sobota, 27 grudnia 2008

Poświąteczny spokój

Dziś poświąteczny spokój. Mietka od wczoraj rana nie ma. Wybył na wieś do ziomali. Nawet się nie odmeldował, ale obrządek poranny przy zwierzynie raczej zrobił, bo by inaczej wyła w niebogłosy gdyby jej nie wypuścił do wodopoju i nie dał jeść. Poza tym dzień czy dwa dni wcześniej Mietek dostał ode mnie zielone światło na wyjście jakby chciał iść do kościoła i ogólnie było powiedziane, że święta i wolne ma. Ale muszę mu zwrócić uwagę, by się tak nie ulatniał bez słowa. Tyle, że mógł myśleć, że śpię i może nie chciał mi przeszkadzać. No i dobrze, że zamknął drzwi szczelnie – na skarpetę... :D

Ja natomiast wczorajszy dzionek spędziłam głównie w łóżku na przemian przeglądając sobie opisy drzewek owocowych i jednym okiem oglądając TV. Ubawił mnie film o konfrontacji stylów życia odległych kuzynów z rodziny Sniderów. Jedni Sniderowie z Los Angeles – sztywniacy miejscy, a drudzy hippisowskiego typu Sniderowie z głębokiej wiochy. Ci z wiochy mieli zabawną, swoistą filozofię i sposób życia, ale byli szczęśliwi ze sobą. Taki trochę rodzaj rodziny Adamsów :D Trochę mi pokrewne dusze, zwłaszcza gdy z gara wychynął łeb kozi :D

Ci drudzy z Los Angeles – byli przeciętnymi mieszczuchami. Nudni, rozkapryszeni i wypaleni. Ich wiejscy krewni tchnęli w ich życie dużo pozytywnej energii i ożywili ich zamierający związek.

Za to kocham Amerykanów – za ich bogatą, wyzwoloną, nieskrępowaną różnorodność. Mimo tych skrajnych różnic, Amerykanie potrafią się między sobą dogadywać i przyjaźnić. Każdy żyje jak chce i każdy ma tam swoją szansę, by zrealizować swój American Dream. A ścieżki do tego prowadzą różnorakie.

Dzisiaj nadal sama. Mietek jeszcze na wsi. Z rana wstałam i zrobiłam obrządek, a potem obchód. Nic tak konia nie tuczy jak pańskie oko – jak mówi przysłowie. No i oczywiście brama wjazdowa rozpierdzielona na maxa.
A mówiłam Mietkowi by sprawdził czy szkółkarze zamknęli. W lesie znalazłam sporo suchego drewna – wiatrołomy oraz nacięte i porzucone przed laty pniaki. Jest co zbierać. Na razie obejdzie się bez docinania drewna. To co leży w moim lesie to jak się dokładnie wyzbiera to starczy na większość zimy.

Poza tym teraz gdy zieleń opadła i widać co w tym lesie jest, to stwierdzam, że niewiele tam drzew. Nie wygląda mi to na hektar lasu. Raczej na sporadyczne zadrzewienia tu i ówdzie. Jak się usunie te wiatrołomy, uschnięte drzewa i gęste krzaczory – to tam niewiele tych drzew zostanie. Teren podmokły. Czarny bez by dobrze rósł. Dosadzę na wiosnę. Owoce czarnego bzu to wspaniałe lekarstwo na przeziębienia. Będę robić soki, wina i nalewki z czarnego bzu. Może mi tam moja ulubiona borówka amerykańska urośnie? Trzeba by sprawdzić odczyn gleby. Ale teren podmokły to raczej kwaśny i powinna się udać.

Przy okazji tego spaceru znalazłam jeszcze dwa drzewka bzu czarnego na mojej ziemi, ale niestety zmasakrowane przez kozy. Trzeba będzie przyciąć – może się odrodzą z korzenia.

Od tej nadchodzącej wiosny kózki będą na uwiązach znowu. Koniec z ogryzaniem drzew, zwłaszcza tych pożytecznych.

