobię, ale próbować warto. Najwyżej zrobię dziś tylko jakąś część tego co mam zrobić, a resztę dokończę jutro.

Siewy domowe

Dzień zasiewowo nie został zmarnowany. Co prawda wieczorem siąpiło, zrobiło się zimno i te warunki klimatyczne wygnały mnie z dworu do domu, ale przezornie wcześniej przywiozłam do domu z łąki taczką skrzynki z ziemią.

Zasiadłam do stołu zgromadziwszy wszystkie pełne ziemi skrzynki. Wydobyłam z wszelkich domowych zakamarków torebki z nasionami. Zaczęłam siać. To spokojne i dość żmudne zajęcie wciągnęło mnie na kilka godzin. Skończyłam dopiero o północy, gdy ziemia się skończyła. Jeszcze zostało mi sporo nasion do wysiania, ale już prawie wszystkie skrzynki zajęte. Resztę nasion to już w doniczkach będę musiała siać i we wszelkich nadających się do tego celu pojemnikach i naczyniach jakie znajdę w domu.

Lubię rośliny, bo nie trzeba ich doić codziennie i nie uciekają z gospodarstwa ;))))))). Lubię rośliny, bo można je wysiać i zapomnieć o nich na tydzień, dwa czy kilka tygodni, a nawet miesięcy. Tylko odpowiednią wilgotność i temperaturę trzeba zapewnić. Gdy mieszkałam w mieście, miałam mieszkanie pełne różnorodnych roślin. Dobrze u mnie rosły, bo dbałam o nie jak należy. Podlewałam, kąpałam, zasilałam nawozem, zmieniałam doniczki na większe, dopasowywałam doniczki do gatunków roślin.

Uwielbiam rośliny. Do tego stopnia, że kiedyś zatrudniłam się w kwiaciarni, tylko po to, by wąchać zapach lilii na co dzień... ;)

W zeszłym roku posadziłam własne lilie. Już rosną. Ahh... nie mogę się doczekać, gdy zakwitną...

niedziela, 10 maja 2009

Niedziela dżdżysta i spokojna

Kicia u mych stóp. Z radia płynie kołysząca się piosenka. Wieczór. Jeszcze jasno. Jeszcze coś można podziałać na zewnątrz, ale chyba nadal siąpi deszcz. Nie posadziłam tej ałyczy - czym innym się zajęłam - porządkami wokół i w domu. Przywiozłam sobie też ziemię w skrzynkach pod wysiew nasion w domu. Na dworze nieco wietrznie. Zbyt wietrznie, by siać na zewnątrz. Policzyłam posadzoną wczoraj ałyczę - w ziemi siedzi 53 sadzonki. Jeszcze 47 sztuk mam do posadzenia. To już raczej jutro. Dziś rano słońce pięknie oświetliło okno w pokoiku jeździeckim, ale zanim usunęłam spod okna stertę szpargałów - przesunęło się na południe. Jutro rano, jeśli tak ładnie zabłyśnie jak dziś, chyba w końcu umyję to okno. Już sobie wszystko przygotowałam na tę okazję.
Chyba ugotuję bigos dziś na obiadokolację.Może napalę w piecu i popiorę kolejną partię pościeli i ciuchów.

Kury Indianki

Coś mi strzyknęło wczoraj w kręgosłupku i nie mogę się ogrodowo, ani domowo nadwyrężać, a huk zadań przede mną. Spróbuję jakoś ominąć nadwyrężanie tego strzykniętego punktu na kręgosłupie.

Pogoda piękna - idę zaraz sadzić ałyczę. Większość już wczoraj posadziłam. Jestem już po obfitym śniadaniu - jajecznica na podsmażonej cebuli i kiełbasie - bardzo pożywny zestaw.

Jaja kurze - wielkie, żółtka pomarańczowe, smakowite. Kury puszczane swobodnie na wybieg wokół siedliska - najadają się do syta, plus dostają zboże i czasem mleko do popicia. Stąd te wielkie, pomarańczowe jaja. Kury są szczęśliwe - wybiegane na obszernym, urozmaiconym wybiegu.Trzy koguty rywalizują ze sobą o wpływy wśród kur. Prym wiedzie wypasiony kogut rasy Sussex. Niewiele mu ustępuje kogut rasy Leghorn - piękny, śnieżnopióry. Kogut Liliputek wodzi swoją kurkę liliputkę i chyba mu to wystarczy. Opiekuje się swoją kurką czule. Kogut rasy Sussex - gromadzi wokół siebie większość rudych kur plus białą kurę rasy Sussex. Kogut Leghorn mocno interesuje się młodą kurką takżę rasy Leghorn. Kurka już znosi jaja. Kurka jako jedyna nie opuszcza kurnika.

