wtorek, 3 marca 2009

The orange day

Dziś, a właściwie od wczoraj moją uwagę przykuwają wszelkie żywo pomarańczowe przedmioty.
I tak zafascynowana wpatrywałam się najpierw w pomarańczową teczkę na biurku i pomarańczowe donice na telewizorze, pomarańczowy wełniany koc na moim łożu, a w Olecku – nie mogłam oczu oderwać od pomarańczowej lampki na biurko i pomarańczowego kubka do mycia zębów. Ostatecznie kupiłam przydatne i ładne 3 butelko-dzbanki szklane z kolorowymi kapturami z tworzywa. Jeden z tych dzbanków oczywiście zwieńczony jest pięknym, pomarańczowym korkiem ;)

Rano byli handlarze bydła. Wili się jak piskorze, gdy zaczęłam im robić zdjęcia. Nawiali, gdy zażądałam okazania dowodu osobistego od tego, który zdecydował się kupić byczka. Na noc spuściłam psy i mam oko na podwórko i obory. Może zechcą wrócić po byczka ;) Na tę okazję mam porobioną całą serię ich zdjęć i ich ciężarówki na moim podwórku. Niech tylko mi coś zginie, to się ich znajdzie po rejestracji samochodu i namierzy po telefonach komórkowych.

W Olecku odebrałam duplikaty kolczyków dla byczków. Zaszłam do papierniczego i do Lewiatana.
W Lewiatanie moje bystre oko dojrzało domowe ciasta za ladą. Hmmm... Przyjechały tutaj aż spod Warszawy...
Ciekawe... Zapytałam dlaczego są sprowadzane aż spod Warszawy – to miejscowi nie potrafią piec ciast??
Zdumiało mnie to. Okazało się, że miejscowe ciasta pochodzą wyłącznie z piekarni – są to ciasta masowe i nie tak dopieszczone jak te domowe a takie domowe cieszą się większym zainteresowaniem. Z ciekawości kupiłam sobie dwa ciastka. Drogie jak cholera i zdeczka mdłe i oszukane. Sernik okazał się nie sernikiem, masa budyniowa okazała się masą jakąś masłowo-białkową. Pfe... Ale za to ładnie wyglądały. Zastanawiam się, czy mnie udałoby się upiec coś lepszego. Kupiłam sobie niedawno „Szkołę pieczenia” a trochę wcześniej fajny piekarnik. Jaja mam, mleko mam, śmietanę mam, masło zrobię, cukier i mąkę kupię – i będę ćwiczyć się w wypiekach. Murzynek i ciasta drożdżowe mi wychodzą, chleby różnie modyfikowane też, bułki się udały, budynie wychodzą. Czas rozwinąć się wypiekowo :)

Na poczcie wysłałam list i porozmawiałam z kierowniczką poczty na temat usprawnienia przesyłek. Jest szansa, że uda się to zrobić. Kierowniczka uśmiechnęła się szeroko, gdy zdradziłam jej, jakim fortelem zapewniłam sobie regularne co środowe wizyty listonosza :))) Mianowicie, zaprenumerowałam „Okazje”, które są doręczane przez listonoszy w każdą środę... :)))) Biedny Pan Marek – będzie musiał sobie kajak kupić by mi te prenumeraty dostarczać wiosną gdy zaczną się roztopy... ;))))). A ja zyskam regularny odbiór moich paczuszek... ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!