Zamknęłam bramę wjazdową i trochę poprawiłam ogrodzenie. Wróciłam do domu. Ugotowałam zupę ogórkową.
Potem przycięłam deseczki na wytłuczone okienko u koni. Deseczki przeszlifowałam i nabiłam na okienko, wcześniej dokładnie usunąwszy szkło z ramy. Zgrabnie mi to okienko wyszło, ale niestety okazało się, że okienko nie ma zawiasów do powieszenia na krukach. Konie wygryzły albo wypchnęły je. Teraz zastanawiam się jak to okno powiesić. Mam już koncepcję jak to zrobić, ale to już na jutro, bo dziś już ciemno, a mnie znowu coś zmogło. Myślałam, żem zdrowa już, ale po tym dzisiejszym spacerze mało płuc nie wypluję takiego kaszlu dostałam.

Jutro spróbuję wymienić okna – powiesić w miejsce tego wytłuczonego jakieś inne całe, a to okienko zabite deseczkami nabiję w innym miejscu, gdzie światło nie jest tak niezbędne i gdzie okienko nie musi się koniecznie otwierać.

Przy okazji obrządku zauważyłam, że drzwi do obory gdzie rezyduje jedna z suk są przegryzione na wylot i jest tam już tak duża dziura, że mały kundel Naruszewiczowej może wleźć do środka, więc i tam nabiję deskę lub dwie by załatać dziursko. Ale to już jutro, bo dziś już ciemno, a jam śpiąca.

U krów też drzwi ogryzione i przydałoby się i tam nabić deskę, ale nie wiem czy znajdę jakąś, bom zupełnie bez desek jest. Może jakiś skrawek znajdę.

Sylwester zbliża się wielkimi krokami. Zupełnie mnie to nie rusza. Spędzę go w łóżku, nawet nie wiem czy zechce mi się włączać TV by śledzić coroczne odliczanie itp. Znając na pamięć oklepany do znudzenia repertuar TV – chyba nie włączę... Raczej pośmigam sobie po internecie. Ciekawszy jest.

Czy jakoś szczególnie uczczę Sylwestra? Niekoniecznie. Oleję ten dzień. Może upiekę jakieś dobre mięsko i ciasto, by pierwszego dnia nowego roku było co zjeść porządnego. Jaki pierwszy dzień nowego roku – taki cały rok. Także raczej skupię się na zaplanowaniu pierwszego dnia nowego roku. Niech będzie obfity, dostatni, ale i pracowity. Dużo pracy mnie czeka w tym nowym roku.

18:00
Mietek wrócił. Oczywiście zawiany. No cóż – ten naród tak tutaj funkcjonuje. Większość pije i w święta i bez święta.

4 komentarze:

  1. Wygrzej się, wygrzej. Osłabienie o kaszel to długoterminowe pozostałości po obecnych typach przeziębienia. Warto więc się w miarę oszczędzać po chorobie.

    Co do Amerykanów - hm... owszem, oni są weseli, zadowoleni, zawsze u nich ok, ale to tylko poza. Chyba wolę szczerą kłótnię czy szczery smutek z moimi słowiańskimi przyjaciółmi niż amerykańską fałszywą egzaltację i powierzchowne przyjaźnie.

    Nie wiem, jakoś USA nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Chyba wolę spokój i urodę Kanady. W Kanadzie jest jakaś tajemnica, jakaś dzikość przyrody z jednej strony i całkiem sprawne państwo z drugiej strony.

    Mnie chyba zawsze będzie ciągnęło w stronę przyrody a nie betonowych aglomeracji.

    Fajnie masz z tym lasem i ogródkiem... Możesz być w dużej części samowystarczalna. I z tym Mietkiem to tam musisz całkiem przyzwoitą pomoc mieć.

    A za mną chodzi masło i chleb... może jutro zrobię, żeby było takie dobre, a nie takie z supermarketu..