Także jeszcze młodziutkie kurki zielononóżki nie opuszczają kurnika. Noszę im rwaną zieleninę i karmię drogą kupną paszą, by wyrosły na dorodne, zdrowe kury.
Wszystkie koguty drażnią barwy czerwone i różowe. Muszę na nie uważać, gdy mam na sobie coś w tym kolorze, bo robią się nagle agresywne.

sobota, 9 maja 2009

Prace ogrodowe

Cały dzień spędziłam w ogrodzie, głównie sadząc żywopłot na skraju sadu jabłoniowego. Posiałam też trochę warzyw. Posadziłam kilka pigwowców nad rzeczką przy drodze. Poprawiłam też ogrodzenie, bo kozy właśnie odkryły, że sadek to ciekawe miejsce i zaczęły się wdzierać i obgryzać posadzone rośliny. Zwłaszcza kozioł Jacek upodobał sobie to miejsce. Nie spuszczałam dzisiaj stada kóz z oczu. Kozioł ponownie poprowadził kozy na sad, ale wstrzymał się, gdy mu ostrym tonem zabroniłam. Pogoniłam kozy spod sadu i dalej sadziłam żywopłot.Jutro dokończę sadzić żywopłot i poprawię całe ogrodzenie wokół sadu i włączę prąd. Miłą niespodzianką było to, że rośliny, które uważałam za wymarzłe, nagle ożyły i pokryły się gęstym listowiem. To wspaniale. Stąd to sadzenie żywopłotu - ałycza puściła liście. Także pigwowiec.

Niektóre z drzewek posadzonych na jesieni ożyły i wypuściły bogate liście. Jest nadzieja, że pozostałe też dojdą do siebie. Ligole kwitną przepięknie na ciemnoróżowo. Jest szansa, że doczekam się jeszcze w tym roku pierwszych jabłek. Także będę mieć czereśnie lub wiśnie. Tylko kozy muszę dopilnować, by mi tam do sadu nie wchodziły. Być może będzie konieczne postawienie stałego ogrodzenia lub wiązanie wszystkich lub części kóz na uwięzi. Póki co, spróbuję uszczelnić i poprawić to ogrodzenie co mam i podłączyć je do silnego prądu. Może wystarczy sam prąd.

Dżdżysta sobota

No i fajnie. Pasuje. Ziemia zmoczona - wysieję nasiona. Będą kiełkować w wilgotnej glebie.
Wczoraj nie wysiałam, choć chciałam i była ładna pogoda. W środku dnia zapadłam w letarg.
Potem, gdy się obudziłam, trzeba było doić kozy i poprawić ogrodzenie ogrodu i tak do ściemnienia się.
Wieczorem nieoczekiwanie przybył znajomy na grilla. Wypróbowaliśmy mój nowy grill. Upiekliśmy szaszłyki, łyknęliśmy wina, rozpaliliśmy ognisko by się ogrzać, gdy zrobiło się chłodniej, porozmawialiśmy trochę i na tym koniec ;) Żaden szczwany lisiura niech nie próbuje nocnych podchodów, bo i tak mu się nic nie uda ;))))))))
Szkoda zachodu. Indianka ma zasady i niezłomna jest :DDDDD. Żadne wino ich nie zmiękczy... ;)))))

piątek, 8 maja 2009

Wstał piękny dzień...

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)
Słonecznie, ciepło, nie ma wiatru. Ziemia jeszcze wilgotna po ostatnim deszczu – posieję nasiona warzyw. Część już wysiałam – paseczek ok. 30 metrowy. Jeszcze zostało sporo miejsca na warzywka. Trzeba paseczek maksymalnie zagospodarować i wysiać te nasiona co mi jeszcze zostały.

Wczoraj upiekłam chleb i zrobiłam utęskniony budyń czekoladowy. Dziś rano skąpałam rośliny domowe w gęstej mgle dżdżu wytwarzanego przez zraszacz kupiony w Kauflandzie w mieście łosi.

Wodząc oczyma po ścianach łazienki przy pokoiku jeździeckim, dochodzę do wniosku, że jeszcze kilka takich fajnych lustrzanych szafek by się przydało.