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj koleżanko Blanko ;)
    Jam ci już zdrowa - teraz Ciebie biedactwo siekło... Wygrzej się i zwalczaj choróbsko naturalnym antybiotykiem: czosnkiem. Nie pozostawia skutków ubocznych w organiźmie w przeciwieństwie do syntetycznych. Pij herbatę z miodem i cytryną. Dodawaj soku do herbaty: malinowego lub jeszcze lepiej z czarnego bzu. 4 x dziennie zażywaj bogato czosnku na chlebku z masłem. Obficie.

    Na obiadek rosołek z kury - bardzo pożywny jest i wskazany przy przeziębieniach.

    Jeśli zatoki zostaną zaatakowane - to jedz dużo naturalnego chrzanu domowej roboty - doskonale odkaża i przeczyszcza.

    Czosnek to nie łykaj tylko gryź dokładnie, tak aż żeby gębę wykręcał i by kubki smakowe podskakiwały w szoku - wtedy najlepiej zadziała.

    Niech capi z paszczy - zdrowie ważniejsze niż wyziewy smocze :D

    Jeśli drogi oddechowe zawalone - wdychaj parę z gotującego się na wolnym ogniu wywaru z wody z ziołami np. lipą, rumiankiem, miętą.

    Wskocz pod pierzynę i wygrzej się na maxa - wypoć. Załóż bawełnianą barchanową lub flanelową piżamę lub koszulę i zmieniaj na czyste gdy mokra.

    Jedz 4 x dziennie surowy plasterek cytryny z cukrem lub miodem.
    Cytryna to witamina C - pomocna w zwalczaniu przeziębień.

    Walcz z choróbskiem z całą mocą, a polegnie szybciej.

    Trzymaj się ciepło i zdrowiej szybko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do Amerykanów - ich poza wynika z kultu sukcesu, który wyrósł na kulcie ofiarnej pracy. Kult pracy był oparty na wierze, że od pracy i starań pojedynczego człowieka zależy jego los i osiągnięcia. Pierwszymi, którzy przetrwali na nowym lądzie byli Pielgrzymi - ludzie pobożni, pracowici, wyszkoleni w różnych niezbędnych na nowym lądzie rzemiosłach. To oni jako pierwsi założyli osady, które przetrwały do naszych czasów.
    To dzięki ich ofiarnej pracy Europejczyk przetrwał na kontynencie Amerykańskim.

    Natomiast poprzedzający przybycie Pielgrzymów bumelanci, awanturnicy i poszukiwacze złota nastawieni na łatwy zysk – polegli sromotnie. Żadna osada przez nich założona nie przetrwała. Bumelanci polegli z głodu i malarii, bo nie chciało im się pracować ani znaleźć zdrowego klimatycznie miejsca na osadę. Byli zupełnie nieprzygotowani do podboju nowego lądu. Przegrali. Zginęli wszyscy, a wielu z nich śmiercią głodową.
    Były też przypadki odrażającego kanibalizmu. Zjadali zwłoki swoich towarzyszy, morodowali się nawzajem by jeść zwłoki pomordowanych. Ohyda. Tak skończyli bumelańci z Europy.

    Pielgrzymi natomiast przybyli na nowy ląd z wszczepionym kultem pracy, wyposażeni w niezbędne narzędzia do pracy, świetnie zorganizowani. Wysilili się by znaleźć na budowę osady zdrowe klimatycznie miejsce.
    Z marszu zabrali się do ciężkiej roboty i nie ustawali, dopóki nie wykarczowali lasu, nie obsiali pól, nie pobudowali ciepłych chat. To właśnie ci znakomicie przygotowani, pracowici ludzie osiągnęli jako pierwsi sukces na nowym kontynencie. To właśnie oni przetrwali. Zagospodarowali się i stworzyli podwaliny pod nową cywilizację na kontynencie amerykańskim. Stworzyli podwaliny państwa, które jest obecnie najsilniejszym na świecie mocarstwem.