No, ale do szafek daleko. Co najmniej jedna powinna jeszcze w mej łazience zawisnąć – rozładowała by mi kolejną partię bałaganu. Potrzebuję taką szafkę na pozostałe środki czystości, które się nie zmieściły w tych dwóch szafeczkach. Potrzebna też szafka na leki i środki opatrunkowe czyli podręczna apteczka.

Piękne słońce zaświeciło w okna i podświetliło wymownie brudne szyby.
No, ale warzywa pilniejsze. Trzeba siać, dopóki ziemia wilgotna to nie będę musiała ganiać z konewką. Poza tym okno w pokoiku jeździeckim zastawione górą szpargałów. Najpierw trzeba te szpargały wynieść na strych zanim dopcham się do brudnej szyby. A to wszystko zajmuje czas... czas...

Wieloaspektowe podejście

Mam silną tendecję do wykonywania prostych czynności w sposób możliwie złożony, przemyślany i wielowątkowy.
To cała ja. Podchodząc do jakiegokolwiek zadania rozpatruję go z kilku lub kilkunastu aspektów i skutek bywa taki, że mój mózg przetwarza ogromną ilość danych, a ja stoję jak zaklęta nad jakimś prostym zadaniem nie mogąc się ruszyć z miejsca przytłoczona nadmiarem myśli dążących do wynalezienia złotego środka ... :)

czwartek, 7 maja 2009

Zawiłe ścieżki

Zaiste zawiłe i liczne są ścieżki wiodące do realizacji moich planów, niemniej jednak one wszystkie prowadzą nieuchronnie do wytyczonego przeze mnie przed laty celu, a wszelkie me działania są onemu celowi podporządkowane.
 
 

Nareszcie DESZCZ!

Nareszcie spadł długo oczekiwany deszcz! Obficie zrosił, zmoczył, nawodnił ziemię! Napoił rośliny! Trawa zacznie bujnie rosnąć! Drzewek nie trzeba będzie podlewać ni warzyw! Ni kwiatów! Ile mniej pracy!!! :))) Yahoo! :)))) Bardzo mnie ucieszył ten upragniony dla mej ziemi deszcz...

środa, 6 maja 2009

Cudowna kąpiel

Wczoraj, po całym, pracowitym dniu spędzonym głównie na pucowaniu łazienki i podłogi pokoiku jeździeckiego oraz na pieczeniu mięsiwa, a potem przyrządzaniu porządnego obiadu - zażyłam zasłużonej, gorącej kąpieli. Przyniosłam z kuchni 3 duże wiatra nagrzanej na wielkim piecu kuchennym gorącej, takiej w sam raz do kąpieli wody i pluskałam się długo i z zamiłowaniem. Jak słodko wykąpać się w strugach goracej wody i pachnącym miodem i wanilią płynie do kąpieli...Od razu lepsze samopoczucie... Kąpiel była boska... :)

wtorek, 5 maja 2009

Mega sprzątanie

Wczoraj ze znajomym I. skończyliśmy montować i piankować drzwi. Są jeszcze do wyregulowania i obmurowania.
Trzeba też świetlik wstawić nad jedną sztuką drzwi. Przedwczoraj hydraulik zrobił mi prowizorycznie wodę w kuchni - koniec z targaniem wiader wody z piwnicy. Teraz samo płynie. W związku z tym - zrobiłam dziś mega sprzątanie.
 
Zaatakowałam łazienkę przy pokoiku jeździeckim. Ale najpierw wyjęłam z mego mega pieca kuchennego cały popiół.
Użyłam do tego celu łopaty i grabi. Wyniosłam kilkanaście wiader tego popiołu. Potem naładowałam papieru i drzewa i napaliłam. Dzień wcześniej nalałam pełne kotły wody. Kotły stoją na mym 2,5 metrowej długości piecu kuchennym.
Szybko się nagrzały. Zrobiłam zmywanie naczyń i wielkie pranie. Wyniosłam wszystko z łazienki i wyszorowałam ją, odkaziłam, wypolerowałam, że aż lśni. Wczoraj I. był tak dobry, że mi jeszcze zawiesil dwie swiezo kupione szafki lustrzane. Napakowalam kosmetykow i srodkow czystosci.

poniedziałek, 4 maja 2009

Anakonda

W nocy przyśniła mi się potężna anakonda - wielka jak kolubryna. Powoli wpełzła na statek i zabrała się za pożeranie istot tam się znajdujących.
 
Dzisiaj dowiedziałam się o ogromnym rachunku telefonicznym. Czyżby ta anakonda to zwiastowała?
 
A wczoraj śniła mi się moja krowa Bernadetta - stała w skażonym chemicznie bagnie i patrzyła na mnie wymownie.
Jakieś chore te sny ostatnio miewam.

niedziela, 3 maja 2009

Szczwany lisiura

Poranek zaczęłam miło od karmienia moich licznych zwierzątek. Następnie udałam się do ogrodu siać warzywa. Najwyższy czas! Ledwie dziabnęłam kilka razy grządkę spulchniając ją pod siew, gdy psy zaczęły ujadać i
po chwili zza górki na drodze wewnętrznej mego gospodarstwa ukazał się obcy mi gościu.Nieco się zjeżyłam, sądząc w pierwszej chwili, że to jeden z wędkarzy stręczonych przez bezwstydnego sąsiadującego z moją ziemią właściciela stawów rybnych.
Ale gościu zagaił:"Słyszałem, że prowadzi Pani agroturystykę"
Indianka uspokoiwszy się nieco: "Raczej gospodarstwo ekologiczne. Agroturystyka będzie po skończeniu remontu. Teraz mogę co najwyżej wynająć miejsce pod namioty lub wynająć oborę na dom letniskowy w zamian za wysprzątanie."Gościu się zmieszał jakby.
Indianka: "Potrzebuje Pan dla siebie?"
Gościu: "Nie... dla znajomych ze Śląska. Mają przyjechać na wakacje w lipcu."
"Pokój mam do remontu. Gdy go zrobię, to będę mogła wynająć." - dodała Indianka
"Teraz tylko pole namiotowe lub oborę mogę zaproponować."
" To może Panu pokażę co jest do zrobienia skoro Pan tu jest i opisze Pan to znajomym. Może taka opcja będzie im pasowała?"

Indianka i gościu poszli obejrzeć oborę.

"Wie Pan, będę miała też jeden pokój do wynajęcia, ale w tej chwili jest w stanie surowym, trzeba tam wodę podłączyć do łazienki, posadzkę wylać."

Gościu: "Można zobaczyć? Trochę się na tym znam. Może będę umiał pomóc."

"No, dobrze. To niech Pan obejrzy to." - rzekła po namyśle Indianka.

Gościu i Indianka weszli do domu oglądać pokój. Od słowa do słowa - i gościu zaofiarował się podłączyć prowizorycznie wodę z piwnicy do kuchni plastykowymi rurami, które Indianka miała w piwnicy. Skręcił rury i trysnęła woda w kuchni. "Nareszcie!" - pomyślała Indianka.

Indianka chciała zapłacić gościowi za tę przysługę, ale gościu nie chciał pieniędzy. "To może chociaż na grilla zaproszę. Dam Panu te pieniądze i kupi Pan kiełbasę, cebulę, wino i urządzimy grilla. Mam nowokupionego grilla. Oto on." - To mówiąc, wyciągnęła pudełko z grillem. Z pudełka wyjęli części grilla i go skręcili od ręki. - "Fajny grill. Mój pierwszy. No to teraz będzie można grillować... :)" - powiedziała zadowolona Indianka,

Gościu był chętny na grilla, ale się śpieszył do domu. Wyznał też, że tak na prawdę z tymi agroturystami... to była lipa, że chciał Indiankę szczwanym fortelem poznać i umówić się na rozbieraną randkę!

"No wie Pan - mnie żadna randka z Panem nie interesuje. Możemy umówić się na zwykłego grilla, ale tylko na grilla i na nic więcej" - odpowiedziała zimno Indianka. "Ja jestem porządną kobietą z zasadami i mnie takie propozycje nie interesują. Nie ma takiej opcji. Szkoda zachodu, jeśli myśli Pan o TAKIM grillowaniu - to odpada." - powiedziała zdecydowanym tonem.

Gościu długo nie mógł uwierzyć i wpatrywał się w Indiankę jak niedźwiedź w baryłkę miodu. W końcu zrozumiał po kilku powtórzeniach i klarowaniach Indianki.