    Amerykanie podświadomie wierzą, że wiara czyni cuda. To widać na każdym kroku w niemal każdym ich filmie. Amerykanie wierzą w siebie i swoje możliwości. Dzięki temu odnoszą sukcesy. Stanowią światową potęgę. Mają powody do dobrego samopoczucia.

    Podoba mi się ta ich wiara i optymizm. Podoba mi się ich tolerancja i życzliwość do drugiego człowieka i zdolność do podziwu dla tych, którzy czegoś dokonali.

    Nasz naród tego nie potrafi. Nie potrafi wielbić i czcić ludzi, którzy są niezwykli, ponadprzeciętni, którzy potrafią dokonywać rzeczy niemożliwych, odnosić sukcesy. Nasz naród takich ludzi tępi, podcina im skrzydła,
    nazywa „dziwolągami” i próbuje zrównać do szarej większości. Zawiść to okropna cecha.
    Malkontenctwo to okropna przywara naszego narodu. Powoduje, że całe rzesze ludzi, całe społeczności – nie robią nic ze swoim życiem. Czekają, aż ktoś wszystko za nich załatwi, a ponieważ to jest nierealne żądanie – gderają na potęgę na wszystko i wszystkich, a gdy widzą kogoś kto się wybija z szarego tłumu na własną rękę – to szlag ich trafia i takiego by najchętniej wdeptali w ziemię, tak by się już nigdy nie podniósł.

    Ja wierzę, że optymizm jest motorem postępu. To on daje wiarę w nasze czyny.
    Malkontent narzekający na wszystko i z góry negujący każde przedsięwzięcie - nie dojdzie do niczego. Nawet drzwi nie otworzy by wyjść z domu i podbić świat.

    Optymizm jest pozytywny. Jest zaraźliwy. Nas ludzi wystarczająco dużo trosk gnębi, abyśmy mieli dodatkowo chodzić z kwaśnymi minami bez wyraźnego powodu i psuć innym dobry nastrój.

    Wolę amerykański optymizm niż polskie gderanie na wszystko i wszystkich.

    Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy czekają aż ktoś za nich załatwi ich sprawy, niezdolnych do jakichkolwiek akcji, wijących się z zawiści na widok kogoś, kto ma odwagę podjąć ryzyko i wziąć sprawy w swoje ręce.

    Weź człowieku sprawy w swoje ręce - pracuj ciężko i wytrwale, a praca Twa przyniesie owoce, które będziesz zawdzięczał tylko sobie i z których będziesz miał pełne prawo być dumnym!

    Człowiek, który odnosi sukcesy ze swojej ofiarnej pracy - czuje zadowolenie, jest pogodniejszy.

    Twoje życie, jest Twoim życiem. Przeżyj je zgodnie ze swoimi pragnieniami, marzeniami, a przynajmniej spróbuj je tak przeżyć. Żyj swoim życiem i nie licz na wygraną w totka lub na Państwo, które ci wszystko ustawi i załatwi za ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Chyba wolę szczerą kłótnię czy szczery smutek z moimi słowiańskimi przyjaciółmi niż amerykańską fałszywą egzaltację i powierzchowne przyjaźnie."

    Co do tego - to podzielam Twoje zdanie nadobna Blanko :)

    Optymizm optymizmem, ale nie należy go mylić z obłudną powierzchownością takich, co na każdym kroku mają "przyjaciół" a tak na prawdę nie mają nikogo zaufanego.

    Ja też jestem zdania, że lepsza oczyszczająca burza z piorunami, niż na siłę ugładzona dwulicowość.

    Ja stawiam na jakość, nie na ilość.
    Wolę kilku zaufanych, dobrych i wiernych przyjaciół, niż tłum fałszywych pochlebców, którzy w momencie drobnego nieporozumienia odwracają się od człowieka plecami i udają, że go nie znają.

    OdpowiedzUsuń

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!