Indianka wyprowadziła gościa z jej posiadłości i pożegnali się formalnie uściskiem dłoni.

sobota, 2 maja 2009

Za dużo na raz

Tak sobie myślę, że chyba robię za dużo na raz. Ale tutaj jest wszystko potrzebne na wczoraj. Trzeba inwestować siły i środki i w agroturystykę i w ekologię. W końcu moje działania połączą się w jedną sensowną, dobrze zorganizowaną całość. Dziś piękny dzień. Mam zamiar się zająć zwierzyną, nabiałem i ogrodem. Przed komputerem chcę marnować czasu. Szkoda pięknego, słonecznego dnia. Tylko zjem śniadanie i do boju :)

Iwonka (moja Przyjaciółka ze szkoły średniej) urodziła córeczkę! Dali jej na imię Emilia. Jej starszy synek nadał siostrzyczce imię. Prawda, że wdzięczne? :) Zadzwoniła dziś by oznajmić mi radosną nowinę. Rozmawiałyśmy 20 minut. Jest na urlopie macierzyńskim. Namawiałam ją, by przyjechała do mnie z dzidzią na wakacje. Niestety - 700km to zbyt daleka i uciążliwa trasa jak na tak małą dzidzię... Szkoda.

Ale jak podrośnie ździebko - to przyjadą. Do tego czasu mam nadzieję też skończyć remont domu...

piątek, 1 maja 2009

Powrót do rytmu ranczerskiego

Powoli wracam do rytmu ranczerskiego czyli obrządku, serowarzenia, sadzenia roślin itd. To wstawianie drzwi i nagły wyjazd do miasta nieco wybiły mnie z rytmu. Od jutra trzeba się zabrać porządnie za gospodarstwo. Na miarę moich możliwości. Dzisiaj dzień taki lekko rozbity po wczorajszym wypadzie. Kozy i krowy przygotowane do dojenia. Trzeba doić. Jeszcze tylko umyję i wyparzę wiadro na mleko. Może jutro naleśniki zrobię? Powoli sobie tutaj wszystko poogarniam.

Siedliskowa krzątaninka

Dzisiaj zachodzi pomniejsza siedliskowa krzątaninka. Składają się na nią dziesiątki drobnych czynności, m,in. rozkładania kupionych wczoraj produktów, karmienie i pojenie drobiu i królików, psów, koni, krów, motanie pajęczynki przy klombie z żonkilami, sprzątanie wygrzebanych z ziemi przez kozie racice strzępków worków, sznurków, szkieł i innych śmieci, zabezpieczanie co cenniejszych drzew i drzewek i tym podobne czynności. Pogoda piękna, ale wieje dość silny wiatr. Do ogrodu dzisiaj nie dotarłam, ale jutro dotrę. Dzisiaj sobie uszykuję donice do zapełnienia i ogarnę siedlisko jako tako.
Muszę też zająć się serem, bo coś nie zsiada się jak należy. Muszę go lepiej dopilnować. Wczoraj kupiłam fajną rzecz pomocną w wyrobie jogurtów. Jestem ciekawa, jak się sprawdzi. Mięso czeka aż się nim zajmę. Wiele czynności i rzeczy czeka na mnie i tupta z niecierpliwością nóżkami, aż się nimi zajmę. Pomalutku. Mamy święto pracy wszak :) Nie mogę się bez końca zajeżdżać. Na czas dlugiego weekendu przyjęłam metodę drobnych kroczków. Robię to, na co w danej chwili mam ochotę. Czyli jeśli naszła mnie chęć zabezpieczyć przed kurami i kozami klomb - to go zabezpieczam. I tak po kolei. Gdy robi się to, na co się ma ochotę, to człowiek się nie męczy. Czynność sprawia przyjemność, cieszy. Oto właśnie chodzi. By zrobić, a się nie narobić :)))). Muszę brać przykład z rodaków. Nikt się specjalnie w tym kraju nie zajeżdża ;)))).
 
 
 

Mój bajeczny ogród

Piękna pogoda - długi, spokojny weekend przede mną - czas na kreowanie mojego wymarzonego ogrodu...
Przyjemne zajęcie... :)

Nocne ADHD

3.33 w nocy, a ja zamiast spać - obmyślam sposoby na obejście niemożliwie długich 3 tygodni oczekiwania na zakichany świetlik.
Wymyśliłam genialny sposób. Zamiast okienka nad drzwiami, zamontuję luksfery. Podejrzewam, że cenowo wyjdą podobnie, a może i taniej niż jakieś tam okienko, a napewno dużo bardziej dekoracyjnie i efektownie. Jeszcze nie mogę się na kolor zdecydować. Może przezroczyste?